Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Śmierć w Kornwalii
Zajrzyj do książki
4.50/5.00 ( recenzje: 2 )

Śmierć w Kornwalii

Liczba stron432
ISBN978-83-8342-892-5
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788383428925
Tytuł oryginalnyA DEATH IN CORNWALL
TłumaczRobert Ginalski
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-11-13
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Brutalne morderstwo i zaginione arcydzieło – zagadka, którą rozwiązać może tylko Gabriel Allon

Zaginięcie telefonu ofiary i tajemniczy trzycyfrowy szyfr w jej notatniku – to jedyne szczegóły, którymi dysponuje policja po morderstwie wykładowczyni historii sztuki na Oksfordzie, Charlotte Blake.

Gabriel Allon, legendarny szpieg i znany konserwator sztuki, szybko odkrywa, że profesor Blake szukała skradzionego obrazu Picassa wartego ponad sto milionów dolarów. Próbując odnaleźć to dzieło, Allon korzysta z sześciu obrazów impresjonistów, które sam sfałszował. W poszukiwaniach i rozwiązaniu zagadki pomagają mu przyjaciele – światowej sławy skrzypaczka, zdolna złodziejka i płatny zabójca, który został brytyjskim szpiegiem.

Akcja błyskawicznie przenosi się z urwisk Kornwalii na czarującą Korsykę, a później na Downing Street 10, gdzie rozgrywa się trzymający w napięciu finał.

Elegancka i pełna napięcia „Śmierć w Kornwalii” to powieść o morderstwie, władzy i nienasyconej chciwości.

 

Fragment tekstu

1

Półwysep Lizard

Pierwszą oznaką kłopotów było zapalone światło w kuchni Wexford Cottage. O piątej dwadzieścia pięć rano zauważyła je Vera Hobbs, prowadząca w Gunwalloe Piekarnię Kornwalijską. Był trzeci wtorek stycznia, co nie jest tu bez znaczenia, albowiem właścicielka domu, profesor Charlotte Blake, dzieliła czas między Kornwalię i Oksford. Zazwyczaj przyjeżdżała do Gunwalloe w czwartek wieczorem i wyjeżdżała w następny poniedziałek po południu – bo jedną z wielu korzyści płynących ze stanowiska wykładowcy na uczelni jest trzydniowy tydzień pracy. Nieobecność jej granatowego vauxhalla świadczyła o tym, że wyjechała tak jak zwykle. Zapalone światło było jednak o tyle dziwne, że profesor Blake, wojująca ekolożka, prędzej by weszła pod rozpędzony pociąg, niż zmarnowała choćby jeden wat elektryczności.
Kupiła Wexford Cottage za honoraria z bestsellera, w którym opisała życie i twórczość Picassa we Francji podczas drugiej wojny światowej. Wydana trzy lata później miażdżąca ocena Paula Gauguina przyniosła jej jeszcze większe wpływy. Z tej okazji Vera chciała nawet urządzić wieczór autorski w pubie Pod Jagnięciem i Flagą, ale profesor Blake jakimś cudem dowiedziała się o tych planach i jasno zapowiedziała, że nie życzy sobie, by tak ją fetować. „Jeżeli piekło rzeczywiście istnieje – wyjaśniła – to jego mieszkańcy na wieki wieków skazani są na świętowanie marnowania papieru na publikacje wypocin innych ludzi”.
Wygłosiła tę uwagę doskonałą radiową angielszczyzną, z ironicznym akcentem, który dobrze urodzeni wysysają z mlekiem matki. Nie pochodziła jednak z klasy wyższej, co Vera odkryła pewnego dnia, szukając informacji o profesor Blake w internecie. Jej ojcem był związkowiec z Yorkshire, podżegacz, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku został przywódcą zaciekłego strajku górników. Jako zdolna uczennica została przyjęta na Oksford, gdzie studiowała historię sztuki. Po krótkim epizodzie w londyńskiej galerii Tate Modern i jeszcze krótszym w Christie’s wróciła do Oksfordu w charakterze wykładowczyni. Jeśli wierzyć jej oficjalnemu biogramowi, była czołową światową ekspertką od BP, czyli badań proweniencyjnych.
– A to co znowu za dziwo, jak pragnę zdrowia? – spytała Dottie Cox, właścicielka wiejskiego sklepiku w Gunwalloe.
– Zdaje się, że chodzi o ustalanie historii pochodzenia obrazów… do kogo należały i gdzie je wystawiano.
– A bo to takie ważne?
– Dottie, kochana, wyjaśnij mi coś. Czy ktoś chciałby być ekspertem od czegoś, co nie jest ważne jak cholera?
Co ciekawe, profesor Blake nie była pierwszą osobą ze świata sztuki, która osiedliła się w Gunwalloe. Tyle że w przeciwieństwie do poprzednika, konserwatora obrazów, który przez pewien czas wiódł żywot pustelnika w domku nad zatoczką, była niebywale uprzejma. Może niespecjalnie rozmowna, ale każdego obdarzała sympatycznym powitaniem i czarującym uśmiechem. Wśród męskiej populacji Gunwalloe panowała zgodna opinia, że pani profesor dużo lepiej wygląda w rzeczywistości niż na zdjęciu zdobiącym okładki jej książek. Miała niemal czarne włosy do ramion, z prowokacyjnym siwym kosmykiem. Uwagę przykuwały jej oczy w odcieniu kobaltowego błękitu. Podpuchnięte ciemne worki pod nimi tylko dodawały jej uroku.
– Szałowa babka – ocenił Duncan Reynolds, emerytowany konduktor linii kolejowych Great Western. – Przypomina mi te tajemnicze kobiety, które widuje się w paryskich kafejkach. – Wszyscy jednak wiedzieli, że stary Duncan znajdował się najbliżej stolicy Francji, kiedy odbywał kurs na dworzec Paddington.
Istniał niegdyś pan Blake, drugorzędny malarz, ale rozwiedli się, gdy jeszcze pracowała w Tate. Teraz, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat, u szczytu kariery zawodowej, Charlotte Blake nie miała męża i na pozór z nikim nie była związana uczuciowo. Nigdy nie podejmowała gości ani się nie bawiła. W gruncie rzeczy ze wszystkich mieszkańców Gunwalloe jedynie Dottie Cox widziała ją kiedyś w czyimś towarzystwie. Było to w listopadzie zeszłego roku, na Półwyspie Lizard. Pani profesor i jej przyjaciel stali przytuleni na targanym wiatrem tarasie Polpeor Café.
– Z niego był niezły przystojniak. Prawdziwy czaruś. I widać było, że nie da sobie w kaszę dmuchać.
Ale tego styczniowego ranka, kiedy lało jak z cebra, a znad Mount’s Bay wiał zimny wiatr, Very Hobbs wcale nie obchodziło, jak się przedstawia życie uczuciowe profesor Charlotte Blake. Bo Rębajło nadal był na wolności. Minęły niemal dwa tygodnie od jego ostatniego napadu – na dwudziestosiedmioletnią mieszkankę Holywell na północy wybrzeża Kornwalii. Zatłukł ją toporem, tym samym narzędziem, którym wcześniej zamordował trzy inne kobiety. Dla Very pewną pociechę stanowił fakt, że żadnego z tych zabójstw nie popełnił podczas deszczu. Wychodziło na to, że Rębajło był fanatykiem dobrej pogody.
Mimo to Vera Hobbs z niepokojem oglądała się przez ramię, śpiesznie idąc jedyną w Gunwalloe drogą niemającą nazwy ani numerów domów. Piekarnia Kornwalijska była wciśnięta między pub Pod Jagnięciem i Flagą a Sklepik na Rogu Dottie Cox, który wcale nie znajdował się na rogu. Półtora kilometra dalej był klub golfowy Mullion sąsiadujący z wiekowym kościołem parafialnym. Jeśli nie liczyć incydentu sprzed kilku lat, do którego doszło w domku konserwatora sztuki, w Gunwalloe właściwie nic się nie działo, co dwustu mieszkańców tej wioski bardzo sobie ceniło.
O siódmej rano Vera skończyła wypiekać pierwszą partię pasztecików z kiełbaską i bochenków tradycyjnego wiejskiego chleba. Odetchnęła z ulgą, gdy kilka minut przed ósmą w drzwiach stanęły Jenny Gibbons i Molly Reece, jej dwie pracownice. Jenny zajęła miejsce za ladą, a Molly pomogła Verze lepić kornwalijskie pierogi z mięsem, podstawę tutejszej diety. W tle cicho leciały wiadomości ze stacji Radio Cornwall. Tej nocy nikogo nie zabito, ale też nie aresztowano. Dwudziestoczterolatek na motocyklu został poważnie ranny w wypadku koło supermarketu Morrisons w Long Rock. Prognoza pogody przewidywała, że dzień będzie deszczowy i wietrzny, ale wczesnym wieczorem miało przestać padać.
– W samą porę, żeby Rębajło ukatrupił kolejną ofiarę – wtrąciła Molly, nakładając łyżką mięsno-warzywne nadzienie na okrągły kawałek kruchego ciasta. Z tej ciemnookiej ślicznotki walijskiego pochodzenia było niezłe ziółko. – Przecież już jest spóźniony. Jak dotąd nigdy nie czekał dłużej niż dziesięć dni, żeby rozłupać czaszkę jakiejś biednej dziewczyny.
– Może już się nasycił.
– I przeszła mu chętka? Naprawdę w to wierzysz, Vero?
– A ty jak uważasz?
– Ja myślę, że on dopiero się rozkręca.
– Znalazła się ekspertka.
– Oglądam wszystkie seriale kryminalne. – Molly naciągnęła ciasto na nadzienie i skleiła brzegi. Robiła śliczne falbanki. – Może zrobi przerwę, ale prędzej czy później znów zaatakuje. Seryjni zabójcy tak już mają. Nie są w stanie się powstrzymać.
Vera wsunęła do piekarnika pierwszą tego dnia tacę z pierogami, rozwałkowała następną porcję ciasta i wycięła z niej kółka wielkości talerza. Codziennie to samo od czterdziestu dwóch lat, pomyślała. Wałkuję, wycinam, nakładam farsz, sklejam, robię falbanki. Rzecz jasna, z wyjątkiem niedziel. Bo w ten tak zwany dzień wolny, zamiast odpocząć, gotowała pełen obiad, a przez ten czas Reggie upijał się porterem, oglądając w telewizji piłkę nożną.
Wyjęła z lodówki miskę z farszem z kurczaka.
– Zauważyłaś może światło w oknie domu profesor Blake?
– Kiedy?
– Molly, złotko! Dziś rano.
– Nie.
– A kiedy ostatnio ją widziałaś?
– Kogo?
Vera westchnęła. Cała Molly! Robota paliła jej się w rękach, ale mądra to ona nie była.
– Profesor Blake, złotko. Kiedy widziałaś ją ostatnim razem?
– Nie pamiętam.
– Spróbuj sobie przypomnieć.
– Może wczoraj.
– Po południu, tak?
– Może.
– A gdzie wtedy była?
– W samochodzie.
– I dokąd jechała?
Molly poruszyła głową, wskazując północ.
– W głąb kraju.
Ponieważ Półwysep Lizard był najbardziej wysuniętym na południe punktem Wysp Brytyjskich, określenie „w głąb kraju” mogło dotyczyć całego terenu Wielkiej Brytanii. Sugerowało jednak, że profesor Blake zmierzała do Oksfordu. Mimo to Vera uznała, że nie zaszkodzi zajrzeć do Wexford Cottage przez okno, co też zrobiła o wpół do czwartej, kiedy na chwilę przestało padać. Godzinę później w pubie Pod Jagnięciem i Flagą poinformowała Dottie Cox, co tam odkryła. Jak zwykle siedziały w ulubionej loży pod oknem, a przed nimi stały dwa kieliszki nowozelandzkiego sauvignon blanc. Chmury się wreszcie rozeszły, a słońce chyliło się ku brzegom Mount’s Bay. Gdzieś tam w tych czarnych wodach kryła się zaginiona kraina Lyonesse . A przynajmniej tak głosiła legenda.
– I jesteś pewna, że w zlewie zostały naczynia? – spytała Dottie.
– A także na blacie.
– Brudne?
Vera poważnie pokiwała głową.
– Zadzwoniłaś do drzwi?
– Dwukrotnie.
– Przekręciłaś klamkę?
– Zamknięte na klucz.
Dottie bardzo się to nie podobało. Zapalone światło to jedno, ale brudne naczynia to inna para kaloszy.
– Myślę, że powinniśmy do niej zadzwonić. Tak na wszelki wypadek.
Wymagało to trochę zachodu, ale w końcu Vera znalazła numer centrali wydziału historii sztuki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Telefon odebrała kobieta, która, sądząc po głosie, była jeszcze studentką. Gdy Vera poprosiła o połączenie z gabinetem profesor Charlotte Blake, zapadła długa cisza.
– Można wiedzieć, kto dzwoni? – spytała w końcu dziewczyna.
Vera się przedstawiła.
– Skąd pani zna profesor Blake?
– Mieszka naprzeciwko mnie, w Gunwalloe.
– A kiedy ją pani widziała ostatnio?
– Czy coś się stało?
– Jedną chwilkę – powiedziała kobieta i przełączyła Verę na inny numer.
Odezwała się poczta głosowa pani profesor. Vera nie zamierzała słuchać nagranego powitania i prośby o zostawienie wiadomości – od razu zadzwoniła na policję Devonu i Kornwalii. Ale nie do centrali, tylko na specjalny numer alarmowy. Mężczyzna, który odebrał, nie raczył się przedstawić ani nie podał swojego stopnia służbowego.
– Mam koszmarne uczucie, że znów zaatakował – powiedziała Vera.
– Kto?
– Rębajło. A któż by inny?
– Słucham dalej.
– Może lepiej, żebym pomówiła z kimś starszym stopniem?
– Jestem sierżantem z wydziału kryminalnego.
– Robi wrażenie. A jak się nazywasz, złotko?
– Peel – odparł. – Detektyw sierżant Timothy Peel.
– Też ładnie – skwitowała Vera Hobbs.
2

Queen’s Gate Terrace

Kilka minut po siódmej rano Sarah Bancroft, wciąż jeszcze w szponach niespokojnego snu, wyciągnęła rękę, ale po drugiej stronie łóżka namacała tylko chłodną egipską bawełnę. A potem przypomniała sobie esemesa, którego Christopher wysłał jej pod wieczór poprzedniego dnia – zawiadamiał, że nagle musi wyjechać, ale nie zdradził dokąd. Siedziała wtedy przy swoim stałym stoliku w Wiltons i jak to po pracy, delektowała się martini z wódką belvedere i trzema oliwkami, wytrawnym jak angielski humor. Przygnębiona perspektywą kolejnego samotnego wieczoru, niezbyt rozsądnie zamówiła drugi koktajl. To, co było potem, pamiętała jak przez mgłę. Przypomniała sobie, że wracała w deszczu taksówką do domu w Kensington, a potem szukała w lodówce jedzenia. Nie znalazłszy niczego zdrowego, zadowoliła się kubełkiem lodów Häagen-Dazs o smaku gelato creamy fudge brownie. Potem padła na łóżko w samą porę na serwis informacyjny o dziesiątej. Główną wiadomością dnia było odnalezienie zwłok w pobliżu Land’s End w Kornwalii – wszystko wskazywało na to, że chodzi o piątą ofiarę seryjnego zabójcy, któremu brukowce nadały ksywkę Rębajło.
Winę za niespokojny sen mogłaby zrzucić na drugie martini albo na kornwalijskiego mordercę z toporem, ale prawdę mówiąc, jej podświadomość skrywała dużo więcej koszmarów, które nawiedzały ją w nocy. Poza tym pod nieobecność męża nigdy nie sypiała dobrze. Jako agent Secret Intelligence Service Christopher dużo podróżował, ostatnio do Ukrainy, gdzie spędził niemal całą jesień. Nie przeszkadzała jej jego praca, bo w poprzednim życiu też była tajną agentką, tyle że pracowała dla CIA. Teraz prowadziła czasami nawet wypłacalną galerię sztuki na St. James’s, specjalizującą się w dziełach starych mistrzów. Konkurencja nie znała jej skomplikowanej przeszłości, a jeszcze mniej wiedziała o jej przystojnym na swój surowy sposób mężu, który przedstawiał się jako Peter Marlowe. W ich pojęciu uchodził za zamożnego doradcę biznesowego i stąd się brały jego szyte na miarę garnitury, bentley continental oraz luksusowe mieszkanie z osobnym wejściem na dwóch najniższych poziomach Queen’s Gate Terrace – pod jednym z najbardziej wytwornych adresów w Londynie.
Wychodzące na ogród okna ich sypialni spływały deszczem. Sarah nie była jeszcze gotowa stawić czoła rzeczywistości, drzemała więc prawie do ósmej, aż w końcu zwlokła się z łóżka. Zeszła do kuchni i czekając, aż ekspres do kawy Krupsa zrobi swoje, wysłuchała wiadomości w radiowej czwórce. Zwłoki w Kornwalii zyskały w nocy tożsamość – okazało się, że jest to Charlotte Blake, wykładowczyni historii sztuki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Sarah wiedziała, o kogo chodzi. Profesor Blake była światowej klasy specjalistką od badania proweniencji obrazów. Poza tym jej najnowszy bestseller o burzliwym życiu Paula Gauguina leżał właśnie na nocnym stoliku Sarah.
Dalsze poranne wiadomości były niewiele lepsze. W sumie pokazywały kraj w ostatnim stadium upadku. Najnowsze badania wykazały, że przeciętny Brytyjczyk wkrótce będzie mniej majętny niż statystyczny Polak czy Słoweniec. A gdyby przydarzył mu się udar albo atak serca, zapewne musiałby wytrzymać dziewięćdziesiąt minut, zanim zjawi się karetka, która zawiezie go na oddział ratunkowy najbliższego szpitala, gdzie z powodu przepełnienia co tydzień umiera około pięciuset osób. Ba, nawet poczta państwowa, jedna z najbardziej poważanych instytucji brytyjskich, stała na skraju upadku.
Za ten stan rzeczy odpowiadali konserwatyści, którzy od ponad dekady sprawowali władzę. A skoro premier tonęła, szykowali się na wyniszczające wybory w łonie partii. Sarah zachodziła w głowę, czemu jakiś torys chciałby się ubiegać o to stanowisko. W sondażach labourzyści prowadzili z tak wyraźną przewagą, że w kolejnych wyborach wieszczono im łatwe zwycięstwo. Ale w kwestii składu przyszłego rządu brytyjskiego Sarah nie miała nic do gadania. W tym kraju nadal była gościem. Co z tego, że obracam się wśród elity i mam za męża agenta SIS, pomyślała, skoro nadal nie traktują mnie jak swojej…
W porannym serwisie podano tylko jedną dobrą wiadomość, i to akurat ze świata sztuki. We Włoszech w tajemniczych okolicznościach odzyskano „Autoportret z zabandażowanym uchem” Vincenta van Gogha, skradziony ponad dziesięć lat temu w trakcie brawurowego rabunku z Galerii Courtaulda. Prezentacja obrazu miała się odbyć tego dnia wieczorem w świeżo odbudowanej Wielkiej Sali galerii, wyłącznie dla zaproszonych gości. Wśród nich znalazła się cała londyńska śmietanka świata sztuki, w tym Sarah. Obroniła magisterium z historii sztuki w Instytucie Courtaulda, następnie uzyskała doktorat na Harvardzie, teraz zaś zasiadała w radzie nadzorczej galerii. A przy okazji od wielu lat przyjaźniła się i współpracowała z osiadłym w Wenecji konserwatorem sztuki, który przywrócił van Goghowi świetność, zanim płótno powróciło do Wielkiej Brytanii. On też zamierzał wziąć udział w prezentacji, rzecz jasna incognito. Inaczej bowiem jego obecność mogłaby przyćmić powrót kultowego dzieła.
Uroczystość miała się rozpocząć stosunkowo wcześnie, o osiemnastej, następnie zaś zaplanowano koktajl, Sarah włożyła więc szałowy dwurzędowy żakiet i spódnicę od Stelli McCartney. Czterdzieści pięć minut później jej szpilki od Prady stukały rytmicznie na płytach chodnikowych Mason’s Yard, handlowego czworokąta ukrytego na tyłach Duke Street. Na północno-wschodnim rogu tego dziedzińca mieściła się Isherwood Fine Arts, galeria od 1968 roku specjalizująca się w muzealnej jakości płótnach starych mistrzów; zajmowała trzy kondygnacje podupadłego wiktoriańskiego magazynu niegdyś należącego do domu towarowego Fortnum & Mason. Jak zwykle, Sarah zjawiła się pierwsza. Wyłączywszy alarm, otworzyła kluczem dwie pary drzwi – jedne zrobione ze sztab z nierdzewnej stali i drugie ze szkła bezodpryskowego – po czym weszła do środka.
Biuro galerii mieściło się na pierwszym piętrze. Kiedyś stało tam biurko recepcjonistki – do niedawna urzędowała przy nim olśniewająca urodą, lecz całkiem bezużyteczna Ella – ale w ramach cięcia kosztów Sarah zlikwidowała ten etat. Teraz sama odbierała telefony, odpisywała na mejle oraz pilnowała terminarza spotkań. Zajmowała się też innymi sprawami i miała prawo weta w kwestii nowych zakupów. Bezlitośnie pozbyła się większości zalegających magazyn zapasów – płócien w stylu tego czy owego twórcy bądź pochodzących z pracowni jakiegoś tam malarza – sprzedając je za bezcen. A mimo to miała pod opieką jedną z największych kolekcji starych mistrzów w Wielkiej Brytanii, na tyle dużą, że mogłaby nią zapełnić niewielkie muzeum, gdyby przyszła jej ochota.
Na przedpołudnie nie miała zaplanowanych spotkań, zajęła się więc nieuregulowanym rachunkiem – konkretnie chodziło o kolekcjonera z Belgii, który nie mógł uwierzyć, że musi zapłacić za obraz szkoły francuskiej, skoro nabył go w Isherwood Fine Arts. Była to sztuczka stara jak świat – udawanie, że nie kupuje się obrazu, tylko pożycza od marszanda, a następnie odsyłanie go po kilku miesiącach. Julian Isherwood, założyciel galerii noszącej jego nazwisko, najwyraźniej miał talent do pakowania się w tego typu transakcje. Sarah oceniała, że Isherwood Fine Arts należy się ponad milion funtów za wysłane nabywcom prace. I zamierzała odzyskać te pieniądze co do pensa, zaczynając od stu tysięcy funtów należnych galerii od niejakiego Alexisa De Groote’a z Antwerpii.
– Wolałbym omówić tę sprawę z Julianem – wybełkotał Belg.
– Nie wątpię.

Recenzje książki Śmierć w Kornwalii

Podziel się swoją opinią
4.50
Liczba wystawionych opinii: 2
5
1
4
1
3
0
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Część. Wolicie czytać książki polskich czy zagranicznych autorów? u mnie jest przewaga polskich twórców, jednak też czasem sięgam po zagranicznych. „Śmierć w Kornwalii” Daniel Silva, wydawnictwo Harper Collins.  Gdy ginie wykładowczyni historii sztuki Charlotte Blake, policja jedynie dysponuje tajemniczym kodem w notatniku. Legendarny szpieg i do tego znany konserwator Gabriel Aldon bardzo szybko odkrywa, że Charlotte szukała skradzionego obrazu Picassa. W poszukiwania włącza się płatny zabójca oraz zdolna złodziejka.  Kto stoi za morderstwem kobiety? Gdzie podział się wart miliny obraz? Z początku miałam problem wciągnąć się w tą historię, aż w pewnym momencie się wciągnęłam. Zagadka kryminalna bardzo zawiła, a trop kieruje podejrzenia na kilka ważnych osób. Miałam kilka razy możliwość czytać o środowisku sztuki i tu również autor świetnie przedstawia to co kryje się pod spodem. Czarny rynek, grube pieniądze, fałszerstwo słynnych dzieł sztuki, bardzo trudne do wykrycia, a do tego bezwzględna chęć posiadania, oszustwa podatkowe. Bardzo drobiazgowo pokazał, że świat sztuki może być zarazem piękny, a jednocześnie brutalny. Bardzo dobrze wykreowani bohaterowie, każdy z nich ma do odegrania swoją rolę, a bohaterowie drugoplanowi świetnie uzupełniają całość.  Fabuła pełna akcji, sekretów oraz mrocznych tajemnic. Książkę polecam.
2024-12-22
Małgorzata Habicht
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Autor Daniel Silva jest autorem wydania o kolejnych przygodach głównego bohatera Gabriela Allona. Ten jest emerytowanym prawnikiem izraelskiego wywiadu, oficjalnie znany jako renomowany konserwator obrazów oraz ich znawca. Akcja rozgrywa się w wyższych sferach w świecie biznesu i polityki. Trofea to najwyższe stanowiska państwowe, a profity płynące z nielegalnych "pralni" pieniędzy lokowane są w krajach podatkowych i strefach wolnocłowych w postaci drogocennych obrazów. Życie ludzkie nie ma tu znaczenia, liczą się tylko pieniądze. Sednum powieści, to jednak nie fikcja, w wielu miejscach pod innymi firmami i nazwiskami pokrywa się z rzeczywistością. Grupy interesów mają olbrzymi wpływ na politykę, a pieniądze mogą być groźniejsze niż rakiety i wszelką broń. Fabuła w książce jest rozbudowana, ciekawa, a momentami zawiera również humorystyczne dialogi. Bohaterami najczęściej są szpiedzy, pracownicy służb specjalnych, politycy, historycy sztuki, hakerzy, przestępcy z najwyższej półki, angielscy policjanci i zwykli mieszkańcy kornwalijskiego Gunwalloe. Autor, na zakończenie zamieszcza refleksję dotyczącą współczesnych czasów. Polecam! Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu HarperCollins Polska
2024-12-04
Gerbera41
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel