Sny na jawie
Przedstawiamy "Sny na jawie" nowy romans Harlequin z cyklu HQN GWIAZDY ROMANSU.
Eleonor po śmierci rodziców jest zdana tylko na siebie. Pomimo braku doświadczenia zdobywa posadę osobistej asystentki zamożnego właściciela rancza Curry’ego Methersona i z zaangażowaniem oddaje się pracy. Wkrótce budzi się w niej uczucie do przełożonego.
Curry jednak nie okazuje jej cienia życzliwości. Kiedy Eleonor przypadkowo słyszy o sobie wyjątkowo ostrą opinię, traci cierpliwość i składa wypowiedzenie. Jednak Curry jest zdecydowany za wszelką cenę ją zatrzymać...
Fragment książki
Eleanor wyjęła z szafy długą białą suknię, której do tej pory ani razu nie miała na sobie, i usiadła przed lustrem.
Z mieszaniną ciekawości i zdumienia patrzyła na swoją nie do końca znajomą twarz – długie falujące włosy opadały na ramiona, nieosłonięte okularami oczy wydawały się większe i bardziej zielone. Lekkimi muśnięciami nałożyła oszczędnie cień na powieki, usta pociągnęła szminką i natychmiast poczuła się winna, przypomniawszy sobie, jak matka nieustannie ją napominała, aby nie malowała się i pozostała naturalna, w żaden sposób nie podkreślając swoich atutów.
Wstała i włożyła suknię. Miękki i połyskujący materiał opływał jej smukłą figurę i kusząco uwydatniał krągłości. Dekolt w szpic był dość głęboki, a ramiona całkowicie odsłonięte. Elegancką kreację dopełniały białe sandałki na wysokich obcasach, ozdobione paseczkami ze sztrasów.
Z lustra patrzyła na nią roztaczająca zmysłowy czar kobieta o ciemnych włosach, zielonych oczach i gładkiej skórze w kolorze jasnego miodu, ładnie kontrastującej z bielą sukni. Czy to naprawdę ja? – zadała sobie w duchu pytanie, zdumiona własną metamorfozą. W obawie, że stchórzy lub się rozmyśli, chwyciła koronkowy szal oraz wieczorową torebkę z zapięciem ozdobionym sztucznymi perełkami i zeszła na dół.
Na odgłos kroków Jim, stojący u podnóża schodów, spojrzał w górę i zamarł na widok Eleanor. Miał przy tym taką minę, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiety.
– No, no… – odezwał się po dłuższej chwili milczenia – …do tej pory nie widziałem niczego, co przebiłoby efekt tej transformacji. – Pokręcił głową, nie mogąc wyjść ze zdumienia. – Norie, zawsze tak wyglądałaś i tylko się kamuflowałaś czy trzymasz w pokoju czarodziejską różdżkę?
– Różdżka należy do mojej matki chrzestnej, dobrej wróżki – odparła Eleanor konspiracyjnym szeptem. – Nie mów o tym nikomu.
– Istny Kopciuszek z ciebie – powiedział ze śmiechem. – Chodź, cudowna istoto, wskakuj do mojego powozu z mechanicznymi końmi, a zawiozę cię na bal.
Luksusowym błękitnym kabrioletem zajechali pod Limelight Club, jedną z najlepszych miejscowych restauracji. Jim przekazał wóz chłopcu parkingowemu, po czym weszli do środka. Szef sali zaprowadził ich do wydzielonego boksu udekorowanego doniczkowymi kwiatami. Zajęli wskazane miejsca, a Jim po raz kolejny obrzucił Eleanor spojrzeniem pełnym podziwu i zarazem niedowierzania.
– Wiedziałem, że jesteś ładna – powiedział z typową dla niego bezpośredniością – ale nie miałem pojęcia, że mogłabyś zostać Miss Świata. Kopciuszku, gdzie twoje łachmany i usmolona popiołem buzia?
– Nie chciałam zwracać na siebie uwagi innych, przeciwnie, wolałam wtopić się w tło, bo tak zostałam wychowana – wyznała Eleanor. – Moja matka była niezwykle religijna. Próżność uważała za jeden z największych grzechów i wpoiła we mnie przekonanie, że nie należy podkreślać własnego wyglądu.
– Czy krępuje cię to, że jesteś piękna?
– Przecież nie jestem… – Urwała i spłonęła rumieńcem.
– Jestem bardzo zadowolony, że wpadłem na pomysł, by poprosić cię o pomoc – oznajmił Jim, wodząc wzrokiem po twarzy i odkrytych ramionach Eleanor, wciąż zdumiony jej metamorfozą.
– Kogo zamierzamy nabrać? – spytała, gdy oddalił się kelner, który przyniósł im karty.
– Ją – odparł Jim, nieznacznym skinieniem głowy wskazując na kobietę, która właśnie weszła do restauracji, trzymając pod rękę znacznie starszego mężczyznę.
Starając się zrobić to jak najdyskretniej, Eleanor odwróciła się lekko na skórzanej ławie i zerknęła na uroczą młodą blondynkę o świetnej figurze, delikatną i świeżą jak dopiero zaczynający rozkwitać pąk róży.
– Kim ona jest? – spytała, ściszając głos.
– Córką właściciela tej restauracji; ten pan to jej ojciec. – Jim szybko wbił wzrok w menu i dodał: – Chyba mnie zauważyła. Spostrzegłem, że zostałaś obrzucona zazdrosnym spojrzeniem, ale teraz nie patrz w ich stronę.
– Wreszcie pojęłam, po co mnie tu przyprowadziłeś. Ona ma mi wywiercić wzrokiem dziurę w plecach.
– Coś w tym sensie – potwierdził. – Norie, jesteś niezawodną przyjaciółką. Mam nadzieję, że w przyszłości zdołam ci się odwdzięczyć równie ważną przysługą, która pomoże ci uporać się z jakimś problemem.
– Dziękuję za gotowość, ale na razie nie ma takiej potrzeby. Przyjemnie pomagać zakochanym. Wciąż rzuca mi zabójcze spojrzenia?
– Owszem… A niech to! – Jim znieruchomiał.
– Co się stało?
– Zasłoń się menu. Szybko! – zażądał gorączkowo.
– Dlaczego?
– Curry i Amanda właśnie weszli do środka.
Eleanor pomyślała, że gdyby była w stanie tego dokonać, wtopiłaby się w skórzane obicie ławy. Po chwili zastanowienia zreflektowała się, że przecież nie musi się ukrywać ani nie ma się czego obawiać. Pochyliła jednak głowę i uniosła menu, zakrywając nim twarz.
– Cześć, Jim – usłyszała nad sobą niski głos Curry’ego. – Dawno cię nie widziałem.
– Trudno zastać cię w domu. Ilekroć wpadam na ranczo, dowiaduję się, że ciebie akurat nie ma – odparł Jim. – Czasem udaje mi się zobaczyć Norie.
– Norie – powtórzył z ironią Curry – ale wymyśliłeś. Wygląda jak Eleanor i zdrobnienia do niej nie pasują.
– Przecież sam zwracasz się do niej per Kwiatuszku – przypomniał mu Jim.
– Tylko wtedy, gdy jestem w dobrym humorze lub chcę od niej czegoś ekstra – padła wypowiedziana nieprzyjemnym tonem odpowiedź. – Eleanor jest doskonałą sekretarką, ale patrzeć nie ma na co. Od czasu do czasu biorę ją pod włos. Nic mnie to nie kosztuje, a pomaga utrzymać jej wydajność na wysokim poziomie – dodał z cynicznym uśmieszkiem Curry.
– Jak możesz tak o niej mówić – upomniała go łagodnie Amanda. – Pomijając wszystko inne, pracuje z tobą trzy lata.
Słuchająca tych wypowiedzi, Eleanor podziękowała jej w duchu.
– I będzie ze mną do końca świata – oświadczył nonszalancko Curry. – Dokąd miałaby pójść? Żaden mężczyzna nie zainteresuje się nią na tyle, aby zaproponować jej małżeństwo, to pewne jak dwa razy dwa jest cztery. Poza tym dobrze jej płacę. Czego więcej jej potrzeba?
– Pracy dla kogoś przyjemniejszego niż ty – oznajmił Jim.
Eleanor, nawet nie patrząc na niego, wiedziała, że zmrużył oczy ze złości.
– Od czasu, gdy ją zatrudniłeś, nie miała urlopu ani nie wzięła wolnego dnia – ciągnął z wyrzutem Jim. – Czy przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę? Ustępuje ci na każdym kroku i niemal bije ci pokłony. Któregoś dnia zabraknie jej przy tobie i nie będziesz miał kim pomiatać. Co wtedy zrobisz?
– Wciąż próbujesz mi ją wykraść, Black? – W głosie Curry’ego zabrzmiała gniewna nuta.
– Wszelkimi możliwymi sposobami – potwierdził Jim. – Być może praca u mnie nie dostarczy Norie tylu emocji, ale za to będę ją dobrze traktować, na co ty się nigdy nie zdobyłeś.
Na chwilę zapanowało niezręczne milczenie. Przerwał je Curry.
– A może chciałbyś się ze mną zmierzyć?
– Kiedy tylko sobie życzysz – zapewnił go zdecydowanie Jim.
– Panowie, to nie czas ani miejsce – upomniała ich Amanda. – Spróbujmy cieszyć się wizytą w dobrej restauracji, dobrze?
Eleanor wyczuła, że napięcie słabnie, ale jej dłonie wciąż drżały.
– Puśćmy to w niepamięć – zaproponował szorstko Curry i dorzucił: – Black, ostrzegam cię, trzymaj się z daleka od mojego rancza.
– Z przyjemnością – odparł Jim. – Curry, ja też cię ostrzegam. Patrz wyżej swojego nosa, inaczej zginiesz marnie.
Zaczekał, aż Amanda i Curry odejdą na odpowiednią odległość, zanim delikatnie opuścił menu, które służyło Eleanor za tarczę. Twarz mu się ściągnęła, gdy zobaczył jej pełne łez jasnozielone oczy.
– Do diabła! – powiedział. – Chodźmy stąd. Straciłem apetyt.
Skinęła w milczeniu głową, zarzuciła szal na ramiona i wstała z ławy. Idąc z Jimem do wyjścia, miała poczucie, że jest obserwowana. Gdy znaleźli się na zewnątrz, zaintrygowana dyskretnie zerknęła przez szybę i przekonała się, że to Curry odprowadzał ją wzrokiem. Szybko odwróciła głowę i poszła za Jimem na restauracyjny parking.
– Co za cholerny, arogancki drań! – rzucił Jim, nawiązując do bezceremonialnej wypowiedzi Curry’ego na temat Eleanor.
Zatrzymał samochód przed frontowymi schodami rozległego domu się na ranczu Mathersona. Wcześniej, po opuszczeniu Limelight Club, pojechali do mniej znanej restauracji, gdzie zjedli smaczną kolację.
– Nie nakręcaj się tak – przestrzegła go Eleanor, siląc się na lekki ton. – W gruncie rzeczy Curry nie jest tego wart.
– Czy w zaistniałej sytuacji zgodzisz się podjąć pracę u mnie? – spytał już spokojnie.
Skinęła głową.
– Daj mi dzień lub dwa. Potrzebuję trochę czasu, zanim wręczę Curry’emu dwutygodniowe wypowiedzenie.
– Dobrze, Norie. Przykro mi, że musiałaś wysłuchać tych bzdur – powiedział łagodnie, odsuwając zabłąkany kosmyk z jej policzka.
– A ja nie żałuję. Szkoda tylko, że przez trzy lata nie zdawałam sobie sprawy… – Urwała i po dłuższej chwili dodała: – Dobranoc, Jim.
– Dobranoc, Kopciuszku. Mam nadzieję, że mimo wszystko bal nie był całkowicie nieudany.
Eleanor pocałowała go w policzek.
– Przystojny książę na pewno mnie nie zawiódł – zażartowała. – Mam nadzieję, że upatrzona przez ciebie młoda dama została na tyle zaalarmowana, że wkrótce zatelefonuje, aby ci się oświadczyć.
– Mógłbym na to przystać. Dobranoc, moja piękna.
Eleanor wysiadła z samochodu i patrzyła, jak znikają tylne światła, po czym ciężko wzdychając, odwróciła się, weszła do domu i od razu skierowała się do swojego pokoju. Dopiero tutaj przestała trzymać nerwy na wodzy. Miała pełną świadomość, jak bardzo zabolały ją słowa Curry’ego i jak boleśnie ją rozczarował. Oto hołubione w cichości ducha marzenia zostały całkowicie zniszczone, a nieśmiałe nadzieje ostatecznie pogrzebane.
Płakała, dopóki nie zasnęła.
Rano zeszła na dół na śniadanie, uzbrojona w codzienny rynsztunek: duże okulary, kok na czubku głowy i skromną sukienkę. Już od progu Bessie poinformowała ją, że Curry w biegu zjadł grzankę i wypił kawę, po czym wyszedł na zewnątrz i niecierpliwie wyglądał Smitha, który miał przyprowadzić nową klacz.
Obfity biust gospodyni uniósł się wraz z westchnieniem, gdy usiadła przy stole obok Eleanor. Upiła łyk kawy i dodała:
– Wrócił późno, około czwartej nad ranem. Słyszałam, bo się przebudziłam i zerknęłam na zegarek. Założę się, że znowu był z tą rudą.
– Przypuszczam, że z Amandą – domyśliła się Eleanor.
– Ta młoda kobieta zupełnie nie nadaje się do życia na wsi i prawdopodobnie nie będzie chciała tu zamieszkać. – Ponownie wzdychając, Bessie objęła zaczerwienionymi dłońmi kubek z kawą. – Jeśli się z nią ożeni, to będzie tego żałował. Podejrzewam, że nie będzie się spieszyć z urodzeniem dziecka, bo za bardzo jest dumna ze swojej figury.
– Musisz przyznać, że z nich wszystkich jest najbardziej urodziwa.
Eleanor z trudem zdobyła się na tę uwagę. Zdecydowanie wolałaby, żeby Bessie zmieniła temat.
– To nic wielkiego.
– Kocha go.
– Akurat! – prychnęła pogardliwie Bessie. – Kocha jego pieniądze, ot co. Curry’emu może podoba się to, co ona robi w… – Urwała zmieszana.
– W łóżku? – dokończyła za nią Eleanor.
Bessie wzruszyła pulchnymi ramionami i oznajmiła:
– To nie moja sprawa.
– Ani moja – powiedziała Eleanor.
Przeszła do pokoju, w którym pracowała, i zasiadła za biurkiem. Przeglądała korespondencję, wyławiając tę wymagającą pilnej odpowiedzi, gdy pojawił się Curry.
– Dzień dobry, Kwiatuszku – powitał ją z ożywieniem.
Stwierdziła, że prezentuje się wręcz młodzieńczo. Od dawna nie wyglądał tak dobrze. Nie potrafiła się tym cieszyć, wciąż mając w uszach wczorajsze lekceważące, wręcz pogardliwe słowa na jej temat. Curry zranił ją do żywego i teraz unikała jego wzroku. Zamierzała powiadomić go o rezygnacji z pracy, ale nie wiedziała, jak mu to przekazać.
– Dzień dobry – rzuciła nonszalancko, żeby dodać sobie odwagi.
– Coś nie tak, Eleanor? – spytał Curry, przyglądając się jej uważnie.
Rzadko zwracał się do niej po imieniu. Zwykle wprawiało ją to w drżenie, ale tym razem zesztywniała i utwierdziła się w swojej decyzji.
– Ja… chciałam prosić… – zaczęła zdenerwowana.
– Chcę cię o czymś powiadomić – nie pozwolił jej dokończyć, nawet na nią nie patrząc. Wziął do ręki leżący na biurku dokument i przebiegł go oczami. – To równie dobry moment jak każdy inny – dodał. – Zaproponowałem Amandzie małżeństwo, a ona przyjęła moje oświadczyny.
***
Okrutne słowa, które wczorajszego wieczoru padły z ust Curry’ego, były niczym w porównaniu z tym, co Eleanor usłyszała przed chwilą. Ostry, przenikliwy ból przeniknął ją do głębi, poczuła, że uchodzą z niej radość życia i pogoda ducha. Stała się pusta w środku, na poły martwa. Zdawała sobie sprawę z tego, że gwałtownie zbladła. Miała nadzieję, że wpatrzony w dokument Curry nie zauważył, jak zareagowała na rzuconą mimochodem, a przecież ważną wiadomość o istotnej zmianie w jego życiu osobistym.
– Nie słyszałaś, co przed chwilą powiedziałem? – spytał sucho, przenosząc spojrzenie na Eleanor. – Żenię się.
Uniosła brwi, krzywiąc się lekko.
– Oczywiście, że słyszałam – odparła ze zniecierpliwieniem. – Daj mi trochę czasu. Próbuję ułożyć w głowie zgrabne wyrazy współczucia dla Amandy – dodała z ironią.
W odpowiedzi Curry uśmiechnął się z roztargnieniem. Najwyraźniej coś nie dawało mu spokoju.
– Nie zamierzasz odejść? – zapytał, świdrując wzrokiem Eleanor.
Nerwowo oblizała wargi i opuściła wzrok na klawiaturę.
– Ja… zastanawiałam się, jak cię o tym powiadomić, ale… niedawno dostałam inną ofertę pracy – odparła z wahaniem.
– Otrzymywałaś propozycje, od kiedy cię zatrudniłem – zauważył szorstko. – Chcieli cię przejąć Batsen, Boster, a nawet Jim Black. Tym razem który z nich? Black? – spytał tonem niewróżącym niczego dobrego.
– Tak. – Podniosła wzrok i napotkała gniewne spojrzenie nagle pociemniałych oczu Curry’ego. – Proszę cię, zgódź się – dodała. – Pracuję tu już trzy lata. Nie możesz oczekiwać, że zostanę na zawsze. Świat jest duży, a ja poznałam tylko dom rodziców, a potem twój. Nie decydowałam o sobie, nie cieszyłam się nawet ułamkiem wolności, która dla ludzi jest czymś oczywistym i którą uważają za swoje niezbywalne prawo. Chcę mieć możliwość samodzielnego podejmowania decyzji, kierowania swoim życiem, a pracując u ciebie, nie dostanę takiej szansy.
Curry zmrużył oczy i zacisnął usta, co, jak Eleanor wiedziała z doświadczenia, oznaczało, że jest w wojowniczym nastroju i łatwo nie ustąpi. Wstała zza biurka, żeby łatwiej było jej stawić mu czoło.
– Nie masz takiej szansy?! – powtórzył ze złością. – Naprawdę? Przecież nikt tu ci tego nie broni! – dorzucił podniesionym głosem, po czym dodał, zmieniając ton: – O co chodzi, kotku? Płacę ci za mało? Uważasz, że zasługujesz na więcej?
Nie krępując się, z wolna obrzucił taksującym wzrokiem Eleanor, ubraną jak zwykle w prostą sukienkę skrywającą jej figurę.
– Żaden facet nie dałby za ciebie nawet pięciu groszy, ty naiwny, nieopierzony kurczaku – ciągnął. – Co spodziewasz się znaleźć w szerokim świecie? Mężczyznę na tyle ślepego, żeby cię zechciał, cholerna cnotko?
Sądziła, że poza mimowolnie wysłuchaną pogardliwą oceną i wiadomością o ślubie nic więcej nie zdoła jej boleśnie dotknąć. A jednak te ostatnie słowa, wypowiedziane z rozmysłem przez wściekłego Curry’ego, przelały czarę goryczy. Poczuła się tak, jakby wbił jej nóż w ranę i nim obracał, umyślnie przysparzając bólu. Nie zdołała powstrzymać łez. Napłynęły jej do oczu i zawisły na rzęsach.
Odwróciła się, żeby Curry ich nie zauważył, i bez słowa, nie oglądając się na niego, ruszyła do drzwi.
– Dokąd się wybierasz, ty niezgrabny krabie?!– zawołał. – Chcesz zagrzebać się w piasku?
Otworzyła drzwi i wyszła do holu, nieświadoma obecności Bessie, która stała jak ogłuszona. Wcześniej, przez minione trzy lata, gospodyni nie była świadkiem sprzeczki pomiędzy Mathersonem a Eleanor, o awanturze nie wspominając.
– Co z rezerwacją do Miami, panno Perrie? – spytał nieprzyjemnym, szorstkim głosem Curry.
Skierował je do Eleanor, stając w progu pokoju.
Z dłonią na poręczy schodów, gotowa uciec na górę i schronić się w swoim pokoju, Eleanor jednak się odwróciła. Łzy ciekły jej po policzkach, szczupłe ciało drżało z gniewu i upokorzenia.
– Niech pan sam zajmie się tymi rezerwacjami! – rzuciła ze złością. – Natychmiast wręczę panu wymówienie z dwutygodniowym terminem wypowiedzenia! – podkreśliła i nie zważając na zszokowanego Curry’ego, wbiegła po schodach na piętro.
Resztę dnia spędziła w swoim pokoju, siedząc na krześle naprzeciwko okna. Patrzyła na tańczące na padoku appaloosy, a za nimi czarne medalowe angusy pasące się na zielonych, ciągnących się aż po horyzont łąkach, ale myślała o tym, co ją spotkało.