Spróbujmy jeszcze raz / Kto tu rządzi?
Przedstawiamy "Spróbujmy jeszcze raz" oraz "Kto tu rządzi?", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Rebecca po czterech latach separacji przyjeżdża do Kanady, by sfinalizować rozwód z Donovanem Scottem, mistrzem olimpijskim w narciarstwie alpejskim. Porzuciła go, bo czuła się w tym małżeństwie samotna. Donovan prosi Rebeccę, by jeszcze raz spróbowali być razem. Łączyła ich wielka namiętność, która – jak się natychmiast przekonują – okazuje się równie silna jak na początku małżeństwa…
Aisha Shetty otrzymuje intratne zlecenie urządzenia pięciogwiazdkowego hotelu w Kapsztadzie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dostanie upragniony awans. Jest pełna obaw, ponieważ przy urządzaniu hotelowej restauracji czeka ją współpraca z byłym mężem. To niełatwe zadanie, bo Pasco Kilder, genialny szef kuchni, jest najbardziej aroganckim i władczym mężczyzną, jakiego zna. Największym problemem jednak okazują się nie urazy z przeszłości, lecz to, że wciąż ją pociąga…
Fragment książki
Dźwięk strun harfy nasilał się, wyrywając Rebeccę Matthews z głębokiego, zdrowego snu i wprowadzając w stan dezorientacji. Otworzyła oczy. Niewątpliwie był już dzień, a za oknem wyraźnie widziała drzewa cedrowe i padający śnieg… ale jakim cudem? Okej. Racja. Przecież przyleciała właśnie do Kanady.
Zamknęła szybko oczy i po omacku sięgnęła do szafki nocnej, by wyłączyć budzik o charakterystycznym dźwięku harfy. Nie pamiętała nawet, kiedy go nastawiła. Nie mogła znaleźć telefonu, lecz alarm nagle się urwał.
– Nie krzycz tak – powiedział cicho męski głos.
Wtedy krzyknęła jeszcze głośniej. Ze strachu. Odruchowo skuliła się pod kołdrą. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest bezpieczna, a głos należy do Vana, którego nie spodziewała się tu zastać, lecz jednak dom jest jego własnością, a dokładnie niedługo się nią stanie.
Otworzyła ponownie oczy. Donovan Scott, jej przyszły były mąż, stał w drzwiach z telefonem w ręku. Miał na sobie dżinsy, dziergany sweter i był o niebo bardziej seksowny, niż pamiętała. Nie widziała go od czterech lat i unikała nawet poszukiwań w internecie. Sporadycznie tylko siostra podsyłała jej jakieś linki ze zdjęciami. Z wyglądu zmienił się tylko nieznacznie. Miał krótsze włosy i nie opadały mu już zawadiacko na jedną stronę twarzy. Nosił również krótszą, precyzyjnie przystrzyżoną brodę. Bardziej uporządkowana fryzura uwidoczniła jego piękne, złotobrązowe oczy. Po staremu emanował niezwykłą energią i siłą fizyczną, choć nie uprawiał już czynnie sportu. Od dawnego Donovana różnił się tym, że nie uśmiechał się do niej czarująco, lecz wydawał się podejrzliwy i wrogi.
– Starałem się, żebyś mnie nie usłyszała – wycedził.
– Świetnie! – zażartowała – Poprosiłam prawnika, żeby cię uprzedził o moim przyjeździe i o tym, że planuję zabrać jakieś rzeczy. Nie przekazał ci?
– Przekazał. Dlatego tu jestem.
Jego chłodny, rzeczowy ton sprawił, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czy zorientował się, że wcześniej płakała? Po wylądowaniu w Vancouver wzięła co prawda prysznic i spała parę godzin, ale nie miała makijażu. Co gorsza, na swój cienki sweterek założyła jego flanelową koszulę w zielono-kremową kratę, zanim, głośno szlochając, rzuciła się na wielki tapczan, służący w przeszłości za ich łoże małżeńskie. Potem zwyciężyła zmiana czasu: naciągnęła na głowę kołdrę i po prostu zapadła w głęboki sen.
– Było mi zimno – wymamrotała, chcąc odruchowo wyjaśnić, czemu leży w łóżku w jego koszuli.
Ale na pewno już nie jest – pomyślała zawstydzona i oblała się rumieńcem.
– Myślałam, że jesteś w Calgary – dodała pośpiesznie.
– Gdzie jest Courtney? – zapytał dokładnie w tym samym momencie, więc w rezultacie oboje umilkli.
Gdy cisza przedłużała się boleśnie, Rebecca zdała sobie sprawę, że Van czeka, aż ona odezwie się pierwsza.
– Ogłoszono, że jej lot jest opóźniony, co oznaczało, że nie da rady się przesiąść. Nie chciałam, żeby utknęła na sylwestra w Winnipeg, więc poprosiłam, by została jednak w domu.
Pierwsza i najlepsza kanadyjska przyjaciółka Bekki zaproponowała, że spotka się z nią w Vancouver i podtrzyma na duchu, kiedy ta będzie finalizować swoje dawne życie w Whistler. Wydawało się ogromnym obciążeniem zgodzić się, by ktoś przylatywał aż z Halifax na parę pełnych emocji dni i kieliszek szampana o północy, lecz Becca naprawdę żałowała, gdy ostatecznie do tego nie doszło.
– A ty nie spędzałeś Bożego Narodzenia w Calgary z Paisley? – zapytała odruchowo.
– Owszem. Byłem z siostrą.
– Jej dzieci muszą być już duże – westchnęła, żałując, że nigdy nie miała bliższego kontaktu z siostrzenicą i siostrzeńcem, ale niestety nie dogadywały się z Paisley nawet na tyle.
– Owszem. Są.
– Miałam tu być tylko kilka minut, ale zmiana strefy czasowej… – umilkła ponownie, jak zawsze czując się przy nim niepewnie.
To wszystko brzmiało sztucznie i okropnie, a w żyłach czuła przypływ adrenaliny. Właśnie dlatego chciała przyjechać do dawnego domu pod jego nieobecność, żeby nie musieć walczyć ze wspomnieniami.
– Prawnik początkowo powiedział mi, że chodzi o luty. Zdziwiłem się, kiedy nagle okazało się, że przyjeżdżasz w sylwestra.
– Bo Courtney dostała akurat wolne i wymyśliła sobie, że fajnie byłoby razem spędzić sylwestra, jak za dawnych czasów… Plan powstał w zasadzie w ostatniej chwili.
– A ty nie musisz pracować przez święta?
– Ja… – Skąd to poczucie niższości? Dlaczego wydaje się sama sobie pozerką? – Nie prowadzę już baru. Jestem… wkrótce zaczynam szkołę. Pracowałam do Wigilii, spędziłam kilka dni z tatą i Ollie… Tata ożenił się ponownie. Potem mam kurs przygotowawczy, zanim zaczną się właściwe zajęcia.
– Co będziesz studiować? – zapytał z uprzejmym zainteresowaniem, co musiało wynikać jedynie z jego dobrych manier, z niczego więcej.
– Techniki laboratoryjne… – odparła niepewnie.
Wcale nie chciała, żeby zabrzmiało to jak pytanie. Jakby pragnęła jego aprobaty. Zresztą… może i tak było, bo w końcu znalazła coś, co ją naprawdę pasjonowało, choć obiektywnie nie wydawało się zbyt pasjonujące.
– Powiedziałem prawnikowi, że mogę ci wszystko wysłać, nie musiałaś podróżować tak daleko.
Jego wzrok powędrował w stronę otwartej, pustej walizki, pozostawionej na podłodze. Leżała na niej dosłownie jedna, bawełniana letnia sukienka.
– Muszę zamknąć dawne konto bankowe i podpisać dokumenty… – westchnęła.
Dokumenty finalizujące ich rozwód oraz przekazujące mu tytuł prawny do ich domu – pomyślała posępnie. Wszystko to można było zrobić elektronicznie, ale… no właśnie… ale…
– Tak naprawdę nie chcę tych wszystkich ubrań – dodała pośpiesznie, bo co niby miała zrobić z markowymi sukniami balowymi i najwyższej klasy strojami narciarskimi, pracując jako technik laboratoryjny w Australii? – A poza tym…
Umilkła po raz kolejny, kiedy nagle uświadomiła sobie, po co tak naprawdę przyleciała. Przeciągając się, wstała powoli z łóżka, otrzepała dżinsy i spróbowała wygładzić pomiętą koszulę. Nie zamierzała mu się przyznać, że zapłaciła krocie za bilet lotniczy w szczytowym sezonie dokładnie po to, żeby odnaleźć tani, złoty medalion, który dawno temu dostała od matki. Kiedy mama zmarła, siostra Rebekki, Wanda, zaczęła nosić swój medalion po mamie, a Becca ze złością uświadomiła sobie, że jej pamiątka pozostała nieużywana w Kanadzie, o co automatycznie obwiniała Vana, bo to on przecież zaczął ją obdarowywać biżuterią z innej półki, z drogocennymi kamieniami, wisiorkami w stylu art deco na bazie białego złota i najmodniejszymi bransoletkami tenisowymi. Skromny, pamiątkowy medalion nie przystawał po prostu do ozdób ekskluzywnych projektantów, które nosili członkowie rodziny Vana. Zamiast całej wielkiej wyprawy, najchętniej poprosiłaby męża o przesłanie pamiątki, ale problem w tym, że nie pamiętała, gdzie ją zostawiła ani nawet kiedy ostatnio miała ją na sobie.
– Dziwię się, że nie pochowałeś tego wszystkiego w schowku – zauważyła, zaglądając do szafy, gdzie wszystkie jej ciuchy wisiały popakowane w specjalne pokrowce na ubrania, dokładnie tak samo, jak je powiesiła, wyjeżdżając.
– Większość czasu jestem w mieszkaniu w Vancouver.
„Mieszkanie” zabrzmiało dość skromnie. Tymczasem Van miał na myśli swój ogromny penthouse w najbardziej modnej dzielnicy Vancouver z widokiem na Stanley Park, Coal Harbour Marina i niepowtarzalne, naturalne zielone tereny North Shore.
Van, jak gdyby nigdy nic, podszedł do szafki nocnej i sięgnął po butelkę wina, którą otworzyła i przyniosła na górę z zamiarem wypicia w samotności, zanim usnęła.
Pamiętała swoje słowa, gdy kupowali to wino. „Wypijemy w naszą piątą rocznicę”. Podczas miodowego miesiąca zwiedzali winiarnie w Okanagan. W jednej z winnic promowano pewne roczniki i sprzedawano je klientom, by przechowywali je w piwnicy przez co najmniej pięć lat przed otwarciem. Kosztowały po dwieście dolarów za sztukę.
Posmakował to, co zostało w kieliszku.
– Warto było czekać – oznajmił po chwili, nagle rozpogodzony.
– Na mnie podziałało jak środki nasenne – wymamrotała i wycofała się do garderoby, gdzie – sądząc po nieładzie panującym w pootwieranych szufladach – musiała być już wcześniej. – Czy dosięgniesz do tego pudełka po butach? Jak przez mgłę pamiętam, że mogłam tam włożyć moje stare okulary i jakieś dokumenty podróży.
– Czyli nosisz swoje nowe okulary?
Wkrótce po ślubie zapłacił fortunę za korektę jej wzroku. Gdy się poznali, nosiła praktycznie bezużyteczne szkła w tanich, przestarzałych oprawkach.
– Tak! Ale jak byłam dziewczyną, groziła mi powolna śmierć w męczarniach, gdybym kiedykolwiek zgubiła lub stłukła jakiekolwiek okulary. Więc… Przyzwyczajenie.
Rodzina Rebecci była biedna. Siostra chciała, żeby Van przysłał wszystkie jej rzeczy, żeby można ich część sprzedać w komisie. Lecz Becca zamierzała tego uniknąć. Bogata rodzina jej męża i tak uważała ją za zachłanną naciągaczkę. Dlatego pozwoli Vanowi pozbyć się biżuterii i garderoby w sposób, jaki sam uzna za najbardziej stosowny. Następnie rozwiedzie się z nim i zrzeknie się praw do domu. Podpiszą ugodę. „Niezgodność charakterów” nie wydawała się nigdy aż tak dojmująca, lecz ich odmienne pochodzenie powodowało, że coraz trudniej było znaleźć złoty środek. A zwłaszcza po tym, jak Rebecca dowiedziała się, że nigdy nie zdoła obdarzyć męża dziećmi.
Prywatnie, powoli pogodziła się z tym okrutnym wyrokiem. Pracowała wytrwale nad wizją swojej przyszłości, w której będzie musiała być szczęśliwa sama ze sobą i samowystarczalna. Próbowała także oduczyć się myślenia, że kobiety mogą spełnić się wyłącznie, będąc żonami i matkami. Przyleciała tutaj, by w sylwestrową noc wyznaczyć ostateczną granicę. Nowy rok, nowy początek, nowa Becca.
Garderoba była rozmiarów całego jej pokoju w małej, wynajętej w Sydney kawalerce. Lecz gdy wszedł do niej Van i stanął blisko – zbyt blisko – poczuła się, jakby znaleźli się w schowku na miotły. Otumanił ją zapach znajomych perfum. Korzennej, bawełnianej, bardzo seksownej świeżości.
Van ściągnął pudełko z pawlacza, odsunął od siebie, zdmuchnął kurz i uchylił wieczko. Istotnie, w środku, ujrzeli jej okulary w spłowiałym, płóciennym etui, zapasowe ładowarki, garść paragonów i naszyjniki z fioletowych, zielonych i złotych koralików, pamiątki z szalonego przyjęcia z okazji Mardi Gras, czyli ostatniego dnia karnawału, na którym byli krótko po ślubie. Najbardziej szalona okazała się reszta nocy, kiedy wrócili do domu, podpici i maksymalnie nakręceni. Czy i on pamiętał, co wyczyniali wtedy z tymi koralikami…?
Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie i miała jednoznaczną odpowiedź. Zrobiło jej się gorąco. Tak. Pamiętał wszystko.
Spędzili ze sobą wiele szalonych nocy, ale tamta połączyła ich w zupełnie wyjątkowy, niezapomniany sposób. Wzajemne pożądanie przeszło najśmielsze wyobrażenia. Nigdy, przy nikim, tylko przy nim, czuła się jak bogini, której nie można się oprzeć. Czysta i jednocześnie bezwstydna. Mogła mu się oddawać w każdy dowolny sposób. Stawała się zwierzęco dzika. W każdej sekundzie gotowa do wybuchu. Nieskrępowana, nienasycona, oszołomiona. Jednoczyli się jak dwie przysłowiowe połówki pomarańczy. Funkcjonowali jak dwa magnesy, zależnie od sytuacji, raz wzajemnie się odpychając, a raz lgnąc do siebie i łącząc się w prawie nierozerwalny sposób. Słowa i rozum przestawały istnieć i mieć znaczenie. W tych cudownych, niesamowitych chwilach byli idealnie zestrojeni. Mówili własnym, prymitywnym językiem swych ciał, a kulminacja nadchodziła dla nich dokładnie w tym samym czasie, wysyłając ich do innego wymiaru, gdzie nie istniała żadna „rzeczywistość”, tylko ciepłe, białe światło i niesamowita rozkosz. Przeżycia, niezbyt powszechne, które pozornie powinny były scementować ich na wieczność. Jednak tak się nie stało.
Rebecca ocknęła się z niespodziewanej fali wspomnień, by zobaczyć dziwnie zmienioną twarz Vana i jego nienaturalnie rozszerzone źrenice. Nieoczekiwanie przywołana dawna zmysłowość i żal po utraconej namiętności sprawiły, że bezwiednie oblizała wargi i wypuściła z rąk koraliki, które rozsypały się po podłodze z charakterystycznym stukotem.
Chwilę później objął ją i zaczął całować.
Tęsknota i wyposzczone zmysły zadziałały jak iskra na rozpałkę. I świadomość, że iskra ta chyba nigdy nie zgasła. Becca zawsze uwielbiała pocałunki Vana, ich dynamikę i to, jak z wrażenia traciła oddech. Jakby za każdym razem łapał ją tuż nad krawędzią stromego urwiska, nad przepaścią, w którą sekundę potem mogłaby wpaść. Teraz rzucił się na nią wygłodniały, jakby nie dojadał przez lata. Ona czuła się dokładnie tak samo.
Takie napady szaleńczego, gwałtownego pożądania, nad którym nie umieli zapanować, łączyły ich od początku znajomości. Dokładnie dlatego zostali parą. Ich namiętność była dzika i wspaniała, niszczyła wszelkie napotkane na drodze przeszkody. Ale jednocześnie była też właśnie z tego powodu destrukcyjna.
Po chwili Becca z przerażeniem odrzuciła głowę do tyłu i uwolniła się z objęć Vana, by natychmiast poślizgnąć się na porozrzucanych koralikach. Przytrzymał ją, a gdy oboje nieco ochłonęli, powiedział:
– Nie zamierzałem tego zrobić…
Zaklął szpetnie i odwrócił się. Potem wyszedł z pokoju.
Trzęsąc się, Rebecca uklękła, by zebrać wszystko z powrotem do pudełka. Poruszała się przy tym mechanicznie jak robot, nadal pogrążona w głębokim szoku. Podświadomie starała się udawać, że nic się nie stało.
Dokładnie z tego powodu chciała przyjechać do ich domu pod nieobecność męża. Nie chciała niczego czuć. Nie chciała cierpieć. Van nigdy celowo nie zadawał jej bólu, lecz bycie z nim przynosiło cierpienie, czego z pewnością nie wiedział. Bolało ją życie z Vanem i rozstanie, jak również i to, że nadal nosiła jego nazwisko. Dlatego musiała sfinalizować rozwód. I dlatego marzyła o tym, by odnaleźć medalion w pustym domu, a mężowi pozostawić jedynie kartkę z życzeniami wszelkiego powodzenia. Równo godzinę wybierała odpowiednią kartkę!
Chciała, żeby to, co przeminęło, pozostało przeszłością. Nie mogła dalej pielęgnować w sercu wszelkich „co by było, gdyby”, rozgrzebywać na nowo starych rozczarowań i win. Nie pragnęła także nakręcać się żadnymi świeżymi doznaniami.
Wciąż roztrzęsiona, wyszła z garderoby i drżącą ręką sięgnęła po kieliszek z resztką wina. Nie myśl o tym – powtórzyła sobie, lecz czuła, że jest już za późno. Wspomnienia odżyły. Gorące łzy napłynęły jej do oczu.
Niech cię szlag, Van!
Niech cię szlag, Becco!
Van pomimo niskiej temperatury wyszedł z kuchni na werandę. Chciał uspokoić myśli i rozsadzającą go adrenalinę. Żona właśnie pozbawiła go całkowicie panowania nad sobą i wszelkiej kontroli. Zrobiła to z łatwością, jak zawsze. Zdołał już zapomnieć, że bez najmniejszego wysiłku wprowadzała go w stan maksymalnego przyśpieszenia. A może zresztą celowo to wyparł. I po co w ogóle tu przyjeżdżał? Przecież ich rozwód został uzgodniony tak dawno i oboje byli gotowi go sfinalizować. Kiedy jednak, mimo wszystko, pakował się i wsiadał do swego SUV-a, wmawiał sobie, że jedzie ochronić swoje rzeczy i upewnić się, że prawie była żona zabierze tylko to, co naprawdę do niej należy. Nie był dawnym, naiwnym idiotą, który wierzył, że bliscy sobie ludzie nie oszukują się. Zresztą, minęły cztery lata i on z Beccą nie byli już „bliscy sobie”.
Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że Becca nie pochodziła z żadnego wielkiego rodu i nie miała nic wspólnego z ludźmi, którzy od pokoleń przywykli sięgać po to, co do nich nie należało. Nigdy też podczas trwania ich małżeństwa nie czerpała korzyści z jego bogactwa, a wręcz przeciwnie, ewidentnie czuła się niekomfortowo w takiej sytuacji. „Ona tylko chce, żebyś tak myślał” – powtarzał jednak uparcie jego ojciec.
Jak na ironię, szybko się okazało, że Van zaciekle bronił Beccę przed człowiekiem, który ostatecznie zdradził go i zawiódł o wiele bardziej niż ona. Chociaż, jeśli chodzi o konsekwencje, dotąd nie wiedział, po którym ciosie trudniej było mu się pozbierać.
Kiedy Becca powiedziała mu, że ich małżeństwo jest pomyłką i została w Sydney, odszedł, myśląc, że już nikt nigdy nie zniszczy go bardziej ani nie zrobi z niego większego durnia. Jednak dosłownie chwilę później dowiedział się, że ojciec… wyczyścił firmowy sejf rodzinnej korporacji deweloperskiej! Zajął się więc najpierw ratowaniem sytuacji swojej rodziny, siłą rzeczy pozwalając na to, by jego małżeństwo obumarło z powodu zaniedbania, podczas gdy on ścigał się z czasem, by ocalić setki miejsc pracy, wielomilionowe projekty mieszkaniowe i dywidendy korporacyjne, z których utrzymywały się matka i siostra.
Udało mu się ukrywać skandal przez tydzień, aż w końcu afera ujrzała światło dzienne, lecz wtedy kontrolował już narrację. Niestety fakt, że Becca nie odezwała się do niego, kiedy ogłoszono oficjalnie, że ich firma przeżyła kompletną zapaść, mówił według niego wiele o tym, dlaczego w ogóle go poślubiła.
Cała ta sytuacja ostatecznie przekonała go, że – choć to cynizm w czystej postaci – nie należy ufać absolutnie nikomu, bo każdy może się okazać zdrajcą, a prosta, poczciwa wiara w ludzi jest jedynie zaproszeniem do bycia wykiwanym.
Fragment książki
Idąc kamienną ścieżką, Aisha Shetty popatrzyła na ogromny brzuch Ro Mii Mathews. Właśnie opuściły rezydencję St Urban, która pod kierunkiem Aishy miała się stać sześciogwiazdkowym butikowym hotelem.
Oczarowana faktem, że ten niesamowity dwustuletni budynek stanie się jej projektem na najbliższy rok, nie mogła się doczekać, by sprawdzić, jakie ciekawe miejsca oferuje okolica. Miała tylko nadzieję, że jej szefowa nie zacznie rodzić, zanim dotrą do piwniczki z winami.
– Kiedy masz termin? – Aisha wskazała na brzuch towarzyszki, by nie narażać jej na poród między kamienicami.
– Za osiem tygodni. To będą bliźnięta. Zanosi się na to, że urodzę dwóch wyrośniętych chłopców.
– Poważnie? – Aisha uniosła brwi.
– Tak – odpowiedziała Ro, kładąc dłonie na plecach i wyginając je. Jej brzuch uwydatnił się, a w niebieskich oczach błysnęły iskierki miłości. – Obiecałam Muzziemu, że zwolnię tempo pracy, dlatego cieszę się, że udało nam się podpisać kontrakt tak szybko.
Aisha przypomniała sobie chwilę, gdy złożyła podpis na dokumencie i miała ochotę tańczyć z radości. Jako jedna z dziesięciu konsultantek pracujących dla Lintel&Lily, międzynarodowej firmy zajmującej się projektowaniem, dekorowaniem, renowacją oraz zakładaniem lifestylowych hoteli na całym świecie, otrzymała propozycję zrealizowania ambitnej wizji Ro dla St Urban.
Wszystkie remonty budynku zostały zakończone, a wnętrza czekały na przyjęcie pomysłów Aishy. Wszystko zależało od niej – tapety, mundury kelnerów, uniformy obsługi hotelowej, układ ogrodów. Jej zadaniem było przekształcenie wiekowej rezydencji w ciche, luksusowe miejsce, zapewniające pełną dyskrecję i spokój najbardziej wymagającym gościom, a kiedy jej się powiedzie, będzie się ubiegała o awans na dyrektora operacyjnego.
Oczywiście awans ten wiązałby się z ogromem pracy i stresu, ale również z adekwatną podwyżką, która pozwoliłaby jej na kupno wymarzonego domu.
Pracowała w pokojach hotelowych i wynajmowała mieszkanie przez dziesięć lat. Chciała wreszcie spać w kupionym przez siebie łóżku, wybierać kolory ścian i otaczać się rzeczami, które sobie wymarzyła.
Od pewnego czasu coraz bardziej męczyło ją bycie zawodową włóczęgą i bogatą wędrowczynią po świecie. Nie zamierzała rezygnować z podróży, ale gdyby miała własny dom i miasto, które mogłaby nazwać swoim, zawsze miałaby dokąd wracać.
Założona w Afryce Południowej, obecnie międzynarodowa firma Lintel&Lily miała swoje siedziby zarówno w Johannesburgu, jak i w Londynie, a każde z tych miejsc było opcją do zarzucenia w nim kotwicy na stałe.
Rodzina Aishy – rodzice i cztery siostry – mieszkała w Kapsztadzie, dlatego prawdopodobnie wybrałaby Londyn. Uważała, że zarówno ona, jak i jej rodzina radziła sobie lepiej, gdy dzieliło ich dziesięć tysięcy mil i kontynent.
– Podoba ci się twoje lokum? – zapytała lekko zaniepokojona Ro.
Aisha pomyślała o domku z dwoma sypialniami, schowanym wśród drzew na tyłach posiadłości, z niesamowitym widokiem na górę Simonsberg.
Był początek pięknej złotej jesieni, ale zima w tym rejonie bywała mroźna. Nie martwiło ją to zbytnio, ponieważ jej domek był wyposażony w opalany drewnem kominek, przytulny salon i wygodne łóżko typu queen-size. Był wspaniały i gustownie urządzony. Wiedziała, że będzie jej tam dobrze.
– Jest cudowny, dziękuję – odpowiedziała.
Telefon Ro zawibrował. Kobieta przeprosiła serdecznie swoją rozmówczynię i odwróciła się, by odebrać. Korzystając z okazji, Aisha rozejrzała się dookoła. Podobnie jak dom, piwnica z winami była wykonana z bielonego kamienia. Dębowe beczki spoczywały na wspaniałych stojakach, a temperaturę otoczenia regulował niezwykłe czuły na wszelkie zmiany system klimatyzacji. Piwniczka znajdowała się po drugiej stronie gaju dębowego. Było tu romantycznie i uroczo. Aisha cieszyła się, że spędzi tu następnych kilka miesięcy.
Mimo wszystko nadal nie mogła się doczekać, kiedy zamieszka we własnym domu, otoczona rzeczami, które gromadziła przez ostatnie dziesięć lat. Nie śpieszyła się, żeby znaleźć swój pierwszy, własny, wymarzony dom. Wierzyła, że ten odpowiedni gdzieś już na nią czeka.
Nie mogła uwierzyć, że minęło już jedenaście lat, odkąd ostatni raz mieszkała na przylądku, ponad dekadę, odkąd poznała Pasca, dziesięć lat od ich rozwodu. Pięć lat od chwili, gdy ostatni raz rozmawiała z rodzicami i nie pamiętała, kiedy ostatni raz rozmawiała z trzema ze swoich czterech sióstr.
Podobnie jak jej rodzice, którzy byli profesorami akademickimi, siostry Shetty były niezwykle uzdolnione naukowo, ale Aisha rozmawiała tylko z Priyą, jedyną siostrą, która stanęła w jej obronie lata temu. Jako najmłodsza córka, pozbawiona niepohamowanego pędu do nauki, zawsze czuła, że nie pasuje do swojej rodziny.
W szkole nazywaną ją siostrą Hemy, Ishy, Priyi lub Reyki. Wątpiła, że któryś z nauczycieli znał jej prawdziwe imię. Jako przeciętna uczennica ciągle chodziła w ich cieniu, nie mając szans dorównać ich osiągnięciom. Była ich siostrą, córką swoich rodziców i żoną Pasca. Poznanie samej siebie trwało przez nastoletnie lata, gówniane małżeństwo i rozdzierający serce rozwód. Następnie rzuciła się w wir morderczej pracy, by ustabilizować swoją sytuację finansową. Praca nad tym, by stać się prawdziwą Aishą, była niesamowicie trudna i bolesna, jednak teraz nikt nie miał prawa kwestionować jej prawdziwej natury i osobowości, dlatego rzucenie się znów do wody pełnej piranii było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.
– Jak już wspomniałam, wysłaliśmy zapytania do różnych projektantów ogrodów. Mam kilka ciekawych ofert i chciałabym je z tobą przedyskutować – powiedziała Ro po zakończeniu rozmowy. – Musimy posadzić rośliny, żeby urosły do czasu otwarcia.
Hotel miał zostać otwarty za pięć i pół miesiąca, ale wciąż było jeszcze tyle do zrobienia: zatrudnić i przeszkolić personel, urządzić pokoje, wprowadzić w życie plan marketingowy. Zadaniem Aishy było sprawienie, by ulica St Urban wyglądała olśniewająco w chwili, gdy dwustuletnia rezydencja przerodzi się w elegancki, butikowy hotel. Ro Mia Mathews płaciła firmie L&L duże pieniądze, aby St Urban stał się jednym z nielicznych sześciogwiazdkowych hoteli w Afryce.
Aisha założyła już hotel na skraju Parku Narodowego Wirunga, w Rwandzie, na Bahamach, w Goa i Bhutanie. Pomimo tego, że była traktowana w rodzinie jak osioł, radziła sobie w swoich oczach bardzo dobrze, choć nigdy nie usłyszała od bliskich słowa pochwały.
– Bardzo podobają mi się plany twoich architektów krajobrazu – powiedziała pewnie Aisha. – Czy remonty wszystkich budynków zostały już zakończone?
– W apartamencie dziesiątym właśnie układane są płytki, a w piątym malują ściany. Budowlańcy zapewnili, że wszystko będzie gotowe do końca tygodnia.
To była dobra wiadomość, ponieważ w przeciągu kilku następnych tygodni Aisha miała odebrać dostawę wybranych przez siebie mebli oraz rozpocząć pracę z najlepszymi dekoratorami wnętrz.
Kiedy przeszły na tył budynku, natychmiast zauważyła, że brakuje jednej trzeciej ceglanej ściany, którą zastąpiono oknami sięgającymi od podłogi do sufitu. Nie przypominała sobie żadnych zmian w piwnicy odnotowanych w stosie dokumentów, które jej przesłano.
– Ro? Czy to jakaś nowa zmiana? – Aisha podeszła do okna i przyciskając twarz do szyby, starała się zajrzeć do środka. Jedyne, co zauważyła, to był zespół robotników szlifujących wspaniałą dębową podłogę.
– Chcę mieć w tej przestrzeni wyśmienitą restaurację. Planuję zatrudnić okresowo najlepszych kucharzy, których obecność sama w sobie będzie wspaniałą atrakcją.
Restauracja? Co Ro sobie myśli? Czy zdaje sobie sprawę, ile to będzie wymagało pracy? Nikt wcześniej nie wspomniał jej słowem o żadnej restauracji! Tego nie było w budżecie! Wiedziała jednak, że pieniądze nie były dla Ro problemem i bez wahania mogła wyłożyć kolejny milion na spełnienie swojej wizji.
– Restauracja pomieści jednocześnie piętnaście osób. Chcę wykwintnego, drogiego jedzenia, o którym będzie mówiło się przez długi czas. Będzie to miejsce tak wyjątkowe i ekskluzywne, że zarezerwowanie stolika zajmie miesiące, a może nawet lata.
To będzie gorsze, niż myślała. Jednym z jej pierwszych projektów było założenie restauracji typu fine-dining w Warszawie i Hongkongu. To była robota z piekła rodem! Dzięki temu koszmarowi ona i Miles zawarli porozumienie, że będzie ciężko pracować dla L&L, a Miles będzie trzymał ją z dala od restauracji i wybrednych, aroganckich szefów kuchni.
Szef kuchni z Hongkongu przypominał jej Pasca. Podobnie jak jej były mąż był zarozumiały, nachalny i niezwykle pewny siebie.
Aisha położyła dłoń na mostku, starając się jak zawsze odepchnąć kłujące uczucie bólu na myśl o przeszłości. Jej krótkie, roczne małżeństwo nie było czymś, o czym lubiła wspominać, ale St Urban znajdowało się we Franschhoek, rodzinnym mieście Pasca, więc przypuszczała, że to naturalne, że powracały do niej wspomnienia o nim.
Wiedziała, że Pasco ma w mieście swoją restaurację, ale większość czasu spędza w Nowym Jorku, nadzorując swoje pozostałe restauracje, nagradzane co roku gwiazdkami Michelin. Młody zastępca szefa kuchni, którego poznała w Johannesburgu, rok po ukończeniu szkoły był teraz multimiliarderem dzięki sieci restauracji, asortymentowi artykułów spożywczych, akcesoriów kuchennych oraz autorskiemu, szalenie popularnemu programowi podróżniczo-kulinarnemu. Był uważany za gwiazdę rocka w kulinarnym świecie.
Pasco stworzył życie, jakiego pragnął, osiągnął więcej, niż obiecał, jednak Aisha pragnęła, by włożył choć ułamek swojego zaangażowania w życie rodzinne. Gdyby poświęcił jej choć trochę więcej uwagi, nie odeszłaby od niego z poharatanym sercem. Myślała, że przy nim uleczy rany, które zadała jej rodzina, ale on jedynie je pogłębił i posypał solą.
– Miles powiedział mi, że sobie poradzisz – powiedziała Ro, klepiąc ją po ramieniu. – Będziesz miała pomoc.
– Pomoc?
– Mam kogoś, kto zajmie się planowaniem restauracji, to stary przyjaciel mojego męża. W pełni mu ufamy.
Aisha zdołała ukryć grymas niezadowolenia. Kim był ten facet i ile wiedział o zakładaniu luksusowych restauracji? Nie było sensu wydawać stu milionów na założenie luksusowego hotelu, jeśli miała powstać w nim mniej spektakularna restauracja. Do tego wszystkiego lubiła pracować zgodnie z planami i briefami, nie była fanką freestylingu. Nie chciała nawet myśleć o współpracy z szefami kuchni, którzy nie przyjmowali dobrze nakazów ani nawet sugestii.
Aisha usłyszała niski pomruk męskich głosów z tyłu budynku. Patrzyła, jak Ro odwraca się w ich stronę, a wyraz jej twarzy łagodnieje. Ona też kiedyś patrzyła w ten sposób na swojego męża. Kochała go całkowicie i bez opamiętania. Ale dla Pasca praca była pierwszą miłością i nic nie było w stanie tego zmienić. Aisha zajmowała czwarte, może piąte miejsce na liście jego priorytetów.
Wysoki mężczyzna, którego ubranie kosztowało więcej niż wystrój jej mieszkania, podbiegł do Ro i pocałował ją zaborczo.
– Kochanie, cały dzień byłaś na nogach, musisz odpocząć – powiedział do Ro z troską.
– Nie przejmuj się Muzzi. – Odsunęła się na bok i wskazała dłonią Aishę. – Poznaj naszą nową menedżerkę. To ona będzie się zajmowała wszelkimi projektami.
– Miło cię poznać, Muzzi. – Aisha ścisnęła dłoń mężczyzny.
Nagle poczuła, jak krew odpływa jej z ciała. Zza rogu budynku wyłonił się wysoki, przystojny mężczyzna. Świat stanął w miejscu. Nie, to nie mogła być prawda…
– Aisho Shetty, poznaj Pasca Kildera.
Oto i ona – pomyślał. – Wygląda niesamowicie.
Pasco starał się ukryć, że wciąż pragnie swojej byłej żony. Jak to możliwe, że wygląda tak pięknie? Była wysoka i wciąż szczupła, a jej długie nogi sprawiały, że przeszył go dreszcz pożądania. Miała na sobie mandarynkowo-białą sukienkę, z przewiązanym w pasie podkreślającym talię skórzanym paskiem. Jej włosy były dłuższe niż wtedy, gdy była młodsza. Opadały swobodnie czarną kaskadą, nieposkromione żadną spinką.
Za to twarz Aishy wydawała się niezmieniona. Wysokie kości policzkowe, pełne usta stworzone do całowania i duże ciemne oczy, otoczone długimi czarnymi rzęsami. Uważał ją za uroczą, gdy miała dziewiętnaście lat, ale teraz była czystą kobiecością. Ta oszałamiająca kobieta, była kiedyś jego żoną. Złożyli sobie obietnicę, której żadne z nich nie umiało dotrzymać. Ponieśli porażkę, a właściwie on poniósł porażkę, a to było coś, do czego nie przywykł.
Pasco przesunął dłonią po twarzy, przypominając sobie ich impulsywną decyzję o ślubie, zaledwie trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu. Musiał wrócić do Johannesburga, by rozpocząć pracę jako zastępca szefa kuchni i nie był w stanie przewidzieć, jak przy tak długich godzinach pracy uda im się utrzymać związek na odległość. Powiedziała mu, że jej rodzice nigdy nie pozwolą, by opuściła Kapsztad. Nie chcąc jej stracić, zaproponował, by się pobrali. Zaskoczyła go, gdy bez najmniejszego namysłu zgodziła się na jego propozycję, a kilka dni później, powiedzieli sobie „tak” w obskurnym budynku sądu.
Pod wpływem seksualnego i emocjonalnego uniesienia, gdy była oszołomiona brutalną walką z rodzicami, wyjechali razem do Johannesburga i zamieszkali w malutkim mieszkaniu. Niecały tydzień zajęło mu, by uświadomić sobie, że od teraz nie jest odpowiedzialny tylko za siebie, ale również za żonę. Jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie były w jego rękach.
Wspominając swoje nieudane dzieciństwo, doznał ataku paniki. Wszystko, co wtedy wiedział, polegało na tym, by nie być takim samym człowiekiem jak jego ojciec. Nie chciał skrzywdzić Aishy, tak jak on krzywdził mamę. Wiedział, jak to jest żyć w niepewności tego, co może przynieść jutro. Już jako dziecko, leżąc w swoim za małym łóżeczku, przysiągł sobie, że nigdy nie będzie takim mężem, jak jego ojciec.
Będzie pracował bardzo ciężko i robił wszystko, by jego żona z dumą nazywała go swoim mężem. Pokaże swojemu ojcu, gdziekolwiek był, jak to jest odnieść prawdziwy sukces. Nigdy nie dałby jej powodu, by go zostawiła, ale, jak na ironię, tak właśnie się stało.
– Cześć, Aisho – powiedział, gdy ich oczy wreszcie się spotkały. – Minęło trochę czasu…
Ostatni raz widział ją, gdy wychodził do pracy wczesnym jesiennym rankiem, myśląc, że spotka się z nią później, jeśli nie po obiedzie, to w nocy, gdy skończy dwunastogodzinną zmianę. Wyraźnie pamiętał noc przed jej odejściem. Opowiadał jej wtedy, jak bardzo jest podekscytowany tym, że zaproponowano mu objęcie nowego stanowiska w Londynie i ogromną podwyżkę. Opowiadał, że będzie musiała zostać w Afryce Południowej miesiąc, może dwa, aż uda mu się załatwić dla niej wizę, a w tym czasie znajdzie dla nich wspaniały dom. To była jego wielka szansa, której nie mógł zmarnować. Czuł, że życie wreszcie rozdało mu dobre karty.
Tej nocy wrócił do pustego mieszkania. Początkowo myślał, że Aisha wyszła z przyjaciółmi, jednak zaniepokoiło go, że wybrała tak późną porę. Nad ranem był już rozgorączkowany jej zniknięciem. Gdy chciał zadzwonić na policję, znalazł list, którego słowa wyryły mu się w pamięć.
Gratuluję Ci nowej posady w Londynie, jednak oboje wiemy, że to się nie uda. Nie mogę dłużej udawać. Spraw, aby Londyn zapłonął. Aisha
– Cześć, Pasco – odpowiedziała wreszcie.
– Znacie się? – Bystre oczy Muzziego skakały między nimi.
– Byliśmy małżeństwem. – Pasco nie mógł powstrzymać cynicznego uśmiechu.
– Co takiego? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?! – Brwi Muzziego uniosły się.
Pasco spojrzał na Aishę, która kołysała się z nogi na nogę. Przed oczami stanął mu dzień, kiedy czekał na nią w samochodzie, podczas gdy ona informowała rodziców o ich ślubie. Chwilę później wyszła z rodzinnego domu z jedną walizką i zapłakanymi oczami.
Tego dnia planowali również odwiedzić jego rodziców, ale ze względu na swój stan Aisha nie miała na to ochoty. Wtedy jeszcze żadne z nich nie myślało, że przed Bożym Narodzeniem będą już rozwiedzeni.
Zanim Pasco zdążył cokolwiek powiedzieć, Muzzi położył dłoń na ramieniu Aishy i powiedział:
– Przepraszam, nie miałem o tym pojęcia. Spotkajmy się ponownie za dzień lub dwa i porozmawiamy ponownie o waszej współpracy.
– To, że byliśmy małżeństwem, nie wpływa na jakość mojej pracy. Jestem jednym z najlepszych i najbardziej doświadczonych konsultantów w firmie. Nasza dawna znajomość nie ma na to wpływu.
Zarówno Muzzi, jak i Ro odetchnęli z ulgą, a Pasco podrapał się po karku zdziwiony jej pozbawioną emocji reakcją.
Dorosła – pomyślał. – Stała się bardziej odporna.
– Jestem profesjonalistką i poradzę sobie z tym – dodała. – W skali katastrof, ta nawet nie pojawia się na moim radarze.
Pasco natomiast nie był pewny, czy będzie umiał pracować z kimś, kto sprawia, że jego serce przyśpiesza, a usta wysychają boleśnie. Nie bał się ciężkiej pracy. Lubił wyzwania, ale praca z kobietą, która go porzuciła, była czymś, czego mógł nie udźwignąć.
Muzzi otoczył ramieniem żonę i dał jej znać, że już czas na nich. Ro nie miała w zwyczaju narzekać, ale zawsze wiedział, kiedy potrzebuje odpoczynku.
Pasco drżał. Wiedział, że nie potrzebował wiele, by dać się ponieść pożądaniu, dlatego nie chciał zostać z Aishą sam na sam.
– Chodźmy wszyscy w stronę hotelu – zaproponował.