Świąteczny romans / Gorączka świątecznej nocy
Przedstawiamy "Świąteczny romans" oraz "Gorączka świątecznej nocy", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
Kira, zmęczona pracą oraz natrętną dominacją matki, wynajmuje na okres świąt chatkę w górskim ośrodku. Tuż po przyjeździe poznaje przystojnego Paxa, który pomaga jej wnieść bagaż i rozpalić kominek. Ma w sobie także coś, co wzbudza w niej pożądanie. Kira jest radosna, słodka i seksowna. Gdy zaczyna go uwodzić, Pax się zbytnio nie opiera, choć nie ukrywa, że interesuje go jedynie krótki romans...
Kim nie znosi przedświątecznej gorączki. Zawsze bierze wtedy urlop. W tym roku jednak nic nie przebiega po jej myśli. Nowy szef Chaz Monroe chce jej zlecić kampanię bożonarodzeniową. Rozwścieczona Kim postanawia go uwieść, by się odegrać za przymusową zmianę planów i zepsuty urlop. Nie wie, że Chaz przejrzał jej grę...
Fragment książki
- No chodź, ty przeklęta paskudo!
Kira Lee wzięła głęboki oddech i ponownie szarpnęła absurdalnie brzydką choinkę, którą kupiła tego dnia na Farmie Najpiękniejszych Świątecznych Drzewek w Willowvale Springs.
Tuż przed świętami ich wybór był oczywiście ograniczony. Nabyła jednak dość ozdób i łańcuchów, żeby zamaskować brak wielu gałęzi, a tak czy owak zamierzała spędzić w wynajętym domku tylko kilka tygodni.
Pracownicy szkółki leśnej załadowali ten nabytek na dach jej niewielkiego SUV-a, a teraz musiała w jakiś sposób wciągnąć go do wnętrza chatki.
- Kto wygrywa tę batalię? – spytał jakiś mężczyzna, którego nie widziała, gdyż stał po drugiej stronie samochodu i był zasłonięty przez gałęzie.
- Zamierzam ją wygrać ja – oznajmiła. – A pan mógłby zachować się jak dżentelmen i zaoferować pomoc.
W normalnych warunkach nie zdobyłaby się na tak obcesowy ton, ale lodowaty klimat w Wyoming dokuczył jej tak bardzo, że marzyła o jak najszybszym powrocie do domku i rozpaleniu kominka.
- Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem – mruknął niewidoczny mężczyzna.
To nie do wiary, pomyślała z niechęcią. Jest w tym mieście od zaledwie kilku godzin, a już zdążyła uwikłać się w konflikt. To jej wina. Niepotrzebnie postanowiła udekorować świątecznie tę ponurą chatkę.
Ponownie szarpnęła za arkusz folii, na którym leżała choinka, ale zatoczyła się, straciła równowagę i omal nie upadła.
- Niech mi pani pozwoli wziąć sprawę w swoje ręce, zanim ktoś zrobi sobie krzywdę.
Odwróciła głowę i ujrzała najbardziej atrakcyjnego kowboja, jakiego potrafiła sobie wyobrazić. Może nie był przesadnie uprzejmy, ale za to szaleńczo przystojny. Opalona twarz, czarny kapelusz, czarna wełniana kurtka, granatowe dżinsy i wysokie buty.
Zaczęła podejrzewać, że ukrywa gdzieś w pobliżu czarnego, groźnie wyglądającego konia i gromadkę kobiet gotowych rzucić się do jego stóp.
W normalnych warunkach poświęciłaby więcej uwagi jego aparycji, ale w tym momencie widziała w nim tylko człowieka mogącego jej pomóc we wniesieniu świątecznego drzewka do domu.
Nieznajomy z zadziwiającą łatwością dźwignął choinkę, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył we wskazanym przez Kirę kierunku.
- Czy może pani przynajmniej otworzyć drzwi? – spytał szorstkim tonem.
Kira posłała mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć, i weszła na schodki prowadzące do wnętrza chatki. Wystukała odpowiednie numery zamka automatycznego, a potem zeszła nieznajomemu z drogi.
On zaś przekroczył próg i ruszył w kierunku połączonego z kuchnią pokoju dziennego.
- Gdzie jest jakieś wiadro? – spytał obcesowo.
- Wiadro?
- Przecież to drzewko trzeba jakoś ustawić. Czyżby pani o tym nie pomyślała?
- Nie zaplanowałam tej operacji zbyt precyzyjnie, ale mam sporo bardzo pięknych ozdób – oznajmiła beztroskim tonem, pragnąc go rozbawić.
Jej odpowiedź jednak go nie rozbawiła, bo podszedł do kominka i położył na dywanie nadal owinięte sznurem drzewko. Potem mruknął coś niewyraźnie i wyszedł na dwór. Po chwili wsiadł do złowieszczo czarnego pikapa i odjechał z rykiem silnika.
Kira zamknęła drzwi, aby uchronić się przed powiewami lodowatego wiatru. Kiedy spojrzała na choinkę, miała przez chwilę ochotę położyć się obok niej.
Ostatnie miesiące jej życia były jednym pasmem bolesnych porażek. Straciła nie ze swojej winy mieszkanie, czuła się wypalona wewnętrznie na skutek przeciążenia pracą, a w dodatku musiała znosić kaprysy matki planującej swój czwarty – tak, czwarty – ślub.
Była bliska załamania.
Na szczęście Delia zdiagnozowała jej stan psychiczny i znalazła w Wyoming ośrodek wypoczynkowy, w którym Kira mogłaby zapomnieć o problemach nękających ją w Oregonie.
Drzewko, które kupiła, nie wyglądało najlepiej, ale w jakiś sposób budziło jej sympatię. Może właśnie dlatego, że było uszkodzone… podobnie jak jej życie.
Wiedziała dobrze, że zdoła je odbudować, jeśli skupi uwagę na sobie i przestanie się zajmować problemami innych ludzi – klientów, matki, agentki mieszkaniowej. Zgodnie z radą Delilah postanowiła od tej pory myśleć tylko o sobie. Pokierować swoim życiem w zorganizowany sposób, znaleźć własny dach nad głową i jakoś sobie poradzić z wypaleniem zawodowym.
Nie przyszło jej do głowy, że mogłaby poprosić o pomoc poznanego przed chwilą wysokiego przystojnego kowboja.
Paxton Hart nie miał czasu na rozmyślanie o najbardziej przygnębiającej choince, jaką w życiu widział.
Każda chwila pobytu w tym ośrodku wypoczynkowym nieznośnie mu się dłużyła. Niestety w obecnej sytuacji nie mógł się osiedlić w żadnym innym miejscu.
Z niepojętych dla niego powodów Hank Carson postanowił zostawić swoje rancza, farmy, dom i ośrodki rekreacyjne grupie ludzi, których zatrudniał od lat w sezonie letnim. Jego spadkobiercami oprócz Paxa zostali Mason, Kahlil i Vaughn.
Wszyscy pracowali u Hanka jako młodzi chłopcy, a potem osiągnęli sukcesy zawodowe i zarobili duże pieniądze. Wszyscy przyjechali do Willowvale, by sprzedać swoje posiadłości i wrócić jak najszybciej do normalnego życia, ale z różnych powodów zmienili zdanie.
Główną przyczyną ich decyzji było to, że się zakochali i postanowili osiąść w tej pięknej okolicy.
Pax, który początkowo usiłował im pomóc w pozbyciu się udziałów w masie spadkowej, przeżył szok, gdy się dowiedział, że wszyscy trzej są zaręczeni lub żonaci.
On nie wrócił w te strony po to, żeby przeżywać iluzoryczne uniesienia miłosne. Miał określone plany dotyczące przyszłości, zamierzał bowiem otworzyć w Hiszpanii nową agencję obrotów nieruchomościami.
Stały pobyt w Willowvale Springs w ogóle nie przychodził mu do głowy.
Szukając w najbliższej szopie odpowiedniego wiadra, myślał tylko o tym, że nowa lokatorka jednego z domków jest chyba najładniejszą kobietą, jaką widział.
Nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej irytuje go ta świadomość, czy też fakt, że poświęca swój cenny czas na ustawianie paskudnej choinki.
Z wiadrem w ręku wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie wąską uliczką dzielącą szeregi drewnianych domków. Ośrodek wypoczynkowy był zwykle pełen gości z całych Stanów Zjednoczonych, a nawet z zagranicy, ale od niedawna cieszył się mniejszą popularnością.
Pax był z tego po części zadowolony, bo nie miał pojęcia o prowadzeniu tego rodzaju instytucji i nie dysponował fachowym personelem. Zarządca kolonii domków został na stanowisku po śmierci Hanka, ale głównie dlatego, że nie miał ani żadnych innych propozycji, ani zawodowego doświadczenia.
Pax pracował w tym ośrodku jako student przez kilka letnich sezonów, ale nie znał się na tej branży i dobrze o tym wiedział. Znał się za to na kupowaniu i sprzedawaniu nieruchomości. Jego firma zdobyła już dominację na rynku amerykańskim i zamierzała w ciągu kilku następnych miesięcy otworzyć swój oddział w Hiszpanii.
Właśnie dlatego nie miał czasu na zajmowanie się ani tą kolonią domków, ani seksowną lokatorką chatki numer pięć.
Zatrzymał samochód tuż za małym SUV-em i z wiadrem w ręce wszedł po schodkach, otrząsając śnieg z butów. Choć zapowiedział, że tu wróci, zastukał do drzwi, nie chcąc naruszyć niczyjej prywatności.
Gdy Kira stanęła w progu, poczuł po raz drugi tego dnia dreszcz pożądania.
Drobna dziewczyna z końskim ogonem wyglądała w obcisłych dżinsach i czerwonym swetrze wprost zachwycająco, a on zaczął podejrzewać, że traci rozsądek i samokontrolę pod wpływem lodowatego powietrza.
- Gdzie je postawić? – spytał, mając nadzieję, że zdoła załatwić całą sprawę szybko i bezboleśnie, a ona rozejrzała się po pokoju i wskazała miejsce obok kominka.
- Czy myśli pan, że będzie tu dobrze wyglądać?
Miał ochotę uciec, ale zdołał się powstrzymać.
Postawił wiadro w wolnej przestrzeni, a kiedy się odwrócił, niemal wpadł na lokatorkę, która, wyraźnie przestraszona, zrobiła krok do tyłu.
- Jeśli pani tak uważa – mruknął, chcąc jak najszybciej przystąpić do działania. Pochylił się nad drzewkiem, ale ona powstrzymała go ruchem dłoni.
- Proszę chwilę zaczekać. Przecież ja nawet nie wiem, jak pan się nazywa.
- Jakie to ma znaczenie, skoro jestem pani potrzebny tylko do ustawienia tej choinki.
- Widzę, że chce pan pozostać anonimowy – zauważyła z uśmiechem, wyciągając do niego rękę. – Ja mam na imię Kira.
Uścisnął jej dłoń i ponownie poczuł zachwyt. Ale obiecał sobie dawno temu, że nie będzie się wikłał w żadne związki. Po prostu nie miał na to czasu.
- Muszę jeszcze przynieść coś z samochodu – oznajmił i szybkim krokiem ruszył w kierunku swojego pikapa.
Nie chciał przedłużyć tej wizyty ani o minutę. Za godzinę miał wziąć udział w międzynarodowej konferencji online związanej z inwestycjami zaplanowanymi na terenie Barcelony. A poza tym nie zamierzał przebywać długo w towarzystwie tej kobiety.
Był zachwycony jej imieniem, urodą i niewyszukaną fryzurą, a przede wszystkim radosną osobowością.
Unikał na ogół kobiet tego rodzaju. Wolał związki, z których łatwo się wycofać.
- Proszę przytrzymać drzewko w pionowej pozycji – polecił chłodnym tonem i zaczął wsypywać do wiadra piasek. Chciał jak najszybciej wrócić do Willowvale Springs i znaleźć najlepszy sposób pozbycia się tego niechcianego spadku.
- Będzie wyglądało o wiele lepiej, kiedy powieszę na nim ozdoby. – Kira uśmiechnęła się do choinki, a potem ponownie spojrzała na swojego gościa. – Ty oczywiście uważasz, że dekorowanie drzewek jest stratą czasu. Mogę się założyć, że nawet jeszcze go nie kupiłeś.
- Możesz uznać, że wygrałaś zakład.
- Czy ty zawsze jesteś taki gburowaty? – spytała, opierając ręce na biodrach.
- A czy ty zawsze zarzucasz nieznajomych potokiem słów?
- To przypadłość zawodowa – odparła, wzruszając ramionami.
- Czy mogę spytać, czym się zajmujesz?
Zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd, ciągnąc tę rozmowę, ale z jakiegoś powodu nie potrafił się powstrzymać od jej kontynuowania.
- Z twojego zachowania wnioskuję, że możesz być organizatorką uroczystych przyjęć weselnych.
Roześmiała się głośno i wzniosła oczy do nieba. Jej zachowanie obudziło w nim nutę sympatii, której istnienia dotąd nie podejrzewał. Doświadczenie jednak mówiło mu, że sytuacja jest całkowicie absurdalna.
- Pudło! – zawołała triumfalnie. – Jestem Nauczycielką Życia.
Pax otworzył szeroko oczy, czekając na wybuch śmiechu, ale Kira zachowała poważny wyraz twarzy.
- Czy mówisz poważnie?
- Dlaczego miałabym żartować z mojego zawodu?
- Czym się konkretnie zajmujesz? – spytał, nie mając pojęcia, dlaczego przedłuża tę rozmowę, choć ma na głowie mnóstwo spraw.
- W tym momencie próbuję się domyślić, dlaczego nie chcesz podać mi swojego imienia i nazwiska, dlaczego nie lubisz choinek i jak mogłabym zmienić twoje nastawienie wobec świata.
Podeszła do stosu plastikowych toreb, które poprzednio ułożyła na kanapie, i zaczęła wyjmować z nich girlandy, pudełeczka z lampkami i inne ornamenty.
Pax zachodził w głowę, jak ona chce zmieścić te wszystkie ozdoby na tak rachitycznym drzewku.
- Czy twoja żona dekoruje choinkę w waszym domu? – spytała, nie odrywając się od pracy.
- Uchyliłaś się od odpowiedzi na moje pytanie, a twój zabieg zmierzający do ustalenia, czy jestem singlem, nie był zbyt subtelny.
- Nie mam zamiaru odpowiedzieć na twoje pytanie i nic mnie nie obchodzi, czy jesteś żonaty, czy nie. Domyślam się, że za żadne skarby świata nie zainstalowałbyś choinki w mieszkaniu, więc jeśli ona istnieje, musiała ją ubrać twoja żona.
- Nie jestem żonaty i nie mam choinki.
Podniosła z kanapy pudełko wypełnione lampkami i odwróciła się w jego stronę.
- Czy mieszkasz tutaj na jakimś ranczu?
- Coś w tym rodzaju – mruknął.
Nie uważał się za mieszkańca rancza, bo choć zajmował najlepiej wyposażony dom gościnny, był tu tylko przejazdem.
Nie przybył w te strony po to, by się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. Chciał po prostu sprzedać swoją część posiadłości i zgarnąć gotówkę. Opuścił to miasteczko dawno temu i nigdy nie myślał o powrocie.
- Podejrzewam, że zajmujesz się czymś nudnym i przygnębiającym… na przykład księgowością. Czy dlatego jesteś taki obrażony na cały świat? Ja też byłabym ponura, gdybym musiała przez cały dzień wpatrywać się w kolumny cyfr.
- Przyjechałaś tu sama? – spytał, zanim zdążył ugryźć się w język.
- Przymusowy urlop – wyjaśniła z sarkastycznym uśmiechem. – Moja najlepsza przyjaciółka zarezerwowała dla mnie ten domek, kiedy w firmie pojawiły się pewne… problemy.
Problemy? Pax nie chciał się wciągać w niczyje problemy. Miał dosyć własnych.
Poczuł wibracje telefonu, więc wyciągnął go z kieszeni i zerknął na wyświetlacz.
- To jest rozmowa, na którą czekałem. Życzę miłego strojenia choinki.
- Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował pomocy przy ubieraniu swojej! – zawołała, gdy ruszył w kierunku drzwi.
Ja nie umiem pracować w tych warunkach, pomyślał ze złością. Muszę jak najszybciej wrócić do gabinetu, w którym mam profesjonalny komputer i niezbędne dokumenty.
Wsiadając do samochodu, postanowił zadzwonić do zarządzającego ośrodkiem pracownika i polecić mu, żeby wziął na siebie wszystkie potencjalne prośby Kiry.
Fragment książki
Chaz Monroe potrafił ocenić kobietę jednym rzutem oka. Blondynce z kołyszącym się kucykiem, która szła przed nim korytarzem, dałby prawie dziesięć punktów.
Szczupłe biodra poruszały się w rytm jej kroków schowane ponad linią obcisłej czarnej spódnicy, która uwydatniała nogi – długie i zgrabne, w cieniutkich czarnych rajstopach. Miała na sobie niebieski miękki sweterek, który podkreślał smukłe ciało, a na stopach czarne skórzane baleriny, które lekko obniżały ogólną ocenę. Do takiej kobiety pasowałyby czerwone satynowe albo zamszowe szpilki, pomyślał Chaz.
Tak czy owak ich właścicielka budziła zachwyt, choć to nie był czas ani miejsce na tego rodzaju fantazje. Przecież chodzi o podwładną.
Szła energicznie, prawie wyzywająco. Podeszwy delikatnie uderzały o podłogę, nie robiąc dużo hałasu. Szedł za nią, aż skręciła w prawo, w stronę otwartej przestrzeni biurowej. Tymczasem on skręcił w lewo, i gdy szedł do swojego gabinetu, nadal czuł jej zapach, subtelny i prawie słodki, choć pozbawiony typowej dla damskich perfum kwiatowej nuty.
Niestety musi myśleć i zachowywać się jak nowy właściciel agencji reklamowej w sercu Manhattanu. Przejęcie firmy wyklucza związki, randki i flirty. Od dwóch miesięcy żył niczym mnich, jego kalendarz nie przewidywał czasu na rozrywki. W stosunkowo krótkim czasie musi usprawnić firmę. To priorytet. Od tego zależy jego przyszłość. W kupno tej agencji zainwestował bowiem cały swój kapitał.
Pogwizdując, minął Alice Brody, swoją sekretarkę, energiczną kobietę w średnim wieku o dużych oczach i kędzierzawych włosach. Wszedł do gabinetu przez drzwi opatrzone tabliczką z nazwiskiem byłego wiceprezesa, który sprawił, że agencja z grona najlepszych spadła do grupy średniaków. Nijakość w zarządzaniu była nie do zaakceptowania w firmie, gdzie praca reszty zespołu wydawała się bez zarzutu.
– Planowałeś na dziś jeszcze jedno spotkanie! – krzyknęła za nim Alice.
– Potrzebuję trochę czasu – odparł Chaz przez ramię. – Możesz mi przynieść dokumenty, o które prosiłem?
– Już po nie idę.
Ton głosu Alice sprawił, że zaczął się zastanawiać, o czym mogła myśleć. Czuł na sobie jej spojrzenie. Gdy się odwrócił, uśmiechała się do niego. Był przyzwyczajony do tego, że podoba się kobietom, choć to starszy brat Rory był prawdziwym ciachem. To on stał się sławny i bogaty, panny więc sunęły za nim sznurem. Chaz musiał wiele jeszcze zrobić, by dorównać bratu.
Po pierwsze należy uporządkować sprawy związane z umowami o pracę i zmotywować wszystkich do szybkiego wdrożenia nowego planu rozwoju.
Musi też postanowić, jak rozmawiać z Kim McKinley, powszechnie rekomendowaną na stanowisko wiceprezesa, które on czasowo zajmował, nie ujawniając, że jest nowym właścicielem. Przede wszystkim chciał ustalić, dlaczego Kim ma w kontrakcie klauzulę wyłączającą ją z kampanii reklamowych prowadzonych w okresie Bożego Narodzenia. Nie mógł tego zrozumieć i postanowił dowiedzieć się więcej o Kim, która prowadziła czerech najważniejszych klientów firmy.
Ludzie inteligentni, tym bardziej tacy, którzy aspirują do wysokich stanowisk, muszą być elastyczni. Głupio byłoby, gdyby musiał postawić ultimatum. Ale pewnie spotkanie potoczy się dobrze. Kontakty z personelem były jego działką, gdy wcześniej w imieniu rodziny dokonywał przejęć firm.
Chęć rozwiązania problemów agencji i zwiększenia dochodów spowodowały, że kupił tę firmę. Desperacko chciał też pokazać bratu, na co go stać. Agencja funkcjonowała całkiem dobrze, brakowało jej tylko opiekuna, dlatego zmienił się w nowego wiceprezesa. Wydawało mu się bowiem, że pracownikom łatwiej będzie współpracować z wiceprezesem niż z właścicielem.
Odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi. To była Alice z teczką opasaną grubą gumką.
Podziękował jej i poczekał, aż wyjdzie. Potem zdjął gumkę, otworzył teczkę i przeczytał: „Kimberly McKinley, lat dwadzieścia cztery, ukończyła z wyróżnieniem studia na Uniwersytecie Nowojorskim”. To już wiedział. Pobieżnie przejrzał pochwały. Pracowita, uczciwa, inteligenta, pomysłowa i przedsiębiorcza, z dobrą bazą klientów. Wspaniały pracownik rekomendowany do stanowisk kierowniczych. Odręczny zapisek na marginesie: „Warta swojej pensji”.
Chciał jeszcze sprawdzić jeden szczegół: stan cywilny. Kobiety niezamężne przeważnie bardziej angażują się w pracę. Szybki awans McKinley wiązał się pewnie nie tylko z jej talentem zawodowym, ale także z brakiem innych zobowiązań.
Spojrzał przelotnie na puste krzesło i z powrotem utkwił wzrok w papierach. Bębnił palcami o biurko.
„Jak bardzo zależy ci na awansie, Kim?”, mógłby ją zapytać. Gdyby go dostała, byłaby najmłodszym wiceprezesem w historii reklamy. On nie miał z tym problemu, wydawało się też, że McKinley jest naprawdę godna przezwiska nadanego przez współpracowników: Wonder Woman.
Jej klienci nie chcieli z nikim innym pracować, o czym na pewno wiedziała i co użyje jako argumentu przy próbie narzucenia jej świątecznych kampanii, które wyraźnie jej nie odpowiadały. Czy klienci odeszliby, gdyby zbyt mocno naciskał i spowodował jej rezygnację? Plotka głosiła, że trzech z nich miało nadzieję, że zajmie się też kampaniami bożonarodzeniowymi.
Podniósł wzrok i zobaczył stojącą w drzwiach Alice – zupełnie jakby wyczuła, że jej potrzebuje.
– Jak Kim reaguje na to, że pominięto ją przy awansie?
– Obiecano jej to stanowisko. Jest rozczarowana – wycedziła Alice.
– Jak bardzo?
– Bardzo. Jest cenionym pracownikiem. Szkoda byłoby ją stracić.
Pokiwał głową zamyślony.
– Myślisz, że mogłaby odejść?
Alice wzruszyła ramionami.
– Możliwe. Mogę wymienić kilka agencji w mieście, które chętnie by ją zatrudniły.
W tej sytuacji przypuszczalnie będzie musiał obchodzić się z nią jak z jajkiem.
Pokiwał głową. Tylko Alice wiedziała, że jest właścicielem agencji.
– Dlaczego nie bierze świątecznych kampanii?
– Nie mam pojęcia. To musi być coś osobistego.
– Dlaczego sądzisz, że chodzi o sprawy osobiste? –drążył Chaz.
– Popatrz na jej stanowisko pracy.
– A co ono ma do rzeczy?
– Do świąt zostały dwa tygodnie, a nie ma na nim żadnego świątecznego akcentu z wyjątkiem czerwono-zielonego długopisu – odparła Alice.
Obraz blondynki z korytarza wciąż tkwił mu w głowie. Zastanawiał się też, czy Kim McKinley okaże się taka, jak myślał, czyli stanowcza i zasadnicza. Może nosi okulary lub tweedową garsonkę, by sprawiać wrażenie starszej i poważniejszej.
– Dziękuję, Alice.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła, zamykając za sobą drzwi.
Chaz usiadł w fotelu i rozejrzał się po gabinecie. Wolałby nie działać w ukryciu. Udawanie nie było jego mocną stroną. Kilka lat temu był kierownikiem w agencji, jeszcze zanim związał się z rodzinnymi interesami, nieraz więc przeżywał trudne chwile jako pracownik.
Jednak gdy już ujawni, że jest właścicielem, kandydat na wiceprezesa będzie musiał wykazać się czymś więcej niż tylko pochlebnymi ocenami i grupą zadowolonych klientów.
Nie był przekonany, że osoba na tym stanowisku może unikać kampanii, które przynoszą tak duże dochody. Obrócił się w stronę okna, skąd miał widok z lotu ptaka na ulicę. Na dworze już zapadł zmierzch, wstał i wyjrzał przez okno. W dole wśród świątecznych dekoracji czterech mikołajów prowadziło zbiórkę pieniędzy na cele charytatywne.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie była to Alice, która wchodziła bez pukania. Z kolei myśl, że ktoś mógłby przemknąć się obok niej niezauważony, wydawała się śmieszna. Ostre pukanie powtórzyło się, a potem klamka w drzwiach się poruszyła.
Wyglądało na to, że osoba za drzwiami nie zamierza czekać na zaproszenie. Drzwi z impetem otworzyły się. Na progu stała kobieta we władczej pozie.
– Chciał się pan ze mną widzieć?
Domyślił się, że może to być tylko owa straszna McKinley, gdyż tylko ona pozostała na jego dzisiejszej liście spotkań. Gdy zrozumiał, że wcale nie zamierza wejść do środka, wypuścił powietrze z płuc i stłumił śmiech. Kobieta w drzwiach to blondynka napotkana w korytarzu.