Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Światła Nowego Jorku
Zajrzyj do książki

Światła Nowego Jorku

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-291-1660-2
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329116602
Tytuł oryginalnyTo Love, Honour and Betray
TłumaczAlina Patkowska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-01-14
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Światła Nowego Jorku" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA.
Callie przyjechała do Nowego Jorku z wielkimi nadziejami na przyszłość. Dostała dobrą pracę i marzyła o wielkiej miłości. Jednak życie potoczyło się inaczej. Zakochała się w swoim szefie, potentacie naftowym Eduardzie Cruzie, który po wspólnej nocy zwolnił ją z pracy i nie chciał więcej widzieć. Callie nie poinformowała go, że zaszła w ciążę. Zdecydowała się wyjść za mąż za swojego starego przyjaciela. Nieoczekiwanie w dniu ślubu przed jej domem zjawia się Eduardo…

 

Fragment książki

Callie Woodville od dzieciństwa marzyła o dniu swojego ślubu.
Gdy miała siedem lat, zakładała na głowę długi biały ręcznik i idąc przez stodołę ojca, wyobrażała sobie, że idzie wzdłuż nawy kościoła. Role gości pełniły siedzące w rządkach misie, a z tyłu dreptała młodsza siostra, wyjadając płatki kwiatów z koszyczka.
Z biegiem lat Callie zmieniła się pulchną siedemnastolatkę, mola książkowego w grubych okularach i ubraniach szytych ręcznie przez kochającą, lecz rozpaczliwie nieżyciową matkę. Chłopcy z wiejskiego liceum kpili z niej, ale powtarzała sobie, że nic jej to nie obchodzi. Na bal maturalny wybrała się z przyjacielem, równie niepopularnym chłopcem z sąsiedniej farmy, i przez cały czas marzyła o dniu, gdy spotka ciemnowłosego przystojniaka, który czeka na nią gdzieś w wielkim świecie i który przebudzi jej zmysłowość swoimi pocałunkami.
Pojawił się, gdy miała dwadzieścia cztery lata, w postaci bezwzględnego szefa milionera, i najpierw skradł jej serce, a potem dziewictwo. Przez jedną magiczną noc zatraciła się w namiętności. W poranek Bożego Narodzenia obudziła się w jego ramionach w luksusowej sypialni w nowojorskiej kamienicy z wrażeniem, że za chwilę umrze ze szczęścia. Przez tę jedną noc świat wydawał jej się magicznym miejscem, w którym marzenia się spełniają, jeśli tylko marzy się z głębokim przekonaniem i czystym sercem.
To była jedna magiczna noc. A teraz, osiem i pół miesiąca później, Callie siedziała na schodkach przed swoim byłym mieszkaniem na cichej zielonej uliczce West Village. Ciemne chmury groziły deszczem, wrześniowe powietrze było upalne i duszne. Mieszkanie było już opróżnione z jej rzeczy, wyszła więc na zewnątrz i czekała przy walizkach.
To był dzień jej ślubu – dzień, o którym zawsze marzyła, ale wyobrażała go sobie zupełnie inaczej. Popatrzyła na swoją suknię ślubną ze sklepu z używanymi rzeczami i więdnący bukiet kwiatów, które zebrała w pobliskim parku. Zamiast welonu jej włosy przytrzymywały spinki wysadzane perełkami. Za kilka minut miała wyjść za swojego przyjaciela – mężczyznę, którego nigdy nie pocałowała ani którego nigdy nie miała ochoty pocałować i który nie był ojcem jej dziecka. Brandon miał po nią przyjechać wynajętym samochodem. Zamierzali wziąć ślub w ratuszu, a potem wyruszyć w długą podróż z Nowego Jorku na farmę jego rodziców w Dakocie Północnej. Przymknęła oczy, powtarzając sobie z desperacją: tak będzie najlepiej dla dziecka. Dziecko potrzebuje ojca, a jej były szef jest playboyem i egoistą bez serca. Po trzech latach pracy w roli oddanej sekretarki Callie dobrze o tym wiedziała, a mimo to musiała się o tym przekonać po raz kolejny, tym razem w szczególnie bolesny sposób. Gdy Eduardo raz już przespał się z jakąś kobietą, przestawała dla niego istnieć i nigdy więcej o niej nie wspominał. Callie widziała to wielokrotnie, a jednak miała głupią nadzieję, że właśnie ona okaże się wyjątkiem.
– Wynoś się z mojego łóżka, Callie! – Naga i zaspana, wciąż pławiła się w szczęściu w różowym świetle bożonarodzeniowego poranka, gdy Eduardo potrząsnął nią i powiedział twardym głosem: – Wynoś się z mojego domu. Skończyłem z tobą.
Osiem i pół miesiąca później te słowa wciąż tkwiły w jej sercu jak drzazga. Wzięła głęboki oddech i splotła ramiona na brzuchu. Eduardo nigdy się nie dowie o dziecku, które w niej rosło za jego sprawą. Dokonał wyboru, a ona dokonała swojego. Nie będzie żadnej walki o prawa do opieki. Eduardo nie dostanie okazji, by stać się ojcem tyranem. Jej dziecko urodzi się w spokojnym domu, otoczone kochającą rodziną. Jego ojcem będzie Brandon, z którym Callie przyjaźniła się od pierwszej klasy podstawówki. Zajmie się jego wychowaniem, a Callie w zamian będzie dla niego oddaną żoną.
Na początku wątpiła, czy małżeństwo oparte na przyjaźni ma szansę przetrwania, ale Brandon zapewniał ją, że namiętność i romantyzm nie są potrzebne do solidnego partnerstwa.
– Będziemy szczęśliwi, Callie – obiecywał. – Naprawdę szczęśliwi.
Przez wszystkie miesiące ciąży zamęczał ją swoją dobrocią. Oparła się o walizki i jej wzrok padł na torebkę Louisa Vuittona. Brandon wciąż jej powtarzał, by sprzedała tę torebkę. To był prezent od Eduarda na ostatnie Boże Narodzenie. „To zupełnie niepotrzebne!” – zawołała wtedy, zdumiona, że zauważył, jak kilka miesięcy wcześniej przyglądała się tej torebce na wystawie sklepu. „Nagradzam tych, którzy są wobec mnie lojalni, Callie – odrzekł Eduardo. – Taką kobietę jak ty można spotkać tylko raz w życiu”.
Zacisnęła mocno powieki i zwróciła twarz do nieba. Pierwsze chłodne krople deszczu spadły na jej skórę. Cóż za idiotyczne trofeum – torebka za trzy tysiące dolarów! Był to jednak ciężko zapracowany symbol godzin spędzonych w pracy i ich związku. Ale Brandon miał rację: powinna ją sprzedać. Skończyła już z Eduardem, z Nowym Jorkiem i ze wszystkim, co kiedyś kochała. Na farmie ta torebka będzie wyglądała niedorzecznie.
Niski pomruk grzmotu zmieszał się z trąbieniem taksówek, odległym dźwiękiem syren policyjnych na Siódmej Alei i sykiem pary uchodzącej z kanału wentylacyjnego metra przy końcu ulicy. Jakiś samochód skręcił w jej ulicę. Zatrzymał się i Callie usłyszała trzaśnięcie drzwiczek. Zapewne to Brandon. Czas już wziąć ślub i wyruszyć w dwudniową podróż do Dakoty Północnej. Zmusiła się do uśmiechu i otworzyła oczy.
Obok ciemnego mercedesa stał Eduardo Cruz w nienagannym czarnym garniturze. Krew odpłynęła z policzków Callie.
– Eduardo! – westchnęła. Pochyliła się i oplotła kolana ramionami, żeby nie zauważył jej brzucha. – Co ty tutaj robisz?
Zbliżył się do niej swobodnym krokiem. Jego ciemne oczy błysnęły wojowniczo.
– Właściwe pytanie brzmi: co ty robisz, Callie?
W jego głębokim głosie pobrzmiewały lekkie ślady akcentu, pozostałe po dzieciństwie spędzonym w Hiszpanii. Na dźwięk tego głosu Callie poczuła wstrząs. Nie sądziła, że jeszcze go kiedyś usłyszy.
– A jak ci się wydaje, co mogę robić? – Głos jej drżał, choć bardzo się starała opanować. Wskazała kciukiem na walizki. – Wyjeżdżam. Wygrałeś.
– Wygrałem? – warknął, podchodząc do schodków. – Dziwne oskarżenie.
– A jak byś to nazwał? Wyrzuciłeś mnie z pracy, a potem dopilnowałeś, żeby nikt w całym Nowym Jorku nie zechciał mnie zatrudnić.
– No i co z tego? – odrzekł zimno. – Niech McLinn cię utrzymuje. To jego problem. Jesteś jego narzeczoną.
Przeszył ją zimny dreszcz.
– Wiesz o Brandonie? Kto ci powiedział?
– On sam. – Eduardo zaśmiał się bez humoru. – Spotkałem go.
– Spotkaliście się? Kiedy? Gdzie?
– A jakie to ma znaczenie?
Callie przygryzła wargę.
– Spotkaliście się przypadkiem czy…?
– Można to tak nazwać – odrzekł przeciągle. – Wpadłem kiedyś do ciebie i ze zdziwieniem przekonałem się, że mieszkasz z kochankiem.
– Brandon nie jest moim…
– Twoim kim?
– Mniejsza o to – wymamrotała.
Eduardo przysunął się bliżej.
– Powiedz, czy McLinnowi podobało się mieszkanie, które dla ciebie wynająłem?
Przełknęła ślinę. Jeszcze przed rokiem mieszkała w taniej kawalerce na Staten Island i wysyłała większą część pensji rodzinie. Potem Eduardo zadziwił ją, płacąc za rok z góry za wynajęcie wspaniałego dwupokojowego apartamentu w pobliżu kamienicy przy Bank Street, gdzie sam mieszkał. Omal nie rozpłakała się z radości. Wydawało jej się, że to dowód, że jej szef naprawdę się o nią troszczy. Dopiero później uświadomiła sobie, że chciał tylko mieć ją bliżej, by mogła więcej godzin poświęcić na pracę.
– Co właściwie chcesz mi powiedzieć? – Zmarszczyła brwi. Przez cały ostatni tydzień była w domu. Pakowała rzeczy, pilnowała wyprowadzki, a gdy linie lotnicze poinformowały, że nie może polecieć, bo jej ciąża jest zbyt zaawansowana, dzwoniła po agencjach wynajmu samochodów. – Kiedy tu byłeś?
– Kiedyś, gdy spałaś – mruknął Eduardo.
Serce podeszło jej do gardła. Naraz wszystko zrozumiała. Zajmowała sypialnię, a Brandon spał na kanapie.
– Och. Nigdy mi nie wspomniał, że cię spotkał. Ale dlaczego? Czego chcesz?
Jego ciemne oczy znów zabłysły. Patrzył na nią, jakby była zupełnie obcą osobą, nieistotnym robakiem pod podeszwą jego błyszczącego włoskiego buta.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś o kochanku? Dlaczego kłamałaś?
– Nie kłamałam.
– Ukryłaś przede mną jego istnienie. Wprowadził się tu następnego dnia po tobie, ale nigdy mi o nim nie wspomniałaś, bo wiedziałaś, że wtedy zakwestionowałbym twoje oddanie i lojalność.
Przez chwilę patrzyła na niego, a potem bezradnie opuściła ramiona.
– Obawiałam się powiedzieć. Wymagałeś absolutnej lojalności, do tego stopnia, że to było zupełnie niedorzeczne.
Eduardo zacisnął usta.
– I dlatego mnie okłamałaś?
– Nie prosiłam go, żeby się do mnie wprowadził. Zaskoczył mnie. – Callie zadzwoniła do Brandona i opowiedziała mu o mieszkaniu, które szef dla niej wynajął, ten zaś następnego dnia pojawił się na progu, twierdząc, że martwi się o nią, samą w wielkim mieście. – Tęsknił za mną. Miał zamiar poszukać sobie własnego mieszkania, ale nie mógł znaleźć pracy.
– No jasne – rzekł Eduardo szyderczo. – Prawdziwy mężczyzna potrafi sobie znaleźć pracę i utrzymać swoją kobietę, zamiast pasożytować na jej odprawie.
– On nie jest taki! – uniosła się Callie. Przez cały czas trwania ciąży Brandon gotował, sprzątał, masował jej opuchnięte stopy, trzymał ją za rękę w gabinecie lekarza; robił wszystko, czego mogłaby oczekiwać od prawdziwego ojca swojego dziecka. – Może nie zauważyłeś, ale w Nowym Jorku nie ma zbyt wiele pracy dla farmerów.
– To dlaczego został w Nowym Jorku?
Zaczął padać deszcz. Krople rozbijały się miękko o rozgrzany chodnik.
– To ja chciałam tu zostać. Miałam nadzieję, że znajdę jakąś pracę.
– No i znalazłaś. Pracę żony farmera.
– Czego ode mnie chcesz? Po co tu przyjechałeś? Po to, żeby mnie obrażać?
Jego oczy były czarne i nieprzeniknione.
– Nie powiedziałem ci jeszcze? Twoja siostra dzwoniła do mnie dziś rano.
Callie poczuła kolejny zimny dreszcz.
– Sami do ciebie dzwoniła? – Ich rozmowa telefoniczna poprzedniego wieczoru zakończyła się sprzeczką, ale Sami chyba by jej nie zdradziła? Callie oblizała wyschnięte usta. – No i co powiedziała?
– Dużo ciekawych rzeczy, w które trudno mi przyszło uwierzyć. – Eduardo podszedł o krok bliżej do schodków i dodał cicho: – Ale najwyraźniej jedna z nich jest prawdą. Wychodzisz dzisiaj za mąż.
Callie zaczęła drżeć na całym ciele.
– No i co?
– Przyznajesz, że to prawda?
– Mam na sobie ślubną suknię, więc trudno byłoby mi zaprzeczyć. Ale co to ma wspólnego z tobą? – Próbowała uśmiechnąć się kpiąco, ale jej usta tylko zadrżały. – Jesteś wściekły, bo cię nie zaprosiłam na ślub?
– Wydajesz się zdenerwowana. Czy jest coś, co przede mną ukrywasz, Callie? Jakaś tajemnica? Jakieś kłamstwo?
Poczuła skurcz w brzuchu. To skurcze Braxtona-Hicksa, spowodowane stresem, powiedziała sobie. Fałszywy alarm, tak jak w zeszłym tygodniu, kiedy trafiła przez to do szpitala i pielęgniarki pobłażliwie odesłały ją do domu. Skurcz jednak był bolesny. Oparła jedną rękę na brzuchu, a drugą na plecach i oddychając głęboko, zapytała:
– Co takiego miałabym ukrywać?
– Wiem już, że kłamiesz. – Promień słońca przebił się przez szare chmury i zatrzymał się na jego twarzy. – Ale jak daleko sięgają te kłamstwa?
Przywiędły bukiet kwiatów omal nie wypadł z jej zdrętwiałych palców. Chwyciła go mocniej.
– Proszę, nie psuj mi tego – szepnęła.
– Czego mam ci nie psuć?
– Mojego… mojego… – odrzekła, dzwoniąc zębami. Mojego życia, życia mojego dziecka, pomyślała. – Dnia mojego ślubu.
– Ach, tak. Dnia twojego ślubu. Wiem, jak bardzo o tym marzyłaś, więc powiedz mi, czy właśnie tak miało to wyglądać?
Znów spojrzała na używaną poliestrową sukienkę, o kilka numerów za dużą, więdnące kwiaty i dwie poobijane walizki.
– Tak – odrzekła cicho.
– Gdzie jest twoja rodzina? Przyjaciele?
Obronnie podniosła głowę, żeby się nie rozpłakać.
– Bierzemy ślub w ratuszu. W tajemnicy przed rodziną. To bardzo romantyczne.
– Ach. No tak, oczywiście. – Eduardo błysnął zębami w uśmiechu. – Ślub nie ma dla ciebie i dla McLinna żadnego znaczenia, bo przecież czeka was miesiąc miodowy.
W drodze do Dakoty zamierzali zatrzymać się w Wisconsin u kuzyna Brandona i spędzić noc na rozkładanej kanapie. Nie było między nimi żadnej namiętności. Callie traktowała Brandona jak brata, ale nie mogła przecież powiedzieć Eduardowi, że na świecie jest tylko jeden mężczyzna, którego pragnęła całować, tylko jeden, o którym kiedykolwiek marzyła – ten, który w tej chwili stał przed nią.
– Dlaczego tak cię interesuje mój miesiąc miodowy?
Eduardo prychnął.
– Dla ciebie wszystko jest romantyczne, gdy chodzi o Brandona McLinna, nawet brzydka sukienka i bukiet chwastów. To jego zawsze pragnęłaś, mimo że nie ma pracy i nie potrafi stanąć na własnych nogach. Kochasz go, choć trudno go nazwać mężczyzną – dodał pogardliwie.
Callie zacisnęła zęby i zaczęła się podnosić, ale znów sobie przypomniała, że nie powinna pokazywać mu brzucha. Trzęsąc się z wściekłości, spojrzała na niego.
– Biedny czy bogaty, Brandon jest dwa razy lepszym mężczyzną od ciebie!
Wzrok Eduarda przepalał ją na wylot.
– Wstań – powiedział zimno.
Zamrugała z zaskoczenia.
– Co takiego?
– Twoja siostra powiedziała mi o dwóch rzeczach. Jedna z nich okazała się prawdą. Wstań.
Krople deszczu rozbijały się o liście drzew nad jej głową. Callie wciągnęła oddech.
– Nic z tego. Nie jestem już ani twoją sekretarką, ani twoją kochanką. Nikim dla ciebie nie jestem. Nie masz nade mną żadnej władzy i przestań mnie prześladować, bo zadzwonię po policję.
Eduardo stanął tuż nad nią, tak blisko, że nogawki jego spodni otarły się o jej kolana.
– Czy jesteś w ciąży z moim dzieckiem?
Podniosła na niego wzrok i wstrzymała oddech. Wiedział. Sami powiedziała mu o wszystkim. Callie wiedziała, że siostra jest na nią zła, ale nie sądziła, że posunie się aż tak daleko. Zadzwoniła poprzedniego dnia, by życzyć jej udanej podróży. Callie obawiała się, że popełnia największy błąd w życiu. Gdy usłyszała głos siostry, nerwy puściły i opowiedziała jej wszystko. Powiedziała, że wychodzi za Brandona, bo jest w ciąży ze swoim szefem. Sami wpadła we wściekłość.
– Nie pozwolę, żeby Brandon wciągnął cię w pułapkę z powodu dziecka, które nawet nie jest jego! – krzyczała.
– Sami, nic nie rozumiesz…
– Cicho bądź. Nawet jeśli twój szef jest idiotą, to jest to jego dziecko i powinien o nim wiedzieć. Nie pozwolę, żebyś przez swój egoizm złamała życie tylu osobom!
Callie była wstrząśnięta, ale nawet nie przyszło jej do głowy, że Sami spełni swoje groźby. Młodsza siostra zawsze ją uwielbiała. Przez całe lata chodziła krok w krok za Callie i Brandonem, patrząc na nich jak na bogów. Nawet jeśli wpadła w złość, to z pewnością nigdy by jej nie zdradziła. W każdym razie Callie sądziła tak aż do tej chwili. Okazało się jednak, że się pomyliła.
– Czy to prawda? – zapytał Eduardo ostro.
Callie poczuła kolejny skurcz. Próbowała oddychać głęboko, ale wiedza wyniesiona ze szkoły rodzenia, do której chodziła z Brandonem, okazała się bezużyteczna. Fałszywe skurcze, które miały przygotować jej ciało do porodu, stawały się coraz mocniejsze.
– Dobrze, nie odpowiadaj – rzekł Eduardo zimno. – I tak nie uwierzyłbym w żadne twoje słowo, ale twoje ciało nie może kłamać.
Wyjął bukiet spomiędzy jej palców i rzucił na ziemię, a potem wziął ją za obie dłonie i delikatnie podniósł. Callie przymknęła oczy i czekała na wybuch, ale gdy Eduardo się odezwał, w jego głosie brzmiał chłód.
– Zatem to prawda, jesteś w ciąży. Kto jest ojcem?
Callie otworzyła oczy.
– Co? – wyjąkała.
– Ja czy McLinn?
Oblała się rumieńcem.
– Jak możesz pytać? Wiesz przecież, że byłam dziewicą, kiedy…
– Tak myślałem, chociaż później zastanawiałem się, czy mnie nie zwiodłaś. Może jeszcze tego samego dnia wróciłaś do domu, do narzeczonego, i zaciągnęłaś go do łóżka. Może skłoniły cię do tego wyrzuty sumienia albo chciałaś ukryć to, co zrobiłaś, na wypadek gdybyś miała zajść w ciążę.
– Jak możesz tak mówić? – zdumiała się. – Dlaczego myślisz, że zrobiłabym coś tak podłego?
Spojrzenie Eduarda było zimne jak lód.
– Czy to dziecko jest moje, czy McLinna? A może sama nie wiesz?
Potrząsnęła głową i serce jej się ścisnęło.
– Dlaczego próbujesz mnie zranić? Brandon jest moim przyjacielem. Po prostu przyjacielem.
– Mieszkałaś z nim od roku. Mam uwierzyć, że przez cały ten czas spał na kanapie?
– Zamienialiśmy się miejscami.
– Kłamiesz. A teraz żeni się z tobą.
– Bo jest dobrym człowiekiem.
Eduardo zaśmiał się szorstko.
– Por supuesto – powiedział kpiąco, krzyżując ramiona na piersi. – Właśnie dlatego mężczyźni się żenią. Bo są dobrymi ludźmi.
Cofnęła się o krok.
– Moi rodzice nie wiedzą, że jestem w ciąży.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel