Szaleństwo arystokratki (ebook)
Pochodząca z arystokratycznej rodziny Pia San Giacomo Combe otrzymała surowe wychowanie i całą młodość spędziła w odosobnieniu. Po skończeniu studiów po raz pierwszy wyrwała się spod kontroli i wyjechała do Nowego Jorku i dała się oczarować przystojnemu Ericowi. Gdy wróciła do Anglii, odkryła, że jest w ciąży. Nie jest w stanie odnaleźć ojca dziecka. Niespodziewanie pół roku później, na pogrzebie ojca, rozpoznaje w księciu Aresie rzekomego Erica, z którym spędziła miłosną noc…
Fragment książki
– Tylko linia się liczy – powiedział księciu Aresowi posępny i budzący grozę ojciec, kiedy syn skończył pięć lat.
Chłopiec nie wiedział, o co chodzi. Jaką linię ojciec miał na myśli i co w ogóle ma ona z nim wspólnego? W wieku pięciu lat Aresa interesowało przede wszystkim to, jak długo może codziennie dokazywać w pałacowych ogrodach, poza zasięgiem wzroku niani, która wciąż usiłowała przywołać go do porządku.
Nauczył się już jednak, i to w sposób dosyć bolesny, nie sprzeciwiać się ojcu. Król musiał mieć zawsze rację. Jeśli komuś się wydawało, że władca się myli, oznaczało to jedynie, że sam jest w błędzie.
W wieku dziesięciu lat książę Ares wiedział już dobrze, o jakiej linii wspomina ojciec, i miał dosyć ciągłego słuchania o własnym pochodzeniu. Liczyły się tylko więzy krwi. Nikogo nie obchodziło, gdy zadrapał sobie kolano, ale koniecznie musiał wysłuchiwać kazań na temat rodu, z którego pochodził, jego znaczenia i wielkości.
– Ty sam się nie liczysz – mawiał ojciec podczas regularnych spotkań z synem. – Jesteś tylko ogniwem w całym łańcuchu arystokratów, niczym więcej!
Król raczył się koniakiem lub innymi trunkami w prywatnych kwaterach, często tracąc panowanie nad sobą. Ares nie przepadał za tymi spotkaniami, ale i tak nikt go o to nie pytał.
Wielokrotnie go napominano, żeby się nie ruszał, kiedy ojciec wpada w szał. Miał wtedy siedzieć prosto, ze wzrokiem skierowanym w bok, nie wiercić się i powstrzymać od wszelkich reakcji. Dziesięciolatkowi wydawało się to torturą.
– On lubi ruchome cele, moje dziecko – przestrzegała go matka. – Musisz siedzieć bez ruchu i nie zdradzać emocji nawet mrugnięciem oka.
– Co by się stało, gdybym rzucił czymś o ścianę?
Królowa uśmiechnęła się smutno.
– Nie rób tego, Aresie. Proszę.
Traktował to jako rodzaj zabawy. Udawał, że jest marmurowym posągiem podobnym do tych, które stały w królewskiej galerii Pałacu Północnego od czasu, gdy wyspy wchodzące w skład królestwa Atilii wyłoniły się z morza. Kiedyś i z niego uczynią taką statuę, dołączając do niej płytę pamiątkową z listą jego dokonań.
– Korona Atilii znajduje się w rękach naszej linii od wieków – grzmiał ojciec, kiedy Ares powtarzał w myślach: Jestem z kamienia. – I przypada też tobie, słabeuszu. Aż trudno uwierzyć, że to ja cię spłodziłem.
Pozostań nieporuszony jak głaz, powtarzał sobie w duchu Ares, wpatrując się w morze za oknem.
W wieku nastoletnim opanował do perfekcji sztukę siedzenia nieruchomo jak trup w obecności ojca. Ale też ją nieco skomplikował, ponieważ jako dorastający młodzieniec nabierał coraz większej pewności, że nie ma w sobie kropli krwi starego króla, ponieważ za bardzo go nienawidził, by łączyło go z nim jakiekolwiek pokrewieństwo.
– Nie mów nigdy tego głośno – ostrzegała matka zmęczonym głosem, patrząc na syna z powagą. – Nie powinieneś przed nikim podawać w wątpliwość, że jest twoim ojcem. Obiecaj mi.
Oczywiście, przyrzekł to matce. Obiecałby jej wszystko. Czasem jednak nie miał nastroju na udawanie posągu. Wpatrywał się wtedy w króla z taką bezczelnością, na jaką tylko było go stać. Bez słowa prowokując coraz bardziej starzejącego się i przygarbionego tyrana do rzucenia czymś w niego, zamiast, jak zwykle, w ścianę.
– Przynosisz mi jedynie zawód – huczał król na spotkaniach, które teraz, na szczęście, odbywały się tylko kilka razy w roku, gdy Aresa wysyłano do szkół z internatem w różnych miejscach Europy. – I taki mięczak i zuchwalec ma być moim dziedzicem? Co za klątwa na mnie spadła!
Oczywiście, zachęcało to tylko Aresa do działań, które jeszcze mniej zaspokajały oczekiwania ojca. Zachowywał się więc zgodnie ze swoim nastawieniem i po prostu… dobrze się bawił. Nie bacząc na nic, z brawurą i rozmachem.
Europa stanowiła wielki plac zabaw. Ares zawiązywał znajomości we wszystkich szkołach z internatem, z których i tak w końcu go wyrzucano. Razem ze zblazowanymi i zamożnymi przyjaciółmi włóczył się po całym kontynencie, od Alp po nadmorskie plaże i z powrotem, odwiedzając nocne kluby w Berlinie i imprezując na jachtach pośród piękna śródziemnomorskiego krajobrazu.
– Teraz jesteś mężczyzną – oznajmił rozgoryczony ojciec, kiedy syn skończył dwadzieścia jeden lat. – Zgodnie z metryką urodzenia.
Według prawa obowiązującego w ich wyspiarskim królestwie był to wiek, w którym potomek dziedziczący koronę zostawał oficjalnie uznany za następcę tronu. W ten sposób umacniał swoją pozycję w porządku sukcesji, zapewniając odpowiednie miejsce również własnym dzieciom.
Sprawy rodowodowe Ares jednak nadal uważał za niedorzeczność. Obchodziły go jeszcze mniej niż wtedy, gdy miał pięć lat. Teraz o wiele bardziej interesowało go życie towarzyskie i rozrywki, na jakie mógł sobie pozwolić, mając dostęp do nieograniczonych funduszy.
– Nie bój się, ojcze – powiedział po ceremonii. – Teraz, kiedy stałem się twoim oficjalnym następcą, wcale nie mam zamiaru bulwersować cię mniej.
– Sporo się już wyszumiałeś – odparł król.
Ares nie miał ochoty się z nim spierać. Po pierwsze, zaprzeczenie ojcu byłoby kłamstwem. A po drugie, nie lubił hipokryzji. Król Damascus sam słynął z burzliwej młodości. A został zaręczony z przyszłą matką księcia w dniu jej narodzin. Za to, jak ojciec ją traktował, Ares nie znosił go jeszcze bardziej.
– Mówisz tak, jakby to było coś złego – powiedział, nie bawiąc się już w odgrywanie kamiennych posągów w prywatnych komnatach króla.
Teraz był już dorosłym mężczyzną, w każdym razie za takiego go uważano, dziedzicem królestwa. Oczekiwano od niego spełniania obowiązków, związanych z przejęciem tronu, na który wstąpi pewnego dnia. Rozmyślał o tym, stojąc przy oknie w kwaterach ojca i spoglądając na strome wzgórza i krystalicznie czyste niebieskie morze.
Atilia zawsze była dla niego szumem morskich fal i słodkim zapachem kwiatów, niesionym wiatrem. Rozciągającym się po horyzont Morzem Jońskim. Nie kojarzyła mu się wcale z porywczym królem, ciskającym dookoła przedmiotami i wywołującym awantury przy każdej nadarzającej się okazji.
– Pora, żebyś się ożenił – oznajmił ojciec.
Ares odwrócił się rozbawiony i zaśmiał się jeszcze bardziej, kiedy zobaczył, że król mówi poważnie.
– Chyba nie myślisz, że się do tego nadaję? – odparł.
– Nie mam zamiaru znosić twoich wybryków. I królestwu też to nie służy.
– A jednak musisz je znosić. Nie mam ochoty się żenić.
Tego dnia ojciec rozbił karafkę znajdującą się w posiadaniu rodziny od osiemnastego wieku. Rozpadła się na kawałki niedaleko lewego ramienia Aresa, ale nawet nie drgnął, tylko wpatrywał się w ojca nieruchomo.
Coś jednak w nim pękło. I nie dotyczyło to wcale odłamków bezcennej kryształowej karafki, spadających na jego tradycyjne insygnia. Ani charakteru ojca, który wydał się w tym momencie mocno nużący. Chodziło raczej o całe to… przedstawienie, szlacheckie tytuły, posiadłości, rodowód. Znaczyło to dla ojca o wiele więcej niż dla niego samego. Ares nie był wychowywany przez rodziców. Zajmowała się nim cała seria opiekunek i służących, a przed ojcem paradował tylko od czasu do czasu. I tylko wtedy, kiedy wszyscy byli pewni, że zachowa się przyzwoicie, a przynajmniej znośnie.
Przyszło mu do głowy, że wolałby w ogóle nie być księciem. A skoro nie ma wyboru i już nim jest, to wcale nie musi przekazywać tych rodowodowych nonsensów następnemu pokoleniu. Nie miał najmniejszego zamiaru się żenić. Nie interesowało go to.
Stanowczo sprzeciwiał się posiadaniu dzieci. Uważał, że to właśnie sprawy związane z pochodzeniem i objęciem władzy uczyniły z ojca potwora. Król był taki głównie w odniesieniu do syna. Chłodno traktował matkę Aresa, ale to przede wszystkim na młodego księcia spadał jego gniew i odłamki tłuczonych karafek. Ares nie chciał przelewać takiej wściekłości na własne dzieci.
– Nie powinieneś tak drażnić ojca – powiedziała mu matka kilka lat później, kiedy pozwolił sobie na kolejną rozmowę z królem na temat planów ożenku. Miał wtedy dwadzieścia sześć lat. – Bo będziemy musieli zacząć zwozić karafki z Pałacu Południowego. Tutejszych nie wystarczy.
Atilia była starożytnym wyspiarskim królestwem na Morzu Jońskim. Na wchodzącej w skład kraju Wyspie Północnej toczyły się sprawy państwowe, a zbudowany tam pałac stanowił najważniejszą i najbardziej okazałą rezydencję rodziny królewskiej. Z kolei Pałac Południowy, znajdujący się na wyspie położonej w południowych rejonach państwa, bardziej służył wypoczynkowi. Na tamtejszych plażach można było odetchnąć od królewskich obowiązków.
Ares może i nie miał ich zbyt wielu, ale i tak wolał południe. Tam właśnie zabawił przez kilka tygodni, odzyskując siły po długiej podróży, zanim ojciec wezwał go do siebie.
– Nie mam wpływu na to, co go drażni – odparł matce. – Gdybym miał, to ostatnie dwadzieścia sześć lat wyglądałoby zupełnie inaczej. I w pałacu ocalałoby pewnie wiele kruchych przedmiotów.
Matka uśmiechnęła się do niego w typowy dla siebie sposób, łagodnie i smutno. Przypuszczał, że uśmiechała się tak dlatego, że nie potrafiła obronić go przed ojcem. Nie umiała sprawić, by król traktował księcia tak jak ją – z chłodną obojętnością.
– Nic w tym złego, że próbuje nakłonić cię do myślenia o następnym pokoleniu – powiedziała.
– Nie interesuje mnie to – odparł z przekonaniem. – Jeśli twoje małżeństwo ma być przykładem tego, co trzeba znosić, żeby zostać królową tych wysp, to nie czuję się zbytnio zainspirowany do namawiania kogokolwiek na tę wątpliwą przyjemność.
To była prawda, ale jeszcze bardziej chodziło o to, że Ares wydawał się całkiem zadowolony z dotychczasowego trybu życia. Miał swego rodzaju dom w Rezydencji Saraceńskiej, wspaniałej posiadłości stanowiącej część zabudowy pałacowej na Wyspie Północnej. Rzadko jednak tam bywał. Wolał atmosferę Berlina, tętniącego życiem Londynu i Nowego Jorku. Wszelkie miejsca, gdzie nie było jego ojca.
Poza tym nie spotkał jeszcze kobiety, z którą chciałby spędzić więcej niż jedną lub dwie noce. Nie mówiąc już o całym życiu z pompą, zgodnym z tradycjami rodu. Zresztą bardzo wątpił, czy taka kobieta w ogóle istnieje. I wcale szczególnie nad tym nie ubolewał.
– Widzę, jak na mnie patrzysz – zbeształa go matka. Siedziała jak zawsze wyprostowana i elegancka na krześle w ulubionym pokoju pałacu, gdzie światło słoneczne zastępowało jej szczęście. – Ale nie jestem taka stara, żeby nie pamiętać uciech młodości. Też mi się kiedyś wydawało, że wiem, co mnie w życiu spotka.
– Chyba nie zamierzasz mi opowiadać o ekscytujących wydarzeniach z młodych lat. Zwłaszcza że mam wrażenie, jakbyś spędziła większość czasu w klasztorze.
Królowa uśmiechnęła się na to tajemniczo i Ares się ucieszył, że matka ma co wspominać poza jego ojcem i chłodem panującym w ich małżeństwie.
– Powinieneś znaleźć sobie żonę z podobnego środowiska. Zostaniesz królem, Aresie. Bez względu na to, jak ułoży się twoje małżeństwo i jakie ugody zawrzesz z żoną, to jako królowa musi być bez skazy, podobnie jak twój potomek. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Rozumiał, ale to wcale nie znaczyło, że będzie temu posłuszny.
– W takim razie wydaje mi się, że powinienem zwlekać ze ślubem tak długo, jak tylko się da – odparł z uśmiechem. – Chętnie się do tego zobowiążę.
Miał trzydzieści kilka lat, gdy matka zmarła nagle z powodu szybko postępującej choroby nowotworowej, którą na początku mylnie wzięła za grypę. Wciąż ją opłakiwał, kiedy ojciec wezwał go do Pałacu Północnego kilka miesięcy po pogrzebie.
– Największym życzeniem twojej matki było to, żebyś się ożenił – warknął król, zaciskając dłoń na kryształowej szklance jak na broni. – Przedłużenie rodu to twój święty obowiązek. Pora na hulanki minęła.
W tym czasie Aresa jeszcze mniej pociągały sprawy rodu niż kiedykolwiek wcześniej. Matka pozostawiła mu swoje zapiski, wśród których znajdowały się dzienniki prowadzone przez nią od młodości. Zaczytywał się w nich podczas trudnych miesięcy po jej odejściu, chcąc przywołać wspomnienia o niej i znowu poczuć, że jest przy nim.
Zamiast tego dowiedział się prawdy o rodzicach, a raczej o ojcu i ich małżeństwie. Po narodzinach Aresa starali się bez powodzenia o kolejne dziecko – zapasowego dziedzica – do czasu, aż lekarze orzekli, że królowa nie może mieć więcej dzieci. Król nie omieszkał tego wykorzystać. Ostentacyjnie obnosił się ze swoimi kochankami.
Wszystkie te dworzanki, które gaworzyły z Aresem, kiedy był mały, arystokratki, z którymi zabraniano mu później rozmawiać na osobności… Jak mógł nie wpaść wcześniej na to, jaką naprawdę odgrywały rolę?
Ojciec złamał matce serce. Czynił to raz za razem, biorąc kolejną kobietę do łóżka. Ares nigdy nie przepadał za ojcem. A to, czego się o nim dowiedział, jeszcze bardziej wzmocniło jego niechęć. Znienawidził ojca głęboko i nieodwracalnie.
– Wciąż zdradzałeś moją matkę – odparł, zaciskając pięści. – A teraz ci się wydaje, że możesz po jej śmierci opowiadać się za jej największymi życzeniami? Jak śmiesz?
Król przewrócił oczami.
– Znudziło mnie już nakłanianie cię do tego, co jest twoim psim obowiązkiem.
– Jeśli tak bardzo interesuje cię przedłużenie rodu, czemu sam się o to nie postarasz, skoro masz już do tego predyspozycje? Nie potrzebujesz mnie do tej brudnej roboty. I niech to będzie jasne: nie zrobię tego.
– Nic dziwnego – parsknął szyderczo król. – Słabeusz pozostanie słabeuszem. Pewnie nawet zrzekłbyś się tronu.
Ares jednak wcale nie myślał o zrzekaniu się tronu, chociaż niezbyt mu na nim zależało. Chciał jedynie zapewnić wolność nie tylko sobie, ale i ewentualnym dzieciom, jakie mógłby mieć. Postarać się, by żaden z jego potomków nie wychowywał się w pałacu pełnym kłamstw. I zdecydowanie nie zamierzał traktować żadnej kobiety tak, jak ojciec matkę.
Król wkrótce ponownie się ożenił, z kobietą młodszą od własnego syna. A Ares wywołał skandal, odmawiając uczestniczenia w uroczystości ślubnej. W królestwie zawrzało. Dworscy doradcy wychodzili z siebie.
– Tron został skalany – oznajmił najstarszy z nich, sir Bartholomew. Przyjechał do Nowego Jorku, żeby przedstawić sprawę Aresowi, który od czasu ostatniej rozmowy z królem odmawiał przebywania z nim w jednym pomieszczeniu. – Królestwo się chwieje. Twój ojciec wprowadził do pałacu kochankę i ośmiela się nazywać ją królową. Uważa, że każdy spłodzony z nią potomek wyprzedzi cię w kolejce do tronu. Nie możesz do tego dopuścić, Wasza Wysokość.
– Jak temu zapobiec? – spytał Ares.
Mieszkał na drugim końcu świata. Wypełniał swoje obowiązki, wynikające z przynależności do rodziny królewskiej i kierował instytucjami dobroczynnymi, które założył dla upamiętnienia imienia zmarłej matki. Nadal cieszył się życiem, jak tylko mógł. Plotkarskie gazety go uwielbiały. Im bardziej krytykowano w nich jego ojca, tym częściej wychwalano młodzieńczą brawurę Aresa.
Nie miał zamiaru pojawiać się na dworze ojca. Nie chciał odgrywać swojej królewskiej roli.
– Musisz wrócić do Atilii – nalegał sir Bartholomew w hotelowym apartamencie na ostatnim piętrze, który Ares nazywał swoim domem na Manhattanie. – Natychmiast się ożenić i założyć własną rodzinę. Twój ojciec wciąż nazywa cię księciem playboyem i tylko dlatego ludzie godzą się z jego decyzjami. Gdybyś tylko wrócił i pokazał im lepszą drogę…
– Nie nadaję się na króla, jakiego szukacie – odparł Ares spokojnie i starszy doradca zbladł. – I nigdy nie będę takim królem. Nie mam zamiaru przedłużać tej pokrętnej, skalanej linii rodu. Jeśli mój ojciec chce wprowadzić do niej kolejne dzieci, mogę im jedynie złożyć swoje wyrazy współczucia, kiedy dorosną.
Gdy doradca wyszedł, Ares pomyślał o matce. Wiele by dał za jej radę. Tęsknił za jej smutnym uśmiechem, delikatnym dotykiem i subtelnym poczuciem humoru, który okazywała tylko przy nim.
„Musisz się ożenić”, usłyszał jej głos, jakby siedziała tuż przed nim. Nie miał jednak zamiaru podążać tą samą drogą co jego rodzice. Prędzej by umarł.
W kieszeni zadzwonił telefon. Ares wiedział, że to kolejne zaproszenia na przyjęcia, w których chętnie by uczestniczył, zachowując się jak normalny człowiek, a nie potomek rodu, przynoszącego tylko cierpienie. Spojrzał na siebie w lustrze, z niechęcią przyznając, że jest bardziej podobny do ojca niż do matki.
Wyprostował ramiona, przyjmując idealną postawę. Wiedział, że spodobałaby się matce, gdyby mogła go zobaczyć. Lubił sobie wyobrażać, że wciąż go widzi.
A potem wyszedł, by zatracić się w nowojorskiej nocy na Manhattanie.
Pięć miesięcy później
– Jesteś w ciąży?
Pia Alexandrina San Giacomo Combe zerknęła na starszego brata, Mattea, z takim spokojem, na jaki tylko mogła się zdobyć. Ćwiczyła to spojrzenie w lustrze od ponad miesiąca i nadal nie była pewna, czy dobrze jej wychodziło.
– Właśnie to powiedziałam – odparła rzeczowo, starając się nie tracić opanowania.
– Chyba nie mówisz poważnie. – Spojrzał na nią zaskoczony.