Szaleństwo i rozsądek (ebook)
Trzy siostry – Skye, Star i Summer – dowiadują się, że muszą odnaleźć rodzinne klejnoty, aby odziedziczyć zabytkową posiadłość. Pierwszy trop prowadzi je do Benoit Chalendara, który jest w posiadaniu mapy wskazującej drogę do ukrytych diamentów. Najstarsza z sióstr, Skye, jedzie do Kostaryki, żeby spotkać się z Benoit. By się z nim zobaczyć, ucieka się do podstępu i ukrywa w jego samochodzie. Nie wie, że Benoit właśnie wybiera się na kilka dni do swojego domu na odludziu. Będzie musiała spędzić kilka dni odcięta od świata z tym niezwykle przystojnym mężczyzną…
Fragment książki
Skye Soames wzięła głęboki oddech. Miała nadzieję, że siostry niczego nie zauważyły. Nie była pewna, jak to się stało, że wszystkie trzy znalazły się tego szarego, wietrznego dnia w Norfolk i stały teraz obok trumny mężczyzny, którego nigdy nie poznały.
Zacisnęła zęby przy gwałtownym podmuchu wiatru, który smagnął ją w policzek. Rankiem z małego domu na przedmieściach New Forest zabrała je limuzyna. Przez białe koronkowe firanki patrzyły na stojących w oknach sąsiadów, którzy szeptali coś do siebie, tak jak to zresztą robili przez całe ich życie.
Po co właściwie tutaj przyjechały? Żeby okazać szacunek mężczyźnie, który wyrzucił z domu swoją jedyną córkę, gdy miała siedemnaście lat? Odciął ją od pieniędzy i nie zamienił z nią ani słowa do końca swojego życia. To wszystko, co wiedziały o swoim dziadku, Eliasie Soamesie.
Summer, najmłodsza z sióstr, przestąpiła z nogi na nogę i ściągnęła poły płaszcza wokół talii. Jej twarz wyglądała dziwnie blado na tle jasnych włosów, niedbale spiętych w koński ogon. Tak różnych od misternie upiętych w kok kasztanowych gładkich pasm u Skye, a także ogniście rudych loków tańczących wokół piegowatych policzków Star.
Różnice te każda z dziewcząt zawdzięczała innemu ojcu. Niektórzy mogliby powiedzieć, że są tylko przyrodnimi siostrami, ale więź łącząca Skye, Summer i Star była tak silna jak pomiędzy rodzeństwem z jednego ojca, a może nawet silniejsza.
Star odsunęła niesforny kosmyk zasłaniający jej piękne zielone oczy, dziwnie zamglone, jakby miała się zaraz rozpłakać.
– Star?
– To wszystko jest takie smutne – stwierdziła.
– Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz… – Monotonny głos pastora zagłuszył słowa Star, a Skye wzdrygnęła się mimo woli. Nie z powodu dziadka, którego nie znała, ale z powodu innego pogrzebu, który jeszcze nie nastąpił, a którym bezustannie się zadręczała.
Mariam Soames nie mogła wziąć udziału w pochówku Eliasa z powodu postępującej choroby i trwającego leczenia. O ile picie herbatek i łykanie tabletek ziołowych w ogóle można było nazwać leczeniem. Matka zawsze stawiała na alternatywny tryb życia, a z wiekiem te skłonności tylko się pogłębiły. Skye miała za sobą wiele bezsennych nocy, podczas których głowiła się, jak zapewnić matce lepszą opiekę, ale koszty życia w innym regionie kraju, gdzie był lepszy dostęp do lekarzy, były na tyle wysokie, że w żaden sposób by ich nie uniosła. Poza tym Mariam stanowczo odmówiła przeprowadzki. Zawsze powtarzała, że zależy jej na jakości, a nie długości życia. Skye bolało, że nie może zapewnić matce i jednego, i drugiego.
Popatrzyła w stronę dużego domu stojącego w oddali. Mariam Soames nie chciała tutaj przyjechać i zapewne nie zrobiłaby tego, nawet gdyby była w pełni sił. Wszystko, co miała do powiedzenia swojemu ojcu, powiedziała trzydzieści siedem lat temu, gdy pewnej nocy zmuszona była opuścić Norfolk.
Adwokat Eliasa skinął głową, dając do zrozumienia, że to już koniec ceremonii. Nikt poza siostrami nie brał udziału w pogrzebie. Najwyraźniej Elias Soames nie cieszył się sympatią choćby swoich sąsiadów.
Adwokat odprowadził je do limuzyny, sam zaś usiadł obok kierowcy, co skutecznie odebrało siostrom chęć do rozmowy. Skye poczuła się nieswojo, myśląc o tym, że dziadek miał przecież wystarczająco dużo pieniędzy, by zadbać o leczenie matki. Było jej trochę wstyd, że jej głównym powodem przyjazdu na pogrzeb było odczytanie testamentu.
Parę minut później samochód zatrzymał się na szerokim podjeździe przed domem, w którym aż do śmierci mieszkał Elias Soames. Skye nie była jedyną z sióstr, która prawie że otworzyła usta ze zdziwienia.
Dom nie był może aż tak duży jak rezydencja w „Downton Abbey”, ulubionym serialu telewizyjnym Summer, ale doprawdy niewiele mu brakowało.
– Jasny gwint! – zdążyła wyrzucić z siebie Star, zanim Skye szturchnęła ją w ramię. Adwokat Eliasa, pan Beamish, i tak już przyglądał im się z osobliwą miną. W szarych oczach Summer natomiast pojawiły się iskierki, których Skye nie widziała od dobrych kilku tygodni.
Siostry wysiadły z auta i uniosły głowy, podziwiając zabytkową fasadę z wieżyczkami, regularnie rozmieszczonymi oknami i długimi schodami prowadzącymi do głównych drzwi.
Jakim cudem matka zdecydowała się zostawić to wszystko?
– W głównym budynku jest ponad dwadzieścia pokoi. Oba skrzydła nie były ostatnio używane, każde z nich mieści około piętnastu pokoi. Obawiam się, że musimy się nieco pospieszyć – ponaglił adwokat. – Zaraz wyjaśnię dlaczego. Proszę za mną.
Obrócił się na pięcie i ruszył schodami w stronę drzwi. Wnętrze pogrążone było w mroku. Skye i jej siostry posłusznie poszły za nim. Przemierzając ciemne korytarze, dostrzegały a to grube dywany, a to zabytkowe rzeźby, misy ze zwietrzałym potpourri i portrety przodków wiszące na ścianach. Skye widziała, jak głowy jej sióstr obracają się to na jedną, to na drugą stronę, nie nadążając chłonąć nowości. Jej myśli natomiast skoncentrowały się na panu Beamishu. Któraś z nich musiała zachować trzeźwość umysłu i jak zwykle była to Skye.
Adwokat wprowadził je do oświetlonego gabinetu i wskazał trzy fotele. Kiedy usiadły, zajął miejsce po drugiej stronie biurka i zaczął wyjmować papiery. Recytowane przez niego formułki prawne przepływały przez umysł Skye, nie pozostawiając po sobie śladu. Oczy jej natomiast wodziły po pokoju, aż zatrzymały się na dużym obrazie olejnym wiszącym za plecami pana Beamisha.
Przedstawiał on portret starszego mężczyzny. Skye nie miała najmniejszych wątpliwości, że był to Elias Soames. Wyglądał na wyjątkowo antypatycznego, a może po prostu nieszczęśliwego człowieka. Jego twarz nie miała w sobie nic z pogody i serdeczności ich matki. Mariam Soames kochała ludzi i życie. To zresztą było przyczyną jej problemów. Bywała lekkomyślna, nie miała głowy do pilnowania codziennych spraw, ale kiedy kogoś obdarzyła uczuciem, to całym sercem i duszą.
Jej oczy zawsze promieniały, tymczasem spojrzenie Eliasa Soamesa było przepełnione złośliwą satysfakcją. Ledwie o tym pomyślała, jej umysł wychwycił słowa wypowiedziane właśnie przez adwokata.
– Przepraszam, co takiego?
– Jak już powiedziałem wcześniej, panno Soames, cała posiadłość będzie należeć do pań, jednak pod pewnymi warunkami. Od pięciu pokoleń trwają poszukiwania słynnych diamentów należących do rodziny. Elias, podobnie jak jego ojciec i ojciec jego ojca, robił wszystko, by je odzyskać. W tej oto teczce opisana jest historia tych poszukiwań. – Adwokat przesunął dokumenty w ich stronę. – Przed śmiercią mój klient zastrzegł, że cały jego majątek trafi w wasze ręce, jeżeli odnajdziecie zaginione diamenty Soamesów w ciągu dwóch miesięcy od jego pogrzebu.
Skye zaniemówiła, za to jej myśli rozpędziły się do prędkości światła. Ileż to oznaczało możliwości. Dla nich oraz dla ich biednej chorej matki.
– Mogłybyśmy sprzedać posiadłość? – spytała Star.
Pan Beamish pokiwał głową.
– Tak, jeżeli znajdą panie diamenty.
– Czy to w ogóle jest legalne? – zapytała Skye, choć jej umysł krzyczał, że to nie ma znaczenia.
Pan Beamish wyglądał na zakłopotanego i postanowił przemilczeć pytanie.
– Jeśli nie uda się paniom odnaleźć diamentów, posiadłość zostanie przekazana pod opiekę National Trust. To organizacja zajmująca się zabytkami i terenami o szczególnych walorach kulturowych. Termin przepadku mienia jest dość krótki, nie radzę zatem kwestionować testamentu. Walka sądowa będzie długa i kosztowna.
– Ale…
Pan Beamish odchrząknął, lekceważąc protesty.
– Mój klient ustanowił kwotę na pokrycie wydatków związanych z poszukiwaniami. I jeszcze coś. Jedna z pań musi pozostać w rezydencji przez całe dwa miesiące. Oczywiście, mogą panie odrzucić spadek. W takim przypadku rezydencja od razu przejdzie pod zarząd National Trust. Zapewne chciałyby panie zastanowić się przed podjęciem decyzji. Przygotowałem pokoje. Rano przekażą mi panie ostateczną decyzję.
Po tym mężczyzna skinął lekko głową, powstał z miejsca, mruknął coś na pożegnanie i wyszedł z gabinetu tak szybko, jakby go ktoś gonił. Gdy odgłos jego kroków ucichł w oddali, Summer zaczęła się śmiać.
– Zaginione diamenty! Jakież to romantyczne… – powiedziała Star, wydając z siebie dramatyczne westchnienie.
– Tylko tyle do ciebie dotarło? – zapytała Skye, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Summer przysunęła do siebie teczkę pozostawioną przez pana Beamisha, w której znajdowały się zapiski z dotychczasowych prób odnalezienia diamentów.
– Nie mogę wziąć dwóch miesięcy wolnego z pracy – powiedziała Skye, rozdarta pomiędzy koniecznością powrotu do normalnego życia a perspektywą odziedziczenia majątku dziadka.
– Tej pracy, w której nigdy nie byłaś na urlopie? – spytała Summer, wertując dokumenty. – Rob dałby ci wszystko, dobrze o tym wiesz. Po prostu nigdy go o nic nie prosisz.
– I tak niedługo koniec szkoły – dodała Star i Skye, która już zdążyła się zaczerwienić, zapomniała o impertynenckich uwagach Summer. – Jestem pewna, że zwolnią mnie do końca semestru. Summer właśnie się obroniła, więc… Och, to mogłaby być wspaniała przygoda!
Skye nie miała ochoty na żadne przygody. Rozumiała jednak, że gdyby udało im się odnaleźć diamenty, mogłaby wreszcie opłacić rachunki za leczenie matki, znaleźć jej lepszą terapię, a może nawet… Tu musiała przerwać. Nigdy nie miała zbyt wielkiej wiary w to, że marzenia się spełniają.
– Gdybyśmy je znalazły, można by sprzedać posiadłość – zauważyła Summer.
– No dobrze, ale jak mamy odnaleźć diamenty, które zaginęły w…
– Tysiąc osiemset siedemdziesiątym pierwszym roku – podpowiedziała Summer, unosząc wreszcie głowę znad dokumentów.
– Jeśli nawet je znajdziemy, komu sprzedamy tak ogromny majątek?
Summer zamyśliła się.
– Chyba znam kogoś takiego.
– Znasz kogoś, kto ma kilkaset milionów w banku, żeby kupić taką rezydencję?
Przytomne spojrzenie siostry zredukowało nieco sceptycyzm Skye.
– Znam. W każdym razie warto spróbować. Poza tym nie potrzebujemy kilkuset milionów. Potrzebujemy tyle, żeby nam wystarczyło.
Skye kiwnęła głową. Tylko tyle, żeby pokryć wydatki na leczenie Mariam.
– Och, uwielbiam przygody.
Skye i Summer popatrzyły na siebie porozumiewawczo. Star zawsze była najbardziej egzaltowaną z sióstr.
– Więc jak? Zrobimy to? – Pytanie zadane przez Skye wibrowało w powietrzu, wprawiając nawet ją w stan niezwykłego jak na nią podekscytowania. Nawet ona dała się uwieść wizji odnalezienia skarbu. Summer i Star pokiwały głowami.
Dwa tygodnie później Skye dotarła wreszcie do ostatniego pokoju w zachodnim skrzydle i, wyczesując palcami pajęczyny z włosów, stwierdziła, że nie ma nic ekscytującego w przeszukiwaniu zagraconych komnat i wdychaniu ton kurzu. Beamish nie kłamał, mówiąc, że oba skrzydła nie były używane od wielu lat.
Gdy wróciła do biblioteki, która stała się centrum operacyjnym sióstr, i pchnęła ciężkie drzwi, zobaczyła Star usiłującą przeciągnąć liczący jakieś sto pięćdziesiąt lat portret na drugą stronę pokoju.
– Portret ślubny Catherine Soames. Wtedy po raz ostatni wdziano słynne diamenty – powiedziała zasapana.
Dziewczęta wzdrygnęły się równocześnie, wspominając los swojej antenatki, którą zmuszono do ślubu z kuzynem. Notatki Eliasa były zdumiewająco szczegółowe. Ale przecież poszukiwaniem diamentów, które zaginęły z prywatnych pokoi księcia Anthony’ego Soamesa dwa dni po tym, jak ukończono portret, zajmowały się cztery kolejne pokolenia, a każdy z poszukiwaczy korzystał z zapisków swojego poprzednika.
– Cóż, nie znalazłam ich ani w zachodnim, ani we wschodnim skrzydle – powiedziała Skye, informując siostry o rezultacie poszukiwań. – Elias był przekonany, że klejnoty są ukryte w ścianach. W wielu miejscach widziałam spore dziury. Na podłogach jest pełno gruzu, gipsu, kurzu i Bóg wie czego jeszcze. Musiał chyba używać młota pneumatycznego albo może kilofa?
– A jeśli zwariował i dlatego mama nie chciała o nim nigdy mówić? – spytała Star.
– Może to rodzinne? Według źródeł Anthony kazał najpierw aresztować służącego, którego skazano na więzienie za kradzież. Potem jednak twierdził, że klejnoty ukryła sama Catherine.
– Mam nadzieję, że to zrobiła. Te jego wynurzenia brzmią, jakby postradał zmysły.
Skye uśmiechnęła się i włączyła światło. Biblioteka była dobrym miejscem do wspólnych spotkań, ale nie lubiła mroku, który tu wiecznie panował.
Opadła na jeden z obitych skórą foteli i starała się tchnąć we własne myśli nieco więcej optymizmu. Gdy siostry przyjęły wyzwanie, poczuły, że mają przed sobą cel, którym było zapewnienie matce lepszych warunków. Jednak po dwóch tygodniach sprawy nie posunęły się ani o krok naprzód. Skye nie mówiła tego siostrom, nie chcąc ich zniechęcić.
– Powinnyśmy się przenieść do innego pokoju – rzuciła Star. – Czuję się tutaj nieswojo.
– Nieswojo? – Summer roześmiała się niepewnie.
Skye zmarszczyła czoło. Nigdy jej to nie przyszło do głowy, ale kiedy Star o tym wspomniała, zrozumiała, co siostra miała na myśli. Rozejrzała się po pomieszczeniu, starając się popatrzeć na nie, jakby weszła tutaj po raz pierwszy. Mała biblioteka, biblioteka księżnej, biblioteka Catherine. Pokój miał więcej nazw niż jakiekolwiek inne pomieszczenie w całej rezydencji. Mimo że wypadał blado w porównaniu z biblioteką księcia, siostry wolały spotykać się tutaj. Gdyby nie ten mrok, który musiał mieć coś wspólnego z…
– Okna! – zakrzyknęła Summer i Skye zrozumiała, co nie dawało jej spokoju.
– Te półki po lewej stronie… Wydaje mi się… – urwała, gdy Star wybiegła na korytarz, zajrzała z powrotem do biblioteki i znowu zniknęła, tym razem na dłużej.
– Pokój jest mniejszy niż sąsiedni, a przecież powinny być takie same! – zakrzyknęła triumfalnie, wpadając do biblioteki jak burza.
Skye westchnęła. Star, w stopniu większym niż którakolwiek z nich, odziedziczyła po matce romantyczne usposobienie. W gruncie rzeczy jej tego zazdrościła. Jako najstarsza, czuła się w obowiązku opiekować siostrami i być głosem rozsądku. W rzeczywistości jednak wolałaby być bardziej spontaniczna. Wtedy z kolei nie miałaby w sobie prawie nic z ojca, którego poważne, spokojne i zgodne usposobienie było tak różne od tego, co reprezentowała sobą Mariam. A Skye pielęgnowała w sobie wszystkie cechy odziedziczone po ojcu, bo kiedy zostawił jej matkę i ożenił się ponownie, miała wrażenie, że z każdym dniem traci go jeszcze bardziej.
Odsunęła od siebie bolesną myśl i spróbowała skupić się na tym, co robi Summer. Siostra wyjmowała właśnie opasłe tomiska z półek regału i układała je na podłodze.
– Skye, czy możesz…
– Idę – powiedziała, zastanawiając się, co by było, gdyby znalazły klejnoty właśnie teraz.
– Star, te książki mają kilkaset lat. Uważaj, proszę…
Nie zdążyła dokończyć, gdy głuchy łoskot okładki o drewnianą podłogę rozdarł ciszę panującą w bibliotece. Summer aż się skrzywiła.
– Wybacz, ale to takie…
– Ekscytujące, wiem, wiem – mruknęła Skye, pomagając jej opróżnić półki.
Dwie z nich były już zupełnie puste, gdy Summer włożyła dłoń pod drewnianą deskę i rozległo się kliknięcie. Centralny panel wysunął się do przodu. Skye poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach.
Czyżby je znalazły? W tak prosty sposób?
Środkowa część regału rozsunęła się, ujawniając sekretny schowek. Cząsteczki kurzu wzbite przyspieszonymi oddechami sióstr tańczyły w powietrzu.
Summer sięgnęła ręką do środka i wyjęła sporych rozmiarów tobołek, który okazał się skórzaną sakwą, miejscami pociemniałą od starości i zniszczoną przez mole. Ostrożnie przeniosła sakwę na stół.
Star i Summer popatrzyły pytająco na Skye. To ona zawsze podejmowała decyzje. Skye wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze i chwytając za brzegi skórzanego materiału, odsłoniła zawartość sakwy.
Rozczarowanie i poczucie winy uderzyły w nią i od razu przypomniała sobie wszystkie Boże Narodzenia i prezenty, które dostawała od matki. Zawsze wydawało jej się, że były przeznaczone dla kogoś innego, a tylko przypadkiem dostawała je właśnie ona.
Pochyliła głowę nad stertą notesów oprawionych w skórę, żałując, że to nie biżuteria, której szukały.
Summer wzięła notes leżący na samej górze i odchyliła okładkę.
– To chyba pamiętnik.
Pomiędzy pozostałe notesy wciśnięty był mały, oprawiony w ramy portret dziewczynki wyglądającej na pięć, może sześć lat. Wokół obrazka owinięty był zaśniedziały łańcuszek z wisiorkiem.
Star odwinęła łańcuszek i podała obrazek Skye, która odwróciła go z zaciekawieniem. Z tyłu znajdowała się odręczna inskrypcja.
Ukochanej córce, Laurze
1876–1881
– Córka Catherine? – wyszeptała Skye, studiując ponownie portret pięciolatki. Była wzruszona odkryciem kolejnego fragmentu historii rodzinnej. Trudno zresztą byłoby zignorować podobieństwo rysów dziecka.
– Wygląda jak ty, Summer, kiedy byłaś w jej wieku – powiedziała, przyglądając się siostrze ze smutnym uśmiechem.
Summer obrzuciła ją przelotnym spojrzeniem i wróciła do trzymanego w rękach notesu.
– Posłuchajcie tego.
Czerwiec, 1864 roku
Dziś nadszedł wreszcie ten dzień i nic nie było takie, jak się spodziewałam. Znam swoją powinność. Muszę wyjść za mąż, ponieważ ojciec nie doczekał się męskiego potomka. Nie mogę jednak pogodzić się z tym, że chce mnie wydać za kuzyna.
Star westchnęła z zachwytem, biorąc do ręki kolejny notes.