Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Szalony romans / Zatraćmy się w roszkoszy
Zajrzyj do książki

Szalony romans / Zatraćmy się w roszkoszy

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-517-7
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383425177
Tytuł oryginalnyJust a Little JiltedTheir Temporary Arrangement
TłumaczDominika GłowaJulita Mirska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-04-04
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Szalony romans" oraz "Zatraćmy się w roszkoszy", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Eliot Stone, była modelka, nie zapomniała gorących chwil, które przeżyła na Lazurowym Wybrzeżu z Sorenem Granthamem. Spotykają się ponownie w dramatycznej dla Eliot chwili – tuż przed ślubem rzuca ją narzeczony. Aby wymknąć się żądnym sensacji paparazzi, Eliot przystaje na propozycję Sorena i ucieka z nim do jego rodzinnej posiadłości. I zaczyna myśleć, że były narzeczony właściwie wyświadczył jej przysługę. Bo namiętność, która kiedyś połączyła ją z Sorenem, nie wygasła...

Ru jest ciągle w drodze, zwiedza świat, nie ma zamiaru nigdzie osiąść. Gdy kończą się jej pieniądze, wraca do Stanów, by chwilę popracować i zarobić na kolejną podróż. Tym razem zostaje asystentką pracoholika i samca alfa, bogatego Foxa Granthama. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Fox nie ukrywa, że jej pragnie, ale romans będzie mu przeszkadzać w pracy. Ru jednak chętnie spędziłaby z nim kilka pełnych namiętności nocy, bo przecież nie szuka związku i wkrótce wyruszy w dalszą drogę...

 

Fragment książki

 

Jest lato – ja, Avangeline, przeżyłam już tych lat osiemdziesiąt dwa. Teraz stoję w poczekalni u Pana Boga. Pogodziłam się z tym. Jak mówi przysłowie, w życiu pewne są tylko dwie rzeczy – śmierć i podatki. Śmierć nadeszła nieco wcześniej, niż się spodziewałam, a na podatki wydałam fortunę. Fortunę też zarobiłam. Całe miliardy…
Do tej pory zastanawiam się jednak, ile wart jest sekret? I czy dostanę jakąś zniżkę, bo skrywam dwa?

– Najmniejsze kajdanki na świecie, złotko.
Eliot Stone zerknęła zza welonu i uchylonej szyby auta na opaloną twarz siwej rowerzystki. Zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy kurierka zwraca się do niej. Ale gdy kobieta oparła się o limuzynę i spojrzała prosto na nią, Eliot pozbyła się wątpliwości.
– Mówi pani o małżeństwie? – zapytała, zafascynowana mądrością, którą dostrzegła w ciemnobrązowych oczach starszej pani. Kobieta musiała dużo przeżyć.
– Będzie luksusowe wesele, zgadłam? Ale cały ten splendor nic nie znaczy, kiedy jesteś taka smutna.
– Dość – mruknęła Ursula Stone, zasuwając szybę. – Mówiłam, żebyś nie otwierała!
– Brakowało mi powietrza – odparła Eliot, patrząc na rowerzystkę, która znikała w labiryncie samochodów. Gdy pokazała jednemu z kierowców środkowy palec, Eliot uśmiechnęła się słabo, rozbawiona nieskrępowaną pewnością siebie kobiety. Tylko mieszkanka Nowego Jorku odważyłaby się powiedzieć pannie młodej, że wygląda na nieszczęśliwą.
Ursula – Eliot nie nazywała jej ,,mamą” – odwróciła się do fotografa i kamerzysty.
– Usuńcie ten fragment – warknęła.
Mężczyźni skinęli głowami – wiedzieli, że to Ursula tu rządzi. Razem z menedżerką DeShawna podpisała umowę na sprzedaż fotografii ślubnych popularnemu magazynowi z modą, a nagranie z wesela zgodziła się udostępnić w telewizyjnej stacji rozrywkowej. Eliot miała złożyć przysięgę na oczach milionów widzów z całego świata.
A marzyła o skromnym weselu w gronie przyjaciół. Na prywatnej plaży, z dala od prasy. Jak zwykle, jej życzenie zostało zignorowane.
– Nie najgorsza ta sukienka – stwierdziła Ursula i zacisnęła wąskie usta. – Co prawda nic nie poradzę na to, że masz nadwagę, ale możemy wyretuszować zdjęcia.
Nie mam nadwagi! – chciała krzyknąć Eliot. Ważyła tyle, ile powinna, lecz w oczach Ursuli i tak była za gruba. A świat mody, w którym Eliot od dawna żyła, niestety się z nią zgadzał. Choć coraz częściej widywała na billboardach modelki plus-size, nie było na nich miejsca dla modelek, które były kiedyś były szczupłe, ale przytyły. Ciało i twarz były marką Eliot…
I to właśnie w tej marce zakochał się DeShawn, jej wieloletni partner i narzeczony – nic więc dziwnego, że nie był zadowolony, gdy straciła status gwiazdy modelingu.
Eliot spojrzała na piękny pierścionek zaręczynowy, który przełożyła na prawą dłoń, aby zostawić miejsce na obrączkę. Dwa miliony dolarów, czternaście karatów. Zupełnie jej się nie podobał. Był zbyt wystawny i bezosobowy, a ponieważ od zaręczyn przybrała na wadze, wrzynał jej się w palec. Wczoraj ledwie go ściągnęła.
Oparła głowę o skórzaną tapicerkę. Chciałaby, by ten pierścionek był jej największym zmartwieniem. Jej kontrakty powoli wygasały, a matka, która pełniła także funkcję menedżerki i agentki Eliot, męczyła córkę, by wróciła do dawnej wagi. Sam DeShawn podsyłał jej propozycje diet i treningów, a nawet kazał swojej asystentce umówić narzeczoną do kliniki leczenia ,,otyłości”, niezbyt subtelnie podkreślając, że Eliot nie jest już dla niego atrakcyjna, że jej waga stanowi problem.
Teraz znała już przyczynę. Gdy w zeszłym roku zaczęła tyć, a także skarżyć się na zmęczenie, osłabienie i bóle mięśni, Ursula zarzuciła jej lenistwo i brak dyscypliny. Dopiero diagnoza przekonała matkę, że w organizmie Eliot dzieje się coś niedobrego – okazało się, że cierpiała na niedoczynność tarczycy. Przepisane przez lekarza hormony przywróciły jej dawną werwę i trzeźwość umysłu, lecz nie pomogły zrzucić kilogramów.
W głębi duszy Eliot wcale nie chciała wracać do poprzedniej wagi. Miała dość liczenia kalorii. Mimo diagnozy od lat nie czuła się tak dobrze. Była weselsza, miała więcej energii i rano budziła się wypoczęta. Jedzenie przestało rządzić jej życiem i wszystko stało się lepsze.
No dobrze, nie wszystko. Bo jej nowa sylwetka była wielkim problemem dla tak zwanych bliskich.
Oni tęsknili za chudą dziewczyną, która przechadzała się po wybiegach w Londynie, Paryżu i Mediolanie. Kochali dawną Eliot, która występowała w reklamach bielizny; Eliot z zapadniętymi oczami, ostrymi jak brzytwa obojczykami, wystającymi kośćmi na biodrach i nogami jak zapałki. Eliot wiedziała, że więcej nie weźmie udziału w kampanii dla międzynarodowej marki, że już nie stanie na wybiegu, że nie pokaże się półnaga na billboardzie w centrum Nowego Jorku. Relacja ze ślubu i sesja dla „Vogue’a” będą chyba jej ostatnim dużym projektem…
Projektem? Jezu, przecież chodzi o jej ślub.
Nie. To był ślub matki. Eliot nic się tu nie podobało – od liczącej pięćset nazwisk listy gości przez czarno-biały wystrój aż po rezygnację z przejścia nawą. A gnijącą wisienką na szczycie tego wstrętnego tortu był fakt, że wesele odbywało się w hotelu Forrester-Grantham, co przypominało jej o Sorenie Granthamie, z którym spędziła trzy magiczne noce na Lazurowym Wybrzeżu. To wtedy, pod rozgrzanym francuskim niebem, po raz ostatni czuła, że ktoś naprawdę ją dostrzegł.
Prawdziwą Eliot, nie ładną twarz z okładki. Soren poświęcał jej całą swoją uwagę, słuchał jej…
Właśnie przez tę silną więź – i absolutnie nieziemski seks – nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Soren nagle zniknął. Jego utrata bolała bardziej niż powinna, biorąc pod uwagę długość ich romansu. Nie chciała dziś o nim myśleć. Nie w dniu swojego ślubu. Dlatego byłoby miło, gdyby matka nie zaplanowała jej wesela w hotelu z jego nazwiskiem na drzwiach.
– Jak się czujesz, Eliot? – zapytał kamerzysta.
Spojrzała w obiektyw, niezrażona błyskiem fleszy. W końcu miała doświadczenie. Wiedziała, jakiej odpowiedzi spodziewa się mężczyzna. Powinna powiedzieć, że jest podekscytowana, że nie może się doczekać, aż zostanie żoną DeShawna. Pragnęła wyznać, że to wszystko wydaje jej się nieprawdziwe, że czuje się jak w reklamie albo filmie. Miała nadzieję, że ktoś krzyknie zaraz: ,,Cięcie!”.
Co by się stało, gdyby zdradziła, że z jej strony to tylko gra? Narzeczony, który otrzymał wiodącą rolę męską w tej produkcji, był dla niej obcym człowiekiem. Kiczowate kostiumy jak z bajki o księżniczce wybrał za nią ktoś inny – ona wolałaby sukienkę w stylu boho. Nie znała większości obsady, a gości weselnych nie nazwałaby nawet znajomymi. Marzyła o bukiecie z kwiatów polnych, a dostała białe róże. Pragnęła, by jej druhną była Madigan, lecz ta pozycja przypadła w udziale ciemnowłosym modelkom, które miały pozować z nią przed ołtarzem.
Nikogo nie interesowało, jak ona wyobraża sobie ten dzień. Nikt nigdy jej nie słuchał. Wszyscy widzieli tylko ładną twarz i idealne wymiary. Które teraz nie były już takie idealne.
Dawała sobą rządzić, bo na tym polegała jej praca. Robiła to, czego chcieli inni. Odpowiednie spojrzenie, krok, poza – zawsze ich słuchała.
W miarę upływu lat pozwoliła, by ta potrzeba dogadzania wszystkim przesiąknęła do jej życia prywatnego i tak oto skończyła tutaj, jako aktorka grająca pannę młodą na własnym ślubie. I za chwilę miała założyć, jak ujęła to rowerzystka, najmniejsze kajdanki świata.
Gdy limuzyna zwolniła, Eliot uniosła głowę i ujrzała elegancki portyk hotelu Forrester Grantham. Ubrany w cylinder i frak odźwierny ruszył, by otworzyć jej drzwi. Tuż za nim ujrzała wysokiego barczystego mężczyznę, który wchodził po schodach do lobby. Choć był odwrócony tyłem, jego włosy i atletyczna sylwetka przypomniały jej o Sorenie. Ale w końcu wszyscy wysocy ciemnowłosi mężczyźni jej o nim przypominali.
Z nim czuła się jak Eliot, którą zawsze chciała być. Gdy zniknął, zamieniła się w Eliot, którą chcieli widzieć inni.
Czekała, aż Soren ją odnajdzie i powie, że chce czegoś więcej, lecz gdy tego nie zrobił, rzuciła się w wir randek. Wkrótce, tuż po swoich dwudziestych piątych urodzinach, poznała DeShawna, który zawrócił jej w głowie. Po kilku miesiącach zamieszkali razem. Nigdy nie było między nimi gorącego uczucia, ale dobrze się dogadywali, zanim okazało się, że Eliot ma problemy ze zdrowiem. W ciągu ostatniego roku w ich związku pojawiły się rysy, a potem pęknięcia. Zamiast rozprawić się z nimi, oni wybrali wielki gest…
Ona, bo zawsze robiła to, czego chcieli inni, a on… Nie miała pojęcia.
Czuła, że jest dla niego jak kolejny kontrakt z wytwórnią, kolejne Grammy, kolejny nabytek albo symbol statusu. Kolejny dodatek, gwiazdka na choince albo luksusowy prezent urodzinowy – zbędny, ale ładny.
Sporadycznie dostrzegany, rzadko podziwiany, czasami – niezbyt entuzjastycznie – używany, lecz nigdy potrzebny. Albo brany pod uwagę. Albo doceniany.
Przecież musi być więcej warta? I dlaczego przyszło jej to do głowy dopiero teraz, na kilka minut przed ślubem?

Gdy kolejna limuzyna zatrzymała się przed imponującym portykiem, Soren Grantham pozdrowił odźwiernego i ruszył do dwupoziomowego lobby. W hotelu Forrester-Grantham wszystko emanowało ponadczasową elegancją – od wielkiego żyrandola po majestatyczne schody w lobby, które wyglądały jak wyjęte z angielskich willi. Ogromny budynek stanowił punkt orientacyjny na Madison Avenue, a zarazem schronienie dla przedstawicieli europejskiej arystokracji, polityków, gwiazd show-biznesu i bogatych biznesmenów.
– Soren!
Odwrócił się i z uśmiechem ukłonił konsjerżowi. Garth, który przekroczył już sześćdziesiątkę, karierę zaczął od czyszczenia stołów u Avangeline, zatrudniony cztery dekady temu przez babkę szesnastoletniego wówczas Sorena.
– Dużo stresu? – zagadnął Garth, zapominając o wyuczonym akcencie, z którym zwracał się do gości.
– Wszystko pod kontrolą – odparł Soren, ignorując ciekawskie spojrzenia. – Są już na miejscu?
– Czekają na ciebie u Avangeline – odparł konsjerż.
Soren spojrzał w prawo. Jack wysłał mu zdjęcia odnowionej restauracji nazwanej na cześć babki – pastelowa mieszanka śmietanki i błękitu przypadła mu do gustu. To był drugi remont Avangeline w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nowa odsłona podobała się Jackowi bardziej niż poprzednie połączenie szarości i złota.
Za czasów Avangeline w restauracji dominowały jej ulubione kolory, róż i zieleń. Bez względu na wystrój to właśnie ta restauracja wyniosła babcię do rangi renomowanych hotelarzy. U szczytu swojej kariery zarządzała linią luksusowych hoteli na całym świecie. Ten był jedynym, którego nie sprzedała, gdy postanowiła wziąć pod swoje skrzydła osierocone wnuki.
– Zaprowadzić cię? – zapytał Garth.
– Nie trzeba – odparł Soren, lecz w spojrzeniu Gartha dostrzegł rozczarowanie. Konsjerż najwyraźniej chciał się pochwalić, że jest w przyjacielskich stosunkach z jednym z najsłynniejszych sportowców na świecie. Obwieszony olimpijskimi medalami czy nie, Soren zawsze przykuwał uwagę innych, zwłaszcza tutaj, na rodzimym gruncie.
– Prowadź – powiedział, z rozbawieniem dostrzegając dumnie wypiętą pierś Gartha, który zaczął torować mu drogę do Jacka, Foxa i Merricka.
Jack i Fox – a także zmarły już Malcolm – byli kuzynami Sorena, ale ponieważ od śmierci rodziców wszyscy wychowywali się pod okiem babci, traktowali się jak bracia. Równie bliska więź łączyła ich z Merrickiem, synem gosposi Avangeline. Malcolm też powinien tutaj być… Soren nie mógł odżałować, że ten bystry chłopak – ich przywódca i najjaśniejsza gwiazda grupy – zginął w wypadku motocyklowym tuż przed dwudziestymi piątymi urodzinami.
Z trudem przełknął ślinę i ruszył przywitać się z braćmi. Usiadł plecami do reszty gości i odetchnął. Przy nich wreszcie mógł być sobą. Oni, Avangeline i Jacinda, matka Merricka, byli jedynymi ludźmi, którym ufał. Jedynymi, których był w stanie kochać. Bo miłość, niestety, zawsze wiąże się ze stratą. Dlatego tak jej unikał.
– Co zamawiasz, Soren? – zapytał Jack.
Akurat miał przerwę od treningów, więc nie potrzebował tylu kalorii co zwykle. Gdy więc złożył zamówienie, bracia spojrzeli na niego zaskoczeni.
– Źle się czujesz? – zapytał Merrick.
– Jeśli chcę kiedyś przejść na emeryturę, muszę nauczyć się jeść jak normalny człowiek – odparł, badając grunt. Sporo myślał o zakończeniu kariery, ale do tej pory z nikim o tym nie rozmawiał.
– Daj spokój, nie jesteś jeszcze gotowy na emeryturę – ofuknął go Fox.
– Co byś z sobą robił? – Jack potrząsnął głową.
Soren nie miał pojęcia.
– Masz za dużo potencjału, żeby już zrezygnować z pływania – dorzucił Merrick.
Ponieważ nikt nie potraktował jego słów poważnie, szybko zmienili temat. Soren westchnął. Był sawsze skryty i nie przyznał się, że robi sobie przerwę, aby przemyśleć, czy chce dalej pływać. Tylko jego trenerka i menedżerka wiedzieli, że rozważał zakończenie kariery, dopóki był na szczycie.
W 2012 roku zdobył tylko jeden medal na Igrzyskach, lecz cztery lata później zdetronizował konkurencję, zdobywając trzy złota. Po podwojeniu dorobku medali i ustanowieniu dwóch nowych rekordów świata w 2021 roku na Olimpiadzie w Tokio zaczął się zastanawiać, czy nie pora odpuścić. Coraz trudniej było mu utrzymać formę. Obawiał się, że pływanie wyczynowe nie jest już dla niego. Może pora zaakceptować, że jego dni chwały dobiegają końca?
Problem polegał jednak na tym, że nie miał pojęcia, co dalej. Pływanie stanowiło jego cały świat. Gdy nie pływał, ćwiczył na siłowni albo spał. Tu i ówdzie przytrafiła mu się krótka sesja namiętności z innymi zawodniczkami, ale one również traktowały wspólne chwile jako sposób na odreagowanie między treningami.
Jeśli naprawdę chce zrezygnować ze sportu, musi mieć jakiś plan – potrzebował nowego projektu, w który mógłby się zaangażować. Wiedział, że bracia na pewno znaleźliby dla niego miejsce w swoich dochodowych przedsiębiorstwach, ale nie chciał iść na skróty. Jak babcia, lubił zapracować na swoje.
Żałował, że nie potrafił porozmawiać o tym z najbliższymi. Zwykle pogrążony w myślach, rzadko się odzywał – a szczególnie gdy chodziło o poważne sprawy. Intymność emocjonalna go przerażała. Dlatego właśnie koledzy z drużyny nazywali go Człowiekiem z Lodu. Był chłodny i niedostępny. Przez te wszystkie lata tylko jedna osoba spoza rodziny zdołała dostać się pod jego skorupę…
Jack zerknął na zegarek.
– Spieszysz się gdzieś? – zapytał Fox.
– Za dwadzieścia minut w sali Cairanne rozpocznie się ślub Stone i Connella – wyjaśnił Jack. – Prasa już nazwała uroczystość weselem roku. Muszę zadbać o detale.
W ich hotelu małżeństwa zawierała śmietanka towarzyska Nowego Jorku.
Chwileczkę, czy Jack powiedział Stone? Soren zmarszczył brwi.
– Mówisz o Eliot Stone, tej supermodelce?
– Aha. Wychodzi za DeShawna Connella, producenta muzycznego – potwierdził Fox.
Eliot wychodzi za mąż? Do diabła! To nie może być prawda. Soren oparł się o tył fotela, nagle zdyszany jak po treningu. Skąd ta reakcja? Przecież to już osiem lat temu pożegnał się z nią na lotnisku w Paryżu – po trzech dniach wypełnionych morską bryzą, słońcem i wspaniałym seksem – a potem, z konieczności, wyrzucił ją z pamięci.
Od tamtej pory nie zamienił z Eliot słowa, więc dlaczego smuci się, że wychodzi za mąż? A jednak. Tylko ona jedna potrafiła do niego dotrzeć… Czy to nie dlatego wyrzucił ją ze swojego życia? Bo jako jedyna kobieta byłaby w stanie odciągnąć jego uwagę od sportu i medali?
– Musimy porozmawiać o Avangeline – oznajmił nagle Fox. – Martwię się o nią.
To natychmiast sprowadziło Sorena na ziemię.
– Odmawia spisania testamentu – dodał Jack.
Soren westchnął. To Malcolm wymyślił, że powinni odbudować sieć restauracji, którą Avangeline sprzedała, gdy wzięła ich pod opiekę – a także oddała chłopcom hotel i pożyczyła pieniądze na rozkręcenie biznesu. Teraz miała w ich firmie konto kredytowe, udziały i pozycję zarządcy. Wsparła również Merricka, gdy zakładał swój obecnie dochodowy biznes ze zdrową żywnością. Wszystkim zależało więc, by babcia spisała testament. Bez jasnych instrukcji ich działalność znalazłaby się pod ostrzałem prawników.
– Przecież dobrze wie, jakie to ważne – mruknął Jack.
– To nie wszystko – wtrącił Merrick. Pod wpływem lęku w jego oczach włoski na karku stanęły Sorenowi dęba.
– Jakiś czas temu rozmawiałem z mamą. Podobno Avangeline ma teraz gościa. Kobietę, która dostała wątrobę Malcolma. Obawiam się, że ta cała Alyson Garwood próbuje wyłudzić od babci forsę.
Dostrzegłszy niepokój w oczach Merricka, Soren zmarszczył brwi. Spośród ich czwórki Fox był wulkanem energii; Jack – mediatorem, twarzą Grantham International, a on sam – introwertykiem. Merrick, szczególnie po śmierci Malcolma, wziął na siebie rolę obrońcy, który zasłoniłby braćmi własnym ciałem.
– Co jeszcze ukrywasz, Merrick? – zapytał Soren.
Merrick przejechał dłonią po brodzie, wyraźnie przejęty.
– Osobiście uważam, że to nieprawda, ale ta kobieta twierdzi… - Zamikł.
– No? – nie wytrzymał Fox.
Merrick potrząsnął głową.
– Lepiej będzie, jak sama ci powie. W końcu chodzi o twojego brata.
Fox obrzucił go gniewnym spojrzeniem.
– Daj spokój. Malcolm był bratem nas wszystkich.
Smutek w oczach Merricka mieszał się z wdzięcznością.
– W każdym innym wypadku bym się z tobą zgodził, ale to skomplikowane.
– Skoro Merrick jest taki tajemniczy, któryś z nas musi pojechać do Calcott Manor...

Fragment książki

 

Ależ wszyscy by się śmiali, gdyby dowiedzieli się, w jakich ja, Lady Avangeline Forrester-Grantham, znalazłam się tarapatach. Starzy przyjaciele, których zostało już niewielu, rechotaliby pod nosem, a dziennikarze dostaliby amoku.
Coraz trudniej ukryć prawdę przed Jackiem, Foxem, Sorenem i Merrickiem. Stale powtarzają „spisz testament” i nie zamilkną, dopóki tego nie zrobię. Wychowałam czterech wspaniałych, zdeterminowanych mężczyzn.
Jednak dziś ich upór doprowadza mnie do szału. No trudno, poradzę sobie. Jak zawsze.
Nie ustąpię.

- Dlaczego odeszła pani z poprzedniej pracy?
- Ukradłam pieniądze i oblałam test na narkotyki.
Fox Grantham popatrzył na blondynkę starającą się o stanowisko jego asystentki. Nie wiedział, czy dziewczyna żartuje, czy mówi serio, ale głupszej odpowiedzi w życiu nie słyszał.
Przewrócił na drugą stronę jej CV. Dziewczyna była za młoda, zbyt niedoświadczona i pozbawiona umiejętności organizacyjno-komputerowych. Co też ludziom z HR strzeliło do głowy, by przysyłać mu kogoś takiego?
Podziękował dziewczynie i zaciskając palce na grzbiecie nosa, próbował się zmusić, by wstać i zaparzyć sobie kawę. Prosił szefową działu HR, aby skontaktowała się z trzema najlepszymi agencjami rekrutacyjnymi w Nowym Jorku.
Odkąd sześć tygodni temu Dot przeszła na emeryturę, „przetestował” dziewięć kandydatek. Żadna się nie nadawała. Jak mu powiedział właściciel jednej z agencji: był wymagającym klientem. Owszem. Wymagał profesjonalizmu i długich godzin pracy, ale oferował wysokie wynagrodzenie i sporo różnych korzyści.
Jej odejście było dla niego szokiem.
W wieku sześćdziesięciu jeden lat dorównywała mu energią, wszystko pojmowała w mig i miała niesamowite zdolności organizacyjne. Nie rozumiał, dlaczego po ślubie nie mogłaby dalej pracować. Oznajmiła jednak, że jej mąż, za którego wyszła po sześciu tygodniach znajomości, nie chce, aby spędzała w pracy dziesięć godzin dziennie, włączając w to weekendy.
To kolejny powód, dla którego Fox uważał małżeństwo i związki za kiepski pomysł.
- Boże, ale mina! – zawołał Jack, wchodząc do gabinetu brata.
W szarym dizajnerskim garniturze i szarozielonym krawacie sprawiał wrażenie, jakby przed chwilą zakończył sesję zdjęciową dla magazynu GQ. Zawsze wyglądał jak milion dolarów i w przeciwieństwie do Foxa, nigdy nie tracił nad sobą panowania. Między innymi dlatego był twarzą Grantham International, wielkiej międzynarodowej firmy, którą lata temu założyli we trzech: Fox, Jack i ich nieżyjący brat Malcolm.
- Co cię gnębi?
- Głupi ludzie. Codziennie stają się coraz głupsi.
- Albo ty jesteś coraz bardziej niecierpliwy.
To prawda, pomyślał Fox: coraz szybciej tracił cierpliwość. Za pięć lat, na czterdzieste urodziny, pewnie trafi do Księgi Rekordów Guinessa jako najbardziej porywczy człowiek świata.
Nie był dumny z tej cechy charakteru, ale… nie ma czasu tłumaczyć kolejnym nieudolnym asystentkom, czego od nich oczekuje.
- Zaręczyny Soren i Eliot wywołały spory szum w sieci – oznajmił Jack. Czasem twarz miał tak nieprzeniknioną, że nawet Fox nie wiedział, jakie brat skrywa emocje.
- Lubię ją. – Odchyliwszy się w fotelu, Fox skrzyżował ręce na brzuchu. Sorena, nad którym opiekę przejęła babka, kiedy jego i ich rodzice zginęli w katastrofie lotniczej, traktowali bardziej jak brata niż kuzyna. – Myślę, że będzie z nią szczęśliwy.
- Przecież nie cierpisz modelek.
- Na pewno jest więcej takich jak Eliot. A że ja spotkałem same wariatki, to inna sprawa.
- Nie mogę uwierzyć, że Soren kończy z pływaniem.
Po zdobyciu kilku złotych medali na ostatniej Olimpiadzie i pobiciu dwóch rekordów świata Soren postanowił zakończyć karierę, założyć fundację i poślubić porzuconą przed ołtarzem byłą supermodelką Eliot Stone.
Dorastając, Fox, Jack, Malcolm i Merrick, syn Jacinty, gosposi Avangeline, kolejny brat z wyboru, byli zafascynowani branżą gastronomiczno-hotelarską.
Malcolm, Jack i on, Fox, wskrzesili imperium, które babka zostawiła, by zająć się ich wychowaniem, Merrick zaś stworzył sieć restauracji i food-trucków ze zdrową żywnością. Tylko Soren, który traktował jedzenie jak rzecz niezbędną do życia, poszedł inną drogą. Wybrał pływanie, które teraz porzucił, a całą energię poświęcił swojej fundacji.
Jack usiadł w fotelu, rozpiął marynarkę i podciągnął rękawy, odsłaniając platynowe spinki do mankietów będące pamiątką po ojcu. Foxa cieszyło, że Jack korzysta z ogromnej kolekcji biżuterii zgromadzonej przez rodziców. On sam niczego nie tykał, może dlatego, że znał prawdę o tej pięknej, odnoszącej sukcesy, szaleńczo w sobie zakochanej parze młodych ludzi, a Jack nie.
Pierścionki, naszyjniki, bransolety i kolczyki matki pozostaną w sejfie, dopóki Jack się nie ożeni; wtedy wszystko będzie mógł przekazać żonie i córkom. Na pewno do żony Jacka trafi niezwykły pierścionek zaręczynowy matki, z dziesięciokaratowym kolumbijskim szmaragdem. Przez krótką chwilę zdobił dłoń Peyton, narzeczonej Malcolma, ale zwróciła go po jego śmierci.
Jedyną rzeczą, na jakiej Foxowi zależało, był pierścionek z czarnym opalem. Wbrew nazwie kamień miał krwistoczerwony kolor, w dodatku mienił się błękitem, fioletem i zielenią.
- Miałeś ostatnio kontakt z Peyton? – spytał brata.
Po śmierci Malcolma relacje z Peyton się oziębiły, ale rok temu Jack wyciągnął do niej gałązkę oliwną.
W oczach Jacka Fox ujrzał coś, czego nie potrafił określić. Jakby zbladł. Bardzo dziwne. Dlaczego wzmianka o narzeczonej Mala wywołała taką reakcję?
Fox zamierzał ponowić pytanie, gdy do gabinetu wkroczył Merrick, jak zwykle w chinosach i luźnej koszuli. Indiańskie korzenie Merricka widoczne były w jego kruczoczarnych włosach, wysokich kościach policzkowych, prostym nosie i gęstych brwiach. Po matce odziedziczył oczy, błękitne jak niebo nad Irlandią.
- Mama prosiła, żebym spytał, czy zapomniałeś, jak się korzysta z telefonu – powiedział, siadając obok Jacka.
- Zadzwonię wieczorem – obiecał Fox.
- Powiedziała, że jeśli chcemy mieć na oku babcię Avangeline i jej nowego gościa, to musisz przyjechać do Calcott Manor.
- Dlaczego ja? – Fox wskazał na zawalone papierami biurko. Nie może przenieść się do babki; prowadzi firmę, w dodatku musi zatrudnić asystentkę.
W skrytości ducha liczył, że pojedzie do Calcott jako ostatni z braci, a może w ogóle mu się upiecze? Może któryś z braci zdoła przekonać Avangeline do napisania testamentu i wyrzucenia z domu Aly Garwood?
Pierwszy próbował Soren. Bezskutecznie. Testament wciąż był niespisany, a oszustka, która zwodziła babkę, nadal tam mieszkała. Czas, by zadania podjął się ktoś inny, ale dlaczego on?
- Matka mówi, że jesteś wypalony. Że musisz wyjechać z miasta, zanim się pochorujesz czy wpadniesz w jakąś depresję. Usiłowałem jej wytłumaczyć, że od urodzenia jesteś taką ponurą zrzędą, ale nie chciała mnie słuchać.
Fox pokazał mu środkowy palec.
- Soren doszedł do wniosku, że Aly nie jest oszustką. – Wciąż nie potrafił pojąć, jak jego rozsądny kuzyn uwierzył w bzdury, które wygadywała.
Owszem, po śmierci Malcolma przeszczepiono Aly jego wątrobę, ale czy naprawdę sądziła, że uwierzą, iż odziedziczyła również pewne cechy jego charakteru?
Bracia zamierzali jeździć do Connecticut dopóty, dopóki nie dowiedzą się, czego naprawdę Alison Garwood szuka w Calcott Manor.
- Soren na wszystko patrzy przez różowe okulary – zauważył Merrick. – Podczas ostatniej wizyty u babki zakochał się w Eliot. Nic dziwnego, że nie myśli logicznie. Ja tam potrzebuję więcej dowodów.
- Ja też – poparł go Jack.
Fox również skinął głową. Miał naturę cynika. Wcześnie nauczył się wątpić we wszystko, co słyszy, i była to bolesna lekcja. Nigdy nic nie było takie, na jakie wyglądało. Zawsze coś się kryło pod powierzchnią.
- Jeden z nas, a konkretnie ty, Fox – ciągnął Merrick – musi pojechać do Calcott Manor, żeby wybadać sytuację i przekonać Avangeline do napisania tego cholernego testamentu.
Babka miała osiemdziesiąt parę lat; gdyby umarła, nie zostawiając testamentu, stałaby się rzecz straszna. Avangeline miała udziały zarówno w Grantham International, jak i w przedsiębiorstwie Merricka. Brak precyzyjnych instrukcji dotyczących co, gdzie i dla kogo spowodowałby niemożność podejmowania decyzji biznesowych, dopóki trwałaby w sądzie sprawa spadkowa. Spisanie testamentu rozwiązałoby wszelkie problemy.
- Nie mogę. – Fox wskazał biurko. – Musiałbym zabrać z sobą asystentkę, a jej nie mam. W pilnych sprawach korzystam z asystentki Jacka.
- Która ma ciebie po dziurki w nosie – oznajmił Jack. – Wiesz, dlaczego nowe pracownice od ciebie odchodzą? Bo jesteś wymagający, niecierpliwy i wydajesz sto poleceń naraz. Nawet pół dnia nie poświęcasz na to, żeby je przeszkolić, tylko od razu zawalasz je robotą, w dodatku taką na wczoraj.
- Bo pracy jest od groma, a ja nie mam czasu nikogo niańczyć – mruknął Fox.
- Musisz obniżyć swoje wymagania, jeśli chcesz, żeby którakolwiek z tych dziewczyn została dłużej niż jeden dzień. Może w Hatfield kogoś znajdziesz?
- Ale z ciebie świrus – powiedział z rozbawieniem Merrick. – Ile dziewczyn przewinęło się przez twoje biuro, odkąd Dot odeszła? Sześć, siedem?
Fox wzruszył ramionami.
- Wiesz, jaki jest wspólny mianownik? – spytał Jack. – Ty. To ty, stary, jesteś problemem, nie one.
Merrick rozłożył ręce, jakby mówił: pełna zgoda.
No, wspaniale.
- Martwimy się o ciebie. – Jack wskazał głową na Merricka. – Uważamy, że się za bardzo spalasz, że jesteś na skraju wyczerpania.
- Bzdury! Zawsze tyle pracowałem i o tym wiesz.
- Przychodzisz do pracy najpóźniej o szóstej rano i rzadko wychodzisz przed ósmą wieczorem. Spędzasz w robocie minimum czternaście godzin dziennie.
- Jesteś moją niańką czy co? – warknął Fox.
- Kiedy ostatnio byłeś na randce? Albo uprawiałeś seks?
Cztery miesiące temu? Pięć? Chociaż bracia byli jego najlepszymi przyjaciółmi, nie zamierzał omawiać z nimi swojego życia erotycznego.
- Mamy strasznie gorączkowy okres – odrzekł. – Otworzyliśmy hotel w Dubaju, restaurację w Rio…
- Tak samo rozgorączkowany jak zawsze – przerwał bratu Jack. – Musisz nauczyć się delegować zadania. Jedziesz na miesiąc do Calcott Manor.
- Nie…
- Nie prowokuj nas, Fox. Jeśli będzie trzeba, siłą wsadzimy cię do taksówki.
Fox potarł ręką kark. Nie miał ochoty przenosić się do Hatfield, ale kłócić się z braćmi też nie chciał. Od biedy mógłby pracować zdalnie przez tydzień lub dwa bez asystentki. Potem albo musiałby kogoś znaleźć, albo wrócić do Nowego Jorku.
Zerknął do kalendarza w komputerze.
- Mogę jechać w sobotę lub niedzielę rano, jeśli to wam pasuje – oznajmił kpiącym tonem.
- W porządku – odparł Jack.
- To był sarkazm.
- Wiemy. Jesteś w tym mistrzem. – Merrick przybił z Jackiem piątkę. – Misja wykonana.
- Dranie – rzucił za nimi Fox.

Na razie wszystko szło po jej myśli.
Biura braci Grantham mieściły się w północnym skrzydle kultowego hotelu Forrester-Grantham. Bocznymi drzwiami należało wejść do holu. Na szczęście recepcjonistka nie przejęła się faktem, że Ru nie była umówiona. Słysząc, że przyszła w sprawie pracy, bez wahania wręczyła jej plakietkę dla gości. I dodała, że nie wierzy, by Ru wytrwała do końca dnia.
A Ru zamierzała wytrwać tu nie jeden dzień, nie tydzień, lecz cały miesiąc. Bo inaczej udusi rodziców. Oczywiście w przenośni.
Spoglądając na drzwi gabinetu Foxa Granthama, odgarnęła za ucho kosmyk włosów. Facet potrzebuje asystentki, a ty masz stopień magistra. Spokojna głowa, poradzisz sobie. Wprawdzie studiowała orientalistykę, ale posiadała niezwykłe zdolności komputerowe.
Będzie umawiać spotkania, robić notatki, tworzyć arkusze kalkulacyjne. Nic trudnego.
Wcześniej odbudowywała domy po trzęsieniu ziemi na Haiti i pracowała jako nocny portier w ruchliwym hostelu w Atenach. Radziła sobie w różnych warunkach, nie traciła zimnej krwi, szybko zdobywała potrzebne kwalifikacje. Miałaby nie wytrzymać kilku tygodni jako asystentka Foxa Granthama? Też coś!
Wzięła głęboki oddech, otworzyła drzwi do sekretariatu i wypuściła z płuc powietrze: w przeszklonym narożnym gabinecie nikogo nie było. W pokoju, do którego weszła, stało biurko, za nim rząd szafek. Na widok najnowszej generacji komputera poczuła podniecenie.
Chociaż zjeździła świat, w głębi duszy pozostała maniakiem komputerowym.
Kiedyś była niezłą hakerką. Po tym, jak w Rzymie skradziono jej wypasiony sprzęt, kupiła sobie mały lekki komputer, który mieścił się w plecaku. Pracowała na nim latami; trzy miesiące temu zakończył swój żywot w dusznym i parnym Kuala Lumpur. Z kolei ona złapała tam jakiegoś wirusa i dwa tygodnie spędziła w łóżku, a sześć następnych była mocno osłabiona.
Rachunki medyczne i niemożność pracy uszczupliły jej oszczędności. Nie miała wyjścia: wróciła do Stanów, zamieszkała u rodziców, lecz po tygodniu wyprowadziła się, nie mogąc wytrzymać ich gderania.
„Skarbie, jesteś taka blada i chudziutka. Zjedz coś, wypij ziołowy koktajl i zdrzemnij się”.
„Kotku, uaktualniłam twoje CV. Facet w moim klubie mówi, że może ci załatwić pracę przy wprowadzaniu danych swojej firmy”.
Ru nigdy nie ucinała sobie drzemek, wolała dżin od ziołowych koktajli i zanudziłaby się na śmierć podczas wprowadzania danych.
Nieważne, że zbliżała się do trzydziestki i od dawna nie mieszkała w domu – rodzice martwili się o nią. Ponieważ wróciła z dalekiej podróży, uważali, że mają prawo się wtrącać w jej sprawy: to rób, tego unikaj, a najlepiej wyjdź za mąż za kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
Słysząc brzęczenie, wyjęła z torebki komórkę. Skrzywiła się, patrząc na ekran. Matka. Nieodebranie telefonu nie wchodziło w grę. Dzwoniliby dalej, słali esemesy. Prościej było wcisnąć zielony przycisk.
- Cześć, kochani.
Na jej powitanie zareagowali entuzjastycznie. Ru się uśmiechnęła. Doprowadzali ją do szewskiej pasji, ale bardzo cieszyli się z każdej okazji, by zamienić z nią słowo. Była ich oczkiem w głowie.
- Pomyśleliśmy, że moglibyśmy się spotkać gdzieś na brunch – powiedziała matka.
Nie chciała okłamywać rodziców, ale nie chciała też im mówić, że stara się o pracę w Nowym Jorku. Wyobraziła sobie ich radość, że wreszcie się ustatkuje i założy rodzinę. Bez względu na to, jak często im powtarzała, że kocha podróże, oni ciągle się łudzili, że w końcu zapuści gdzieś korzenie.
- Nie mogę, mamo. Jestem… umówiona.
- Ze Scottem? – spytała z przejęciem Taranah Osman.
- Nie, nie ze Scottem. Między mną a Scottem do niczego nie dojdzie.
- Dlaczego? Kiedyś się spotykaliście.
- Taro, daj jej spokój – wtrącił ojciec, po czym zwrócił się do Ru: – Z tym brunchem nie dasz rady?
- Na pewno, tato. Ale wy idźcie. Udawajcie, że jesteście na randce.
- Nie lubiłem chodzić na randki.
- Oj, Mazdak, mówisz tak, jakbyś pamiętał tamte czasy. – Żona oparła głowę o ramię męża. – No dobrze, złotko, odwiedź nas niedługo.
Skinąwszy głową, Ru rozłączyła się. Rodzice chcieli mieć ją, swoją jedynaczkę, blisko siebie, a ona ciągle uciekała do dalekich krajów. Może faktycznie powinna spędzać z nimi więcej czasu, ale…
- Coś ty za jedna?
Na dźwięk pięknego głębokiego głosu odwróciła się. I w ustach jej zaschło. W drzwiach stał przystojny mężczyzna, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szeroki w barkach, opalony, z ciemnymi włosami mokrymi od potu, w krótkich spodenkach do joggingu i mocno wyciętym pod pachami podkoszulku odsłaniającym umięśniony tors. Nie mogąc się powstrzymać, przeniosła spojrzenie na muskularne uda, łydki oraz nogi w drogich sportowych butach.
Mężczyzna powtórzył pytanie.
Słysząc irytację w jego głosie, szybko podniosła wzrok i… znów odpłynęła. Hm, prosty nos, włosy lekko przydługie, zmysłowe usta, mocno zarysowana szczęka oraz oczy w cudownym, niemal granatowym odcieniu.
Dziewczyno, weź się w garść, zganiła się w duchu. Wiedząc, że nie wolno jej okazać strachu, popatrzyła wymownie na zegar ścienny.
- Jestem Ru Osman – oznajmiła – a pan jest spóźniony.
- Dla twojej informacji, siedziałem przy biurku już za kwadrans szósta. – Podniósł dół koszulki, by wytrzeć pot z twarzy. Na widok kaloryfera na jego brzuchu Ru otworzyła szeroko oczy. – Masz dziesięć sekund, żeby mi powiedzieć, kim jesteś i co tu robisz.
- Przysłała mnie agencja rekrutacyjna Bednar.
Zmrużył oczy, a ona poczuła się jak owad pod mikroskopem.
- Myślałem, że nie mają już więcej kandydatek.
Nie mieli, ale nie musiał o tym wiedzieć.
- Szukam pracy, a pan szuka asystentki. Możemy sobie nawzajem pomóc.
Nie wydawał się przekonany.
- Mówiłaś, że jak się nazywasz?
- Ru Osman.
- Masz doświadczenie w pracy biurowej?
- Owszem – skłamała. – Niech pan weźmie prysznic. Bo chyba nie zamierza pan pracować w stroju do joggingu?
- Lubisz się szarogęsić?
- A pan cuchnąć? – Oczywiście nie cuchnął; czuć było, że ćwiczył, ale to był całkiem przyjemny zapach potu, dezodorantu i wody kolońskiej.
- Zostań tu – warknął, kierując się do gabinetu.
Skręcił w prawo i zniknął z pola widzenia. Ru podeszła do przeszklonej ściany. W rogu po prawej stronie zobaczyła uchylone drzwi, za nimi lustro, a w lustrze odbicie Granthama, który właśnie ściągał koszulkę.
Ależ on jest fantastycznie zbudowany. I seksowny. Po raz pierwszy od lat, a właściwie po raz pierwszy w życiu, miała ochotę wejść do cudzej łazienki, wsunąć ręce pod spodenki znajdującego się tam mężczyzny, zębami i językiem badać jego ciało. Chciała poznać smak jego pocałunków, poczuć jego zarost na piersiach, jego usta na swoim brzuchu…

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel