Sześć gorących nocy / Zbyt wiele słów
Sześć gorących nocy
Tessa od pięciu lat pracuje jako asystentka właściciela koncernu. I od pięciu lat się w nim kocha. Dla Noaha jednak istnieje tylko firma. Tessa, zmęczona sytuacją, składa rezygnację. Noah nagle zaczyna ją dostrzegać. Proponuje jej podwyżkę, samochód i wakacje, lecz ona zgadza się jedynie na wspólną podróż służbową do Londynu. Chce spełnić swe marzenie: uwieść Noaha i kochać się z nim choć jeden raz, zanim zniknie z jego życia...
Fragment książki
- Spróbuj połączyć mnie z moim młodszym bratem – poprosił Noah Graystone, zwracając się do swojej asystentki Tessy Parker. – Chciałbym się dowiedzieć, jak przebiegają jego rozmowy z tym dystrybutorem, który ma nas reprezentować na terenie Michigan.
Tessa zerknęła na ekran iPada i kiwnęła głową.
- On przecież ma do ciebie zadzwonić o czwartej po południu i przekazać ci najnowsze wieści.
- Oboje wiemy, że tego nie zrobi. Matthew jest znakomitym przedstawicielem handlowym i umie rozmawiać z klientami, ale punktualność nie należy do jego zalet.
Noah oraz jego brat i siostra rozbudowali założoną przez dziadka firmę Graystone Fine Spirits do rozmiarów imperium obracającego miliardami. A Noah już dawno pogodził się z tym, że jego rodzeństwo nie wkłada w działalność przedsiębiorstwa tyle serca co on.
Z okien gabinetu usytuowanego na najwyższym piętrze wieżowca rozciągał się wspaniały widok na kalifornijskie miasto Newport Beach oraz na zatokę i ocean. Noah jednak skupiał zwykle uwagę na ekranie komputera i nie miał czasu na podziwianie krajobrazu.
Zadbał jednak o to, by miejsce jego pracy wyglądało imponująco. Na ścianach wisiały oprawione fotografie przedstawiające fragmenty gorzelni, a na półkach stały liczne puchary zdobyte w ciągu minionych lat przez alkohole będące produktami firmy.
Brakowało tylko jednego trofeum, które Noah pragnął za wszelką cenę zdobyć. Tytułu „Najlepsza Wódka” przyznawanego przez jury międzynarodowego konkursu.
Produkcję tego alkoholu rozpoczął jego dziadek, który zbudował potęgę przedsiębiorstwa w oparciu o produkcję wysokogatunkowej whisky, ale w gruncie rzeczy najbardziej cenił wódkę.
Po jego śmierci słynną gorzelnię przejął Noah, który przysiągł sobie, że zdobędzie to wyróżnienie właśnie po to, aby uczcić pamięć dziadka.
- Owszem, Matthew traci niekiedy poczucie czasu, ale nie każdy musi być tak maniacko punktualny jak ty – stwierdziła Tessa, zerkając na monitor. – Twoja siostra napisała, że chce z tobą porozmawiać o kilku nowych akcjach promocyjnych.
Noah bezradnie uniósł ręce. Jego siostra, Stephanie, kierowała działem reklamy i brała na siebie wiele obowiązków związanych z bieżącą działalnością przedsiębiorstwa.
- Odpisz, że daję jej w tej sprawie wolną rękę. Ona z pewnością podejmie słuszne decyzje, a ja nie mam dzisiaj czasu na jeszcze jedną naradę.
- Tak czy owak nie unikniesz spotkania z szefową firmy drukarskiej, która przygotowuje dla nas nowe nalepki na butelki. Zostało ono przesunięte z drugiej na trzecią.
- Co takiego? – Noah opadł na fotel. Nie znosił zmian w harmonogramie zajęć. – Dlaczego?
- Pani Shipman napisała, że opiekunka jej dzieci odwołała nagle dyżur. Musiała w trybie awaryjnym wezwać na pomoc matkę, więc może spotkać się z tobą dopiero po jej przyjeździe.
Dzieci, pomyślał z niechęcią Noah. Dlaczego ludzie obarczeni rodzinami próbują prowadzić aktywne życie zawodowe? Przecież łączenie obu tych sfer działalności jest niemożliwe.
Właśnie dlatego unikał trwałych związków. Już dawno postanowił zrobić wszystko, co się da, by uczcić pamięć dziadka i uratować firmę, którą niemal doszczętnie zniszczył jego ojciec.
Chętnie spotykał się z kobietami, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby którąś z nich zatrzymać przy sobie na dłużej. Dawał im to do zrozumienia już na początku znajomości i uważał, że takie stawianie sprawy jest uczciwe.
- To jest kara za to, że postanowiliśmy zaryzykować współpracę z niewielką firmą – mruknął, potrząsając głową.
- Przypominam ci, że wytypowaliśmy nowego dostarczyciela naklejek w drodze konkursu, bo nasz dotychczasowy dostawca stracił wenę twórczą.
- Masz rację – przyznał, kiwając głową.
Cały ten konkurs, który wymyśliła Stephanie, wywołał zainteresowanie wielu wielkich i małych firm, a towarzyszący mu rozgłos na kilka miesięcy podniósł wskaźniki sprzedaży produktów Graystone Fine Spirits.
- W takim razie opanuj irytację i pozwól pani Shipman udowodnić ci, że się mylisz. Ona ma znakomitą opinię, a ty dobrze wiesz, że nowe logo jej projektu jest po prostu fantastyczne.
- Wszystko to jest bez znaczenia, jeśli obowiązki rodzinne uniemożliwiają jej dotrzymywanie terminów.
- One po prostu zmusiły ją dzisiaj do drobnej zmiany planów, a ty znowu robisz z igły widły i czepiasz się drobiazgów.
Noah spojrzał na nią z gniewem i po raz kolejny stwierdził ze zdziwieniem, że jego ataki złości nie robią na niej najmniejszego wrażenia.
Przyzwyczaiła się do nich już po miesiącu od chwili objęcia stanowiska, a on po pięciu latach współpracy musiał przyznać, że jej obiekcje wobec jego decyzji są często uzasadnione i korzystne dla firmy.
Zerknął na nią przelotnie i dostrzegł na jej twarzy lekki uśmiech satysfakcji, więc odwrócił głowę. Z reguły unikał kontaktu wzrokowego, bo Tessa była bardzo atrakcyjną kobietą, a nie chciał dopuścić do sytuacji, w której obawa przed nawiązaniem bardziej intymnych stosunków zmusi go do wyrzucenia jej z pracy.
- Pamiętaj, że za kilka dni wyjeżdżamy do Londynu – mruknął, chcąc zmienić temat.
- Jakże mogłabym o tym zapomnieć? – spytała z uśmiechem.
On też traktował ten wyjazd jako sprawę najwyższej wagi. Nigdy nie lekceważył targów międzynarodowych, podczas których przyznawano nagrody za najlepsze alkohole roku. Graystone Vodka była produktem stosunkowo nowym, więc firma nie miała wielkich szans na zajęcie pierwszego miejsca.
Noah jednak myślał perspektywicznie. Chciał, by potentaci branży zwrócili uwagę na jego produkt. Zamierzał przeprowadzić główne natarcie podczas przyszłorocznego konkursu, a następnie uczcić pamięć dziadka, wypijając kieliszek nagrodzonej wódki.
- Chciałbym przed wyjazdem omówić niektóre sprawy, na przykład podjąć decyzje dotyczące szaty graficznej. Mam nadzieję, że ta pani Shipman raczy się pojawić punktualnie.
- Na pewno – odparła Tessa, a potem nagle zmarszczyła brwi. – Powinieneś być dla niej bardziej wyrozumiały. Robi co może, aby uratować od upadku odziedziczoną po mężu drukarnię i zapewnić jej rozwój. Czy to ci czegoś nie przypomina?
Noah odczytał ukrytą w jej słowach aluzję. On sam w podobny sposób usiłował ocalić firmę dziadka.
- Różnica między nami polega na tym, że ja przychodzę punktualnie na spotkania.
- Ona też to zrobi. O trzeciej… Londyński hotel Barrington potwierdził mejlem nasze rezerwacje. Twoje specjalne życzenia zostaną uwzględnione.
- To dobrze.
Tessa Parker była osobą niezawodną, a on uważał ją za najlepiej zorganizowaną istotę, jaką poznał. Bezbłędnie kierowała działalnością biura i zawsze pamiętała o szczegółach. Nie wiedział, jak poradziłby sobie bez niej w ciągu minionych pięciu lat.
- Czy naprawdę są ci potrzebne batystowe prześcieradła? – spytała z uśmiechem.
- Nie pytałabyś o to, gdybyś choć raz przespała się w takiej pościeli.
- Hmm. Czy mam to traktować jako zaproszenie?
- Nie.
Wiedział dobrze, że to pytanie nie jest prowokacją, jedynie odzwierciedla jej poczucie humoru. Choć gdyby nie była jego asystentką… Miała długie jasne włosy, oczy koloru letniego nieba i wspaniałą figurę.
- To dobrze – odparła. – Dyrektor hotelu zamówił też dla ciebie ten luksusowy samochód… Choć ja nie potrafię zrozumieć dlaczego to musi być aston martin.
- Ze względu na Jamesa Bonda – wyjaśnił, opuszczając wzrok na stertę zalegających biurko dokumentów.
Wiedział, że przed wyjazdem do Londynu musi załatwić mnóstwo spraw.
- Rozumiem. Oczywiście. Cieszę się, że nie kazałeś mi zaaranżować wizyty w gabinecie M.
Noah spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Czyżbyś oglądała filmy z Bondem?
- Tylko ze względu na Daniela Craiga.
- Czyżby był w twoim typie?
- Jest czarujący. Przystojny. Silny. I ma cudowny akcent.
- Rozumiem. Ale mnie chodzi tylko o jego samochód.
- Oczywiście. – Tessa odetchnęła głęboko i zmieniła temat. – Ten producent butelek z Arizony z trudem nadąża z naszymi nowymi zamówieniami.
- To dobra wiadomość, ale oznacza, że będziemy musieli niedługo zawrzeć umowę z innym dostawcą. Powiedz Stephanie, żeby rozejrzała się na rynku i przedstawiła mi kilka ofert.
Uważał, że Graystone Fine Spirits jest bliska osiągnięcia pozycji, do której zmierzał od kilku lat.
- Graystone pobije wkrótce wszystkie rekordy produkcji i sprzedaży – dodał z uśmiechem. – Musimy nawiązać współpracę z firmami, które wytrzymają nasze tempo.
- Rozumiem, o co ci chodzi, i przekażę Stephanie twoje postulaty.
- Czy są jeszcze jakieś problemy związane z naszą wyprawą do Anglii?
Zdawał sobie sprawę jak wielkie znaczenie ma ten wyjazd. Nie tylko dla niego samego, lecz również dla przyszłości firmy.
Rodzinne przedsiębiorstwo zaczęło podupadać dwadzieścia lat wcześniej i kiedy Noah je przejął, znajdowało się na skraju przepaści. Stoczył ciężką walkę z przeciwnościami losu, ale jego wysiłki zostały uwieńczone powodzeniem, bo firma stanęła na pewnym gruncie.
Miał zamiar pewnego dnia wznieść puchar nad grobem dziadka i powiadomić go, że ocalił jego ukochane przedsięwzięcie od ruiny.
Rodzina Graystone’ów zbiła majątek na produkcji whisky, ale ukochanym dzieckiem dziadka obecnego właściciela był dział produkcji noszący nazwę Graystone Vodka. Założyciel firmy zawsze marzył o stworzeniu światowej marki czystej wódki, ale kiedy został jednym z największych na świecie wytwórców whisky, z konieczności zaniedbał nieco swoje ukochane dziecko. Poświęcał mu jednak każdą wolną chwilę i zapewniał wszystkich, że pewnego dnia jego wódka będzie równie sławna jak wytwarzane przez niego gatunki whisky.
Z pewnością dotrzymałby słowa, gdyby w wyniku jego przedwczesnej śmierci steru przedsiębiorstwa nie przejął ojciec Noaha.
Jared Graystone chciał korzystać z rodzinnych pieniędzy, ale nie był wystarczająco pracowity, by sprawnie zarządzać wchodzącymi w skład rodzinnego imperium firmami, które zapewniały mu luksusowy styl życia.
Nie mógł zniszczyć najważniejszych działów przedsiębiorstwa, gdyż na mocy prawa chroniła je rada nadzorcza, ale Graystone Vodka miała status samodzielnego bytu gospodarczego, więc był w stanie doprowadzić ten dział na skraj przepaści.
Wyprowadzał z niego pokaźne ilości gotówki, nie kontrolował pracowników, zaniedbywał interesy wysokokwalifikowanej kadry kierowniczej, której członkowie, skuszeni lepszymi zarobkami, odchodzili do konkurencji. Uganiał się za kobietami i trwonił czas na rozrywki, a w końcu, prowadząc po pijanemu samochód, spadł wraz z kochanką z klifu i utonął w oceanie u wybrzeży północnej Kalifornii.
Noah odruchowo zacisnął pięści.
Mimo upływu wielu lat na myśl o ojcu nadal przeżywał ataki zaprawionego wstydem gniewu.
- Noah…?
Oderwał się od tych rozmyślań i odkrył, że Tessa patrzy na niego z niepokojem.
- Dobrze się czujesz?
- Oczywiście. – Odepchnął od siebie duchy przeszłości i wrócił na ziemię.
Tessa milczała przez chwilę, a potem wzruszyła ramionami.
- Przegląd odrzutowca firmowego idzie sprawnie, więc odlot nastąpi zgodnie z planem.
- To świetnie. A poza tym?
- Poza tym dzwoniła znowu twoja matka.
Noah rzucił pióro na biurko i rozsiadł się w fotelu. Jego matka wyszła ponownie za mąż i mieszkała teraz na Bermudach, on zaś uważał, że po piekle, jakie przeżyła z Jaredem, zasługuje na odrobinę szczęścia.
Nie miał jednak ochoty słuchać jej wymówek, gdyż zawsze mu zarzucała, że marnuje życie, poświęcając wszystkie siły pracy. Przypominała mu ciągle, że czas upływa szybko, a on, jeśli nie podejmie stanowczych kroków, zostanie najbardziej samotnym miliarderem świata.
Wcale nie czuł się samotny.
Miał wielu przyjaciół i bez trudu zdobywał względy kobiet. Być może zbyt ciężko pracował, ale nie odkrył żadnej dziedziny życia, która pochłaniałaby jego uwagę w większym stopniu niż firma.
Zawsze był zajęty kolejną fuzją lub inną ważną transakcją. Napędzała go chęć zapewnienia Graystone Vodka pierwszej pozycji na świecie. Chcąc osiągnąć ten cel, gotów był pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu.
- Zostawiła jakąś wiadomość?
- Owszem – odparła Tessa, zerkając na tablet. – Cytuję: „Powiedz mu, że nie będzie w stanie unikać mnie do końca świata”.
Noah zmarszczył brwi. Wcale celowo nie unikał matki. Był po prostu bardzo zajęty. I musiał przyznać, że ten stan rzeczy potwierdza jej zarzuty.
- W porządku. Zadzwonię do niej później.
- Oboje wiemy, że tego nie zrobisz – oznajmiła Tessa, odkładając na biurko tablet. – Boisz się, że matka wykorzysta szansę i będzie cię nakłaniać do korzystania z uroków normalnego życia.
- Prowadzę normalne życie i nie potrzebuję rad.
- Oczywiście – mruknęła prowokacyjnym tonem, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem.
W ciągu pięciu lat ich współpracy zawsze zachowywała wobec niego profesjonalny dystans i nigdy nie pozwalała sobie na osobiste aluzje.
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? – spytał z irytacją.
Tessa wzięła głęboki oddech i spojrzała mu w oczy.
- Zastanawiam się jak ci powiedzieć, że rezygnuję.
- Z czego?
- Z posady, Noah. Składam wymówienie.
- Chyba żartujesz.
- Nie – odparła stanowczym tonem.
Rozważała ten krok od miesięcy i doszła w końcu do wniosku, że aby uporządkować swoje życie, musi porzucić tę pracę oraz mężczyznę, w którym była nieszczęśliwie zakochana.
- Dlaczego chcesz to zrobić? – spytał, zrywając się z fotela.
Nie mogła mu podać prawdziwego powodu swojej rezygnacji. Nie mogła mu wyznać, że jest w nim zakochana niemal od pierwszego dnia współpracy. Przedstawiła mu więc inną przyczynę, która w pewien sposób była równie ważna jak pierwsza.
- Ponieważ chcę się skoncentrować na własnym biznesie. Oszczędziłam dość pieniędzy, żeby podjąć samodzielną działalność gospodarczą…
- Czyżbyś założyła firmę?
Tessa poczuła irytację. Wspominała o swoich planach już kilka razy w ciągu ostatnich dwóch lat, ale on dostrzegał tylko osoby zaangażowane w produkcję alkoholi.
- Owszem. Robię kremy, mydła oraz różne inne kosmetyki i sprzedaję je w internecie. Moja działalność nabrała rozpędu, więc pragnę ją rozbudować.
Noah przesunął dłonią po włosach i potrząsnął głową.
- Skoro stworzyłaś własny biznes, pracując dla mnie, to dlaczego właściwie chcesz zrezygnować?
Bo nie mam ochoty codziennie cię widywać przez najbliższe dwadzieścia lat i ukrywać uczuć, pomyślała z goryczą. Bo nie lubię cię umawiać na kolacje ze znanymi modelkami i aktorkami. Bo nie lubię kupować prezentów dla kobiet, z którymi spędziłeś noc i które chcesz uprzejmie pożegnać.
- Bo w odróżnieniu od ciebie, Noah, wierzę, że za murami tego biura istnieje jakieś inne życie.
- Przecież właśnie przyznałaś, że masz inne życie – wyszeptał, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Nic podobnego – odparła, potrząsając głową. – Mogę poświęcić swojej firmie tylko skrawki czasu, ponieważ muszę być do twojej dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem dni w tygodniu.
- Chyba przesadzasz.
- Tak uważasz? Przypomnij sobie ostatnią niedzielę. Spędziłam niemal całą noc w twoim mieszkaniu, bo zadzwoniłeś na pół godziny przed dwunastą, aby mi powiedzieć, że przyszła ci do głowy wspaniała koncepcja dotycząca wiosennej kolekcji wódek. Kazałeś mi zbadać trendy rynkowe, aby się upewnić, że nasze produkty będą nowatorskie i atrakcyjne.
- To była wyjątkowa sytuacja.
- Naprawdę? Dzień wcześniej byłam w mieście z przyjaciółką i dostałam mejla, w którym poleciłeś mi przyjechać do biura, zabrać stamtąd akta sprawy Finnegana i przywieźć je do twojego domu.
W ciągu minionych pięciu lat wielokrotnie odwiedzała jego rezydencję stojącą na stromym nadmorskim cyplu Dana Point. Ale nigdy nie została zaproszona do części mieszkalnej. Nigdy nie widziała sypialni Noaha, która jawiła się w jej wyobraźni jako ziemia obiecana…
I podejrzewała, że jej nie zobaczy, bo Noah nigdy nie spojrzy na nią w taki sposób, jakby naprawdę ją dostrzegał.
- Chodziło o ważną sprawę. Stary Finnegan chciał zablokować fuzję, a ja…
Nie pozwoliła mu dokończyć.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, o co mi chodzi? Z twojego punktu widzenia zawsze chodzi o bardzo ważną sprawę. Zostawiłam przyjaciółkę w kinie, pojechałam do biura po te dokumenty i spędziłam następne dziesięć godzin w twoim domu, ciężko pracując. Potem zdrzemnęłam się na kanapie w twoim salonie, bo w odróżnieniu od ciebie muszę czasem chwilę odpocząć. A jedyną nagrodą za mój trud był ból kręgosłupa.
- Czy ta rozmowa dotyczy wynagrodzenia? Jestem gotów je podwyższyć.
Zdała sobie sprawę, że do niego nic nie dociera i ponownie ciężko westchnęła.
- Nie. Nie chodzi o pieniądze.
Podszedł do niej i stanął tak blisko, że poczuła zapach jego wody kolońskiej. Przez ułamek sekundy miała nadzieję, że ją obejmie...
- W takim razie co powiesz na samochód?
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz, Noah. Nie proszę cię ani o pieniądze, ani o samochód.
- Więc czego do diabła chcesz, Tessa?
- Przecież już ci powiedziałam...
Zbyt wiele słów
Zbieg okoliczności sprawia, że Nina i Julian lądują na dwie noce w apartamencie ekskluzywnego hotelu w Miami na Florydzie. Ona jest pisarką, on aktorem filmów akcji. Od początku między nimi iskrzy, lecz tłumią w sobie pożądanie. W końcu jednak ulegają namiętności. Kochają się, współpracują, planują wspólną przyszłość. Pewnego jednak dnia w internecie ukazują się intymne fragmenty prowadzonego przez Ninę pamiętnika...
Fragment książki
Miała wrażenie, że podróż nigdy się nie skończy. Z Nowego Jorku samolot wyleciał z opóźnieniem, potem na lotnisku w Miami czekał w kolejce do rękawa. Ale wreszcie pasażerowie opuścili pokład.
Nina wyszła na zewnątrz i nasunąwszy na nos okulary słoneczne, przywołała taksówkę. Kierowca umieścił walizkę w bagażniku i zajął miejsce za kółkiem.
- Dokąd?
- Ocean Drive 1510.
- Hotel Sand Castle? Dobry wybór. – Poprawił lusterko. – Co panią sprowadza do Miami?
Niewinne pytanie. Większość osób nie musiałaby kłamać.
- Chcę się spotkać z przyjaciółką.
- Super. – Mężczyzna włączył się w ruch. – Zawsze mówię wnukom, żeby korzystali z życia. Z młodości. Nie odkładali niczego na później.
- Mądry z pana dziadek.
Mężczyzna zerknął w lusterko.
- Mogłabyś być moją wnuczką. Z której pochodzisz wyspy?
Pytanie jej nie zdziwiło. Ludzie z Karaibów wyczuwali „swoich”. Jednak miałaby trudności z dogrzebaniem się do swych korzeni; jedyną uczciwą odpowiedzią byłoby, że z wyspy Manhattan.
W tym momencie drogę zajechał im potężny SUV. Kierowcy zaczęli na siebie trąbić. Nina odetchnęła z ulgą, była uratowana: jej drzewo genealogiczne przypominało poskręcane gałęzie bluszczu.
Wyjrzała za okno. To nie był jej pierwszy pobyt w Miami, ale poprzedni pamiętała jak przez mgłę. Miała wtedy dwadzieścia trzy lata i przyjechała na zlecenie „Belle”. Dziś miała trzydzieści jeden lat i bardziej wyrobiony gust, jeśli chodzi o alkohol.
Miami wyglądało jak wielkie rozdęte przedmieście. Między pasami autostrad rosły palmy, które miały stworzyć iluzję raju. Wkrótce jednak widok za oknem się zmienił, pojawiły się wspaniałe rezydencje i szklane wieżowce. Gdy taksówka mijała kultowy znak „Welcome to Miami Beach”, Nina, coraz bardziej podniecona, pstryknęła zdjęcie.
Kierowca skręcił w Ocean Drive i po chwili zatrzymał się przed lśniącą czarną bramą małego ekskluzywnego hotelu. Białe ściany, pochyły dach pokryty terakotowymi płytkami, łukowe okna i francuskie balkony przywodziły na myśl styl śródziemnomorski.
Gdy weszła na dziedziniec, dosłownie zaparło jej dech w piersi. Fontanna, ogród, pokoje na dwóch piętrach, balkony z iście koronkową żelazną balustradą…
Boże, mama byłaby zachwycona, przemknęło jej przez myśl. Dobrze zrobiła, przyjeżdżając tutaj.
Podała w recepcji nazwisko.
- Przykro mi, mamy kłopot z pani rezerwacją – oznajmiła kobieta za kontuarem.
- Kłopot? Pokój zamówiłam miesiąc temu.
- Kierowniczka wszystko pani wyjaśni.
Stukot obcasów znamionował nadejście osoby decyzyjnej.
- Witam w Sand Castle, panno Taylor. Jestem Grace Guzman. Proszę ze mną, zaraz panią gdzieś ulokujemy.
Nastawiając się na walkę, Nina przeszła do małego gabinetu.
- Obawiam się – Grace usiadła przy biurku i wskazała Ninie fotel – że nie może pani zająć apartamentu, o który pani prosiła.
- Nie rozumiem. Zarezerwowałam go miesiąc temu.
Oasis, trzypokojowy apartament na ostatnim piętrze, został tak ochrzczony przez Jackie Onassis, która spędziła w nim noc w lutym 1988 roku. Hotel znalazł się na liście dziesięciu najlepszych miesięcznika „Belle”. Matka Niny marzyła o tym, by zamieszkać tu choć na jeden dzień. Nina postanowiła spełnić jej marzenie. Gdyby chodziło o nią samą, wybrałaby tańszy hotel. Chociaż nie. Odkąd wysiadła z taksówki, była pod urokiem tego miejsca.
- Oasis to odpowiednik apartamentu prezydenckiego. Nie zawsze jest dostępny.
- Spodziewacie się prezydenta? – spytała Nina. – W CNN mówili, że jest w Johannesburgu.
Grace zmrużyła oczy.
- Nie prezydenta, innego ważnego gościa. Jego wizytę zapowiedziano w ostatniej chwili. Skoro podróżuje pani sama, chyba nie zrobi pani różnicy, który apartament…
- Owszem, zrobi.
Kobieta uśmiechnęła się chłodno. Miała pięćdziesiąt kilka lat i była świadoma swojej urody. Nic dziwnego, w żółtej sukience z paskiem i szpilkach wyglądała zjawiskowo. W porównaniu z nią Nina w T-shircie, dżinsach i balerinkach czuła się… zwyczajnie. W samolocie wklepała w twarz serum; teraz jej twarz lśniła od kremu i potu, a zaplecione w warkocz włosy opadały smętnie na plecy. Psiakość, do luksusowego hotelu powinna przyjechać wystrojona, pewna siebie.
Grace spojrzała na zegarek.
- Zapewniam panią, że jej pobyt i satysfakcja są dla nas ważne.
- Ale nie tak ważne jak satysfakcja osoby, która zamieszka w Oasis! – warknęła Nina.
Wiedziała, że niewiele wskóra, ale nie zamierzała udawać, że nic się nie stało.
- Myślę, że spodoba się pani Garden Room.
Nina zacisnęła zęby. Milczała.
- Oczywiście zwrócimy różnicę w cenie.
Nina dalej milczała. Grace zmieniła taktykę.
- A gdybym zaproponowała darmowy masaż? Czy to by pani wynagrodziło…
- Nie!
- A dodatkowa noc na nasz koszt?
Hm, pobyt trwałby wtedy siedem dni. Ale czemu nie dłużej?
- Dwie noce.
Grace sprawdziła rezerwacje w komputerze. Po chwili odłożyła okulary na biurko.
- Zgoda, dwie noce.
Nina skinęła głową. Chciała spełnić marzenie swojej matki o noclegu w apartamencie, w którym spała Jackie O, ale trudno, wiedziała, że trzeba ustąpić.
Grace wcisnęła przycisk w telefonie i wezwała portiera. Gdy wychodziły z gabinetu, zobaczyły na dziecińcu zamieszanie: przyjechali nowi goście. Porzuciwszy Ninę, Grace ruszyła w ich stronę. Za nią podążyła hostessa z tacą, na której stały kieliszki z szampanem. Ciekawe, pomyślała Nina, gdzie był komitet powitalny, kiedy kilka minut temu ona wysiadła z taksówki. I wtem ją olśniło: to właśnie ci nowo przybyli mieli zająć jej apartament.
On był nieziemsko przystojny. Wysoki, opalony, w ciemnych okularach skrywających oczy i z profilem nie gorszym niż marmurowe rzeźby w holu. Włosy miał długie, falujące. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że jest piłkarzem, gwiazdą koszykówki albo bokserem wagi średniej. Mimo stroju – spranych dżinsów, pomiętego białego T-shirtu i czarnej marynarki – sprawiał wrażenie kogoś ważnego. Towarzysząca mu kobieta była wyraźnie młodsza, poniżej trzydziestki, jasnowłosa i ubrana podobnie do niej, tyle że zamiast balerinek miała na nogach czarne szpilki. Nina wyobraziła sobie, jak wchodzą do jej – tak, jej! – apartamentu, piją szampana na jej balkonie, a potem uprawiają seks na jej łóżku. Wrr.
Ukryta za filarem obserwowała, jak Grace Guzman, niemal pijana z przejęcia, skacze wokół gości. Powiedziała coś, na co mężczyzna zareagował śmiechem. Ninie przebiegł po plecach dreszcz.
I w tym momencie podszedł do niej portier.
- Panno Taylor, jestem Jim. Zaprowadzę panią do pokoju.
Ruszyła za nim. W uszach wciąż dźwięczał jej dochodzący z dołu śmiech. Nie mogąc się powstrzymać, obejrzała się. Ku jej zaskoczeniu, pan VIP stał u dołu schodów bez okularów i wpatrywał się w nią z uwagą. Przez chwilę nie odrywała wzroku od jego twarzy. Miała wrażenie, jakby w hotelu byli tylko oni dwoje. Zakręciło się jej w głowie. Chwyciła się poręczy, by nie upaść.
- Tędy, proszę pani – powiedział Jim. – Przepraszam za to zamieszanie – dodał. – Ale wie pani, jak to jest, kiedy zjawia się ktoś z Hollywood.
Tak, jako córka aktorki broadwayowskiej wielokrotnie była tego świadkiem. Przyjaciółki matki przeżywały zbiorowy orgazm, kiedy aktor filmowy miał wystąpić w ich teatrze. Hm, czyli facet jest aktorem, nie sportowcem.
- Nie powinienem tak mówić, ale to istny dom wariatów. Dobrze, że kończę zmianę. – Przystanąwszy, Jim spojrzał na klucz w ręku. – Oasis? Mogliśmy wjechać prywatną windą. Przepraszam.
- Odrobina ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Musimy wejść piętro wyżej.
Nina zerknęła na dziedziniec. Goście wciąż rozmawiali z Grace. Czyli ma czas. Na co? Ponownie utkwiła wzrok w mężczyźnie. Piłkarz czy koszykarz byłby bardziej… hm, kanciasty, a ten był po prostu piękny. Mimo sportowego ubrania odznaczał się elegancją, miał regularne rysy i zniewalający uśmiech.
- Panno Taylor…?
Obróciwszy się, ruszyła za nim. Ustawione wzdłuż ściany donice z lawendą prowadziły do rzeźbionych mahoniowych drzwi. Była u progu raju, lecz co dalej? Może tylko się rozejrzy. W końcu to miał być jej apartament.
Jim wbił kod, po czym wyjaśnił, że nowy zostanie jej przesłany mejlem. Następnie wsunął do zamka klucz uniwersalny. Poczuła, jak pot spływa jej po szyi. Ciekawa była, ile wynosi kara za bezprawne wtargnięcie na cudzy teren. Jej oczom ukazał się urządzony antykami salon z kryształowym żyrandolem i wielkimi oknami wychodzącymi na szeroki balkon.
- Oprowadzić panią? – spytał Jim, kładąc walizkę na stojaku w holu.
- Nie, dziękuję. Jestem zbyt zmęczona.
- Zatem powiem tylko, że sypialnia jest na prawo, a pokój gościnny na lewo. W obu znajduje się łazienka.
Otrzymawszy suty napiwek, Jim zniknął za drzwiami. Nie tracąc czasu, Nina pognała do sypialni… i stanęła jak wryta. A więc tak wygląda słynna sypialnia w apartamencie Oasis. Miejsce lśniło. Promienie słońca wpadały przez okno, a dębowe meble, pozłacane dekoracje i żółte jedwabne zasłony potęgowały wrażenie jasności.
Uwagę przykuwało olbrzymie łóżko przykryte błękitną narzutą. Nina usiadła na brzegu materaca, podskoczyła raz i drugi, sprawdzając jego miękkość, po czym opadła na wznak. Z fresku na suficie spoglądały na nią dwa anioły spoczywające na pierzastych chmurach.
Elegancko, bogato, aż do przesady. Cudownie! – zanotowała w pamięci, zamierzając przenieść wpis do dziennika. Jeszcze tylko jeden drobiazg: selfie.
Usiadła, wyjęła telefon, wygładziła włosy, wybrała odpowiedni filtr, przechyliła głowę, zrobiła dziubek… Nie, lepszy będzie normalny uśmiech.
- Wygodnie, Królewno? – spytał męski głos z brytyjskim akcentem.
Telefon wypadł jej z ręki. Zamknęła oczy, modląc się, by baraszkujące na chmurze niebiańskie istoty wyświadczyły jej przysługę i przywołały Anioła Śmierci.
Pierwsze, co zauważył, to stado ptaków przelatujące koło dzwonnicy w rogu dziedzińca. Julian Leroy Knight, bardziej znany jako JL Knight, uśmiechnął się. Był w Miami, ale jeśli chodzi o architekturę, równie dobrze mógł być w Meksyku, na Kubie, w Hiszpanii. Sand Castle stanowił kopię jednej z rezydencji znajdujących się w Miramar, eleganckiej dzielnicy Hawany, tyle że w tej kubańskiej mieściła się obecnie jakaś ambasada.
Zamieniwszy kilka słów z kierowniczką, zostawił ją ze swoją asystentką Kat, a sam ruszył na zwiedzanie. Pośrodku dziedzińca stała fontanna; jej szum nie był w stanie zagłuszyć hałasu z Ocean Drive. Ulica tętniła życiem w dzień i w nocy. Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział. W wieku dziewiętnastu lat przyleciał z Anglii do Stanów. Przez tydzień mieszkał z przyjaciółką rodziny w Miami, potem przeniósł się do South Beach.
Przez pół roku pracował w Sand Castle jako parkingowy; w tym czasie ani razu nie przekroczył legendarnej czarnej bramy. A dziś… dziś witano go szampanem.
To był balsam na jego zbolałą duszę. Nie był tym samym człowiekiem co pięć lat temu, gdy jego filmy przynosiły krociowe zyski. Potem zagrał w mniej kasowych produkcjach, jego związek się rozpadł, a ostatni film spotkał się z krytyką za potraktowanie w nim kobiet. Juliana uznano za persona non grata wszędzie poza Miami.
Wspaniałe kręte schody prowadziły na górę. Podszedł do nich, podziwiając solidne dębowe poręcze. Pracował kiedyś jako cieśla i potrafił docenić dobrą stolarkę. Po schodach szła kobieta, wysoka, szczupła, o zwinnych ruchach, ubrana w T-shirt i obcisłe dżinsy. Włosy miała długie, czarne, zaplecione w warkocz. Nagle obejrzała się, przyłapując go na tym, jak się na nią gapi.
Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kto wie, jak długo spoglądaliby na siebie, gdyby portier się nie odezwał. Kobieta obróciła się w stronę głosu, po czym skręciła, znikając z pola widzenia. Julian z trudem się powstrzymał, by nie rzucić się w pogoń. Uratowała go Kat, która wzięła go pod rękę i odciągnęła na bok.
- Chcę zobaczyć basen, zanim pójdziemy na górę.
Ruszyli na werandę. Spojrzawszy w dół, Julian oniemiał. Basen miał trzydzieści metrów szerokości i pokryty był tysiącami maleńkich złotych płytek. W każdym z czterech rogów stała na postumencie ozdobna waza. Pośrodku woda tryskała z fontanny, marszcząc taflę. Marzył o tym, by zanurkować; na razie jednak musiało mu wystarczyć zdjęcie. Z torby podróżnej wyciągnął nikona.
- O rany! – zawołała Kat. – Czy nie jest tu pięknie?
- Jest – odparł, podnosząc aparat do oczu.
Zobaczył w myślach kadr: kobieta w bikini unosi się na plecach, oczy ma zamknięte, rozpuszczone włosy tworzą coś na kształt aureoli. Akt pierwszy, scena pierwsza. Nacisnął migawkę i odłożył aparat.
- Nasza impreza nad basenem z okazji Dnia Niepodległości należy do najbardziej ekskluzywnych w mieście – oznajmiła Grace. – Zaczynamy jutro o czwartej, a kończymy wspaniałym pokazem fajerwerków.
- Fantastycznie. – Korzystając ze swoich umiejętności aktorskich, Julian udał zainteresowanego.
- Zaprowadzę państwa do prywatnej windy.
Stłoczyli się w trójkę w kabinie. Julian ciekaw był, czy spotka kobietę, którą widział na schodach. Chciałby.
Po chwili winda stanęła. Na końcu korytarza znajdowały się rzeźbione drzwi. Grace otworzyła je i zajęta rozmową z Kat nawet nie zauważyła bagażu w holu. Julian zmarszczył czoło. Walizka i torba Louis Vuittona zdecydowanie nie należały do niego.
- Stąd też jest świetny widok.
Kat skierowała się za Grace na balkon, Julian zaś ruszył do sypialni. Nacisnął klamkę. Tak, była tu: siedziała na łóżku, robiąc sobie selfie. Psiakość. Chciał ją ponownie spotkać, ale nie w takich okolicznościach.
- Wygodnie, Królewno? – spytał, wchodząc do pokoju.
Znieruchomiała, telefon wypadł jej z ręki. Wcale go to nie ucieszyło. Bardziej podobała mu się butna niż przestraszona. Kiedy poderwała się na nogi, w jej oczach dojrzał panikę. Najchętniej pozwoliłby jej się wymknąć i udał, że nic się nie stało. Nie pierwszy raz jakaś fanka próbowała wśliznąć się do jego pokoju.
- Jak ona się tu dostała? – zawołała Kat.
Chwilę później do sypialni wpadła kierowniczka.
- Panno Taylor!
Portier przyniósł z dołu bagaż Juliana i zaoferował, że wezwie ochronę. Julian stanął plecami do kobiety.
- Wszystko mogę wytłumaczyć – rzekła Nina, wyłaniając się zza jego pleców. – To nieporozumienie.
- Niech ktoś zawoła Jima! – krzyknęła Grace.
- Proszę Jima do tego nie mieszać. Zaszła pomyłka, chyba z pani winy. Podejrzewam, że na rezerwacji wciąż figuruje moje nazwisko.
- Pani Nino, zawarłyśmy układ.
- Jaki układ? – zainteresował się Julian.
- Że z tego apartamentu zostaję wyrzucona.
- To prawda? – Julian zwrócił się do Grace.
Kobieta zbladła. To mu wystarczyło za odpowiedź.
Do pokoju wpadła sekretarka z dwoma ochroniarzami i biednym Jimem. Potwierdziły się słowa Niny. Jimowi wydano w recepcji niewłaściwy klucz. Jakby tego było mało, w hotelu nie było wolnych pokoi.
- Zawsze w Święto Niepodległości mamy komplet – powiedziała sekretarka.
- Myślałam, że Garden Room jest wolny – zdziwiła się Grace.
- Niestety. Okazało się, że jeden z gości dostał nagłego bólu pleców i lekarz nie pozwolił mu się ruszać. Mamy związane ręce.
Grace przeszła na hiszpański, by dać upust frustracji. Julian zerknął na Kat, która przygryzała wargę, jak zwykle gdy się denerwowała. Zamieszanie z powodu głupiego apartamentu wydawało się Julianowi czymś idiotycznym. Ludzie traktowali go jak kuzyna królowej angielskiej, a przecież był zwykłym śmiertelnikiem, który mieszkał w wielu nędznych hotelikach i motelach. Przez miesiąc po przyjeździe do Los Angeles spał w samochodzie.
- Dobrze, kończymy tę dyskusję – rzekł. – Pani Taylor i ja coś wymyślimy. Proszę wyjść i zostawić nas samych.
- Julian, to nie twoja sprawa – zaoponowała Kat.
- Istotnie, panie Knight – poparła ją Grace.
- Proszę wyjść – powtórzył.
Gdy opuścili pokój, obrócił się do Niny, która patrzyła na niego jakoś dziwnie. Aż się przestraszył, czy coś jej nie dolega.
- Dobrze się pani czuje?
Wyciągnąwszy rękę, wskazała na niego palcem.
- Pan JL Knight?
Julian potarł szyję, próbując rozmasować mięśnie.
- I jest pan Anglikiem?
- Oraz Jamajczykiem. To źle?
- Nie wiem! Malcolm Brown pochodził z Bronksu.
Przez dwa sezony grał w „Riverside Rescue” rolę Malcolma Browna, ratownika medycznego. Mało kto pamiętał jego wczesne dokonania filmowe.
- Od tamtej pory wystąpiłem w wielu innych filmach.
- Podczas świąt Bożego Narodzenia obejrzałam wszystkie odcinki „Riverside”. Malcolm to mój ulubieniec.
- Miło mi. I przepraszam za to zamieszanie. Moja asystentka dokonuje rezerwacji. Dzwoni, mówi, dla kogo potrzebuje pokój…
- I zawsze coś znajduje?
- No tak.
- A ja wszystko sama załatwiam. Proszę spróbować.
- Może pani tu zostać. Poszukam czegoś innego.
- O nie! Jeśli pan się wyniesie, Grace Guzman mi wrzuci trutkę do jedzenia. Pan jest zbyt ważnym gościem.
- Więc zostańmy tu oboje, dopóki nie zwolni się Garden Room...