Ta, która przeżyła
Niektóre pętle zaciskają się nawet po wielu latach
(tył)
Wtedy była ofiarą
Na Niemirowo - niewielkie miasteczko na południu Polski - pada blady strach. Uprowadzona zostaje ośmioletnia Maja. Policjanci szybko ustalają, że mają do czynienia z tym samym sprawcą, który przed trzydziestoma laty porwał i więził dwie inne dziewczynki. Wtedy tylko jedna z nich, Sonia, przeżyła. Porywacza nigdy nie ujęto.
Obecnie jest policjantką
Komisarz Sonia Lenarczyk bierze udział w poszukiwaniach Mai. Chce schwytać porywacza, jednak amnezja z czasu, kiedy przebywała w jego rękach, nie ułatwia jej zadania. Trauma z dzieciństwa głęboko naznaczyła Sonię i jej dwie siostry. To silne kobiety, każdy jednak ma swoje granice. Czas ucieka.
Czy Sonia rozwiąże najtrudniejszą sprawę w całej swojej karierze?
Czy siostry po raz kolejny połączą siły?
#siłasióstr # siostrzeństwo #thriller #morderstwo #śledztwo #zbrodnia #książkadlaciebie #harpercollinspolska
Fragment tekstu
Prolog
18 lipca 1992 roku
– Miała szczęście.
To były pierwsze słowa, jakie dotarły do uszu siedmioletniej Soni Lenarczyk, zanim uniosła powieki i przebiegła wzrokiem po osobach zgromadzonych w szpitalnej sali. Od ostrego zapachu środków dezynfekujących piekły ją oczy.
Nie licząc lekarza w pomiętym fartuchu, w pokoju byli tylko rodzice Soni. Wtedy dziewczynka nie wiedziała jeszcze, że ich zmartwione oblicza będą prześladowały ją do końca życia. Mama siedziała na krześle przysuniętym do łóżka. Jej opuchnięte od płaczu oczy wyglądały jeszcze gorzej niż wtedy, gdy zmarła bab¬cia Soni. Stojący obok niej ojciec, wyprostowany niemal na bacz¬ność, miał poszarzałą twarz o barwie starego wosku – przypomi¬nał świeczkę, którą Sonia znalazła, buszując po strychu podczas pierwszego dnia wakacji.
Dziewczynka słyszała ostrożne słowa lekarza wypowiadane ściszonym głosem, ale nie rozumiała ich znaczenia. W tym mo¬mencie coś innego zajmowało jej myśli. Wstrzymała oddech, gdy pewne wspomnienie pojawiło się na obrzeżach jej pamięci. Coś obrzydliwego. Coś, od czego najchętniej uciekłaby daleko, ale nie była w stanie. Ogarnęło ją przerażenie. Choć umysł podpowiadał jej, że to niemożliwe, odnosiła wrażenie, że na ciele czuje odnóża pająków o grubych, tłustych odwłokach.
Spojrzała na swoje dłonie. Pajęczaków tam nie było, lęk jednak pozostał. Zespolił się z nią. Przerażenie sprawiło, że serce zaczęło bić coraz szybciej. Mimo że w głowie miała pustkę, Sonia przeczu¬wała, że stało się coś złego. Przedramiona pokrywały grube banda¬że, spod których przebijały się cienkie krwawe linie. Piekła skóra na twarzy. Na dodatek bardzo bolał ją brzuch po prawej stronie.
Musiała wydać z siebie jakiś dźwięk, bo po chwili trzy spoj¬rzenia zatrzymały się na drobnej sylwetce leżącej na łóżku prze¬znaczonym dla dorosłej osoby.
– Mamo… – szepnęła bezradnie.
Nie chciała tu być. Chciała wrócić do domu, do swojego poko¬ju. I nigdy nie myśleć o tym, co ją spotkało.
Ewa Lenarczyk zerwała się z krzesła.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała, pochylając się nad dziewczynką.
Jej ręka mocno zacisnęła się wokół dłoni córki. Sonię otoczył dobrze znany zapach. Przymknęła powieki, gdy poczuła na po¬liczku delikatny dotyk, muśnięcie suchych palców. Spodziewała się, że ten gest przyniesie ukojenie, ale tym razem tak się nie stało.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzała mama z udręczoną twarzą, jakby w ten sposób mogła zakląć rzeczywistość, a także przekonać Sonię.
Nie tym razem. Sonia potrzebowała usłyszeć te słowa od ko¬goś innego. Od osoby, która nieporuszona ciągle tkwiła w tym samym miejscu.
Spojrzała na tatę i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego nieruchome oczy. Mimo posklejanych rzęs była w stanie dostrzec jego łzy, których nawet nie starał się ukryć.
Nie odwróciła wzroku, choć właśnie ten widok przeraził ją naj¬bardziej. W całym swoim życiu Sonia nie widziała, żeby Krzysz¬tof Lenarczyk płakał.
Nigdy.
Nawet kiedy zmarli jego rodzice.
Nawet kiedy stracił długoletniego przyjaciela.
Po prostu jej tata nie płakał.
Aż do teraz.
I właśnie świadomość tego faktu upewniła Sonię, że to, co po¬wiedziała mama, nie jest prawdą.
Nic już nie będzie dobrze.
Trzy dni temu szczęście opuściło Sonię Lenarczyk.10
Rozdział 1
Julia pospiesznie zrobiła kanapki i postawiła je na stole przed Tolą. Dziewczynka nawet nie zwróciła uwagi na talerzyk z Mulan, ulu¬bioną bohaterką. Była zbyt rozzłoszczona. Wstała już w nie najlep-szym humorze i wyglądało na to, że jej samopoczucie pogarszało się z każdą kolejną minutą. Julia sama nie czuła się o wiele lepiej. Wczorajsze poszukiwania zaginionej Mai Wojcieszko dały jej się mocno we znaki. Pojawił się ból mięśni i stawów. Jednak nie był na tyle silny, by zrezygnować z dalszego udziału w poszukiwaniach.
Wyszła z kuchni i zatrzymała się przy schodach.
– Jaśmina, Sonia, chodźcie na śniadanie – rzuciła głośno, wy¬ciągając szyję.
Gdy wróciła, Tola siedziała w tej samej pozycji co wcześniej, z tą samą pochmurną miną. Jedzenia nawet nie tknęła.
– A dlaczego dzisiaj to ty nie możesz zostać ze mną? – spy¬tała dziewczynka z pretensją w głosie. Wyczekujące spojrzenie utkwiła w matce.
Spodziewała się, że córka ponownie poruszy ten temat, mimo że rozmawiały o tym wczoraj. Dziecięca pamięć bywała jednak wybiórcza, o czym Julia zdążyła się już nieraz przekonać. Albo Tola liczyła, że uda jej się wpłynąć na zmianę decyzji, albo mo¬gła też po prostu wyczuwać niepokój matki, którego całkiem nie udało się ukryć. Julia nadal nie wróciła do równowagi po tym, jak kilka dni temu znalazła się w śmiertelnym niebezpie¬czeństwie.
– Wiesz, dlaczego. – Wyciągnęła dłoń i odsunęła kosmyk wło¬sów z twarzy córeczki. – Rozmawiałyśmy już o tym. Ten dzień spędzisz z Bunią.
Sylwia Bednarek była wieloletnią przyjaciółką rodziny, a także policjantką w stanie spoczynku, która trzydzieści lat temu brała udział w poszukiwaniach dwóch innych zaginionych dziewczy¬nek. To właśnie Sylwia szesnastego lipca tysiąc dziewięćset dzie¬więćdziesiątego drugiego roku odnalazła na wpółżywą Sonię Le¬narczyk w niemirowskim lesie. Do dziś nikt nie miał wątpliwości, że to dzięki niej dziewczynka przeżyła.
– Ale przecież ciocia Sonia i ciocia Jaśmina szukają tej Majki. Ty już nie musisz! – W głosie Toli pojawiła się złość.
– Kto może, ten bierze udział w poszukiwaniach Mai. Dzięki temu, że zajmie się tobą Bunia, ja również mogę to zrobić.
Tola odsunęła talerz od siebie.
– To niech Bunia jedzie, a ty zostań ze mną!
Julia stłumiła westchnienie, doskonale świadoma upływają¬cego czasu. Za kilka minut powinny wsiąść do auta. Przybycie punktualnie na miejsce zbiórki zdawało się być dzisiaj poza ich zasięgiem.
– Bunia jest już starszą osobą i ostatnio narzekała na kolana, poza tym… – zaczęła spokojnie.
– A ciebie boli całe ciało.
Riposta pięciolatki zaskoczyła Julię. Z wrażenia zastygła w miejscu z na wpółotwartymi ustami. Zamknęła je chwilę póź¬niej, zastanawiając się, co powiedzieć. Niedawno przyznała się córce, że czuje się gorzej. Wspominała też o swojej chorobie, o której sama dowiedziała się kilka tygodni temu. Pominęła jednak nazwę, gdyż nawet dla dorosłych zdawała się trudna do wymówienia. Fibromialgia. Przewlekła reumatyczna choroba tkanek miękkich.
– Owszem, boli, jednak nie na tyle, by nie być w stanie poma¬gać. Wiem, że chciałabyś spędzić ten dzień ze mną, jednak sy¬tuacja jest wyjątkowa. Poza tym Bunia mówiła, że ma dla ciebie jakąś niespodziankę.
Tola podniosła głowę. Na twarzy nadal tkwił grymas nieza¬dowolenia, lecz tak jak Julia się spodziewała, rzucona przynęta odniosła skutek.
– Jaką niespodziankę?
– Nie wiem, dowiesz się dopiero na miejscu. Ale Bunia wspo¬minała coś o szufladzie pełnej skarbów.
Na te słowa oczy dziewczynki otworzyły się szeroko. W jed¬nym momencie zniknęło wcześniejsze rozdrażnienie, a jego miej¬sce zajęła ekscytacja. Radość na twarzy córki sprawiła, że sama uśmiechnęła się po raz pierwszy od kilku dni.
– Najpierw śniadanie – powiedziała szybko, gdy dziewczynka chciała już odejść od stołu.
– Ale mamo!
Julia pokręciła głową i przesunęła talerz w stronę Toli. Tym razem córeczka bez słowa protestu sięgnęła po kanapkę z żół¬tym serem.
Chwilę później na schodach rozległy się kroki.
– A gdzie Sonia? – spytała Julia, gdy do kuchni weszła młod¬sza o dwa lata Jaśmina.
– Pokój jest pusty – odparła, podchodząc do stołu. – Sonia mu¬siała wyjść skoro świt, bo nawet jej nie słyszałam.
Julia wyjrzała przez okno. Faktycznie miejsce, gdzie zwykle parkowała Sonia, było puste. Rano Julia nawet nie pomyślała, by to sprawdzić. Zakładała, że po wczorajszym późnym powrocie do domu Sonia będzie chciała dłużej pospać. Dochodziła dwu¬dziesta trzecia, gdy Julia usłyszała, jak jej auto podjeżdża przed dom. Leżała już w łóżku i tylko dlatego, że bolało ją całe ciało po kilkugodzinnych poszukiwaniach, nie wstała, by z nią porozma¬wiać. Julia myślała, że okazja pojawi się rano, przy śniadaniu, ale była w błędzie. Śledztwo dotyczące zaginionej Mai Wojcieszko całkowicie pochłonęło Sonię. Siostra była policjantką, lecz nie był to jedyny powód jej zaangażowania. Wszystko wskazywało na to, że Maja Wojcieszko została porwana przez tego samego mężczyznę, który dawno temu zrobił to samo Soni i jeszcze jednej dziewczynce. Niestety Dagmara Piontek nie przeżyła. Nie miała tyle szczęścia co siostra Julii.
To był główny powód, dlaczego teraz tak bardzo martwiła się o Sonię, jednak z uwagi na siedzącą przy stole córkę nie powie¬działa tego na głos.
Z domu wyjechały piętnaście minut później, bo Tola nie mo¬gła znaleźć ulubionej zabawki, którą koniecznie musiała zabrać. Kiedy wreszcie dotarły na miejsce, Sylwia już czekała na nich na podjeździe. Mimo zimna stała w rozpiętej kurtce, spod której wystawał cienki sweter w niebieską kratę. W dłoniach trzymała duże kartonowe opakowanie.
– Upiekłam dla wszystkich drożdżówkę – powiedziała, gdy Ju¬lia z Tolą podeszły bliżej. Dłonią machnęła do siedzącej w aucie Jaśminy, która była zajęta rozmową przez telefon i nawet tego nie zauważyła. – Choć tyle mogłam zrobić.
Julia dotknęła jej ramienia.
– Już i tak robisz dużo, zajmując się Tolą.
Te słowa miały pocieszyć Sylwię, ale nie do końca spełniły swoje zadanie.
Dla obydwu kobiet było jasne, że komuś, kto przywykł do dzia¬łania, zwolnienie tempa przychodziło z trudem.
– Gdybym była młodsza… – zaczęła Bednarek w sposób, któ¬ry zdradzał, że w ostatnim czasie te słowa powtarzała już wiele razy – …sama wzięłabym udział w poszukiwaniach. No ale… – Nie dokończyła, bo co mogłaby powiedzieć? Że jej ciało nie chciało już współpracować jak dawniej? Próba pogodzenia się z nadchodzą¬cą starością była dla niej wręcz bolesna. – Macie coś do picia? – Zmieniła temat, bo jej egzystencjonalne problemy nie powinny zajmować innych. – Zapowiadali, że dzisiaj w górach może spaść pierwszy śnieg.
To oznaczało, że niedługo ochłodzenie obejmie całą okolicę.
– Tak, spakowałam termosy z herbatą.
Sylwia spojrzała w niebo. Ciemne chmury wisiały nisko nad miasteczkiem i kłębiły się złowrogo. Taki dzień jak ten najlepiej byłoby przeczekać w czterech ścianach, a nie włóczyć się po oko¬licznych lasach. Ale najważniejsze dla wszystkich było znalezie¬nie dziewczynki.
– Powodzenia! – dodała na pożegnanie.
Julia przytaknęła i pocałowała córkę w policzek.
Chwilę później siostry Lenarczyk wyruszyły na miejsce zbiórki.
Rozdział 2
– Jaśmina i Julia przyjadą dzisiaj? – spytał komisarz Mariusz Bed¬narek, obserwując nadchodzących ochotników. Niektórzy przyjecha¬li, inni przyszli pieszo. Za kilka minut rozpoczynali kolejny dzień poszukiwań Mai Wojcieszko, a sióstr Lenarczyk nadal nie było.
Czoło Soni przecięła pionowa zmarszczka. Sprawdziła komórkę, jednak nie miała żadnych powiadomień ani od Julii, ani od Jaśminy.
– Taki był plan – odparła powoli, spoglądając w stronę nadjeż¬dżających aut. – Dowiem się, czy są już w drodze.
Odeszła kilka kroków i wybrała numer Julii. Kiedy włączyło się nagrywanie, przerwała połączenie i spróbowała ponownie, tym razem dzwoniąc do Jaśminy. Niestety i tu napotkała na przeszko¬dę: sygnał był zajęty.
Rozłączyła się i schowała telefon do kieszeni kurtki. Ze wzro¬kiem utkwionym w drodze Sonia zastanawiała się, czy coś się zmieniło. Rano nie widziała się z siostrami, wyszła z domu, zanim jeszcze wstały. Nie mogła spać. Przesycony adrenaliną organizm nie potrafił wyhamować, mimo że wczoraj na nogach spędziła wiele długich i męczących godzin. W efekcie do łóżka położyła się wyczerpana, rano zerwała się przed wszystkimi, a to, co z nazwy miało być odpoczynkiem, przypominało jego marną namiastkę.
Odkąd Sonia dowiedziała się o zaginionej dziewczynce i po¬dejrzeniu, że porywaczem może być ten sam człowiek, który trzy¬dzieści lat temu już na zawsze zmienił jej życie, nie mogła zna¬leźć sobie miejsca. Nieustannie towarzyszył jej niepokój. Na samą myśl, przez co właśnie w tej chwili dziewczynka mogła przecho¬dzić, cierpła jej skóra, a w piersi rodził się krzyk.
Odruchowo zacisnęła palce w pięści. Myślenie o tym nie pomo¬że, tylko ją rozkojarzy. A tego nie chciała. Z takim postanowieniem spojrzała w stronę zgromadzonego tłumu. Niektórych z tych ludzi znała jeszcze z czasów, kiedy mieszkała w Niemirowie. Z kilko¬ma chodziła do szkoły czy nawet do klasy, jak chociażby z komi¬sarzem Bednarkiem, który przewodniczył akcji poszukiwawczej. Innych kojarzyła jedynie z widzenia, na przykład dalekich sąsia¬dów czy znajomych rodziców. Ale pojawiły się też twarze, które widziała po raz pierwszy. Niemirowo było niewielkim miastecz¬kiem, w którym żyło niespełna cztery tysiące mieszkańców. Ot, mieścina jakich wiele, lecz dzięki położeniu w Beskidzie Wyspo¬wym i bliskiej lokalizacji jeziora stanowiła dobrą bazę wypadową w góry, dzięki czemu wyróżniała się na mapie południowej Polski.
Wśród zebranych było też sporo przyjezdnych, między innymi policjanci z Markowic, a także strażacy ściągnięci z pobliskich miej¬scowości do udziału w poszukiwaniach. Wszyscy czekali zmarznię¬ci, z podniesionymi kołnierzami, niektórzy z czapkami na głowach. Dzisiaj był drugi dzień poszukiwań, choć dziewczynka zniknęła już wcześniej. Maja Wojcieszko nie wróciła na noc do swojego domu. Planowo miała spędzić ją u swojej babci, która mieszkała nieopo¬dal. Niedopatrzenie, pomyłka, zwał, jak zwał, sprawiło, że dopiero po kilkunastu godzinach rodzina dziewczynki zorientowała się, że Mai nie ma. Akcja poszukiwawcza była zakrojona na szeroką ska¬lę, uruchomiono procedurę Child Alert. Z uwagi na duży obszar do akcji włączono także trzy zespoły z psami tropiącymi. Mimo to do tej pory nie udało się odnaleźć dziewczynki.
Niestety poszukiwaniom nie sprzyjała pogoda. Psy tropiące miały utrudnione zadanie z uwagi na ulewę i silny wiatr, który rozpraszał zapachy.
Sonia wzdrygnęła się, gdy zimny podmuch wniknął pod ubra¬nie, wywołując nieprzyjemny dreszcz na plecach. Nasunęła kap¬tur na głowę i zapięła zamek kurtki, ale niewiele to pomogło. Nie była ubrana w odpowiedni sposób do pracy w takich warunkach.
Półtora tygodnia temu przyjechała na urodziny siostrzenicy, nie przeczuwając, że jej w założeniu krótki pobyt może się prze¬ciągnąć. Pożyczona od Jaśminy bluza tylko przez chwilę chroniła przed zimnem. Niestety z powodu silnego wiatru deszcz zacinał prosto w twarz i nawet narzucona na plecy nieprzemakalna pe¬leryna nie do końca spełniała swoje zadanie.
Lenarczyk już kolejny raz w ciągu ostatnich kilku minut spoj¬rzała w stronę drogi, spodziewając się, że ujrzy siostry. Kiedy nie dostrzegła ani hondy Julii, ani hyundaia Jaśminy, podeszła do mężczyzn stojących kilka metrów dalej. Widząc pytające spoj¬rzenie Bednarka, pokręciła głową.
– Napij się czegoś ciepłego. – Daniel Papaj wyciągnął w jej stro¬nę papierowy kubek, znad którego unosiła się para.
Zrobiła to, co mówił, niespecjalnie zwracając uwagę na smak herbaty. Mocna czarna, tylko tyle zdołała poczuć. Wolałaby kawę, ale od rana zdążyła wypić już trzy, przez co pobudzone kofeiną serce biło szybciej, niż powinno.
– Zabieramy się do pracy – powiedział szef psiarczyków.
Był niskim mężczyzną z długą brodą. Przypominał krasnala ubranego w za dużą o kilka rozmiarów kurtkę przeciwdeszczową.
– Zaczynacie tam, gdzie psy zgubiły trop? – upewnił się Bed¬narek.
– Trochę się cofniemy. – Nowak wskazał dłonią kierunek. – Niestety ulewny deszcz i silny wiatr utrudniają nam akcję po¬szukiwawczą. Psy się gubią, zaczynają się denerwować. Musimy częściej robić przerwy i przez to wszystko się wydłuża.
– Nurkowie zaczną przeszukiwać dzisiaj jezioro? – spytał Papaj.
– Jeszcze nie – odparł Bednarek. – Na razie trzymamy się my¬śli, że dziewczynka żyje.
Nowak skinął głową. Gdyby przypuszczali, że Wojcieszko wpa¬dła do jeziora, wtedy akcja z poszukiwawczej przemieniłaby się w wydobywczą.
– W takim razie zaczynajcie, a my zajmiemy się brzegiem po drugiej stronie jeziora – powiedział Bednarek.
Gdy szef psiarczyków skierował się w stronę swoich ludzi, So¬nia spojrzała na Mariusza.
– Czy w archiwum prokuratury w końcu znaleziono akta spra¬wy sprzed lat? – spytała.
W miejscu, gdzie widziano Maję Wojcieszko po raz ostatni, natrafiono na wstążkę łudząco podobną do tej, którą Sonia miała wplecioną we włosy tamtego dnia, gdy odnalazła ją Sylwia Bed-narek. Wtedy założyli, że druga zaginęła, a prawda mogła być zu¬pełnie inna. Dlatego teraz potrzebowali znaleźć materiał dowodo¬wy, żeby potem przesłać wstążki do analizy. Gdyby laboratorium potwierdziło, że są identyczne, oznaczałoby to, że Wojcieszko nie zaginęła, tylko została porwana przez tego samego sprawcę, któ¬ry więził Sonię Lenarczyk i Dagmarę Piontek.
Z piersi Bednarka wyrwało się ciężkie westchnienie.
– Interweniowałem już dwa razy – odparł, nie próbując nawet ukryć rozczarowania.
Po tym, jak sprawę Lenarczyk i Piontek umorzono z powodu niewykrycia sprawcy, kopię akt przesłano do archiwum komen¬dy miejskiej, a oryginały wraz z materiałami dowodowymi trafiły do archiwum prokuratury.
Od wczoraj przeszukiwano przepastne pomieszczenia archi¬wum, ale wciąż bez powodzenia. Niestety istniało ryzyko, że może się to w ogóle nie udać. Podczas powodzi tysiąclecia akta były przenoszone aż dwa razy, zanim po kilku miesiącach wróciły na swoje miejsce. Niestety prawda była taka, że w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku z powodu kataklizmu, który nawiedził Polskę, wiele materiałów uległo zniszczeniu. Jednak Mariusz wolał zachować tę informację dla siebie.
– Pamiętaj, że materiał dowodowy, którego szukają, pochodzi sprzed trzydziestu lat – dodał jedynie.
– Jestem pewna, to ta sama wstążka – powtórzyła Sonia.