Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Ta noc zmieniła wszystko / Zmysłowe wyzwanie
Zajrzyj do książki

Ta noc zmieniła wszystko / Zmysłowe wyzwanie

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-2010-4
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329120104
Tytuł oryginalnyOne Night with a CowboyThe Doctor's Baby Dare
TłumaczKatarzyna CiążyńskaAnna Bieńkowska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-10-28
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Ta noc zmieniła wszystko" oraz "Zmysłowe wyzwanie", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Był tak seksowny, że złamała swe zasady i spędziła z nim namiętną noc. Gdy rano zniknął, nie sądziła, że go jeszcze spotka. Odnalazła go, gdy się okazało, że zostaną rodzicami. Ucieszył się na jej widok i zaoferował wszelką pomoc. Kiedy jednak zaczął obsypywać ją luksusowymi prezentami, uznała to za zamach na jej niezależność i odsunęła się od niego, chociaż pożądała go do szaleństwa...

Parker jest lekarzem pediatrą, świetnym specjalistą, a jednocześnie czarującym playboyem. Choć wobec swych partnerek utrzymuje dystans, nie narzeka na brak powodzenia. Lgną do niego wszystkie kobiety z wyjątkiem ślicznej Clare. Im bardziej jest niedostępna, tym bardziej Parker jej pożąda. Zdobycie Clare staje się wyzwaniem...

Fragment książki

 - No no. – Pełen podziwu ton Shari był zwykle zarezerwowany dla idealnego risotto czy doskonale przyprawionego gulaszu. – To dom dla gości? Zazdroszczę im. – Rzuciła na podłogę worek marynarski i ruszyła naprzód.
Mia Zane zdjęła plecak i torbę medyczną z ramienia i rozejrzała się. Wiedziała, że ośrodek wypoczynkowy na farmie Climbing W należy do najbardziej popularnych w stanie, ale dom okazał się wyjątkowo luksusowy. Zobaczyła podłogę z twardego drewna, sklepiony sufit, kamienny kominek, bogato zaopatrzony stojak na wino i wielkie łóżko z baldachimem oraz luksusową kołdrą.
- Jest wanna z hydromasażem! – zawołała Shari z łazienki. – Nie wierzę, że ktoś ci za to zapłacił.
- Tylko za jedną noc. – Później Mię czekały noclegi w namiocie i śpiworze. Zamieni lekarski fartuch na dżinsy i będzie pracować przy spędzie zwierząt będącym jednocześnie atrakcją turystyczną. Była ciekawa, czy szef spędu Alonzo Boone zaoferowałby nocleg w luksusowym domku każdemu weterynarzowi, czy może ona zawdzięcza to temu, że jej ojciec był jego starym kumplem od pokera.
Shari wyszła z łazienki, trzymając w rękach kilka zielonych buteleczek.
- Kosmetyki jak w salonach spa.
- Weź sobie wszystko, co masz ochotę wypróbować, poza kremem z filtrem. – Mia wzięła z sobą krem ochronny, zawsze sumiennie dbała o ochronę swojej jasnej skóry, ale nie zaszkodzi mieć coś na zapas. – Możesz też wziąć butelkę wina. Przynajmniej tak ci się odwdzięczę za to, że mnie tu podwiozłaś. I zgodziłaś się opiekować moim domem.
- I dokończyłam za ciebie pakowanie, kiedy rano wezwali cię do pracy. – Shari się uśmiechnęła. – Jestem najlepszą przyjaciółką.
- To prawda. – Dorastając z trzema starszymi braćmi, Mia często żałowała, że straciła siostrę. Spotkanie z Shari Freeman na lunchu dla lokalnych biznesmenów było najlepszą rzeczą, jaka mogła jej się przydarzyć. Trudno mówić o rodzinnym podobieństwie między rudowłosą kobietą o pełnych kształtach i drobną ciemnoskórą szefową kuchni, za to były bratnimi duszami.
- Skoro mowa o pracy, powinnam zadzwonić do doktora Kline’a i dowiedzieć się, co słychać.
Weterynarz z sąsiedniego okręgu zadzwonił do Mii w sprawie pilnego przypadku porażenia krtani, ponieważ miała w tej kwestii więcej doświadczenia. Był wdzięczny za jej chirurgiczne umiejętności, a ona jemu za dodatkowy dochód. Była zdeterminowana, by uratować swoją klinikę, gdzie zajmowała się małymi i dużymi zwierzętami. Dodatkowi pacjenci i spęd bydła to kroki we właściwym kierunku, nie naprawią jednak skutków malwersacji Drew.
- Oj, znam to spojrzenie. Nie trać energii na myślenie o swoim byłym, bo to drań – przestrzegła Shari.
- Wyleczyłam się z Drew. Ale nigdy nie przestanę myśleć o tym, jak skrzywdził klinikę. – Co za ironia, że jej ojciec i bracia z ulgą przyjęli jej zaręczyny, cieszyli się, że ktoś się nią zaopiekuje.
- Z kliniką wszystko się ułoży. Będzie lepiej niż do tej pory. Ilu weterynarzy przed trzydziestką cieszy się takim uznaniem jak ty? Uwierz mi, dasz radę. – Shari zmrużyła oczy. – A jeśli ten sukinsyn postawi nogę w Kolorado…
- Moi bracia poczęstują go pięścią.
- Jeśli ja nie będę pierwsza.
Mia zaśmiała się. Shari na bosaka liczyła niespełna metr sześćdziesiąt wzrostu, ale tylko głupiec by z nią zadzierał.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Zaharowałabyś się, zapominając o jedzeniu. Twoje życie beze mnie byłoby mniej zabawne. Pamiętasz jeszcze, co to jest zabawa?
Mia zignorowała wciąż powracającą sugestię, że jej życie składa się wyłącznie z pracy. 
- Obie wiemy, że to mi nie grozi. Mam szczęście, że jeszcze dopinam się w tych dżinsach.
- Wymiatasz w nich. Znalazłabym z dziesięciu facetów na tym ranczu, którzy przyznaliby mi rację. Prawdę mówiąc… - Nagły błysk w oczach przyjaciółki kazał jej zamilknąć.
- Jeszcze raz dzięki za podwiezienie – rzekła Mia. – Muszę iść pogadać z Alonzem i zbadać ciężarne jałówki.
- Jasne, ale nie zapomnij czasem wyjść z kliniki. Wykorzystaj to do poznania nowych ludzi. Baw się dobrze.
- Nie jestem na wakacjach, Shari. Jestem tu zawodowo. – Mówiąc to, słyszała, że jest spięta. Może Shari ma rację. Choć klinika stanowi jej priorytet, dobrze byłoby się zrelaksować i naładować baterie, by pracować jeszcze ciężej.
Shari szukała czegoś czegoś w telefonie.
- Rozrywka: rzeczownik oznaczający przyjemność albo zabawę – przeczytała, patrząc na ekran.
- Okej, rozumiem. Obiecuję, że w tym tygodniu będę się dobrze bawić. – Spędzi czas na powietrzu w czerwcowym słońcu, wykonując wymarzoną pracę. Mimo stresu związanego z koniecznością odbudowania finansów nie żałowała, że otworzyła własną klinikę weterynaryjną.
Shari skinęła głową z aprobatą.
- W takim razie w porządku. Wracam do ciebie przytulić trójkę kotów. Jedna rzecz mi się nie podoba w moim skądinąd idealnym mieszkaniu: zakaz trzymania zwierząt domowych. Na szczęście u ciebie jest inaczej.
- Tylko ich za bardzo nie rozpuść.
- Niczego nie obiecuję – Shari puściła do niej oko i odwróciła się do drzwi. – Widzimy się za tydzień.
Gdy Mia została sama, wyjęła telefon, by zadzwonić do doktora Kline’a. Najpierw jednak wysłała esemesa do przyjaciółki: „Napisz do mnie, jak dotrzesz na miejsce”. Wciąż była zdenerwowana po drobnym wypadku samochodowym, jaki jej się zdarzył podczas ulewy w zeszłym miesiącu. Chwilę po wysłaniu wiadomości dostała od Shari emotikon uniesionych kciuków i zrzut ekranu słownikowej definicji dobrej zabawy.

 

- Nie bierz tego do siebie. Jesteś świetna, po prostu mnie w tym momencie życia nie powinno tu być. – Jace Malone uśmiechnął się przepraszająco i poklepał Yenefer.
Młoda klacz cicho zarżała, zapewniając go, że nie czuje się urażona.
- Powiem tak, Yen. Jesteś chyba najlepszym słuchaczem, jaki mi się trafił. – Zdecydowanie lepszym niż starsi bracia Jace’a, odkąd wrócił do Kolorado. Jeszcze kilka tygodni temu zatrudnienie się na ranczu Climbing W wydawało mu się pierwszym krokiem do naprawy stosunków z braćmi. Teraz zastanawiał się, czy nie traci czasu.
To nie strata czasu, jeśli udowodnię dziadkowi Harry’emu, że się zmieniłem. Wszystko w życiu mu zawdzięczał. Harrison Malone był jedyną osobą, która wytrwale wierzyła w Jace’a po tym, jak…
Nie. Niczego by w swoim życiu nie zmienił, więc nie ma sensu rozgrzebywać przeszłości. Powinien skupić się na przyszłości, pogodzić się z rodziną i zająć należne mu miejsce w Malone Energy. W Teksasie wiele się nauczył i wrócił do domu z głową pełną pomysłów na modernizację firmy. Bracia jednak nie chcieli jego pomocy. Heath, średni z braci i dyrektor finansowy Malone Energy, nazwał jego pomysły „naiwnym kombinowaniem”, które mogłoby mieć negatywny wpływ na pracowników.
- Musimy troszczyć się o ludzi – dodał Reed. – Ale czemu ty miałbyś się przejmować konsekwencjami? Wszystko dostałeś na tacy.
Jakby Jace nie znosił konsekwencji swojego postępowania dzień w dzień przez minione jedenaście lat!
- Urodziłeś się tak samo bogaty i uprzywilejowany jak ja.
- Heath i ja w wakacje ciężko pracowaliśmy. Zarabialiśmy na studia. Za twój college zapłacił Harry, a kiedy sobie nie poradziłeś, załatwił ci robotę, którą rzuciłeś.
Wyłącznie z powodu wątpliwości dotyczących etyki pracy tamtej firmy naftowej.
Jace nie był już smutnym nastolatkiem ani nadużywającym alkoholu studentem, ale bracia nie chcieli dać mu drugiej szansy. Nawet dziadek był sceptyczny. Choć z entuzjazmem powitał Jace’a w Triple Pine, ogromnym luksusowym ranczu rodziny Malone’ów, z zakłopotaniem przyznawał, że byłoby chyba lepiej, gdyby Jace nie zasiadał w zarządzie firmy. Jace postanowił jednak udowodnić swoją wartość. Gdyby porzucił nadzieję na dołączenie do Malone Energy, tym bardziej widzieliby w nim człowieka, który łatwo się poddaje.
Jego cel nie uległ zmianie, zatrudnił się jednak jako robotnik na ranczu, nie korzystając z kontaktów ani poleceń rodziny, by pokazać, że nie obawia się ciężkiej pracy.
- I tak się tu znalazłem, Yen. Powinienem wprowadzać firmę w nową erę, a zamiast tego gadam z koniem. – Dał klaczy lucernę, częściowo dlatego, że dobrze sobie radziła podczas szkolenia podkuwacza koni tego popołudnia, a częściowo dlatego, że cenił jej towarzystwo pozbawione ocen i komentarzy.
- Skończył pan, panie Malone? – Chudy robotnik, który nie wyglądał na swoje dwadzieścia lat, podszedł z drugiej strony ogrodzenia. – Boone chce, żeby pan mu pomógł.
- Tak, już tu kończę. – Jace odwiązał Yen. – Levi, już ci mówiłem, żebyś nie zwracał się do mnie panie Malone.
- Przepraszam, panie Malo… Przepraszam.
Jace westchnął. Tylko dwóch mężczyzn na ranczu znało jego prawdziwą tożsamość. Niestety jednym z nich był Levi, który mieszkał z innymi robotnikami i niechcący mógł go zdradzić. Zwłaszcza że udawanie kiepsko mu wychodziło.
- Mów do mnie po prostu JT.
Nie używał tu nawet imienia, inicjały pomagały mu zdystansować się od sławnej w okolicy rodziny. Alonzo Boone wiedział, kim jest Jace, ale doświadczony szef spędu był zbyt szorstki, by się komuś podlizywać, nawet miliarderowi. Levi otrzymywał stypendium od Malone’ów i rozpoznał Jace’a z rodzinnych zdjęć.
- Powiedz Boonowi, że zaraz będę. Odprowadzę tylko Yen do stajni.
- Tak, panie Mal… JT.
Cóż, to jakiś postęp.
Ruszył w stronę stajni. Nie spodziewał się tam nikogo zastać, większość robotników była zajęta pełnymi turystów autokarami, które właśnie przyjeżdżały. Tymczasem obok stajni stała rudowłosa kobieta. Jej włosy połyskiwały w promieniach słońca. Związała je w koński ogon, ale wiatr zwiewał kosmyki na twarz, czasem ją zasłaniając.
Gdy znalazł się bliżej, zobaczył, że kobieta rozmawia przez telefon. Była wyjątkowo piękna, miała około metr siedemdziesiąt wzrostu. Jedną stopę oparła na niższym szczeblu ogrodzenia, obcisłe dżinsy podkreślały zgrabne biodra. Chętnie pomógłby jej dosiąść konia, miałby pretekst, by jej dotknąć.
Z kim tu przyjechała? Goście rzadko obserwowali spędy w pojedynkę. Czy jest tu z przyjaciółmi, którzy chcieli „doświadczyć autentycznego Zachodu”? A może z kolegami z pracy na wyjeździe integracyjnym? A może będzie spała z kochankiem pod gwiazdami? Na tę myśl zacisnął zęby. Zresztą tak czy owak była poza jego zasięgiem.
Miałby uwieść klientkę, która płaci za pobyt? Nie, do diabła. Boone wyrzucał robotników z pracy za mniejsze przewinienia. Byłoby to nieprofesjonalne i potwierdziłoby słuszność braci, którzy nie mieli wobec niego wielkich oczekiwań. Yen dotknęła głową jego ramienia i zarżała.
Jace wiedział, że prosi o kolejny przysmak, ale zdawało mu się, że wyraża mu współczucie.
- Dzięki, kochana. Trzymanie się od niej z daleka będzie… - Trudne to niedopowiedzenie. Nie może jednak zaszkodzić sobie przez nierozważny romans. Nawet z kobietą, która na oko była tego warta.

Wiatr utrudniał Mii słuchanie rozmówczyni, ale śmiech Shari trudno było pomylić z czymś innym.
- Dobra, przyłapałaś mnie. Wrzuciłam ci do bagażu kilka dodatkowych rzeczy. Operowałaś, więc sama podjęłam decyzję. Nie musisz mi dziękować.
Mia westchnęła.
- Nie chcę wyjść na niewdzięczną, ale starałam się nie brać zbyt wielu rzeczy i…
- Koronkowy czerwony stanik nie waży dużo.
Nie chodziło o stanik, w worku marynarskim Mia ze zdumieniem znalazła jedwabną koszulę nocną i obcisłą sukienkę do kolan.
- Nie musisz zabierać tych rzeczy na spęd  – podjęła Shari. – Zostaw je w domku gościnnym. Ja tylko dałam ci wybór. Małe przypomnienie, że życie to nie tylko operacje.
- Ale…
- Rozumiem. Klinika jest dla ciebie tak ważna jak dla mnie moja knajpa. Ale czasami trzeba się zatrzymać i powąchać polne kwiaty.
Akurat po lewej stronie padoku znajdowała się łąka pełna żółtych i fioletowych kwiatów. Czy to smutne, że dostrzegła je dopiero w tym momencie? Są ludzie, którzy mają szczęście pracować w takiej scenerii, z białymi chmurami na błękitnym niebie i zapierającymi dech górami w tle.
Dostrzegła też najseksowniejszego kowboja, jakiego widziała w życiu. Patrzył na nią.
Zaraz, skąd on się tu wziął? Zamrugała. Przez ułamek sekundy zastanowiła się, czy kowboj o szerokich ramionach, który prowadził kasztanowego konia, to halucynacja wywołana brakiem snu i stresem. Nie, to nie jest halucynacja. Zamiast zniknąć, mężczyzna się do niej zbliżał.
- Rozmowa przez telefon polega na tym – podjęła Shari żartobliwie, kiedy cisza się przeciągała – że najpierw ja coś mówię, później ty…
- Przepraszam. – Mia zdała sobie sprawę, że gapi się na nieznajomego.
Na powitanie dotknął kapelusza i lekko się uśmiechnął.
- Muszę kończyć. – Chciała powiedzieć przyjaciółce o kowboju, ale jedyną rzeczą bardziej żenującą niż gapienie  się na niego byłoby, gdyby słyszał, jak go opisuje.
A był cudownie niechlujny, z lekkim zarostem i w znoszonych dżinsach. Podwinął rękawy kraciastej koszuli, odsłaniając umięśnione ręce. Włosy miał ciemniejsze od czarnego kapelusza, który nosił. Z tej odległości nie widziała koloru oczu, czuła za to, że jego spojrzenie jest gorętsze niż letnie słońce. Przeniosła wzrok na łąkę i zniżyła głos do szeptu.
- Idzie do mnie jakiś facet.
- Czemu mówisz tak dziwnie? Coś ci grozi?
- Co? Nie. On tylko…
- Aha.
Do diabła. Czasami to fatalnie, gdy przyjaciółka zna cię tak dobrze.
- To ekscytujące – rzekła Shari. – Przyślij mi fotkę.
- Obie wiemy, że to niemożliwe.
- Cóż, to podaj mi szczegóły. Jak wygląda?
Mia zaryzykowała i zerknęła w jego stronę. Ich oczy się spotkały. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej. W odpowiedzi też się uśmiechnęła. Wyglądał, jakby umiał się bawić.

Fragment książki

Doktor Parker Reese uważał siebie za równego gościa. Dla wszystkich był życzliwy, wyrozumiały, miał ogromne poczucie humoru. Poza tym był szczery, szanował ludzi i zawsze chętnie spieszył z pomocą. Sprawdzał się w sytuacjach kryzysowych i był urodzonym przywódcą.
I choć w Teksasie mieszkał dopiero od trzech miesięcy i nie miał pojęcia o hodowli, właśnie został przyjęty do prestiżowego Klubu Teksańskiego. A tam nie przyjmowali byle kogo.
Należał do tych wyjątkowych osób, które z każdym potrafią znaleźć wspólny język. Wszyscy, którzy go znali, darzyli go sympatią i szacunkiem.
Hm, prawie wszyscy.
Popatrzył na salę szpitalnej stołówki, w stronę samotnie siedzącej kobiety. Obiekt jego ostatniej fascynacji. Jadła lunch ze wzrokiem wbitym w telefon. Słuchawki na uszach izolowały ją od otoczenia. Clare Connelly, siostra przełożona z pediatrii Royal Memorial Hospital. Bystra, kompetentna, jedna z najlepszych pielęgniarek, z jakimi zdarzyło mu się pracować. Wszystko idealnie trzymała pod kontrolą, a współpracownicy autentycznie ją cenili.
Tylko z jakichś niewyjaśnionych powodów stanowczo dystansowała się od Parkera.
Lucas Wakefield, szef chirurgii i również członek Klubu Teksańskiego, postawił na stoliku tacę z jedzeniem i zajął krzesło obok Parkera.
- Mogę się dosiąść?
Parker uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Chyba już to zrobiłeś.
Gdyby nie Luc, w życiu by nie trafił do Teksasu. Jeszcze w czasach studenckich spotkali się na konferencji naukowej. Parker planował specjalizację z chirurgii plastycznej dla sławnych i bogatych, bo to była jedyna dziedzina, którą ojciec był skłonny zaakceptować. Lukratywna, owszem, lecz Parker już wtedy wiedział, że taka kariera nie zaspokoi jego oczekiwań. Niestety, jak to często bywa, musiał się liczyć ze zdaniem bogatego rodzica i spełniać jego egoistyczne zachcianki.
Luc przekonał go, że powinien przestać słuchać ojca i podążać za marzeniami. A pasją Parkera była pediatria. Po raz pierwszy w życiu przeciwstawił się wtedy ojcu. Nie obeszło się bez krzyków i gróźb, że odetnie syna od pieniędzy. Zagroził nawet, że się go wyrzeknie, lecz Parker był nieugięty. Ostatecznie ojciec uległ, choć niechętnie.
Wreszcie przestał nim manipulować, co było jego sposobem na kontrolowanie syna, i po raz pierwszy w życiu Parker poczuł się naprawdę niezależny. Jednak musiało minąć wiele lat, nim udało się zasypać przepaść spowodowaną przez tamto starcie. Ojciec odszedł w zeszłym roku, na szczęście większość nieporozumień została do tego czasu wyjaśniona.
Przez większą część życia starał się zyskać aprobatę ojca, naprawdę wiele z siebie dał. Teraz mógł robić, co tylko chciał. Odziedziczony po ojcu spadek zapewniał mu dostatnie życie. Czuł potrzebę zmiany. Mieszkał w Nowym Jorku, żeby być blisko niedomagającego ojca. Poza praktyką lekarską i znajomymi nic go tam nie trzymało. Wiedział, że nadeszła pora, by zmienić miejsce zamieszkania. Tylko gdzie zacząć nowe życie?
Nieoczekiwany telefon od Luca był prawdziwym zrządzeniem losu. W szpitalu w teksańskim Royal zwalniało się stanowisko w oddziale noworodków. Doktor Mann przechodził na emeryturę i szukano następcy. Pensja nie była imponująca, ale pieniądze nie były dla Parkera najważniejsze. Sprzedał gabinet i przeniósł się do Teksasu. Najlepsze posunięcie, jakiego w życiu dokonał.
- Zadzwoniłeś do tej dziewczyny ze sklepu z upominkami? – zagadnął Luc.
- Poszliśmy na kolację – odparł Parker.
- I…
- Odwiozłem ją do domu.
- Twojego czy jej?
- Jej.
- Zaprosiła cię do środka?
Zawsze go zapraszały. Nie miał wątpliwości, że następny przystanek będzie w jej sypialni, i do niedawna wcale by się nie wahał. Jednak ostatnio coś się w nim zmieniło, te zabawy zaczęły wydawać mu się płytkie i bez sensu.
- Zaprosiła, ale podziękowałem.
Luc jęknął, jakby ktoś go zdzielił w brzuch.
- Koleś, dobijasz mnie. Jestem żonaty, a mam więcej seksu niż ty.
W wieku trzydziestu ośmiu lat Parker coraz bardziej czuł różnicę dzielącą go od dwudziestoletnich panienek, z którymi zwykle się umawiał. Przestało to go bawić; teraz szukał kogoś, kto będzie dla niego wyzwaniem. Znów poszybował spojrzeniem w stronę Clare. Kogoś, kto będzie inspirować go zarówno intelektualnie, jak i seksualnie.
Luc podążył za jego wzrokiem.
- Stary, daj sobie spokój. Ile razy próbowałeś się z nią umówić?
Parker wzruszył ramionami. Prawdę mówiąc, już stracił rachubę. Przynajmniej kilkanaście razy. Najpierw odmawiała uprzejmie, acz stanowczo. Potem to się zmieniło. Ostatnio czuł napięcie, gdy musieli pracować ramię w ramię, co zdarzało się często. Nie przejmował się, przeciwnie. Tym większą odczuje satysfakcję, gdy Clare się wreszcie podda. Zawsze tak się kończy.
- Jak myślisz, co ją tak we mnie zraża?
- Może to, że nie przyjmujesz odmowy?
- Ona mnie chce. Mówię ci.
Znów popatrzył w jej stronę. Miała spuszczony wzrok, lecz czuł, że na niego patrzy. Nie wiedział, skąd to przekonanie, ale był tego pewien. Clare była niewiele po trzydziestce, czyli prawie dziesięć lat starsza od tych, z którymi zwykł się spotykać, ale to mu odpowiadało.
- Naprawdę nie możesz się z tym pogodzić?
- Z czym?
- Że nie chce ci ulec.
Byłby o wiele bardziej wkurzony, gdyby nie pewność, że to chwilowy opór. Przyzwyczaił się, że kobiety padają mu do stóp, co wcale nie jest tak ekscytujące, jak by się wydawało.
- Zmieni zdanie. Muszę tylko trafić na właściwy moment. – Parker roześmiał się i dodał: - Opowiem ci coś. Kiedy chodziłem do szkoły, w mojej klasie była dziewczynka, Ruth Flanigan. Ciągle się mnie czepiała, a ja nie miałem pojęcia, dlaczego to robi.
- Dziewczynka cię dręczyła? – Luc zaśmiał się głośno. – Teraz to odwrócona karma?
- Brzmi to zabawnie, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Popychała mnie w kolejce do stołówki, na placu zabaw kopała mnie po nogach, ciągnęła za włosy i spychała z huśtawki. Przez lata bałem się dziewczynek.
- Na szczęście to ci minęło.
Czyżby? Czasami miał wątpliwości. Gdy wchodził w jakieś relacje, to on dyktował warunki. Umawiał się tylko z młodszymi i słabszymi od niego pod względem intelektualnym. To chyba coś znaczyło.
- I co było dalej? – zaciekawił się Luc.
- W drugiej klasie przeprowadziła się albo przeniosła do innej szkoły. Nie pamiętam. Po wakacjach wróciłem i jej już nie było. Nawet nie wiesz, jaka to była ulga. Przez lata nie miałem z nią kontaktu. Dopiero po studiach wpadłem na nią na imprezie u wspólnego znajomego.
- Kopnęła cię w łydkę?
- Nie. Wyznała, że miała do mnie słabość i w ten sposób okazywała swoje uczucia.
- Nie mów, że zamierzasz kopać Clare po  nogach i ciągnąć za włosy.
- Jasne, że nie. – Choć może pociągnie ją za włosy, jeśli akurat to ją bierze. – Zmierzam do tego, że jeśli ktoś traktuje cię wrogo, to nie zawsze znaczy, że mu się nie podobasz.
- Chcesz powiedzieć, że Clare tylko udaje? Chyba nie mówisz serio?
Parker wzruszył ramionami.
- To nie jest niemożliwe.
- Nigdy nie miałeś problemu z kobietami, to one się za tobą uganiały. Skąd to oczarowanie Clare?
Bo go fascynuje. Nie tylko dlatego, że jest odporna na jego urok. Dziwne, ale naprawdę go pociąga. Chciałby poznać ją bliżej, zajrzeć do jej duszy.
Clare pracuje w szpitalu od prawie dziesięciu lat, a z nikim nie jest blisko. To go zdumiewało. Sam spędzał mnóstwo czasu z ludźmi, z którymi pracował, ba, uważał ich za rodzinę. Zawsze był prospołeczny, w przeciwieństwie do Clare.
Ona zawsze trzymała się z boku. Sama jadła posiłki, na oddziale też zachowywała dystans. Wiedział, że była panną i mieszkała z ciotką, też samotną. Choć z Clare to nie było proste. Przypominała mu trochę bibliotekarkę, która pod ubraniem nosi seksowną bieliznę. Intuicyjnie czuł, że wiele ukrywa. I dałby głowę, że jeśli chodzi o przyjemności, to wiele mogłaby go nauczyć.
- Po prostu chciałbym ją poznać.
- Nigdy nie widziałem, żebyś tak sfiksował na punkcie jakiejś babki – podsumował Luc. – To mnie niepokoi. Myślę, że z twojej strony to wręcz obsesja.
Nie umiał wytłumaczyć, dlaczego Clare tak go pociąga. Do tej pory unikał podobnych sytuacji. Dlaczego tym razem ma wrażenie, że tak właśnie powinno być?
Znał na pamięć jej rozkład dnia. Wiedział, kiedy jest na obchodzie, kiedy idzie na lunch, kiedy siedzi nad dokumentacją medyczną. Znał jej uśmiech i melodię głosu, choć do niego zawsze mówiła z nutą irytacji.
- Nawet jeśli masz rację – ciągnął Luc – i nie wnerwiasz jej aż tak, jak okazuje, to wszyscy wiedzą, że Clare trzyma się z daleka od ludzi z pracy.
- Zawsze jest ten pierwszy raz – zauważył Parker. – A ja nigdy nie mówię „nigdy”.
- I to chyba jest twój największy problem.
Luc może się naigrawać, ale on wiedział swoje.
- Daję sobie miesiąc. Może mniej.
Luc uśmiechnął się przebiegle. Znacząco.
- Chcesz się założyć?
- Przegrasz – zapowiedział Parker.
- Skoro jesteś taki pewny, to idziemy o zakład.
Nie po raz pierwszy wchodzili w taki układ.
- Zwyczajowa stawka?
- Niech będzie – potwierdził Luc.
Gdy stuknęli się pięściami, zadzwoniła komórka Parkera. Wyciągnął ją z kieszeni. Vanessa z intensywnej terapii.
- Doktorze, przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan potrzebny. Z Janey znów jest niedobrze.
Zaklął pod nosem. Janey Doe była wcześniakiem porzuconym w zajeździe dla ciężarówek. Na oddział trafiła miesiąc temu, przywieziona przez pogotowie. Od razu zawojowała serca pracowników. Robili, co mogli, by utrzymać ją przy życiu, lecz jej stan się nie poprawiał.
- Zaraz będę. – Wstał.
- Janey? – zapytał Luc, a kiedy Parker skinął głową, skrzywił się ponuro. – Żadnej poprawy?
- Niestety. Zrobiłem badania, przejrzałem internet i literaturę medyczną, szukając podobnego przypadku. Wszystko na nic. Boję się, że ją stracimy.
- To złości, ale nie da się wszystkich uratować.
Sam wiedział o tym doskonale.
- Może nie uratuję każdego – odrzekł Parker – ale nie przestanę próbować.

Siedziała ze słuchawkami na uszach i nie mogła się doczekać, kiedy ten dzień się skończy. Już rano miała problemy z samochodem. Silnik z trudem zapalał i zaraz gasł. W końcu ruszyła, ale kiedy czekała na zmianę świateł, znów zastrajkował. Widziała miny rozzłoszczonych kierowców czekających za nią pod światłami. A kiedy dotarła do szpitala, lunęło jak z cebra.
Wczoraj cała rodzina spotkała się na comiesięcznej kolacji na farmie rodziców. Byli wszyscy z wyjątkiem niej. Zawiadomiła ich, że będzie pracować i nie da rady przyjechać, jednak jej nieobecność znowu wywołała poruszenie. Od rana odbierała telefony od siedmiorga rodzeństwa, choć gdy któreś z nich nie mogło być na rodzinnym spotkaniu, nic się nie działo. Co prawda oni widywali się na okrągło.
Trzej bracia i dwie z sióstr pracowali na farmie, dwie pozostałe siostry miały po czwórce dzieci i zajmowały się domem. Rodzina była naprawdę duża: najmłodsze pokolenie liczyło już dwadzieścia dwie osoby. Rozrzut wiekowy były imponujący – od niemowlęcia do dwudziestu sześciu lat. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała do domu, któreś z rodzeństwa spodziewało się dziecka. Z młodzieży dwójka najstarszych już założyła rodziny. Było jasne, że Clare uważali za czarną owcę.
Singielka i bez dzieci to w tradycyjnej rodzinie niepojęte. Nic dziwnego, że stale była celem ich mniej czy bardziej uszczypliwych żartów i docinków. Nie wierzyli, że chce być sama, że to świadomy wybór, że tak jest jej dobrze. Chciała żyć po swojemu. Gdy po szkole poszła na studia, zamiast zająć się pracą na farmie, uznali ją za zbuntowaną. Zawsze marzyła o pielęgniarstwie, a oni wiedzieliby o tym, gdyby jej słuchali. Gdy wreszcie dopięła swego, wciąż jej przygadywali, że wybrała ten zawód, by złapać bogatego lekarza i zamieszkać w rezydencji.
Mimowolnie przesunęła wzrok na nowego szefa.
Mężczyzna jak marzenie. Atrakcyjny, miły w obyciu multimilioner i filantrop. Przystojna twarz, gęste ciemne włosy zawsze w lekkim nieładzie, oczy to zielone, to po chwili brązowe. Po prostu obłęd. Gdy po raz pierwszy zjawił się w szpitalu, żeńska część personelu zmieniła się w podekscytowane podlotki.
Parker okazał się świetnym lekarzem, jednym z najlepszych, z jakimi do tej pory pracowała. Godny zaufania, rzetelny i solidny, zawsze w dobrym humorze. Był czarujący i zabawny, a lekko zaniedbany wygląd tylko dodawał mu uroku. W dodatku był dobrze wychowany. I, co ważniejsze, miał doskonałe podejście do małych pacjentów, co czyniło z niego fantastycznego pediatrę.
Był też niepoprawnym kobieciarzem. Tak w każdym razie mówiono. A teraz najwyraźniej poluje na nią.
Nic z tego.
Dostała nauczkę, by nie wiązać się z kimś, z kim pracuje, zwłaszcza z kimś wyżej postawionym, bo to dobrze się nie kończy. Od początku starała się ignorować Parkera, choć było to nadzwyczaj trudne. Ciągle się z nią droczył, jawnie ją prowokował. Zainteresowanie, jakie jej okazywał, niestety trochę na nią podziałało.
Trochę? Wolne żarty! Może to wmawiać rodzinie czy współpracownikom, ale siebie nie oszuka. I choć za nic by się do tego nie przyznała, pragnie go. I to jak!
Codziennie czekała na chwilę, kiedy znowu go zobaczy. Lekko zmierzwione włosy, niestarannie zawiązany krawat, kosmyk włosów opadający na czoło. Wyobrażała sobie, jak odgarnia go na bok, poprawia mu krawat, a potem…
W tym momencie urywała. Czuła, że jeśli posunie się dalej, może zapomnieć o powodach, dla których musi zachować wobec niego dystans. Nawet gdyby nie był jej szefem, nie jest dla niej. Gdyby rodzina się dowiedziała, że spotyka się z lekarzem, nie miałaby życia.
Mógłby przestać ją obserwować. Była tak spięta, że nie mogła jeść. To nawet pewien plus, bo pod wpływem zauroczenia, pożądania czy jak to nazwać, można schudnąć. Odkąd Parker tu jest, straciła ponad osiem kilogramów. Tyle ważyła na pierwszym roku. Tak ją to podbudowało, że znowu zaczęła biegać. Oczywiście gdyby wcześniej nie zaniedbała ćwiczeń, nie przytyłaby. Nie zależało jej, bo nie miała dla kogo dbać o wygląd. Ani też czasu i ochoty, by się za kimś rozejrzeć.
Kątem oka zauważyła, że doktor Reese wstaje. Poczuła skurcz w żołądku. Idąc do wyjścia, musi przejść koło niej. Wbiła wzrok w telefon, ukradkiem obserwując Parkera. Zaraz ją minie. Zatrzyma się i zagada? Zawsze napomykał o czymś niezwiązanym z pracą. Wiedział, że to ją wytrąca z równowagi. W każdym razie chciała, by tak myślał.
Musiał się bardzo spieszyć, bo tym razem nie przystanął. Powinna odetchnąć z ulgą, czemu więc czuje się zawiedziona? Musi się opamiętać. Przestać roić o kimś, kto absolutnie nie jest dla niej.
Zadzwoniła komórka. Vanessa. Clare błyskawicznie przestawiła się na sprawy zawodowe. Stan Janey z każdą chwilą się pogarszał.
Poderwała się z miejsca i ruszyła do najbliższej windy. Janey została znaleziona zaraz po urodzeniu i jej życie wisiało na włosku. W stosunku do tej istotki nie była w stanie zachować profesjonalnego obiektywizmu, odsunąć na bok emocji. Maleńka Janey nie miała nikogo bliskiego, poszukiwania jej rodziny spełzły na niczym, policja nie wpadła na żaden trop. Dziewczynka jest bezbronna, zdana na pomoc obcych ludzi.
Jak matka mogła ją w taki sposób porzucić? Clare nie miała dzieci, lecz widziała, jaką czułą opieką jej siostry otaczają swe pociechy. Co się stało, że matka Janey uznała, że dziecku będzie lepiej bez niej? A może nie miała wyboru?
Na tę myśl aż się wzdrygnęła.
Skręciła i dostrzegła zamykające się drzwi windy. Puściła się biegiem.
- Proszę zaczekać!
Człowiek w windzie wysunął rękę, by unieruchomić drzwi. Szybko wśliznęła się do środka i zaniemówiła. Ostatnia osoba, z którą chciałaby się tu znaleźć.
Sam na sam. Parker nacisnął guzik i spojrzał na Clare tak, że kolana się pod nią ugięły. Drzwi zasunęły się bezszelestnie.
- Cześć, słoneczko.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel