Tajemnice panny Fleur
Przedstawiamy "Tajemnice panny Fleur" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Tajemnicza, piękna, uwodzicielska… Marcus nie może oderwać oczu od poznanej w paryskim kasynie Fleur. Jest zachwycony, gdy Fleur zaprasza go do domu. I bardzo zły, gdy po wspólnej nocy budzi się w pustym łóżku i bez portfela. Ponownie spotyka ją w Brighton, lecz zamiast natychmiast wydać władzom, zaczyna bacznie obserwować. Nie wierzy w jej wyjaśnienia i rzekomo arystokratyczne pochodzenie. Jest świadkiem, jak ta sprytna panna zręcznie okrada kolejnych dżentelmenów. Powinien ją jak najszybciej zdemaskować, tymczasem coraz bardziej ulega jej urokowi…
Fragment książki
Kobieta stukała żetonami do gry o zielone sukno stołu i czekała, aż krupier rzuci kartę na trzy inne, leżące na stole.
Marcus Wolfdon, dla przyjaciół po prostu Wolf, stał oparty o ścianę, obserwując ją i podziwiając koncentrację w jej ciemnych oczach. Chociaż stronił od hazardu, teraz mógłby się założyć, że kobieta przeliczała karty i oceniała prawdopodobieństwo, że jej suma punktów będzie mniejsza niż dwadzieścia jeden. To dawało jej pewną przewagę w grze.
Wolf zmarszczył brwi. Nie sądził, by jakiekolwiek kasyno długo tolerowało obecność graczy, którym dobrze idzie. Zwłaszcza jeśli kasyno było paryskie, a gracze byli Anglikami tak jak on.
Zdawał sobie sprawę z nastrojów panujących w mieście. Jako doradca sir Charlesa Stuarta, ambasadora Wielkiej Brytanii we Francji, wiedział o każdym zajściu wymierzonym przeciwko Anglikom.
Przyjaciel Wolfa, Harris, zasiadł do gry w wista o wysoką stawkę i szybko o nim zapomniał. O ile Wolf nie chciał postawić własnych pieniędzy – a nie chciał – nie miał do roboty nic poza obserwowaniem tajemniczej kobiety.
Była intrygująca. Jej ciemnobrązowe oczy błyszczały inteligencją. Wyglądała na młodszą niż on, ale było oczywiste, że już wiedziała sporo o życiu.
Najbardziej intrygowała go otaczająca ją aura tajemnicy. Wyglądało na to, że przyszła do kasyna sama, podobnie jak inne elegancko ubrane kobiety. Jednak one poświęcały znacznie mniej uwagi kartom, za to znacznie więcej obecnym tu Anglikom.
– Je n'ai pas d'argent. Nie mam pieniędzy – odpowiadał tym, które do niego podchodziły. Już wkrótce przestały zwracać na niego uwagę.
Natomiast ta kobieta ignorowała znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. Prawie nie odrywała oczu od kart, więc Wolf mógł się jej bezkarnie przypatrywać. Jej dekolt był jak na londyńskie standardy skandalicznie głęboki. Kasztanowe włosy, częściowo puszczone luźno, opadały na kremową biel ramion. Była ubrana równie wyzywająco jak kurtyzany, ale jednocześnie tak skupiona na grze, jak typowy hazardzista.
Kiedy czekała na ruch krupiera, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Krupier wyciągnął następną kartę z talii i położył przed nią. Wolf patrzył, jak jej spojrzenie nieco gaśnie. Prawie niezauważalnie skinęła głową. Krupier podniósł wzrok na jej twarz, a potem ponownie spojrzał na karty. Miała szesnaście punktów. Powoli odkrył zakrytą kartę. Była to królowa kier, dająca mu w sumie dwadzieścia jeden punktów.
Kobieta spojrzała na niego zszokowana i podniosła swoją kartę. W sumie miała dwadzieścia punktów. Pozostali gracze wyglądali na rozczarowanych.
Zaczęło się kolejne rozdanie, po dwie karty dla każdego gracza. Kobieta dorzuciła do puli dwa żetony. Miała na ręce króla. Krupier ponownie zaczął rozdawać, ale kobieta zatrzymała swoje karty. Nie odwracała wzroku od twarzy krupiera, który, jak się okazało, miał dwadzieścia punktów. Ujawniła swoją ukrytą kartę. Dziewiątka. Dziewiętnaście punktów, czyli o jeden mniej niż krupier.
Wstała, wpatrując się w krupiera. Wolf już myślał, że coś powie, ale ona tylko gwałtownie się odwróciła i wyszła z pomieszczenia.
Ruszył za nią i znalazł ją w sali restauracyjnej. Siedziała samotnie przy stole. Kelner przyniósł jej butelkę wina i jeden kieliszek.
Wolf przeszedł przez salę w jej stronę.
– Pardon, madame – powiedział.
Uniosła wzrok i spojrzała na niego. Nadal miała rumieńce na twarzy.
– Krupier oszukiwał, prawda?
– Tak. – Wzruszyła ramionami, tak jak to robią Francuzki. Jakiś czas przypatrywała się Wolfowi, jakby coś rozważała, wreszcie gestem kazała mu usiąść. – Monsieur…
– Wolfdon – odpowiedział, obdarzając ją uśmiechem, który inne kobiety uważały za czarujący. Nie zdradził, że jest doradcą brytyjskiego ambasadora oraz synem i spadkobiercą angielskiego baroneta. Nigdy nie było wiadomo, kto z Francuzów gardzi arystokracją. – Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i zdradzi swoje imię?
Zawahała się, odwracając wzrok.
– Fleur – powiedziała w końcu.
Fałszywe imię, bez wątpienia zainspirowane wzorem fleur de lis na tapetach dookoła nich. Spojrzał na wzór, dając do zrozumienia, że ją przejrzał.
– Madame Fleur.
Uniosła kieliszek z winem, a on dał znak kelnerowi, by przyniósł drugi kieliszek.
– Nie zdecydowała się pani na konfrontację się z krupierem.
Zaśmiała się cicho.
– Oczywiście, sir. Byłabym głupia, gdybym oskarżyła go o oszustwo. To byłoby moje słowo przeciwko jego. Nie ma tu nikogo, kto stanąłby w mojej obronie. Prawdopodobnie dostałabym po uszach, że ostrzegłam was, Anglików, o prawdziwej naturze tego miejsca.
Wolf wziął kieliszek od kelnera i sam nalał sobie wina.
– Z przyjemnością pani pomogę, o ile tego sobie pani życzy.
– Będzie pan moim rycerzem na białym koniu? Wtedy to panu by się dostało. Nie, nie wrócę tu. To samo radzę panu i pańskiemu przyjacielowi.
– Mojemu przyjacielowi? – Upił łyk wina.
– Jasnowłosemu dżentelmenowi, który gra teraz w wista.
A więc widziała, że on i Harris przyszli razem.
– Zwróciłem na panią uwagę, bo który mężczyzna by nie zwrócił? Jestem jednak zaskoczony, że pani również mnie zauważyła. Schlebia mi to.
– Trzeba mieć oczy dookoła głowy. – Na chwilę coś ją rozproszyło, jednak szybko znów się skupiła. – Nie lubi pan gier hazardowych?
– Nie lubię przegrywać.
– Dlaczego więc pan przyszedł? Czyżby szukał pan kobiety dla rozrywki?
– Czy to propozycja?
– Zapewniam pana, że jestem tu dla hazardu, niczego więcej. Byłam po prostu ciekawa, to wszystko. Mężczyźni przychodzą do kasyn albo żeby grać, albo żeby znaleźć kobietę.
Zafascynowały go jej oczy. Były ciemnobrązowe jak mahoń, wyraziste i czujne.
– Schlebia mi, że interesuje panią, co tu robię, ale odpowiedź jest banalna. Przyszedłem tu z braku innych rozrywek.
– Żeby nie siedzieć bezczynnie w czterech ścianach?
– Zwiedziłem już Paryż, więc... – Sięgnął po kieliszek z winem, muskając przy tym jej dłoń.
Odwróciła od niego wzrok i nieznacznie się skrzywiła.
Ponownie dotknął jej dłoni.
– Jesteś smutna, Fleur? – zapytał cicho.
Zacisnęła palce i odsunęła jego dłoń.
– Jestem po prostu zła, że ktoś mnie oszukał. To wszystko. Powiedz mi, co już zwiedziłeś?
Opowiedział jej o wizycie w Notre Dame i w Musée Napoléon, gdzie wystawiono łupy wojenne i kosztowności. Opowiadał o tym, jak chodził od sklepu do sklepu w poszukiwaniu pamiątek, które chciał wysłać rodzinie do domu.
– Znalazłeś coś ciekawego? – zapytała.
– Porcelanową figurkę dla matki, koronki dla sióstr i scyzoryk dla ojca.
– Masz siostry?
– Trzy.
– Ach, trzy. – Westchnęła smutno. – Szczęściarz. – Opowiedz mi o nich.
Ponieważ zrobiłby wszystko, aby pozostać w jej towarzystwie, opowiedział o siostrach. Dwie z nich były jeszcze małe, kiedy wyjechał z domu w tysiąc osiemset jedenastym roku.
– Jedna jest starsza, a dwie młodsze – odparł. – Wszystkie wyszły już za mąż. – I wszystkie były arystokratkami, ale o tym na wszelki wypadek nie wspomniał. – Wszystkie mają dzieci, ale nie pytaj, ile ani w jakim wieku. Nie jestem w stanie wszystkich spamiętać.
– Czy cała twoja rodzina mieszka w Anglii?
To pytanie wydało się Wolfowi dziwne.
– Tak, cała.
– Więc jesteś turystą? – zapytała z lekceważącą nutą w głosie.
– Nie jestem turystą. Pracuję tu.
Jej brwi uniosły się, ale szybko upiła kolejny łyk wina, jak gdyby straciła zainteresowanie tematem.
– A pani? Czy pani rodzina mieszka w Paryżu?
Machnęła lekceważąco ręką.
– To nieistotne. – Wstała. – Jeśli pan pozwoli, opuszczę już pana.
Wolf nie chciał, by odeszła. Towarzystwo pięknej i tajemniczej kobiety było o wiele atrakcyjniejszą rozrywką niż patrzenie, jak Harris przegrywa w wista.
– Pozwoli pani, że odprowadzę ją do domu? Żeby nic się pani nie stało.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– No dobrze.
Zatrzymał się w pokoju karcianym, aby dać znać Harrisowi, że wychodzi. Jego przyjaciel pomachał mu, ledwo odrywając wzrok od kart. Czy powinien ostrzec Harrisa, że kasyno oszukuje? Nie. Mogłoby to narazić Fleur na niebezpieczeństwo. Poza tym Harris nigdy nie stawiał więcej, niż miał w kieszeni.
Przy drzwiach pomógł Fleur włożyć pelerynę, ciesząc się chwilą rozkosznej bliskości. Była piękna, tajemnicza i uwodzicielska.
Wyszli na zewnątrz w rześką, chłodną noc. Było po deszczu, w powietrzu czuło się nadchodząc zimę. Ulice były prawie puste i ciche. Trzymała go za rękę i chociaż nie mówiła zbyt wiele, miał nadzieję, że zaprosi go do siebie.
Zaprowadziła go w wąską uliczkę, do drewnianych drzwi.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała.
Odwróciła się w stronę drzwi, ale złapał ją za ramię. Stał tak blisko niej, że czuł jej oddech na twarzy.
W końcu spytała:
– Chciałbyś wejść?
Jego oddech przyspieszył, gdy ogarnęło go pożądanie.
– Z ogromną przyjemnością – rzekł i postanowił w duchu, że i ona odczuje ogromną przyjemność.
Drzwi otworzyły się, ukazując wąskie drewniane schody. Wspięli się na drugie piętro i przeszli przez wąski korytarz. Zatrzymała się, a Wolf usłyszał pobrzękiwanie klucza i szczęk zamka. W końcu otworzyła drzwi do ciemnego pokoju. Weszli do środka. Usłyszał krzątaninę Fleur, potem zobaczył, jak zapala lampę naftową.
Znajdowali się bardzo małym i bardzo skromnie urządzonym pokoju. Było tu łóżko, drewniany stół, krzesło i mały kufer. Na ścianie wisiały dwie półki. Nie spodziewał się, że tak elegancko ubrana kobieta może tak skromnie mieszkać. Dlaczego tak było? Czy miała kłopoty finansowe? Potrzebowała pomocy?
Powiesiła pelerynę na kołku przy drzwiach.
– Mogę prosić o pański płaszcz, monsieur?
Zdjął kapelusz i ściągnął płaszcz, który Fleur powiesiła na swojej pelerynie. Kiedy odwróciła się do niego, wydawało się, że powietrze między nimi iskrzy. Zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę, by pogładzić nieskazitelną skórę jej policzka, nadal zimną od chłodnego nocnego powietrza.
***
Juliana Parsons zamknęła oczy, zaskoczona delikatnym dotykiem Anglika. Tak długo była samotna.
To, że podszedł do niej w kasynie, było niczym zrządzenie losu. Dopiero co przegrała w karty ostatniego franka, a to oznaczało, że teraz znów będzie musiała kraść. Ta perspektywa nie powodowała wyrzutów sumienia. Bardziej obawiała się, że ktoś ją nakryje na kradzieży, bo to oznaczało więzienie i śmierć na gilotynie.
Taki los spotkał jej ojca.
Zacisnęła powieki. Nie chciała myśleć ani o jego śmierci, ani o tym, że wszyscy przyjaciele porzucili go i pozwolili, by został aresztowany.
Porzucili również ją. Żyła w Paryżu całkiem sama, radząc sobie z niebezpieczeństwami wyłącznie dzięki sprytowi.
Nie ufała mężczyznom. Każdy z nich, nawet jej ojciec, myślał najpierw o sobie, a dopiero potem o innych. Jednak odkryła, że mężczyźni są najbardziej wylewni, kiedy chcą zaspokoić swoje żądze. Był to fakt, który jako kobieta mogła wykorzystać.
Ten cały monsieur Wolfdon był bardzo chętny, by zaspokoić swoje żądze. Tylko z tego powodu do niej podszedł. Nader szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ potrzebowała tego mężczyzny, a raczej jego pieniędzy.
Wolała zdobywać fundusze, grając w karty, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy kilkakrotnie była zmuszona uciekać się do schematu, którego nauczył ją ojciec. Wykorzystać pragnienie mężczyzny, by pójść z nią do łóżka, ukraść jego portfel, a następnie uciec gdzie pieprz rośnie. Jeśli mężczyzna nie był wystarczająco szybki, by ją złapać, to schemat się sprawdzał. Gdyby plan się nie powiódł, zostałaby skazana za kradzież, a za to karano śmiercią.
Trochę się obawiała, czy uda jej się uciec przed tak wysokim i silnym Anglikiem. Nawet podobało jej się, że się z nią przekomarzał. Był przystojny, ale wielu mężczyzn takich było. Był również czarujący i grzeczny. Miała wrażenie, że mogłaby go odprawić jednym słowem, ale, co dziwne, nie chciała od niego uciec. Szli do jej mieszkania, a ona zwlekała z momentem, kiedy sięgnie do jego kieszeni i go okradnie. Mało tego, zaprowadziła go prosto do swojego pokoju. Wykazała się niebywałą głupotą.
Spojrzała w słabym świetle lampy naftowej na jego sympatyczną twarz. Gdy się uśmiechał, robiły mu się dołeczki w policzkach, a jego zielone oczy nabierały blasku. Jego włosy, które teraz, w słabym świetle lampy były ciemne, w dobrze oświetlonym wnętrzu kasyna miały kolor brązowy jak skaliste wybrzeże Jersey. Pan Wolfdon pewnie uznał, że Juliana jest z Paryża, ale tak naprawdę jej domem była wyspa Jersey. Gdy Napoleon został zesłany na Elbę, ojciec Juliany przekonał ją, że powinni wyjechać do Francji. Jej droga matka, Francuzka, na pewno by tego chciała. Tak przynajmniej twierdził.
Później Juliana odkryła prawdziwy powód wyjazdu ojca i jego partnerów w interesach z Jersey. Groziło im tam aresztowanie. Ona również nie mogła tam wrócić.
Poczuła w oczach łzy.
– Wyglądasz na bliską płaczu. – Głos Wolfdona wdarł się pomiędzy jej myśli. – Powiedz mi, co cię martwi. Pozwól sobie pomóc.
Gwałtownie zamrugała.
– To... to nic takiego. Oczy mi łzawią od chłodu.
Obdarzył ją sceptycznym spojrzeniem i przesunął dłoń z policzka Juliany na jej ramię. A potem zrobił coś jeszcze bardziej zaskakującego. Otulił ją ciepłym uściskiem.
– Skoro nie chcesz powiedzieć, co cię trapi, pozwól, że przynajmniej cię pocieszę.
Juliana poddała się słabości i wtuliła w jego pierś, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. Zacisnęła powieki, powstrzymując łzy. Wylała ich dostatecznie dużo po śmierci matki, a potem po śmierci ojca.
Stopniowo odzyskała spokój i wreszcie odsunęła się od Wolfdona.
– Mam butelkę wina. – Ostatnią, jaka jej została. – Napijesz się?
Chciała się z nim czymś podzielić, podziękować za to, że próbował ją pocieszyć, nawet jeśli chęć pocieszenia i jego uprzejmość były udawane.
– Jeśli też masz ochotę – odpowiedział.
Podeszła do dzbanka z wodą i opłukała szklankę oraz filiżankę. Nalała wina i podała Wolfowi szklankę. Spojrzał na nią, jakby korciło go, by zapytać, dlaczego ktoś tak biedny gra w kasynie. Nic jednak nie powiedział, tylko rozglądał się po pomieszczeniu.
Podejrzewała, że jej obskurny pokój ostro kontrastuje z miejscami, w których zazwyczaj przyjmują klientów sprzedajne kobiety. Ona się nie sprzedawała. Była złodziejką, ale nie prostytutką. Czy uważał ją za dziwkę? Czy myślał, że to dlatego go zaprosiła?
Dlaczego w ogóle to zrobiła? Tylko dlatego, że był dla niej miły?
W jego ramionach czuła się dobrze. Był uprzejmy i choć zapewne ta uprzejmość była równie ulotna, jak w przypadku każdego innego mężczyzny, pociągało ją to. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio kochała się z mężczyzną. Może nie stanie się nic złego, jeśli przyjmie to, najwyraźniej chciał jej dać?
Poza tym nagle poczuła się straszliwie samotna. Pragnęła przynajmniej złudnej bliskości.
– W tym pokoju można usiąść tylko na łóżku. – Zdjęła buty i wspięła się na małe łóżko, podciągając suknię, by usiąść ze skrzyżowanymi nogami. – No chyba że wolisz krzesło.
– Łóżko się nada. – Usiadł obok niej i stuknął się szklanką z jej filiżanką. – Za lepsze czasy, Fleur.
Poczuła się, jakby przez chwilę przejrzał ją na wylot.
– Za lepsze czasy.
Od wina zakręciło jej się w głowie, a może zakręciło jej się w głowie od jego zapachu? Nie przysunął się i niczego się nie domagał. Pozostawił jej decyzję, czy pójdzie z nim do łóżka, czy nie.
Przesunęła się i oparła o ścianę. Siedziała prawie za nim i miała bardzo dobry widok na jego plecy i tył głowy. Nagle nabrała ochoty, by zmierzwić mu włosy i sprawdzić, czy wówczas będą sterczeć jak u innych mężczyzn, czy wrócą na swoje miejsce. Zapragnęła też przesunąć dłonią po jego plecach. Najlepiej nagich.
Chyba byłby delikatnym i uważnym kochankiem. Zapragnęła sprawdzić, czy jej domysły są słuszne.
Postawiła pustą filiżankę na podłodze i przysunęła się do niego. Wyciągnęła spinki z włosów i rozczesała je palcami, po czym pochyliła się nad Wolfdonem i szepnęła mu do ucha:
– Proszę mi pozwolić rozpiąć pańską marynarkę.
Odwrócił się do niej.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
Przerwała, ponownie zaskoczona, że o to spytał, i pocałowała go w szyję.
– Tak. Pragnę pana.
Zdjął buty, ujął jej twarz i pocałował w usta. Był przy tym tak delikatny, jakby się bał, że zrobi jej krzywdę.
Zupełnie jakby ją kochał.
Juliana rozpięła guziki jego cienkiej marynarki, machinalnie sprawdzając, czy ma przy sobie portfel i ile jest w nim pieniędzy. Prawie żałowała, że musi go okraść. Prawie, bo przecież ona nie miała żadnych pieniędzy, a Anglicy zawsze mieli ich przy sobie mnóstwo.
Obsypała jego twarz pocałunkami, ściągnęła mu koszulę i aż westchnęła na widok jego wspaniałej, umięśnionej klatki piersiowej.
Odwrócił od niej wzrok.
– Jak ty na mnie patrzysz, Fleur.
Skoro dostrzegł, że szczerze go podziwia, musiała uważać, by nie dostrzegł innych emocji. Zdawał się je odgadywać, zanim sama zdała sobie z nich sprawę.
Odwróciła się do niego plecami i uniosła włosy.
– Rozwiąż mi suknię.