Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Tajemniczy kochanek (ebook)
Zajrzyj do książki

Tajemniczy kochanek (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-7459-3
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyBound by Their Nine-Month Scandal
TłumaczMaria Nowak
Język oryginałuangielski
EAN9788327674593
Data premiery2021-11-10
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Hiszpańska arystokratka Pia Montero nie lubi imprez towarzyskich, lecz z poczucia obowiązku bierze udział w balu maskowym organizowanym przez bratową. Ma się tu spotkać z mężczyzną, którego matka upatrzyła sobie na jej męża. Przypadkiem wpada na nieznajomego – i budzi on wszystkie jej zmysły. Oboje ulegają namiętności, a potem rozstają się, nie znając nawet swoich imion. Pia nie zamierza tego zmieniać i nadal jest gotowa spełnić oczekiwania rodziców. Wkrótce jednak orientuje się, że jest w ciąży…

Fragment książki

Gdyby zdołała choć na chwilę zapomnieć, po co tu przyszła, musiałaby uznać wieczór za całkiem przyjemny. Zaskakujące. Pia Montero nie znosiła tłumnych, wystawnych imprez, więc kiedy dostała propozycję nie do odrzucenia, żeby wziąć udział w balu maskowym organizowanym przez bratową, zrobiło jej się słabo. Odmówić, oczywiście, nie mogła. Nie mogła też opuścić balu zaraz po powitaniach, wymawiając się bólem głowy. Od obowiązków nie było ucieczki, a już na pewno nie wtedy, gdy jej matka czuwała osobiście nad tym, by córka się z nich wywiązała.
Do eleganckiej rezydencji, będącej od niedawna własnością brata, pojechała, robiąc dobrą minę do złej gry. Czuła się, jakby szła na ścięcie.
A jednak, w miarę jak złocisty zmierzch zamieniał się w migoczącą gwiazdami, pogodną noc, jej niechęć ustępowała zaintrygowaniu. Jeszcze nigdy nie była na balu maskowym – jej matka uważała, że takie imprezy są w złym guście – i nie podejrzewała, że okaże się to tak ciekawym doświadczeniem.
Choć zaczął się już październik, śródziemnomorska bryza była przyjemnie ciepła. Goście korzystali z pięknej pogody, przechadzając się po ogrodzie oświetlonym lampionami, a z sali balowej, przez otwarte na oścież balkonowe okna, płynęła szeroką falą muzyka wykonywana przez kwartet instrumentalny. Pia uśmiechnęła się do kelnera, gdy ten skłonił się przed nią, balansując ogromną tacą pełną rozmaitych napojów. Sięgnęła po szklaneczkę sangrii. To była jej zwyczajowa strategia obronna – zająć czymś ręce, sprawiać wrażenie miło zrelaksowanej i uprzejmie zainteresowanej tym, co dzieje się wokół, jednocześnie zasłaniając się napojem, niczym wojownik tarczą. Nie cierpiała salonowych półsłówek i rozgrywek. Miała frustrującą świadomość, że jest beznadziejna w te klocki. Dzisiejszy wieczór był przyjemną niespodzianką i mogła się cieszyć owocowym smakiem napoju, nie czując nerwowego ściskania w żołądku. Jej uśmiech był naturalny, oddech spokojny, nie pojawiło się też nieprzyjemne odrętwienie rąk i nóg, które tak często trapiło ją, gdy była narażona na zbyt wiele spojrzeń. Kto by pomyślał, że maska mogła zdziałać takie cuda? Wszystko dlatego, że gwarantowała anonimowość.
Pia ruszyła wolnym krokiem wzdłuż szpaleru starannie przyciętych drzewek, które w gąszczu lśniących liści ukrywały drobne kule ostatnich dojrzałych mandarynek, i oddała się swojemu ulubionemu zajęciu – obserwacji. Wyglądało na to, że nie tylko ona czuje się dziś wyjątkowo swobodnie. Goście ochoczo wykorzystali okazję, by sztywne wieczorowe stroje zostawić w domu i dać upust fantazji. Wróżki w koronkowych, rozkloszowanych sukniach przemykały pod lampionami, ich lśniące skrzydełka migotały, odbijając świetlne refleksy. Zamorskie księżniczki w strojach skrzących się od klejnotów czarowały egzotycznym tańcem, a damy z dawnych wieków zachwycały wyszukanymi fryzurami, zdobnymi w pióra i kwiaty. Mężczyźni nie ustępowali swoim towarzyszkom w pomysłowości. Korsarze w bogato wyszywanych wamsach i szerokich pludrach szaleli na parkiecie, konkurując o względy pań z dworzanami, którzy przypudrowali swoje trefione peruki i paradowali w spodniach do kolan, ukazujących białe pończochy. Torreadorzy dumnie prezentowali imponujące traje de luces. Stroje były rozmaite i barwne, a maski stanowiły istne dzieła sztuki. Niektóre wykonano z koronki, inne były gładkie i lśniące. Oszczędne w formie albo rozbudowane, z uroczymi kocimi uszkami, groźnymi rogami czy śmiesznymi ptasimi dziobami.
Najbardziej pomysłowe kostiumy miały zostać nagrodzone, ale Pia nie miała zamiaru stawać do konkursu. Wybrała sukienkę z granatowego jedwabiu, której krój, z dopasowanym gorsetem i marszczoną spódnicą, luźno nawiązywał do tradycyjnych damskich strojów balowych z jej regionu. Zrezygnowała ze zdobnej w złociste pióra maski weneckiej, którą dla niej przyszykowano, i choć matka uniosła brwi w wyrazie bezradnej frustracji, wybrała skromną, czarną maseczkę, skrywającą górną połowę twarzy. Gdy zerknęła w lustro, musiała przyznać, że efekt jest więcej niż zadowalający. Ażurowa koronka stanowiła ciekawą oprawę dla ciemnych oczu, maska była leciutka jak piórko, a przy tym dostatecznie szeroka, by skutecznie ukryć jej tożsamość. Włosy, splecione w finezyjne upięcie z tyłu głowy, spływały na ramiona szeroką rzeką lśniących, hebanowych pasm. Wyglądała dokładnie tak, jak powinna, jeśli nie chciała zwrócić na siebie niczyjej uwagi, czyniąc jednocześnie zadość wymogom savoir-vivre’u.
Tak, ten wieczór mógłby być nawet przyjemny, gdyby nie przytłaczająca świadomość obowiązku, który na niej spoczywał. Musiała wyjść za mąż. Matka już od jakiegoś czasu nalegała, by Pia przestała „bujać w obłokach” i okazała względy jednemu z zaaprobowanych przez rodzinę pretendentów do ręki. Gdy Pia tłumaczyła, że nie buja w obłokach, tylko przygotowuje przewód doktorski z mikrobiologii, La Reina wznosiła oczy ku niebu, jakby oczekiwała, że siła wyższa przemówi, wyjaśniając, dlaczego zesłała na nią utrapienie w postaci córki, którą interesują wyłącznie jakieś paskudne bakcyle na szalkach Petriego, zaś tysiącletnią tradycję szacownego rodu kastylijskich książąt, z którego pochodzi, ma za nic.
Oczywiście La Reina przesadzała. Pia bardzo poważnie traktowała tradycję rodu Montero de Castellòn. Czy mogła jednak poradzić coś na to, że była, jaka była? Owszem, natura obdarzyła ją klasyczną urodą godną hiszpańskiej arystokratki, ale niestety, została także wyposażona w bystrość umysłu, która nie tylko pozwoliła jej ukończyć trzy fakultety i przygotować doktorat, ale także odarła ze złudzeń. Pia była dziwaczką i dobrze o tym wiedziała. Specjalista zapewne postawiłby diagnozę: fobia społeczna, prawdopodobnie na tle zaburzeń ze spektrum Aspergera. Ale o żadnych diagnozach oczywiście nie było mowy; Pia spędziła dzieciństwo i lata szkolne w zaciszu luksusowych placówek edukacyjnych, a gdy poszła na uniwersytet, poziom wiedzy z matematyki, fizyki, biologii i chemii stanowił jej kartę atutową, przyćmiewającą wszelkie dziwactwa. Co z tego, że była odludkiem? Studiowała trzy kierunki, więc od rana do nocy siedziała w bibliotece, w laboratorium, albo włóczyła się Bóg wie gdzie, poszukując w terenie próbek do badań. La Reina ubolewała, że córka praktycznie nie bierze udziału w życiu publicznym rodziny i powtarzała, że obowiązkiem panny z rodu Montero jest lśnić jak klejnot w koronie. Ojciec, jak zwykle, nie mówił nic, poza tymi rzadkimi okazjami, kiedy wdawał się z córką w długie, płomienne dysputy pełne skomplikowanych nazw, kompletnie niezrozumiałych dla postronnego słuchacza. Jeszcze jedna okazja dla La Reiny, by wznosić oczy ku niebu. Czy ktokolwiek mógł pojąć, jak ciężki dźwiga krzyż, mając męża naukowca? Diuk Montero de Castellòn był chemikiem i, jak lubiła mawiać diuszesa, nosa nie wyściubiał poza swoje ukochane zakłady metalurgiczne. Jak zwykle, przesadzała. Po pierwsze, innowacje w dziedzinie zastosowania metali ziem rzadkich przyniosły rodzinie Montero miliony, a po drugie, diuk był nie tylko zapalonym wynalazcą ze stopniem profesora, ale też działaczem społecznym, który nie bał się polityki. Gdy synowie dorośli, przekazał im stery przedsiębiorstwa i z zadowoleniem patrzył, jak rozkwita, zamieniając się w międzynarodową korporację. Sam zdecydował się kandydować do parlamentu i od lat cieszył się przychylnością wyborców.
Polityczne sukcesy męża i międzynarodowa kariera synów to jednak było za mało dla La Reiny. Uznała, że czas wprowadzić do gry kolejnego pionka. Pia, jedyna córka, miała wzmocnić pozycję rodziny przez korzystny mariaż. Po tym, jak ci ancymoni, jej bracia, ośmielili się popełnić mezalianse i w dodatku, nie oglądając się na to, co ludzie powiedzą, śluby brali w nieprzystojnym pośpiechu, było szczególnie istotne, by panna Montero de Castellòn postąpiła, jak należy. Związek małżeński z odpowiednim epuzerem, zawarty w poszanowaniu dla tradycji, miał zamknąć usta wszystkim, którzy pozwolili sobie na zawoalowane kpiny, rzucając aluzje na temat ognistego temperamentu, którego młodzi panowie Montero na pewno nie odziedziczyli po ojcu, statecznym profesorze…
– Co ty tu robisz, zupełnie sama i w dodatku z drinkiem? – natarła teraz na córkę, biorąc się pod boki, choć suknia na sztywnej krynolinie mocno utrudniała ten gest. – Raz, że to nie uchodzi, a dwa, że tracisz cenny czas. Jeden i dwa to trzy, a kogo mamy na godzinie trzeciej? Czy to przypadkiem nie dziedzic fortuny Estradów?
Pia zerknęła niechętnie w kierunku, który matka wskazała dyskretnym ruchem chińskiego wachlarza. Niestety, La Reinie nie można było odmówić spostrzegawczości. Za biało-czarną maską Pierrota naprawdę skrywał się Sebastiàn, kawaler, którego matka uważała za „dobrą partię”.
– Twój ruch, Pio – syczała zza maski, którą trzymała przed twarzą jak lorgnon. – Uczyłam cię, jak to się robi, prawda? Podchodzisz, niby przypadkiem, na chwilę unosisz maseczkę. Musisz wyczuć moment. Kiedy cię rozpozna, udajesz zaskoczoną, ale upewniasz się, tak, żeby w twoim wzroku dostrzegł zainteresowanie, które usiłujesz ukryć przez skromność. Gdy już poprosi cię do tańca, zgodzisz się po chwili wahania, dygniesz z gracją, a potem… jakoś to będzie.
– Proszę, niech mama przestanie. – Pia poczuła, że z tremy drętwieją jej palce, które zaczęła bezwiednie zaciskać na szklaneczce. – Ja nie dam rady…
– To się postaraj. – La Reina nie dała jej skończyć, podnosząc głos o ton. – Sebastiàn może i nie grzeszy urodą, ale mężczyzna nie musi być piękny, wystarczy, jeśli konie nie będą się płoszyły na jego widok. To bardzo sympatyczny młody człowiek. Czego ty od niego chcesz?
No właśnie, niczego od niego nie chcę – miała odpowiedzieć Pia, ale zmilczała. Prędzej czy później będzie musiała wyjść za mąż, to był jej obowiązek wobec rodziny. A ponieważ w świecie męsko-damskich rozgrywek czuła się jak słoń w składzie porcelany, ostatecznie na pewno przyjdzie jej poślubić kandydata wybranego przez matkę. Już kiedyś spróbowała wziąć sprawy w swoje ręce, ale tych kilka randek, na które się zdecydowała, okazało się sromotną porażką, po której zostały bardzo niekomfortowe wspomnienia. Nie potrafiła flirtować, w łóżku była do niczego. Cnotę straciła bardziej przez naukową ciekawość niż z potrzeby serca, ale to doświadczenie okazało się nie tylko bolesne, ale także niemiłosiernie nudne. Przetrwała je chyba tylko dzięki temu, że odkryła, że ornament na suficie w luksusowej sypialni hotelowego apartamentu, gdzie została zaproszona w celu niedwuznacznym, do złudzenia przypominał wzór molekuły kwasu hydroksy-N-metylobarbiturowego, i szalenie ją to rozbawiło. Wesołość jednak szybko minęła, a gdy je pierwszy kochanek zapadł w sen, pozostało tylko głębokie zażenowanie, które czuła po dziś dzień. Seks, to po prostu nie była jej bajka, a namiętność i romantyczna miłość stanowiły pojęcia abstrakcyjne. Podejrzewała, że jest niezdolna do tego typu uczuć, co nie znaczyło, że nie stać jej na lojalność i szczerą przyjaźń. Może poczciwy, niezbyt lotny Sebastiàn zaakceptowałby żonę z taką usterką? Niewykluczone, ale czy ona zniosłaby jego niewiarygodne wręcz gadulstwo?
Pia nie wierzyła w szczęście, tylko w statystyki, ale to w tej chwili nie miało znaczenia. Po prostu musiała spróbować szczęścia, jeśli nie chciała spędzić tego wieczoru w męczącym towarzystwie dziedzica fortuny rodu Estradów.
– Najpierw mogłybyśmy przejść się do namiotu i sprawdzić, jak się ma nasza cicha aukcja charytatywna. Wiele osób już na pewno złożyło oferty, może pojawiły się jakieś interesujące nazwiska? – podsunęła. Znała matkę wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ta połknie haczyk.
– Cóż, moja droga, jeśli ci zależy… – La Reina skrzywiła usta, ale w jej oczach zalśniła czysta, kobieca ciekawość. – Uważam, że bal maskowy to dziecinada, i do tego w nie najlepszym guście. Człowiek nie wie, z kim ma do czynienia! Ale rzeczywiście, dlaczego by nie zerknąć na nazwiska na liście ofert?
Diuszesa de Castellòn pożeglowała majestatycznie w stronę eleganckiego, otwartego namiotu, który ustawiono na trawniku. Światła ozdobnych lampionów tańczyły na tle białego płótna, a powietrze przesycone było wonią smagliczek i heliotropów, których ciemnofioletowy gąszcz kipiał z wielkich donic i koszy rozstawionych szczodrą ręką na lśniących deskach podłogi.
– Poppy radzi sobie nie najgorzej – rzuciła diuszesa, a Pia uniosła brwi. La Reina była niezwykle oszczędna, jeśli chodzi o pochwały dla synowych. Ale tym razem nawet ona musiała być pod wrażeniem. Pia nie miała pojęcia, czym kierowała się bratowa, gdy dobierała przedmioty na aukcję, ale faktem było, że wszystkie cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Rozbawieni goście tłoczyli się, gotowi zapłacić absurdalnie wysokie sumy za pokryte kurzem butelki wina ze słynnych roczników, starą biżuterię, antyki, zaproszenie na partyjkę golfa z członkiem rodziny królewskiej czy na przykład VIP-owski abonament do filharmonii. Pia obróciła się ku matce gwałtownie, czując ukłucie buntu. Określenie „radzi sobie nie najgorzej” było, delikatnie mówiąc, niedopowiedzeniem wobec ogromnego sukcesu, jakim cieszyły się bal i aukcja. Poppy należała się owacja na stojąco! Tej myśli jednak nie zdążyła już ubrać w słowa.
Co się wydarzyło w następnej chwili? Dla postronnego obserwatora – nic wielkiego. Ot, dwoje uczestników zabawy wpadło na siebie w ogólnym rozgardiaszu. Jednak zmysły Pii, nagle wyostrzone, zarejestrowały całą sekwencję wrażeń z niewiarygodną dokładnością.
Najpierw było lekkie muśnięcie wiatru, wywołane przez czyjś szybki ruch. Poczuła ciepło i nutę zapachu, który kojarzył się z dzikością i tajemnicą leśnych ostępów. Potem był dotyk, nagły kontakt dwóch ciał, który wprawił ją w gwałtowną wibrację. Zachwiała się i cofnęła, instynktownie usiłując odzyskać równowagę. Pomimo panującego wokół gwaru wyraźnie usłyszała ciche, szorstkie „przepraszam” i uniosła wzrok. Ciemna postać górowała nad nią, mocne linie wysokiej sylwetki wyglądały niemal groźnie. Jakaś nagła emocja chwyciła ją za gardło. Obcy był tak blisko, że zakręciło jej się w głowie. Mocne dłonie zamknęły się na jej ramionach i świat, który wirował wokół niej, zatrzymał się nagle. Był tylko szorstki dotyk jego skórzanych rękawic, przenikliwe spojrzenie oczu o nieodgadnionej barwie skrytych w cieniu kaptura naciągniętego głęboko na czoło.
I milczenie wypełnione uderzeniami jej serca. Kłębowisko emocji, które pozbawiało ją tchu. Była… zakłopotana. Nie, raczej zaintrygowana. Ten ciemno odziany, postawny nieznajomy, który wciąż trzymał jej nagie ramiona w zdecydowanym uścisku, budził w niej lęk. Więc dlaczego czuła się przy nim zaskakująco bezpiecznie, jakby nie istniało na świecie nic, czego musiałaby się bać, gdy był blisko?
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle poczuła, że chce wiedzieć wszystko o tym mężczyźnie. Chce zobaczyć jego twarz. I poznać każdą myśl. Kim był?
Cóż, jeśli wierzyć kostiumowi, jaki wybrał, był kimś w rodzaju Robin Hooda. Albo może raczej nowoczesnym typem samotnego mściciela, takim jak Arrow, bohater znanego serialu. Tak, jako skryta wielbicielka seriali Marvela musiała rozpoznać czarny, skórzany strój wojownika, który podkreślał atuty męskiej sylwetki, kaptur skrywający pół twarzy i maskę osłaniającą oczy. Widziała wyraźnie tylko mocną linię podbródka i usta o oszczędnym, twardym rysunku. Nagle wyobraźnia podsunęła jej bardzo sugestywną wizję, że wspina się na palce i muska wargami te usta, nieustępliwe, niemalże zacięte w wyrazie skrywanego gniewu.
I ta wizja sprawiła, że przeszył ją dreszcz.
– Przepraszam, ale stoją państwo w przejściu. – Dama z koafiurą ozdobioną pawimi piórami wyciągała szyję, żeby przyjrzeć się przedmiotom wystawionym na aukcję.
Drgnęli oboje, jak wyrwani z transu. Jeszcze przez moment nieznajomy nie wypuszczał ramion Pii z uścisku, jeszcze przez moment mierzył ją intensywnym spojrzeniem, którego nie potrafiła rozszyfrować. A potem cofnął dłonie.
– To my przepraszamy. – Pia, spłoszona, odsunęła się na bok, przepuszczając kobietę.
– Dziękuję – uśmiechnęła się tamta, więc Pia odpowiedziała jej uśmiechem. Gdy wymiana grzeczności się skończyła, obróciła się szybko, szukając wzrokiem wysokiej, zakapturzonej postaci. Ale nieznajomy był już daleko – zdążyła zobaczyć, jak znika w mroku. Bezwiednie objęła się ramionami, gdy przeszył ją lodowaty dreszcz. Przecież za nim nie pobiegnie… Nagle, pomimo wesołego rozgardiaszu, jaki panował wokół, poczuła się rozpaczliwie samotna. I dziwnie rozstrojona.
Przycisnęła dłonie do płonących policzków. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Co się z nią działo?! Zmarszczyła brwi i zamyślona usiadła w jednym z rozkładanych foteli. Dlaczego czuła się tak dziwnie? Przecież nie była chora? Zrozumienie przyszło dopiero po chwili. Ten nieznajomy… obudził w niej pożądanie. Tak, to musiało być to! Wszystko się zgadzało. Przedstawiciel męskiego rodzaju, z którym się zetknęła, posiadał wszelkie walory potrzebne do tego, żeby wywołać w jej organizmie hormonalną odpowiedź. Był wysoki, szczupły i silny, emanujący energią. Pewny siebie, opanowany, intrygujący… Samo wspomnienie jego szerokich ramion, mocnego uścisku dłoni, twardych rysów i nieustępliwego, przenikliwego spojrzenia działało na nią w bardzo dziwny i bardzo przyjemny sposób. Pia zamknęła oczy, skupiając się na tym odczuciu, którego nie miała nadziei nigdy poznać. Widywała już przecież przystojnych mężczyzn; w kręgach, w których się obracała, grasował niejeden Don Juan. Ale żaden nie obudził w niej nawet cienia emocji, które przeżywała teraz.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel