Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Tam, gdzie nikt nas nie znajdzie (ebook)
Zajrzyj do książki

Tam, gdzie nikt nas nie znajdzie (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-6711-3
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyUnlocking the Ex-Army Doc's Heart
TłumaczMonika Krasucka
Język oryginałuangielski
EAN9788327667113
Data premiery2021-04-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Doktor Annie Masters, niegdyś gwiazda telewizji, przekonuje się, że życie pisze zaskakujące scenariusze. Gdy w drzwiach ośrodka zdrowia założonego przez nią w odludnym rejonie Alaski staje wyczekiwany woluntariusz, okazuje się, że jest nim Rafe Bradstone, telewizyjny celebryta. Dynamiczny, przystojny i skupiony na karierze lekarz z Los Angeles burzy spokój arktycznej samotni, w której Annie ukryła się przed natrętnym światem show-biznesu. Rafe jednak usiłuje jej pokazać, co straciła, żyjąc wyłącznie pracą i wspomnieniami. Jest w tym tak przekonujący, że Annie zaczyna myśleć o przyszłości – u jego boku. Nie chce jednak wracać do Los Angeles, miasta, bez którego Rafe nie wyobraża sobie życia...

Fragment książki


Chłód był tak przenikliwy, że stojący w drzwiach samolotu Rafe Bradstone aż się wzdrygnął. Osłonił twarz szalikiem, sięgnął po torbę podróżną i zszedł na płytę lotniska. Tam zaatakował go lodowaty wiatr. Na nic się zdała ciepła kurtka, którą w ostatniej chwili kupił w Los Angeles, a która w arktycznych warunkach okazała się żałosnym żartem. Ciekawe, jak sobie radzą miejscowi, by nie umrzeć z zimna? Na szczęście w terminalu otuliło go przyjemne ciepło.
- Przepraszam! – Ciemnowłosa kobieta zwinnie przecisnęła się obok niego.
- To ja przepraszam! – Odsunął się szybko.
Nieznajoma nie zwróciła uwagi na przeprosiny, bo spieszyła się, by uściskać dwoje dzieci, które skakały wokół niej. Ich tata cierpliwie czekał na swoją kolej, po czym objął ją i przytulił. Miłość i serdeczna więź między tą czwórką była ewidentna. Te dzieci z pewnością nie musiały zabiegać o względy matki.
Odwrócił wzrok, by nie patrzeć na szczęśliwą rodzinę. Przed niemal rokiem odnalazł matkę. Minęło dwieście sześćdziesiąt jeden dni, odkąd kazała mu się wynieść. Łudził się, że ból i gorycz z czasem zelżeją, jednak nadal miał w sercu niezabliźnioną ranę.
Brunetka posadziła młodsze dziecko na biodrze, starsze wzięła za rękę i wyszła na zewnątrz. Właśnie tak powinno to wyglądać: kochająca matka, która ma dzieci zawsze blisko. Dlaczego jego matka była inna? Co takiego zrobił, że zamiast ucieszyć się na jego widok, kazała mu iść do wszystkich diabłów?
W kieszeni kurtki zabrzęczała komórka.
- Cześć, Carrie!
Jego agentka nie marnowała czasu nas uprzejmości.
- Możesz mnie oświecić, skąd w twoich mediach społecznościowych zdjęcia z Alaski?
Miał ochotę wznieść oczy do nieba. Carrie dbała o jego sprawy zawodowe, a on nie poinformował jej, że dostał niespodziewaną ofertę pracy w Blue Ash na Alasce, co kolidowało z jego zobowiązaniami wobec telewizji.
- Spotkałem fanów „Show doktora Dave’a”, którzy chcieli zrobić sobie ze mną selfie. Nie mogłem odmówić.
Nieprawda. Mógł, ale nie chciał. Za każdym razem, gdy widzowie biegli do niego z uśmiechem na ustach i smartfonem w dłoni, pokornie ustawiał się do wspólnego zdjęcia. Miał wtedy złudne wrażenie, że na moment staje się częścią ich życia.
Jakiś czas temu zgodził się zostać jednym z prowadzących program „Doktor Dave”, w którym promowano postawy prozdrowotne. Traktował swój udział w tym przedsięwzięciu jak dodatkową pracę, dzięki której szybciej spłaci kredyt zaciągnięty na sfinansowanie studiów.
- Wiesz, o co cię pytam, więc nie ściemniaj!
Rafe zignorował surowy ton agentki.
- Carrie, przecież ci mówiłem, że przez parę tygodni będę pracował w przychodni w północnej Alasce.
- Uznałam to za kiepski żart! – syknęła. – Jesteś najpopularniejszym prowadzącym u Dave’a i już dawno wyznaczyli cię do programu w Święto Dziękczynienia.
- Znam swój grafik – uciął. Zawsze zgłaszał się do prowadzenia świątecznych programów. Dzięki temu miał nadzieję zapomnieć, że nie czeka na niego miejsce przy żadnym stole.
- Rafe! Czy ty mnie słuchasz? To nie są żarty!
- Ciebie nie da się nie słuchać.
Odetchnął głęboko i spojrzał na krajobraz. Na drzewa, z których zwisały sople i samochody pokryte szronem. Znów się wzdrygnął. Północna Alaska to nie jego bajka. W jego kalifornijskim świecie zimą zakłada się wiatrówkę albo lekki sweter, a nie puchówkę i buty na kożuchu.
- Carrie, nie zapominaj, że najpierw jestem lekarzem, a dopiero potem telewizyjnym celebrytą. Poza tym mam dług wdzięczności wobec doktor Freson.
Jenn Freson, koleżanka z pracy, zastąpiła go, gdy wybrał się z pechową wizytą do matki, a potem nie pytała, dlaczego nagle przedłuża urlop o dwa tygodnie. Chciał się zrewanżować. Nie odmówiłby pomocy koleżance tylko dlatego, że Dave, główny prowadzący i twórca talk show, może go potrzebować – albo i nie.
- Mamy trzydziestego września. Spędzę na Alasce miesiąc, góra półtora. Wrócę do Los Angeles najpóźniej na dwa tygodnie przed Świętem Dziękczynienia.
- Dave szuka kogoś za doktora Blooma, który odejdzie pod koniec tego sezonu. Powinieneś wskoczyć na jego miejsce, ale zamiast o to walczyć, po prostu sobie znikasz.
Rafe odchylił głowę i przetoczył ją z jednego ramienia na drugie, próbując rozluźnić kark. Zależało mu, by przejąć miejsce Blooma, wcale nie dla pieniędzy czy popularności. Chciał, by Dave i producenci wybrali właśnie jego, uznając tym samym, że jest najlepszy. Miał nadzieję, że dzięki temu w jego głowie ucichnie głos matki, natarczywie powtarzający, że jest beznadziejny.
- Przecież nie jestem jedynym prowadzącym. Obiecałem koleżance, że ją zastąpię i nie wystawię jej do wiatru.
Usłyszał, jak Carrie ze świstem wciąga i wypuszcza powietrze, by po chwili przemówić tonem, jakim zwykła informować klientów, że nie dostali upragnionej roli.
- Posłuchaj, Rafe, mam przygotować oświadczenie dla prasy? Tabloidy mają używanie, oskarżają cię o niewierność. To nie fair, bo przecież Vanessa zdradziła ciebie, a nie ty ją. Nie mają prawa szargać ci opinii.
Nie miał ochoty poruszać tego tematu, ale z dwojga złego wolał już mówić o Vanessie niż o skłonności Dave’a do zwalniania prowadzących, którzy mu podpadli.
- Nie zdradziła mnie – skłamał gładko.
Poznał ją pół roku wcześniej. Była popularną aktorką, więc paparazzi od razu rzucili się na gwiazdeczkę i „jej” doktorka. Nie powiedziała mu, że równolegle spotyka się z kimś innym. Obydwoje byli zapracowani, więc rzadko udawało im się spotkać. Rafe’owi to nie przeszkadzało. Vanessa zerwała z nim przez telefon, chichocząc przy tym beztrosko ze swoim filmowym partnerem i kochankiem.
Nie przyszło mu do głowy, by oficjalnie informować media o rozstaniu. Vanessa upierała się, by to zrobili. Był niemile zaskoczony, gdy tabloidy opublikowały zrobione z ukrycia zdjęcie, na którym szedł w towarzystwie pacjentki, którą odprowadzał do samochodu. Obok zdjęcia znalazło się oświadczenie Vanessy, że nie są już razem.
Na widok swojej podobizny opatrzonej nagłówkiem „zdrada” poczuł się okropnie. Zażenowany i wściekły, wykupił z pobliskiego kiosku wszystkie szmatławce. Nigdy nikogo nie zdradził. Był wierny. Zawsze.
Vanessa powinna zdementować bezpodstawne oskarżenia i wziąć na siebie winę za rozpad związku. Kilkukrotnie próbował kontaktować się z nią w tej sprawie. Bezskutecznie.
- Moja agentka ciągle mi powtarza, że nie ma czegoś takiego jak zła prasa – zauważył uszczypliwie.
– Nieważne, co piszą, byle wymienili z nazwiska. Dave będzie zadowolony – orzekła Carrie.
Rafe wolał, by Dave był zadowolony z jego obecności w programie, stylu prowadzenia rozmowy i wyników oglądalności, a nie z tego, że interesują się nim tabloidy. Skoro jednak zainteresowanie brukowców ma być ceną za pracę w show, godził się z tym, że co jakiś czas go obsmarują. Choć z zasady brzydził się kłamstwem i bredniami wyssanymi z palca.
- Widzimy się za miesiąc.
- W Mieście Aniołów miesiąc to szmat czasu.
- A to raptem trzydzieści dni – zauważył.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Jego agentka nie przywiązywała wagi do takich błahostek jak kulturalne pożegnanie rozmówcy.
Nie miał czasu analizować braku dobrych manier, bo stanęła nad nim puszysta pani w średnim wieku.
- Doktorze Bradstone! To naprawdę pan! – świergotała. – Uwielbiam „Show doktora Dave’a”. Pan jest najlepszy, lepszy niż sam Dave! Można zrobić sobie z panem zdjęcie?
- Oczywiście.
Gdy objęła go i wyciągnęła rękę z telefonem, zrobiło mu się lżej na duszy. Tę krótką chwilę szczęścia zawdzięczał popularności, którą dał mu udział w programie, dlatego zależało mu, by zostać pełnoetatowym prowadzącym i jak najdłużej cieszyć się sympatią fanów. Tymczasem jego wielbicielka, która aż zarumieniła się z emocji, wyciągnęła do niego rękę.
- Jestem Helen Henkle, a to mój mąż Jack. – Skinęła w stronę chudego jak patyk mężczyzny, który ruszył dziarsko w ich stronę. – Przylecieliśmy po pana z Blue Ash.
- Musi pan sobie sprawić porządne buty, bo palce u stóp panu odpadną – zauważył dość obcesowo jej małżonek.
Odkąd Rafe przekroczył granicę stanu, temat ciepłego obuwia powracał w rozmowach jak bumerang. Nie bez kozery, jak się właśnie przekonał, czując nieprzyjemne mrowienie w przemarzniętych stopach.
- No cóż, w Los Angeles ciepłe buty nie są potrzebne.
- A tu wręcz przeciwnie. Chyba że nie robi panu różnicy, czy będzie pan miał dziesięć palców, czy dwa. Chce się pan tłumaczyć wnukom, dlaczego jest pan wybrakowany?
- A dajże panu spokój! Zapominasz się! – Helen trzepnęła małżonka w ramię. – Niech pan go nie słucha, doktorze. Człowiek z ośmioma palcami będzie chodził tak samo dobrze jak ten z dziesięcioma. A poza tym będzie pan miał argument, tłumacząc dzieciom, żeby się ciepło ubierały.
Niewinna wzmianka o dzieciach sprawiła, że poczuł psychiczny dyskomfort. Co za różnica, ile będzie miał palców, skoro i tak żadne wnuki nie będą oglądały jego stóp. Wśród jego przodków trudno by szukać osób o wybitnych talentach rodzicielskich, więc nie myślał o przedłużaniu rodu.
- Kto by pomyślał, że do naszego Blue Ash przyjedzie prawdziwy celebryta – paplała Helen, sadowiąc się obok Rafe’a w ciasnym wnętrzu awionetki. – Oczywiście…
- Doktor A na nas czeka – wszedł jej w słowo mąż. – Jeśli ty i Doktor Playboy jesteście gotowi, to startujemy.
Doktor Playboy… Przyczepiono mu tę etykietkę, choć nie było w niej krzty prawdy, ale tabloidom rosła sprzedaż i zwiększała się klikalność w internecie.
- W życiu bym tak o sobie nie powiedział – zaczął się bronić. Ale czy musi tłumaczyć się obcym ludziom?
- Jasne – mruknął siedzący za sterami mężczyzna.
Rafe poruszył się nerwowo. Został oceniony i okazał się rozczarowaniem. Znowu… Tabloidy pisały o nim „playboy”, by mieć intrygujący nagłówek. Dla niego to określenie było przekleństwem.
Był podobny do ojca. Matka nazywała go „sobowtórem tatusia”, co w jej ustach brzmiało jak obelga. Jego ojciec był przystojnym zawodowym tancerzem, wiecznie nieobecnym z powodu niekończących się tras. Dach nad głową zapewniała im matka, która pracowała jako pomoc księgowej i która z każdym kolejnym wyjazdem małżonka stawała się coraz bardziej zgorzkniała i pałająca żądzą zemsty. W rzadkich chwilach, gdy nie robiła mężowi piekła z powodu licznych zdrad, kłóciła się z nim o Rafe’a.
- Co ty sobie myślisz? – wrzeszczała. – Że mnie się nic od życia nie należy? Że ty będziesz sobie fruwał, a ja będę siedziała w domu i zajmowała się twoim bachorem?!
- O co masz do mnie pretensje?! – wściekał się ojciec. – Przecież od początku ci mówiłem, że nie chcę tego dzieciaka!
W swoim zacietrzewieniu nie zwracali uwagi na wystraszonego chłopczyka skulonego w kącie. Mały Rafe nie bardzo rozumiał, o co kłócą się rodzice, ale wiedział, że ojciec go nie chciał. Skąd w nim naiwna wiara, że matka go chciała?
Potarł dłonie o spodnie i wyjrzał przez okienko, szukając ukojenia w mroźnym krajobrazie. Ojciec zginął w wypadku samochodowym, zresztą nie sam – towarzyszyła mu jakaś pani. Stało się to tuż przed siódmymi urodzinami Rafe’a, o których rodzice i tak nie pamiętali. Za to matka nigdy nie przepuściła okazji, by mu wypomnieć, że wygląda wypisz wymaluj jak ten niewierny kretyn, pożal się Boże jej mąż, za którego nie wiadomo po co wyszła. Po jakimś czasie przestała udawać, że żywi do syna jakiekolwiek ciepłe uczucia. I przestała się nim opiekować.
Nim skończył osiem lat, zainteresowała się nim opieka społeczna. Stał się wychowankiem systemu i do osiągnięcia pełnoletności tułał się po różnych rodzinach zastępczych, jednak w żadnej nie czuł się akceptowany. Dopiero udział w talk show, gdzie dał się poznać jako odnoszący zawodowe sukcesy doktor Bradstone, sprawił, że na moment zabliźniła się krwawiąca rana w jego sercu.
Podczas krótkiego lotu do Blue Ash państwo Henkle nie próbowali zabawiać go rozmową, za co był im wdzięczny. Walczył z własnymi demonami i nie miał ochoty na pogaduszki. Odezwał się dopiero, gdy w dole dostrzegł krótki pas startowy.
- Tam będziemy lądowali? – Na jego oko niewielka cessna nie miała szans zmieścić się na skrawku utwardzonej ziemi.
- Spokojna głowa, doktorku! – Jack czule poklepał drążek sterowniczy. – Nie w takich miejscach lądowałem. – Uśmiechnął się szeroko, ale Rafe nie poczuł uspokojony. Wręcz przeciwnie, poziom stresu wzrósł tak bardzo, że gdy awionetka dotknęła kołami ziemi i wpadła w poślizg, krzyknął z przerażenia. Nim zdążył ochłonąć, Jack ze stoickim spokojem zatrzymał maszynę.
- Wysiadka, drodzy państwo! – nakazał, otwarłszy drzwi.
- Niemożliwy jesteś! Na tym pasie jest tylko jeden oblodzony fragment, a ty musiałeś na niego trafić. Naprawdę nie musisz się popisywać swoimi umiejętnościami – zawołał lekko zachrypnięty damski głos.
- Chciałem zrobić nowicjuszowi otrzęsiny. Niech się hartuje. Nieczęsto gościmy tu gwiazdorów z okładek kolorowych pism. – Jack rzucił Rafe’owi jego bagaż i przywitał się z młodą kobietą, która czekała na skraju pasa.
- Kolorowe pisemka są od zarabiania grubej kasy, a nie od pisania prawdy. Zapomniałeś o tym?
Jednoosobowa delegacja powitalna była okutana w przydużą parkę i tak szczelnie owinięta pomarańczowym szalikiem, że widać było jedynie błyszczące szare oczy. Wystarczyło ich jedno spojrzenie i Rafe zapomniał o bożym świecie.
- Zimno panu, wejdźmy do środka. – Gestem zaprosiła go do budynku, który, jak się domyślał, był miejscowym ośrodkiem zdrowia.
Zadziwiające, ale nie czuł zimna. Wręcz przeciwnie, czuł, że się poci. Powinien się odezwać, a on stał i się gapił. Dopiero po chwili odzyskał rozum i wszedł do środka.
- Witamy w Blue Ash – uśmiechnęła się kobieta, zdejmując kurtkę. Spod kaptura wysypały się lekko potargane rude włosy.
- Dziękuję. – Nie mógł oderwać wzroku od uroczych piegów na jej nosie. Ni stąd, ni zowąd naszła go niedorzeczna chęć, by ich dotknąć. Zaczerwienił się, zaniepokojony, że się zbłaźni. Na szczęście otrząsnął się z zauroczenia i posłał jej neutralny uśmiech. Jednak im dłużej na nią patrzył, tym bardziej był pewien, że skądś ją zna. Co było mało prawdopodobne, bo dotąd nie był na Alasce i nie miał tu znajomych.
Nagle go olśniło.
- Charlotte Greene?! To pani, prawda?!
- Nieprawda. Charlotte to fikcyjna postać, którą kiedyś grałam – westchnęła zrezygnowana. – Mam na imię Annie.
- Wiem.
Wszyscy wiedzieli, kim jest Annie. Był czas, gdy jej twarz uśmiechała się z okładek pisemek dla nastolatek. Nim skończyła siedemnaście lat, miała na swoim koncie poważną okładkę dla Vogue’a. Rafe oczywiście potrafił odróżnić postać realną od fikcyjnej, mimo to strzelił gafę.
- Nie miałem pojęcia, że ukrywa się pani na Alasce.
- Wcale się nie ukrywam.
Nie zamierzał dyskutować. O ile dobrze zapamiętał, doktor Freson wspomniała, że ośrodek zdrowia w Blue Ash obsługuje społeczność liczącą około sześciuset mieszkańców. Niewiarygodne, że sławna i uwielbiana Annie Masters wylądowała w takiej dziurze.
- Pani mama…
- Rzadko się widuję z Carrie, więc nie załatwię panu audiencji – przerwała mu. – Zresztą wątpię, żeby chciała poznać telewizyjnego lekarza celebrytę.
Lekarz celebryta... Vanessa też go tak określiła. Dotąd nie zdobył nagrody dla najlepszego prowadzącego, ale uważał, że „Show doktora Dave’a” pomaga ludziom. Sam też nie był żadnym przebierańcem, tylko prawdziwym lekarzem, więc lekceważący ton jego rozmówczyni był nie na miejscu.
- Nie oczekuję, że mnie pani przedstawi swojej matce.
Skinęła głową. Mowa ciała i wymuszony uśmiech zdradzały, że jest spięta. Cóż, nowa znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale nie zamierzał się poddawać. Postanowił sięgnąć po sprawdzoną taktykę i pochwalić serial, w którym kiedyś grała.
- Jako dzieciak uwielbiałem oglądać „Dom mojej siostry”. Nie przegapiłem żadnego odcinka. I marzyłem, żeby panią poznać.
Przeszyła go spojrzeniem, od którego zrobiło mu się jeszcze cieplej. Jej szare oczy miały złotawe cętki. Kamera jakoś nigdy tego nie uchwyciła. Annie Masters...
- Miło mi pana poznać, doktorze Bradstone.
Zmroził go jej chłodny oficjalny ton. Znów sobie ubzdurał, że łączy go z nią coś niezwykłego, tak jak z Vanessą, a wcześniej z matką. Ile razy można popełniać ten sam błąd. Tym razem będzie rozsądny i nie będzie stawał na rzęsach, by jej zaimponować. Ominął ją wzrokiem i spojrzał na zamknięte drzwi gabinetu na końcu korytarza.
A gdzie się podziewa tutejszy lekarz? Tłukł się do tej alaskańskiej dziury, by mu pomagać, a nie dukać coś do gwiazdeczki, która dorabia tu sobie jako rejestratorka.
- Doktor A przyjmuje teraz pacjentów? – Słyszał, jak Jack mówił w ten sposób o lekarzu i świadomie się spoufalił, licząc, że szybciej przełamie lody.
- Proszę się do mnie zwracać doktor Masters. Tylko moi pacjenci nazywają mnie doktor A – rzuciła ostrym tonem.
Tego się nie spodziewał.
- Doktor Annie Masters.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel