Tego nie było w umowie (ebook)
Artie Bellante dowiaduje się, że jej rodzinny zamek jest zadłużony i wkrótce będzie musiała go opuścić. Jego nowym właścicielem zostanie milioner Luca Ferrantelli. Niespodziewanie Luca składa jej pewną ofertę. Proponuje, że odda Artie posiadłość, pod warunkiem, że na pół roku zostanie jego żoną. Artie nie ma wyjścia, jeśli chce zachować dom. Lecz jeżeli Luca spodziewa się posłusznej i uległej żony, to czeka go niespodzianka…
Fragment książki
Artemisia Bellante popatrzyła na prawnika swojego ojca z przerażeniem w oczach.
– To musi być jakaś pomyłka. Castello Mireille należy do nas od pokoleń. Ojciec nigdy nie zastawiłby rodowej posiadłości. Nigdy nie wspominał też, że jest dłużny bankowi pieniądze.
– Bo nie o bank tu chodzi.– Prawnik położył na blacie biurka plik dokumentów z grobowym wyrazem twarzy. – Słyszała pani o Luce Ferrantellim? Odziedziczył i rozwinął przedsiębiorstwo po zmarłym ojcu. Jest także znanym producentem wina i oliwek. Interesują go nowe odmiany winogron, niektóre z nich znajdują się na terenie Castello Mireille.
Artie opuściła wzrok na leżące przed nią dokumenty. Po kręgosłupie przeszedł jej nieprzyjemny dreszcz.
– Tak, słyszałam o nim… – Mimo że przez lata nie wychylała nosa z rodzinnej posiadłości, wiedziała, kim jest ten przystojny milioner, i widziała jego zdjęcia w gazetach. Ona również nie pozostała obojętna na jego wdzięk, podobnie jak większość kobiet w wieku od piętnastu do pięćdziesięciu lat. Był wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną. Znów podniosła wzrok na prawnika. – Ale jak do tego doszło? Wiem, że tata odprawił kilku ogrodników, by ograniczyć wydatki, ale nie wspominał o pożyczaniu pieniędzy od kogokolwiek. Nie rozumiem, dlaczego signor Ferrantelli stał się właścicielem posiadłości? Dlaczego ojciec nie powiedział mi o tym przed śmiercią?
Czuła się oszukana i głęboko zraniona. Czy to był sposób, by zmusić ją do opuszczenia domu, którego w ogóle nie chciała opuszczać? Jak ma teraz znaleźć wyjście z tej katastrofalnej sytuacji?
Bruno nasunął okulary na grzbiet rzymskiego nosa.
– Najwyraźniej twój ojciec i ojciec Luki mieli w przeszłości jakieś powiązania biznesowe. Poza tym, gdy pod koniec zeszłego roku burza zniszczyła dach zamku, musiał poszukać pożyczki, bo jego polisa ubezpieczeniowa wygasła. Wiedział, że nie da rady utrzymać posiadłości.
Artie zamrugała szybko.
– Ubezpieczenie wygasło? Dlaczego mi o tym nie powiedział? Jestem… byłam jego jedynym dzieckiem, jedyną rodziną, jaka mu została. Jak mógł nie ufać mi na tyle, by powiedzieć prawdę o finansach?
Bruno Rossi wzruszył ramionami.
– Duma. Zakłopotanie. Wstyd. Z pewnością nie było mu łatwo przyznać się do klęski. Musiał obciążyć posiadłość hipoteką, by zapłacić za remont. Luca Ferrantelli wydawał się ostatnią deską ratunku, biorąc pod uwagę zły stan zdrowia twojego ojca. Niestety plan spłaty nie poszedł zgodnie z planem, co stawia cię w niekorzystnej sytuacji.
Artie zmarszczyła brwi, czując przeszywający ból z tyłu głowy. To musiał być koszmar. Za chwilę się obudzi i okaże się, że cała ta sytuacja jest tylko złym snem. Błagam, to nie może być prawda, powtarzała w myślach.
– Tata na pewno wiedział, że prędzej czy później będzie musiał spłacić pożyczkę? Zawsze był bardzo skrupulatny w rachunkach. Nie ryzykowałby niepotrzebnie. A może to signor Ferrantelli wykorzystał sytuację? Może od samego początku dążył, by przejąć majątek?
Bruno westchnął, pochylając się nad biurkiem.
– Twój ojciec był dobrym człowiekiem, Artie, ale nie radził sobie z finansami, zwłaszcza od czasu wypadku. Twoja matka była jedyną osobą, która potrafiła trzymać rękę na pulsie i zarządzać. Po tym, jak zginęła, wszystko spadło na twojego ojca. Niestety nie zawsze słuchał rad swoich księgowych i doradców finansowych. – Zamilkł na moment. – Muszę ci wyznać, że ten wypadek bardzo go zmienił. Stał się drażliwy i nieufny. Zwolnił trzech ostatnich księgowych, bo mu powiedzieli, że trzeba zmienić sposób zarządzania majątkiem. Przykro mi, Artie, ale jeśli nie znajdziesz pieniędzy na spłatę kredytu hipotecznego, posiadłość przejmie Luca Ferrantelli.
Po jej trupie! Nie odda rodzinnego domu bez walki, nawet jeśli oznaczało to nierówne starcie Dawida z Goliatem. Znajdzie sposób, by uratować posiadłość. Musi znaleźć. Ignorowała zimne krople potu na plecach i bolesne pulsowanie za gałkami ocznymi. Nie mogła jednak nie zauważyć, że pod wpływem stresu podłoga pod jej stopami zaczęła się chybotać jak papierowa łódka.
– Kiedy i gdzie ojciec spotkał signora Ferrantellego? Przez ostatni rok nie odstępowałam ojca nawet na moment. Nie przypominam sobie, żeby ten człowiek nas odwiedził, chociaż raz.
– Może był tutaj, gdy akurat gdzieś wyszłaś?
Gdzieś wyszła? Ona nigdzie nie wychodziła. Nie przypominała innych ludzi, którzy spotkali się z przyjaciółmi w kinie czy w restauracji. Dla niej trójka była już tłumem.
– Może… – przyznała cicho.
Jej fobia była gorsza od więzienia o zaostrzonym rygorze. Nie opuszczała zamku, od kiedy skończyła piętnaście lat. Dziesięć lat. Dekada, prawie połowę życia spędziła ukryta przed światem. Kiedy ktoś przyjeżdżał do ojca, zazwyczaj unikała spotkań. W ostatnich dwóch latach nie pojawił się nikt nowy, poza lekarzem i fizjoterapeutą. Jego tak zwani przyjaciele szybko przestali się nim interesować. Teraz, gdy się okazało, że ojciec był bankrutem, rozumiała dlaczego. Nie było nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. Od kilkunastu lat uczyła się w domu. Nie miała żadnych znajomych. Jej jedyną przyjaciółką była Rosa, gospodyni.
Wzięła głęboki oddech. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Traciła ukochany dom, azyl, kryjówkę. Nigdy nie pracowała, opiekowała się jedynie ojcem, nie da rady zarobić tyle, by spłacić długi. Odsunęła od siebie dokumenty.
– A co z funduszem powierniczym matki? Nie zostało na nim żadnych pieniędzy?
– Zastało tyle, żebyś mogła żyć przez kilka miesięcy, ale to wszystko.
– Ile mam czasu? – Nie wyobrażała sobie życia bez Castello Mireille. To był jej dom, kotwica, cały świat.
Bruno z powrotem podsunął dokumenty w jej stronę.
– Rok. Najwyżej dwa. Pamiętaj, że posiadłość wymaga licznych nakładów, dom potrzebuje remontu. Kosztownego remontu. Zeszłoroczna burza obnażyła liczne słabości rezydencji. Dach w północnym skrzydle nadal jest w fatalnym stanie. Potrzebne są miliony euro, aby…
– Tak, wiem, wiem.
Artie wytarła wilgotne dłonie o uda. Castello niszczało. Widziała to każdego dnia, ale wyprowadzka z domu była nie do pomyślenia. Niemożliwa. Nie mogła tego zrobić. Ogarniała ją coraz większa panika. Ucisk narastał w jej klatce piersiowej, miażdżący ciężar napierał na jej płuca. Zagrożenie wyłoniło się z mrocznych cieni jej świadomości, by ją pochwycić i ostatecznie pokonać. Złowrogi lęk podążał za nią, od kiedy wróciła ze szpitala po wypadku, w którym straciła matkę i który z jej ojca zrobił inwalidę na wózku. Wypadek, do którego nie doszłoby, gdyby nie ona.
– Jest coś jeszcze – dodał prawnik, chropawym głosem.
– Co takiego? – spytała, drżąc na całym ciele.
– Signor Ferrantelli zaproponował plan spłaty. Jeśli spełnisz jego warunki, odzyskasz zamek w przeciągu sześciu miesięcy.
Uniosła wysoko brwi. Jej niepokój stał się ostry jak brzytwa i trzepotał w jej żołądku, raniąc ją boleśnie. Przecież w tak krótkim czasie nie da rady spłacić długu. Czego on, u licha, chce?
– Plan? Co za plan? – Jej głos był napięty i przypominał piszczącą zabawkę.
– Nie upoważnił mnie do rozmowy na ten temat. Chce z tobą porozmawiać osobiście. Sam ci wszystko wyjaśni. Zaproponował spotkanie w Mediolanie, w swoim biurze, w poniedziałek o dziewiątej rano. Przedyskutujecie spokojnie różne możliwości.
Możliwości? A jakie tu były możliwości? Żadnych. Albo spłaci dług, albo straci dom. Czego Ferrantelli mógł od niej chcieć? Od kobiety, której w ogóle nie znał? O dziewiątej, w jego biurze, w Mediolanie. Wszystko wskazywało na to, że ten człowiek wydawał rozkazy i przyzwyczajony był do posłuszeństwa. Nie mogła jednak pojechać do Mediolanu. Nie w poniedziałek. Nigdy. Wystarczało, że zbliżała się do bramy, a już ogarniała ją panika. Złapała za oparcie krzesła. Jej serce waliło, jakby przygotowywało się do udziału w igrzyskach olimpijskich.
– Przekaż mu, by spotkał się ze mną tutaj. Nie stać mnie na podróż, na taksówkę…
– Signor Ferrantelli jest niezwykle zajętym człowiekiem. Wyraźnie powiedział, żebym ci przekazał…
Artie uniosła wysoko podbródek.
– Przekaż mu, by spotkał się ze mną w poniedziałek o dziewiątej tutaj. W przeciwnym razie w ogóle nie dojdzie do spotkania.
Luca Ferrantelli podjechał swoim maserati pod zardzewiałą bramę rezydencji Castello Mireille w poniedziałkowy poranek. Posiadłość miała w sobie coś z baśni braci Grimm. Wiekowy, kamienny budynek porośnięty bluszczem otoczony był ogrodem, który wyglądał, jakby nikt go nie doglądał od lat. Zarośnięte żywopłoty, niepoprzycinane róże, ścieżki porośnięte chwastami i stare drzewa, które przypominały surowych wartowników. Rezydencja była na skraju upadku, ale on nauczył się dostrzegać brylanty w popiele.
A skoro mowa o brylantach… Spojrzał na aksamitne pudełko leżące na siedzeniu obok, które zawierało pierścionek zaręczynowy jego zmarłej babci, i uśmiechnął się w duchu. Artemisia Bellante będzie idealną tymczasową żoną. Jej ojciec, Franco, zdążył przesłać mu przed śmiercią zdjęcie córki z prośbą, by opiekował się nią, gdy jego zabraknie. Wizerunek dziewczyny zasiał w jego umyśle ziarno, które wypuściło korzenie i zakwitło niespodziewanym pomysłem. Nie mógł się już doczekać spotkania, by przedstawić plan, który dla nich obojga był bardzo korzystny. Artie była młodą, niewinną, nieśmiałą kobietą – dokładnie taką, jaką jego konserwatywny dziadek chciał widzieć u jego boku. Przyszła pani Ferrantelli nie mogła być byle kim. Czas uciekał. Pozostało niewiele czasu, by przekonać dziadka do leczenia. Jeśli to mogło mu pomóc, zrobi to. Zrobi wszystko. Ożeni się nawet z biedną dziedziczką. W końcu to on ponosił winę za to, że jego dziadek stracił chęć do życia. Był mu coś winien za zniszczenie rodziny.
Zacisnął powieki, ale nie dał rady powstrzymać wspomnień. Bezwładne ciało ojca i jego starszego brata Flavia. Widział ich martwe ciała wyciągnięte z morskich fal. A wszystko przez niego. Przez lekkomyślne zachowanie nastolatka. Dwa życia zostały zmarnowane, a szczęście jego dziadka i matki nieodwracalnie zniszczone. Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Nic! Nie mógł cofnąć czasu ani szkód, jakie wyrządził rodzinie. Jego babcia zmarła rok temu i wtedy dziadek stracił całą chęć do życia. Nie chciał podjąć leczenia, choć jego rak był stosunkowo łatwy do wyeliminowania. Odmówił przyjęcia chemii i zupełnie się poddał. Dlatego przyprowadzi do domu młodą żonę, by dać dziadkowi nadzieję, że jego ród nie wygaśnie. Nawet jeśli byłaby to tylko ułuda z baśni braci Grimm.
Artie patrzyła przez okno, jak Luca wjeżdża przez bramę potężnym samochodem. Silnik mruczał jak rozdrażniony lew. Przyciemnione szyby uniemożliwiły jej wnikliwsze oględziny. Dzięki internetowi wiedziała, z kim będzie miała do czynienia. Luca Ferrantelli prowadził z sukcesami przedsiębiorstwo i łamał serca kobietom na całym świecie. Nie minął tydzień, od kiedy sieć zalały jego zdjęcia z piękną blondynką wiszącą mu na ramieniu.
Potężny sportowy samochód zatrzymał się na podjeździe. Artie wstrzymała oddech, gdy zobaczyła, jak mężczyzna wysiada. Zdjęcia nieco fałszowały rzeczywistość. Na żywo prezentował się jeszcze lepiej. Atletycznie zbudowany, wysoki i przystojny jak diabli. Jej puls trzepotał jak rój motyli. Dobra wróżka nie szczędziła mu darów. Czarne włosy, zaczesane niedbale do tyłu, odsłaniały wyjątkowo piękną twarz. Jak zniesie jego obecność?
Luca musiał wyczuć jej spojrzenie, bo zdjął okulary i spojrzał w okno. Zastygła zaskoczona, z trudem łapiąc oddech. Szybko odskoczyła od okna i oparła się o sąsiednią ścianę, przyciskając dłoń do gardła. Ciepło wypełzło na policzki. Minęło kilka minut, zanim gospodyni Rosa wprowadziła gościa do salonu, ale ona wciąż nie potrafiła opanować drżenia. A jeśli zauważy, że się zarumieniła? A jeśli spostrzeże, że jest rozdygotana? A jeśli…
– Signor Ferrantelli, do ciebie – oznajmiła gospodyni, kiwając głową w kierunku mężczyzny, po czym wycofała się za drzwi.
Pierwszą rzeczą, na jaką Artie zwróciła uwagę, były jego włosy, które wcale nie były tak czarne, jak jej się zdawało. Na skroniach widniały srebrnoszare kosmyki, które nie licowały z młodą twarzą. Jego oczy, brązowozielone otoczone były gęstymi i ciemnymi jak atrament rzęsami. Szczęka była gładko ogolona, ale wokół ust widoczny był ślad ciemnego zarostu. Czuła się oszołomiona jego władczą prezencją, wibrującą energią, nieziemskim wyglądem.
– Dzień dobry, signora Bellante.
Jego głos przypominał pomruk silnika sportowego samochodu. Był niski, głęboki, mocny. Z wahaniem podała mu rękę. Uścisk był silny, a jednocześnie delikatny. Ciemne włosy na dłoni znikały pod mankietem markowej koszuli i równie markowego garnituru. Domyśliła się, że to Armani. Woda po goleniu o wyraźnej cytrusowej nucie drażniła jej zmysły.
– Dzień dobry, signor Ferrantelli.
Puściła jego rękę, jakby się sparzyła, ale wciąż nie była w stanie odwrócić wzroku od męskiej twarzy. Było w nim coś magnetyzującego, hipnotyzującego, czarującego… Jego oczy zdawały się wydobywać z niej wszystkie tajemnice, nie zdradzając własnych.
– Po pierwsze, proszę przyjąć najszczersze kondolencje w związku ze śmiercią pani ojca.
– Dziękuję. Proszę usiąść. – Wskazała sofę. – Poproszę Rosę o kawę. Jaką pan sobie życzy?
– Czarną i mocną.
No tak. Mogła się domyślić. Nacisnęła guzik intercomu i poprosiła gospodynię o kawę, ukradkiem patrząc na mężczyznę. Wszystko w nim było mocne i silne. Mocna, zdecydowana szczęka, silne, inteligentne oczy. Mocne i umięśnione ciało wskazywało, że to człowiek, który nie bał się przekraczać granic wytrzymałości. Człowiek, który wyznaczał sobie cele i nie pozwalał, by ktokolwiek powstrzymał go przed osiągnięciem ich. Usiadła na sofie, w bezpiecznej odległości. On zaś rozparł się wygodnie, jedno ramię opierając na zagłówku w swobodnej pozie. Zazdrościła mu tego. Ona musiała położyć ręce na udach, by powstrzymać drżenie kolan. Nie ze strachu, ale z dziwnego podniecenia. Starała się nie patrzeć na jego nogi, dobrze uformowane mięśnie pod miękkim materiałem spodni, płaski brzuch, ale jej wzrok płynął po męskim ciele wbrew jej woli. Zastanawiała się, czy te zaciśnięte usta łagodniały, gdy całował kobiety… Co się z nią działo? Ledwie zamieniła z nim słowo, a już rozbierała go oczami.
– Mam nadzieję, że przyjazd z Mediolanu nie był dla pana zbyt kłopotliwy? – spytała uprzejmie.
– Nie był, ale nawet gdyby był, nie pozostawiła mi pani wyboru.
– Signor Ferrantelli, nie należę do kobiet, które dostosowują się do życzeń mężczyzn.
W jego oczach pojawił się błysk.
– Tym razem będzie się pani musiała dostosować, bo praktycznie posiadam Castello Mireille, chyba że mnie pani spłaci.
W jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie „nie zadzieraj ze mną”.
– Prawnik poinformował mnie o układzie finansowym z moim ojcem. Dziwię się, że od razu nie przejął pan posiadłości.
– Pani ojciec umierał. Zasłużył sobie na cień nadziei.
Artie uśmiechnęła się cynicznie.
– Mam wierzyć, że zdobył się pan na współczucie wobec niego? Choć dzień po dniu przejmował pan jego dom, wszystko, co kochał?
Luca nie zmienił pozycji. Dalej opierał się nonszalancko na sofie, ale jego wzrok stwardniał.
– Pani ojciec zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc pod koniec zeszłego roku. Udzieliłem mu jej, ale nie jestem instytucją charytatywną. Zawarliśmy umowę. Czas, aby się z niej wywiązać – oznajmił stanowczo.
Artie zerwała się z sofy, jakby ktoś poraził ją prądem. Popatrzyła na niego z wściekłością.
– Nie może pan zabrać mi domu. Nie pozwolę na to!
Spojrzenie Luki było twarde jak diament.
– Nie jestem bez serca. Mogę zwrócić pani posiadłość, ale pod pewnymi warunkami. Wszystko ma swoją cenę – zawiesił tajemniczo głos.
– Jaką cenę? Przecież pan wie, że jestem bez pieniędzy.
– Nie chodzi o pieniądze. Nie przejmę domu, jeśli zgodzi się pani być moją żoną przez sześć miesięcy.
Artie patrzyła na niego z otwartymi ustami i sercem, które tak łomotało, jakby chciało uciec z piersi. Czy dobrze zrozumiała, czy też wyobraźnia płata jej figle? Nie mógł tego powiedzieć! Żona? Tak się wyraził? Kobieta, którą się wybiera, by spędzić z nią resztę życia w miłości i wierności?
– Słucham? – wydukała.
– Słyszała pani dobrze – powiedział spokojnie. – Potrzebuję żony na sześć miesięcy i wyłącznie na papierze.
Jej niechęć do niego jeszcze bardziej wzrosła. Na papierze?
– Ma pan na myśli małżeństwo na pokaz?
– Ależ oczywiście!
Dla niej nie było w tym nic oczywistego. Nawet jeśli było to śmieszne, poczuła się obrażona tą niezwykłą propozycją. Z miejsca została odrzucona jako potencjalna kochanka, co wcale nie było miłe. Zaraz jednak jakiś szyderczy głos przywołał ją do porządku. Kto by cię chciał? Zabiłaś swoją matkę i okaleczyłaś ojca. A wszystko dlatego, że koniecznie chciałaś jechać na głupią imprezę.
W tym momencie do salonu weszła Rosa, niosąc tacę z filiżankami i dzbankiem kawy. Artie odstawiła filiżankę na stolik, nie ufając trzęsącym się dłoniom. Tak, nie powinna się obrażać. Wciąż jednak nie rozumiała motywów Luki.
– Mogę spytać, dlaczego to mnie spotkał ten zaszczyt? – spytała.