Terapia dla serc
Przedstawiamy "Terapia dla serc" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Pod koniec studiów medycznych zakochali się w sobie bez pamięci. Oszołomiona szczęściem Beau planowała ślub, Gray się na wszystko zgadzał. W ostatniej jednak chwili wycofał się, nie wyjaśniając Beau motywów swej decyzji. Spotkała go po latach w parku Yellowstone na kursie przetrwania. Nie chciała więcej widzieć Graya, z drugiej jednak strony pragnęła, by wyjaśnił jej, dlaczego zrezygnował ze szczęścia, jakie mogli dzielić...
Fragment książki
Jak tutaj pięknie!
Doktor Beau Judd westchnęła z zachwytu, parkując wynajętym samochodem przed stacją naukową Gallatin w Parku Narodowym Yellowstone.
Tego właśnie potrzebowała i dlatego przyjechała do Ameryki. Choćby na krótko chciała uciec od cywilizacji na łono dzikiej przyrody. Szukała takich jak tutaj nienaruszonych przez człowieka bezkresnych przestrzeni, gdzie pod błękitem letniego nieba majaczą na horyzoncie skaliste szczyty, a u ich podnóży ciągną się łany złotożółtych kwiatów i dziewicze lasy iglaste.
Jako że w jej rodzinnej Anglii o tak wspaniałych cudach natury można było jedynie marzyć, wyprawiła się w podróż za ocean.
Ponieważ jednak pragnęła nie tylko je zobaczyć, ale też zdobyć nowe umiejętności, postanowiła wziąć udział w kursie sztuki przetrwania, by nauczyć się zasad udzielania pierwszej pomocy w trudnych warunkach terenowych. I skoro w dziele poszerzania swojej wiedzy nie chciała marnować ani chwili, zanim jeszcze wysiadła z auta, sięgnęła do przewodnika, by sprawdzić, jak się nazywają te wszechobecne tutaj żółte kwiaty, podobne do miniaturowych słoneczników.
Gwiazdnice, przeczytała, z radością odnajdując zdjęcie i czytając, że sok z ich łodyg był wykorzystywany przez Indian do dezynfekcji ran. Ta informacja może się wkrótce okazać przydatna, pomyślała.
Za długo żyła w sterylnych szpitalnych wnętrzach, spędzając całe lata na salach operacyjnych, w laboratoriach, pracowniach tomograficznych czy w swoim gabinecie, w którym tak często musiała przekazywać niepomyślne wieści pacjentom albo ich bliskim.
Zbyt wiele lat upłynęło jej w klimatyzowanych pomieszczeniach, gdzie nie widziało się nieba ani nie można było zaczerpnąć łyku świeżego powietrza.
Szpital stał się dla niej domem do tego stopnia, że powoli zapominała nawet, jak wygląda jej mieszkanie. Zbyt wiele nocy spędziła na dyżurach, zbyt wiele dni poświęciła chorym oraz ich rodzinom, rezygnując z własnego życia osobistego.
W gruncie rzeczy prawie z nikim, nie licząc kolegów w pracy, już się nie widywała.
Jako neurolog zrobiła w Anglii błyskotliwą karierę, pracowała w wiodących placówkach leczniczo-badawczych, publikowała w prestiżowych pismach naukowych, cieszyła się znakomitą reputacją zawodową.
Ale w końcu uznała, że przyszedł czas, by złapać oddech od codziennego kieratu i pomyśleć o sobie. Właśnie tak zamierzała wykorzystać nadchodzący tydzień. Powróci w nim do przyrody i wyprawiwszy się na wędrówkę do jednej z najpiękniejszych krain na świecie, poszerzy zarazem swoje kwalifikacje zawodowe.
Przyjemne połączy z pożytecznym. Bo mimo że zawsze tak kochała wyprawy w teren, nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio nosiła sportowe obuwie.
Wysiadła z samochodu, rozprostowała kości i przez dłuższą chwilę rozkoszowała się górskim powietrzem. Następnie otworzyła bagażnik, skąd wyciągnęła plecak z odzieżą i namiotem. Starannie dobrała sobie ekwipunek. Związując bandaną swoje długie kasztanowe włosy, uśmiechnęła się pogodnie.
Wszystko dopięła na ostatni guzik, bo jeszcze dziś mieli wyruszyć w teren. Cieszyła się na myśl o tym, że w Yellowstone pozna nowych ludzi i miała nadzieję, że nawiązane tutaj przyjaźnie zachowa do końca życia.
Cieszyła się także z tego, że doświadczenie zdobyte na tym kursie przyda się jej w przyszłości. Jako lekarka chciała bowiem przynajmniej pół roku spędzić w obozie wspinaczkowym pod Mount Everest. Praca w Himalajach była jej marzeniem.
Związawszy włosy, uniosła nad czoło okulary słoneczne, zarzuciła plecak i ruszyła do skromnej drewnianej stacji, gdzie miała się zameldować i poznać uczestników kursu.
Potrwało chwilę, zanim jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku panującego w chacie i dostrzegła recepcjonistkę stojącą za kontuarem.
– Dzień dobry. Nazywam się Beau Judd, przyjechałam na kurs medycyny survivalowej.
– Witamy w Yellowstone. – Kobieta za kontuarem powitała ją z uśmiechem, odhaczając jej nazwisko na liście uczestników. – Czuj się u nas, w Gallantin, jak w domu. Koledzy z kursu czekają za tamtymi drzwiami – dodała, pokazując jej drogę w głąb korytarza.
– Dziękuję – Beau odparła radośnie i słysząc gwar dobiegający zza drzwi, poczuła cudowny dreszczyk podniecenia.
Od tej chwili w jej życiu ma nastąpić zmiana!
Z szerokim uśmiechem nacisnęła klamkę, stanęła w progu, szybko zerknęła na zebranych i poczuła, jak nagle jej twarz tężeje. W środku dostrzegła bowiem człowieka, którego już nie chciała oglądać.
Czy to Gray McGregor? Nie, to chyba wykluczone! Czyżby to był jakiś jego sobowtór? Ktoś, kto po prostu wydaje się do niego łudząco podobny?
A jednak, chociaż to nieprawdopodobne, przecież to Gray we własnej osobie! Co on tu robi, do jasnej cholery? Dlaczego nie siedzi w swoim Edynburgu?
Dlaczego ten właśnie facet, który kiedyś złamał jej serce, musiał akurat znaleźć się z nią w jednym pomieszczeniu na drugiej półkuli!
Ile to lat upłynęło od tamtego czasu? Oniemiała, nie była nawet w stanie dokładnie tego policzyć i żeby się nie zachwiać, chwyciła się odruchowo framugi w drzwiach.
Gray, który na jej widok przeżył nie mniejszy szok, patrzył na nią z niedowierzaniem i mocno zaciskał zęby.
W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza, bo wszyscy wyczuli nagłe napięcie, ale szybko, udając, że niczego nie widzą, wrócili do przerwanych pogawędek.
Znów stanął jej przed oczami tamten dzień, w którym założyła suknię ślubną. Jak dziś pamiętała swoje żarty z fryzjerką, która szykowała jej fryzurę, i godzinę spędzoną z robiącą ją na bóstwo wizażystką. Pamiętała, jak zerkając w lustro, zakładała białą sukienkę z welonem, a potem pozowała fotografowi do zdjęć.
Pamiętała swoją radość, gdy wyobrażała sobie, że posyłając promienne uśmiechy na lewo i prawo, idzie do ołtarza, gdzie czeka Gray. Z utęsknieniem czekała przecież na tę chwilę, w której on będzie ją pożerał roziskrzonym wzrokiem i razem staną przed księdzem, by złożyć małżeńską przysięgę…
Tyle tylko że ciebie, Gray, nie było przed ołtarzem i nawet nie masz pojęcia, ile mi przysporzyłeś bólu i rozpaczy.
Ale nie, mowy nie ma, dzisiaj po mnie tego nie zobaczysz! Nie zamierzam ci pokazywać, że mnie tak straszliwie zraniłeś!
Przez te wszystkie lata trochę się zmienił fizycznie. Jego twarz wydawała się nieco starsza, fryzura odrobinę krótsza, zapuścił też krótką brodę. Kasztanową, dokładnie w odcieniu jej włosów. I gapił się na nią teraz tak, jakby zobaczył zjawę.
Odwróciwszy od niego wzrok, przemogła się, by nie wypaść do łazienki, gdzie mogłaby otrzeć pot spływający jej po plecach, i podeszła do stojącej niedaleko drzwi kobiety ubranej w ciemnozieloną koszulkę polo.
– Jestem Beau – przedstawiła się z wymuszonym uśmiechem.
– Ogromnie mi miło! Tak się cieszę, że do naszej grupy dołączyła trzecia kobieta.
Beau nie zapamiętała jej imienia, bo czując na plecach wzrok Graya, była zbyt pochłonięta tym, żeby nie zgrzytać zębami ani nie zaciskać pięści, wygarniając mu w duchu, co o nim myśli. Wygarniając mu wszystko, co jej leżało na sercu, by wreszcie wyrzucić z siebie całą tę truciznę.
Początkowo po tym, jak ją zastawił przed ołtarzem, wyobrażała sobie, że nie oszczędzi mu konfrontacji. Z czasem jednak tę myśl zarzuciła, uznając, że będzie dla niej lepiej tej rany nie jątrzyć, lecz pozwolić jej się zabliźnić. Tym samym postanowiła zrobić wszystko, co było w jej mocy, by zapomnieć o Grayu, jakoś się po nim otrząsnąć i spróbować żyć dalej.
Teraz jednak kaprys losu sprawił, że się z nim spotkała i będą razem na kursie wyczekiwanym przez nią od wielu miesięcy. Gdy zrozumiała, że potrzeba jej odmiany, a potem wyszperała w internecie informacje o wyprawie szkoleniowej do Yellowstone, uznała, że jest ona stworzona dla niej i do tego wyjazdu szykowała się z utęsknieniem.
Mieszkała i pracowała w Oksfordzie, więc nie przypuszczała, że tutaj, na drugim końcu świata, może się natknąć na kogoś, kogo by znała. Spotkanie z tym właśnie człowiekiem było dla niej niczym grom z jasnego nieba.
Przecież o tym przeklętym Szkocie próbowała zapomnieć przez całe lata. Zapomnieć o jego irytującym, zawadiackim uśmieszku i tym jego zabójczym spojrzeniu, mówiącym „chodźmy do łóżka!” Ale kiedy to było?
Prawie dwanaście lat temu, wreszcie zdołała to policzyć. Minęło prawie dwanaście lat, odkąd ją rzucił i tak uporczywie milczał.
Wciąż siliła się na miły uśmiech, udając, że słucha tej nowo poznanej kobiety, ale w duchu…
W duchu nie umiała przezwyciężyć w sobie pragnienia, by usłyszeć od niego jakieś wyjaśnienia. Nawet takie, które brzmiałyby żałośnie. Pragnęła, by teraz błagał ją na klęczkach o wybaczenie.
Ale szybko przywołała się do porządku.
Prostując się jak struna, powiedziała sobie: „Nigdy ci tego nie wybaczę, Gray!”. Następnie, wziąwszy głęboki oddech, skupiła się na swojej rozmówczyni, która jak się okazało, miała na imię Claire i przemierzyła całe Appalachy oraz Dakotę Północną.
– Zwykle wędrowałam samotnie – wspominała – bo kiedy jesteś na szlaku sama, najlepiej potrafisz docenić przyrodę.
– To naprawdę godne podziwu! – powiedziała Beau, ciągle czując na sobie jego wzrok. – A co cię skłoniło do tego, żeby przyjechać na ten kurs?
– Rozsądek. Bo widzisz, na tych wędrówkach spotykałam – Claire zawiesiła głos – ludzi jeszcze starszych ode mnie. I kiedyś, w górach, pewien człowiek zasłabł na moich oczach, a ja nie wiedziałabym, jak mu pomóc. Na szczęście w jego grupie był ratownik, który umiał go reanimować i utrzymał go przy życiu aż do przylotu śmigłowca ratowniczego. Ja bym tego nie umiała zrobić. A ty, Beau, czemu jesteś na tym kursie?
– Po prostu chciałam uciec od codzienności, znaleźć się w pięknym miejscu i zarazem nauczyć czegoś nowego. Bo moim marzeniem jest praca w szpitalu polowym dla wspinaczy pod Mount Everst.
– Naprawdę! Jesteś pielęgniarką?
– Nie, jestem lekarką. Zajmuję się neurologią.
– Coś takiego! W takim razie będziesz z nas wszystkich miała tutaj niezły ubaw. Przyrzeknij, że nie będziesz się ze mnie śmiała, kiedy będę próbowała opatrzyć komuś ranę.
Nie, jakoś chyba nie będzie mi do śmiechu, pomyślała Beau, bo ten cholerny Gray kompletnie zwarzył mi humor. Ale za nic w świecie do tego się nie przyzna i na coś takiego nie będzie marnować sił!
Udowodni mu, że chociaż spotkanie z nim jej nie cieszy, to on jej już nie obchodzi. Pokaże mu, że teraz nie jest tamtą Beau, której kiedyś złamał serce i wystawił do wiatru. Dzisiaj będzie dla niego doktor Judd, lekarką odnoszącą triumfy w dziedzinie neurologii.
Będzie go przez ten tydzień ignorować i pokaże mu, że on nic dla niej nie znaczy.
Park Narodowy Yellowstone od jego rodzinnego Edynburga dzieliło niemal pięć tysięcy kilometrów. Czy przeleciał Atlantyk oraz odbył długą podróż do Wyoming po to tylko, by w tym oddalonym od świata miejscu, w tej odludnej stacji parku narodowego spotkać właśnie ją? Akurat właśnie tę jedyną na świecie kobietę, której nie miał odwagi spojrzeć w oczy?
Ale skąd, do diabła, się tutaj wzięła? Takie rzeczy jak te, które ich tutaj czekają, chyba nigdy nie były w jej guście? Beau chyba była przecież przyzwyczajona do wygód i czułaby się lepiej w jakimś luksusowym hotelu, a nie na survivalowej wyprawie, gdzie śpi się pod namiotem i trzeba sobie dezynfekować wodę do picia.
Ona przecież nigdy nie musiała walczyć o przetrwanie, bo zawsze jej życie było usłane różami. Kogo jak kogo, ale jej nie spodziewał się spotkać na tym odludziu. Myślał, że pod tym względem to miejsce będzie bezpieczne.
Przecież Beau błyszczy, jest słynną neurolożką i zamiast tu siedzieć, powinna w tej chwili raczej prowadzić jakąś kolejną operację mózgu…
Miał wrażenie, że gdy tak nieoczekiwanie zjawiła się w tym pomieszczeniu, jego serce się zatrzymało, przestając pompować tlen do płuc. Poczuł to fizycznie, zanim obezwładniony poczuciem winy zdołał oderwał od niej wzrok. Na jej widok przytłoczyła go świadomość, że złamał jej serce i nigdy nie wyjaśnił, dlaczego zdecydował się na ucieczkę sprzed ołtarza.
Czuł, że teraz spotka go słuszna kara i że koniec końców będzie musiał to odcierpieć.
Gdyby jednak Beau choćby po części zdawała sobie sprawę z tego, jak okrutną męką to przypłacił i jak bardzo chciałby zmienić wszystko, co się wtedy stało.
Gdyby tylko wiedziała, jak straszliwie znienawidził siebie za tamtą rejteradę, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że nie tylko zadał jej straszliwy cios, ale też nie potrafił się z nią zmierzyć, by wyjaśnić powody swojego zachowania. Gdyby Beau wiedziała, ile bezsennych nocy spędził, rozmyślając o naprawie tamtego błędu…
Ale czy potrafiłby jej to teraz wytłumaczyć? Zresztą chyba wcale nie chciałaby poznać jego racji. Przecież przed chwilą odwróciła się od niego i traktując go jak powietrze, wdała się w pogawędkę z Claire.
Z wahaniem zrobił pół kroku jej stronę, po czym się zatrzymał. Czuł, że teraz nie mógłby wydusić z siebie słowa. Tym bardziej że najwyraźniej nie miałaby ochoty z nim rozmawiać.
Nic dziwnego, że pokazała mu plecy, bo w końcu on przecież nie zasługuje na nic lepszego.
Skoro wszyscy w tym pokoju prowadzą miłe pogawędki, postanowił się do nich włączyć, w dalszym jednak ciągu dyskretnie popatrując na Beau.
Wiele się nie zmieniła, wciąż wyglądała zachwycająco. Dziś miała trochę dłuższe włosy i nieco schudła, a leciutkie mimiczne kurze łapki w kącikach jej oczu znamionowały raczej przemęczenie, niż były skutkiem częstego śmiechu.
Czy odnalazła szczęście? Taką miał nadzieję.
Jako kardiolog nieraz natykał się na jej nazwisko w pismach medycznych. Kiedyś zarekomendował ją nawet jednemu ze swoich pacjentów. Chociaż praca w jego dziedzinie nie stwarzała mu wielu okazji do kontaktów z neurologami, to jednak starał się śledzić karierę Beau.
Wiedząc, że ona odnosi zawodowe triumfy, miał wrażenie, że spada mu kamień z serca.
Teraz jej obecność działała na niego hipnotycznie, Nie odrywając od niej wzroku, stwierdził, że Beau chyba bez trudu wmieszała się w tłumek kursantów i prowadzi z nimi życzliwą pogawędkę. Tylko on trzymał się teraz od nich trochę z boku.
Zresztą czy gdyby po prostu poprosił ją dzisiaj o wybaczenie, zechciałaby go wysłuchać? Czy gdyby przyznał się do tego, że tak wiele razy chciał z nią porozmawiać przez telefon, ale w trakcie wybierania numeru zawsze odkładał słuchawkę, bojąc się usłyszeć jej głos, łatwiej by go wysłuchała?
Albo gdyby wyznał, że wielokrotnie zaczynał pisać do niej mejle, które w końcu lądowały w folderze „robocze”? I że parę razy zapisał się nawet na konferencje medyczne, w których Beau brała udział, ale potem zawsze się z nich wycofywał?
Nie, słusznie wygarnęłaby mu tchórzostwo. Przecież jak tchórz uciekł sprzed ołtarza. I cóż innego niż strach powstrzymywało go później przed próbami kontaktu?
Bał się jednak przede wszystkim tego, że odzywając się do niej, może ją jeszcze bardziej zranić. Ale czas płynął i z każdym dniem coraz trudniej mu przełamać własny lęk.
Czego bowiem mógł oczekiwać? Przebaczenia? Zrozumienia? Nie, to było wykluczone. Tego nie mógł się spodziewać ani przed laty, ani teraz. Przecież niczego nie wskóra, by naprawić to, że od niej odszedł.
Nie miał i nie ma jej nic do zaoferowania, a jego samego to rozstanie przecież kompletnie zdruzgotało.
Ale wiedział, że gdyby cofnąć czas, to jednak poprosiłby ją wtedy o rękę! To prawda, uczynił to pod wpływem szaleńczego impulsu, czuł się z nią taki szczęśliwy! W chwili oświadczyn wierzył bowiem, że zdoła udźwignąć ciężar miłości do niej, ale później dał za wygraną, uznając, że nie zdoła zapewnić jej szczęścia.
Nie liczył wszakże na to, że Beau byłaby w stanie to zrozumieć. Pochodzili z innych światów, a on celowo nie chciał jej narażać na truciznę, jaką wyniósł ze swego nieszczęśliwego dysfunkcyjnego domu. Podjął tę decyzję właśnie dlatego, że Beau była taka radosna, tak czysta i tak przekonana, że skoro się kochają, to ich życie na pewno ułoży się wspaniale.
Dlaczego do dziś nie wyszła za mąż? Dlaczego, skoro kiedyś tak bardzo pragnęła małżeństwa i założenia rodziny? Uważała przecież, że to jej zapewni spełnienie, jego oświadczyny przyjęła uszczęśliwiona i zaledwie parę tygodni później wspomniała mu, że marzy o dzieciach…