Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
To coś w śniegu
Zajrzyj do książki
4.31/5.00 ( recenzje: 13 )

To coś w śniegu

Liczba stron256
ISBN978-83-276-9203-0
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788327692030
Tytuł oryginalnyThe Thing in the Snow
TłumaczPiotr Cieślak
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-01-24
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Położony na krańcu świata Instytut Północny jest otoczony rozległym obszarem wiecznego śniegu i lodu. Niegdyś był dobrze prosperującym ośrodkiem badawczym, lecz wskutek bliżej nieokreślonego incydentu jego działalność została nagle zawieszona, a zespoły naukowe ewakuowano. Teraz stanowi dom dla trojga nadzorców i jedynego pozostałego na miejscu badacza, który stara się zgłębić uczucie zimna.
Misja jest prosta: doglądać wnętrz, wykonywać codzienne zadania i utrzymywać gmach w dobrym stanie na wypadek wznowienia badań. Nie wolno im tylko dotykać termostatu ani pod żadnym pozorem wychodzić na zewnątrz.
Pewnego dnia dostrzegają tajemniczy obiekt, który pojawił się w śniegu. Są nim wręcz zahipnotyzowani. Nie umieją dokładnie określić jego kształtu ani koloru, ani nawet tego, czy się porusza, czy tkwi nieruchomo. Wiedzą jedynie, że tam jest. Chyba.
Skonsternowani walczą o zapanowanie nad własną psychiką, podczas gdy to coś w śniegu igra z nimi, torpeduje ich pracę i każe podać w wątpliwość wszelkie wyobrażenia o tym, co dotąd uważali za normalne.

Ironicznie zabawna powieść prowokująca do myślenia, pełna absurdalnego humoru rodem z Monty Pythona.

 

Fragment tekstu

1

Do kierowanego przeze mnie zespołu administracyjnego należą jeszcze tylko dwie osoby: Gibbs i Cline, a każde z nich tak na moje oko jest jakieś dziesięć lat ode mnie młodsze. Nadzorujemy wielki budynek Instytutu Północnego, położony gdzieś hen daleko, gdzie śnieg nigdy nie topnieje. Nie potrafię dokładnie określić gdzie. Zasnąłem dziesięć minut po tym, jak wsiadłem do śmigłowca, którym przyleciałem tu kilka miesięcy temu, a gdy się obudziłem na krótko przed naszym przybyciem, przed moimi oczami rozpościerała się tylko nieskończona biel. Instytut Północny przez długi czas był prężną placówką badawczą. Obecnie, pozbawiony budżetu na badania, został jedynie placówką. Gdy eksperymenty wstrzymano, a naukowców ewakuowano, Kay wyliczyła, że taniej będzie zatrudnić mały zespół, który będzie pilnował wszystkiego na bieżąco, niż dokonać koniecznych napraw po czasie, gdy budynek pozostanie pustostanem do momentu wznowienia prac naukowych.
Jesteśmy tu zatem we trójkę, aktualnie konkretnie w moim biurze, pijąc kawę i przygotowując się do piątkowych zajęć. Po ośnieżonej przestrzeni na zewnątrz hula wyjący wiatr.
– Wietrznie dziś – mówię. – A minionej nocy było jeszcze gorzej.
Zamiast odpowiedzieć, Cline wygląda przez okno.
– Pochodzę z wietrznych okolic, przywykłam więc do wiatru – mówi Gibbs. – Ale tak, było bardzo wietrznie.
Daję Cline’owi chwilę na włączenie się do rozmowy, lecz on nie przestaje wyglądać przez okno, a oczy zwężają mu się jak szparki.
– Wiatr dobijał się do ścian tak mocno, że ledwie zasnąłem – zwracam się do Gibbs.
Gibbs odrobinę mocniej ściska ucho kubka z kawą.
– Jeśli czujesz się za bardzo zmęczony i chcesz odpocząć, chętnie wszystkiego dopilnuję. Przynajmniej dzisiaj.
– To nie będzie konieczne – oponuję. – Nie jestem zmęczony.
– Sam powiedziałeś, że miałeś problem ze snem.
– Powiedziałem, że ledwie zasnąłem – mówię. – Ale potem spałem już całkiem znośnie. – Co nie jest prawdą. Miałem fatalną noc, ale nie zamierzam się do tego przyznawać, a już zwłaszcza Gibbs.
Jedna rzecz warta odnotowania: nikt nie oczekuje, żebym jako przełożony udostępniał swoje biuro, by napić się kawy i niezobowiązująco pogadać każdego ranka w dni powszednie przed rozpoczęciem pracy. Robię to z własnej woli, w przypływie serdeczności. Ale Gibbs i Cline chyba nie zdają sobie z tego sprawy. Gdybym chciał, żeby to docenili, być może nie powinienem był zapraszać ich do biura na kawę i niezobowiązujące pogaduchy już pierwszego dnia pobytu tutaj. Może powinienem był poczekać tydzień albo dwa, a potem powiedzieć: „Słuchajcie, a może będziemy co rano spotykać się u mnie w biurze na kawie i niezobowiązujących pogaduchach?”. Albo po prostu: „Co powiecie na poranną kawę w moim biurze?”, bo wzmianka o niezobowiązujących pogaduchach może stworzyć atmosferę, której w żadnym razie nie będzie można nazwać niezobowiązującą, a już szczególnie sprzyjającą pogaduchom. Tak naprawdę nie chodzi o otwarte wyrażenie chęci rozmowy. Chodzi o to, że gdybym trochę poczekał, ta dwójka mogłaby zaznać świata bez kawy i niezobowiązujących pogaduch, których mogą wypatrywać każdego ranka, a wtedy dostrzegłaby moją chęć do wyjścia poza schemat i doceniłaby mnie bardziej. A nie czuję się doceniany. Czuję się raczej traktowany jak mebel i często lekceważony, a zarazem bezsilny w kwestii zmiany tego stanu rzeczy, bo wyrażenie pragnienia bycia szanowanym, a nie traktowanym jak mebel, jest niczym wyrażenie chęci do niezobowiązujących pogaduch – sprzeczne z osiągnięciem właściwego celu.
Muszę nadzorować zespół, dźwigając to brzemię; brzemię, z którym Gibbs nie dałaby sobie rady, choć wcale tak nie uważa. Nigdy nie powiedziała tego wprost, tylko wypytywała o możliwości awansu, ale biorąc pod uwagę fakt, że nasz zespół ma dwupoziomową strukturę – ja jestem nadzorcą, a oni nadzorowanymi – aluzja była oczywista. Dlatego podczas tych kilku dni, gdy Cline nie mógł przyjść do pracy – za każdym razem twierdził, że cierpi na dyskomfort w pewnej części ciała, której wolał głośno nie nazywać, co jest zdumiewająco prostą, a zarazem niepodważalną wymówką – i zostawiał z robotą tylko Gibbs i mnie, postanowiłem nadzorować ją surowiej.
Aby nie zostać oskarżonym o faworyzowanie kogoś, Cline’a też nadzorowałem surowiej, gdy przez jakąś nienazwaną kobiecą przypadłość (kolejny uderzająco prosty, ale niezawodny wykręt) Gibbs spędziła trzy dni w swojej kwaterze. Tym razem nie chodziło mi o potencjalne zagrożenie dla mojego stanowiska. Nie; Cline po prostu wymaga bardziej rygorystycznego nadzoru, bo łatwo się rozprasza, jest inteligentny inaczej i wymaga dodatkowej motywacji tylko po to, by osiągnąć choćby podstawowy poziom efektywności. Pomimo tych niedociągnięć to właśnie Cline, a nie przełożony – obecny (czyli ja) czy pretendentka (Gibbs) – jako pierwszy dostrzega rzecz na śniegu. A może to wcale nie takie dziwne, bo Cline’a ciągnęło do okna bardziej niż do niezobowiązujących pogaduch, które jakkolwiek byłyby niezobowiązujące i dobrowolne, wymagają swego rodzaju wysiłku.
– Ejże – mówi, wskazując coś gestem dłoni trzymającej kubek. – Zdaje mi się, czy coś tam jest? Na śniegu?
Przerywamy rozmowę z Gibbs, każde z nas wdzięczne za jej zakończenie, i stajemy po obu stronach Cline’a. Na zewnątrz rozciąga się bezkresna biel. Za jedyną linię horyzontu uchodzi tu łagodnie falująca smuga wyznaczająca jego kres i oddzielająca biel śniegu od bladej szarości chmur, które zawsze przesłaniają słońce. Ale Cline ma rację. Za oknem majaczy coś ciemnego, ledwie widocznego przy tak skąpym świetle. Coś jest na śniegu.
2

Naszym zadaniem w tym tygodniu było otwieranie i zamykanie drzwi.
Kay poprosiła, żebyśmy otworzyli i zamknęli wszystkie drzwi, zwracając uwagę na takie, których mechanizmy działają „głośniej, niż powinny”. Głośna klamka albo zawias mogą wskazywać na konieczne naprawy lub wymiany, które zostaną dodane do listy zadań w nadchodzących tygodniach, gdy wszystkie niezbędne narzędzia i części zostaną zgromadzone i nam wysłane. Moglibyśmy się z tym uporać szybciej, dzieląc budynek na części i zajmując się indywidualnie każdą z nich z osobna, ale w trakcie naszego wdrożenia Kay jasno powiedziała, że wszystkie zadania powinniśmy wykonywać jako grupa. Doceniam to, bo dzięki temu mogę być aktywniejszym kierownikiem, a my mamy gwarancję dokładniejszej oceny sytuacji, jako że każde z nas prawdopodobnie ma inne wyobrażenie o akceptowalnej głośności drzwi. Jak dotąd nasza komisja nie znalazła żadnych problematycznie głośnych drzwi, choć kilka zainspirowało ciekawe dyskusje dotyczące istoty „skrzypienia”.
Podjęliśmy pracę w miejscu, w którym skończyliśmy ją dzień wcześniej, na czwartym piętrze.
– A te, jaki wydają dźwięk? – pytam.
– Moim zdaniem w porządku – odpowiada Cline. – Jak drzwi. Nie dosłuchałem się niczego złego. A próbowałem.
Kiwam głową z aprobatą, zadowolony z tego, że wziął sobie do serca udzielony mu wcześniej w tym tygodniu wykład o różnicy między niesłyszeniem a niesłuchaniem.
– Gibbs? – pytam.
– Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiada Gibbs.
– Nie szkodzi. Otworzę jeszcze raz.
– To przez tę rzecz na śniegu – kończy Gibbs, zanim położę rękę na klamce.
– Jeśli chcemy skończyć na czas, żebym mógł zabrać się za papierkową robotę, musimy skupić się na drzwiach.
– Mogę się zająć papierkami – proponuje Gibbs.
– Nie chodzi o papiery. Najbardziej czasochłonna jest kwestia samych drzwi.
– Jasne.
Ponownie otwieram drzwi, a Gibbs stwierdza, że nie wydają dziwnych dźwięków. Mamy więc konsensus: te drzwi są w porządku.
W drodze do następnych głos zabiera Cline:
– A może teraz?
– A może teraz co? – pytam.
– Pomiędzy drzwiami moglibyśmy porozmawiać o tym, co znajduje się na śniegu.
Ma rację. Może to nawet dobry pomysł i żałuję, że sam na niego nie wpadłem. Boję się o konsekwencje, bo wyczuwam, że są podekscytowani nowym znaleziskiem, a czasu między drzwiami jest niewiele. Mimo to się zgadzam.
– Powiem wam, co myślę – rzuca Gibbs. – Pamiętacie, jak dziś rano mówiłam o wietrze?
– Rozmawialiśmy o wietrze, to fakt – potwierdzam.
– Powiedziałam, że dorastałam w wietrznym miejscu – ciągnie Gibbs. – Wiało tam naprawdę mocno. Taki wiatr, że mógł zdmuchnąć świeczkę przez zamknięte okno.
– Nie sądzisz, że to źle świadczy o oknie? – pytam.
– Co?
– Skoro wiatr może zgasić świeczkę przez okno, czy nie jest to raczej dowodem na słabość okna niż na siłę wiatru?
– To tylko przenośnia – tłumaczy Gibbs.
– Aha.
– Znam ją – stwierdza Cline, prawie na pewno kłamiąc.
– Chodzi mi o to, że wychowałam się w wietrznej okolicy – mówi Gibbs. – I dobrze znam skutki wiatru. Nie wydaje mi się przypadkiem, że zobaczyliśmy tę rzecz na śniegu właśnie po wietrznej nocy.
– Chcesz powiedzieć, że przywiało nam tę rzecz na śniegu, czymkolwiek jest?
– Niewykluczone – przyznaje Gibbs. – A z drugiej strony, gdy rano Cline zobaczył tę rzecz na śniegu, wciąż wiało.
– Nie uszło to mojej uwadze – wtrąca Cline. – Właśnie dlatego wyglądałem przez okno. Myślałem sobie: „Rany, ale wieje”. Niektórzy powiedzieliby, że wieje tak, że mogłoby zdmuchnąć świeczkę przez zamknięte okno. Nie mam na myśli tych okien. – Cline mówi to, patrząc mi prosto w oczy. – Te są bardzo szczelne. Ale, tak czy owak, rozglądałem się i myślałem: „Ciekawe, czy ten wiatr ma jakiś wpływ na krajobraz”, co rzecz jasna leży w zakresie zainteresowań każdego malarza takiego jak ja. Znaczy, chodzi mi o krajobraz. Nie o wiatr. Trudno jest namalować wiatr, chyba że wokół są liście. Tak czy owak, patrzyłem sobie i nagle przyszło mi do głowy: „Rany, a co to takiego? Tam na śniegu?”. Taka wyrwa w krajobrazie, jakiego się spodziewałem i jaki chciałem namalować. Wiem, pewnie to głupie, bo przecież to tylko plama bieli et cetera. Ale może znalazłbym jakiś sposób.
– Chcesz, żebym zamówił przybory do malowania, gdy będę wypełniał formularze dla Kay w tym tygodniu? – pytam.
– Nie – mówi Cline. – Jeszcze nie teraz.
– Wróćmy do rzeczy na śniegu – wtrąca Gibbs. – Chodziło mi o to, że jeśli dziś rano było wietrznie, a rzecz na śniegu nie poruszyła się jakoś wyraźnie, to może wcale jej nie przywiało. Może została odsłonięta. I ta rzecz na śniegu jest tak naprawdę czubkiem czegoś większego.
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że moje obawy się spełniły. Nie mam pojęcia, jak długo tkwimy przed kolejnymi drzwiami. Nie odnosząc się do stwierdzenia Gibbs – które, przyznaję, ma sens i w dodatku budzi mój niepokój – otwieram drzwi i je zamykam.
– Moim zdaniem brzmiały jak normalne drzwi – orzeka Cline.
– Moim też – potwierdza Gibbs.
– Zgadzam się – mówię. Następne drzwi pomyślnie zweryfikowane pod kątem głośności.
– Co zamierzamy z tym zrobić? – pyta Gibbs.
– Z tymi drzwiami? Nie musimy robić nic z drzwiami niewydającymi żadnych podejrzanych odgłosów.
– Miałam na myśli tę rzecz na śniegu – prostuje Gibbs. – Co z nią robimy?
Prawdę rzekłszy, nie mam pojęcia. Oczywistym wyjściem byłoby opuszczenie placówki i zapoznanie się z tą rzeczą na własne oczy, lecz to nie wchodzi w rachubę. Jest za zimno, a poza tym nie wolno nam wychodzić na śnieg. Ma to jakiś związek z tajemniczą „chorobą śnieżną”, na którą często zapadali naukowcy, wychylając się z okien na drugim piętrze choćby po to, żeby zapalić papierosa. Niektórzy doświadczali umiarkowanych zawrotów głowy. Innych ogarniało silne poczucie dezorientacji, które zdawało się utrzymywać przez jeden pełny dzień na każde pół godziny spędzone na zamarzniętej ziemi. Biorąc pod uwagę ograniczone możliwości naszych stanowisk – jak również okoliczności związane z nagłym wstrzymaniem badań, których istoty Kay nie wyjaśniła nam nawet podczas indywidualnego szkolenia – najlepiej było uznać wychodzenie na zewnątrz za zabronione, jeśli nie liczyć krótkich wycieczek na dach w celu dokonania załadunku i rozładunku.
Przed nami skrzyżowanie korytarzy, przez które przemyka jakiś cień. Cline się zatrzymuje.
– Ktoś jeszcze to widział?
– To tylko Gilroy – mówię. A potem wołam po imieniu: „Gilroy!”, ale ten oczywiście nie pojawia się ani nie reaguje.
– Może on wie coś o tej rzeczy na śniegu – podsuwa Gibbs.
– Możesz go o nią zapytać – odpowiadam. – Cline i ja przez chwilę zajmiemy się drzwiami sami.
Proponuję to tylko dlatego, że spodziewam się odmowy, a gdy Gibbs rzeczywiście odmawia, z trudem maskuję uśmiech.
– Porozmawiam z nim sam, gdy skończymy – mówię.
3

Niechęć pozostałych do Gilroya nie jest bezpodstawna. Protekcjonalny, pretensjonalny i często wręcz nieokrzesany, jest typem człowieka, który brzydzi się empatią z takim zapałem, że niechęć jest nie tylko uzasadniona, lecz stanowi prawidłową reakcję ewolucyjną, a każdy, kto zareagowałby inaczej, sam mógłby wzbudzić słuszne podejrzenia o skłonności do socjopatii.
Gilroy był tutaj, kiedy przybyliśmy. Jest ostatnim pozostałym naukowcem pracującym w Instytucie Północnym. Żadnemu z nas nie powiedział wprost o tym, co bada. Zasłania się enigmatycznymi wyjaśnieniami, że jego praca ma na celu „wejrzenie w przyszłość zimna”, „krytyczną analizę zimna” albo „nazwanie tych aspektów zimna, o jakich dotąd się nie mówiło”. Nie mam pojęcia, co to oznacza ani jak prowadzi swoje eksperymenty, ponieważ Instytut Północny został ogołocony z całego sprzętu badawczego. Pozostały krzesła i stoły, ale nie ma tu żadnych maszyn ani urządzeń, a pojemników jest jak na lekarstwo. Najwyraźniej Gilroy nie potrzebuje takich rzeczy. Wędruje od pokoju do pokoju z naręczem papierów i zapisuje swoje odkrycia, czymkolwiek są.
Gilroy ma dwa tryby działania, oba równie odpychające. Albo spotykasz go zgarbionego nad stołem i piszącego coś zawzięcie, a wtedy wpada w złość na każdy szelest, nie mówiąc już o zadaniu mu najprostszego pytania, albo – co gorsza – natykasz się na niego, gdy szklistymi oczami gapi się w przestrzeń. W tym stanie jest niepokojąco chętny do dzielenia się swoimi przemyśleniami i nader skłonny do opowiadania o niewyczerpanym źródle zamętu, jakim jest jego obsesja na punkcie zimna. Tego dnia, po zakończeniu kontrolowania drzwi, Cline, Gibbs i ja odnajdujemy go w pokoju na czwartym piętrze w trybie numer dwa. Podchodzę do niego, zostawiając oboje podwładnych na zewnątrz.
– Gilroy – zagaduję – pomyśleliśmy, że mógłbyś nam pomóc. Zauważyliśmy coś na śniegu.
– Coś na śniegu? – odpowiada Gilroy tonem baczniejszym, niż kiedykolwiek u niego słyszałem. – Jakąś postać?
– Nie – zaprzeczam. – Rzecz.
Zainteresowanie Gilroya wyparowuje w mgnieniu oka, a on sam wraca myślami do jakichś zakamarków swego umysłu.
– Aha – mówi po prostu.
– Przyszło nam na myśl, że może wiesz, co to takiego, bo jesteś tu już od dawna.
– Nie mam na to czasu – odpowiada Gilroy. Trzyma dłonie blisko siebie. W prawej ma długopis, którym z roztargnieniem stuka w lewy kciuk. Zauważam, że to długopis tego samego rodzaju, jakich wiecznie topniejący zapas trzymam w biurku, ale o tym nie wspominam.
– Wystarczy, że wyjrzysz przez okno – mówię.
– Pracuję nad czymś – odpowiada Gilroy. – Zagadkowa sprawa.
– W takim razie przepraszam, że przerwałem. Dam ci znać…
Ale Gilroy wpada mi w słowo:
– Myślałem, że pada, więc wszedłem na dach w samym swetrze i w spodniach, ale okazało się, że to tylko wiatr rozwiewa śnieg, który napadał już wcześniej. Tak czy inaczej, stwierdziłem, że skoro już tam jestem, mogę trochę poćwiczyć. Na potrzeby badań. Stałem bardzo nieruchomo, aż zimno przeniknęło mnie do szpiku kości.
– Kay zabroniła wychodzenia na dach – zauważam – z wyjątkiem deponowania dokumentów w skrytce albo rozładowywania narzędzi i zapasów ze skrzynek.
Gilroy macha długopisem w bagatelizującym geście.
– To kwestia poziomu zezwoleń. Jak już mówiłem, stałem tam, aż ogarnął mnie ziąb, co tego ranka nastąpiło szybciej niż zwykle, przez wiatr.
– Rozmawialiśmy o wietrze dziś rano – wtrącam – gdy zobaczyliśmy tę rzecz na śniegu.
– Ale ja nie mówię o wietrze – ciągnie Gilroy. – Wiatr jest tylko posłannikiem zimna. Ogarnęło mnie z większą łatwością właśnie z powodu wiatru, ale i tak by mnie ogarnęło, bez udziału wspólnika.
– W porządku – zgadzam się. – Pewnie.
– Stałem tam, dopóki całkiem nie opadłem z sił – mówi Gilroy – i póki w pełni nie poczułem potęgi zimna, w którym to momencie ledwie kilka kroków, jakie musiałem zrobić, aby przejść przez drzwi z powrotem do względnych wygód Instytutu, zdało mi się odległością nie do pokonania. W tym stanie nie tylko czułem zimno, lecz raczej stałem się z nim jednością; powiesz może, że byłem wtedy bardziej zimnem niż człowiekiem… Właśnie wtedy zapragnąłem spisać swoje przemyślenia. Ale nie mogłem wyciągnąć notesu z kieszeni. Ba, nie mogłem nawet dobrze schwycić długopisu. Upuściłem go i zniknął w tumanie śniegu, który wiatr przeganiał po dachu.
– Widzi mi się, że go jednak znalazłeś. – Wskazuję na długopis w jego dłoni.
– To inny długopis – wyjaśnia Gilroy. – Tamten wciąż tam jest. Albo, co bardziej prawdopodobne, gdzieś go zdmuchnęło. Kolejna ofiara zimna. Którą i ja bym padł, gdybym nie zdołał wrócić do środka i odzyskać jako takiej sprawności. A teraz stoję tutaj, z powodzeniem trzymając ten oto długopis. – Gilroy wyciąga przed siebie rzeczony przedmiot. – I staram się wyrazić słowami, jak to było, gdy zaledwie kilka godzin temu nie mogłem utrzymać długopisu. Tylko że wszelkie słowa przelane teraz na papier będą nieautentyczne, bo zostaną spisane długopisem, który umiem nie tylko utrzymać, ale też operować nim z wielką zręcznością.
– Mógłbyś się po prostu postarać – podpowiadam z nadzieją, że uwolni go to od psychologicznego ciężaru, który zmusza go do mówienia. Wywołuję przeciwny skutek.
– To nie kwestia starań – zaprzecza Gilroy, zmieniając zwykły chwyt długopisu w mocne, gniewne ściśnięcie. – To nie kwestia chęci przypomnienia sobie, jak to jest stracić umiejętność trzymania długopisu. Przypominałoby to próbę wejrzenia w pamięć nieznajomego. Teraz, gdy znów umiem trzymać długopis, nie jestem tym samym człowiekiem, który stracił nad nim panowanie, i nie byłem nim w chwilach poprzedzających upuszczenie go. Sekundę przed tym, nim długopis wyślizgnął mi się z palców, byłem sobą. Potem, gdy moje palce zgrabiały, przemieniłem się w kogoś innego. Właśnie taki wpływ wywiera na nas zimno. I właśnie dlatego staramy się to zrozumieć. Bo gdy marzniemy, nie jesteśmy sobą. Zimno przemienia nas wszystkich w idiotów.

Recenzje książki To coś w śniegu

Podziel się swoją opinią
4.31
Liczba wystawionych opinii: 13
5
6
4
5
3
2
2
0
1
0
Kliknij ocenę aby filtrować opinie
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
"To coś w śniegu" to książka, która swoim tytułem, okładką i opisem może przyciągnąć czytelnika zapowiadając niezwykle wciągający thriller. Moje zderzenie z nią trochę zmieniło ten obraz, ale na pewno mogę powiedzieć, że jest to książka inna niż te które zazwyczaj czytam. A przede wszystkim wychodzi poza taki utarty i znany schemat. Historia opowiada o grupie kilku osób, które są odpowiedzialne za utrzymywanie porządku w opuszczonym Instytucie Północnym. To centrum badawcze znajduje się na granicy świata, gdzie jedyne co można spotkać to śnieg. Bohaterowie mają dwie główne zasady: nie dotykać żadnych termostatów ani pod żadnym pozorem wychodzić na zewnątrz. Pewnego dnia dzieje się coś co naruszy ich codzienną rutynę. Podczas burzy śnieżnej w sposób niespodziewany i zaskakujący na śniegu pojawia się tajemnicze coś albo ktoś. To wydarzenie nie tylko wzbudza ciekawość mieszkańców centrum badawczego, ale także zmienia ich życie na zawsze. Autentyczność przedstawionych emocji i relacji między bohaterami sprawia, że czytelnik ma możliwość się z nimi utożsamić i przeżywać razem każdą chwilę. Jednym z największych atutów tej książki są jej bohaterowie - każdy z nich ma swoje tajemnice, słabości i pragnienia, co sprawia, że są one pełnoprawnymi uczestnikami historii. Czytelnik łatwo może ich poznać i współodczuwać ich przeżycia. "To coś w śniegu" to nie tylko powieść z gatunku thriller psychologiczny, ale także historia o ludzkich relacjach, tęsknocie za przeszłością i dążeniu do znalezienia prawdy. Jest to lektura, która porusza i zmusza do refleksji nad własnymi wyborami i wartościami. Jednakże na pewno znajdą się osoby, dla których ta książka okaże się czymś zupełnie innym i nie zapajają do niej wielką sympatią.
2024-02-23
Strony Marzeń
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
RECENZJA  „TO COŚ NA ŚNIEGU” AUTOR: SEAN ADAMS  WSPÓŁPRACA REKLAMOWA — WYDAWNICTWO: Harper Collins  „A choć jest to rzecz nieożywiona, a nie istota – tylko tego możemy być pewni – nie umiem osiągnąć upragnionego poczucia izolacji. Ramy okienne wciąż oprawiają nicość, ale gdy patrzę przez szyby, nie widzę już końca świata, ale wirującą mroczną zagadkowość, która skrywa niezliczone sekrety”. „To coś na śniegu” to książka, do której mam mieszane odczucia. Na pewno to książka, która jest inna niż to, co dotychczas miałam okazję przeczytać i wychodzi poza schematy. Niby zdaje się być nieco prozaiczna, sarkastyczna, czasami wręcz absurdalna, ale ma dość rozbudowany wątek psychologiczny, który jest bardzo intrygujący, moje myśli pędziły na pełnych obrotach, o co w tym wszystkim chodzi. Kim albo czym jest to coś na śniegu i zastanawiały mnie zachowania postaci.  Dostajemy historię tajemniczą, pełną domysłów, przemyśleń, w której autor buduje stopniowo napięcie, niepewność, która zostaje, otacza wszechobecnym zimnem i bielą śniegu. Co do zapowiadanego ironicznego humoru z rodem Monty Pythona, odnalazłam pełno absurdów w tej książce, które potrafiły wywołać uśmiech na twarzy. Bohaterzy ciekawie wykreowani,  akcja książki toczy się powoli, pozwalając nam obserwować codziennie życie bohaterów w instytucje i ich mało pasjonujące zajęcia, w które wkradnie się chwila ekscytacji, w postaci dziwnej rzeczy odkrytej przez śnieg, zakłócając im poukładany schemat codzienność, która zaczyna na nich znacznie wpływać. A my będziemy obserwowali ich granice wytrzymałości, w trudnych warunkach z wieloma ograniczeniami.  „Potem zaś otwiera się przede mną straszliwa otchłań, w której odpowiedź na pytanie: »Co dalej?« wydaje się również prosta, co nieodgadniona”. Autor zabiera nas do instytutu Północnego, otoczonego  zimnem i śniegiem, który nigdy nietopnienie. Tam oprócz zimy nie ma innych pór roku. Mała grupa, składająca się z trzech pracowników, która ma  nadzorować i pilnować wszystkiego na bieżąco, co tydzień dostają banalne zadania do wykonania.   Jest jeszcze tam jeden obecny człowiek, który chadza swoimi ścieżkami, badając zagadnienie zimna, o którym nic nie wiedzą. Nie wolno im opuszczać budynku pod żadnym pozorem.  Pewnego dnia za oknem dostrzegają tajemniczą dziwną rzecz, coś ciemnego, ledwie widocznego, którą odsłonił wiatr.  Odkryty przez nich obiekt, to coś na śniegu wzbudza ich ciekawość, absorbuje ich, rozpraszając w wykonaniu codziennych obowiązków. Idzie im co raz woniej wykonywania swoich obowiązków. Z każdym dniem odkrywają, dziwne niepokojące objawy, walczą, próbując zapanować nad własną psychiką. -Czym jest to coś na śniegu?  -Czy Hart i jego zespół odkryją, czym jest ta rzecz, którą widzą na śniegu?  -Jak wpłynie pojawienie się tajemniczego obiektu na członków załogi? Polecam. 
2024-02-21
Mirela
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
3/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Daleko mi do osoby, która ma w pupie kijek. Mam ogromny dystans do siebie i całego otoczenia, dlatego zaintrygowała mnie informacja, że ta książka jest pełna absurdalnego humoru rodem z Monty Phytona. Co prawda z tym absurdalnym humorem różnie bywa, bo to w końcu kwestia subiektywna, ale postanowiłam zaryzykować i przekonać się, co autor będzie miał mi do powiedzenia. Mamy sobie małą grupkę osób, która nadzoruje niegdyś dobrze prosperujący ośrodek badawczy, Instytut Północny, położony na końcu świata na lodowym pustkowiu. Ci ludzie mają doglądać budynku i utrzymywać go w znośnym stanie, bo być może kiedyś badania zostaną wznowione. Pewnego dnia dostrzegają coś w śniegu. Nie wiedzą, co to jest, nie mogą go zbadać, bowiem nie wolno wychodzić im z budynku. To tajemnicze coś jednak nie pozwala im się skupić na wykonywaniu zadań. Trudno mi powiedzieć, co właściwie czuję po lekturze. Wzbudzała we mnie bardzo mieszane uczucia. Czasem zaśmiałam się pod nosem (na przykład gdy była mowa o czytaniu książek i o tym, dlaczego się akurat na nie pewna osoba zdecydowała i co w nich jest), a czasem zastanawiałam się, co ja czytam (choćby wątek sprawdzania krzeseł). To jest książka, która może mocno podzielić czytelników. Ja chyba nie do końca załapałam, o co w niej chodziło. Czy dała mi do myślenia? Tak średnio. Owszem, gdzieś mi przeszło przez myśl to, co działoby się ze mną, gdybym znalazła się jakimś cudem w takim miejscu, gdzie miałabym robić bezsensowne zadania i tkwić w zamknięciu, ale nie powiem, żebym jakoś specjalnie o tym potem rozmyślała. Pierwsza połowa książki nieco mi się dłużyła, potem zaczęło dziać się coś więcej, ale ja raczej nie byłam odbiorcą docelowym tej historii. Nie do końca siadł mi absurdalny humor. Trudno, miałam z tyłu głowy myśl, że tak może się to skończyć.
2024-02-18
Czytelnia Mola Książkowego
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Sięgając po powieść Seana Adams zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Okładka sugerowała minimalizm i kameralną opowieść, natomiast opis przywoływał na myśl sceny z thrillera. Co w rezultacie otrzymałam? Intrygującą powieść mocno dająca do myślenia. To pomysłowa historia, inna niż wszystkie i mocno psychologiczna. Angażująca, więc warta poświęconego jej czasu. Stosunkowo krótka, więc możliwa do przeczytania w jeden wieczór. Przygotujcie się jednak, że mocny wątek psychologiczny namiesza Wam w głowie a wyobraźnia będzie pracować na najwyższych obrotach. O to tutaj chodzi – nie liczy się sama treść a wydźwięk jaki ze sobą niesie, ponieważ autor bawi się z czytelnikiem, żongluje domysłami, buduje mroczny i gęsty klimat a także podsyca atmosferę niepewnością otaczającą nas swoimi ramionami do ostatniej strony. Przenosimy się do Instytutu Północnego, odciętego od świata i położonego w zapomnianym miejscu. Otoczonego lodem, zimnem i samotnością. To właśnie tam rozegra się akcja powieści a losy postaci staną pod znakiem zapytania. Dziś to miejsce jest opuszczone a w Instytucie mieszka zaledwie czwórka osób, która ma doglądać wnętrz i czekać na dalsze polecenia. Wykonują swoją pracę, ale nikt nie spodziewa się tego co już niebawem nadszarpnie ich zdrową psychikę. Za oknami, w gęstym śniegu pojawi się coś co zburzy ich porządek. Czy się porusza? A może stoi w miejscu? Na te pytania nikt nie zna odpowiedzi. Muszę przyznać, że to była naprawdę dobra historia. Nietuzinkowa i być może przez to nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja bawiłam się naprawdę dobrze. Kameralne grono bohaterów zamknięte w czterech ścianach, z zakazem wyjścia na zewnątrz a także mrozem budzącym grozę to jedynie wstęp do kolejnych wydarzeń. Autor snuł swoją opowieść w powolnym tempie, ale zachował dynamikę, skupił się na szczegółowych opisach i igrał sobie z naszymi szarymi komórkami, ponieważ do samego końca trudno było mi odpowiedzieć na zadane podczas czytania pytania. Właśnie to w tym wszystkim podobało mi się najbardziej – interakcja między czytelnikiem a czytaną historią, podczas której wszystko mogło się wydarzyć. "To coś w śniegu" to minimalizm i skrajne emocje w jednym. Historia przemyślana, napisana, by szokować i dawać do myślenia. Niepozorna, krótka i wydawałoby się, że możliwa do szybkiego zapomnienia a jednak tak mocno zapadająca w pamięć, że być może jeszcze kiedyś do niej powrócę. Na pewno będę polecać ją tym, którzy poszukują książki wymykającej się spoza wszelkich schematów, gdzie kryminał łączy się z thrillerem, wątki psychologiczne są silniejsze niż cokolwiek innego a kreacje postaci rozłożono na czynniki pierwsze.
2024-02-17
Thievingbooks
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Lubię skusić się na mało znaną powieść proponowaną przez Harper Collins, gdyż najczęściej okazuje się to wyjątkowo udanym doświadczeniem literackim. Tak było i tym razem. Do książki przekonało mnie jedno ze zdań na okładce; “ironicznie zabawna powieść prowokująca do myślenia, pełna absurdalnego humoru rodem z Monty Pythona.” Przenosimy się na koniec świata, do Instytutu Północnego. Poznajemy troje pracowników administracyjnych oraz naukowca, pasażera na gapę, którego rola ma tu dość filozoficzny wydźwięk, najprościej ujmując - zgłębia on uczucie zimna. Mamy więc czworo bohaterów zamkniętych w jednym, otoczonym śniegiem, budynku, z którego mają bezwzględny zakaz wychodzenia. Już sama ich rola w Instytucie jest hmmm… specyficzna; piłkami golfowymi oceniają płaskość stołów, “siadają zawodowo” na krzesłach sprawdzając ich stan techniczny, suszarką do włosów rozmrażają okna. Każda czynność przypada na inny tydzień, wymaga planu, a w rezultacie sprawozdania do kadry wyższej. Absurd goni absurd. Również ich rozmowy wybrzmiewają w podobnym klimacie, co totalnie wpisuje się w moje poczucie humoru i w tej pełnej sarkazmu powieści odnalazłam się doskonale. Za sprawą “czegoś”, co zauważają na śniegu, atmosfera gęstnieje, klimat robi się dość hitchcockowski. Myśl o tym niezdefiniowanym obiekcie odkłada się na ich psychice; zaczynają zastanawiać się nad tym, czego dotychczas nie dostrzegali, a w ich relacje wkrada się podejrzliwość. Z jednej strony, wszystko to trochę w aurze “big brother”, co sprzyja wyostrzeniu cech osobowości i zachowań poszczególnych uczestników. Z drugiej, dużo tu science fiction i balansowania między jawą a snem, bo sytuacje takie nie mogły się wydarzyć w prawdziwym życiu. Do czego ta fabuła zmierza? Będą ofiary? Ktoś z tej czwórki ucierpi? Czy obiekt na śniegu stanowi niebezpieczeństwo? Kim w ogóle są ci ludzie? Jak możecie się domyślić, w tej książce dzieje się Nic, a przynajmniej niewiele w niej akcji. Jak dla mnie, to filozoficzno-psychologiczna perełka okraszona specyficznym poczuciem humoru, która dla wielu może stanowić ciekawe doświadczenie literackie. Wiadomo, nie dla wszystkich, ale wierzę w jej magię. Ja przeczytałam w dwa wieczory, wpadając w zaspy sarkazmu i zimowego, dosłownie, szaleństwa.
2024-02-09
Natalia
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
To, co niezbadane, nieodkryte, tajemnicze, naturalnie wzbudza ludzką ciekawość. Taką ciekawość powinna wywoływać także najnowsza powieść Seana Adamsa pt. „To coś w śniegu”, bowiem „to coś”… jest nietypowe. Ale o tym musicie przekonać się sami! W Instytucie Północnym – w miejscu znajdującym się z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, gdzie wiecznie panuje zima – obecnie przebywa jeden naukowiec, który bada „uczucie zimna”, oraz trzech pracowników administracyjnych, którzy wykonują różne prace – z pozoru takie niewiele nieznaczące, wydawałoby się – nie mające większego sensu. Ogólnie ich praca jest dość monotonna, a każdy dzień jest łudząco podobny do poprzedniego. Któregoś dnia jeden z pracowników dostrzega na śniegu „dziwną rzecz”, obiekt, którego żaden z jego współpracowników nie potrafi ani zidentyfikować, ani nazwać. Od tego momentu to, co widzą za oknem, absorbuje ich bardziej niż dotychczasowe obowiązki; obiekt na śniegu rozprasza ich myśli i odwraca ich uwagę na każdym kroku. Z czasem – wykonując swoje cotygodniowe obwiązki – pracownicy obserwują w budynku Instytutu także różne inne niepokojące zjawiska. Czy to możliwe, że tajemniczy obiekt w śniegu jest „odpowiedzialny” za zmiany w ich otoczeniu? „To coś w śniegu” to powieść, która zawiera w sobie elementy thrillera psychologicznego i satyry. Powieść ta już od samego początku wciąga czytelnika i pochłania jego myśli, tak aby jak najszybciej mógł odkryć, czym jest ten obiekt w śniegu i z czego wynikają wszystkie niepokojące zjawiska, których świadkami są pracownicy Instytutu Północnego. Dodatkowo krótkie rozdziały tej powieści zdecydowanie ułatwiają wciągnięcie się w jej fabułę. Mnie powieść Seana Adamsa wciągnęła bardziej, niż się spodziewałam. Każdy kolejny rozdział zachęcał mnie do tego, aby jak najszybciej przekonać się, jak będzie przebiegał kolejny dzień pracowników Instytutu Północnego, a jednocześnie „to coś w śniegu” intrygowało mnie równie bardzo jak samych pracowników Instytutu. Powieść ta trzyma w napięciu do samego końca, a zakończenie… cóż – jest równie nieprzewidywalne i zabarwione sarkazmem jak cała powieść. Mimo wszystko polecam i uważam, że książka ta jest warta uwagi!
2024-02-05
Sia
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
3/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Instytut Północny, kiedyś dobrze prosperujący ośrodek badawczy płożony w krainie skutej śniegiem i lodem. Jego działalność została zawieszona z powodu pewnego incydentu który się tam wydarzył. Dziś jedynymi jego lokatorami są: jeden badacz, naukowiec który jeszcze nie wrócił do domu, oraz trzech nadzorców, konserwatorów. Ich zadaniem jest utrzymanie instytutu w dobrym stanie na wypadek wznowienia działalności. Co tydzień otrzymują od centrali zadania do wykonania. Sprawdzić drzwi, krzesła..., nudne mało kreatywne zadania. Nie wolno im tylko robić dwóch rzeczy, wychodzić na zewnątrz oraz regulować termostatu. A w Instytucie za ciepło nie jest, temperatura jest mało komfortowa przez co najcieplejszym miejscem jest łóżko okryte ciepłym kocem z którego ciężko się wychodzi. Pewnego dania ich nudne życie odmienia się, dostarzegają za oknem "To Coś", tajemniczy obiekt którego nie mogą na odległość zidentyfikować. Ich myśli nieustannie krążą wokół tajemniczego czegoś. "To Coś" igra z ich myślami, bawi się ich psychiką. Od dawna wiemy, że odizolowanie źle wpływa na naszą psychikę. Ludzie oddelegowani do odizolowanych miejsc, czy to do stacji badawczych na krańcu świata czy w kosmosie, muszą przejść wiele badań by sprawdzić czy ich psychika poradzi sobie w niecodziennej sytuacji. W poprzedniej pracy miałam okazję poznać Pana Henryka Hermaszewskiego, który trochę nam opowiedział na ten temat, przyjemnie było posłuchać jego wspomnień. Autor "To Coś w śniegu" pokazuje jak ciężka jest to misja. Co do samej książki, brakowało mi w niej tego czegoś.
2024-02-05
Jeny, co tu czytać?
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
„To coś w śniegu” Sean'a Adams'a to prowokująca do myślenia książka o niezwykłym klimacie. W otoczonym warstwami śniegu Instytucie Północnym przebywa zaledwie czwórka osób. Hart, jego dwójka podwładnych - Cline i Gibbs, oraz nieuchwytny Gilroy. Ten ostatni to jedyny pozostały w Instytucie naukowiec; reszta badaczy została ewakuowana, zanim kierowany przez głównego bohatera zespół administracyjny został przydzielony do pracy w już opuszczonej placówce badawczej. Grupa co tydzień dostaje nowe, często wręcz banalne zadania do wykonania - mają upewnić się czy drzwi nie skrzypią, a krzesła są w dobrym stanie. Długie miesiące dającej się we znaki rutyny oraz monotonii zostają przerwane w momencie, gdy jedno z nich dostrzega coś w śniegu. Od tej chwili, myśli każdego z trójki zdają się krążyć jedynie wokół tajemniczego przedmiotu za oknem. Zamknięci w czterech ścianach nie mają zbyt wielu możliwości działania, a to z kolei prowadzi do wolno rozgrywającej się akcji lektury, gdzie bohaterowie spędzają kolejne dni na wypełnianiu raportów i snuciu domysłów. Książka „To coś w śniegu” nie przypadnie wszystkim do gustu, jednak osobiście uważam, że jest warta przeczytania. Z pewnością sprawdzi się jako lektura na zimowe wieczory, gdy na zewnątrz widać jedynie bezkresną biel. Natalia Szkolny Klub Recenzenta
2024-02-05
Szkolny Klub Recenzenta
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Sean Adams „To coś w śniegu” Otoczony obszarem wiecznego śniegu, Instytut Północny, przechodzi kryzys. W wyniku niekreślonego incydentu jego działalność zostaje zawieszona, a jego obsługa zostaje zredukowana do czterech osób. Troje z nich jest nadzorcami i konserwatorami, a czwarty to naukowiec, który stara się zgłębić uczucie zimna. Zadanie dla personelu jest proste. Mają utrzymać budynek w dobrym stanie i wykonywać zadania zlecone im przez centralę. Nie wolno im jednak wychodzi na zewnątrz. Pewnego dnia dostrzegają tajemniczy obiekt, jednak nie potrafią określić jego kształtu i przeznaczenia. Z opisu książki może wynikać, że będziemy mieli do czynienia z kryminałem lub thrillerem. Jednak nic bardzo mylnego. Jest to powieść, którą można określić jako obyczajową, chociaż moim zdaniem to nie będzie to do końca dobra kwalifikacja. Akcja toczy się bardzo powoli. Śledzimy codzienne życie bohaterów, a nie jest ono zbyt atrakcyjne. Bo czy pasjonujące może być sprawdzanie, czy na wszystkich krzesłach siedzi się wygodnie lub czy drzwi mocno nie skrzypią? Takie właśnie zadania mają konserwatorzy w Instytucie Północnym. I tak mijają im kolejne tygodnie, a weekendy spędzają w swoich pokojach czytając bądź po prostu leżąc. Jedyną odmianą w ich życiu jest tajemniczy przedmiot w śniegu, który zakłóca równowagę, jaka panuje w tym poukładanym życiu. No właśnie czy książka, w której mało się dzieje może być atrakcyjna? Okazuje się, że tak. Uroku dodaje jej specyficzne poczucie humoru, które niektórym może kojarzyć się z niezapomnianym Monthy Pytonem, ale moim zdaniem to porównanie trochę na wyrost. Owszem jest tu spora dawka humoru, ale do angielskiej grupy jest mu daleko. Mimo to, jest to element ubarwiający powieść, która bez tego mogłaby być nudna. Powieść zdecydowanie nie jest dla każdego. Jeżeli oczekujecie szybkiej i dynamicznej akacji, zagadek, zwrotów, to tutaj tego nie znajdziecie. Czasami naprawdę ciężko jest przebrnąć przez opisy zadań wykonywanych prze bohaterów, jednak jest to studium ludzi zamkniętych w małym środowisku, pozbawionych współczesnych rozrywek i pozostawionych samym sobie z problemami. Według mnie warto przeczytać, ale w niektórych momentach może być ciężko
2024-02-03
Rafał
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
W Instytucie Północnym mamy trzech pracowników, którzy zostali zatrudnieni po tym, jak zespół badawczy zajmujący się chorobą śnieżną opuścili to miejsce. Śnieg sięga na dwa piętra. Są odizolowani od świata. Co tydzień otrzymują absurdalne zadania w teczce od tajemniczej Kay - rzekomo ich szefowej - które co piątek przesyłane są helikopterem wraz z prowiantem. Na przykład do ich zadań należy sprawdzanie czy krzesła w całym instytucie są stabilne i nie skrzypią pod ciężarem ciała. Oprócz nich jest jeden badacz Gilroy, który kręci się po całym budynku, zapisuje swoje przemyślenia i ciężko go zlokalizować. Wszyscy bohaterowie mają zakaz wychodzenia na zewnątrz ze względu na niewyobrażalnie okrutne zimno. Można pomyśleć, że rutyna wdaje się w tym miejscu aż do momentu, kiedy po wielkiej wichurze, podczas zwyczajnej pracy dostrzegają na białym, niechodzonym przez nikogo śniegu… Rzecz. Jeśli lubicie powolne książki, które też pozwalają się zastanowić nad granicami ludzi w dziwnych warunkach, absurdalne sytuacje i myśl o tym jak bycie liderem oddziałuje na psychikę a przez to człowiek gubi się we własnych myślach zamknięty na pustkowiu - to pozycja obowiązkowa! Tutaj za wiele się nie działo, a ta książka tak mnie zafascynowała, że historia zostanie ze mną na bardzo długo.
2024-02-03
Drzemkapoczytaniu
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Instytut Północny, położony w odległej części świata i otoczony lodem i śniegiem, był niegdyś ośrodkiem badawczym. Jednak po pewnym niejasnym incydencie, personel został zredukowany do trzech osób: Gibbsa, Cline’a i ich przełożonego Harta. Jest jeszcze czwarta osoba – Gilroy, samotny badacz który zajmuje się badaniem uczucia zimna i wszystkiego co jest z tym związane. Obowiązki naszej grupy są dość proste. Muszą utrzymać działalność Instytutu na wypadek, gdyby badania miały zostać w nim kiedykolwiek wznowione. Co tydzień otrzymują helikopterem zestaw zadań od Kay, liderki Instytutu. Co tydzień Hart musi składać raporty z postępów w realizacji zadań. A co tak naprawdę badają? W jednym tygodniu zajmują się testowaniem drzwi, w innym okien, rolet, stołów czy paneli. Nie wolno im wychodzić na zewnątrz, bo mogą zachorować na tajemniczą chorobę śnieżną. Pewnego dnia dostrzegają za oknem coś w śniegu. Nie mają pojęcia co to, ale nie mogą wyjść, żeby się temu przyjrzeć. Prowadzą więc obserwacje z Instytutu. Snują różne teorie i zastanawiają się, która jest najbardziej prawdopodobna. „To coś w śniegu” Seana Adamsa to niezwykła książka. Lubię takie klimaty, gdzie autor prowokuje nas do myślenia. To opowieść o absurdzie pracy. Dla niektórych może się wydawać śmieszna, ale dla tych ludzi to sens życia, bo myślą że robią coś ważnego. Jeśli szukacie „dziwnej” książki to zdecydowanie się do takich zalicza. Mnie zachwyciła.
2024-02-02
Justcallmeola
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
5/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
Jeśli oczekujecie thrillera i akcji wypełnionej emocjonującymi wydarzeniami, ta książka Wam tego nie dostarczy. Można by nawet rzec, że nie da Wam zupełnie nic (oprócz głowy pracującej od ilości absurdalnych przemyśleń), bo ona sama wydaje się być o niczym i zmierza donikąd. Ta książka jest inna, dziwna, specyficzna, abstrakcyjna i z pewnością nie dla każdego. Akcja toczy się powolnie, wręcz leniwie, na pierwszy rzut oka nie kierując się w żadną konkretną stronę. Podsuwa nam jednak w międzyczasie porządną dawkę ironii, groteski i ekscentrycznego humoru. Gdy już wydaje nam się, że rozwiązanie skrywa się tuż za rogiem, historia zaczyna z nas kpić. Książka wprowadziła mnie w aurę refleksyjności, serwując wiele interesujących przemyśleń i co rusz dając pstryczka w nos. Sean Adams wykreował duszną, markotną i niespokojną atmosferę nicości. Zaserwował mi psychologiczną lekturę napisaną świetnym piórem, którą z pewnością ustawiam na swoim dotychczasowym, tegorocznym książkowym podium.
2024-01-31
Karolina
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0
4/5
Opinia niepotwierdzona zakupem
To coś w śniegu to historia niezmiernie bardzo, bardzo dziwna i bardzo specyficzna. Ta lektura to taka sprzeczność w sprzeczności. Bo niby oczekujesz czegoś od niej a ona nie daje nic. Ale czy tak napewno? Poznajemy ludzi pracujących w pewnym ośrodku pośrodku niczego, otacza ich mróz i śnieg. Co tydzień dostają dziwne zadania do wykonania od szefowej Kay np. sprawdzenie krzeseł, okien i czy one sprawnie funkcjonują. Spisują raporty i tak im mija tam czas. Nie mogą wychodzić na zewnątrz. Pojawia się „coś” w śniegu i kiedy to dostrzegają to „coś”, które zaczyna na nich w pewien sposób wpływać. Czytając pierwszą połowę czułam się dziwnie, bo tak myślę do czego to niby zmierza? Kartka po kartce i zaczął do mnie docierać sens. Do niczego, a jednak do czegoś. Powolna akcja. Druga połowa mnie tylko utwierdziła w tym, że ta książka nie jest dla każdego przez swoją stanowczą inność. Ta połowa jest bardziej dynamiczna. Dla wielu czytelników To coś w śniegu będzie książką nudną, bez celu i bez morału(wiele czytałam takich opinii). Sporo osób napisało „jestem za głupi na nią”. Nie ujęłabym tego w ten sposób, po prostu to lektura która powinna wpaść w odpowiednie ręce, w odpowiednim czasie. Poczucie humoru lub jego brak. Można tkwić w próżni nicości, samotności, odizolowania. Natarczywe myślenie doprowadza do różnych zbiegów i zabiegów, ale to jest to „coś”. Dręczy i żyć nie daje. Jestem w stanie zrozumieć dlaczego ktoś ma odmienne zdanie i rozumiem, dlaczego ktoś nie odnajduje w niej odpowiedzi. Dziękuję wydawnictwu za książkę do recenzji.
2024-01-29
Dominika (wyszeptajmiksiazke)
Czy opinia była pomocna? Tak 0 Nie 0

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel