To miała być jedna noc / Willa nad zatoką
Przedstawiamy "To miała być jedna noc" oraz "Willa nad zatoką", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Alessandro Baldoni po dwudziestu pięciu latach spędzonych na wygnaniu w Anglii nareszcie powróci do kraju i przejmie należną mu władzę. Wie, jak trudne stoi przed nim zadanie, więc zanim je podejmie, chce nocy zapomnienia. Spędza ją z poznaną w barze zjawiskową i tajemniczą Victorią Astill. Dziewięć miesięcy później Vic rodzi syna. Dworscy intryganci nie dopuszczają, by król dowiedział się, że ma następcę. Gdy Alessandro w końcu odkrywa ten fakt, chce zaopiekować się swoją rodziną, lecz najpierw będzie musiał odbudować zaufanie Vic…
Projektantka wnętrz Vivienne Swan przeżywa zawód miłosny i odchodzi z pracy. Jednak milioner Jack Stone nie wyobraża sobie, by kto inny dokonał renowacji jego starej willi nad zatoką. Nie przyjmuje do wiadomości, że Vivienne już nie pracuje. Zjawia się u niej w domu i przekonuje ją, by przyjęła zlecenie. Vivienne liczy, że to wyzwanie okaże się lekarstwem na jej złamane serce. A jednak to nie praca pomoże jej odzyskać pewność siebie i znów uwierzyć w miłość…
Fragment książki
Jedna noc. To było wszystko, czego pragnął Sandro.
Jednej nocy, by być człowiekiem, a nie Jego Królewską Mością Alessandrem Nicolaiem Baldonim, władcą Santa Fioriny na uchodźctwie. Kraju, którego nie widział od tamtej nocy, dwadzieścia pięć lat temu, kiedy jego wuj dokonał zamachu stanu, a życie, znane Sandrowi, dobiegło końca. Wyrwany z rąk rodziców, jako płaczący dziewięciolatek. Ich ostatnie słowa do niego brzmiały: „Bądź grzeczny, Sandro”, a do jego rodziców chrzestnych i innych bezimiennych opiekunów: „Dbajcie o jego bezpieczeństwo”.
Od tamtej pory zawsze był grzeczny, zachowywał się nienagannie i robił wszystko, by stać się niewidocznym dla wrogów. Każdy moment życia poświęcał próbom sprostania oczekiwaniom nałożonym nań przez szacunek dla pamięci o rodzicach i przez rolę, jaką miał odegrać w przyszłości swojego kraju.
Ale tej nocy nic nie miało znaczenia. Dzisiejszy wieczór był dla niego. Sandro zamierzał być egoistą, zaryzykować, raz zapomnieć o odpowiedzialności.
Usadowiony na pluszowym fotelu w luksusowej sali prywatnego klubu, wsłuchiwał się więc w brzęk kieliszków i delikatną, nastrojową muzykę. Patrząc z zewnątrz, w ten ponury, jesienny wieczór, nikt nie domyśliłby się, co się kryje za murami georgiańskiej kamienicy, położonej przy spokojnej, londyńskiej ulicy. Do środka mogli jednak wejść tylko ci, którzy zostali sprawdzeni do dziesięciu pokoleń wstecz.
Wewnątrz mówiły pieniądze, lecz nie był to jedyny język, jakim się tu posługiwano. Gośćmi bywali dłużnicy mający władzę i wpływy, jak również bogacze potrzebujący bezpiecznej przystani. Sandro od dawna rozumiał, że istnieje ubóstwo zarówno materialne, jak i duchowe.
Dzisiejszy wieczór nie ma być przeznaczony na rozmyślanie o ojczyźnie, która po tylu latach spędzonych w Anglii wydaje mu się odległa, obca i nieznana. Choć pod koniec tygodnia już taka odległa nie będzie. Ciężar tej świadomości także trudno mu znieść. A jednak oto ma tam powrócić triumfalnie, jako prawowity monarcha na tron zagrabiony ojcu, a co za tym idzie, i jemu, po zakończeniu międzynarodowych negocjacji w sprawie usunięcia jego kuzyna – uzurpatora, niemającego żadnych praw, poza dawnym nielegalnym zamachem stanu dokonanym przez wuja.
Zamyślony Sandro upił łyk bogatego, ciemnoczerwonego wina. Smak wydał mu się gorzki. Jak zresztą wszystko. Cały ten jego powrót wcale nie jest jego zasługą: to inni o niego walczyli. Jego twarz i imię stały się symbolem ich walki, podczas gdy on sam był chroniony za wszelką cenę na obcej ziemi. Nigdy nie poprowadził powstania ani armii przeciwko swym zdradzieckim, dalekim krewnym. Zamiast tego, nazwisko jego rodziny poprowadziło ludzi do wyzwolenia się spod ich jarzma. Co prawda, Sandro działał z ukrycia, nadzorując wytrwale niekończące się ścieżki dyplomatyczne i prawne, ale to inni ryzykowali życie w jego sprawie, podczas gdy on pozostawał bezpieczny. Świadomość, że był współuczestnikiem tego wymuszonego tchórzostwa, przepełniała go goryczą.
Wystarczy. W tym momencie nie ma miejsca na te ponure myśli.
Dziś Sandro pragnie ekscytacji. Pogoni. Ryzyka odrzucenia zamiast towarzystwa sprawdzonych kobiet, przez lata rozumiejących, że nie może im zaoferować niczego poza swoim ciałem i całkowicie zadowolonych z tej wymiany: ze wzajemnej przyjemności bez zobowiązań, przez kilka zapierających dech w piersiach godzin. Tej nocy marzy o flircie, w którym nie będzie pewności co do wyniku, tylko nadzieja. I żyjąc nadzieją właśnie – a przez wiele lat tylko nią mógł żyć – zarezerwował tu apartament. Ma kilka prezerwatyw w szufladzie przy łóżku, szampana z lodem i dreszczyk emocji tak ostry i szokujący, że przełykając ślinę, czuje coś jakby metaliczny posmak krwi.
Gdy uniósł kieliszek, by upić kolejny łyk wina, okazał się on pusty. To też nie miało dziś znaczenia. Tej nocy mógł sobie pozwolić na jeszcze jeden. Bo tej nocy nie chodziło o odmawianie sobie czegokolwiek ani o zachowanie kontroli. Chodziło wyłącznie o jakość życia. I nie szukał zapomnienia w butelce, lecz w ramionach kobiety.
W tę jedną noc. Wspaniałą. Anonimową.
A klub tej nocy zaszczycało swą obecnością kilka długonogich dam o rubinowych ustach i cudownych kształtach, wszystkie piękne. Być może dostępne. Jego wzrok przesunął się po nich, zatrzymując się na samotnej postaci przy barze.
Kobieta siedziała na wysokim stołku, swobodnie skrzyżowawszy nogi, a czarna spódniczka podjechała w górę jej ud. Pasek koronki wystający spod rąbka spódnicy sugerował raczej pończochy niż rajstopy. Jego serce zabiło jak oszalałe.
Wtedy uniosła się nieco z miejsca, by poprawić spódnicę. Widocznie chciała zakryć pończochy. Sandro niemal jęknął z żalem, gdy pociągnęła i wygładziła smukłymi dłońmi delikatną tkaninę. Nie mógł zobaczyć jej twarzy, jedynie złociste fale włosów opadające na plecy, jakby właśnie przed chwilą przeszła przez wietrzny podmuch. Prawie nie odsłaniała też ciała. Jej biała bluzka była dopasowana, lecz miała rozkloszowane, przezroczyste rękawy w drobne czarne kropki. Sandro patrzył zafascynowany, jak wsunęła kosmyk włosów za ucho i zaczęła się bawić pustym kieliszkiem.
Jej pusty kieliszek, i jego, podsunęły mu pewien pomysł. Wstał więc, gotów albo przeżyć noc swojego życia, albo zginąć, choć zwykle grał po to, by wygrać, a i odmowa byłaby na swój sposób interesująca: nigdy dotąd nie usłyszał „nie”, a tej nocy chodziło o nowe doświadczenia. Podszedł do nieznajomej, wyczuwając delikatny zapach wanilii, jakby była jakimś wyśmienitym deserem. Rozpaczliwie pragnął skosztować jej smaku. Gdyby nosił krawat, poprawiłby go. Brak tego akcesorium wydawał mu się dziwny. Dziś jednak nie był monarchą tylko anonimowym mężczyzną, który próbował wyglądać swobodnie, na tyle, na ile pozwalał na to garnitur szyty na miarę. Bez krawata.
Ona nadal go nie zauważyła. Musiał więc pierwszy się odezwać.
– Wygląda na to, że skończył się pani drink.
Przez mrożący krew w żyłach moment zdawało mu się, że go zignorowała. Jednak po chwili odwróciła się, unosząc ze zdziwieniem jedną idealną brew. Złociste włosy opadały jej na ramiona w miękkich, romantycznych falach, których pragnął dotknąć. Była raczej zjawiskowa niż tylko klasycznie piękna. Dominujący nos nadawał jej twarzy wyrazistość, ale dzięki lekko zadartemu końcowi dodawał też uroku. A potem jej oczy utkwiły w jego twarzy – piękne, szarozielone, o barwie starych, zmurszałych kamieni. Było w nich coś, co sprawiało, że wyglądały, jakby widziały zbyt wiele. Oczy, w których można się było zanurzyć tak głęboko... smutne oczy. Jakby ktoś chwycił go za serce. Lecz błyskawicznie otrząsnął się z tego wrażenia.
– Aż strach pomyśleć, że mogłabym wyschnąć na wiór – powiedziała, a jej głos miał ten niepowtarzalny akcent tutejszej arystokracji, choć z jakimś surowym dodatkiem, jakby doprawiony whisky i dymem. Głos, który mówił o gorących, zmysłowych nocach i który chciałoby się słyszeć po ciemku w sypialni.
Sandro zadrżał z pożądania. Kobieta bawiła się wykałaczką z kawałkiem skórki cytrynowej wyjętym z kieliszka.
To był moment, by się przedstawić. Powinien użyć imienia uzgodnionego ze swoją ochroną, która siedziała przy osobnym stoliku, zachowując dystans. Fałszywego imienia, które zapewniało mu bezpieczeństwo. Ale Sandro nie chciał fałszu – pragnął prawdy. Chciał, by jego prawdziwe imię wymknęło się z jej ust przynajmniej raz, zanim ta noc się skończy. Najlepiej wykrzyczane głośno. Wyciągnął rękę.
– Alessandro Baldoni.
Co to miało za znaczenie? Za kilka dni zniknie stąd, stając się odległym wspomnieniem. W Anglii przebywał wystarczająco długo, by wszyscy stracili nim zainteresowanie. Nie karmił tabloidów swoimi wybrykami, w przeciwieństwie do jego kuzyna, który właśnie ekscesami doprowadził Santa Fiorinę do ruiny.
Tymczasem piękna nieznajoma podała mu swą chłodną, smukłą dłoń. Zadziwiło go, jak bardzo podziałał na niego ten dotyk.
– To dość długie imię – zauważyła.
Jego serce zamarło na chwilę, a wzrok powędrował ku jej wargom. Pełnym i hojnie zarysowanym. Miał wobec nich pewne plany, a myśli te były czymś więcej niż tylko fantazją. Odchrząknął nerwowo.
– W takim razie dla pani: Sandro!
Nikt nie nazywał go tak od dzieciństwa. Dla doradców i personelu był „Jego Wysokością”. Jako ostatni używali tego zdrobnienia rodzice i z jakiegoś powodu pragnął, aby to ona wypowiedziała je po latach. Jako zwykłe, a nie królewskie imię.
Uśmiechnęła się tajemniczo. Ścisnęła jego palce, a potem odsunęła dłoń. Odczuł to jako namacalną stratę.
– Sandro… niech będzie! – Nie zawiodła go: wypowiedziała jego imię tak, jakby je smakowała. Po wyrazie jej twarzy i srebrzystym błysku w chłodnym spojrzeniu zorientował się, że jest zaintrygowana. – Jestem Vic... Astill.
Niezaprzeczalnie się zawahała, jakby wypróbowywała nowe imię. Poczuł dreszcz. Ostrzeżenie. Nauczył się słuchać własnej intuicji. Oczywiście, od czasów dzieciństwa nie było na niego żadnych zamachów, ale musiał tolerować wiele rzeczy podczas wygnania. Dlatego nigdy nie dawał się nabrać na fałsz.
– Jesteś pewna?
Starał się zachować lekki ton, ale wolał wyczuć, co się dzieje. Wtedy zaczęła bezwiednie pocierać kciukiem lewej dłoni o palec serdeczny, ewidentnie w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się obrączka.
– Jesteś mężatką? – zapytał.
Byli dorosłymi ludźmi. Mogła robić, co chciała, i Sandro wiedział, że ludzie przychodzą do klubu, by uciec od wielu rzeczy. Jednak nie zamierzał być narzędziem do zdrady. Miał jednoznaczne i przerażające skojarzenia z tym, co może wyniknąć z niewierności. Grzechy jego dziadka pogrążyły Santa Fiorinę na ćwierć wieku. Nieślubny wujek, który nigdy nie pogodził się ze swoim miejscem w hierarchii rodziny, poniżej ojca Sandra, wraz z ambitną żoną, marzącą o sukcesji, brali, co chcieli, siłą i przemocą. Te sytuacje wryły się na zawsze w jego duszę krwią rodziców od tamtej nocy, kiedy ich stracił. Nie zamierzał więc robić niczego podobnego, nawet gdyby konsekwencje nie miały być aż tak straszne. Vic Astill, jeśli tak się naprawdę nazywała, posłała mu smutne, dalekie spojrzenie. Pełne treści, których nie był gotów odkrywać.
– Już nie.
Sandro z ulgą wypuścił powietrze. Rozluźnił się. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciał właśnie takiej odpowiedzi, bo nie widział tu poza Vic nikogo innego, kto by go zainteresował. Ona zaś bawiła się małym czarnym guziczkiem u bluzki, jednym z wielu rozmieszczonych wzdłuż przodu, które znikały pod linią spódnicy. Jego wzrok padł na dekolt. Koronkowy rąbek biustonosza pod jedwabną tkaniną. Wszystko dawało ulotne wskazówki na temat ukrytej pod spodem pokusy. Nie mógł się doczekać, by powoli móc ją odkrywać, jeśli tylko dostąpi tej przyjemności.
Tymczasem barman, który obserwował ich od dawna i pozostawił celowo samych aż do tego momentu, teraz podszedł z profesjonalnym uśmiechem.
– Dla pana to co wcześniej?
Sandro skinął głową. Picie francuskiego czerwonego wina z doskonałego rocznika, kiedy nie ma się na nie ochoty, wydaje się marnotrawstwem, lecz wątpił, czy Vic napije się sama. Tymczasem ona zamówiła… Dirty Martini!
Zrobiło mu się gorąco. Zapragnął porwać ją, opuścić bar i rozpocząć właściwą część tej nocy. Razem. Jednakże poskromił ten impuls, wykazując się nieskończoną cierpliwością, której nauczyły go lata wygnania. Dobrze wiedział, że czekanie czyni koniec o wiele słodszym, a on nie chciał, by ta noc skończyła się zbyt szybko. Grali w starą, sprawdzoną grę, która podniecała go bardziej niż galopowanie po boisku do polo.
Uśmiechnął się dość sprośnie.
– Jak bardzo brudne lubisz Martini?
Znowu bawiła się wykałaczką, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Sześć na dziewięć – wypaliła nagle.
Jej słowa przeszyły go niczym ostrze, precyzyjnie i rozpalając żar w jego wnętrzu.
– Mam tu wynajęty apartament – odparł na to, nie hamując się więcej, głosem brzmiącym chropowato i obco nawet dla jego własnych uszu, w chwili, gdy barman odszedł, by przygotować im drinki.
– I co takiego w nim masz?
Pochylił się do przodu, zbliżając się do niej. Poczuł jej delikatny zapach. Ich kolana lekko się otarły, co sprawiło mu ogromną przyjemność.
– Wszystko, czego potrzebujemy.
Sandro usłyszał jej urywany oddech. Twarz stała się nieskazitelna, nieczytelna. Poza oczami – tymi smutnymi oczami, które przyciągnęły jego uwagę. Przygryzła dolną wargę.
– To nie jest coś, co… robię.
Spojrzała na niego spod półprzymkniętych powiek, jakby to, co powiedziała, było naprawdę ważne. Jakby sprawdzała jego reakcję, żeby upewnić się, że jej nie osądzi. Ale jedyną osobą, jaką Sandro osądzał, był on sam. Nieustannie.
– Ja również tego nie robię – odparł.
To była prawda. Choć odrobinę imprezował na studiach, zawsze musiał być dobrze chroniony, a ludzie wokół niego – zweryfikowani i znani. Obecna sytuacja wyglądała na nową dla nich obojga. Oczy Vic rozszerzyły się nieznacznie, kiedy usłyszała jego słowa, po czym odchyliła głowę do tyłu i zaśmiała się: głośno i szczerze. Kilka głów odwróciło się w ich stronę, a wszyscy mężczyźni w klubie spojrzeli na niego z zazdrością.
– Nie wierzę ci – powiedziała, a jej głos przepełniało ciepło, które próbowała zamaskować.
Nawet będąc na wygnaniu, Alessandro wiedział, że jego życie jest pełne przywilejów. Ale nigdy nie czuł się bardziej uprzywilejowany niż teraz, w tych chwilach z Vic, kiedy wszystko wydawało się świeże, nowe, jakby burza przemyła kurz i gruzy przeszłości.
– Dlaczego?
Podobała mu się ta ich gra i wymiana zdań.
Rozłożyła z niedowierzaniem ręce.
– Widzę, że jesteś łasy na komplementy. Z twoim wyglądem? Wyglądasz… nierealnie. Zbyt doskonale, by być prawdziwy.
Poczuł satysfakcję. Niczym tygrys rozkoszujący się słońcem napawał się jej słowami.
– Mogę powiedzieć to samo o tobie – odrzekł, pozwalając sobie na powolną ocenę jej postaci i zauważając rzeczy, które wcześniej umknęły jego uwadze. Ślady piegów na nosie, idealnie ukształtowane nieprzekłute uszy. Rumieńce widoczne nawet w przyćmionym świetle na smukłej szyi i policzkach. Czy można jej było nie mówić bez przerwy, że jest piękna?
– Nie jestem nieprawdziwa.
– Czy wszyscy nie jesteśmy w jakiś sposób nieprawdziwi? – Ale nie dzisiejszej nocy. Dziś wieczorem miał nadzieję, że będzie bardziej sobą, niż był od czasów dzieciństwa. Pragnął tylko prawdy. Udanej, prawdziwej nocy z kobietą. Dwojga ciał i przyjemności. – Możesz mnie dotknąć, żeby się przekonać, czy jestem prawdziwy. Nie gryzę.
– Podobałoby ci się to, prawda?
– Myślę, że tobie też by się podobało.
– Chyba masz rację.
Odgłosy z klubu zniknęły, świat dookoła zamarł, pozostawiając ich w nierealnej przestrzeni z perspektywą czegoś magicznego. Niczym w filmowym kadrze. Sandro postanowił zaryzykować.
– Więc chodź ze mną do pokoju…
Vic z namysłem jadła oliwkę. W jej oczach kryła się tajemnica, jakby przechowywała tam sekrety wszechświata. Serce Sandra przyspieszyło, kiedy sięgnęła po torebkę. Tak czy nie? Nie był pewien. Pragnął już wielu rzeczy w życiu, ale chyba nie pragnął niczego bardziej niż Vic Astill.
– W porządku.
Dwa proste słowa i ogarnęła go fala gorącej ekscytacji, jakby wypił solidny łyk mocnego alkoholu. Wstał, powiedział barmanowi, by obciążył jego rachunek za oba drinki, a następnie zaprowadził Vic do prywatnej windy prowadzącej wyłącznie do apartamentu królewskiego. Jego ochroniarze obserwowali ich z daleka. Mieli jasne instrukcje: żadnych ingerencji, choć prawdopodobnie już dawno ją sprawdzili. W końcu stanowił gwarancję przyszłości swego kraju. Pozłacana winda zabrała ich na górę do apartamentu. Za kilka chwil znajdą się w nim, być może do końca tej nocy. Bo dzisiaj wolno mu być po prostu człowiekiem. Jutro powróci do roli króla.
Kiedy winda zatrzymała się bezszelestnie i otwarły się drzwi, Vic wzięła głęboki oddech. Nie pomogło to jednak uspokoić motyli w brzuchu ani szybszego bicia serca. Mężczyzna obok niej odsunął się, pozwalając jej przejść przodem. Poczuła delikatny zapach jego perfum. Ciepły, pikantny, jak grzane wino w zimowy wieczór. I, podobnie jak grzane wino, jego zapach kompletnie zamieszał jej w głowie.
Ale czy nie tego właśnie pragnęła? Zatracić się i jednocześnie odnaleźć?
Teraz już wcale nie była tego pewna. Na dole czuła się taka wyrafinowana i myślała, że potrafi udawać. Jednak to, na co się zgodziła, zaczęło do niej docierać dopiero na górze, wraz z każdym kolejnym stuknięciem obcasów na kremowej, marmurowej posadzce holu w apartamencie Sandra. Jej mąż nigdy nie lubił wysokich obcasów, bo czyniły ją wyższą od niego.
Dosyć. Ten człowiek rządził jej życiem przez pięć długich i bolesnych lat, odkąd zaaranżowane przez rodziców małżeństwo zaistniało przez jej naiwną niewinność. Miała nadzieję na szczęście. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jej pragnienia i potrzeby nie miały znaczenia, a sam związek okazał się nie partnerstwem, lecz dyktaturą.
Fragment książki