Tydzień z lady Arabellą
Arabella jest przekonana, że jej mąż został otruty. Udaje się do posiadłości, w której bawił tuż przed śmiercią, by dyskretnie przeprowadzić śledztwo. Nie chce wzbudzać podejrzeń, dlatego podaje się za żonę lorda Westraya. Wie z gazet, że minie trochę czasu, nim Westray wróci do Anglii, by objąć odziedziczony tytuł i majątek. Ku jej zaskoczeniu staje z nim oko w oko już na początku swej misji. Randolph Westray mógłby ją publicznie upokorzyć, oskarżyć o oszustwo, tymczasem wydaje się… rozbawiony i zaintrygowany. Co więcej, zgadza się przez tydzień udawać jej męża. Niewinna na pozór maskarada okaże się ryzykowną grą, nie tylko dla ich serc.
Fragment książki
Tak jak przewidział wicehrabia, z dala od miast stan dróg pozostawiał wiele do życzenia. Poczuli wielką ulgę, kiedy po wielogodzinnej podróży powóz wjechał przez otwartą bramę do niewielkiego parku.
– Podjazd jest w dobrym stanie jak na posiadłość nieużywaną co najmniej od roku – rzekł Ran. – Miejmy nadzieję, że to samo będę mógł powiedzieć o domu. Chislett twierdził, że mieszka tu kilkoro służących. Jak nazywa się tutejszy ochmistrz? Aha, Meavy. A jego żona jest gospodynią.
– Wciąż uważam, że powinniśmy byli uprzedzić ich o naszym przyjeździe – mruknął Joseph.
– Bez przesady.
– Inaczej będzie pan śpiewał, jeśli nie będą mogli nas przyjąć i trzeba będzie szukać kwatery w Tavistock.
– Wątpię, by do tego doszło. Poza tym nie raz spaliśmy pod gołym niebem.
– Owszem, ale to było po drugiej stronie świata.
Ran roześmiał się i wychylił z powozu, by jak najszybciej ujrzeć Beaumount Hall. Nie rozczarował się. Za zakrętem, w złocistym świetle zachodzącego słońca pojawił się okazały trzypiętrowy budynek.
Wzniesiony z czerwonej cegły, z tynkowanymi pilastrami i bogato rzeźbionymi drzwiami prezentował się imponująco. Randolph uśmiechnął się.
– Możesz być spokojny, Josephie! Dach wygląda solidnie, więc w najgorszym razie będziemy dziś spać na podłodze. – Powóz zatrzymał się przed niskimi stopniami. Ran szybko włożył kapelusz. – Chodźmy. Zobaczmy, jak Meavy zareaguje na nasze przybycie.
Kiedy zostali wprowadzeni do domu, ochmistrz lekko się zdziwił na widok nowego lorda, jednak nie przeżył szoku, jak spodziewał się Randolph. Joseph podał Meavy’emu list polecający od Chisletta, by rozwiać wszelkie wątpliwości, lecz ochmistrz ledwie nań spojrzał.
– Witam, milordzie – powiedział. – Żałuję, że nie otrzymaliśmy wcześniej wiadomości o pańskim przyjeździe.
– Nie było czasu – odparł Ran, podając mu kapelusz i płaszcz. – Jeśli w domu jest jakieś jedzenie, proszę przynieść je do salonu.
– Tak, milordzie. A co podać do picia?
– Wątpię, żebyście mieli kawę.
– Co też pan mówi… Oczywiście, że mamy kawę, milordzie. I herbatę.
– W takim razie proszę o dzbanek kawy. – Spojrzał na Josepha. – Pójdziesz ze mną.
Kamerdyner odezwał się, dopiero gdy Meavy, wprowadziwszy ich do salonu, zamknął za sobą drzwi.
– Zdziwią się, że spożywa pan posiłek w towarzystwie służącego, milordzie.
– Będą musieli się przyzwyczaić. Poza tym nie jesteś moim służącym, tylko adiutantem. Otrzymałeś awans. – Opadł na fotel przed marmurowym kominkiem, w którym wesoło płonął ogień. – Później będę musiał się dowiedzieć, czumu palą w kominku pod nieobecność mieszkańców, ale na razie jestem z tego bardzo zadowolony.
– Tak – odparł Joseph sadowiąc się w krześle. – Mimo wszystko wydaje mi się to dziwne. Służący w liberii i ogień w kominku, chociaż nikt nie wiedział o pańskim przyjeździe.
– Może od czasu do czasu rozpalają ogień, żeby nie wdała się wilgoć… – Ran urwał, gdyż do środka wszedł Meavy z tacą, na której znajdowały się kieliszki i karafka. Za nim do pokoju wkroczyła pulchna kobieta w białym fartuchu, z siwymi włosami okrytymi koronkowym czepkiem. Przedstawiła się jako pani Meavy, gospodyni.
– Kawa zaraz będzie gotowa, milordzie, ale pomyślałam, że może zechce pan napić się wina. – Postawiła tacę z herbatnikami i biszkoptami na stoliku i dodała: – Gdybym wiedziała, że pan przyjedzie, przygotowałabym obiad, ale w sytuacji gdy jaśnie pani spędza dzień poza domem, mam tylko zapiekankę z bekonem i jajkami…
– Chwileczkę. – Ran uniósł dłoń, by przerwać gospodyni. – Jaśnie pani?
Starsza kobieta zamrugała, zdziwiona.
–Tak, milordzie. Hrabina.
– Hrabina? To wdowa po poprzednim lordzie tutaj mieszka?
Zaklął pod nosem. Nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Jak Chislett mógł go nie uprzedzić?
Gospodyni zaśmiała się rubasznie.
– Ależ nie, milordzie. Oczywiście mam na myśli pańską żonę.
Randolph udał, że nie słyszy, jak Joseph się krztusi. Z najwyższym trudem zmusił się do opanowania.
– Ach, tak. Lady Westray – powiedział, nie zdradzając się nawet mrugnięciem powieki. – Powiedziała pani, że wyjechała?
– Tak, milordzie. Rano udała się do Meon House na przejażdżkę z lady Meon, zamierzała zjeść tam obiad i zostać na noc.
– Naprawdę? – Nagle zachciało mu się śmiać. Spojrzał na Josepha, wciąż czerwonego na twarzy od kaszlu. – W takim razie zaraz po posiłku się tam udamy. Proszę przynieść nam tę zapiekankę, pani Meavy, a potem, Josephie, rozpakujesz nasz bagaż i przygotujesz mój frak!
Ran z zadowoleniem przyjrzał się swemu odbiciu w dużym lustrze. Skrzywił się, widząc w kufrze obstalowany przez Gilmortonów czarny frak ze złotymi guzikami z herbem Westrayów, jednak teraz kiwnął głową na znak aprobaty.
– Deb i Gil spisali się lepiej, niż myślałem – oznajmił. – Frak, bryczesy, koszula z delikatnego płótna, nawet buty! Pomyśleli o wszystkim, co trzeba, by przekonać wątpiących, że naprawdę jestem nowym lordem.
Stał w sypialni, w której szybko rozpalono w kominku. Joseph delikatnie czyścił szczoteczką nowy kapelusz dopełniający stroju. W pewnej chwili spojrzał z zatroskaniem na swego pana.
– Milordzie, kim może być ta tajemnicza dama udająca pańską żonę? – zapytał cicho. – Zadałem kilka pytań, oczywiście bardzo dyskretnie, ale wszyscy służący powiedzieli mi tylko, że przyjechała dwa tygodnie temu z pokojówką. Opowiadała jakąś bajeczkę, że podobno wyjechał pan w interesach na drugi koniec Anglii.
– I oni w to uwierzyli? – Randolph wpiął brylantową spinkę w fałdy śnieżnobiałego fularu.
– A czemu mieliby nie uwierzyć? – Joseph rozłożył ręce. – Słyszeli, że odnaleziono nowego lorda, który został wezwany, by objąć posiadłość. Nic więcej.
– Nakazałem Chislettowi daleko idącą dyskrecję – rzekł Ran. – A ta pokojówka, jedyna osoba, która mogłaby nam powiedzieć, co się tutaj dzieje, pojechała ze swoją panią do Meon House. – Sięgnął po kapelusz i nasadził go pod zawadiackim kątem na głowę. – Zapowiada się interesujący wieczór.
– Może powinienem z panem pojechać, milordzie. Na wypadek jakichś kłopotów.
– Nie sądzę, abym potrzebował twojej pomocy, przyjacielu. Zostań tutaj i sprawdź, czy dobrze przewietrzono pościel. Wszystko przygotowywano w wielkim pośpiechu, a ja nie chcę złapać jakiegoś paskudnego przeziębienia.
– Po tym, co przeszliśmy, mokre prześcieradło panu nie zaszkodzi, milordzie – burknął Joseph, otwierając drzwi przed wychodzącym Randolphem.
Meon House był oddalony o kilka mil od Beaumount Hall, jednak stangret Randolpha nie znał okolicy i skręcił w niewłaściwą drogę. Gdy dojechali na miejsce, dochodziła już dwudziesta pierwsza. Wszystkie okna były rzęsiście oświetlone, a liczne powozy stojące przed domem dowodziły, że w środku odbywa się impreza znacznie huczniejsza niż zwykła kolacja.
Zaczęło padać; Ran szybko podbiegł do drzwi, które otworzył służący. W kominku w holu trzaskał ogień, a z pokoi dobiegały ożywione głosy. Lokaj sprawiał wrażenie zdezorientowanego, gdy Ran podał mu swoje nazwisko, jednak dama przechodząca przez hol przystanęła i po chwili do nich podeszła. Z gestu, jakim odprawiła sługę, Ran wywnioskował, że ma przed sobą lady Meon. Dama dobiegała już czterdziestki, lecz mimo to wciąż prezentowała wspaniałą figurę, a świetnie skrojona suknia ze złocistego atłasu i błyszczące, wysoko upięte ciemne kędziory dodawały jej powabu. Ran uznał, że dama jest bardzo atrakcyjna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
– Lord Westray, co za niespodzianka. – Uszminkowane na czerwono wargi rozciągnęły się w uśmiechu, a wyraz uznania w ciemnych oczach dowodził, że nowo przybyły przypadł lady Meon do gustu.
– Tak, jestem Westray. – Odwzajemnił uśmiech. – Proszę mi wybaczyć, że przybyłem bez zapowiedzi, jednak właśnie przyjechałem do Beaumount i dowiedziałem się, że moja żona jest tutaj. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w kolacji?
Ujął wyciągniętą ku niemu dłoń i skłonił się, bojąc się, czy ten gest nie zostanie uznany za niedzisiejszy. Ku jego uldze, dama rozpromieniła się.
– Nie, nie, skończyliśmy już posiłek i goście przeszli do salonu. Zaprowadzę pana. – Niespodziewanie przystanęła. – A czy jadł pan kolację, lordzie Westray? Jeśli nie, możemy…
– Jadłem w Beaumount, dziękuję.
– Ach, dobrze. – Wsunęła rękę pod jego ramię. – W takim razie chodźmy, milordzie. Muszę jednak pana ostrzec, że to tylko małe przyjęcie, zaledwie kilka rodzin z sąsiedztwa. W tym odludnym miejscu trudno jest znaleźć odpowiednie towarzystwo. Lady Westray zapragnęła poznać sąsiadów, więc postanowiłam jej to ułatwić. Boże, ależ się ucieszy na pański widok!
– Z pewnością to ja będę bardziej rad, że ją widzę – powiedział pod nosem Ran.
W towarzystwie gospodyni przyjęcia udał się do eleganckiego salonu mieniącego się światłem z żyrandoli i blaskiem klejnotów na szyjach dam. Jeśli nawet przyjęcie można było uznać za niewielkie, to zaproszeni goście z pewnością potraktowali je jako ważne wydarzenie.
W pokoju znajdowało się zaledwie kilkanaście osób, lecz poziom hałasu wskazywał, że goście nie skąpili sobie wina. Dwie stateczne matrony przysiadły na sofie w pobliżu kominka i prowadziły rozmowę, a jakiś starszawy dżentelmen drzemał w fotelu. Pozostali zgromadzili się w pobliżu wykusza okiennego. Lady Meon poprowadziła Rana w ich stronę. Grupkę tworzyły trzy panie i sześciu panów, wyraźnie zainteresowanych damą stojącą tyłem do sali. Rozmawiała o czymś z takim ożywieniem, że połyskliwe spódnice jej czerwonej jedwabnej sukni falowały.
Ran przyglądał się jej z uwagą. Nawet z tyłu wydała mu się atrakcyjna. Miała doskonałą figurę, a jej mlecznobiałe ramiona wdzięcznie wznosiły się nad głębokim dekoltem. Zgrabną szyję zdobiła brylantowa kolia; jasne, wysoko upięte loki lśniły przy każdym ruchu jak złote suwereny prosto z mennicy.
Ran popatrzył na dwie inne kobiety, starsze wiekiem i siwowłose. Z pewnością to nie one podawały się za jego żonę. Zacisnął wargi i poczuł miły dreszcz podniecenia. Czyżby ta dama w czerwonej sukni była…
Lady Meon delikatnie dotknęła rękawa czerwonej sukni.
– Lady Westray, nie ma pani pojęcia, jak się cieszę, przynosząc dobrą nowinę. Oto pani mąż, przyjechał dziś wieczorem do Devon.
Dama odwróciła się gwałtownie, a Ranowi serce zabiło żywiej na widok jej rozkosznego uśmiechu. Uśmiech zbladł, gdy zdziwiona, cicho krzyknęła. Spojrzała na Randolpha, a w jej szmaragdowozielonych oczach pojawił się strach. Ran uśmiechnął się szeroko.
– O, kochanie, chyba cię zaskoczyłem.
Ujął jej dłoń, jednak zanim zdołał zacisnąć palce, dama zemdlała.
Ran nie wahał się ani przez chwilę. Uniósł ją szybko.
Jedna z matron wybuchła śmiechem.
– No, teraz nikt nie może powiedzieć, że nie przeżyła zaskoczenia. Biedactwo… Proszę ją zanieść w jakieś spokojne miejsce, milordzie, żeby mogła dojść do siebie. My cierpliwie poczekamy, aż pan się nam przedstawi.
– Tak, tak, tędy – krzyknęła lady Meon, wyprowadzając Rana z salonu. – Tu, w tym korytarzu, jest mały pokoik. O, tutaj. – Otworzyła drzwi; Ran wszedł do wygodnego saloniku, w którym płonęły świece, a w kominku palił się ogień. – Proszę ją położyć na sofie, milordzie. Zaraz poślę po jej pokojówkę.
– Nie ma takiej potrzeby. – Ran delikatnie umieścił damę na sofie i przysiadł obok na krawędzi. – Ja się nią zajmę.
– Ach, oczywiście. Któż zaopiekuje się nią lepiej niż mąż?
Pani domu z uznaniem patrzyła, jak Randolph rozciera drobne dłonie dziewczyny, chcąc je ogrzać. Uśmiechnął się.
– Nie ma powodu do niepokoju, lady Meon. Jej puls wraca już do normy. Proszę wrócić do gości i zapewnić ich, że milady tylko zemdlała. Niedługo dołączymy do państwa.
– Dobrze, milordzie. Zostawię pana, by mógł pan w spokoju zaopiekować się żoną. Widzę, że się porusza. To dobrze. Ale proszę zadzwonić, gdyby pan czegoś potrzebował.
Lady Meon wyszła, zostawiając Randolpha sam na sam z damą.
Arabella ocknęła się z omdlenia, jednak pozostawała nieruchoma w obawie, że ból za oczami się nasili, gdy tylko je otworzy. Ktoś rozcierał jej ręce; usłyszała też głęboki głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia.
– Spokojnie, milady. Jest pani bezpieczna.
Bezpieczna! Serce zaczęło walić jej w piersi, gdy powróciła pamięć. Gościła w Meon House i zabawiała nowych znajomych jakąś opowieścią. Potem lady Meon oznajmiła, że przybył mąż. Nie zdążyła sobie uświadomić, że George już nie żyje. Szybko się odwróciła i ujrzała przed sobą twarz nieznajomego. To był okrutny cios. Przeżyła tak wielki szok i rozczarowanie, że straciła przytomność, teraz jednak była w pełni świadoma i zdawała sobie sprawę, że znalazła się w tarapatach.
Ból głowy mijał; powoli uniosła powieki. Nieznajomy wciąż przy niej był; trzymał jej ręce w mocnym uścisku. Nie przypominał George’a. Był starszy i miał blond, nie brązowe włosy, jaśniejsze od jej własnych, a poza tym, w przeciwieństwie do George’a z ostatnich miesięcy życia, emanował zdrowiem i energią.
Uśmiechnął się i poczuła ochotę, by odwzajemnić ten uśmiech, by dalej leżeć nieruchomo i cieszyć się jego troskliwością. Szybko zamknęła oczy. Boże, co też ona sobie wyobraża!
– Jesteśmy tu sami – powiedział. – Nie musi pani niczego udawać.
– Nie udawałam omdlenia – burknęła, powili siadając. – Kim pan jest?
– Jestem Westray – odparł. – Ale przejdźmy do rzeczy. Kim pani jest?
Przygryzła wargę. Był ubrany zgodnie z wymogami najnowszej mody i miał brylantową szpilkę wpiętą w fular, nosił też złoty sygnet. Czy mógł być nowym lordem? Był zatem przestępcą. Podobno został ułaskawiony, zresztą ludzi deportowano nawet za drobne przestępstwa, takie jak kradzież tkaniny, jednak…
Przyjrzała się jego gęstym włosom, skórze o kolorze charakterystycznym dla kogoś, kto spędza dużo czasu na powietrzu… albo ma za sobą długą morską podróż.
– Słucham – odezwał się, gdy milczała. –Przecież wie pani, że podawanie się za inną osobę jest przestępstwem. Uważam, że należy mi się wyjaśnienie. Zacznijmy od pani nazwiska.
Spojrzała na niego buntowniczo. Chciała powiedzieć, że to on jest przestępcą i czytała o nim w gazetach. Gdy cierpliwie czekał na odpowiedź, jej buńczuczny nastrój zaczął mijać. Nie wyglądał na złoczyńcę. Jednak sam fakt ułaskawienia nie oznaczał jeszcze, że mogła mu zaufać.
Wydawał się odprężony, a nawet rozbawiony, jednak wyczuwała w nim determinację. Wiedziała, że zadowoli go jedynie prawda. Nie miała wyboru.
– Nazywam się Arabella Roffey.
– Proszę mówić dalej.
W jego niebieskozielonych oczach nie było wrogości. Pod wpływem impulsu powiedziała szybko:
– Musiałam tu przyjechać. To jest bardzo ważne. Błagam, proszę mnie nie wydać!
Przesunęła się na brzeg sofy, bojąc się, że kiedy wstanie, ugną się pod nią nogi. Patrzył na nią z rękami złożonymi na piersiach i uśmiechał się. Pomyślała, że jest to uśmiech kota obserwującego mysz.
– To bardzo intrygujące – powiedział pogodnym tonem. – Najlepiej będzie, jeśli mi to pani wyjaśni.
– Ja… –Złożyła dłonie i zacisnęła tak mocno, że aż zbielały jej kostki. – Próbuję odkryć, kto zabił mojego męża.