Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Tylko ty / Burza w sercach
Zajrzyj do książki

Tylko ty / Burza w sercach

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-8342-411-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788383424118
Tytuł oryginalnyInnocent Until His Forbidden TouchSnowbound in Her Boss’s Bed
TłumaczAgnieszka WąsowskaAgnieszka Baranowska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-01-18
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Tylko ty" oraz "Burza w sercach", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Specjalistka od PR Beatrice Taylor ma naprawić wizerunek księcia Juliusa, który szuka żony. Żeby opracować strategię, musi uzyskać o nim jak najwięcej informacji. Napotyka jednak na opór księcia, który nie lubi opowiadać o swoim prywatnym życiu. W końcu – zaintrygowany piękną, lecz bardzo zdystansowaną Beatrice – Julius idzie na kompromis: opowie jej o sobie, jeśli ona również wyjawi mu coś ze swojego życia. Wkrótce zbliżają się do siebie tak bardzo, że Beatrice coraz trudniej jest myśleć, że książę ożeni się z inną…

Miriam Howard nie jest zadowolona, gdy jej nowy szef, Benjamin Silver, chce z nią omówić przygotowanie corocznej gali dla sponsorów. Miriam musi w tym celu polecieć do niego do Aspen, a miała spędzić ten wieczór z przyjaciółmi. Benjamin obiecuje, że wieczorem będzie w domu, ale śnieżyca uniemożliwia powrotny lot. Miriam musi zostać u Benjamina. Burza śnieżna, która przedłuża ich spotkanie, nie jest jedyną zawieruchą tych dni. Druga – silniejsza – rozpętuje się w sercach Miriam i Benjamina…

 

Fragment książki

 

Dziesięć lat wcześniej…

Beatrice zapowiedziała swoją wizytę w klasztorze. Wielokrotnie pisała z prośbą o umożliwienie spotkania z matką przełożoną, ale zawsze odpowiadano jej, że nie ma potrzeby, by przyjeżdżała tu osobiście.
Szła pod górę z nadzieją, że nawet jeśli nie dowie się niczego o matce, to przynajmniej o swojej ukochanej przyjaciółce.
Choć tak bardzo się od siebie różniły, obie zostały porzucone niedługo po urodzeniu.
Alicia była ciemna i pełna życia. Beatrice cicha, nieśmiała i jasna. Z niewiadomych przyczyn Alicia pokochała ją miłością niemal siostrzaną. Czasami mówiła nawet, że są bliźniaczkami!
Kiedy miały po jedenaście lat, Beatrice dostała stypendium i wyjechała do szkoły w Mediolanie. Obiecały sobie, że bez względu na wszystko będą utrzymywać ze sobą kontakt. Alicia powiedziała jej, żeby skończyła szkołę i znalazła dobrą pracę, żeby mogły kiedyś razem zamieszkać.
Zawsze bały się tego, co może je spotkać, gdy opuszczą bezpieczne mury klasztoru, ale myśl, że mają siebie nawzajem, dodawała im otuchy.
Alicia nie potrafiła pisać, ale to nie przeszkadzało Beatrice. Ona sama pisywała do niej regularnie. A potem, kiedy skończyła szkołę w Mediolanie, wysłano ją do niewielkiego opactwa w Szwajcarii, żeby doskonaliła język. Pozwolono jej wprawdzie kilkakrotnie zadzwonić do klasztoru w Trebordi, ale nigdy nie poproszono Alicii do telefonu. Zawsze znajdowano jakąś wymówkę, żeby wytłumaczyć jej nieobecność.
Beatrice domyślała się, że siostry nie chciały pozwolić na tę rozmowę ze względu na to, że mogłaby ona bardzo zasmucić Alicię, która zawsze miała skłonności do dramatyzowania. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle dostawała jej listy.
Kolejne dwa lata spędziła w szkole w Anglii, gdzie zyskała sobie opinię osoby odosobnionej i nieprzystępnej. Zimnej.
Podobnie było na uniwersytecie.
Choć nie miała żadnych problemów z językiem, zawsze trzymała się na uboczu. Brakowało jej poczucia humoru i nie chwytała w porę dowcipów, które opowiadali sobie jej koledzy.
Nigdy nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, skąd jest i co robią jej rodzice. Zawsze miała przed oczami okno życia, przez które włożyła ją matka jakieś dziewiętnaście lat temu. Zawsze myślała o tym, jak bardzo samotna i przerażona musiała się czuć, skoro zdecydowała się na taki krok. Ona, dorastając, czuła się dokładnie tak samo.
Przerażona.
Samotna.
Na szczęście miała Alicię.
Nacisnęła dzwonek do bramy i uśmiechnęła się, kiedy się okazało, że sama matka przełożona otworzyła jej drzwi.
– Tak się cieszę, że tu wróciłam… – Idąc znajomą ścieżką, czuła, jak płoną jej policzki.
– O której masz powrotny pociąg? – spytała przełożona.
– Mam zamiar zostać w klasztorze tydzień albo dwa – oznajmiła w nadziei, że matka przełożona zaprosi ją, by została dłużej.
– Nie możemy traktować klasztoru jak hostelu dla osób, które się tu wychowały – odparła jednak kobieta. – Robimy dla nich wszystko, co możemy, ale potem nadchodzi czas, żeby stanęły na własnych nogach. Czasami trzeba zmusić je do tego siłą.
– Ja jestem niezależna.
– Masz stypendium na uniwersytecie, prawda?
– Tak. – Beatrice poczuła się urażona, choć starała się tego po sobie nie pokazać. Była wdzięczna za stypendium, ale sama też ciężko pracowała. – Wieczorami i w weekendy pracuję jako tłumacz w szpitalu.
Usiadła w biurze matki przełożonej i sięgnęła po notatnik.
– Dziecko, możesz to schować. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
– A może… Wiem, że Alicia miała przypięte do śpiochów kolczyki. Segni di ricooscimento. Znak rozpoznawczy. Na wypadek, gdyby matka chciała wrócić i odebrać swoje dziecko.
– Beatrice, już ci mówiłam. Przy tobie niczego nie znaleziono.
– Musiało coś być. Strona z Biblii?
Powiedziano jej, że jej matka była turystką. Co roku przyjeżdżała na festiwal do Trebordi. – Może jakiś drobiazg z festiwalu?
– Beatrice, gdyby było coś takiego, na pewno bym ci powiedziała.
– Pieluszka? – spytała, czując, jak łzy napływają jej pod powieki. Przecież nie mogła być naga. – Cokolwiek?
– To donikąd nie prowadzi. Beatrice, masz wykształcenie, o którym większość ludzi może tylko marzyć. Daj temu spokój.
– Nie, nie przestanę. Chcę, żeby moja matka wiedziała, że nawet jeśli przydarzyło jej się coś okropnego, to ja to zrozumiem. Była młoda i przerażona, a ja dokładnie wiem, co to znaczy. Kocham ją i wybaczam to, co zrobiła.
– Beatrice, to nie jest rozsądne. Widziałam wiele dzieci, które tak bardzo chciały poznać przeszłość, że rujnowały swoją przyszłość.
– Ja chcę poznać moją historię. Będę tu przyjeżdżać każdego roku i w dzień urodzin Alicii też.
Dostrzegła, że policzki matki przełożonej zarumieniły się. To tu, w jej biurze nauczyła się, jak być bezpośrednią i zdecydowaną.
– Czy Alicia otrzymywała moje listy?
– Naturalnie.
Matka przełożona nie powinna kłamać. Jednak z jakiegoś powodu Beatrice jej nie wierzyła. Zebrała się w sobie.
– Nie wierzę.
– Odrobinę szacunku, moja droga. Tu cię wychowano.
– Matko przełożona, z całym szacunkiem pytam, gdzie jest moja przyjaciółka?
Odpowiedziała jej cisza.
– Zawsze mogę spytać w wiosce. Mogę odwiedzić signorę Schinina – wymieniła nazwisko kobiety prowadzącej lokalny burdel. – Ona zna wszystkie plotki, a jej syn przyjaźnił się z Alicią…
– Mówiłam ci, że ona nie żyje.
– Cóż i tak popytam ludzi, co o niej wiedzą.
– Dziecko. Non destare il cane che dorme. Nie wywołuj wilka z lasu.
O czym ta kobieta mówi?
– Nie wyjadę stąd, dopóki nie znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. – Zamknęła notes i schowała go do plecaka. Siedziała wyprostowana, a serce mocno waliło jej w piersi. – Będę pukać do wszystkich drzwi, zajrzę do każdego sklepu…
Matka przełożona wstała.
– Poczekaj chwilę.
Beatrice zdawało się, że czekała na nią całą wieczność. Po godzinie czekania wstała i podeszła do okna. Patrzyła na niewielkie podwórko szkoły, do której chodziła. Bawiła się na nim razem z Alicią. Miały wtedy po dziesięć lat. Beatrice unikała zabaw, w których brało udział więcej dzieci. Była wycofana i poważna. Nie potrafiła włączyć się do ogólnej zabawy i zazwyczaj siedziała gdzieś na uboczu.
Alicia natomiast była jej przeciwieństwem. Pewna siebie, odważna, była duszą towarzystwa. Uwielbiała pływać w rzece i przepadała za towarzystwem chłopaków z wioski. Zwłaszcza jednego.
Otworzyły się drzwi i do biura weszła siostra Catherina. Usiadła za biurkiem i wskazała gestem, by zajęła miejsce naprzeciw niej.
– Powiedziano mi, że masz jakieś pytania.
– Całe mnóstwo pytań. Czy była tu siostra, kiedy mnie przyniesiono?
Siostra Catherina była osobą nierzucającą się w oczy i taką ją zapamiętała. Miewała swoje humory, ale nie była jakoś specjalnie niemiła. Uczyła łaciny, a Beatrice uwielbiała ten przedmiot. Tyle tylko, że siostra Catherina nie zachęcała jej specjalnie do pogłębiania znajomości tego języka. Była taka… bezpłciowa.
I właśnie wtedy Beatrice dowiedziała się, że ona właśnie jest jej matką.
– Byłam taka jak ty: zwykła i raczej ponura.
Beatrice bez słowa wpatrywała się w jej twarz, która była, teraz to widziała, ciemnym odbiciem jej własnej. Jak to możliwe, że wcześniej tego nie dostrzegła?
– Miałam jednak jedną ciekawą cechę…
A więc nie przydarzyło jej się nic nadzwyczajnego. Po prostu przed wstąpieniem do klasztoru chciała zaspokoić ciekawość.
– Pomagałam matce w sprzątaniu pokoi wynajmowanych przez turystów. Był wdowcem, Niemcem. Byli małżeństwem przez trzydzieści lat i bardzo tęsknił za żoną. Przyjechał na ciche wakacje.
– Więc nie przyjechał na festiwal?
– Nie! Był historykiem i było widać, że lubi żyć przeszłością. Powiedział, że przypominałam mu żonę, gdy była młoda.
– Wykorzystał cię?
– Nie. Miałam dwadzieścia pięć lat, a on był bardzo przystojny.
Mówiła to wszystko beznamiętnym tonem, jakby referowała lekcję historii. Dwa tygodnie życia w grzechu, a potem konsekwencje.
– Byłam w nowicjacie, kiedy okazało się, że jestem w ciąży.
– Bałaś się?
– Beatrice, ja dokładnie wiedziałam, co chcę robić w życiu, i wiedziałam też, że tobą się tu zaopiekują.
– Czy matka przełożona wiedziała?
– Nie, oczywiście, że nie – powiedziała cierpkim głosem. – Kiedy skończyłaś dziesięć lat, matka przełożona zaprosiła mnie na rozmowę. Powiedziała, że podobieństwo między nami jest uderzające i nie może być dłużej ignorowane. Ja wprawdzie go nie widziałam. Owszem, obie jesteśmy drobne, ale ty masz taką jasną karnację i włosy…
Beatrice sama dziwiła się temu, że wcześniej tego nie dostrzegła. Patrząc na matkę, miała wrażenie, że spogląda w lustro. Gdyby przefarbowała włosy i założyła ciemne soczewki, wyglądałaby dokładnie jak siostra Catherina.
Spróbowała sobie przypomnieć jakieś chwile z przeszłości, które byłyby tylko ich, ale przychodziło jej do głowy tylko jedno wspomnienie.
Któregoś dnia, kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę, Beatrice spytała, czy może zostać w klasie i poczytać.
Siostra Cateherine nawet nie podniosła na nią wzroku. „Idź i pobaw się za zewnątrz” – powiedziała.
– Zdarzało mi się wychodzić podczas festiwalu przez okno, żeby cię szukać – powiedziała zachrypniętym z emocji głosem. – Robiłam to co noc.
– Festiwalu już nie ma. Podobnie jak nie ma twojej przyjaciółki.
– A gdzie ona jest?
– Nie mam pojęcia. – Siostra Catherina wzruszyła ramionami. – Powiedziałam ci wszystko, co wiem. Byłam z tobą szczera… – Rozłożyła bezradnie ręce. – Twój pobyt tu jest dla mnie bardzo kłopotliwy. Beatrice, miałaś tu dach nad głową, jedzenie i dostałaś wykształcenie, na które nigdy nie byłoby cię stać.
To prawda. Dostała wszystko, oprócz miłości.
Nie była kochana ani przez sekundę.
Zamiast tego była ukrywana, a kiedy stało się to kłopotliwe, wysłano ją za granicę.
– W nic mnie nie owinęłaś… Byłam naga…
– Wiedziałam, że tu wszystko dostaniesz.
– Cóż za troskliwość! Doprawdy iście matczyna! – Nie mogła oszczędzić sobie sarkazmu.
Bez dalszych słów wyszła z klasztoru, wzięła taksówkę i pojechała na stację kolejową. Obiecała sobie, jej noga nigdy więcej nie postanie w tym miejscu. Była tak zniechęcona, że porzuciła nawet zamiar odnalezienia Alicii. Wsiadła do pociągu i wycięła podobiznę matki z jedynej fotografii, jaką zachowała z dzieciństwa. Podjęła też decyzję, że zmieni nazwisko z Festa na Taylor.
Chciała całkowicie odciąć się od przeszłości.
Teraz już wiedziała, po kim odziedziczyła serce z kamienia. I zamierzała wykorzystać je dla własnych celów!

– Signora, proszę zapiąć pasy bezpieczeństwa.
Kapitan przeprosił za złe warunki atmosferyczne, które towarzyszyły im podczas lotu nad Sycylią. Samolot zaczął podchodzić do lądowania. Jak na jej gust, Bellanisia była nieco zbyt blisko Trebordi. Beatrice nie była nawet przekonana, czy chce tej pracy.
Specjalista od PR-u Jego Wysokości Księcia Juliusa z Bellanisii. Nowo stworzona posada po to, aby podreperować mocno nadszarpnięty wizerunek księcia przed wyborem kandydatki na żonę.
To była jej specjalność. Robiła to już dla przeróżnych ludzi: celebrytów, znanych sportowców, polityków czy innych sławnych ludzi, którzy potrzebowali pomocy w naprawieniu swojego wizerunku. Romanse, nadużycia, kłamstwa, narkotyki – ze wszystkim potrafiła sobie poradzić, nie angażując się w nic osobiście. Widząc tę drobną kobietę przed kamerami, nikt by się nie domyślił, że nigdy nikt jej nie pocałował ani że nie miała żadnych przyjaciół.
Była w tym tak dobra, że nie musiała szukać pracy – ta sama przychodziła do niej.
Tajemnica jej sukcesów tkwiła w tym, że na niczym jej nie zależało. Na wstępie zaznaczała, że nie jest ani agentem, ani matką, żoną czy psychoterapeutą.
Choć początkowo królewski ślub wydał jej się interesującym wyzwaniem, teraz miała jednak wątpliwości. Czy na pewno jest odpowiednią osobą do tego celu?
Szacunek nie był cechą, która stała na czele jej przymiotów, a sądząc po liście wymagań, jakie otrzymała, był warunkiem wstępnym jakichkolwiek rozmów z aroganckim księciem.
To było jego życie i jego bałagan, nie jej. Zamierzała mu to uzmysłowić zaraz na początku rozmowy.
Spojrzała z okien samolotu na przepiękny archipelag wysp na Morzu Jońskim. Wyspy były rozrzucone między Grecją, a Sycylią i z góry przypominały drobne kamyki.
Przygotowując się do tej rozmowy, zrobiła mały research.
Książę Julius był niesfornym dzieckiem, zadziwiająco szczęśliwym w porównaniu ze starszym rodzeństwem.
A jako dorosły?
Studiował archeologię, potem wstąpił do wojska i teraz miał już zapewne magistra z brunetek. Owdowiałych, krągłych, pięknych i bogatych. Był przystojny, pełen uroku i znajdował się na drugim miejscu w kolejce do tronu.
Dużo podróżował i to podczas rozlicznych wojaży poznawał swoje towarzyszki.
Beatrice rozsiadła się ze szklanką ciepłej wody w swoim tymczasowym mieszkaniu w Londynie i przeczytała wszystko, co było dostępne na temat niezależnego politycznie księcia.
Potrafił zniknąć na długie miesiące na jakiejś archeologicznej wyprawie, po czym niepodziewanie objawiał się na jakimś przyjęciu. Jednak jego życie diametralnie się zmieniło, kiedy jego starszy brat, książę Claude, niespodziewanie zmarł na skutek powikłań po grypie.
Książę Julius został zmuszony do powrotu do pałacu, a jego archeologiczna pasja musiała zostać odłożona na bok. Nie bardzo też miał teraz sposobność do zawierania nowych znajomości, tak więc pozostało mu jedynie spotykanie się ze swoimi byłymi.
Ciężko pracował, przejmując nie tylko obowiązki zmarłego brata, ale także te, które przekazała mu królowa, która postanowiła przejść na emeryturę.
Z trzech przeprowadzonych z nim wywiadów dowiedziała się jedynie, że planowano jego ślub, co wymagało podreperowania jego wizerunku.
Beatrice miała kilka własnych pytań.
– Czy jest przeciwnikiem przejęcia tronu przez kobietę? – spytała podczas trzeciego wywiadu.
– To nie powinno pani interesować – oznajmił Phillipe, który był szefem pałacowego protokołu.
– Obawiam się, że muszę to wiedzieć, jeśli mam pomóc mu w naprawieniu opinii na jego temat.
– Myślę, że podejście do tej kwestii zmieni się w następnym pokoleniu. Tutaj rzeczy dzieją się wolno.
Rzeczywiście tak było. Kiedy zameldowała się w hotelu, recepcjonistka poinformowała ją, że jej ubrania, które wymagają prasowania, będą gotowe dopiero wieczorem.
– Mam spotkanie w pałacu o drugiej – oznajmiła płynnym włoskim. – Bardzo proszę się tym zająć, żebym nie musiała czekać. Dziękuję.
Wzięła szybki prysznic, spięła włosy klamrą i zrobiła delikatny makijaż.
Założyła szarą prostą sukienkę i ciemniejszy o ton żakiet, żeby wyglądać neutralnie.
Przyjechał po nią samochód, a kiedy dotarła do pałacu, zawartość jej torby została prześwietlona. Zatrzymano jej telefon. Poinformowano ją też, że na następne spotkania ma przyjechać autobusem, który regularnie jeździł z centrum do pałacu.
Została zaprowadzona do umeblowanego pluszowymi kanapami biura, gdzie poinformowano, że jej własne biuro będzie dwa piętra niżej.
Oczywiście.
Słyszała, że książę Julius jest przystojnym mężczyzną, ale spodziewała się kogoś rozkapryszonego i raczej niezadowolonego z tego, że jego dotychczasowe beztroskie życie zostało tak brutalnie przerwane.
Spóźnił się równo pół godziny.
– Naprawdę? – usłyszała jego głęboki głos, jeszcze zanim go zobaczyła. – Nie potrzebuję specjalistki od PR-u.
– Liason aid, sir – usłyszała głos jego towarzysza.
Beatrice wstała, tak jak jej polecono. Wszelkie wyobrażenia, jakie miała na temat księcia Juliusa, okazały się błędne.
Książę Julius był mężczyzna pełnym wigoru i energii. Kiedy wszedł do pokoju miała wrażenie, że poczuła bijącą z niego siłę.
Zupełnie nie sprawiał wrażenia człowieka, któremu grozi upadek z wysokiego stołka.
Był zachwycający.
Oszałamiający.
– Miło mi pana poznać, sir – odezwała się po angielsku, choć w pałacu mówiło się po włosku.
– Z wzajemnością – powiedział, choć jego oczy mówiły co innego.
Z miejsca ją odrzucił. Nawet nie zarejestrował w umyśle rysów jej twarzy.
Boże, ale jest wysoki, pomyślała, z ulgą przyjmując zaproszenie, żeby usiąść.
Jednak nie chodziło jedynie o jego wzrost. Był najbardziej nieskazitelnym mężczyzną, jakiego spotkała. Miał czarne, perfekcyjnie obcięte włosy i srebrny krawat, zawiązany równie perfekcyjnie. Wyglądał, jakby zszedł prosto z okładki jakiegoś prestiżowego magazynu.
Beatrice przełknęła. Zazwyczaj przy bliższym poznaniu okazywało się, że tak zwane samce alfa w rzeczywistości były zupełnie zwykłymi mężczyznami.
Ten przewyższał wszelkie oczekiwania.
Był aż nazbyt przystojny.
W końcu należał do rodziny królewskiej, może to o to chodziło?
Książę spojrzał na jej resume i zmarszczył brwi.
– Sicilian?
– Si, tuttvia – odparła po włosku, ale powstrzymał ją gestem ręki.
– Pozostańmy przy angielskim. Powinienem trochę poćwiczyć ten język.
Spojrzał ponownie na jej resume, zapewne na imponującą listę jej klientów, a potem przeniósł wzrok na swoją asystentkę, Jordan, którą Beatrice poznała podczas jednej ze wstępnych rozmów.
– Nie – powiedział. – Naprawdę nie chcę, żeby moje nazwisko znalazło się na tej liście.
– Sir… – Jordan ze zrozumieniem pokiwała głową. – Panna Tylor jest tu po to, żeby kontrolować to, co prasa będzie wypisywać, kiedy Wasza Wysokość zdecyduje się wybrać żonę.
– Zgodziłem się na mały reset, a nie na inwigilację.
– Z całą pewnością nie zamierzam nikogo inwigilować, sir – wtrąciła Beatrice.
Wszyscy zebrani zesztywnieli, słysząc, że nieproszona zabrała głos. Wszyscy oprócz księcia.

 

Fragment książki

 

Miriam Howard westchnęła z wrażenia na widok ogromnej posiadłości poniżej. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy samolot zaczął schodzić do lądowania. Na tle spowitego lekkim welonem śniegu krajobrazu, budynki odcinały się od sąsiadującego z nimi lasu i oceanu. Nigdy wcześniej nie widziała tak wielkiej posiadłości prywatnej, a pochodziła z Los Angeles! Nigdy w życiu nie widziała też tyle śniegu. Zamiast się zachwycić, poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Gdy poprzedniego dnia dowiedziała się, że następnego ranka ma polecieć do Aspen, założyła, że wyląduje na małym prywatnym lotnisku, jak to, z którego wyleciała w Los Angeles. Jednak jeszcze zanim pilot posadził maszynę na pasie, zorientowała się, że najprawdopodobniej znalazła się na terenie prywatnej posiadłości Benjamina Silvera. Miri zadrżała, mimo że w kabinie odrzutowca pana Silvera panowało przyjemne ciepło.
Lądując na terenie słynnego sanktuarium swojego szefa, zastanawiała się, czy można mieć za dużo pieniędzy. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich dwudziestu czerech godzin Silver próbował udowodnić, że owszem, można. Jeszcze przed szesnastą czterdzieści pięć poprzedniego dnia Miriam nie planowała żadnej podróży, a teraz znajdowała się w Aspen, w Kolorado, choć po raz pierwszy, odkąd dostała pracę jako dyrektor działu PR w Fundacji Społeczności Żydowskiej dwa tygodnie temu, miała plany prywatne na wieczór. Ale jej szefa na pewno to nie obchodziło – nie zarobił swoich miliardów, przejmując się życiem prywatnym swoich podwładnych. Zwłaszcza takich, którzy, jak Miriam, nie raportowali bezpośrednio do niego. Mimo to, jako przewodniczący zarządu Fundacji, mógł ją w każdej chwili zwolnić. Zwłaszcza że powierzono jej zorganizowanie jego oczka w głowie, czyli dorocznej gali sponsorów. W związku z tym, musiała być na każde jego zawołanie, a jednocześnie walczyć o każdą minutę jego czasu, by dopiąć wszystkie szczegóły planowanej dorocznej gali. Sądząc po wczorajszej krótkiej rozmowie telefonicznej, czasu jej szef miał bardzo niewiele, zwłaszcza dla niej. Niestety, to on miał zatwierdzać wszystkie jej pomysły dotyczące gali. Musiała się dostosować do jego planów, bo to on był szefem. Proste. Stąd nagła wyprawa do górskiej fortecy, która była nią nie tylko z nazwy. Posiadłość była… monstrualnych rozmiarów, wręcz… gargantuiczna. Jak to możliwe, że coś takiego było czyimś domem?
Miriam nie potrafiła sobie wyobrazić, że mieszka tu jakakolwiek rodzina, nawet wielka i bogata. Jej duża i kochająca się rodzina mieszkała w czterech pokojach i nikt nie narzekał. Nawet gdy Miriam się wyprowadziła, nie zrobiło się luźniej, bo jej rodzeństwo nie przestawało zaludniać świata rozkosznymi bobasami. Teraz cały jej dobytek mieścił się w mikroskopijnym mieszkanku z malutką kuchenką i sypialnią, w której było jedynie łóżko, a mimo to odnosiła wrażenie, że pławi się w luksusie, mając całą przestrzeń tylko dla siebie.
A może pan Silver mieszkał tu sam? Miriam rozejrzała się po bezkresnej, samotnej bieli – bez rodziny człowiek mógł się tutaj poczuć jak zagubiona dusza. Bliscy zapewniali wsparcie i siłę, by stawić czoło światu, ogromnemu i pełnemu pułapek. Pan Silver radził sobie chyba nieźle, skoro zarobił tyle pieniędzy, pomyślała. Na pewno miał kogoś, kto go wspierał.
Dlatego cieszyła się, że wzięła więcej pączków. Musiała wstać wcześniej i odstać swoje w kolejce w cukierni w Highland Park, którą wszyscy się ostatnio zachwycali. Jej szef nie wydawał się osobą, którą można było oczarować słodyczami, ale Miri miała nadzieję, że pączki zapewnią jej życzliwe przyjęcie ze strony jego rodziny, zwłaszcza że przybywała w pierwszy dzień święta Chanuki.
Pracowała dla Fundacji dopiero od dwóch tygodni i musiała zrobić wszystko, co w jej mocy, by nie stracić tej pracy i zarobić na czynsz. Podczas rekrutacji wcale nie była najbardziej doświadczoną kandydatką, ale miała stertę dyplomów i z desperacji, obiecała, że dokona czegoś, co inni kandydaci uznali za niewykonalne, czyli zorganizuje galę od zera w dwa miesiące.
Wszystkie wcześniejsze przygotowania przepadły w otchłani ostatniego skandalu. Fundacja miała odwołać galę, ale składając obietnicę, Miriam udawała pewną swego tak przekonująco, że zarządzający Fundacją postanowili dać jej szansę i zatrudnić ją warunkowo. Warunkiem było zorganizowanie takiej gali, która sprawi, że społeczność wspierająca Fundację zapomni o wieloletnim romansie byłego już dyrektora generalnego. Reputacja Fundacji bardzo ucierpiała i tylko coś spektakularnego mogło przywrócić ludziom wiarę w całą organizację i prowadzących ją menedżerów.
Dlatego Miri potrzebowała pełnego wsparcia swojego szefa. Musiała go sobie owinąć wokół palca na tyle, by nie kwestionował jej pomysłów. W przeciwnym razie – straci pracę. Niestety, początki ich współpracy nie były obiecujące. Po serii mejli, które pozostawił bez odpowiedzi, w końcu zgodził się na krótką rozmowę telefoniczną, podczas której poinformował ją głosem, który, nie miała co do tego wątpliwości, sprawiał, że kobietom miękły kolana:
– Nie wierzą w skuteczność spotkań on-line.
Miri westchnęła w duchu, sfrustrowana.
– Mogę na to poświęcić dwie godziny. Nie mam czasu na wymiany mejli i niejasności wynikające z pracy na odległość. – Aksamitnym, głębokim głosem wytknął jej ilość wysłanych do niego mejli. – Dlatego przylecisz tutaj jutro rano, popracujemy przez dwie godziny, a potem wrócisz do domu. Rzadko komu poświęcam dwie godziny wyłącznej uwagi, więc mam nadzieję, że wszystko ustalimy i nie będziemy musieli się więcej kontaktować aż do gali.
Według Miriam zachowywał się zupełnie nieracjonalnie. Kazał jej lecieć gdzieś na odludzie w pierwszy dzień świąt, co oznaczało, że Miriam po raz pierwszy złamie tradycję spotykania się w ten świąteczny dzień z przyjaciółmi. Mimo to uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby i odpowiedziała:
– Oczywiście, panie Silver, już kupuję bilet i wynajmuję samochód.
Ciepły, głęboki dźwięk jego śmiechu w słuchawce zbił ją z pantałyku.
– To słodkie, ale nie ma potrzeby. To byłaby niepotrzebna strata czasu. Polecisz moim prywatnym samolotem. Podaję adres lotniska.
– Oczywiście, panie Silver – odparła raźno – ale ja naprawdę sobie poradzę i pojawię się na czas. Nie ma potrzeby kłopotać pana pilota.
Miriam nienawidziła, gdy ktoś organizował jej życie i stawiał ją w sytuacji, nad którą nie miała żadnej kontroli. Nawet jeśli był to lot luksusowym odrzutowcem. Nie chciała przysług. Ludzie zazwyczaj oczekiwali w zamian wdzięczności i uważali, że mają prawo czegoś wymagać. Irytacja w głosie Silvera wcale nie sprawiła, że brzmiał mniej zniewalająco.
– Szkoda czasu.
– Prywatne samoloty częściej się rozbijają. Moja śmierć na pewno znacznie opóźniłaby organizację gali – burknęła, zanim zdołała zatkać sobie usta dłonią. Nie mogła sobie pozwolić, by wyjść na trudną, bądź, co gorsza, bezczelną. Obie te cechy dyskwalifikowały kobietę o afrykańskich korzeniach w świecie prestiżowych organizacji non-profit. Ale Silver zaskoczył ją i roześmiał się – szczerze, radośnie, z serca, jakby przypomniał sobie, że jest człowiekiem, a nie maszyną do zarabiania pieniędzy.
– W takim razie, może wolisz helikopter? – zażartował.
– Nie, dziękuję – odpowiedziała szybko. Musiała jednak szybko zakończyć te rozmowę, zanim popełni kolejną, potencjalnie jeszcze gorszą gafę.
– Stawię się rano na lotnisku – poddała się.
– Świetnie. Do zobaczenia jutro. I nie martw się, wrócisz do domu sporo przed zmrokiem. Nie przegapisz Chanuki z rodziną. Dwie godziny maksimum – obiecał i rozłączył się bez pożegnania.
Nie zdążyła mu powiedzieć, że rodzina nie spodziewała się z nią niczego świętować. Na szczęście Silver na pewno nie miał najmniejszego powodu, by interesować się jej życiem osobistym. Interesowało go jedynie załatwienie wszystkiego, co mieli do załatwienia, w dwie godziny, co oznaczało dla niej wieczór spędzony na intensywnej pracy. Z drugiej strony, nie zostawiało jej to czasu na stresowanie się spotkaniem z numerem sześć na liście najbogatszych ludzi świata. Poranek nadszedł szybciej, niżby sobie tego życzyła, i lądując w Aspen, Miri wcale nie czuła się pewnie. Sam widok posiadłości wprawił ją w dygot, a jeszcze nawet nie spotkała gospodarza.

– Kardigan? – zapytał z niedowierzaniem i dodał: – Uznałaś, że to najodpowiedniejszy strój na delegację do tej części świata w listopadzie?
Rozdrażnienie było tylko jednym z wielu uczuć, które wzbudził w Benjaminie Silverze widok Miriam Howard. Innych wolał nawet w tej chwili nie nazywać… Nie lubił skomplikowanych emocji, był za to gorącym zwolennikiem bezpośredniej komunikacji. Dlatego skomentował ubiór swojego gościa. Mimo że śnieg, wyjątkowo wczesny w tym roku, na razie pokrywał krajobraz zaledwie cienką warstwą, zapowiadał zimę i mróz.
Benjamin przymknął oczy i wziął głęboki oddech, by nie pożreć młodej kobiety wzrokiem. Zrobiła na nim piorunujące wrażenie, ale gdy skupił się na kardiganie, a nie na jej ciele i twarzy zmysłowej bogini, był w stanie nad sobą zapanować.
Była wysoka, a jej skóra promieniała jedwabistym blaskiem. I założyła tylko kardigan, w listopadzie, lecąc w góry, przypomniał sobie.
Była też jego podwładną, upominał się dalej w myślach. Zatrudniono ją w trybie nagłym, nie mieli nawet okazji się wcześniej spotkać. Dlatego zaskoczyła go. Nie spodziewał się kogoś takiego… W kardiganie, powtórzył jak mantrę.
Wydawała się bardzo młodziutka, a jej brązowa skóra lśniła blaskiem świeżości, której nie zaszkodziła ani wczesnoporanna podróż ani mroźne powietrze górskie. Była zdecydowanie za młoda i za atrakcyjna jak na Fundację oraz odpowiedzialne stanowisko dyrektorskie w tej skostniałej organizacji. Nigdy wcześniej nie spotkał równie seksownej kobiety. Mimo taniego ubrania. Musiał się otrząsnąć i nie zapominać o kardiganie! Kiedy się odezwała, wcale nie brzmiała jak onieśmielona nowicjuszka.
– Zakładałam, że nasze spotkanie odbędzie się wewnątrz – syknęła z irytacją przez zaciśnięte zęby.
Może nie ma doświadczenia, ale na pewno ma charakter – pomyślał z uznaniem. A on potrafił docenić wagę charakteru w świecie biznesu. Nic nie liczyło się bardziej niż osobowość. Dzięki niej zbudował imperium. Może więc uda się tej młodej piękności dotrzymać słowa danego podczas rekrutacji, przemknęło mu przez myśl. Z drugiej strony cienki kardigan zdradzał brak umiejętności planowania, a od tego zależało w dużej mierze powodzenie jej misji.
– W Aspen, w listopadzie – powiedział z naciskiem, by nie zdradzić się z wrażeniem, jakie na nim zrobiła.
W odpowiedzi, jej piękne oczy w kolorze topazu zalśniły niebezpiecznie. Nigdy wcześniej nie spotkał nikogo o takich oczach. Błyszczały przejrzyście jak szlachetne kamienie.
– Wybacz, że nie spakowałam nart – burknęła.
Jej czekoladowe policzki pociemniały rumieńcem, a Benjamin poczuł, że krew w jego żyłach gęstnieje. Dlaczego czerpał taką przyjemność z droczenia się z nią? Niestety, po tym, co się stało z jej poprzedniczką, romantyczne relacje nie wchodziły w grę. Najważniejsze było zorganizowanie gali. Nawet jeśli stojąca przed nim wysoka piękność na chwilę przesłoniła mu cel swymi apetycznymi krągłościami. Benjamin musiał ponownie skupić się nie na jej ciele, ale na ubraniu – bezpiecznie nijakim. Zapiętą pod szyję bluzkę wpuściła w ołówkową czarną spódnicę. Założyła też czarne czółenka na obcasach i idiotycznie cienki beżowy kardigan, a w rękach ściskała kolorowe kartonowe pudełko.
– Mam wiele par nart, coś się znajdzie – odpowiedział z uśmieszkiem błąkającym się po ustach. – Niestety nie mam ciepłej damskiej kurtki.
– Jestem pewna, że przeżyję – ucięła cierpko.
Benjamin zdusił chichot. Podobał mu się jej niepokorny charakter i cierpkie poczucie humoru. Miał nadzieję, że posiadała też umiejętność skłonienia bogaczy, takich jak on, do sięgnięcia głęboko do kieszeni podczas gali dobroczynnej. Żeby jej się udało, musieli natychmiast wziąć się do roboty. Kiedy jednak zobaczył, jak drży, gdy znaleźli się w samochodzie, podkręcił ogrzewanie i zamiast od razu przejść do rzeczy, dał jej czas, by się zagrzała. Rzadko dostosowywał się do innych, a przy pannie Howard wydawało się to konieczne na każdym kroku… Nie tak ją sobie wyobrażał, gdy rozmawiali dzień wcześniej przez telefon. Jej południowo-kalifornijski akcent zmylił go, przypominał mu akcent koleżanek ze szkoły na przedmieściu Los Angeles.
Zerknął na nią kątem oka, tylko po to, by się upewnić, że nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety. Miała wszystko: niezwykłe oczy, imponujący jak na kobietę wzrost i zadziorny charakter. Kiedy podjechali przed wejście do miejsca, które traktował jak dom, jego pasażerka jęknęła cicho z wrażenia. Benjamin uśmiechnął się do siebie. Był dumny ze swojej pustelni wśród drzew, choć nikt jej nigdy nie odwiedzał. Stworzył miejsce, które stanowiło zwieńczenie lat wyrzeczeń i ciężkiej pracy i stanowiło symbol jego sukcesu. Wysiadł z samochodu, otworzył drzwi od strony pasażera i podał pannie Howard dłoń. Przyjęła jego pomoc przy wysiadaniu – miała chłodną, delikatną dłoń, której wcale nie miał ochoty wypuścić z uścisku.
Ona na szczęście pochłonięta była widokiem domu zbudowanego z grubych bali wyglądających jak z innej epoki, na podbudówce z ogromnych głazów rzecznych. Kupił go bez zastanowienia, bo gdy tylko się tutaj pojawił, poczuł się swobodnie. Wszystko było tutaj naturalne, choć jednocześnie majestatyczne i autentyczne. Dla człowieka dorastającego w mieście zbudowanym na ludzkich złudzeniach to miejsce stanowiło ożywczą odmianę. Cieszył się, że panna Howard potrafiła je docenić. Poprowadził ją przez drzwi do obszernego foyer z wielkimi oknami balkonowymi, z których rozpościerał się widok na bezkresny las. Żeby zrównoważyć ponury charakter domu z grubych bali, Benjamin kazał architektowi dodać gładkie białe ściany z suszonych na słońcu cegieł, dwadzieścia kilka dodatkowych okien i świetlików, by rozjaśnić kręte korytarze i rozliczne pokoje, przez które przeprowadzał teraz swojego gościa. Nie zamierzał jej jednak oprowadzać po domu, choć bardzo schlebiały mu ciche westchnienia zachwytu wymykające się z ust Miri. Mieli pracować, dlatego bez słowa poprowadził ją do swojego gabinetu w głębi posiadłości, połączonego z jego sypialnią dwuskrzydłowymi, przeszklonymi drzwiami. Wszystko tu dopasowano do jego osobistych preferencji, począwszy od wysokości biurka stojącego w wykuszu z widokiem na las, poprzez półki na książki i kącik z kanapą przy kominku. Panowała tu przytulniejsza atmosfera niż w pozostałych częściach domu, co bardzo mu odpowiadało – niewielka przestrzeń przypominała mu o jego skromnych początkach, co motywowało go do wytężonej pracy. Jego rodzice marzyli, by rozsławił swoje nazwisko na cały świat, a on dokładał wszelkich starań, by spełnić ich marzenie. Niezależnie od tego, jak wiele zarobił pieniędzy i jak wiele zdobył władzy, nigdy nie zapomniał, kim jest i nie próbował udawać kogoś innego. Choć panna Howard wydawała się mniej zachwycona gabinetem niż resztą domu. Zapewne nie zdawała sobie nawet sprawy, że to miejsce mówiło o nim najwięcej. Dla niej był to tylko gabinet z biurkiem i komputerem.
– Tu będziemy pracować – powiedział, nie spuszczając z niej oka. – Usiądź, proszę. – Wskazał jej krzesło po swojej lewej stronie.
Skinęła głową i usiadła, kładąc swoją wysłużoną torbę na blacie biurka. Jej poprzedniczka co tydzień pojawiała się z nową torebką ozdobioną znanym logo, a torba, jak również ubrania panny Howard, wyglądały na zużyte do granic wytrzymałości.
– Co tam masz w tym pudełku? – zapytał, siadając.
– Och! – Spojrzała na pakunek, jakby zupełnie o nim zapomniała. – Pączki z Tłustej Małpki, to nowe modne miejsce w LA.
Uniósł brew, ale nie skomentował tej rewelacji. Nie mogła wiedzieć, że przynosząc pączki, trafiła w czuły punkt. Po prostu chciała zrobić dobre wrażenie.
– Zawsze zjadasz pudło pączków, pracując?
Zmarszczyła czoło i zaprzeczyła z mocą.
– Czyli przyniosłaś je dla mnie? – upewnił się.
– Nie! – Pokręciła ponownie głową.
– To na kim chciałaś zrobić wrażenie modnymi słodkościami?
Ze skonsternowaną miną panna Howard rozejrzała się wokół.
– Kupiłam je dla twojej rodziny. Myślałam, że skoro dziś zaczynają się święta, to…
Benjamin zamarł. Panna Howard spodziewała się, że jego najbliżsi pojawią się na święta w domu. To miło z jej strony. Ale on nie miał już nikogo bliskiego. Los obdarzył go dwiema parami kochających rodziców, ale już mu ich odebrał. Podwójnie osierocony, stracił zapał, by próbować założyć własną rodzinę. Brak rodziny oznaczał również, że mógł bez wyrzutów sumienia całkowicie oddać się pracy. Nikogo nie rozczaruje, nikt go nie będzie szukał, jeśli pewnego dnia zniknie w lesie i nie wróci.
Jednak panna Howard nie mogła mieć o tym wszystkim pojęcia. I tak powinno pozostać. Tajemnica miała większą moc niż litość. Nie potrzebował litości. Dostał więcej miłości, szczęścia i sukcesów w życiu niż większość ludzi. Cóż, że zostały mu już z tego jedynie sukcesy? Zamaskował swoje myśli uprzejmym uśmiechem i nie odpowiedział na niezadane pytanie.
– To bardzo miły gest z twojej strony. Niezbyt oryginalny, ale miły – powiedział.
Panna Howard spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma, wyraźnie urażona.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel