W brylantach i złocie / Porzucony książę
Przedstawiamy "W brylantach i złocie" oraz "Porzucony książę", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Modelka Mia Forde bierze udział w pokazie biżuterii najbardziej znanego salonu jubilerskiego w Paryżu należącego do Daniela Devilliersa. Uznała, że to najlepszy sposób, by dotrzeć do niedostępnego na co dzień Daniela. Dwa lata temu Mia miała z nim romans, który został przerwany przez jego ślub z kobietą z jego sfery. Teraz, na wieść o ich rozwodzie, Mia decyduje się powiedzieć Danielowi, że urodziła mu córkę…
Fragment książki
Daniel Devilliers stał u szczytu schodów i obserwował scenę przed sobą. Legendarny salon jubilerski Devilliers, stojący na paryskim Place Vendôme od trzech stuleci, pękał w szwach. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy salon przeszedł gruntowny remont i tego wieczoru świętowano jego ponowne otwarcie.
Odkąd Daniel odziedziczył po ojcu rodzinną firmę, powoli, ale uparcie ją reformował, na każdym kroku walcząc z niechętnym zarządem. Ten wieczór był jego triumfem. Wydarzeniem roku. Aktorki i aktorzy przeplatali się z politykami i biznesmenami, a pomiędzy nimi spacerowali modele i modelki, prezentując biżuterię marki. Brylanty, rubiny, perły, szafiry i szmaragdy pyszniły się na ich nieskazitelnej skórze. Szampan lał się strumieniami, a kelnerzy podawali przystawki, które same w sobie były małymi dziełami sztuki.
Na honorowym miejscu naprzeciwko wejścia wisiał olejny obraz, przedstawiający żonę założyciela firmy. Jej misterna tiara błyszczała w fantazyjnie upiętych, ciemnobrązowych włosach. Szare oczy wyglądały z twarzy o arystokratycznych rysach. Tych samych, które odziedziczył Daniel.
Tyle że w jego twarzy te arystokratyczne rysy zamieniły się coś w bardziej męskiego i surowego. Wysokie kości policzkowe i zaskakująco zmysłowe usta kontrastowały z głęboko osadzonymi oczami i ostro zarysowaną szczęką. W połączeniu ze szczupłą muskularną sylwetką i krótkimi czarnymi włosami tworzyło to iście wybuchową mieszankę.
Zauważył swoją doradczynię PR, która gestem przywoływała go z powrotem na dół. Wiedział, że powinien wrócić do swoich gości. Chciał tylko przez chwilę ponapawać się uczuciem… Właściwie to nie był pewny, co powinien czuć. Triumf, że jego wizja została wreszcie zrealizowana? Satysfakcję? Problem w tym, że nie czuł żadnej z tych rzeczy. Wszystko to było dziwnie rozczarowujące.
A potem jego uwagę zwróciło coś innego. Czarna satynowa suknia bez ramiączek. Mgnienie wysoko upiętych płowych włosów. Smukłe nagie ramiona.
Kobieta zniknęła za kolumną, zanim zdążył się jej przyjrzeć. Ale to nie mogła być ona. Nie miałaby tyle śmiałości, żeby znów pojawić się na jego terenie. Mimo to na samą myśl serce Daniela zabiło mocniej.
Wspomnienia, żywe i wyuzdane, zacisnęły szpony na krawędzi jego umysłu. Śmiejąca się twarz. Zmysłowe usta. Dzikie złotobrązowe włosy w jego garści, gdy wchodził w nią coraz głębiej i głębiej…
I inne wspomnienia, mniej seksowne. Blada twarz, wielkie oczy zaczerwienione od łez.
„Wyjdź, Danielu. Nigdy więcej nie chcę cię widzieć”.
Daniel potrząsnął głową, odpychając od siebie niechciane obrazy. Odsunął się od barierki i zszedł na parter. To nie był moment, żeby myśleć o przeszłości.
Mia Forde wiedziała, że nie może wiecznie ukrywać się w toalecie. Przeklęła swoją głupotę. Skąd jej wpadło do głowy, żeby skonfrontować się z Danielem na przyjęciu z okazji ponownego otwarcia salonu? Myślała, że w miejscu publicznym będzie łatwiej. Myślała też, że pełna zbroja dizajnerskich ubrań i wieczorowego makijażu doda jej odwagi, by znów stanąć przed swoim byłym kochankiem.
Jej ochroniarz czekał przed drzwiami damskiej toalety. Jego jedynym zadaniem tego wieczoru było strzeżenie niesamowitego topazowego kompletu złożonego z kolczyków i naszyjnika, które miała na sobie, ponieważ występowała tego wieczoru w charakterze modelki. Wzięła głęboki oddech i wyszła z kabiny. Przy umywalkach na szczęście nikogo nie było. Spojrzała na siebie w lustrze i skrzywiła się. Jej oczy były wielkie i przerażone. Kiedy zobaczyła Daniela stojącego u szczytu schodów i omiatającego wzrokiem rozgrywającą się przed nim scenę, jej policzki pokryły się ciemnym rumieńcem. Na jego widok poczuła milion rzeczy naraz. Tęsknotę, żal, gniew… A co najgorsze – fizyczny pociąg.
A teraz chowała się w łazience i trzęsła się jak liść. Co było żałosne, biorąc pod uwagę, przez co przeszła przez ostatnie dwa lata. Stała się silniejsza niż kiedykolwiek. Z pewnością miała na tyle odwagi, by skonfrontować się z Danielem Devilliersem. Musiała tylko powiedzieć mu, co miała do powiedzenia, a potem odejść z podniesionym czołem.
Klejnoty błyszczały na jej skórze, dramatyczne na tle prostej, czarnej satynowej sukni. Spojrzała na nie beznamiętnie. Wiedziała, że to tylko ładne kamienie. Martwe w środku, tak jak jej relacja z Danielem. Och, był w niej ogień i namiętność; na samo wspomnienie uginały jej się kolana. Ale nie było serca. Duszy. Jakby się nad tym zastanowić, ten mężczyzna nie mógł lepiej pasować do swojej odziedziczonej profesji. Gorący i ognisty na powierzchni, zimny w środku.
Ale czy miała prawo go o to obwiniać…?
Mia westchnęła. Nie, nie miała. Nigdy niczego jej nie obiecywał; to ona powiedziała mu wprost, że oczekuje czysto fizycznej relacji. I gdy mury otaczające jej serce padały jeden za drugim, było już za późno, by to zmienić.
Drzwi łazienki otworzyły się i dwie kobiety weszły w chmurze perfum. Mia unikała ich wzroku, ale nie mogła nie usłyszeć ich rozmowy.
– Widziałaś, jak tam stoi? Jak jakiś bóg?
– Nigdy w życiu nie widziałam tak seksownego faceta…
– Czytałam w gazecie, że się rozwiódł. Znowu jest singlem.
Na te słowa Mię przeszyła gorycz i zazdrość. Zdusiła je stanowczo. Nie było tu na nie miejsca. Właśnie wychodziła z łazienki, kiedy telefon w jej torebce zaczął wibrować. Wyjęła telefon i z niepokojem zmarszczyła brwi, widząc imię na wyświetlaczu.
– Co się stało, Simone? Wszystko w porządku?
Odpowiedź przyjaciółki zmroziła jej krew w żyłach. Powód, dla którego tu przyszła, przestał się liczyć. Musiała natychmiast wracać do domu.
– Nie martw się. Zaraz tam będę.
Rozłączyła się, włożyła telefon z powrotem do torebki i wyszła z łazienki, zapominając o Danielu Devilliersie.
Daniel powstrzymał westchnienie frustracji, widząc kolejną osobę, która koniecznie chciała z nim porozmawiać. Po co właściwie to robił, skoro nie potrafił się tym cieszyć?
Robisz to też dla niej, przypomniał cichy głosik w jego głowie.
Daniel poczuł znajome ukłucie bólu. Tak, zależało mu, żeby firma przetrwała, ponieważ tego chciałaby jego siostra. Niegdyś uwielbiała przychodzić do salonu i przyglądać się błyszczącym klejnotom.
Zauważył zbliżającą się do niego niebieskooką blondynkę. Na jej szyi, nadgarstkach i uszach błyszczały brylanty. Uśmiechała się z mieszanką seksualnej pewności siebie i chciwości, które Daniel znał aż za dobrze. Powiedział sobie, że dokładnie tego szuka, ale mimo to skręcało go na samą myśl. Jednak zanim blondynka zdążyła podejść, ktoś inny zbliżył się do niego z boku. Jeden z jego ochroniarzy.
– Przepraszam, że panu przeszkadzam, sir, ale nastąpił incydent.
Daniel spojrzał na niego, w jednej chwili zapominając o kobiecie.
– Incydent?
– Kobieta, jedna z modelek, próbowała wyjść z biżuterią.
Daniel uniósł brew.
– Jeśli została zatrzymana, to w czym problem?
– Mówi, że pana zna i że może pan za nią poręczyć.
Puls Daniela przyspieszył.
– Gdzie ona jest?
– W biurze ochrony.
Daniel ruszył w stronę biura ochrony, który znajdował się niedaleko głównego wejścia. Przy drzwiach czekał kolejny z jego ludzi.
– Przepraszam, że przeszkadzamy, sir. Tutaj jest. – Mężczyzna otworzył drzwi dużego pomieszczenia, którego ściany pokrywały ekrany monitoringu. Minęło kilka chwil, zanim wzrok Daniela przyzwyczaił się do półmroku, więc nie zauważył jej od razu, stojącej na środku pokoju.
Zamrugał. Czyżby miał halucynacje? Ale nie; to naprawdę była ona. Nie przywidziało mu się.
Mia Forde. Ostatnia kobieta, którą spodziewał się ponownie zobaczyć. Ostatnia kobieta, którą chciał ponownie zobaczyć. Mimo to nie mógł powstrzymać fizycznej reakcji rozgrzewającej jego krew.
Była tak piękna, jak zapamiętał, a nawet piękniejsza. Kiedy poznali się przed dwoma laty, miała dwadzieścia jeden lat. Teraz z dziewczyny zamieniła się w kobietę. Jej rysy były ostrzejsze, jej usta pełniejsze, bardziej prowokujące. Czarna satynowa suknia bez ramiączek opinała jej krągłości. Pamiętał, jak wyglądały jej piersi, pełne i jędrne. Jej sutki…
Odsunął od siebie to rozgrzane do czerwoności wspomnienie. Jak to możliwe, że na widok tej kobiety wciąż tracił rozum?
– Co ty tu robisz, Mio? – zapytał.
Mia zmusiła się, żeby pozostać w miejscu. Instynkt nakazywał jej się schować. Uciekać.
Na twarzy Daniela malowała się mieszanka szoku i niedowierzania, które zaraz ustąpiły miejsca poirytowaniu.
– Widzi pan? – powiedziała słabo do ochroniarza. – Mówiłam panu, że go znam.
Daniel skrzyżował ramiona na szerokiej piersi.
– Co ty tu robisz? To jakiś chory żart?
Na te słowa Mia otrzeźwiała.
– Żart? Naprawdę myślisz, że przyszłam tu, bo nie miałam nic lepszego do roboty w sobotni wieczór?
Daniel spojrzał na leżące na stole naszyjnik i kolczyki.
– Próbowałaś ukraść biżuterię?
– Oczywiście, że nie. Po prostu… zapomniałam, że mam je na sobie.
Daniel zmarszczył brwi.
– Jak ty się tu właściwie dostałaś?
Jego nieufność ubodła Mię.
– Zatrudniłam się jako modelka. Wiem, że łączy nas… skomplikowana przeszłość, ale nie wiedziałam, że jestem niemile widziana…
Teraz Daniel wyglądał na sfrustrowanego. Niecierpliwie machnął ręką.
– Nie o to mi chodziło. Po prostu… Dlaczego tu przyszłaś?
– Musiałam z tobą porozmawiać. Kiedy mój agent zaproponował mi to zlecenie, uznałam, że to będzie dobry sposób, żeby cię złapać.
Skontaktowanie się z człowiekiem takim jak Daniel Devilliers było prawie niemożliwe – chyba że to on chciał się z kimś skontaktować. Mia przekonała się o tym na własnej skórze.
Nagle przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo chciała wyjść.
– Posłuchaj, naprawdę muszę iść – powiedziała. – To ważne.
Kiedy Mia powiedziała, że chce wyjść, pierwszą reakcją Daniela wcale nie była ulga. Bardziej mieszanina wielu sprzecznych emocji, włączając w to przypływ pożądania równie potężnego, co niechcianego.
– Powiedziałaś, że chciałaś ze mną porozmawiać. O czym?
Zauważył, że pobladła.
– Nie mogę teraz wytłumaczyć. Po prostu muszę iść.
– Zostałaś przyłapana na wychodzeniu w biżuterii wartej setki tysięcy euro. Jesteś mi winna wyjaśnienie.
Mia złożyła ręce jak do modlitwy.
– Wiem. Posłuchaj, nie myślałam, dobrze? Zapomniałam, że mam je na sobie. Znasz mnie. Wiesz, że nigdy bym niczego nie ukradła!
Danielowi stanęła przed oczami scena z jego przeszłości. Otworzył aksamitne puzderko i oczy Mii rozszerzyły się na widok perłowej bransoletki.
– Jest piękna – szepnęła.
– To jeden z naszych najnowszych wzorów – odparł od niechcenia Daniel.
Mia spojrzała na niego, marszcząc brwi.
– Dlaczego mi ją pokazujesz?
– To prezent.
Mia potrząsnęła głową.
– Ale… nie chcę od ciebie prezentów.
Daniel był sfrustrowany, bo nie zachowała się tak, jak się spodziewał. Tak, jak był przyzwyczajony. Od samego początku robiła wszystko na opak. Najpierw powiedziała mu, że to będzie tylko jedna randka. Potem, kiedy się ze sobą przespali, że to tylko jedna noc. Ale jedna noc i jedna randka zamieniły się w więcej nocy i więcej randek, bo chemia między nimi była zbyt silna, by ją ignorować.
Nawet wtedy zawsze pilnowała, żeby wiedział, że nie oczekuje niczego więcej. Pod wieloma względami to był scenariusz marzeń. Kobieta, która stawia granice.
– Masz pojęcie, ile ta bransoletka jest warta? – zapytał wtedy.
Mia cofnęła się.
– Nieważne. Nie chcę jej. Czułabym się niekomfortowo.
Przeszłość rozwiała się, ustępując miejsca teraźniejszości.
– Proszę, Danielu – błagała Mia. – Muszę iść.
– Gdyby to był ktokolwiek inny, zadzwonilibyśmy po policję, wiesz?
Teraz zbladła tak bardzo, że Daniel przestraszył się, że zemdleje.
– Mio, do cholery… Dlaczego tu jesteś?
Mia przygryzła wargę i odpowiedziała tak cicho, że Daniel ledwo ją słyszał.
– Chodzi o moją córkę. Muszę do niej wrócić. Moja przyjaciółka jej pilnuje i właśnie zadzwoniła, że Lexi ma gorączkę i wymiotuje.
Daniela zmroziło.
– Masz dziecko?
Minęły dwa lata. Oczywiście, że mogła mieć dziecko.
– Tak.
Daniel potrząsnął głową.
– Jak? Z kim…?
Mia spojrzała na niego ponuro.
Minęła sekunda. Pięć. Dziesięć.
Daniel uświadomił sobie, że ich rozmowy słucha dwóch ochroniarzy.
– Zostawcie nas samych – powiedział, nie patrząc na nich.
Ochroniarze wyszli. Daniel odniósł wrażenie, że ziemia kołysze mu się pod stopami. Naprawdę nie było powodu sądzić, że to dziecko jest…
– Nie chcę o tym teraz rozmawiać – powiedziała Mia. – Muszę do niej pojechać.
– Puszczę cię, kiedy mi powiesz, kto jest jej ojcem.
Mia przełknęła ślinę. Jej serce trzepotało jak uwięziony w klatce ptak. Miała nadzieję, że po tylu latach chemia między nimi wygaśnie. Że spopieliły ją słowa, które wypowiedział, zanim wyszedł.
„Myślę, że tak będzie lepiej”.
Ale nie. Jej ciało wciąż było dostrojone do niego jak instrument, który śpiewa tylko przy nim. Był teraz jeszcze szczuplejszy i lepiej zbudowany niż wtedy. Same ostro zarysowane kości i twarde mięśnie. Surowe. Nieugięte.
„Tak będzie lepiej”.
Musiała się skupić. Teraz najważniejsze, żeby jak najszybciej się stąd wydostała.
– Danielu…
– Kto jest ojcem?
Wiedziała, że musi powiedzieć prawdę. Ostatecznie po to tu przyszła.
– Jest twoja.
Daniel otworzył, a potem zamknął usta. Wpatrywał się w nią w milczeniu. Nie była pewna, czy ją usłyszał.
– Lexi jest twoją córką – powtórzyła. – Ma osiemnaście miesięcy.
Nieczęsto się zdarzało, żeby mężczyzna taki jak Daniel Devilliers zapomniał języka w gębie. Ale Mia wcale nie była z siebie dumna.
– Posłuchaj, przepraszam… Dlatego dzisiaj przyszłam. Miałam nadzieję, że uda mi się porozmawiać z tobą na osobności. Nie chciałam powiedzieć ci… w ten sposób.
W biurze ochroniarzy, oskarżona o kradzież biżuterii.
Wreszcie Daniel się odezwał.
– Ale… jak?
Telefon Mii zaczął wibrować w jej torebce. Sięgnęła po niego, odebrała i słuchała przez kilka sekund.
– Rozumiem. Posłuchaj… właśnie wychodzę. Będę tam tak szybko, jak to możliwe.
Rozłączyła się i spojrzała na Daniela.
– Przepraszam, że powiedziałam ci w ten sposób, ale naprawdę muszę już iść.
Sięgnęła po długopis i notes leżące na stole i napisała swój adres i numer telefonu.
– Jeśli chcesz zgłosić mnie na policję albo porozmawiać, tutaj teraz mieszkam.
Podała notes Danielowi, który wziął go od niej odruchowym gestem. Wciąż wyglądał na wstrząśniętego. Mia wzięła swoją torebkę, wstała i spróbowała wyjść na korytarz. Jednak w chwili, kiedy przekroczyła próg, ochroniarz zastąpił jej drogę.
– Sir…? – Mężczyzna spojrzał na Daniela nad jej ramieniem.
Mia była gotowa przecisnąć się pod jego ramieniem, ale potem usłyszała głęboki głos Daniela.
– Puść ją.
Zalała ją ulga. Dosłyszała jeszcze, jak Daniel mówi coś za jej plecami, ale już wychodziła na ulicę, gdzie czekał tłum paparazzich. Na jej widok podnieśli swoje kamery, ale zaraz je opuścili. Nie była dla nich rozpoznawalna. Ani trochę jej nie przeszkadzało, że nie zalicza się do grona celebrytów. Gorzej, że nie widziała żadnych taksówek. Czując rosnącą panikę, wyciągnęła telefon, żeby zamówić przez aplikację. Wtem poczuła na ramieniu znajomą rękę.
Daniel.
Podniosła na niego wzrok.
– Co…?
– Chodź. – Pociągnął ją z powrotem w stronę wejścia do salonu. – Zawiozę cię do domu. Mój samochód czeka przy bocznym wejściu.
Mii tak bardzo ulżyło, że zaraz znajdzie się przy swojej córce, że bez cienia protestu poszła za Danielem korytarzem prowadzącym do tylnego wyjścia. Przy ulicy stał czarny sportowy samochód, obok którego czekał kierowca. Daniel podał mu kartkę z adresem Mii i pomógł jej wsiąść do samochodu, a potem sam wsiadł z drugiej strony.
Ruszyli. Patrząc, jak mijają kolejne przecznice, Mia poniewczasie uświadomiła sobie, co się dzieje. Daniel jechał z nią do jej domu. Zaraz miał poznać Lexi. Nowy rodzaj paniki chwycił ją za serce. Nie była na to gotowa!
Spojrzała na niego ukradkiem. Jego profil był śmiertelnie poważny. Sięgnął do szyi, by rozpiąć muszkę i górny guzik koszuli. Pamiętała, jakie szorstkie były jego dłonie. Nie tego się spodziewała po biznesmenie… miliarderze, który w swojej pracy dotykał jedynie drogocennych klejnotów.
Ku jej zażenowaniu, na samo wspomnienie ich dotyku przeszył ją dreszcz przyjemności.
– Nie powinieneś był wychodzić – powiedziała. – To ważny wieczór.
Daniel spojrzał na nią.
– Owszem. Ale wiadomość, że jestem ojcem, sprawiła, że nabrałem perspektywy.
Mia znała Daniela. Wiedziała, z jaką determinacją ją uwodził, więc wiedziała też, że nie uda jej się go odwieść od raz powziętego zamiaru.
Mimo to spróbowała.
– Naprawdę nie powinieneś ze mną teraz jechać. Lexi może być…
– Lexi. Co to w ogóle za imię?
Mia najeżyła się obronnie.
– To zdrobnienie od Alexandry.
– Uważasz, że to nieodpowiednie, żeby teraz z tobą jechał. Ale uznałaś, że odpowiednim będzie przyjść i zakłócić jeden z najważniejszych wieczorów w historii Devilliers?
Mia nie zamierzała dać sobie wmówić, że postąpiła źle.
– Gdybym była w stanie skontaktować się z tobą zwykłymi kanałami, zrobiłabym to. I próbowałam. Ale numer, który mi podałeś, był nieaktywny, a kiedy kontaktowałam się z twoim biurem, nie chcieli mnie przełączyć. Łatwiej byłoby umówić się na spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Fragment książki
„Porzucony”.
Jego Wysokość Lucca, król San Calliano, nie cierpiał tego słowa. Na sam jego dźwięk ze złości zaciskał zęby, a dłonie w pięści i czerwieniał na twarzy. Wściekłość wybuchała w nim jak erupcja wulkanu.
Dwa lata temu brukowe media złośliwie nazwały go Porzuconym. Teraz po śledzonym przez świat i oczekiwanym z zapartym tchem jego wstąpieniu na tron królestwa San Calliano, tabloidowi plotkarze z radością uzupełnili ten przydomek. Lucca został Porzuconym królem.
Nikt nie zaprzątał sobie głowy tym, że był jednym z najbardziej postępowych władców swego czasu. Że pod jego rządami gospodarka państwa znów stała się jedną z wiodących na świecie. Lucca zawarł międzynarodowe umowy handlowe, które wychwalały wszystkie najpoważniejsze dzienniki finansowe. Więcej. Nieważne było nawet to, że jako najbardziej pożądany kawaler globu spotykał się z największymi pięknościami świata.
A przecież tej kobiecie ufał bezgranicznie i nigdy niczego nie zarzucał.
Już na zawsze miała zostać tą, która go rzuciła, a wraz z nim niewyobrażalne bogactwo, nieograniczoną władzę i ogromne wpływy. Media wieszczyły, że Lucca stanie się bohaterem tanich romansów. Złośliwi i wrogowie rozpisywali się, jak kobieta złamała mu serce, grzebiąc jego wizerunek playboya.
Było jednak coś, o czym nikt nie wiedział. Lucca nie miał serca, a z pewnością nie miał serca słabeuszy. Takich jak jego ojciec. Serca, które wiodło w świat szokująco błędnych ocen, które później rzucały się długim cieniem na wszystko, co rzekomo kochali, okrywając rodzinę niesławą, spod której później trzeba było latami boleśnie się wygrzebywać.
Lucca całe życie patrzył na rwące fale złych zachowań własnego ojca. Jedną gorszą od drugiej. Dlatego na długo przedtem, zanim spotkał tę, która go zostawiła, zdążył przywyknąć do szalonej gmatwaniny uczuć, jaką nieuchronnie wywołują związki z kobietami.
Czy jednak sam nie był twórcą własnego losu i prawie upadku?
Tak. Był winny. Pozwolił, żeby niepohamowana żądza zaślepiła mu świeżość spojrzenia. Oślepiony pięknem i inteligencją tej kobiety nie zauważył, że ona wykorzystuje je przeciw niemu. Że za zniewalającym uśmiechem kryje się wyrachowana dusza. Ten uśmiech sprawił, że Lucca zapomniał o wszystkim, czego się nauczył o stosowanym zachowaniu i ostrożności.
Stracił głowę.
Podeptał wszystko, co dworscy nauczyciele etykiety przez lata wbijali mu do głowy. I zapomniał o jeszcze twardszych ojcowskich lekcjach, które odczuwał na własnej skórze, bo ojciec niczego nie wybaczał.
Przez szalone cztery miesiące, które spędził z tą kochanką, niemal zapomniał, jak się nazywa.
Był jak zaczarowany. Świat nie istniał. Pożądanie tej kobiety uczyniło go zwykłym rabem, a urzeczenie nią – ślepcem.
Lucca czuł, że jak anioł swobodnie lata w przestworzach.
Liczyła się tylko ona.
I wtedy…
„Porzucony”.
Nie ukrywał swojego olśnienia i narkotycznego odurzenia. Nie krył też, gdy zniknęła bez śladu i nie odbierała telefonów, by wkrótce potem zmienić numer. Przeszedł przez piekło. Wyobrażał sobie najgorsze. Rozkazał zaufanym detektywom szukać jej wszędzie. Nie szczędził grosza. Poszukiwania spełzły na niczym, co rozzłościło go jeszcze bardziej. Rzucał się jak ranne zwierzę, które walczy o życie. Historia nie pamiętała, by książę królestwa San Calliano zachowywał się w ten sposób.
W szalonym widzie odszukania jej obiecywał złote góry wszystkim, którzy mu w tym pomogą. Szybko stał się pośmiewiskiem. Kto mógł, wykorzystywał jego słabość.
Lucca błagał o pomoc.
Nie zważał na nic i coraz głębiej osuwał się w szaleństwo, które dzień po dniu odzierało go z godności. Jak na ironię odzyskał ją, gdy w ostatecznym akcie zerwania, tuż przed jego koronacją, odesłała mu najcenniejszą rzecz, którą jej podarował. Dołączyła krótki liścik.
Wreszcie przyszła chwila opamiętania.
Lucca przypomniał sobie żelazną wolę swoich przodków, dzięki którym jego królestwo ocalało z wojen i wewnętrznych konfliktów oraz zasłużyło na uwagę i szacunek świata. Przypomniał sobie, że płynąca w jego żyłach królewska krew żąda odpowiedzialności i służby narodowi, o czym zapomniał, gdy tylko pierwszy raz zobaczył tę kobietę. Takim samym szaleństwem podczas swoich rządów często szokował jego ojciec.
Pamięć o tym wszystkim powstrzymała go przed nagłym wskoczeniem do samolotu, gdy trzy miesiące temu ktoś mu doniósł, gdzie jest ta, która go rzuciła. Jednak teraz był królem, więc postanowił poczekać na właściwy moment. Działać planowo i strategicznie.
Ale dwa słowa, z których składał się ręcznie napisany liścik, wryły się w jego pamięć na zawsze.
To koniec.
Stłumił rozsadzającą go złość i żal. Rozluźnił zaciśnięte pięści i wziął głęboki oddech. Spojrzał przez okno na lazurowe wody Morza Śródziemnego łączące się w dali z bezchmurnym modrym niebem.
Monaco było placem zabaw najbogatszych ludzi z całego świata. Ale San Calliano biło je na głowę, gdy chodzi o władzę i wpływy, bo stało się bezcennym klejnotem koronnym w oceanie zwykłych szlachetnych kamieni. I miało za sobą sześć wieków historii.
Ale w ciągu zaledwie trzech dekad ojciec Lukki roztrwonił to wielkie dziedzictwo. Najpierw przez złe praktyki gospodarcze, a później – lekkomyślne uczynki, na które pozwolił własnej żonie.
Lucca też przez krótką chwilę niemal stracił z oczu dziedzictwo San Calliano.
Ale nigdy więcej.
Znów odetchnął głęboko.
Po jego bokach przy długim antycznym stole konferencyjnym siedzieli minister turystyki i członkowie rady doradczej.
Lucca milczał od czasu, gdy nagle zerwał się od stołu na widok zdjęcia tej kobiety. Zachodził w głowę, skąd ono się wzięło. Komitet wysunął jej kandydaturę do udziału w najbardziej prestiżowej imprezie pierwszego roku Lukki na królewskim tronie.
Zawstydziła go jego własna gwałtowna reakcja. A jeszcze bardziej fakt, że po wszystkim, co zaszło, kobieta ta wciąż wzbudzała w nim taki wir emocji.
– Najjaśniejszy Panie – odezwał się jeden z doradców.
Wolał ten tytuł niż Wasza Wysokość, który przywodził mu na myśl czas, gdy stracił głowę dla tej piękności. A przecież nigdy przy swoich kochankach nie ulegał żadnym uczuciom.
Wrócił pamięcią do ich pierwszego spotkania. Oczyma wyobraźni zobaczył lekko ironiczny błysk w jej ciemnych piwnych oczach, gdy z wdziękiem skłoniła się przed nim i zmysłowo ni to szepnęła, ni zamruczała: Wasza Wysokość. Choć dobrze wiedziała, że jest tylko księciem, a nie królem.
W jej słowach natychmiast odczytał jasny seksualny podtekst. Lucca nie mógł się oprzeć. Gdy później w swoim łożu w nią wchodził, usłyszał ten tytuł raz jeszcze. Tym razem zmieszał się z jej jękiem rozkoszy. Zapamiętał ten moment na całe życie, bo nigdy z żadną kobietą nie kochał się tak szaleńczo.
I za to też jej nie cierpiał, choć wiedział, że powinien raczej gardzić samym sobą.
Ale był to jeden z wielu grzechów, którymi tak chętnie ją obarczał.
Spojrzał na leżące na wypolerowanym blacie stołu powiększone zdjęcie.
Członkowie rady i minister sportu naiwnie uznali, że mimo serii fatalnych artykułów w brukowcach o jego romansie, król doszedł już do siebie. Dlatego teraz proponowali ich bohaterkę jako kandydatkę, która podczas wznowionego Festiwalu Sztuk, Kultury i Filmu San Calliano zaprezentuje słynną w świecie brylantową kolekcję biżuterii z królewskiego skarbca.
Mieli jednak trochę racji, bo Lucca na pozór odzyskał spokój ducha. Od czasu rozstania spotykał się kolejno z kilkoma kobietami. Każda była piękniejsza od poprzedniczki, choć wszystkie bez trudu wygrałyby w swoich krajach konkursy miss piękności.
Ale cierń tamtej zdrady wciąż tkwił w jego sercu. Pamiętał piekło, które przeszedł w mrocznych tygodniach po odejściu tej, z którą przeżywał tak szalony i zmysłowy romans.
Jako synowi królewskiej pary, zasady dyplomacji wpojono mu, zanim jeszcze wszedł w lata, w których kształtuje się osobowość młodego człowieka. Wiedział kiedy może ulec urazie, a kiedy postępować zgodnie z moralnością. Kiedy poczekać na właściwy czas, a kiedy pokazać pełnię swojej władzy.
Nie miał ochoty odpuścić. Przynajmniej do czasu, gdy nie dopełni zemsty i nie uzyska odpłaty. Gdyby zrobił inaczej, okazałby się człowiekiem słabym, jak jego ojciec, i pozostał obiektem prześmiewczych plotek.
Na to nie mógł sobie pozwolić.
San Calliano udało się odzyskać reputację gospodarczą. O sukcesach królestwa mówiono na świecie z szacunkiem. Ale pozostawała jedna zadra – przez tę kobietę życie osobiste księcia legło gruzach. Przynajmniej w oczach poddanych.
Lucca wziął do ręki zdjęcie Delphine Alexander.
Byłej kochanki.
Tej, która go rzuciła.
I wystawiła na pośmiewisko lata po tym, jak jego matka wywołała skandal, który okrył hańbą całą rodzinę, a ojca Lukki zmienił w zgorzkniały, wredny i podejrzliwy wobec wszystkich wrak człowieka.
Kpiny nie ominęły i San Calliano.
Ale uczynków matki nie mógł kontrolować. Z Delphine było inaczej. Zaślepiła go tak bardzo, że stracił poczucie godności, a fakt ten wciąż kładł się głębokim cieniem na jego reputacji.
Otworzył dołączone do zdjęcia dossier. Bez czytania wiedział prawie wszystko, co zawierało. W myślach natychmiast ułożył plan. Droga do odpłaty za zło, które go spotkało, zdawała się dziecinnie prosta.
Spojrzał na zebranych. Ostateczna decyzja należała do niego. Lucca wiedział jednak, że warto słuchać różnych opinii.
– Jest twoim pierwszym wyborem? – spytał ministra.
Rzucił zdjęcie z powrotem na stół, jakby go parzyło, bo zauważył, że czubkami palców bezwiednie wodzi po zarysie twarzy Delphine i jej zmysłowych ust.
– Tak – odparł minister. – Jeśli tylko przekonamy ją, by wróciła – dodał.
– Czemu ona?
– Dwie pozostałe kandydatki są również piękne, ale panna Alexander ma w sobie coś, niezwykłą otoczkę mistycznej tajemnicy, która według nas idealnie odda istotę królewskiej kolekcji.
Lucca w myślach przyznał mu rację. Sama karnacja skóry Delphine wystarczała, by tysiąc razy bardziej opromienić i tak nieziemski czar legendarnych brylantów San Calliano. Matka Delphine miała afrykańskie korzenie. W wyobraźni widział, jak bardzo obecność tej kobiety uświetni rangę niegdyś słynnego, ale dziś już nieco zapomnianego przez światowe elity tygodniowego festiwalu. Narodowa duma San Calliano wracała po latach przerwy.
Szykowano wielką celebrycką imprezę. Pokaz arabskich koni pełnej krwi, wystawę najdroższych aut świata i arcydzieł malarstwa odrodzenia. A było to tylko kilka z atrakcji, które miały przywrócić festiwalowi jego dawną sławę. Jednak perłą w koronie miał być pokaz brylantowej biżuterii. Wszystkie bilety wyprzedano w mgnieniu oka. Vipowskie zaproszenia były na wagę złota, a wielu znanych i bogatych musiało odejść z kwitkiem.
– Dzwoniłeś już do niej? – zapytał ministra.
– Nie, Jaśnie Panie. Chcieliśmy najpierw poznać twoje zdanie.
Lucca oderwał wzrok od zdjęcia Delphine, ale zanim zdążył spojrzeć na zebranych, znów przykuło jego wzrok. Poznał ją w Nowym Jorku, ale w jego wyobraźni wciąż działała na niego tak, jakby wtedy rzuciła nań czar, z którego nigdy się nie uwolnił.
Musiał jak najszybciej raz na zawsze przerwać tę nić.
– Dobry wybór, ale sam się z nią skontaktuję, wy róbcie swoje – zakończył rozmowę.
Miesiąc później
Delphine Alexander spojrzała na wyciągniętego obok niej na leżaku siwawego mężczyznę. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie leczy lekkiego kaca. Hunter Buckman uwielbiał wieczorne drinki i poranny rytuał powrotu do rzeczywistości.
– Naprawdę? Sprzedałeś swoje udziały w zespole F1 Hunter Racing? – spytała.
Mężczyzna leniwie wzruszył ramionami. Katarskie słońce najwyraźniej działało na niego jak głęboki relaksacyjny masaż. Właśnie ta wrodzona nonszalancja uwiodła Delphine, gdy kilka lat temu spotkali się na przyjęciu po pokazie mody w Mediolanie. Teraz jednak ta cecha Huntera wzbudziła w niej frustrację.
Nigdy nie brał niczego na poważnie.
Był dziedzicem wartego setki milionów dolarów teksaskiego imperium naftowego. Nigdy nie przepracował uczciwie ani jednego dnia. Nie musiał. Problem leżał jednak w tym, że właściwie nic nie robił. Nie potrafił skupić się na czymś choćby przez chwilę. Interesował go tylko hedonistyczny tryb życia, z którego uczynił sztukę. To on wyznaczał jego cele biznesowe.
Ale nie był złym człowiekiem. Robił to, na co pozwolił mu los, jakby od niechcenia wrzucając go w jedną z najbogatszych amerykańskich rodzin.
Delphine wierzyła, że to jej Buckman sprzeda swoje udziały.
– Przykro mi, Delphie – powiedział, sięgając ręką po butelkę drogiego szampana tkwiącą w wypełnionym lodem srebrnym kubełku. – Oferta była zbyt kusząca, nie mogłem odmówić.
– Ale nawet nie dałeś mi szansy przedstawić mojej.
– Wiedziałem, że będziesz mnie namawiać, żebym ci sprzedał. Albo…
Hunter przerwał, kierując wzrok gdzieś w dal, jakby w poczuciu winy.
– Albo? – spytała groźnym tonem.
– Sama spróbujesz przejąć moje udziały – dodał.
– A nawet gdyby, to co w tym złego?
Delphine nie bała się ciężkiej pracy. Na sukces pracowała od szesnastego roku życia, gdy zrozumiała, że może liczyć tylko na siebie. Nigdy nie wracała do przeszłości.
Upił spory łyk szampana i spojrzał na Delphine.
– Wiedziałem, że zamęczysz się na śmierć, zbierając pieniądze na kupno. Nie mogłem na to pozwolić. Dosyć już przeszłaś.
– Więc chciałeś oszczędzić mi przykrości?
Nie potrafiła ukryć tonu przerażenia w głosie lub może wstydu, który kazał jej pamiętać, że Hunter widział ją w chwilach jej najgorszego załamania. W niekończące się noce stał pod drzwiami jej sypialni i słuchał, jak z jej serca szlochem wylewa się żal z powodu pękniętego serca, a później rozpacz jeszcze po stokroć większa.
Delphine straciła swoje ukochane dziecko.
Gdy w końcu z poranioną duszą wyszła z tej zapaści, nie zamęczał jej pytaniami. Po prostu przy niej był.
– Ile razy mam mówić, że ze mną już w porządku? – spytała. – Tamte sprawy są tylko przeszłością.
– Do diabła, Delphie, wiedziałem, co powiesz.
Hunter westchnął, w niemym geście unosząc wzrok do góry.
– Rzucili na stół sto dwadzieścia milionów dolarów! Taka suma zmienia wszystko – dodał.
Delphine musiała przyjąć twardą rzeczywistość. Zebranie pieniędzy na przebicie takiej oferty zabrałoby jej miesiące. Może i lata. A im więcej inwestorów, tym więcej frustracji i żądań z ich strony.
Zawsze ekscytowało ją, że Hunter był jej jedynym partnerem w F1 Hunter Racing. Cóż z tego, że miał dziewięćdziesiąt procent akcji zespołu, a ona skromne dziesięć? W zeszłym roku włożyła w ten zespół wyścigowy serce i duszę. Nie mówiąc o oszczędnościach całego życia. Działała za kulisami, bo wtedy wciąż jeszcze nie była gotowa na spotkanie ze światem. Dopiero niedawno udało jej się wyrwać z trwającej miesiącami świadomie wybranej samotności.
Żyła osobno. Obok ludzi i świata.
Cud stał się pewnego wieczora tu, w Katarze. Podczas spaceru spotkała płaczące dziecko, któremu zepsuł się rower. Naprawiła go. Widząc szczęśliwą twarz dziecka, doznała olśnienia. Jej mroczne odosobnienie nagle rozświetlił płomień. Delphine weszła na nową drogę, która dała jej nie tylko cel, by nie utonąć w rozpaczy z powodu straty dziecka, ale i coś jeszcze. Jej ojciec umiał zreperować wszystko. Pomagając dziecku, ożywiła w sobie pamięć o ukochanym człowieku, która postawiła ją na nogi.
Praca modelki stała się wspomnieniem. Nową pasją stało się kierowanie zespołem F1. Przeszłość mogła wreszcie odejść w niepamięć.
– Dołączyłam do ciebie dopiero w zeszłym roku. Obecny miał być pierwszym pełnym rokiem mojego szefowania zespołem. Nie mogłeś przed fundowaniem mi nowego partnera w biznesie poczekać, aż wejdę w rolę?
– Daj spokój, Delphie. Nie kombinuj. Jako szefowa stanęłaś na nogi już w pierwszym tygodniu. Na koniec ostatniego sezonu F1 Hunter Racing doszedł aż do piątego miejsca. To twój sukces. Przez cztery lata wlekliśmy się w ogonie. W tym roku było już sześć wyścigów. Dobrze nam idzie.
– A jednak nas zostawiasz? – nie ustępowała Delphine.
– Bo nie mam już z tego radości. Ale ty masz.
Radość.
Delphine dawno zapomniała o radosnych uniesieniach.
Przyleciała do Kataru, wierząc, że nigdy więcej nie zazna radości. Teraz po dwu latach wiedziała, że miała rację. Ale odkryła, że wciąż stać ją na nabranie oddechu. Nawet po stracie, która rozdarła jej duszę na strzępy. Tak jak wciąż pielęgnowała w sercu króciutki czas, jaki mogła spędzić z ojcem przed jego śmiercią.
W Katarze odnalazła tyle zadowolenia z siebie, że mogła stawić czoło mijającym dniom.
Spojrzała na basen bez krawędzi i połyskujące w dali wody Zatoki Perskiej. Hunter kupił tę niezwykłą zabytkową rezydencję, bo kiedyś należała do największej kochanki sułtana. Zaintrygował go tragiczny los tej kobiety.
Ale dla Delphine pełna przepychu willa stała się oazą spokoju. Schronieniem, w którym mogła się skryć, gdy dwa lata temu jej życie legło gruzach.
Nie chciała drążyć przeszłości. Ale ostrze pamięci robiło swoje. Czasem nachodziły ją wspomnienia straty dziecka. Pamiętała dzień, w którym dowiedziała się, że Lucca, wtedy jeszcze książę, ma specjalną „listę” kandydatek na żonę.