W imię miłości
Przedstawiamy "W imię miłości" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Anna prowadzi cukiernię, która słynie z wybornych herbatników. Niestety większość dżentelmenów przychodzi tu tylko poflirtować z jej urodziwą asystentką. Najbardziej irytuje ją Samuel Delaney, bo on z kolei skupia się na niej, zupełnie jakby sprawdzał, czy zdoła wyprowadzić ją z równowagi. Jego zachowanie utwierdza Annę w przekonaniu, że arystokraci mają za nic uczucia niżej urodzonych. Nie znosi Samuela, ale pewnego dnia jest zmuszona poprosić go o pomoc. Drobna przysługa, którą jej wyświadcza, daje początek serii niezwykłych wydarzeń. Samuel i Anna zostają przyjaciółmi i choć coraz bardziej się lubią, Anna dobrze strzeże swego serca. Samuel musi ją przekonać, że w imię miłości warto zapomnieć o dumie i uprzedzeniach.
Fragment książki
– Belles of Bath, najwyższej jakości słodycze. – Kapitan Samuel Delaney odczytał słowa wymalowane na drewnianym szyldzie obok eleganckiej markizy w żółto-białe pasy, po czym odwrócił się, by spojrzeć zdziwiony na swojego towarzysza. – To sklep z ciastkami.
– Nie byle jaki sklep z ciastkami. – Szanowny Ralph Hoxley postukał palcem w bok nosa. – Najlepsza ciastkarnia w całej Anglii.
– Najlepsza? – Samuel rzucił szybkie spojrzenie dookoła, upewniając się, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku, zanim ścisnął ramię znajomego. – Ralph, może nie jesteśmy już najmłodsi, ale uważam, że herbata i ciastka w środku popołudnia…
– Au! – Jego towarzysz potarł delikatnie ramię. – To nie powód, aby mnie atakować. Herbatniki są pyszne, ale nie po to tu jesteśmy.
– Więc dlaczego?
– Zobaczysz za chwilę. A teraz przestań narzekać i chodź.
Samuel zastanawiał się, czy po prostu nie odwrócić się i nie odejść. Swainswick Crescent była mniej palladiańska w stylu niż większość ulic w modnej dzielnicy handlowej, lecz była zbudowana z tego samego charakterystycznego kamienia w kolorze miodu. Miała w sobie coś wyjątkowo urokliwego. Była również odległa o zaledwie pięciominutowy spacer od domu, który jego dziadkowie wynajmowali przy Circus.
– Tam! – Ralph wskazał triumfalnie przez szybę. – Teraz spójrz i powiedz mi, czy nie jest to najbardziej niezwykłe stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałeś.
Samuel przewrócił oczami. No tak, mógł przypuszczać, że nie chodzi o słodycze, lecz o kobietę, ale skoro już tu był... Rzucił pobieżne spojrzenie do środka, a potem zajrzał ponownie, ze zdziwieniem stwierdzając, że choć raz Ralph miał rację. Zazwyczaj ich gusta się różniły, ale tym razem „niezwykła” była absolutnie właściwym słowem.
Kobieta stojąca za sklepową ladą była średniej postury, smukła, ale nie chuda, o zgrabnej sylwetce i masie loków związanych na czubku głowy. Wyglądała, jakby dopiero co wstała z łóżka, a efekt potęgował biały fartuszek z falbankami, który przywodził na myśl halkę. Niestety patrzyła w dół, gdyż wiązała wstążkę na puszce w kształcie beczki. Nie potrafił określić koloru jej oczu, choć zaryzykowałby przypuszczenie, że były dość jasne. Poczuł silną potrzebę, by się o tym przekonać. Chętnie zepchnąłby Ralpha z chodnika za to, że zobaczył ją pierwszy...
– Czyż nie jest najbardziej smakowitym kąskiem, jaki kiedykolwiek widziałeś? – Ralph oblizał wargi.
– Niezła. – Samuel odsunął się od okna i założył ręce na piersi. W przeciwieństwie do kolegi nie zamierzał tak jawnie i publicznie okazywać fascynacji kobietą, nawet wyjątkowo pociągającą. – Chociaż to nadal nie wyjaśnia, dlaczego ciągniesz mnie przez pół miasta. Oczywiście podziwiam twoje podboje, ale…
– Ona nie jest jednym z moich podbojów, jeszcze nie, i nigdy nie będzie bez twojej pomocy.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony i nieco podbudowany tą wiadomością. Jeśli Ralphowi nie udało się jeszcze jej uwieść, to znaczyło... Nie. Jego życie było wystarczająco skomplikowane bez romantycznych powikłań. Nieważne, że właśnie patrzył na najpiękniejszą kobietę od czasu powrotu do Anglii cztery miesiące temu. A właściwie nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek poczuł do kogoś taki natychmiastowy pociąg. – Nie masz zazwyczaj problemów z rozmową z płcią przeciwną.
– Nie mam – prychnął Ralph z irytacją. – Tylko… potrzebuję cię, abyś odwrócił uwagę tej drugiej.
– Której?
– Jędzy, która prowadzi to miejsce. Ona jest... – Jego towarzysz przycisnął nos do szyby, a następnie powiedział poirytowany: – Zaraz, to jest ta druga! To ta jędza!
– Ona? – Samuel rzucił kolejne, bardziej uważne spojrzenie. Kobieta o bujnych włosach nie wyglądała na jędzę, nie na tyle, by usprawiedliwić ton obrzydzenia w głosie przyjaciela, choć musiał przyznać, że w jej sposobie bycia była pewna stanowczość. Wyglądała na pewną siebie osobę, co osobiście uważał raczej za zaletę niż wadę. Cholera, to czyniło ją jeszcze bardziej atrakcyjną.
Pozwolił, by jego wzrok podążał za nią, gdy pracowała. Ściana za ladą składała się w zasadzie z samych półek, na których ułożone były różnych kształtów i rozmiarów puszki, a także stały tace z ciastkami. Zarówno półki, jak i lada wykonane były z ciemnego drewna, ale wnętrze rozświetlały promienie słońca wpadające przez duże, skierowane na południe okna frontowe. Całe miejsce emanowało przytulną, zachęcającą atmosferą, aż poczuł się głodny.
– Mówię o blondynce! – Ralph rzucił mu zirytowane spojrzenie.
– Jakiej blondynce?
– Tam!
Jakby na zawołanie nad ladą ukazała się twarz drugiej kobiety.
– To ona. Tę chciałem ci pokazać. Moja złota nimfa. – Ralph brzmiał, jakby znów się ślinił. – Jej oczy są prawie tak blade jak twoje.
– Ufam, że na tym porównanie się kończy. – Samuel rzucił mu sardoniczne spojrzenie. – Choć lubię wodę, wątpię, czy byłbym dobrą nimfą.
– Ale czyż nie jest rozkoszna?
Samuel zmrużył oczy, przyglądając się krytycznie nimfie, która podawała małą paczkę starszemu panu. Była niezaprzeczalnie atrakcyjna. Z pewnością nie przekroczyła osiemnastu lat, miała delikatne elfie rysy, wąską talię i błyszczące włosy upięte w elegancki kok. Wszystko w niej było gładkie i błyszczące, w przeciwieństwie do chaosu jej towarzyszki. A jednak jego wzrok nieubłaganie powracał do tegoż chaosu.
– No i?– Ralph nie krył zniecierpliwienia. – Co myślisz?
– O nimfie? Wygląda młodo.
– Nie jest taka młoda. Osiemnaście lat.
– A wiesz to, bo...?
– Bo zapytałem ją, gdy byłem tu ostatnio. – Ralph zacisnął usta. – Zanim ta sekutnica nie powiedziała mi, że to nie moja sprawa. Kazała mi wyjść.
– Musiałeś zrobić spore wrażenie.
– Phi. Można by pomyśleć, że jest matką tej dziewczyny, tak się wokół niej kręci. Tak jakby chodziło mi tylko o jedną rzecz!
– A nie chodzi?
– A ty brzmisz jak jej ojciec! – Ralph wyglądał na obrażonego. – Czy mężczyzna nie może sobie pozwolić na odrobinę niezobowiązującego flirtu?
– To zależy. Głównie od tego, czy jest to ten rodzaj niezobowiązującego flirtu, na który pozwoliłeś sobie z pokojówką swojej matki w zeszłym miesiącu.
– To dlatego kazali mi wyjechać z Londynu.
– Właśnie.
Samuel cofnął się o krok i ponownie skrzyżował ręce. On i Ralph przyjaźnili się w szkole, przeżywając wiele młodzieńczych przygód. Jednak los poprowadził ich w różnych kierunkach. Jego do marynarki, Ralpha na uniwersytet. Stracili kontakt i teraz Samuel zaczynał sobie uświadamiać, z jakiego powodu. Nie tylko dlatego, że był zajęty walką z Napoleonem. Lubił myśleć, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat spoważniał, podczas gdy jego przyjaciel nadal interesował się jedynie hazardem, piciem i kobietami. Gdyby nie to, że Bath było tak puste o tej porze roku, być może nie zabiegałby o odnowienie tej znajomości.
Stłumił westchnienie. Szkoda, że nie skorzystał z zaproszenia admirała Northcotta. Kilka godzin dyskusji o taktyce wojny na morzu i studiowanie map z tym siedemdziesięciolatkiem było o wiele ciekawszym zajęciem niż pomaganie Ralphowi w kolejnym podboju. Jednak tego ranka zaproszenie Northcotta wprawiło go w zbytnią melancholię. Już sama tęsknota za okrętem była zła, ale myśl, że jego kariera może się skończyć ledwie rok po zdobyciu upragnionego awansu na kapitana, była nader przygnębiająca. Może jednak nie powinien był tak szybko odkładać munduru? Nosząc go, czuł się tak, jakby wciąż gdzieś należał.
– Po prostu poczekamy, aż ci klienci wyjdą. – Ralph już poprawiał krawat i koronkowe wykończenie mankietów.
– Poczekamy? – Samuel ściągnął brwi, wracając do teraźniejszości. – Nie pamiętam, żebym zgodził się ci pomóc. Jakie dokładnie są twoje intencje?
– Moje intencje? – Wyraz twarzy Ralpha był niemal niedorzecznie oburzony. – Kiedy stałeś się taki świętoszkowaty?
– Mniej więcej w tym samym czasie, gdy nauczyłem się, że wszelkie działania mają konsekwencje. Nie pomogę ci zrujnować reputacji tej dziewczyny.
– Nie mam takiego zamiaru. Jedynie napawam się widokiem piękna. W Bath człowiek musi jakoś spędzać czas. Odwrócisz uwagę przełożonej, żebym mógł spędzić kilka chwil z moją nimfą.
– A jak mam to zrobić, skoro jest według ciebie jędzą?
– Flirtuj z nią! Kiedyś byłeś w tym całkiem dobry, nawet jeśli teraz rozprawiasz wyłącznie o statkach. Wiesz, gdybym spędził tak dużo czasu na morzu, to po powrocie na ląd chciałbym robić o wiele więcej niż tylko flirtować. Czy w Bath nie ma żadnej kobiety, która ci się podoba?
Samuel rzucił szybkie spojrzenie na witrynę sklepu. Tak, zdecydowanie myśl o odwróceniu uwagi tej kobiety, która go zainteresowała, była nieodparcie kusząca.
– Po prostu pomyśl o tym jak o kolejnej bitwie. Wyobraź sobie, że ona jest... ...jak nazywał się ten francuski admirał, którego pokonałeś?
– Villeneuve.
– Racja. Wyobraź sobie, że to Villeneuve i musisz ją czymś zająć, a ja umknę jej uwadze jak Nelson. To będzie jak kolejny Trafalgar.
Samuel poczuł, jak mięsień drga mu w szczęce. Pomijając swojego byłego dowódcę, podejrzewał, że Nelson również nie pochwaliłby tego, co zamierzają zrobić. Z drugiej strony co szkodzi trochę się zabawić? Tak dla zabicia czasu?
– W porządku. – Wyprostował ramiona, ignorując wyrzuty sumienia i przygotował się do działania. – Za króla i ojczyznę...
Rozdział 2
– Znowu tu jest. – Anna Fortini poczekała, aż drzwi sklepu zamkną się za ostatnim klientem, po czym zmrużyła oczy i spojrzała w okno.
– Wiem. – Jej asystentka Henrietta przygładziła idealnie uczesane włosy i kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami. – To już trzeci raz w tym tygodniu.
– Może tym razem uda nam się go przekonać, by rzeczywiście coś kupił – mruknęła Anna, odgarniając z twarzy niesforne włosy i zastanawiając się, czy zdąży zanieść wiadro zimnej wody do okna na pierwszym piętrze, by oblać obu dżentelmenów. Zapewne nie. Była pewna, że drzwi frontowe otworzą się w chwili, gdy opuści sklep, a nie zamierzała zostawiać Henrietty samej.
Choć pragnęła wierzyć, że popularność jej sklepu wśród młodych mężczyzn w Bath była całkowicie zasługą jej wypieków, doskonale zdawała sobie sprawę, że przychodzą tu z powodu jej nowej atrakcyjnej pomocnicy. Rzadko zdarzał się dzień, kiedy nie musiała przeganiać z lokalu jakiegoś mężczyzny, ale ten konkretny zalotnik okazał się bardziej wytrwały niż inni. Stawał się irytujący.
– Tym razem jest z nim jeszcze jeden dżentelmen – mruknęła Henrietta, podchodząc bliżej.
– Tak, zauważyłam. Bez wątpienia kolejny z twoich wielbicieli.
– Właściwie to patrzy na ciebie – zachichotała Henrietta. – Jest bardzo przystojny. Ciekawe, kto to.
– Jeśli jest podobny do swojego znajomego, to nie jestem go ciekawa. Wyglądają jak dżentelmeni.
– Zawsze mówisz to takim tonem, jakby to była wada. Co masz przeciwko dżentelmenom?
– Mnóstwo! I tym razem żadnego rozdawania ciastek. Częstujemy wyłącznie klientów… nie, przestań! – Anna potrząsnęła głową, chwytając Henriettę za ramię, gdy ta zaczęła machać. – Nie powinnaś ich zachęcać.
– Dlaczego nie? To tylko zabawa. Nie ma w tym nic złego, prawda?
– To zależy od tego, jaki rodzaj zabawy oboje macie na myśli. Bardzo wątpię, żeby wam chodziło o to samo. Nie nauczyłaś się niczego w ostatnim miejscu pracy?
Mina dziewczyny sprawiła, że Anna natychmiast pożałowała tych słów. Henrietta straciła posadę w zakładzie krawieckim po tym, jak syn jej pracodawcy zapałał do niej namiętnym, lecz nieodwzajemnionym uczuciem. Henrietta zapewniła Annę, że nie zrobiła nic, aby go zachęcić. Może tylko powinna bardziej stanowczo odrzucić jego zaloty, lecz nie chciała być niegrzeczna. Została zwolniona bez referencji.
– Przepraszam. – Anna się skrzywiła. – Nie to miałam na myśli.
– Wiem. – Jedną z najbardziej ujmujących cech Henrietty była jej zdolność do wybaczania i zapominania. – I przepraszam za to machanie, ale chciałam tylko być przyjacielska. Chyba nie sądzisz, że byłabym na tyle głupia, by zakochać się w dżentelmenie?
Anna spojrzała na próbki ciastek ułożone na talerzu przed nią. Tak, pomyślała, Henrietcie łatwo zawrócić w głowie. Wystarczą ujmujące maniery i kilka komplementów. W ciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę polubiła tę dziewczynę. Z pewnością była o wiele lepszą pomocnicą niż pani Padgett, jej ponura i niesympatyczna poprzedniczka. Pracowitość i promienne usposobienie Henrietty czyniłyby z niej idealną pracownicę, gdyby nie jej skłonność do spoufalania się z każdym mężczyzną, który choćby spojrzał w jej stronę. Niestety mężczyźni zawsze spoglądali w jej stronę... Nic dziwnego, tak ładna kobieta musiała przyciągać męskie spojrzenia. Oby tylko nigdy nie przekroczyła granicy i nie popełniła żadnego głupstwa.
– Pamiętaj, że bez względu na to, jak honorowi mogą się wydawać tacy dżentelmeni, nigdy nie uważają takich kobiet jak my za damy. – Rzuciła kolejne jadowite spojrzenie w kierunku okna. – I nie będą nas tak traktować.
– Jak możesz być taka cyniczna? – mruknęła Henrietta. – Czasami dżentelmen naprawdę jest dżentelmenem.
– W większości to wilki w owczych skórach.
– Dobry Boże, ktoś mógłby pomyśleć... – Henrietta przygryzła wargę, bo dzwonek nad drzwiami sklepu zabrzęczał ponownie, a dwaj mężczyźni w końcu weszli do środka.
– Może skończ dekorować wystawę. – Anna dała dziewczynie niezbyt subtelnego kuksańca w żebra. – A ja zajmę się klientami. – Następnie uniosła podbródek, opierając obie dłonie na ladzie. Zmusiła się do promiennego uśmiechu. – W czym mogę pomóc, panowie?
– Dzień dobry. – Pierwszy mężczyzna, ten irytujący, zawahał się w połowie kroku, a kosmyk blond włosów opadł mu na twarz, gdy jego spojrzenie podążyło za Henriettą. – Mój przyjaciel i ja właśnie przechodziliśmy obok, kiedy nagle zamarzyliśmy o czekoladzie.
– Jaka szkoda, że u nas nie ma czekolady. Szkoda też, że nie zapytał pan o asortyment podczas jednej z poprzednich wizyt. Sprzedajemy herbatniki. Może spróbuje pan w sąsiednim sklepie...
– Ależ ja uwielbiam herbatniki! – Mężczyzna uśmiechnął się, odsłaniając rząd olśniewająco białych zębów. Zdecydowanie wilk. – Może pani urocza asystentka poleci mi coś specjalnego?
– Ja jestem w stanie polecić...
– Poproszę jedną z dużych puszek – przerwał drugi mężczyzna, zanim zdążyła dokończyć. W jego tonie pobrzmiewała wyraźna nuta polecenia. – Jeśli to nie kłopot.
Anna na niego spojrzała, a potem poczuła lekki zawrót głowy. Była tak skupiona na pierwszym mężczyźnie, że ledwie rzuciła okiem na jego towarzysza. Natomiast teraz nie mogła odwrócić od niego wzroku. Henrietta miała rację, był bardzo przystojny. Miał włosy w kolorze mahoniu, oczy tak jasne, że przypominały góry lodowe i atletyczną budowę. Był ubrany w świetnie skrojoną marynarką, granatową kamizelką i białą koszulą. Jego twarz była szczupła i opalona, co było nieco zaskakujące, bo w Somerset w marcu rzadko świeciło słońce. Pomimo młodego wyglądu – z pewnością nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat – wokół jego oczu widniała sieć drobnych zmarszczek, które stawały się wyraźne, gdy się uśmiechał.
– Kłopot? – powtórzyła, próbując skupić się na jego słowach. – Oczywiście, że nie. Zaraz podam.
Odwróciła się, by wspiąć się na drabinkę przy półkach, ciesząc się, że może odwrócić twarz. W duchu skarciła się za idiotyczną reakcję na jego widok. To był dżentelmen! Wprawdzie przystojny, emanujący autorytetem i mniej irytujący niż jego znajomy, ale czyż przed chwilą nie ostrzegała Henrietty przed wilkami w owczej skórze? Poza tym było jasne, po co wszedł do sklepu. Miał odwrócić jej uwagę, podczas gdy jego towarzysz będzie próbował uwieść asystentkę. Cóż, jeśli myślał, że uda mu się ją tak łatwo przechytrzyć lub oczarować, to był w błędzie.
Sięgnęła po najbliższą puszkę i zaczęła schodzić po drabince, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę okna. Jak się spodziewała, Henrietta była już pogrążona w rozmowie z pierwszym mężczyzną, który stał zdecydowanie zbyt blisko. Musiała się pospieszyć.
– Proszę bardzo. – Z łoskotem postawiła przed nim prostokątną puszkę. – Zawiera wybór herbatników, w sumie szesnaście, każdy osobno zapakowany w bibułkę.
– Tylko szesnaście? – Jej klient oparł jedno przedramię na blacie, przyglądając się puszce, jakby go rozczarowała. – Mogę zajrzeć do środka?
– Jeśli pan sobie życzy. – Anna zdjęła wieczko, uderzona nagłym impulsem, by poprawić włosy. Nie było sensu tego robić, skoro wieloletnie doświadczenie podpowiadało jej, że loki znów wymkną się z koka. Nie obchodziło jej, co ten dżentelmen myśli o jej włosach. Coś w głębokim tembrze jego głosu sprawiło, że poczuła się skrępowana. Zanim zdążyła się powstrzymać, wsunęła jeden z kosmyków za ucho.
– Proszę. – Odwinęła warstwę bibułki, odsłaniając kremowy okrągły herbatnik, by mógł go zobaczyć, po czym czekała w milczeniu. Wreszcie zniecierpliwiona zapytała: – Czy coś nie tak?
– Nie do końca. Z daleka ta puszka po prostu wyglądała na większą. – Potarł dłonią podbródek, jakby nad czymś się zastanawiał. Zauważyła, że ma na brodzie ślad zarostu. Podniosła wzrok zirytowana, że jakikolwiek dżentelmen może ją tak rozpraszać.
– Obawiam się, że to nasza największa puszka.
– Ach. Szkoda. – Położył dłoń na ladzie obok jej ręki. Tak blisko, że ich palce prawie się stykały. Ku jej zaskoczeniu jego skóra była szorstka i zniszczona. Zupełnie jakby był przyzwyczajony do fizycznej pracy. – Są dla specjalnej damy, na której chciałbym wywrzeć wrażenie.
– Doprawdy? – Cofnęła rękę, a jej policzki zapłonęły. – Więc może rozważy pan dwie puszki? Albo zupełnie inny prezent?
– Jednak te herbatniki wyglądają wspaniale. – Wydawał się niezrażony jej sarkazmem. – Oczywiście, niektórzy powiedzieliby, że jakość jest ważniejsza niż ilość, ale obawiam się, że ta konkretna dama jest raczej... – przerwał, zniżając głos do porozumiewawczego szeptu – ...żarłoczna.
– Jestem pewna, że byłaby zachwycona, gdyby to usłyszała. – Anna wyprostowała ramiona, czując, że jej gniew wzrasta z sekundy na sekundę. Jak śmiał opowiadać jej o takich sprawach? Żaden dżentelmen nigdy nie odezwałby się do damy w taki nieelegancki sposób. Jego słowa ją sprowokowały do aroganckiej odpowiedzi: – Cóż, przypuszczam, że rozmiar ma dla niektórych znaczenie. Może już kiedyś rozczarował ją pan czymś niezbyt dużym?