W sercu pustyni (ebook)
Do pałacu szejka Nazira Al Rasula niespodziewanie przybywa Angielka Ivy Dean i oznajmia mu, że będzie matką jego dziecka. Nazir jest gotów wziąć odpowiedzialność za Ivy i dziecko i oświadcza się. Ivy jednak nie chce małżeństwa. Chce wrócić do Londynu, do swojej pracy. Nazir nie zamierza jej do niczego zmuszać, ale wie, jak przekonać Ivy, by sama zechciała z nim zostać…
FRAGMENT
– Ona nadal tam jest, panie komendancie!
Szejk Nazir Al Rasul, właściciel jednej z najpotężniejszych i najbardziej dyskretnych prywatnych armii na świecie, a także wojownik do szpiku kości, posłał swemu strażnikowi mordercze spojrzenie. Tyle że strażnik ten był bardzo młody, właściwie był jeszcze chłopcem, ale czarno-złoty mundur gwardii szejka, który miał na sobie, nosił z prawdziwą dumą i determinacją. I prezentował się zachwycająco! Lecz… Nazir zostawił przecież jasne wytyczne, by mu nie przeszkadzać. Dopiero co wrócił do Inaris po szczególnie delikatnej misji, polegającej na stłumieniu w zarodku planowanego zamachu stanu w jednym z krajów nadbałtyckich i po prawie dwóch dobach bez snu nie był w nastroju na tolerowanie nieposłuszeństwa wobec swych rozkazów w wykonaniu młokosów mających mleko pod nosem. Spojrzał więc na chłopaka ponownie, już łagodniej, ale uniósł przy tym lekko podbródek, co dla jego podwładnych zawsze stanowiło jednoznaczne ostrzeżenie.
– Czy powiedziałem, że można mnie niepokoić? – zapytał, nie podnosząc głosu, ale nie było takiej potrzeby: młody strażnik i tak zbladł.
– Nie, panie komendancie.
– W takim razie wytłumacz mi swoją obecność. Bezzwłocznie.
Młodzian poruszył się bezwiednie, lecz pod wpływem wzroku Nazira znieruchomiał.
– Powiedział pan, by dać znać, jeśli coś się zmieni.
Nazir był coraz bardziej zmęczony, więc minęła dłuższa chwila, zanim treść tego stwierdzenia dotarła do niego na dobre. W końcu uświadomił sobie, że mowa jest o nieproszonym gościu, który zjawił się pod bramami twierdzy. W zasadzie nie było w tym niczego niezwykłego, bo wielu ludzi przybywało pod twierdzę pomimo jej lokalizacji w samym środku pustyni. W ten sposób chcieli często zmierzyć się ze straszliwymi pogłoskami, które osobiście rozpuszczał na swój temat, by zniechęcić przybyszów zgłaszających się do niego po pomoc, opiekę lub z prośbą o wstąpienie do jego armii. Nic dziwnego. Zasłynął na tyle jako mistrz sztuki wojennej, a zwłaszcza walki fizycznej, że jego wiedza i umiejętności były szeroko poszukiwane. Dla zachowania spokoju przyjął jednak zasadę, że odmawia wszystkim, którzy staną u jego bram, co niestety wcale nie powstrzymało kolejnych osób przed próbowaniem.
Jednakże dotychczas zazwyczaj dotyczyło to mężczyzn.
Tym razem pod bramą zjawiła się… kobieta.
Przyszła tam kilka godzin wcześniej wraz z lokalnym przewodnikiem, który nie wiadomo czemu w ogóle się na to zgodził, dobrze wiedząc, że Nazir nie wpuszcza nikogo do swojej twierdzy. Obecnie, nie zamierzając nagle odstąpić od zasady, wydał strażnikom surowe instrukcje, by zignorowali fakt, że nieproszonym gościem jest kobieta. Poza tym ludzie zwykle odchodzili spod bram sami po paru pierwszych godzinach czekania w brutalnym, pustynnym słońcu, które działało bardziej odstraszająco, niż gdyby wysłać pod bramę psy lub zacząć strzelać.
Nazir powoli czuł się poirytowany, lecz dobry dowódca nigdy nie pozwala, by wpływały na niego emocje lub dyskomfort fizyczny. A Nazir był dobrym dowódcą… Chociaż nie… Był dowódcą doskonałym!
– I co się zmieniło? – zapytał, nie zmieniając tonu ani na jotę.
Strażnik zawahał się przez sekundę.
– No cóż… och… no… wygląda na to, że ona jest w ciąży, panie komendancie.
Nazir utkwił w nim badawczy wzrok, tym razem w ogóle go nie rozumiejąc.
– W ciąży? Co masz na myśli, mówiąc, że ona jest w ciąży?
Strażnik otworzył usta, by po chwili je zamknąć. Potem zgarbił się i nagle wyprostował.
– Poprosiła o wodę i… parasol przeciwsłoneczny. Powiedziała, że jest w ciąży.
Nazir ani drgnął. Nawet na wzmiankę o parasolu.
– Ona kłamie – odparł stanowczo. – Nie róbcie nic.
– Panie komendancie… ona ma… hm… – tu strażnik wykonał zakrzywiony gest w okolicy brzucha – widać to na kamerach.
Nazir miał za sobą dwie nieprzespane noce, zakończoną bardzo delikatną misję i dwa kolejne międzynarodowe, pilne zlecenia już na biurku. Jedyne, czego aktualnie desperacko wręcz potrzebował, to sen! A nie zajmowanie się kolejnymi idiotycznymi okazami pojawiającymi się u jego bram. A już na pewno nie ciężarną idiotką!
– Nie róbcie nic – powtórzył. – Wpuszczenie jej do twierdzy wyłącznie zachęci więcej takich głupców. A bycie w ciąży bardzo łatwo udać.
– Panie komendancie… ona pyta o pana po imieniu.
Nazir pozostał niewzruszony.
– Oni wszyscy robią to samo.
Musiał jednak przyznać, że jak dotychczas nie dotyczyło to kobiet w ciąży. Prawdopodobieństwo spłodzenia przez niego dziecka było przecież bliskie zeru, bo jeżeli chodzi o seks, zawsze się zabezpieczał albo w ogóle na nic sobie nie pozwalał. Uleganie podstawowym fizycznym instynktom w jego mniemaniu czyniło człowieka słabym.
Wtem, na kamiennym korytarzu rozległ się odgłos kogoś biegnącego w masywnych butach, a towarzyszyły temu niosące się echem ożywione głosy. Sekundę później w drzwiach sypialni Nazira znalazł się kolejny młody strażnik, wyglądający na mocno podekscytowanego. Stuknął obcasami, zasalutował i stanął na baczność.
– Panie komendancie – wysapał, łapiąc z trudem oddech – kobieta zemdlała!
No, oczywiście, że zemdlała! Widocznie to za dużo, że chciał dla siebie kilku nieprzerwanych godzin snu. Wyraźnie też prosił o zbyt wiele, każąc swoim ludziom zignorować tę kobietę. Nie mieli zbyt dużo do czynienia z kobietami, to prawda, ale skoro obecność jednej niewiasty pod bramą wywołała tyle podniecenia, stało się dla niego jasne, że albo strażnikom potrzeba więcej i ostrzejszej musztry, albo… trochę urlopu. Zrozumiał także ostatecznie, że dopóki nie załatwi problemu kobiety, nie prześpi się nawet przez chwilę.
– Przyprowadźcie mi ją do wartowni! – rozkazał krótko, nie zdradzając ani cienia zbędnych emocji.
Gdy obaj strażnicy zasalutowali i zniknęli w korytarzu, Nazir wymamrotał pod nosem paskudne przekleństwo, sięgnął po swoją długą, czarną szatę i opasał się nią luźno, zanim jeszcze wyszedł z sypialni.
To była naprawdę ostatnia rzecz, jakiej w tym momencie potrzebował. Ludzie przychodzili pod jego bramy od zawsze, ale nigdy ich nie wpuszczał i nieszczególnie chciał to zmieniać. Zwłaszcza dla kobiety, która najpierw zażądała od niego… parasola przeciwsłonecznego, a następnie zemdlała. Była pewnie jakąś niewydarzoną turystką, chcącą sprawdzić plotki, jakie starannie sam rozsiewał, by odstraszyć ludzi od wystawania pod bramami. Plotki o brutalnym watażce i jego morderczej hordzie złożonej z bandytów, pozbieranych z więzień na całym świecie, którzy wiodą na pustyni koczowniczy tryb życia, by uniknąć powrotu tamże. Biada każdemu, kto się na nich natknie, bo nie znają pojęcia „miłosierdzie”. Narracja ta, jak każda pogłoska czy żart, musiała zawierać ziarno prawdy. Nazir był kwintesencją wodza, i nie chodziło o to, że nie miał litości. On po prostu nie widział w niej sensu. Zasłonę dymną stanowiło rozpuszczanie wici o dowodzeniu przezeń grupą morderców koczujących na pustyni – bo choć nie miało to nic wspólnego ze stanem faktycznym, najskuteczniej zniechęcało. Ta kobieta najwyraźniej nie była ani aż tak głupia, ani strachliwa. Zdecydowanie jednak pewien był jednego: że udawała ciążę. Jeśli zaś nie udawała, to była głupsza, niż początkowo pomyślał. Jaka szanująca się, normalna kobieta, spodziewając się dziecka, wypuściłaby się pieszo na sam środek pustyni, a potem stałaby przez parę godzin w pełnym słońcu u jego bram tylko po to, żeby go zobaczyć, pomimo krążących o nim plotek?
Nie znalazłszy odpowiedzi na to pytanie, Nazir zamaszystym krokiem opuścił wielką, kamienną fortecę, którą zwał „swym domem”, i wzbudzając tumany kurzu przemaszerował przez dziedziniec, aż do małej wartowni usytuowanej tuż przy potężnej bramie ze zbrojeniowej stali, która była masywnym budyneczkiem, również wykonanym z kamienia, wyposażonym jednakże w najnowocześniejszą klimatyzację i sprzęt monitorujący. Główna część twierdzy nie wymagała instalacji klimatyzacji ze względu na swą średniowieczną konstrukcję, czyli bardzo grube mury, które chroniły przed najgorętszym nawet upałem.
Kiedy Nazir dotarł ostatecznie na wartownię, na jego widok zasalutowało dwóch żołnierzy stojących na warcie. Odruchowo przyjrzał im się uważnie. W twierdzy obowiązywała zasada, że ludzie odbywający wartę w najgorętszej części dnia powinni schodzić na godzinną przerwę po każdej godzinie stania na słońcu.
Sądząc po kolorze twarzy obu salutujących mu osobników, ktoś powinien przyjść ich wymienić już za chwilę, pomyślał, a co więcej, muszą to chyba być nowi rekruci, bardzo młodzi chłopcy, chcący przede wszystkim udowodnić, że nadają się do takiej roboty. Tacy, co stwarzają najwięcej problemów.
– Napijcie się porządnie wody, kiedy pójdziecie na przerwę! Żołnierze, którzy nie potrafią o siebie należycie zadbać, są dla mnie bezużyteczni! – rzucił krótko w ich stronę.
– Tak jest! – odkrzyknęli zgodnym chórem młodzieńcy.
Nazirowi pozostało już tylko wejść wreszcie na wartownię. Pchnął więc z widocznym ociąganiem ciężkie, żelazne drzwi. Tuż za nimi stał kolejny strażnik, a jeszcze jeden siedział przed niezliczonymi monitorami, na których można było śledzić dosłownie każdy fragment fortecy.
Największą wadą bycia właścicielem i przywódcą jednej z najsławniejszych i siejących największy postrach prywatnych armii na świecie było niewątpliwie posiadanie bardzo wielu wrogów, czyli ludzi, którzy marzyli o tym, by on i jego żołnierze zniknęli z powierzchni ziemi. To dlatego jego twierdza nie figurowała na żadnej mapie ani nie dało się jej wyszukać w internecie. Istnienia fortecy nie wykrywały nawet najnowsze technologie, a zatem dla przeciętnych śmiertelników po prostu nie istniała. Jednak zawsze znajdowali się śmiałkowie, którzy chcieli do niej dotrzeć, lecz w zasadzie nigdy im się to nie udawało, bo nawet gdy tkwili już u bram, nikt pod żadnym pozorem nie wpuszczał ich do środka.
Urok mieszkania na pustyni polegał głównie na tym, że taka lokalizacja wspierała trzymanie wrogów na odległość. Rzecz jasna, zawsze znalazło się paru zaślepionych i zdeterminowanych, których nie przeraziły ani kurz, ani piach, ani piekielny upał. Jedną z nich była niewątpliwie kobieta leżąca na pozwijanych, pobrudzonych, jasnych łachmanach, którymi wyłożono prowizoryczne obozowe nosze. Ignorując wszystko wokół, podszedł do noszy, by się jej przyjrzeć; była drobna i całkowicie zawinięta w szaty, które musiała zakupić na bazarze dla turystów w Mahassa, bo uszyto je z cienkiej i taniej bawełny, oferującej dokładnie zerową ochronę przed słońcem. Miała mały nos, spiczasty podbródek, proste, ciemne brwi i gęste rzęsy. Przypominała mu kocicę, a jedyne co go w niej pociągało, to zmysłowe, wydatne usta. Jej nieruchome policzki nosiły ślady poparzeń słonecznych… choć właściwie nie… wcale nie były całkiem nieruchome…
Nazira przeszedł dziwny dreszcz podniecenia, choć nie potrafił go sobie w żaden sposób wytłumaczyć. Zauważył, że kobieta nie jest nieprzytomna i obserwuje go spod przymkniętych powiek.
Ivy Dean początkowo zamierzała udawać nieprzytomną, gdy wtem drzwi małego pomieszczenia, do którego ją zabrano, otwarły się i stanął w nich najpotężniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała z bliska. Wtedy wystraszyła się po raz pierwszy od początku swej długiej i frustrującej podróży z chłodnej, mglistej i deszczowej Anglii do serca gorącej pustyni wokół Inaris. I nie chodziło już nawet o to, że miał pewnie ze dwa metry wzrostu, a budową przypominał starożytnego, rzymskiego gladiatora, lecz o aurę wokół niego, którą odczuła jak nagłą zmianę ciśnienia atmosferycznego. Na wartowni autentycznie powiało grozą. Człowiek ten promieniował czymś w rodzaju zwierzęcej przemocy, niczym bajkowy smok strzegący skarbca. Poczuła się jak owieczka podawana mu na tacy na przekąskę. I wiedziała, że udawanie czegokolwiek nie ma sensu.
Jego twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z litego granitu. Miał ostre rysy, zakrzywiony nos, wystające kości policzkowe, kwadratową masywną szczękę i ponurą minę. Był niesamowicie męski, niezbyt ładny i porażał martwym spojrzeniem zdumiewająco jasnoniebieskich, prawie przeźroczystych oczu, otoczonych gęstymi, kruczoczarnymi rzęsami. Widziała oczy tego koloru na bazarze turystycznym w Mahassa, na twarzach ludzi wywodzących się ze starożytnych, koczowniczych plemion pustynnych, i były one niezwykłe i przepiękne. Jednakże na obliczu tego człowieka kolor oczu przypominał taflę lodu. W tych oczach próżno było szukać litości, życzliwości czy ciepła. Tam była tylko śmierć.
Ale przecież stał przed nią powszechnie znany, groźny watażka. Okrutny szejk, zamieszkujący w pustynnej twierdzy z armią morderców, zajmujących się handlem ludźmi. Tak mówili zgodnie wszyscy wokół.
– Niech się panienka trzyma z dala od tej pustyni – powtarzali pracownicy centrum informacji turystycznej. – Nikt normalny nie udaje się tam na wycieczkę.
Jednak… nie znali jej sytuacji. Bo ona… musiała iść na pustynię właśnie po to, by odnaleźć potwornego watażkę. Nawet jeśli nie chciała i kłóciło się to z jej instynktem samozachowawczym, musiała spróbować ze względu na Connie.
Tymczasem ponury wódz przypatrywał się Ivy martwym, bezlitosnym wzrokiem, aż całkowicie zaschło jej w ustach. Odruchowo przesunęła dłonią po zaokrąglonym brzuchu. Jakby chciała się przed nim osłonić. Nie umknęło to jego uwadze.
– Możesz już przestać udawać – powiedział nagle płynnie po angielsku, bez żadnego obcego akcentu. – Wiem, że jesteś przytomna.
Miał niezwykle głęboki i szorstki głos, który prawdopodobnie dobrze odzwierciedlał jego osobowość, a brzmieniem przypominał zbliżające się trzęsienie ziemi. Nie mówił też neutralnie, tylko od razu wydawało się, że chce rozkazywać, co miało sens, biorąc pod uwagę funkcję, jaką sprawował. Jego autorytet i charyzma nie były w żaden sposób aroganckie. Wyglądały na wrodzone cechy charakteru. Niektórzy ludzie rodzą się, by dowodzić.
Nie powiedział już nic więcej, tylko obserwował ją, gdy powoli siadała, dając bez słów do zrozumienia, że na niej spoczywa obowiązek wyjaśnienia sytuacji. Odruchowo nadal trzymała dłoń na zaokrąglonym brzuchu, jakby chcąc zabezpieczyć kiełkujące w niej życie przed tym groźnym człowiekiem i przed sobą – przed własnym narastającym strachem.
Ale uleganie emocjom nigdy nie jest pomocne i pomimo szczerej chęci, by rzucić się do drzwi, otworzyć je i uciekać, pozostała na miejscu. Poza tym trzeba być praktycznym. To kluczowe. Po pierwsze, sama chciała się tu znaleźć. Po drugie, nawet gdyby udało się jej uciec z wartowni, cała forteca jest obstawiona żołnierzami. A wokół fortecy znajduje się wyłącznie pustynia. Jej przewodnik porzucił ją, gdy tylko zdał sobie sprawę, że naprawdę zamierza dostać się do środka i rozmawiać z samym wielkim wodzem, a nie tylko oglądać twierdzę z bezpiecznej odległości.
W każdym razie w obliczu wszelkich drapieżników nie należy okazywać strachu, a ucieczką narażamy się jedynie na pewną śmierć. Przez pożarcie.
Ostatecznie więc Ivy postanowiła zignorować paniczny strach i przytłaczającą postać watażki.
– A zatem… Powinnam ci przede wszystkim podziękować za… – zaczęła chłodno.
– Twoje imię i cel przybycia – przerwał jej bezpardonowo.
I wcale nie prosił ją o odpowiedź na pytanie, on po prostu żądał i nakazywał. A więc dobrze. Pewnie rzeczywiście osobnik, z którym miała obecnie do czynienia, był sławnym szejkiem Al Rasul. Czyli człowiekiem, do którego przybyła tu aż z Anglii. Trzeba postępować delikatnie, ale nie udawać nieśmiałej. U siebie w kraju zarządzała skutecznie całym domem dziecka, gdzie niektórzy wychowankowie bywali agresywni i mieli problemy ze zdrowiem psychicznym. Jednak nie miała trudności z utrzymaniem tam porządku. Tym bardziej nie sparaliżuje jej działań jeden mężczyzna, nieważne jak olbrzymi i przerażający.
– Bardzo dobrze – odrzekła, zmuszając się, by patrzyć mu prosto w oczy. – Nazywam się Ivy Dean. Zgłosiłam miejsce swego pobytu w konsulacie brytyjskim w Mahassa, więc urzędnicy wiedzą dokładnie, gdzie przebywam. Jeśli w ciągu paru dni nie wrócę, będą wiedzieli, co to oznacza.
Jego twarz nadal pozostawała nieruchoma i nie zdradzała żadnych emocji.
– Jestem tutaj – kontynuowała – ponieważ muszę porozmawiać z szejkiem Nazirem Al Rasul w prywatnej sprawie.
A on dalej stał nad nią, nieruchomy i przytłaczający jak ogromna rzeźba.
– W jakiej prywatnej sprawie?
– To kwestia pomiędzy mną a szejkiem.
– Mów!
Nie nastąpiła żadna zauważalna zmiana jego tonu. Jednak podczas gdy wszystkie poprzednie wypowiedzi były rozkazami, to był rozkaz generała. Któremu miała być posłuszna bez żadnej dyskusji. Powinna więc była się w końcu przestraszyć. Każda inna kobieta przy zdrowych zmysłach na pewno by się wystraszyła. Ale nie Ivy. Nie po to spędziła ponad dwa tygodnie w Mahassa na szukaniu przewodnika, który zgodziłby się ją zaprowadzić na sam środek zabójczo gorącej pustyni do tajemniczego watażki. Żeby móc z nim porozmawiać, wydała całe swoje skromne oszczędności. Dlatego nie zamierzała się teraz poddać, zwłaszcza że znalazła się praktycznie u celu wyprawy, a jeśli jej podejrzenia okażą się słuszne, to „cel” stoi właśnie tuż przed nią. Tylko teraz musi mieć całkowitą pewność, że to właściwy człowiek. Odruchowo przybrała stalową minę, którą stosowała, dyscyplinując najtrudniejszych wychowanków w swym angielskim domu dziecka.
– Będę mówić tylko z szejkiem – powtórzyła zdecydowanym tonem. – Jak powiedziałam na wstępie, to sprawa prywatna.