W słońcu Bora Bora
Przedstawiamy "W słońcu Bora Bora" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE EKSTRA.
Gdy w katastrofie lotniczej ginie królewska para, Javid, jako najbliższy krewny, dziedziczy po nich tron. Będzie się też musiał ożenić z kuzynką zmarłej królowej – Anais Dupont. Anais jest jedyną kobietą, która zawsze pozostawała obojętna na jego urok. Na wieść, że ma zostać żoną Javida, stawia warunek, że będzie to białe małżeństwo. Javid, zaintrygowany decyzją pięknej Anais, zamierza ją do siebie przekonać. Liczy, że podczas podróży poślubnej pomoże mu romantyczna sceneria wyspy Bora Bora…
Fragment książki
Javid Al-Jukrat nigdy nie rzucał słów na wiatr.
Akceptował swoje liczne wady, a nawet się szczycił, że ma opinię kobieciarza. Często zwodziło to ludzi i nie traktowali go poważnie, aż było za późno. Ale zawsze dotrzymywał słowa i potrafił spełniać swoje obietnice.
Dlatego odnosił sukcesy w dyplomacji. Z tego też powodu jego cierpliwy brat, szejk i władca Jukratu, wielokrotnie gryzł się w język i pozwalał Javidowi zajmować się tym, w czym się wyróżniał.
Dzięki temu Javid mógł teraz odpoczywać po odniesieniu kolejnego dyplomatycznego zwycięstwa. Podniósł głowę z jedwabnej poduszki, otworzył jedno przekrwione oko i skupił wzrok na stojącym w nogach łóżka młodym adiutancie.
– Dostaniesz potrójną premię na święta i zapewnię ci stanowisko asystenta w dowolnym miejscu na świecie, jeśli teraz odejdziesz i pozwolisz mi spać jeszcze przez godzinę. A wiesz dobrze, co potrafię.
Jego głos brzmiał ochryple od nadmiaru alkoholu i zbyt entuzjastycznego podejścia do uciech cielesnych. Ale kto by go krytykował? Lubił towarzystwo kobiet i nie bał się wyrażać uznania dla rozochoconych pań w swojej sypialni. A zajęcia z ostatniego wieczoru wymagały od niego szczególnie… dobrej kondycji.
Otworzył drugie oko i westchnął z ulgą, widząc, że na szczęście jest sam w wielkim łożu w swoim kalifornijskim apartamencie. Czerpał radość z przebywania w towarzystwie, ale nie lubił gości pozostających na noc bez jego wyraźnej zgody. A rzadko jej udzielał.
Spojrzał z powrotem na adiutanta, którego chciał odprawić.
– Wasza Książęca Mość, nie wykonywałbym dobrze swojej pracy, gdybym nie dopilnował, że zostanie pan niezwłocznie poinformowany o pilnych sprawach, jakie się pojawiły… – powiedział wyraźnie spięty asystent.
Javid jęknął i naciągnął poduszkę na głowę, nie słuchając reszty słów. Szybko zapragnął powrotu giętkiej i pełnej życia rudowłosej, którą zajmował się ochoczo do wczesnych godzin rannych. Z pewnością Wilfred by mu nie przeszkadzał, gdyby ona wciąż była w łóżku. Co takiego ważnego miał do przekazania o piątej rano?
Minęło kilka minut błogiej ciszy, ale Javid porzucił nadzieję, że Wilfred opuści jego sypialnię. Usiadł więc z trudem, czując ból głowy zapowiadający piekielnego kaca.
– Zastanów się dobrze nad kolejnym ruchem, Wilfredzie. Jeśli ta sprawa nie dotyczy dobra mojego brata lub szwagierki, matki albo kuzynów, możesz zostać bezrobotnym w ciągu pół godziny.
Trzeba przyznać, że Wilfred dobrze rozpoznał ten ton. Jego pan odzywał się takim głosem podczas rozmów dyplomatycznych, kiedy zamierzał wytoczyć ciężkie działa. W wielu salach obrad na całym świecie znano tę jego barwę głosu i ci, którzy byli na tyle mądrzy, by usłyszeć ostrzeżenie, zwykle spełniali życzenia Javida.
Z tego powodu brat pozwalał mu na wszystko i dlatego właśnie Javid uwiódł tyle kobiet na wysokich stanowiskach państwowych, ile chciał.
– No i jak? – warknął ponownie, czując, że traci cierpliwość.
Wilfred nieco zbladł, ale wyprostował się, nie zamierzając odejść. Właśnie ze względu na tę niezachwianą determinację Javid go zatrudnił. Adiutant nigdy się nie cofał, obojętnie jak bardzo Javid szczekał i gryzł. Niewielu potrafiło radzić sobie z jego nastrojami. W ciągu trzech lat miał już sześciu asystentów, a Wilfred wytrwał już całe osiemnaście miesięcy.
Nie przetrwałby jednak dłużej, gdyby dalej tak stał, nic nie mówiąc, jakby wyczuwał nieuchronny wybuch. Wreszcie zdecydował się odezwać.
– Chodzi o Ich Wysokość, króla Adnana i królową Yasmin z Riyaalu.
Javid westchnął. Jedynymi ludźmi, o których naprawdę dbał na tym świecie, byli jego brat, nowa szwagierka Lauren i bratanek. Swoją troską mógłby też objąć mieszkańców Jukratu, którym władał Tahir, ale tylko dlatego, że brat całe życie troszczył się o poddanych, a więc Javid go w tym wspierał.
Poza tym… Pomyślał o ojcu, który zmarł, nie pozbywając się niechęci do drugiego syna. Javid nigdy nie usłyszał od niego dobrego słowa. Uśmiechnął się gorzko. Odwdzięczał się za tę niesprawiedliwość życiem w nadmiarze, wiedząc, że to wzbudza gniew ojca. Oddalili się od siebie na długo przed tym, jak staruszek wydał ostatnie tchnienie.
A jeśli chodzi o pozostałą przy życiu matkę…
Przestał się uśmiechać. Wiedział, czego się po niej spodziewać. Nie udawała, że go kocha, a on nie udawał, że go to obchodzi. Pozwolił jej bezwstydnie używać rodowego nazwiska, by mogła wieść prym w paryskich kręgach towarzyskich, jeśli tylko nie musiał uczestniczyć w pełnych obłudy obiadach i spotkaniach rodzinnych, na które ściągała Tahira. W ciągu ostatnich pięciu lat zamienił z nią zaledwie kilka słów – większość z nich na niedawnym ślubie brata – i wcale go to nie martwiło.
Zignorował ucisk w klatce piersiowej i zmrużył oczy, spoglądając na asystenta.
– Ostatnie siedem dni wypoczynku w Kalifornii miało być dla mnie prezentem po miesiącach zmagania się z kuzynem i licznymi problemami nękającymi jego królestwo. Wiesz o tym, bo sam dbałeś o to, żeby mi nie przeszkadzano podczas tego wyjazdu. Dałem ci kilka wolnych dni, żebyś mógł je spędzić w pięciogwiazdkowym hotelu, pamiętasz?
– Oczywiście, Wasza Książęca Mość.
Javid się skrzywił. Obojętnie ile razy prosił adiutanta, żeby zwracał się do niego po imieniu, gdy byli sami, Wilfred zawsze odmawiał.
– Czemu więc znowu zawracasz mi głowę Adnanem i Yasmin?
Spełnił przecież obietnicę daną Tahirowi, nawet z nawiązką. Sześć miesięcy, które na początku zgodził się spędzić w Riyaalu, korygując błędy zgubnej polityki Adnana, przedłużyło się do dziewięciu, a niewiele osób podjęłoby się tego zadania. Javid musiał kroczyć po cienkiej linie pomiędzy frustracją a dyplomacją. Tyle razy gryzł się w język, że aż się dziwił, że ten organ nadal funkcjonuje.
Spełnił jednak swój obowiązek i pomógł Adnanowi uniknąć kilku międzynarodowych skandali i sporów handlowych z sąsiadami i całym światem. Zostawił kilka zaufanych osób na wysokich stanowiskach, by królestwo jego nieostrożnego kuzyna nie znalazło się znowu na krawędzi upadku lub, co gorsza, aby nie doszło do zamachu stanu wywołanego przez zirytowanych poddanych.
Zadowolony z dobrze wykonanej pracy, poleciał prywatnym odrzutowcem do Kalifornii w wielkim stylu świętować swój sukces i odzyskanie swobody. Nie miał pojęcia, czemu Wilfred z takim uporem zawraca mu głowę.
– Brat próbował skontaktować się w panem przez kilka godzin, Wasza Książęca Mość. Kiedy mu się nie udało, poprosił swojego asystenta, żeby zadzwonił do mnie do hotelu.
– Po co?
Wilfred odchrząknął i odparł poważnym głosem:
– Król Adnan i królowa Yasmin wracali z letniej rezydencji i ich helikopter się rozbił. Wrak odkryto wczoraj rano. Niestety, nikt nie przeżył.
Ręka Javida przeczesująca włosy opadła na bok. Kuzyn był uparty i lekkomyślny, nie potrafił rządzić krajem, ale należał do rodu, a Yasmin… spodziewała się pierwszego dziecka.
Javid wstał z łóżka i podszedł do wielkiego okna z widokiem na Santa Barbara. Teraz zrozumiał, dlaczego adiutant go obudził. Tahir próbował przekazać mu tę smutną wiadomość, zanim powiedzą o tym w mediach.
– Jego Wysokość nadal chciałby z panem rozmawiać – przypomniał Wilfred.
Javid westchnął ciężko, przypuszczając, że jego wakacje zostaną mocno skrócone. Tahir pewnie chciałby go zobaczyć na pogrzebie. Być może nawet zwróci się do niego po radę, zastanawiając się, kto byłby najlepszym kandydatem do podjęcia obowiązków, które jego młody kuzyn tak nagle porzucił w wyniku tragicznego wypadku.
Odwracając się od okna i ruszając do przestronnej łazienki, Javid układał już w głowie listę kandydatów. Wielu chętnie skorzystałoby z szansy objęcia tronu, ale wiedział, że tylko garstka naprawdę podoła temu zadaniu, nie upajając się władzą i nie wpadając w te same pułapki, w jakie wpadał jego zmarły kuzyn.
– Powiadom mojego brata, że mogę z nim porozmawiać za piętnaście minut. I przygotuj odpowiednie oświadczenia i wieńce, żeby je dostarczyć do pałacu.
– Tak jest, Wasza Książęca Mość. – Wilfred już kierował się do drzwi, szykując się do wykonania polecenia.
Piętnaście minut później Javid był już ubrany w szyty na miarę ciemny garnitur i nieskazitelnie białą koszulę wsuniętą w spodnie. Krawat tkwił na swoim miejscu, tygodniowy zarost znikł, a włosy były starannie uczesane. W rekordowym czasie gustujący w rozrywkach książę zamienił się z powrotem w schludnego dyplomatę. Inni pomyśleliby, że przemienia się jak kameleon. Javid jednak traktował swoją zdolność przeobrażania się za przejaw trzeźwego myślenia i bezkompromisowej siły woli. Wiedział, czego chce i bez skrupułów osiągał swoje cele.
Czekał teraz w prywatnym gabinecie na nawiązanie połączenia. Na ekranie pojawiła się twarz Tahira i Javid wstrzymał oddech, z napięciem przyglądając się bratu. Wiedział, skąd się ono wzięło.
Nie mieli szczęśliwego dzieciństwa. Tahirowi, jako następcy tronu, było o wiele trudniej. Javid przypuszczał, że sam bezwstydnie oddawał się uciechom życia po to, by skupić na sobie uwagę, którą zwykle cieszył się brat.
Tahir, świeżo po ślubie, wydawał się żyć zgodnie w małżeństwie z kobietą, którą znał od lat. Choć Javid życzył mu wszystkiego najlepszego, to jednak nie mógł uwierzyć, że brat naprawdę jest szczęśliwy. Dlatego teraz bacznie go obserwował, żeby ocenić, czy jego rzekome zadowolenie jest prawdziwe, czy też tylko udaje, okazując fałszywe uczucia tak jak matka.
Tahir skupił wzrok, jakby wyczuwał myśli Javida, który spytał:
– Czy to pewne, że oboje zginęli?
– Tak, to zostało potwierdzone. Oficjalne oświadczenie zostanie wydane dziś rano, ale w wiadomościach już wspominają o wypadku.
– W takim razie zmienię plany i postaram się być na pogrzebie. Przygotuję też listę kandydatów na tymczasowego władcę, zanim zbierze się rada, która… – Przerwał, gdy twarz brata przybrała osobliwy wyraz.
– Rada już się zebrała – wtrącił Tahir. – Spotkaliśmy się dziś rano. Wziąłbyś w niej udział, gdybyś był dostępny.
Javid szybko obliczył różnicę czasu i poczuł się trochę nieswojo.
– No cóż, już jestem dostępny – odparł stanowczo, urażony lekką naganą. Spełnił przecież swoje dyplomatyczne obowiązki i wyjechał odpocząć.
Szkoda, że opuścił zebranie rady, ale na dłuższą metę nie miało to dużego znaczenia. Przynajmniej trochę odetchnął. Pragnął wolności od czasu, kiedy się zorientował, że przebywanie w pobliżu rodziców oznacza przede wszystkim odrzucenie i wzajemne oskarżenia. Doskonałe wyniki, jakie osiągał w nauce dyplomacji, stały się dla niego idealną drogą do pełnienia królewskich obowiązków z dala od ojca. W wieku zaledwie dwudziestu jeden lat opuścił Jukrat i rzadko tam przyjeżdżał.
Kupił domy w Kalifornii, Kairze, na Pacyfiku Południowym i w kilku innych miejscach na świecie. Mając prywatny odrzutowiec i nieograniczone fundusze do dyspozycji, żył po swojemu, samotnie, no chyba że akurat potrzebował na chwilę towarzystwa. Nie zamierzał zmieniać stylu życia ani za niego przepraszać.
Co z tego, że budzenie się u boku coraz to innej kobiety zaczynało tracić swój urok. To był tylko etap przejściowy. Javid miał na tyle zdrowy apetyt, że wytrzymywał okresy posuchy. Musiał po prostu ponownie odwiedzić znane rewiry lub odkryć nowe. Albo jedno i drugie. A może nadszedł czas, żeby kupić nowy wielki jacht, który sobie obiecał, opuścić stały ląd i wypłynąć na otwarte morze z jedną lub trzema blondynkami.
Brat odchylił się do tyłu, spoglądając na niego przenikliwie, jakby wiedział o wiele za dużo.
– A więc jesteś dostępny? – podjął.
– Tak, ale jeśli nie chodzi ci o to, żeby mnie poprosić o pomoc w utworzeniu nowej rady, to po co dzwonisz?
– Dzwonię, bo podjęto pewne decyzje, o których powinieneś się dowiedzieć.
– Jeśli mój wkład nie był konieczny, to dlaczego mam się dowiadywać czegoś po fakcie?
Na ustach Tahira pojawił się cień uśmiechu.
– Nie powiedziałem, że nie był konieczny. Wprost przeciwnie, teraz jest niezbędny.
– Przestań owijać w bawełnę, bracie. Jeśli mnie nie potrzebujesz, to mam w planie kilka spraw, którymi muszę się zająć.
Tahir przestał się uśmiechać.
– Potrzebuję cię. Być może teraz bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ jesteś jedynym kandydatem.
– Do czego? – Javida nagle ogarnęły złe przeczucia. – Lepiej nie potwierdzaj tego, co przyszło mi do głowy – ostrzegł posępnym głosem.
– Niestety, to niemożliwe. Wiesz dobrze, że Adnan nie miał innych bliskich krewnych oprócz nas. A ja odpadam z oczywistych powodów. Co oznacza…
– Nie! – Javid wstał gwałtownie i odwrócił się od ekranu, jakby dzięki temu mógł powstrzymać to, co nieuniknione. – Nie dzisiaj ani jutro. Nigdy!
Twarz Tahira stężała.
– To już zostało postanowione.
Javid odwrócił się z powrotem.
– Lepiej sobie ze mnie nie żartuj. Pamiętaj, z kim rozmawiasz. Nic nie jest definitywnie postanowione, zwłaszcza gdy jedna ze stron stawia zdecydowany opór.
– Wiem, z kim rozmawiam. Jesteś największym buntownikiem, jakiego znam. Potrafisz wywoływać skandale, ale też dokonywać dyplomatycznych cudów… jeśli tylko zechcesz. Czy pozwoliłbyś zniszczyć wszystko to, co właśnie pomogłeś naprawić w Riyaalu?
– Nie powinieneś przedstawiać mi swojej decyzji jako ostatecznej. Zwłaszcza kiedy dotyczy tego, czego nie chcę. Rządzenie było twoim przeznaczeniem, nie moim.
Wzrok brata wydawał się nieugięty.
– Mylisz się.
– Co takiego? – spytał Javid zirytowany.
– Wchodzisz do sali obrad i przekonujesz do siebie wszystkich obecnych. Potrafisz sprawić, że życie w kraju zmienia się na lepsze. Oszukujesz siebie, myśląc, że nie masz na nic wpływu. Wszystko, co robisz, poprawia czyjś los. Czy to nie jest jakiś rodzaj władzy?
Javid słuchał zdziwiony.
– To absurd.
Tahir nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w brata stalowym wzrokiem.
– Mam czterech całkiem dobrych kandydatów na rządy tymczasowe – dodał Javid, po czym podał nazwiska z listy, którą sobie ułożył, zanim wziął prysznic.
Brat skinął głową i odparł:
– Wszyscy doskonałe się nadają na twoich doradców.
Javid potarł się po nosie, czując silniejszy ból głowy.
– Nie słuchasz mnie – warknął.
– Słucham, bracie, intuicji, która mi podpowiada, że nikt oprócz ciebie lepiej się do tego nie nadaje. W ciągu kilku miesięcy rozwiązałeś problemy ekonomiczne Riyaalu i uchroniłeś ten kraj od upadku. Masz lepsze umiejętności niż wszyscy kandydaci razem wzięci.
– Ale pomijasz jedną sprawę: nie chcę tego stanowiska.
Tahir spojrzał na niego twardo i w tym momencie Javid przypomniał sobie ojca. Jasne oczy brata nie wyrażały aż tyle krytyki i pogardy co oczy ojca, ale i tak Javida przeszedł dreszcz, powstrzymując go od wyrażenia tego, co miał na myśli.
– Należysz jednak do naszego rodu, Javidzie, a Riyaal cię potrzebuje. Czy po tym, ile się natrudziłeś, żeby pomóc poddanym Adnana, naprawdę zamierzasz ich teraz zawieść?
To było uderzenie poniżej pasa. Ale pod wieloma względami Javid szanował brata za jego bezwzględność. Obaj mieli tę cechę, której Javid nie wahał się wykorzystywać, kiedy mu to pasowało. Byłby rozczarowany, gdyby Tahir próbował się do niego przymilać.
Poczuł się jeszcze bardziej rozgniewany, gdy brat kiwnął głową komuś poza ekranem. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi gabinetu i wszedł Wilfred z teczką oprawioną w skórę, Javid nie musiał jej otwierać, by wiedzieć, co zawiera.
Adiutant włączył drugi ekran, na którym ukazał się człowiek z listy kandydatów wytypowanych przez Javida na stanowisko tymczasowego władcy, a wtedy poczucie nieuchronności stało się jeszcze silniejsze.
– Co on tu robi? – spytał Javid, piorunując brata wzrokiem.
– Twój asystent i przyszły szef sztabu będą świadkami twojego zobowiązania, żebyśmy mogli puścić wszystko w ruch.
– Wydaje ci się, że sprawa jest z góry przesądzona, ale mam własne żądania. A właściwie kilka.
– Przeczytaj najpierw dokument – odparł Tahir – a przekonasz się, że niektóre z nich przewidziałem.
Javid otworzył umowę zawartą w teczce, mianującą go władcą królestwa, którego nie chciał. Wędrował wzrokiem po tekście i w pewnej chwili spojrzał na brata.
– Piętnaście lat? Chcesz, żebym się do tego zobowiązał na tyle czasu, zanim w ogóle rozważy się wybór nowego władcy? Żartujesz chyba.
– A ile proponujesz?
– Pięć – warknął Javid, myśląc, że to i tak za dużo.
– Dwanaście.
– Nie. Siedem. To wystarczająco dużo.
– Dziesięć. Wiesz najlepiej ze wszystkich, ile czasu zajmuje ugruntowanie dobrych i trwałych rządów.
Javid zacisnął szczękę. Sam rekomendował dziesięć lat na takie sprawy podczas negocjacji dyplomatycznych. Załatwiono go jego własną bronią.
– No dobrze, dziesięć i ani sekundy dłużej.
Tahir się uśmiechnął, a Javid, powstrzymując irytację, powrócił do czytania, tyle że na następnej stronie omal się nie zakrztusił z niedowierzania.
– Panna młoda? Chcesz, żebym się ożenił i już wybrałeś dla mnie narzeczoną?
W oczach brata pojawił się błysk współczucia, choć już spoważniał.
– Niestety, bracie, rada uznała tę część za niepodlegającą dyskusji. Tak postanowiono, chociaż nie do końca się z tym zgadzam. Dzień przed koronacją, za trzy tygodnie, poślubisz kuzynkę zmarłej królowej.