W słońcu Kaliforni (ebook)
W słońcu Kalifornii - Cathy Williams
Izzy Stowe przyjeżdża do Kalifornii, gdzie kiedyś mieszkali jej rodzice. Ma nadzieję uleczyć tu złamane serce. Dowiaduje się, że przyjaciółce, która jest jej bliska, grozi utrata domu. Biznesmen Gabriel Ricci, który został właścicielem okolicznych winnic, zamierza kupić również ten skrawek ziemi. Izzy idzie do Ricciego, by go przekonać do zmiany decyzji. Traci jednak całą odwagę, gdy staje twarzą w twarz z najprzystojniejszym i najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego w życiu widziała…
Fragment książki
– Dostałam zaproszenie. – Evelyn Scott przesunęła po kuchennym stole odręcznie napisaną notatkę.
Zdążyły z Izzy zjeść lekką sałatkę, którą starsza dama przygotowała z warzyw uprawianych we własnym ogródku. Domowej roboty lemoniada także się skończyła. W szklankach odbijały się wpadające przez okno ostatnie promienie pomarańczowego słońca. Nadchodził zmierzch, ale w Napa Valley zapadał później niż gdzie indziej. Horyzont wydawał się nieograniczony, a niebo przypominało płótno najlepszego mistrza malarstwa, pełne przenikających się barw i światłocieni, w zależności od kaprysów pogody. Izzy mogła leżeć całymi godzinami na łące tylko po to, by podziwiać to zmienne piękno natury.
– Zaproszenie? – powtórzyła, sięgając po kartkę z lekkim niepokojem. Kremowy grubszy papier kojarzył się raczej z agresywnymi bankierami, którzy przysyłali ponaglenia w sprawie spłaty pożyczki. Pospiesznie rzuciła okiem i po chwili już wiedziała, że dużo się nie pomyliła. Owszem, było to zaproszenie na herbatę, ale w celu omówienia sprzedaży domu. Przypominało raczej wezwanie.
– Po raz pierwszy dostałam zaproszenie od mężczyzny – przyznała Evelyn z pogodnym uśmiechem, zbierając puste szklanki.
– To przecież… – zaczęła Izzy powoli, zmartwiona, ale staruszka machnęła ręką.
– Nie przejmuj się problemami starej kobiety. Nie dlatego tu przyjechałaś, kochanie.
– Evelyn, twój problem jest moim problemem – odparła, nadal czując się dziwnie, gdy zwracała się do staruszki po imieniu.
Jej matka zawsze nazywała ją nianią Scott. W rodzinnym domu krążyły niezliczone opowieści o najlepszej piastunce na świecie. Izzy poznała ją dopiero, gdy skończyła dziewięć lat i wybrała się z rodzicami na wycieczkę do Kalifornii. Było to na rok przed katastrofą lotniczą, w której zginęli jej najbliżsi. Od tamtego czasu minęło trzynaście lat, a wciąż z wyjątkową ostrością pamiętała ostatnie beztroskie lato z matką, ojcem i Evelyn.
Teraz, gdy patrzyła na zatroskaną twarz dawnej opiekunki matki, ogarnął ją gniew na człowieka, który uparcie i bezwzględnie dążył do pozbawienia domu siedemdziesięciodziewięcioletnią kobietę. Co za podłość! Tylko ktoś pozbawiony serca mógłby tego chcieć.
– Nie – zaprotestowała Evelyn. Ukroiła kawałek ciasta dyniowego i podała talerzyk Izzy. Obok położyła widelczyk. – Nie będziemy rozmawiać o mnie. Masz wystarczająco dużo własnych problemów. Przyjechałaś tu odpocząć, nabrać sił, a nie denerwować się.
– Nie denerwuję się, a moje problemy właściwie się skończyły – zapewniła pospiesznie.
– Czyli posłuchałaś mojej rady i wreszcie przestałaś unikać telefonów od brata? Rozmawialiście ze sobą? – Oczy Evelyn rozbłysły blaskiem. – Wiedziałam, że jest coś na rzeczy. Mam nosa do takich spraw.
Izzy wbiła wzrok w placek dyniowy. Nie zamierzała jeszcze wracać na Hawaje, choć brat ją do tego namawiał. Przyjechała tu, by wyleczyć serce po romansie z Jeffersonem. Wielka miłość okazała się jedną wielką katastrofą. Tutaj, gdzie jej matka spędziła dzieciństwo, czuła się bliżej niej, a Evelyn kochała niemal jak babcię. Cudownie było skryć się przed światem w jej małym przytulnym domku. Zraniona i upokorzona przez Jeffersona, z dnia na dzień rzuciła pracę i zwyczajnie uciekła, nie oglądając się za siebie. Oczywiście miała ogromne wyrzuty sumienia, że zostawiła brata samego ze wszystkim. Prowadzenie hotelu wymagało odpowiedzialności i zaangażowania, ale wiedziała, że Max poradzi sobie z jej tymczasową nieobecnością. Musiała, po prostu musiała wyjechać. Miała wrażenie, że jeśli zostanie, rozpadnie się na kawałki i nie będzie czego zbierać.
Od dawna była przyzwyczajona do tego, że w ekstremalnych sytuacjach musi sobie radzić. I radziła sobie… do czasu. Zawód miłosny był tą kroplą, która przepełniła czarę. Rozpaczliwie pragnęła przytulić się do matki i wypłakać swój ból, ale ponieważ akurat to było niemożliwe, postanowiła pojechać do Evelyn. Max i James byli wspaniałymi braćmi, ale pewnych spraw nie była w stanie z nimi omawiać, szczególnie tych dotyczących złamanego serca.
Kiedy przybyła na miejsce, okazało się, że rozległa posiadłość, w której dorastała matka, została kupiona przez jakiegoś milionera, który już od dawna miał chrapkę na winnicę. Na szczęście Evelyn nadal mieszkała w swoim małym kamiennym domku na skraju posiadłości. Nieważne, że nie mogła wejść do dawnego domu matki, który teraz miał nowego właściciela. Już samo przebywanie w tej okolicy wystarczyło, by wlać w jej serce otuchę. Obecność Evelyn działała na nią kojąco, ale niestety byli też tacy, którzy zamierzali się jej pozbyć, na przykład nowy właściciel winnicy, który kamienny domek zamierzał zrównać z ziemią. Nie mogła jej teraz zostawić. Bracia przez jakiś czas musieli sobie radzić sami. Wiedziała, że bardzo zawiodła Maxa, ale on był silny. Miał władzę, pieniądze i mnóstwo ludzi do pomocy, a Evelyn miała tylko ją.
– No, powiedz wreszcie – naciskała Evelyn. – Rozmawiałaś z bratem? Mam dość smutnych tematów. Powiedz, że masz jakieś dobre wieści. Och, chciałabym kiedyś zobaczyć Maxa i Jamesa na żywo, a nie tylko na zdjęciach, które pokazywałaś mi w telefonie.
– Rozmawiałam – powiedziała, biorąc do ust kawałek ciasta. Przyjemna słodycz rozlała się na język. – Niepotrzebnie się obawiałam. Sądziłam, że gdy się dowie, że zamierzam tu jeszcze zostać, będzie wściekły i każe mi natychmiast wracać, ale na szczęście był w doskonałym humorze. Chyba wreszcie zrozumiał, że potrzebny mi był ten wyjazd. A teraz potrzebna jestem tobie. Nie pozwolę, by ten bezduszny facet cię skrzywdził.
– Wiesz, chyba nic już się nie da zrobić – westchnęła cicho. – Może jeśli pójdę na to spotkanie to…
– Nie pójdziesz – zarządziła stanowczo.
Podeszła do Evelyn i wzięła ją za rękę. Pod jasną, przezroczystą skórą widoczne były sine żyłki. Niania była drobna i chuda, choć silna. Praca w ogrodzie pozwoliła jej zachować zdrowie fizyczne, ale i tak sprawiała wrażenie osoby, którą może przewrócić lekki podmuch wiatru.
– Muszę to zrobić.
– Nie – zaprotestowała Izzy, ocierając usta serwetką. – Ja to zrobię.
Gabriel Ricci spojrzał na zegarek z rozdrażnieniem i ściągnął surowo brwi. Evelyn Scott się spóźniała. Zaprosił ją na piątą trzydzieści. Doskonała pora dla kogoś po siedemdziesiątce na filiżankę herbaty lub gorącej czekolady i kawałek ciasta. On nie miał ochoty ani na herbatę, ani na to spotkanie, ale wiedział, że czasami, jeśli wymaga tego sytuacja, trzeba się poświęcić. Niecierpliwił się coraz bardziej. Przyzwyczajony był do tego, że to na niego czekano. Ktoś z jego pozycją, pieniędzmi i wpływami łaskawie udzielał audiencji. Nigdy na odwrót.
Rozejrzał się po salonie. Dominowały jasne kolory przełamane ciemnymi ramami czarnobiałych grafik wiszących na ścianie. Za olbrzymim oknem widoczne były rzędy winorośli, ciągnące się w idealnej harmonii aż po horyzont. Doskonałe miejsce do życia i pracy. Wciąż pamiętał ciasny, obskurny dom, w którym dorastał, na Brooklynie. W maleńkim ogródku starczyło miejsca jedynie na wbicie dwóch słupków i rozciągnięcie sznurka, by w letnie dni można było wieszać pranie. Pamiętał wszechobecny hałas, nieład i głośnych sąsiadów. Istniało także niepisane prawo, że ten ma rację, kto jest większy i silniejszy.
Za wszelką cenę pragnął wyrwać się z tego ciasnego świata i na szczęście jego rodzice wspierali go w tych działaniach. Rodzice nieustannie powtarzali mu, jaką wartość ma nauka, gdy namawiany przez starszych kolegów z dzielnicy próbował iść na skróty. Był silny, sprytny i inteligentny. Szybko zyskał posłuch i czasem miał ochotę ulec pokusie, żeby wchodzić w szemrane interesy, zamiast siedzieć w książkach. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie może zawieść rodziców, nie może przynieść im wstydu. Oboje byli emigrantami z Włoch, pracowali ciężko i zawsze uczciwie. Był ich jedynym synem. Odejmowali sobie od ust, żeby tylko zapewnić mu lepszy start. Nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Obronił tytuł inżyniera, pracując jednocześnie, a potem zrobił jeszcze doktorat na Harwardzie. Miał jeden cel. Sukces. Nie interesowało go miejsce w szeregu. Chciał dostać się na sam szczyt. Nie zamierzał, tak jak ojciec, przez całe życie słuchać rozkazów głupszych od siebie ludzi, tylko dlatego, że mieli więcej pieniędzy. Zrealizował plan. To on wydawał rozkazy, on decydował i zarządzał.
Zaczynał od małej firmy. Nie uległ pokusie fuzji z gigantami biznesu, tylko krok po kroku budował własne imperium. Teraz postanowił korzystać z życia. Zawsze marzył o tym, by zostać właścicielem rozległej winnicy. Bez żalu zamienił pochmurny Nowy Jork na słoneczną Kalifornię.
Podniósł się z fotela i zaczął przemierzać pokój. Ileż można czekać? Nagle usłyszał szmer. Do salonu weszła Marie, jego gospodyni, a za nią… Gabriel stanął jak wryty. Spodziewał się siedemdziesięciolatki, a nie smukłej jak trzcina dziewczyny o blond lokach, które swobodnie opadały na ramiona, i oczach jasnych jak kryształ. Miała na sobie dżinsowe ogrodniczki i kremowy podkoszulek, który nie zdołał zasłonić krzywizny kształtnych piersi. Choć się przed tym bronił, jego ciało zareagowało natychmiast. Nie spodziewał się tego i zdenerwowany ruszył naprzód z groźnym wyrazem twarzy.
– Kim jesteś? – spytał ostro.
Jego głos był niski i szorstki. Zwiastował nadchodzące niebezpieczeństwo. Czego się spodziewała, przekraczając próg domu należący kiedyś do jej dziadków? Na pewno nie tego, że odnajdzie cienie przeszłości. Te zachowane były na fotografiach, które przechowywała z miłością i szacunkiem. Dom nie przypominał już wiejskiej siedziby, a pałac milionera. Evelyn wyjaśniła jej, że posiadłość przechodziła z rąk do rąk, aż wreszcie ostatni właściciel przeprowadził gruntowny remont. Izzy z podziwem patrzyła na białą budowlę z dziedzińcem tak ogromnym, że mógłby pomieścić sto samochodów. To oszałamiające bogactwo nie wprawiało jej jednak w zakłopotanie. Przyszła tu w jednym celu, żeby pomóc Evelyn.
Jej pewność siebie jednak szybko stopniała, gdy znalazła się w przestronnym salonie przed obliczem najprzystojniejszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek widziała. Był wysoki, szczupły, a jednocześnie muskularny jak sportowiec. Miał na sobie jasną koszulę polo i ciemne spodnie podkreślające długie nogi. Ciemne włosy sięgały aż do kołnierzyka. Niewiarygodnie ciemne rzęsy osłaniały oczy, które przypominały czarny lód. Zaparło jej dech w piersiach i przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Odruchowo oblizała wyschnięte wagi i odwróciła wzrok, ale przed oczami wciąż miała oliwkową skórę, twarde mięśnie, piękną twarz. Była tak oszołomiona, że w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na to chłodne powitanie. Dopiero po minucie dotarło do niej pytanie, które zadał.
– Nazywam się Izzy Stowe – rzuciła niepewnym głosem, cofając się o krok. Ręce skrzyżowała na piersi, jakby w geście obrony.
– I zawracasz mi głowę, bo…? – podpowiedział, coraz bardziej rozzłoszczony.
– Wysłał pan wiadomość do Evelyn Scott. Chciał pan omówić kwestię sprzedaży jej domu, choć bardziej przypomina to nękanie starej kobiety – rzekła buntowniczo, choć tak naprawdę obecność tego mężczyzny wprawiała ją w popłoch. Zastraszał już samą swoją postawą i ostrym głosem. Była ciekawa, jak w takiej sytuacji poradziłaby sobie Evelyn. Taka krucha i słaba kobieta nie miałaby szans z tym facetem, który wyglądał na takiego, który przeciwników zamyka w lochach.
– Nie będę rozmawiał z nikim innym, jak tylko z panią Scott. Drzwi są za panią, panno Stowe.
Izzy nie ruszyła się z miejsca. Co za gbur i cham! Powinna się była spodziewać, że ktoś, kto próbuje pozbawić domu starą kobietę, musi być skończonym łajdakiem, niemającym pojęcia o dobrych manierach i podstawowej grzeczności.
– Evelyn upoważniła mnie do przeprowadzenia tej rozmowy. Jestem tu w zastępstwie – wyjaśniła cierpliwie.
– A jest pani dla niej…
– Bliską przyjaciółką. Opiekuję się nią.
– Potrzebuje więc opieki? Nie jest w stanie sama o siebie zadbać? – pytał z triumfem. – A wydawała się taka stanowcza, kiedy odrzucała wszystkie propozycje moich prawników.
– Czy pozwoli pan, że usiądę?
Widziała w jego oczach wahanie. Na pewno był zajęty, ale przecież nie będą negocjować na stojąco. Kiwnął głową.
Gdy usiadła na kanapie, zrozumiała, że nie był to najlepszy pomysł. Teraz mężczyzna górował nad nią. Poczuła się mała i słaba jak myszka, której przyszło stoczyć bój z tygrysem.
– Niech pani mówi – polecił, ostentacyjnie zerkając na zegarek.
Nie zaproponował herbaty, nawet szklanki wody. Najwyraźniej uprzejmość zarezerwowana dla gościa nie uwzględniała jej osoby.
– Czy mógłby pan również usiąść? Jeśli dalej będę zmuszona patrzeć w górę, nabawię się kontuzji szyi. – Spodziewała się, że zignoruje prośbę, ale on sięgnął po niską pufę i usiadł tuż przed nią, wprawiając ją w jeszcze większą konsternację. Był na tyle blisko, że czuła sandałowy zapach jego wody po goleniu i widziała lodowaty chłód w oczach. – Evelyn przedstawiła mi swoją sytuację – mówiła powoli i spokojnie.
– Jest pani spokrewniona z panią Scott?
– Z panną Scott – poprawiła go. – Nigdy nie wyszła za mąż.
– To rzeczywiście wiele zmienia – rzucił sarkastycznie. – Mężatka czy nie, to nie ma żadnego znaczenia.
– Myślę, że ma. Evelyn mieszka w swoim domu od ponad pięćdziesięciu lat. Nie ma męża, dzieci, wnuków, więc ten dom to jej jedyny stały punkt w życiu, jedyne oparcie. A pan chce, żeby na starość szukała sobie nowego miejsca? Tu ma przyjaciół, znajome kąty. Trzeba nie mieć serca albo choćby resztek przyzwoitości, żeby tak dokuczać starszej kobiecie.
– Porywające przemówienie, panno Stowe. Jeszcze chwila i zacząłbym bić brawo. Proszę sobie jednak darować to granie na emocjach, bo na mnie to nie działa. Nikomu nie dokuczam i proszę nie robić ze mnie potwora, który ubogą staruszkę eksmituje na bruk. To nie moja wina, że nigdy nie wyszła za mąż i jest samotna.
– Ale chce pan kupić jej dom!
– Za bardzo dobre pieniądze. Ta nieruchomość jest warta dwukrotnie mniej, niż chcę za nią dać.
– Czy pan nie rozumie, że są rzeczy bezcenne? Ten dom jest wszystkim dla Evelyn.
– Mam inne zdanie. – Podniósł się, podszedł do biurka i wcisnął przycisk intercomu. Po chwili do salonu weszła Marie.
– Może się pani czegoś napije, panno Stowe, zanim wyjaśnię, że moja propozycja to najlepszy interes życia, jaki może zrobić pani przyjaciółka?
Co za arogancki typ, pomyślała Izzy ze złością. Całe szczęście, że przyszła tu w zastępstwie Evelyn. Dręczyłby staruszkę, stosując zawoalowane groźby, dopóki by nie podpisała podsuniętych jej dokumentów. Gabriel Ricci uosabiał wszystko to, czego nienawidziła w ludziach. Arogancki, bezwzględny, źle wychowany i w dodatku bezczelny. Na nieszczęście przypominał jej trochę brata. Max stał się jednak oschły i nieprzystępny po śmierci rodziców, a przynajmniej tak tłumaczyła sobie jego zachowanie. W dzieciństwie traktował ją z bezwzględną surowością, nie tolerował słabości i nie pozwalał na swobodę, z której korzystały inne nastolatki. Dopiero James jej wyjaśnił, że Max, jako najstarszy w rodzinie, czuł się za nią odpowiedzialny i po prostu chciał ją chronić. W dodatku, po śmierci rodziców, spadło na niego kierowanie hotelem. Nie było mu łatwo, dlatego Izzy rozumiała jego zachowanie. A jaką wymówkę miał ten arogancki drań?
– Poproszę o szklankę wody – zwróciła się do młodej kobiety.
– Przynieś butelkę Cabernet Sauvignon i dwa kieliszki.
– Nie będę piła wina – zaprotestowała Izzy. – Nie po to tu przyszłam, panie Ricci. Chciałam tylko poinformować, że Evelyn nie sprzeda domu, a jeśli nie przestanie jej pan nękać, zgłoszę sprawę na policję.
– To wyjątkowe Cabernet, o niezwykłej mocy i smaku – kusił z dziwnym uśmiechem.
– Słyszał pan, co powiedziałam?
Gabriel milczał. Zapadła cisza. Po chwili Marie wróciła do salonu, niosąc wodę i wino.
– Zrozumiał mnie pan? – spytała, podczas gdy on powoli raczył się winem.
– Wyborne. Moje pierwsze wino z własnej winnicy. Powinna pani spróbować.
Musiała przyznać, że kiedy na nią nie warczał, było w nim coś hipnotyzującego. Najwyraźniej zmienił taktykę, ale ona nie zamierzała dać się złapać na lep. Był drapieżnikiem, a to wymagało zachowania czujności.
– Od pierwszej chwili spodobała mi się ta dolina z winnicami. – Wziął kolejny łyk i ponownie usiadł na pufie, pochylając się mocno w jej stronę. Wbiła się mocniej w oparcie sofy, zaniepokojona tonem głosu i jego bliskością. – Problem w tym, że dom pani przyjaciółki stoi na skrawku ziemi, w samym środku winnicy. Z jej punktu widzenia to pewnie oaza, ale zamierzam w pobliżu wybudować budynek gospodarczy dla personelu i chłodnie. Kiedy wjedzie tam ciężki sprzęt, zacznie się budowa, ten skrawek ziemi przestanie być oazą dla panny Evelyn. Już nie będzie tak spokojnie i miło.
Miał rację, co przyznawała z niechęcią. Ricci zatruje jej ostatnie spokojne lata starości. A ona nic nie mogła na to poradzić.
– Zaoferowałem pannie Evelyn korzystne warunki – kontynuował Gabriel, podczas gdy Izzy zastanawiała się, ile można ofiarować za zrujnowanie komuś życia.