W sycylijskim pałacu/Romans z księżniczką
Przedstawiamy "W sycylijskim pałacu" oraz "Romans z księżniczką", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.
Soren Vitale przez wiele lat zbiera dowody przestępstw człowieka, który doprowadził do śmierci jego ojca. Gdy w końcu go odnajduje, jest on ciężko chory, a opiekuje się nim wnuczka Anna. Początkowo Soren jest przekonany, że uczestniczyła ona w niektórych oszustwach dziadka, ale z czasem jego podejrzenia bledną. Trudno mu uwierzyć, że byłaby do tego zdolna. Piękna i troskliwa Anna budzi w nim gorące uczucia i Soren pragnie ją bliżej poznać. Zaprasza ją do swojego pałacu na Sycylii…Księżniczka Freya poznała Kjella Bergqvista w Szwajcarii podczas studiów. Zakochała się w nim, lecz nie wiedziała, że jest on zwykłym żołnierzem. Ich związek nie wchodzi w rachubę i nigdy nie będzie mogła za niego wyjść. Teraz, po ośmiu latach, na prośbę króla jedzie do Kjella, by go przekonać do przyjęcia orderu za zasługi. Jeśli jej misja się powiedzie, będzie mogła wycofać się z życia publicznego i poślubić, kogo zechce. Tylko czy Kjell jeszcze ją kocha…Ruby Pennington, organizatorka wesel, wychowała się w zamku Rothwellów, gdzie jej babcia była gospodynią. Liczy, że przez wzgląd na dawną znajomość przekona Lucasa Rothwella, by udostępnił zamek na wesele znanej aktorki. Jej początkująca firma zdobyłaby dzięki temu wydarzeniu renomę. Lucas zgadza się pod warunkiem, że Ruby przez tydzień będzie doradczynią w jego biznesowych sprawach. Ruby nie może odmówić, choć przeczuwa, że nawet tych kilka dni w towarzystwie Lucasa, który zawsze bardzo jej się podobał, będzie dla niej prawdziwym wyzwaniem…
Fragment książki
Recepcja kliniki Merlin świeciła pustkami. Wokół panowała kompletna cisza. Anna słyszała tylko odgłos własnych kroków na kamiennej posadzce.
Na stojącym na środku holu wielkim biurku postawiła starannie opakowane pudełko, które przyniosła. Z uczuciem ulgi obróciła ku sobie oprawiony w skórę rejestr odwiedzających i nachyliła się nad nim z długopisem w ręku.
Dłonią odgarnęła opadające na oczy gęste ciemnokasztanowe kosmyki włosów. Złożyła podpis na stronie przy nazwisku dziadka. Odruchowo przejrzała kilka poprzednich stron. Od tygodni nie odwiedzał go już nikt ze znajomych i przyjaciół. Przestali, bo starzec nikogo nie poznawał, a czasem nawet wyzywał gości.
Nikogo nie winiła. Czasem sama wchodziła do jego prywatnego apartamentu w klinice ze ściśniętym ze strachu żołądkiem. Nigdy nie wiedziała, co ją czeka. Czy w ogóle rozpozna w niej wnuczkę?
Mimo to nigdy nie opuszczała odwiedzin. Przychodziła zawsze, gdy tylko mogła. Zawdzięczała mu wszystko. Bez niego jej życie potoczyłoby się zupełnie innym torem. Zanim został jej prawnym opiekunem, Anną już interesowała się opieka społeczna. Gdyby nie on, spotkałby ją los innych sierot.
Wzięła pudełko pod pachę i ruszyła na pierwsze piętro kliniki. Odetchnęła głęboko, gdy zobaczyła, że drzwi prywatnego pokoju dziadka są lekko uchylone. Odwróciła się, przycisnęła podbródkiem rodzinny album zdjęć, który trzymała na wierzchu pudełku, i plecami pchnęła drzwi.
– Dzień dobry, dziadku. Przepraszam za spóźnienie, ale zobacz, co mam dla ciebie. Więcej zdjęć taty i... trochę płyt winylowych z twojej kolekcji – powiedziała z uśmiechem na twarzy.
– Nie waż się dotykać mojej kolekcji! – Jej uszu dobiegł piskliwie ostry głos chorego. – Kiedyś zarysowałaś mi bardzo rzadką płytę, pamiętasz? Użyłaś ochronnych rękawiczek, Anno?
– Tak, dziadku – odparła.
Dawno temu porysowała cenną płytę.
Miała wtedy dziesięć lat.
Soren stał oparty ręką na podgłówku fotela, gdzie siedział starszy mężczyzna, którego szukał przez ostatnie dwanaście lat. Na odgłos otwieranych drzwi zdjął rękę i odwrócił głowę. Anna nawet go nie zauważyła, a on nie widział powodu, by zaznaczać swoją obecność.
Gdy Tor odpowiedział na jej słowa powitania, Soren znów skupił na nim wzrok. Były to pierwsze słowa, jakie starzec przy nim wypowiedział.
Przez chwilę w zapadłych oczach chorego gość dostrzegł przytomny błysk zdziwienia. Szybko jednak zastąpiło go wojownicze spojrzenie, które utwierdziło Sorena w przekonaniu, że Tor udawał.
Musiał grać.
Soren nawet nie rozważał innej opcji. Przez dwanaście lat nigdy nie stracił wiary, że pewnego dnia stanie oko w oko z człowiekiem, który zrujnował jego rodzinę. I że w jego oczach zobaczy ten sam strach i rozpacz, które widział w oczach swojego ojca, zanim ten odebrał sobie życie.
Po latach chwytania się fałszywych tropów, razem z małą grupką specjalnie dobranych ludzi wyśledził ofiarę i w końcu ją dopadł – nie zdąży odegrać ostatniego aktu swojego teatru. Tym razem Torowi się nie upiecze. Nie pomoże ani nowa tożsamość, ani ucieczka na inny kontynent.
I właśnie wtedy, gdy Soren był pewien, że żadna podłość i nikczemność w zachowaniu Tora już go nie zaskoczą, ten wyciągnął ostatniego królika z rękawa – starczą demencję!
Soren wiedział jednak, że w tej grze był przewrotnie perfidny sens. Co ktoś taki jak Tor by zrobił, gdyby poczuł, że nie ma już dokąd uciec, a pętla na jego szyi zaciska się coraz mocnej? Wybrałby wygodne miejsce z dobrą opieką lekarską w kraju przyjaznym emigrantom i grał kartą starca niezdolnego stanąć przed sądem z powodu choroby.
Soren nie obwiniał kliniki o udział w zmowie. Personel medyczny był tylko pionkiem w ostatnim oszustwie Tora. Lekarze zapewne pomagali mu, zupełnie nieświadomi, kim jest pacjent. Środki bezpieczeństwa praktycznie nie istniały.
Gdy Soren wchodził do budynku, nikt nawet go nie zapytał, po co i do kogo idzie. Ochroniarzy bardziej zainteresował jego luksusowy samochód, na który zerkali z zazdrością.
Bez problemu znalazł apartament zajmowany przez… Henry’ego Randalla, którego lata temu znał jako… Tora Rasmussona. Dopiero gdy wszedł do małego saloniku, spotkała go niespodzianka.
Musiał przyznać, że Tor jest prawdziwym artystą w swoim fachu.
Soren stał przy jego fotelu już od kwadransa i w myślach wciąż próbował przedrzeć się przez stworzoną przez Tora fasadę, ale wciąż uderzał głową w mur. Miał nawet cień współczucia dla lekarzy, których jego ofiara zdążyła nabrać. Gdyby Soren nie wiedział, kim jest Tor, też uwierzyłby w jego chorobę.
Ten jedyny w swoim rodzaju kanciarz i naciągacz całkowicie wczuł się w rolę, którą odgrywał – słabowitego, niewinnego i złamanego życiem starca.
Soren walczył z własną frustracją i łajał się w duchu za zbytnią pewność siebie, bo musiał stanąć przed zupełnie inną sytuacją, niż przewidywał. I przed Torem zszokowanym jego niezapowiedzianą wizytą, którego na chwilę zdradził wyraz zdziwienia w zmęczonych oczach.
Starzec nie zareagował na ironiczne słowa powitania wypowiedziane przez gościa. W zamglonych oczach Tora, Soren nie widział nic poza pustką, którą tylko na chwilę przykryło pozornie autentyczne zmieszanie.
W tym samym momencie do saloniku weszła Anna.
Soren z niemal lekarską ciekawością patrzył, jak starzec unosi na jej powitanie trzęsącą się rękę pokrytą niebieskimi żyłami.
Wszystko to gra, ale gra odgrywana perfekcyjnie, pomyślał. Prawdziwy artysta.
Jednak Soren tropił go latami jak pies gończy i wiedział, że nie można lekceważyć chytrych sztuczek Tora Rasmussona. Ten człowiek posiadł umiejętność prowadzenia kilku gier naraz. Zawsze zostawiał sobie drogę ucieczki. Potrafił znikać bez śladu jak dym rozwiewający się w powietrzu. Zawsze zostawiał za sobą zgliszcza i zrujnowane ludzkie życia.
– Myślę, że Anna zda egzaminy na piątkę – powiedział Tor, zwracając się nagle do Sorena. – Jest błyskotliwa. Brak jej tylko pewności siebie.
– Miło, że tak myślisz dziadku, ale niestety jesteś jedyny – westchnęła.
Anna wciąż stała odwrócona plecami do gościa, nie zważając na jego obecność. Tor spojrzał na nadgarstek, jakby patrzył na niewidoczny zegarek.
– Już czas. Mam spotkanie, Anno.
Z bandą swoich oszustów? Daruj sobie, Tor, pomyślał Soren.
– Nie znoszę się spóźniać – dodał starzec.
– Jestem tu, dziadku. Dobrze spałeś?
Anna pogłaskała go po dłoni i odwróciła się do Sorena.
W jej niskim i miękkim głosie nie było słychać śladu ostrożnej podejrzliwości, którą teraz jednak ujrzał w jej oczach. Ledwie dobę temu widział tę twarz na ekranie komputera. Wtedy z właściwym bogatym ludziom lekceważeniem uznał ją za niemal ładną… Teraz doszło do niego, jak źle służą prawdziwym kobietom komputerowe piksele. A taką miał właśnie przed sobą. Realną i żywą. I równie żywo na nią reagował. Nagły przypływ podniecenia ostrzegł go, że jego legendarna kontrola nad sobą ma swoje granice.
Zdjęcie w internecie oddawało proporcje jej twarzy o pełnych zmysłowych ustach i gęstych ciemnych brwiach ocieniających szeroko rozstawione, duże, zielone kocie oczy. Wszystkie te wyraziste rysy powinny walczyć ze sobą o dominację. Ale zamiast tego zlewały się w jedną nieodparcie obrazową i zapierającą dech w piersiach zmysłową całość. Różnica leżała po części w kremowej gładkości skóry i intensywnej zieleni oczu Anny Randall. Brak symetrii tylko wzmacniał zmysłowy wygląd tej twarzy.
Soren wolałby widzieć tę kobietę w obcisłych dżinsach, ale szerokie bawełniane spodnie wskazywały na nogi proporcjonalne do jej wzrostu, a pleciony czarny pas podkreślał wąską talię. Workowata biała koszula nie miała uwydatniać gładkich i smukłych krągłości Anny, ale ich nie skrywała.
Soren złajał się w myślach. Nie miał czasu, by rozpraszać się widokiem kobiety. Zwłaszcza gdy była wnuczką jego wroga i pewnie, tak jak dziadek, tkwiła po uszy w tym samym bagnie.
Przywołał na twarz jeden ze swoich czarujących uśmiechów, które zawsze miał pod ręką. Jednak tylko nieliczne były naprawdę szczere. Niektóre wywoływały w ludziach lęk. Inne miały roztapiać w nich wrogość. Jeszcze inne często służyły jedynie zapraszaniu kobiet do sypialni. W powitalnym geście wyciągnął rękę do Anny.
Tylko jej nieco zdziwione spojrzenie mówiło mu, że w ogóle zauważyła jego wysiłki. Miała wypisaną na twarzy nieufną rezerwę, która lada chwila mogła zmienić się w otwartą wrogość psa obronnego.
Spojrzała na rękę Sorena i lekko uścisnęła dłoń z długimi smukłymi palcami. Przez chwilę toczyła walkę między swoimi dobrymi manierami a bezwstydnie jawną dla niej falą dziwnego ciepła, jaka na chwilę przepłynęła przez jej ciało.
Gdy puściła rękę gościa, zauważyła drobne skrzywienie kącika ust i lekki ironiczny błysk w jego oczach. Nie była jednak pewna, czy się jej nie zdawało. Ukradkiem wytarła spocone dłonie w spodnie i udała, że zniewalająco zabójczy uśmiech Sorena nie wywarł na niej żadnego wrażenia.
Soren lekko zacisnął wydatną kwadratową szczękę, jakby jego ego doznało urazu. Nic bardziej mylnego. Czuł się zaintrygowany, a nie urażony.
Miał mocne i odporne ego.
W Annie Randall mogło być coś więcej niż zgniła pula rodzinnych genów i ładna twarz. O ułamek sekundy za długo spoglądał na ekscytująco asymetryczne i oszałamiająco seksowne rysy jej twarzy. Szeroko rozstawione oczy o inteligentnym wyrazie, gładkie wystające kości policzkowe i pełne zmysłowe usta.
Widok ten przypomniał mu o podnieceniu, jakie odczuł przed chwilą.
Nie był mężczyzną, który boi się prawdy. Zwłaszcza gdy patrzyła mu prosto w oczy w postaci kobiety. Przyznał więc przed sobą, że pociąga go wnuczka jego wroga. I poczuł się z tym nieswojo.
– Dzień dobry… – Anna zamilkła na chwilę. – W czym mogę pomóc? – dodała twardszym tonem.
Były to słowa pełne chłodnej uprzejmości, ale Sorena uderzył przede wszystkim jej głos… Najbardziej niezwykły, jaki słyszał. Nawet w swoim chłodzie niósł w sobie coś kuszącego i uwodzącego. Szybko jednak odrzucił te myśli.
– Jesteś wnuczką Tora… Przepraszam, Henry’ego?
Chciał odzyskać spokój, choć doskonale wiedział, z kim rozmawia.
Wiedział o niej wszystko, oprócz jednego. Roli, jaką odegrała w ostatnim przekręcie jej dziadka związanym z defraudacją pieniędzy znanej organizacji charytatywnej. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że mogła nie brać udziału w tym oszustwie.
Teraz, gdy ją spotkał, zrozumiał, jak bardzo użyteczna mogła być dla Tora kobieta, która idealnie łączyła w sobie niebiańską niewinność z całkiem ziemską seksownością. Soren nie miał dowodów, ale zakładał, że jako wnuczkę, Annę przygotowano do przejęcia kontroli nad rodzinnym biznesem.
Lub może naprawdę była tak niewinna, jak wyglądała?
Odrzucił tę możliwość. Nikt z rodziny Tora nie mógł być zupełnie niewinny. Pytanie nie brzmiało, czy Anna brała udział w oszustwach, ale jak głęboko w nich uczestniczyła.
– Tak, jestem Anna.
Soren tylko się uśmiechnął.
– Myślałem, że jesteś starsza – powiedział.
Mówił prawdę, choć w rzeczywistości wyobrażał sobie, że będzie wyglądała na starszą.
Wiedział, że ma…
Właściwa liczba lat umknęła jego uwadze. Ale Anna ledwie wyglądała na dwadzieścia lat. Nie mówiąc o dwudziestu paru.
– Domyślam się, że odziedziczyłaś miłość Henry’ego do książek? Bibliotekarka? Pewnie pasjonujący zawód…?
– Kolejny dziennikarz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Twarz Sorena nawet nie drgnęła. Jakby w ogóle nie usłyszał lekceważącego słówka „kolejny”.
– Wyglądam na niego? Jak wyglądają dziennikarze?
Przyznała w duchu, że może tylko paru z nich byłoby stać na tak drogi garnitur, jaki miał na sobie Soren.
– Więc kim właściwie jesteś? – spytała.
Poza tym, że jesteś najbardziej pociągającym i najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego widziałam, dodała w myślach.
Już na początku jeden szybki rzut oka wystarczył jej, by dostrzec kilka szczegółów. Był wysokim mężczyzną, z pewnością mierzącym ponad metr dziewięćdziesiąt. Miał na sobie szyty na miarę stalowoszary garnitur, krawat jaśniejszy o kilka odcieni i nieskazitelnie białą koszulę. Ten komplet sprawiał, że całą postać Sorena otaczała aura luksusu i podkreślał jego szerokie ramiona oraz smukłą wysportowaną sylwetkę.
Anna spojrzała na niego uważniej. Dłuższe, sięgające kołnierzyka włosy miał zaczesane na bok i nieco do góry. Ocieniały one symetryczne rysy twarzy biegnące w dół do kwadratowej szczęki. Ostre i wystające kości policzkowe, nieco orli nos i zgrabnie zarysowane usta, które wymagały osobnego spojrzenia. Mocna górna warga i jawnie zmysłowa dolna. Jednak tym, co najbardziej przykuwało uwagę, były jego oczy – bardziej niebieskie niż jakikolwiek niebieski kolor, jaki widziała. Nie była to ciepła barwa niebieskiego nieba, lecz arktycznego lodu. Okalały je czarne jak smoła brwi i długie jakby pokryte czarną sadzą rzęsy.
Oczy te patrzyły na nią inteligentnym spojrzeniem. Dolna warga wskazywała, że mężczyzna ten potrafi działać z bezwzględnością i odwagą. Cała jego postać emanowała czystą i nagą męskością.
Ten mężczyzna z pewnością uważał uwielbienie ze strony kobiet za rzecz daną. Coś, co mu się po prostu należy.
Irytowało ją, że przyglądając mu się tak wnikliwie, sama łechce jego próżność. Nie chciała dać mu poznać, że ją pociąga. Przybrała kamienny wyraz twarzy.
Odwróciła się do dziadka i gdy chwycił jej rękę swoją wychudzoną dłonią, uśmiechnęła się do niego ciepłym uśmiechem.
Ten gest dał jej chwilę oddechu, by mogła wrócić do rozmowy z Sorenem.
– Jak poznałeś mojego dziadka?
– Przepraszam, myślałem, że się przedstawiłem – skłamał bez mrugnięcia okiem. – Soren Vitale. Twój dziadek był kiedyś mentorem mojego zmarłego ojca.
Soren znów wyciągnął do niej rękę. Anna posłuchała jednak wewnętrznego głosu ostrzegającego ją, że niebezpiecznie byłoby raz jeszcze poczuć ciepło tych długich smukłych palców. Już sama wymiana spojrzeń sprawiła, że czuła się dziwnie podenerwowana. Dotyk tylko pogłębiłby jej zmieszanie.
Z wysiłkiem uniosła jednak głowę.
– Przykro mi z powodu twojego ojca… – powiedziała cichym głosem.
– Stare czasy – odpowiedział Soren.
Mentor? Tym razem nie mogła już zignorować wyciągniętej do niej ręki.
– Gdy twój dziadek… – Soren zamilkł na chwilę i spojrzał na Henry’ego – prowadził interesy w Islandii, dzielił z moim ojcem biuro na przedmieściach Reykjawiku.
Islandii? Anna nie wierzyła własnym uszom. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się nieco protekcjonalnym uśmiechem.
– To pomyłka. Dziadek nigdy nie był w tym kraju – odparła stanowczym tonem.
Soren uniósł brwi i spojrzał na nią uważnym wzrokiem.
– Nie mówił, co tam robił?
Jego spojrzenie sprawiło, że poczuła się nieswojo.
– Chyba… – zaczęła ze złością – wiedziałabym o tym…
Anna zamilkła, bo nagle przypomniała sobie długie i tajemnicze okresy nieobecności dziadka. Pamiętała jednak, że jako dziecko jej głowę zawsze zaprzątały tylko prezenty, jakie przywoził.
– Po co miałbym kłamać?
Wzruszyła ramionami, ale nie przyznała mu racji.
– Może zaczniemy od początku? – zaproponował. – Mam powiedzieć coś o sobie?
Na jego ustach błądził łagodny, ale kpiący uśmiech.
– Jestem zaskoczona. Nie wiedziałam, że dziadek ma gości. W książce odwiedzin nie było żadnych nazwisk.
Na twarzy Sorena pojawił się wyraz udawanego zawodu. Jednak Anna patrzyła przede wszystkim na oczy, w których nie było śladu humoru czy ciepła. Przyglądał jej się tak, jakby chciał poznać wszystkie tajniki jej duszy.
– Więc złamałem zasady? – zapytał.
– W klinice Merlin są one rygorystyczne – zripostowała sztywnym tonem. – Leżą tu chorzy i bezbronni ludzie.
Tak, bezbronni jak ten wilk, pomyślał, patrząc na Tora.
– A jednak ktoś, kogo wzięłaś za dziennikarza, się wśliznął?
Nie mogła zaprzeczyć, trzymała więc mocno zamknięte usta.
– Dziwna nazwa jak na takie miejsce.
Soren rozejrzał się po saloniku, w którym mimo antycznych mebli znajdował się pełen zestaw szpitalnych narzędzi, a nawet respirator.
– Miejsce?
Soren zmarszczył brwi.
– Tak – odparła. – Merlin to sceniczny pseudonim pierwotnego właściciela. W epoce edwardiańskiej był znanym magikiem. Posiadał wtedy kilkaset akrów gruntu, choć dziś jest tu tylko dom i ogród.
Wiedziała, że brzmi teraz, jakby czytała przewodnik turystyczny. Spojrzała na dziadka i poczuła, jak bezwiednie puszcza jej dłoń. Zasnął z głową przechyloną na ramię. Serce ścisnął jej smutek. Chory wyglądał tak bezbronnie, że trudno byłoby sobie wyobrazić, że jeszcze kilka miesięcy temu jego pogadanki i wykłady przyciągały tłumy. Widziała je na własne oczy i była z niego dumna.
– Długo tu leży? – zapytał Soren.
– Pół roku – odparła. – Przepraszam, jeśli byłam zbyt obcesowa. W zeszłym tygodniu personel nakrył tu dziennikarza, który przemknął się tylnym wejściem.
Złość rozjaśniła jej oczy zielonym błyskiem.
– Ludzie są… tacy… Dziadek nie chciałby, żeby ktoś widział go w takim stanie. Zresztą i tak nikt nie przychodzi – powiedziała z goryczą w głosie.
– Nie może przyjmować odwiedzających? Lekarze zabraniają?
– Może, ale odwiedzali go, zanim jego zdrowie się pogorszyło. Dziś już nikogo nie poznaje.
Do oczu napłynęły jej łzy, które z trudem powstrzymała.
Soren przyznawał w myślach, że jeśli Anna gra, to robi to świetnie.
Fragment książki
– Wasza Wysokość? Jego Królewska Mość wkrótce przybędzie.
Księżniczka Svardii, Freya, skinęła tylko głową. Miała ochotę przycisnąć dłoń do chaotycznie bijącego serca. Starała się nie zapominać, że spotka się z bratem, nie z ojcem, który, zgodnie z tradycją, ustąpił z tronu w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Władca miał być sprawny psychicznie i fizycznie, od pokoleń żaden król nie sprzeniewierzył się tej tradycji. Aleksander, brat księżniczki, objął rządy trzy miesiące temu. Ich rodzice odbywali roczną podróż zagraniczną, która miała zapewnić nowemu królowi swobodę samodzielnych rządów i stworzenia relacji z poddanymi bez pomocy czy wpływu ojca. A ona musiała samodzielnie stawić mu czoło.
Stała z dłońmi ściśniętymi mocno za plecami i szykowała się do walki. Zieleń ogrodu otaczającego zamek i oddzielającego go od stolicy Svardii, Torfarn, nigdy wcześniej nie wydawała jej się równie piękna. Wiekowe drzewa, artystycznie przycięte żywopłoty tworzące labirynty od szesnastego wieku, zadbane trawniki oraz ogromny park, stanowiły spuściznę wielu pokoleń najstarszych rodów królewskich. Ciekawa była, co pozostawi po sobie jej brat. Może po tym, jak zrzeknę się tytułu, pozwoli mi oprowadzać wycieczki po zamku, pomyślała gorzko. Uwielbiała swoją pracę i swoje miejsce w historii i tradycji. Zwłaszcza że umożliwiały jej wspieranie wielu szlachetnych celów i ludzi w potrzebie, o których ludzie i politycy Svardii czasami zapominali. Niewiele osób rozumiało jednak, z czym wiąże się wypełnianie obowiązków wynikających z przynależności do rodziny królewskiej. Cóż za ironia losu, pomyślała, że teraz musiała zrezygnować ze swojej roli, by spełnić królewski obowiązek wobec kraju.
– Freya? Chodź, mam mało czasu – zawołał zza uchylonych drzwi jej brat.
– Wiesz, że powinieneś mieć sekretarza? – odcięła się. – Król nie może wykrzykiwać do ludzi ze swojego gabinetu.
– Król może robić, co mu się żywnie podoba.
Freya naprawdę nie wiedziała, czy brat po prostu zachowywał się arogancko, czy też przytłaczała go nowa rola. Zresztą, nie miało to większego znaczenia. Kiedyś był inny. Zmienił się, gdy skończył siedemnaście lat. Z ciepłego, czułego brata stał się zimnym tyranem i odsunął się od niej. Teraz rzadko wiedziała, co myślał, i prawie nigdy – co zamierzał. Freya zamyśliła się nad ceną, którą obydwoje zapłacili za prawo do tronu.
– Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał, przyglądając jej się bacznie.
Z kamienną twarzą zniosła spojrzenie czarnych oczu. Ciekawe, że ja mam bursztynowe, a nasza najmłodsza siostra orzechowe, pomyślała Freya. Aleksander próbował ją przyłapać, ale odebrała świetne przygotowanie do roli idealnej księżniczki. W sztuce dyplomacji przerastała nawet jego.
– Tak, już podjęłam decyzję.
Aleksander burknął coś i odwrócił się w stronę okna.
– Jak sądzisz, co powiedziałby ojciec? – zapytał zaskakująco zatroskanym tonem.
Freya poczuła ucisk w żołądku. Wiedziała, co powiedziałby ojciec. Że nie mogła postąpić inaczej. Jeśli jednak powie to bratu, ten będzie się opierał jeszcze bardziej.
– Dowiemy się za półtora roku, gdy rodzice wrócą.
– Możesz się z nimi skontaktować. Chciałabyś?
Nie rozumiała, dlaczego wydawało mu się, że to coś zmieni. Chyba nie sądził, że którekolwiek z królewskich dzieci mogło liczyć na emocjonalne wsparcie rodziców?
– Nie sądzę, by się ucieszyli, że nie działamy w zgodzie z protokołem. Zresztą, to mój problem. Zawsze wiedziałam, jak ważna jest linia sukcesji.
– Jeśli dałabyś mi trochę czasu…
– Aleksandrze – przerwała mu – jeśli cokolwiek by ci się stało, zanim doczekasz się potomstwa, ja jestem następna w kolejce do tronu, więc… – Te słowa nadal nie chciały jej przejść przez gardło.
– Jeśli, jeśli… Mało prawdopodobne.
– Ojcu przytrafiło się właśnie coś tak mało prawdopodobnego!
Król musiał objąć tron niespodziewanie, po tragicznej śmierci strasznego brata, dlatego zawsze powtarzał Frei, że jako drugie dziecko była niezwykle ważna dla rodu królewskiego. Dźwigała ten ciężar na swych barkach od zawsze i nie zamierzała przestać, nawet po tym, jak się dowiedziała, że nie może wypełnić swojej roli w stu procentach.
– Marit będzie ciężko.
– Tak – zgodziła się Freya. – Ale zrobię, co w mojej mocy, by jej pomóc.
Król parsknął ze zniecierpliwieniem.
– Oczywiście, że pomożesz. Nie masz innego wyjścia.
– Wiem, to mój obowiązek. I moja siostra.
– Będzie musiała wyjść za mąż. I to szybko. Zdajesz sobie sprawę, że będą ją obowiązywały te same zasady, które obowiązywałyby ciebie – jej przyszły mąż będzie musiał pochodzić z arystokratycznego rodu.
Freya skinęła tylko głową. Nie chciała wciągać w to wszystko Marit. Młodsza siostra na pewno nie wejdzie w jej rolę gładko. Zawsze pozwalano jej na więcej, nie miała pojęcia o archaicznych zasadach ograniczających ich wolność.
– Bardzo mi przykro – bąknęła.
– To nie twoja wina. Nadal nie jestem przekonany, że to konieczne.
– Naprawdę? Od twojej koronacji minęły trzy miesiące. Jeśli prasa dowie się o mnie, zanim się ożenisz i doczekasz… – Słowo „dzieci” nadal nie chciało jej przejść przez gardło. Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła paznokcie w ciało, by ból fizyczny odwrócił jej uwagę od agonii złamanego serca i pustego łona.
– Freyu…
Uniosła dłoń, by go uciszyć.
– Jeśli media się dowiedzą, urządzą rzeź. – Nie miała żadnych wątpliwości, że dziennikarze odarliby ją z godności, a jej fizyczna ułomność stałaby się tematem publicznych dyskusji i prywatnych plotek. – Ciebie i Marit też nie oszczędzą. Nie potrzebujesz dodatkowych problemów…
– Freyu…
– Wierzę w ciebie, bracie, podoba mi się twoja wizja naszego kraju. Ale są tacy, którzy już zarzucają ci zbytnią postępowość i pośpiech we wprowadzaniu zmian.
– To mój problem, nie twój.
– Nie mogę stać się przeszkodą na twojej drodze.
– Rozerwą cię na strzępy.
– Tak – odpowiedziała. – Ale nie dlatego, że jestem niepełnowartościowa jako kobieta. Ogłoszę, że rezygnuję z funkcji, bo chcę odnaleźć siebie. Prasa uwielbia takie historie o zagubionych, biednych bogatych księżniczkach. – W ten sposób mogłaby udawać przed światem, i samą sobą, że zachowała kontrolę nad sytuacją. I uratować swoją godność. Swoją tożsamość. Serce podchodziło jej do gardła z przerażenia, gdy pomyślała, że podważono by jej kobiecość… Nie przeżyłaby tego. Wolała, żeby uznano ją za egoistkę, która nie dba o tradycję, choć powinna ją pielęgnować i podtrzymywać.
– Gdybym miał dziecko…
– Ale nie masz – ucięła.
– Ale będę miał – syknął przez zaciśnięte zęby Aleksander, jakby wcale nie cieszyła go ta perspektywa. Dlaczego? Zapytałaby, była ciekawa, ale musiała się teraz skupić na ciągnącym się od tygodni sporze i zakończyć go.
– Tylko kiedy? Za dwa, trzy lata? Tak długo nie da się w pałacu zachować niczego w tajemnicy. Za jakieś trzy miesiące wszyscy dowiedzą się o mojej bezpłodności, może za sześć, jeśli dopisze mi szczęście. Jeśli ustąpię miejsca Marit, moja płodność nie będzie nikogo interesować.
– Na wszystko masz odpowiedź – zniecierpliwił się Aleksander.
– Bo przemyślałam wszystkie możliwe scenariusze. – Wykończyło ją to emocjonalnie. Nie chciała abdykować ze swojej roli w rodzinie, ale jeśli miało to zagwarantować stabilność władzy brata, nie miała wyjścia.
– W takim razie musisz jeszcze wypełnić swój ostatni obowiązek, Wasza Wysokość – powiedział król, wstając zza biurka. – Przekazać Order za Zasługi dla Kraju osobie, która nie chce się pojawić na oficjalnym rozdaniu medali.
Order za Zasługi przyznawano wojskowym, którzy wykazali się wyjątkowym męstwem w obliczu skrajnego niebezpieczeństwa. Odmówić jego przyjęcia od zwierzchnika sił zbrojnych, króla? To nie mieściło się w głowie. I podważało autorytet młodego władcy.
– Dlaczego nie chce przyjąć orderu?
– Właśnie tego masz się dowiedzieć.
A więc to mężczyzna, pomyślała. Dlaczego Aleksander ociągał się z wymienieniem nazwiska krnąbrnego poddanego? Milczała, czekając, aż brat się złamie.
Aleksander westchnął ciężko.
– Kjell Bergqvist.
Najpierw ją zmroziło, potem zalała ją fala gorąca.
– Nie – wymknęło jej się.
– To nie podlega dyskusji – powiedział spokojnie król, ale jego oczy błyszczały niebezpiecznie.
– Sander, braciszku…
– Helikopter będzie gotowy za godzinę – uciął i zaczął przekładać papiery na biurku, sygnalizując, że audiencja dobiegła końca.
– Za godzinę? – jęknęła.
– Tak. Zdaje się, że potem może się popsuć pogoda – mruknął, nie podnosząc nawet wzroku.
Freya zerknęła na błękitne bezchmurne niebo za oknem i westchnęła ciężko.
Helikopter szarpnął i zawartość żołądka Frei podeszła do gardła. Oczywiście nikt niczego nie zauważył. Całe życie uczono ją, że należy zachować spokój i kamienną twarz, niezależnie od okoliczności. Zazwyczaj uwielbiała latać i spoglądać na zmieniający się w dole krajobraz. Teraz ledwie zauważyła, że wlecieli w szwedzką przestrzeń powietrzną, bo wszystko pokrywała biała kołdra śniegu.
– Co to za facet? – usłyszała w słuchawce głos młodego członka ochrony zwracającego się do swego szefa, Gunnara. Freya odwróciła się odruchowo – i napotkała spojrzenie Gunnara. Zaczerwieniła się. Odwróciła się szybko z powrotem w stronę okna, ku bezkresnej bieli.
– Podpułkownik Bergqvist to powszechnie szanowany i ceniony członek Svardia Armen – wyjaśnił Gunnar.
Podpułkownik? Spięła się, by jej ciało nie zdradziło poruszenia, jakie wywołało w niej imię wysokiego, szczupłego chłopaka, którego poznała na studiach, a który najwyraźniej wiele osiągnął w wymagającym świecie zawodowej służby wojskowej. Z drugiej strony, pomyślała, czy kiedykolwiek naprawdę go znałam? Od ośmiu lat robiła wszystko, by o nim zapomnieć… Wspomnienie tamtego feralnego lotu helikopterem dopadło ją teraz. Trzęsła się wtedy nie z powodu turbulencji, a nawet nie dlatego, że jej siostra miała wypadek, ale z powodu chłopaka, przy którym czuła się pożądana, kochana i bezpieczna, a który okazał się oszustem wynajętym przez jej ojca.
Siedział naprzeciw niej w helikopterze zmierzającym ze Szwajcarii do Svardii i przyglądał jej się jak uzbrojonej bombie. Odwróciła się w stronę okna, by żaden z trzech pozostałych pracowników ochrony nie zauważył łzy, która spłynęła po jej policzku. Niecałe czterdzieści minut wcześniej Freya zaśmiewała się z Kjellem w swoim pokoju w akademiku. Nie pamiętała, co ich tak rozbawiło, ale minęły miesiące, zanim udało jej się wywołać uśmiech na jego twarzy. Gdy śmiech zamarł, spoważnieli, zelektryzowani pożądaniem. Miał ją właśnie pocałować, jak milion razy wcześniej. Uwielbiała jego pocałunki tak bardzo, że traciła nad sobą panowanie. Jego telefon zadzwonił dzwonkiem, którego wcześniej nie słyszała. Przez twarz przebiegł mu cień. Trzy sekundy później jej telefon także zadzwonił. Brat poinformował ją, że Marit miała wypadek i Freya ma natychmiast wracać do domu. Przerażenie sparaliżowało ją na moment. Kjell zauważył strach w jej oczach i położył dłoń na jej ramieniu, by ją powstrzymać przed wpadnięcie w panikę. Udało mu się. Uspokoiła się na tyle, by dotarły do niej słowa Sandera.
– Marit z tego wyjdzie, Freyu, nie martw się. Ale potrzebujemy ciebie. Mamy tam na miejscu pracownika ochrony osobistej, będzie ci towarzyszył w podróży. Nazywa się Bergqvist. Kjell Bergqvist.
Zrobiło jej się niedobrze. Błagała ojca, żeby nie przydzielał jej ochrony. Tak bardzo chciała mu udowodnić, że może jej zaufać. Że potrafiła zachowywać się jak idealna księżniczka także podczas studiów w Szwajcarii. I dotrzymała słowa. Przynajmniej do czasu, gdy pojawił się Kjell. Nigdy w życiu nie czuła się tak upokorzona – nie dość, że okazała się daleka od ideału, to jeszcze zadurzyła się w człowieku, którego ojciec przysłał, by ją szpiegował. Siedział teraz naprzeciw niej w samolocie. Po policzku Frei spłynęła łza. Przez miesiąc, gdy byli razem, udawała sama przed sobą, że mieli szansę na wspólną przyszłość. Ani ojciec, ani prawo obowiązujące w księstwie nie brało pod uwagę, że księżniczka mogłaby się związać ze zwykłym człowiekiem bez szlacheckiego tytułu. Niezależnie od tego, jak bardzo go kochała. Wiele dla niego ryzykowała, ale pierwszy raz w życiu miała wrażenie, że ktoś widzi w niej nie księżniczkę, ale ją samą, Freyę. A teraz okazało się, że to wszystko było kłamstwem. Z trudem powstrzymała łkanie. Musiała się trzymać, choć właśnie zadano jej cios prosto w serce.
– Freyu.
Zamknęła oczy i zacisnęła mocno powieki.
– Bergqvist! – Starszy rangą ochroniarz natychmiast zareagował, choć nie miał pojęcia, dlaczego jego kolega pozwolił sobie na nietakt i odezwał się do księżniczki po imieniu.
Może nie wiedzą, ale na pewno się domyślają, pomyślała i poczerwieniała ze wstydu Freya.
– Freyu – powtórzył.
Nie odpowiedziała, więc zerwał z głowy słuchawki, odpiął pas bezpieczeństwa, pochylił się i ujął jej twarz w dłonie.
– Bergqvist! – wrzasnął jego przełożony.
– Musimy o tym porozmawiać. – Kjell zignorował ostrzeżenie starszego kolegi.
– Nie ma o czym – szepnęła i pokręciła głową, żeby się oswobodzić.
– Chciałem ci powiedzieć, wiele razy.
– Wracaj na miejsce, Bergqvist. To jest rozkaz!
Wpatrywał się w nią, żarliwie, tęsknie, ale ona widziała w jego oczach jedynie zdradę.
– To było naprawdę.
Nigdy w życiu nie czuła takiego bólu. Miała wrażenie, że jej serce pękło.
– Nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
Na jego twarzy odmalował się szok. Puścił jej twarz, a ona odwróciła się w stronę okna. Przez resztę podróży nie oderwała wzroku od pustki za oknem. Gdy wylądowali, poczekała, aż wszyscy wysiądą, i dopiero wtedy ruszyła do drzwi, ze spuszczoną nisko głową. Przysięgła sobie, że nigdy już nie poświęci Kjellowi ani jednej myśli.
– Wasza Wysokość? Podchodzimy do lądowania – usłyszała w słuchawkach i otrząsnęła się z bolesnych wspomnień. Za oknem wśród niepokojąco białego krajobrazu dostrzegła dwa budynki. Kiedy śmigło przestało wirować, młody ochroniarz otworzył drzwi helikoptera i podał jej dłoń. Miał zarumienione z ekscytacji policzki i błyszczące oczy – była jego pierwszą podopieczną. Czy dla Kjella także była pierwsza?
– Wasza Wysokość?
Spojrzała na Gunnara.
– Nie mamy za wiele czasu. Warunki pogodowe pogorszyły się niespodziewanie. Ze wschodu nadciąga śnieżyca. Zapowiadane są spore opady.
Za nic w świecie nie chciała utknąć tutaj na dłużej. Miała zadanie do wykonania – sprawić, by Kjell zgodził się odebrać medal. Miała nadzieję, że to zrobi, w końcu był jej coś winien! Gdy wyskoczyła z pomocą Gunnara z samolotu, utonęła w śniegu po kolana. Spojrzała na ołowiane niebo, z którego ponownie zaczęło sypać śniegiem. Widoczność pogorszyła się, ale i tak, spoglądając na chatę pod lasem, poczuła, jak zimna dłoń ściska jej serce. Mokre płatki śniegu wpadały jej za kołnierz i topniały na rozpalonej skórze. Nie potrafiła nie myśleć o życiu z Kjellem, o którym kiedyś marzyła, a które okazały się właśnie tym – mrzonką.
Dopiero po chwili poczuła na sobie palące spojrzenie znajomych oczu. Przez zasłonę wirującego śniegu dostrzegła jego sylwetkę. Stał oparty o róg domu i leniwie przyglądał się zbliżającym się przybyszom. Przeszedł ją dreszcz, a ciało przeszyła tęsknota – gorąca i bolesna. Dopiero wspomnienie zdrady, której się dopuścił, ostudziło nieco jej zmysły. Mimo to nie spuszczała z niego wzroku, jakby się bała, że zniknie, jeśli tylko odwróci głowę. A stał na jej drodze do wolności, więc nie mogła pozwolić, by wymknął jej się z rąk.
Brnęła przez śnieg i przyglądała się rosłej sylwetce w czarnych spodniach militarnych i czarnym, przylegającym do ciała podkoszulku z długimi rękawami. W gołych dłoniach trzymał coś, co przypominało kawałek materiału. Panował srogi mróz, ale on zdawał się tego nie dostrzegać. Gdy znaleźli się bliżej, zauważyła, że jego złociste włosy były dłuższe niż kiedyś, a tors bardziej muskularny. Mrowiły ją dłonie, tak bardzo chciała go dotknąć. Jedno się nie zmieniło – klasyczne, rzeźbione rysy jego posępnej twarzy i imponujący wzrost. Ich spojrzenia się spotkały – mrok w jego oczach przyćmiewał nawet ołowianą szarość burzowego nieba.
– Zaprowadź ją do domu, Gunnar – burknął i zniknął we wnętrzu, zatrzaskując za sobą gniewnie drzwi.
Ogarnęła ją panika – co jeśli Kjell nie przyjmie orderu? Czy brat odmówi jej prawa do usunięcia się w cień? Nie sądziła, by potrafiła znieść publiczną dyskusję nad swoją… niedoskonałością. Strach dodał jej energii, by nie poddać się bez walki.
– Nawet nie próbuj – warknęła na ochroniarza i władczym gestem nakazała mu się zatrzymać. Młody człowiek uniósł do góry ręce. Freya pomaszerowała w kierunku zatrzaśniętych przed chwilą drzwi.
– Piętnaście minut, Wasza Wysokość, najwyżej dwadzieścia! – zawołał za nią Gunnar.
Co ona tutaj robi?! Kjell stał w przedsionku, z rękoma na biodrach, i przyglądał się Frei. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zaciskał boleśnie szczęki. Przechylił na bok głowę. Wiało coraz mocniej, zanosiło się na potężną śnieżycę. Tym dziwniejsze wydały mu się niespodziewane odwiedziny księżniczki. Od razu poznał helikopter rodziny królewskiej, ale gdy wysiadła z niego Freya, na chwilę szok go sparaliżował.