Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Waleczne serce
Zajrzyj do książki

Waleczne serce

ImprintHarlequin
Liczba stron272
ISBN978-83-291-1284-0
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329112840
Tytuł oryginalnyThe Iron Warrior Returns
TłumaczBożena Kucharuk
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-02-25
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Waleczne serce" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Robert z Penrith utracił z rozkazu króla zamek i ziemię. Postanawia odzyskać włości dzięki sprytnemu fortelowi. W realizacji planu pomaga mu przyjaciółka, piękna i odważna Morwenna. Robert nie domyśla się, że dawno oddała mu serce i marzy, by wreszcie dostrzegł w niej kobietę. On uczy ją władać mieczem, ona wolałaby usłyszeć komplement, a zamiast tarczy dostać kwiaty. Jeden pocałunek wszystko między nimi zmienia. Zostają kochankami i teraz to Robert zabiega o uczucia Morwenny, która traktuje ich romans tylko jak piękną przygodę. Nie wierzy, że lord poślubi córkę młynarza. Jednak Robert jest wojownikiem i wie, jak wygrywać bitwy…

 

Fragment książki

Morwenna odwróciła się, słysząc męski głos. Obserwowała pojedynek brata z Piersem, gdy podszedł do niej Robert z Penrith. Kolczuga leżała na nim jak druga skóra, u pasa nosił miecz.
Przez ostatnie dwa lata prawie cały czas poświęcał na ćwiczenia we władaniu bronią. Nabrał ciała, nie był już szczupły i gibki jak kiedyś, ramiona miał tak potężne, że nie zdołałaby ich objąć nawet obiema dłońmi. Potrafił unieść ciężki obosieczny miecz jedną ręką. Morwenna była zafascynowana przemianą, jaka w nim zaszła. Włosy mu trochę pojaśniały, a brązowe oczy miały w sobie ciepły błysk, na widok którego dziwnie miękły jej nogi.
Niestety Robert wydawał się zupełnie nieświadomy jej uczuć. A jeśli nawet się ich domyślał, był na tyle miły, by nie okazać jej wzgardy.
- Piers wygra – wyraziła przypuszczenie, otrząsając się z niemądrych myśli. – Ale Brian robi postępy. – Młodzieńcy nie przerywali walki, widziała, jak Piers wymierza mocny cios w tarczę Briana. Jej brat zachwiał się, ale zaraz odpowiedział natarciem.
- Tak, zmężniał. I jest starszy. – Robert stanął obok niej; ich ramiona przypadkowo się zetknęły. Spłonęła rumieńcem i nagle zabrakło jej słów jak zawsze, kiedy znalazł się blisko niej.
Nie myśl o tym, nakazała sobie w duchu. Jesteś dla niego tylko przyjaciółką, nikim więcej.
W ciągu tych dwóch lat nigdy nie okazał jej żywszego zainteresowania. Należało więc ukryć nieodwzajemnione uczucie i zachowywać się jakby nigdy nic.
Patrzyła na ruiny twierdzy Stansbury, która kiedyś należała do lorda Penrith. Było to miejsce, do którego uciekli po opuszczeniu opactwa. Po kilku miesiącach wuj Roberta zaoferował młodemu krewnemu możliwość pozostania wśród braci zakonnych, ale Morwenny tam nie chcieli.
Zamiast wysłać ją do żeńskiego klasztoru, Robert postanowił, że zamieszkają tutaj i będą doskonalić sztukę walki. Z pomocą wuja zdobył zbroje, broń i resztę niezbędnych rzeczy. Piers i Brian ucieszyli się z większej swobody, a Morwenna, chcąc nie chcąc, ćwiczyła z nimi i również nauczyła się władać bronią. We czwórkę stworzyli namiastkę rodziny. Trzymali się razem, żeby przetrwać.
Ponownie skupiła uwagę na walce brata z Piersem. Brian miał w sobie spokój i zdecydowanie. Piers natomiast niemal dygotał z napięcia, które wydawało się przesadne w stosunku do sytuacji. Zawsze wkładał w walkę całą zgromadzoną złość i pretensje do losu.
Zupełnie inaczej sprawa miała się z Robertem. W jego walkach nie dało się dostrzec żadnych emocji, jedynie starannie wyważoną demonstrację siły. Można było odnieść wrażenie, że obmyśla każdy ruch, zanim go wykona.
Morwenna nauczyła się bronić, ale była od każdego z nich znacznie słabsza. Położyła dłoń na rękojeści lekkiego sztyletu przymocowanego do paska. Należał kiedyś do Roberta, ale dał go jej, żeby się czuła bezpieczniej. I rzeczywiście tak było, gdy tylko dotykała gładkiego ostrza.
Nagle opadły ją mroczne wspomnienia, od których aż zaschło jej w gardle. Wiedziała, że już nigdy nie pozwoli się zaatakować żadnemu mężczyźnie. Starała się nie dopuszczać do siebie złych myśli, ale wciąż zdarzało jej się obudzić w środku nocy po śnie, w którym żołnierz rozrywa jej suknię i lubieżnie dotyka jej ciała.
Jeszcze raz niemal odruchowo dotknęła sztyletu i popatrzyła na Roberta. Choć się nie odzywał, w jego postawie wyczuła napięcie i domyśliła się, że coś go niepokoi.
- Coś się stało?
Zacisnął usta i przez chwilę patrzył przed siebie.
- Mam nowiny od wuja na temat Penrith.
Sądząc po tonie jego głosu, należało zakładać, że wieści nie są dobre.
- O co chodzi? – Wiedziała, że Robert szkoli się w sztuce walki, bo ma nadzieję pewnego dnia odzyskać swoje ziemie. Jednak król Jan ustanowił nowego earla, który posiadał wielu żołnierzy.
- Znalazłem sposób, żeby odzyskać Penrith – oznajmił. – Bez rozlewu krwi.
Nie wiedziała, co myśleć, bo nie wydawał się zadowolony z wymyślonego rozwiązania.
- Jaki?
- Nowy earl urządza turniej w środku lata. Zaprosił wojowników i lordów z całej północy. Zwycięzca poślubi jego córkę, oczywiście o ile ona się zgodzi.
Morwenna niemal skamieniała po tych słowach.
- I masz nadzieję ożenić się z tą kobietą?
Błagam, zaprzecz…
- Jeśli zdobędę jej sympatię i rękę, nasi synowie będą dziedzicami Penrith. To najlepszy sposób, Morwenno.
Wiedziała, że Robert ma rację, ale poczuła się, jakby ugodził ją w serce. Mimo to próbowała udawać, że popiera jego decyzję.
Nie czekała ją wspólna przyszłość z kimś takim jak lord Robert, nie miała złudzeń. Jednak mając go co dzień na wyciągniecie ręki, pozwoliła sobie na marzenia. I zamierzała się cieszyć jego uwagą tak długo, jak będzie to możliwe.
- Pójdziesz ze mną? – spytał. – Chciałbym ci coś dać.
- Oczywiście. Co takiego?
- To właściwie nie jest prezent – zastrzegł. – Raczej coś przydatnego. – Wyraźnie unikał patrzenia jej w oczy, więc poczuła się trochę niezręcznie.
Nie dodając ani słowa więcej, poprowadził ją w stronę stajni. Po drodze zastanawiała się, o co może chodzić. Może miał dla niej kwiaty albo szczeniaka lub małego kotka.
Weszli między drewniane boksy.
- Pomyślałem, że może ci się spodoba.
- Co? – spytała zaciekawiona.
- Jest tutaj. – Otworzył ostatni boks. Weszła do środka i zmarszczyła czoło. Nie było tu żadnych kotków, wstążek czy kwiatów, tylko zniszczona drewniana tarcza.
- Do ochrony – powiedział z niepewnym uśmiechem.
Przez chwilę Morwenna nie mogła uwierzyć własnym oczom. Taki prezent ostatecznie mógł dać starszy brat młodszemu. Ale mężczyzna kobiecie? Co miała odpowiedzieć?
- To… bardzo miłe z twojej strony.
- Wypróbuj – zachęcił. Podniósł tarczę i wyciągnął w jej stronę, czekając, aż założy na ramię skórzane uchwyty. Drewno sporo ważyło, ale jeszcze bardziej przygniatał ją ciężar rozczarowania.
Zmuszając się do uśmiechu, pokiwała głową.
- Dziękuję.
- Pomyślałem, że może ci się przydać – powiedział z zadowoleniem. – Podczas walki.
Opuściła tarczę i spojrzała mu w oczy. Czyżby uwierzył, że stała się miłośniczką wojennego rzemiosła?
- Robercie, nie wybieram się na żadną bitwę.
- Wiem, ale czasami lubisz poćwiczyć.
Zażenowana przymknęła oczy. Jedyną osobą, z którą lubiła ćwiczyć, był Robert. A i wtedy pojedynki stanowiły jedynie pretekst do spędzania czasu z mężczyzną, który jej się podobał. Nie zamierzała zostać wojowniczką, nie potrzebowała tarczy. Nie chciała jednak sprawiać mu przykrości.
- Dziękuję.
Odpowiedział szybkim skinieniem. Patrząc na niego z bliska, zauważyła zmarszczki wokół jego oczu świadczące o zatroskaniu. Sprawiał wrażenie przejętego czekającą go podróżą.
- Kiedy planujesz wyruszyć do Penrith? – spytała.
Oparł się o ścianę boksu.
- Jutro rano. Chcę się przekonać na własne oczy, co tam się dzieje. I może nawet poznać córkę nowego lorda, jeśli się uda.
Ostrze zazdrości znów boleśnie drasnęło serce Morwenny.
- Tak szybko? – Najgorsze było to, że w żaden sposób nie mogła go powstrzymać. Robert zamierzał ją opuścić i prawdopodobnie miała go nigdy więcej nie zobaczyć.
Wyobraźnia podsuwała jej wszystkie okropieństwa, jakie mogły mu się przytrafić. Gdyby ludzie z Penrith rozpoznali Roberta jako prawowitego dziedzica, nowy earl wolałby się go pozbyć. A nawet jeśli Robert wygra turniej, córka earla niekoniecznie zechce go poślubić.
Prawdę mówiąc, Morwenna miała nadzieję, że ta kobieta nie będzie zainteresowana małżeństwem z Robertem. Żałosne… Robert wyrósł na wyjątkowo przystojnego mężczyznę. Silny i opanowany, przyciągał uwagę zręcznością we władaniu mieczem. Uwielbiała patrzeć, jak walczy. Każda kobieta musiała się w nim zakochać.
Mogła jedynie marzyć o tym, by być blisko niego jak najdłużej. Wiadomość o jego planowanym wyjeździe zniszczyła i to marzenie.
- Zamierzam odzyskać moje ziemie – stwierdził z mocą. – Jestem to winien poddanym mojego ojca.
Nie myśląc o tym, co robi, ujęła jego dłonie. Skórę miał ciepłą, na twarzy wyraz żalu, ale powaga spojrzenia zdradzała, że zdaje sobie sprawę z czekających go trudności i zagrożeń. Przypominał jej żołnierza wyruszającego na pole bitwy. Serce jej się ścisnęło, ale starała się zachować pogodną twarz.
Powinna była przewidzieć, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Przez ostatnie dwa lata Robert wiele zdziałał, nie tylko zyskał fizyczną siłę i bojowe umiejętności. Regularnie rozmawiał z wujem, zbierając informacje o dobrach ojca. Morwenna zawsze wyczuwała, że ani na chwilę nie przestał snuć planów odzyskania dziedzictwa.
- Nie chcę, żebyś odchodził – powiedziała cicho. Wiedziała, że znajdzie się w kręgu mężczyzn starających się o zdobycie Penrith i ręki córki earla, a to mogło się wiązać z niebezpieczeństwem.
Uścisnął lekko jej ręce i zaraz puścił.
- Czekałem wystarczająco długo – odparł. – Zachowałem się jak tchórz tamtej nocy, kiedy zaatakowali nas ludzie króla. Słyszałem, że nowy earl uprzykrza życie mieszkańcom Penrith. Muszę się dowiedzieć, co zrobił i jak to naprawić.
Słyszała w jego głosie tęsknotę za tym, by wykazać się honorem. Pragnął odzyskać Penrith. Rozumiała to pragnienie, ale nie chciała, by się narażał.
- Wcześniej nas uwięzili – przypomniała mu spokojnie. – Jeśli tam wrócisz, co powstrzyma nowego lorda Penrith przed zrobieniem tego samego?
Wsparty ramieniem o ścianę boksu odwrócił się twarzą do Morwenny.
- Obecny earl nie miał nic wspólnego z napaścią. Poza tym nie mogę się wiecznie ukrywać, Morwenno. Nie chcę być takim człowiekiem.
Przysunęła się bliżej.
- Ukrywaliśmy się, bo nie mieliśmy wyboru. – Nawet po opuszczeniu opactwa i schronieniu się w zrujnowanej twierdzy, żyli w strachu, że ludzie króla ich odnajdą. Nadal nie wiedzieli, dlaczego ich wtedy aresztowano. Może obecnie nie miało to znaczenia, ale przez dwa lata spali w lodowatej budowli z przeciekającym dachem. Pociechę stanowiło jedynie to, że nikt na nich nie polował. A dla niej to, że była blisko Roberta.
- Teraz mam wybór – stwierdził. – Po to tak pilnie się uczyłem i ćwiczyłem. Jeśli pokonam konkurentów, zdobędę rękę córki earla i Penrith znów będzie należeć do mnie.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Najwyraźniej podjął już ostateczną decyzję. Postrzegał to małżeństwo jako sposób na odzyskanie rodzinnego majątku.
Wiedziałaś, że to nastąpi, podpowiadał jej umysł. I w końcu nadszedł ten moment, którego tak bardzo się bała.
- A co z pozostałymi? – spytała. – Powinniśmy ci towarzyszyć? – Myśl, że miałaby patrzeć na Roberta zalecającego się do innej kobiety, zabolała jak cios sztyletem.
- Nie. Będzie lepiej, jeśli pójdę sam, Morwenno. Nie chcę przyciągać za dużo uwagi.
- Mamy tu czekać?
Pokręcił głową.
- Powinniście odejść i zacząć żyć własnym życiem.
Nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić, choć przecież wiedziała, że nie mogą tu zostać na zawsze. Robert nigdy nie przestał dążyć do powrotu. Ją natomiast przerażała myśl o przyszłości.
- Co mnie czeka, Robercie? – spytała, nie kryjąc trwogi.
- Może znajdziesz kogoś, kogo poślubisz.
Poczuła się nieswojo pod jego uważnym spojrzeniem, bo miała na sobie tunikę i obcisłe rajtuzy pożyczone od brata. Przez drobną sylwetkę wyglądała jak dziecko. Ciemne włosy sama sobie obcięła sztyletem, więc sięgały jej zaledwie do ramion. Do tego była brudna i spocona.
- Żaden mężczyzna mnie nie zechce – powiedziała cicho. A już na pewno nie ten, którego ja bym chciała, dodała w duchu.
Zrobił minę, jakby zamierzał zaprzeczyć, ale nie dopuściła go do głosu.
- Poza tym uważam, że nie powinieneś iść sam do Penrith. To może być niebezpieczne. A jeśli nadal cię szukają?
Drżała o jego bezpieczeństwo, ale bała się też, że córka earla odda mu rękę.
- Nic mi nie będzie, Morwenno. Nawet gdy nie będziesz mnie chronić. – Delikatnie musnął palcami jej policzek, ale w jego głosie wyczuła litość. Miejsce, którego dotknął, zapiekło jak oparzone, rumieniec oblał całą twarz. Tak bardzo żałowała, że nie ma na sobie ładnej sukni albo choćby wstążki we włosach. Robert nie postrzegał jej jak kobiety, dla niego była chudzielcem w męskim stroju.
- Mogłabym pójść z tobą, gdybyś zechciał – zaproponowała niepewnie. – Mogłabym się ukryć miedzy jej damami do towarzystwa.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Chyba będzie lepiej, jeśli od razu się rozstaniemy. Musisz żyć własnym życiem.
Mylił się w tej kwestii. Przez ostatnie lata spędzane w ukryciu czuła się bezpieczna tylko dzięki Robertowi, Brianowi i Piersowi. Otoczona takimi obrońcami, mogła wieść spokojne życie. Choć wiedziała, że nigdy nie dorówna siłą żadnemu z nich, potrafiłaby się obronić, a nawet zabić mężczyznę, gdyby zaszła taka konieczność.
- Nie mam dokąd pójść – wyznała. – Równie dobrze mogę dołączyć do was i pomóc. W końcu Penrith to był kiedyś mój dom.
- Jesteś wolna, Morwenno. Możesz pójść wszędzie, dlaczego miałabyś wracać do Penrith?
Ponieważ ty tam będziesz, pomyślała.
Zdobyła się na kłamstwo, które z trudem przeszło jej przez gardło:
- Może znalazłabym męża wśród mężczyzn, którzy nie zdobędą ręki córki lorda w turnieju.
Robert zmarszczył czoło, ale nie znalazł argumentu, by zaprzeczyć.
Ośmielona Morwenna dodała więc:
- Jest jeszcze coś, co powinieneś wziąć pod uwagę, Robercie. Czy ty w ogóle wiesz, jak się zalecać do kobiety?
- Właściwie nie – przyznał. – Ale wystarczy, że wygram turniej. – Odruchowo wsparł dłoń na rękojeści miecza przypasanego do boku.
- Naprawdę w to wierzysz? – Morwenna uniosła brwi. – Mówiłeś, że nowy lord Penrith dał córce prawo wyboru, prawda? Wygrana nie wystarczy, będziesz musiał zrobić znacznie więcej, żeby zgodziła się na małżeństwo. – Wyprostowała plecy. – Nie, idę z tobą. Będziesz potrzebował mojej pomocy. Piers i Brian też mogą się przydać.
Robert pokręcił głową.
- Piers pójdzie tam, dokąd poprowadzi go los. Nie zamierza mi pomagać. Musi zadbać o własne sprawy. – Przyrodni bracia stali się sprzymierzeńcami nie do końca wolnymi od wzajemnej niechęci. O przyjaźni między nimi raczej nie mogło być mowy. Przez rok walczyli z sobą, by w końcu niechętnie przyznać, że posiadają takie same umiejętności bojowe.
Morwenna, nie słysząc bezpośredniej odmowy, tym mocniej uczepiła się nadziei.
- Powiem Brianowi, żeby spakował swoje rzeczy.
- Jesteś pewna, że chcesz wrócić do Penrith? – spytał, nie kryjąc wątpliwości.
Morwennie wcale nie chodziło o Penrith. Nic tam na nią nie czekało. Ani rodzina, ani dom, jedynie pustka życia, jakiego nie chciała. Jednak zmierzał tam mężczyzna, którego pragnęła, dlatego pragnęła przedłużyć wspólny czas.
Uniosła podbródek i przyjrzała się Robertowi, a potem uniosła drewnianą tarczę i oznajmiła:
- Wyruszamy jutro. Razem.
Gdyby znalazła w sobie dość odwagi, otworzyłaby przed nim serce, zanim będzie za późno.

Droga do Penrith zajęła im tylko jeden dzień. Mieli jednego konia, więc Robert i Brian na zmianę szli pieszo, podczas gdy Morwenna jechała wierzchem. Wzięli niewiele dobytku, nie licząc zbroi i broni. Brian wyrósł ze wszystkich ubrań, więc Robert i Piers dali mu, co mogli.
Wszyscy troje wyglądali skromnie, Robert ukrył kolczugę pod wierzchnim odzieniem. Specjalnie się postarał, żeby tego dnia wyglądać na poddanego. Miecz, przywiązany do pleców, również skrył pod opończą. Chciał obejrzeć swoją posiadłość, zobaczyć, co się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat.
Już z daleka dostrzegł, że mury głównego zamku zostały odbudowane. Wuj wprawdzie mu o tym wspominał, ale mimo wszystko dziwnie było patrzeć na spojone zaprawą kamienie po tym, jak widział poprzednie drewniane ściany całkowicie spalone. Choć niechętnie, musiał w duchu przyznać, że nowy lord Penrith dokonał całkiem sensownych ulepszeń.
Osłaniając oczy przed słońcem, patrzył na zboże dojrzewające na polach. Uświadomił sobie, że ich koń przyciągnie uwagę, więc wprowadził zwierzę do pobliskiego lasu i przywiązał do drzewa przy strumieniu.
- Będzie tu bezpieczny, dopóki nie wrócimy – powiedział do stojących obok Morwenny i Briana.
- Zostanę z nim – zaproponował Brian.
Robert przeniósł wzrok na Morwennę, która w odpowiedzi szybko pokręciła głową.
- Ja jadę z tobą.
Nie chciał jej narażać na niebezpieczeństwo, ale przyszło mu do głowy, że idąc razem, nie będą postrzegani jako zagrożenie. Skinieniem podziękował jej bratu.
Jednak po wyjściu z lasu znów opadł go niepokój. Po chwili zwrócił się do Morwenny, wyraźnie zatroskany:
- Jak się czuje twój brat? Sprawia wrażenie smutnego.
Morwenna utkwiła wzrok w jakimś dalekim punkcie. Stwierdziła szorstko:
- Czuje się winny tego, co spotkało naszego ojca tamtej nocy.
Robert wyczuł, że dziewczyna wiele przed nim ukrywa, ale nie domagał się szczegółów. Chłopiec trenował równie wytrwale jak ona, ale w jego walce była jakaś nienaturalna sztywność, jakby wątpił w swoje możliwości. A może tak przejawiała się skrywana wściekłość.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel