Ważniejsze niż adrenalina
Przedstawiamy "Ważniejsze niż adrenalina" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Abby boleśnie przeżyła rozstanie z Tomem. On uwielbiał ryzyko i nie zamierzał z niego rezygnować, ona zaś nie była w stanie znieść życia w ciągłym stresie. Wyjechała na niewielką wyspę, nie mówiąc Tomowi, że jest w ciąży. Kilka lat później Tom spotyka Abby. Jest wstrząśnięty odkryciem, że ma syna. Zaczyna rozumieć, że sens życiu nadaje nie adrenalina, ale miłość. Tylko jak przekonać Abby, że się zmienił?
Fragment książki
- Abby, co tam widzisz ciekawego?
- Nic. – Abigail Miller odwróciła wzrok od okna i z przepraszającym uśmiechem spojrzała na kobietę, która zadała to pytanie.
Nie do końca odpowiadało to prawdzie. Za oknem gabinetu w ośrodku zdrowia na wyspie Kaimotu było mnóstwo interesujących widoków. Nowoczesny ośrodek, w którym znajdowały się gabinety zabiegowe oraz poradnia, przylegał do szpitala mieszczącego się w starym budynku wzniesionym z drewna wiele lat wcześniej.
Ze wzgórza, na którym stał ten kompleks, rozciągała się przepiękna panorama miasteczka z niewielkim portem, kipiącymi zielenią zboczami wygasłego wulkanu oraz bezkresem oceanu.
Tego pięknego jesiennego dnia Abby mogła podziwiać za oknem choćby lazur nieba, szmaragd oceanu i złocistą plażę graniczącą z aleją drzew pohutukawa. Widziała nawet ich czerwone kwiaty, które tego roku trzymały się wyjątkowo długo. Albo ludzi na głównej ulicy. Spacerowali, robili zakupy, rozmawiali, nie spiesząc się, czasami nawet przystając, by powąchać róże.
Naprawdę piękny widok, ale Abby oglądała go dzień w dzień od ponad pięciu lat. Nic nie usprawiedliwia podziwiania widoków w godzinach pracy. Zwłaszcza teraz, kiedy poczekalnia pęka w szwach, a jedyny lekarz na wyspie, doktor Ben McMahon, wyjechał do pacjenta.
Od dłuższego czasu namawiała młode matki, by stawiły się z dziećmi w poradni, ponieważ bardzo jej zależało, żeby każde niemowlę i każdy przedszkolak został w porę zaszczepiony. Wzięła sobie za punkt honoru, by akcja przebiegła sprawnie. Nie chciała, żeby Ben po powrocie zastał w poradni chaos.
Ruth stawiła się z sześciotygodniową Daisy oraz Blakiem, bardzo ruchliwym dwulatkiem, który teraz usiłował wdrapać się na leżankę.
- Chcesz tu usiąść? – zapytała Abby, biorąc malca na ręce i sadzając. – Nie ruszaj się, dobrze? Bo jak spadniesz, to oboje będziemy mieli kłopoty.
Blake już dawno powinien zostać zaszczepiony przeciwko takim groźnym dla dzieci chorobom jak odra, świnka i ospa wietrzna, a małą Daisy czekało szczepienie przeciwko polio w postaci kropli i zastrzyku.
W tej chwili Blake szeroko się uśmiechał, ale, niestety, za chwilę będzie płakał. Sprawianie dzieciom bólu nie jest przyjemne, nawet jeśli się to robi dla ich dobra. Na szczęście takie maluchy można pocieszyć kolorową naklejką z napisem „Jestem dzielny!” i żelkowym bezcukrowym robalem.
Być może to niechęć do zadawania bólu sprawiła, że widok za oknem wydał jej się aż tak ciekawy.
Ale czy tylko o to chodzi? Jako doświadczona pielęgniarka umiała oddzielić emocje od spraw zawodowych. Więc skąd ten niepokój?
Jeszcze raz ze ściągniętymi brwiami zerknęła za okno, po czym ruszyła do lodówki po szczepionki.
Teraz do okna podeszła Ruth z małą Daisy na rękach. Ona też ściągnęła brwi.
- Masz rację – powiedziała. – Coś jest nie tak.
- Też to czujesz? – Abby ogrzewała w dłoniach fiolki, by zastrzyki były mniej bolesne. – Coś wisi w powietrzu, prawda?
- Ale nie widać nic szczególnego.
- Właśnie. Podobne uczucie, jak się człowiek wybiera na urlop i w samolocie nagle zaczyna się niepokoić, czy wyłączył żelazko albo czy pozakręcał krany.
- Żelazko to nie moje zmartwienie! – roześmiała się Ruth. – W moim domu się nie prasuje.
Śmiech nieco rozładował napięcie.
- Moja mama stale powtarzała, że za bardzo się martwię – wyznała Abby. – Że jestem szczęśliwa tylko wtedy, kiedy mam się czym martwić, a jak nie mam powodu do zmartwienia, to zawsze coś wymyślę.
Tym razem odpowiadało to prawdzie. Tak, niezaprzeczalnie jest specjalistką od wynajdowania powodów, by mieć złe przeczucia. Ćwiczy umysł w tej grze od trzeciego roku życia.
Wyobrazić sobie jakąś katastrofę, a potem robić wszystko, żeby do niej nie doszło.
Czy nie dlatego zamieszkała na Kaimotu?
Dlaczego nawet nie spróbowała zatrzymać mężczyzny, o którym wiedziała, że jest miłością jej życia?
- Może to przez te wstrząsy sprzed kilku tygodni? – zastanawiała się Ruth. – Zaniepokoiły wszystkich, a oliwy do ognia dolewały przepowiednie Squida, że nadchodzi koniec świata. Wielu się to nie podoba, bo wypłoszył z wyspy ostatnich wczasowiczów.
- A skończyło się na lekkim drżeniu kilka dni temu – zauważyła ze śmiechem Abby. – Niektórzy nawet go nie zauważyli. Podobno nieźle się Squidowi dostało za taką przepowiednię.
- Ale się odgrażał, że jeszcze tego pożałują.
Abby pokręciła głową. Nawet ten silniejszy z dwóch wstrząsów był ledwie zauważalny. Zdecydowanie zbyt słaby, by się przejmować opowieściami Squida Daviesa, najstarszego rybaka na wyspie, o trzęsieniu ziemi o niespotykanej sile, które przeżył jego dziadek.
Tym razem ziemia ledwie zadrżała. Zna to każdy, kto się wychował w Nowej Zelandii.
- Jack opowiadał, że następnego dnia w szkole było bardzo fajnie, bo ćwiczyli procedury na wypadek wstrząsów – powiedziała Abby. – Myślę, że kiedy polecono dzieciakom chować się pod ławkami, wszystkie potraktowały to jak zabawę.
Otworzyła pierwszą ampułkę.
- Aha... – Ruth kiwała głową. – To o to chodzi...
- O co?
- To dlatego jesteś niespokojna...
Abby znieruchomiała ze strzykawką w ręce, czekając, aż Ruth rozwinie wątek.
- Jack poszedł do zerówki, a to twój jedynak. Ćwiczyłam to. Nie przestawałam się zastanawiać, czy ktoś inny potrafi zaopiekować się moim dzieckiem tak jak ja.
- Pracuję, odkąd Jack skończył trzy lata. Większą część życia spędził w przedszkolu.
- Tak, ale dziś pojechał na pierwszą szkolną wycieczkę. Moje dzieci też pojechały. Rano piechotą do wraku statku, potem piknik, a na koniec autobusem szkolnym do starej kopalni miedzi, tak?
- Uhm. – Abby przygryzła wargę. – Miałam ochotę z nimi pojechać, ale dużo wcześniej przygotowałam tę akcję szczepień i nie mogłam jej przełożyć.
Tak, Ruth ma rację. To niepokój o synka sprawia, że jest taka podminowana.
Westchnęła po części z ulgą, po części z rozdrażnieniem. Wystarczy.
Z korytarza dobiegał płacz dziecka. Oby czekającym wystarczyło cierpliwości. Nieźle się natrudziła, przekonując rodziców w szkołach i przedszkolach, więc byłoby przykro, gdyby teraz się rozmyślili.
Hannah, młodsza siostra Bena, zobowiązała się pilnować tych dzieci i organizować im zajęcia, ale siedemnastoletnia dziewczyna niewiele może zrobić dla tak licznej gromadki.
Akcja Abby była skierowana właśnie do takich osób jak Ruth. Oddalona od stałego lądu wyspa Kaimotu przyciągała amatorów alternatywnego stylu życia. Ruth wraz z mężem Damienem i sześciorgiem dzieci mieszkali w zaadaptowanym wagonie kolejowym na skraju buszu. Byli samowystarczalni, dorabiając wyrobami ceramicznymi, które w okresie wakacji sprzedawali turystom.
Byli zaciekłymi wrogami szczepień, ale rok wcześniej najedli się strachu, kiedy jedno z ich starszych dzieci musiało być w trybie nagłym ewakuowane do szpitala w Auckland z powodu powikłań po przejściu odry.
Całe szczęście, że Kaimotu dzieli od stałego lądu stosunkowo niewielka odległość i ewakuacja jest możliwa.
Sprowadziwszy się na wyspę, Abby była w pierwszym trymestrze ciąży. Że obawiała się przeróżnych komplikacji, to mało powiedziane. Wiedza medyczna w połączeniu z wybujałą wyobraźnią to idealna pożywka dla obsesji.
Na duchu podniosły ją umiejętności doktora McMahona oraz wyposażenie szpitala przygotowanego na nagłe wypadki czy stabilizację pacjenta do ewakuacji. Odległość dzielącą od Auckland można pokonać małym samolotem lub śmigłowcem. Poza tym na wyspie nie brakowało prywatnych samolotów, gdyby śmigłowiec ratowniczy był zaangażowany gdzie indziej.
Z powodu urzekającej scenerii oraz ekskluzywnej bazy noclegowej Kaimotu stało się ulubionym miejscem nowożeńców.
Jak należało się spodziewać, ukłucie sprawiło, że mała Daisy rozpłakała się wniebogłosy. Na widok drżącej bródki Blake’a Abby westchnęła. Dlaczego nie zaczęła od niego? Daisy jest za mała, by się zorientować, że pielęgniarka torturuje małe dzieci.
Żeby małą ukoić, Ruth przystawiła ją do piersi. Abby tymczasem sięgnęła po słoik z żelkowymi dżdżownicami, by postawić go na brzegu biurka.
- La mnie? – zapytał chłopiec tonem pełnym nadziei.
- Za chwilę.
- Nie! – wrzasnął Blake. – Zalas!
Uśmiechnęła się, mimo że napięcie rosło. Gdy brała do ręki jego kartę szczepień, jej wzrok padł na fotografię stojącą przy telefonie. Zalała ją fala ciepła. Uczucie miłości do synka zawsze ją uspokajało. Przeprowadziła się na Kaimotu, by zagwarantować mu bezpieczeństwo i jak najlepszy start w życiu.
Super, że wybrał się na prawdziwą „męską” wyprawę z chłopcami z klasy, pod opieką nauczycieli oraz innych rodziców. Nie zgubi się, nie utopi ani nie wpadnie do szybu w opuszczonej kopalni. To głupie, że takie scenariusze przychodzą jej do głowy, ale tkwiły w niej, odkąd Jack zaczął być mobilny i wpakował się w pierwsze tarapaty, co dobitnie jej uzmysłowiło, jak wiele może w przyszłości sprawiać kłopotów.
Nie musi patrzeć na tę fotografię, by jej przypominała, co dzień w dzień nie daje jej spokoju. To nie tylko podobieństwo, ale cała osobowość.
Jack to wykapany ojciec. Człowiek, którego tak bardzo pokochała. Człowiek, którego postanowiła rzucić.