Weekend z chirurgiem (ebook)
Ryder i McKenzie są lekarzami w szpitalu w Seattle. Ich współpraca zawodowa układa się nieźle, choć McKenzie odnosi wrażenie, że prywatnie Ryder jej unika. Gdy otrzymuje zaproszenie na ślub kuzynki w Nashville, ma problem. Właśnie rozstała się z narzeczonym, proponuje więc Ryderowi, by poleciał razem z nią i odegrał rolę jej adoratora. O dziwo Ryder się zgadza. Rodzina jest nim oczarowana, oboje coraz lepiej udają zakochaną parę. Po powrocie do Seattle McKenzie chętnie przedłużyłaby ich przygodę, Ryder jednak znów traktuje ją z dystansem. Tym razem McKenzie postanawia zapytać go o przyczynę...
Fragment książki
Porzucona… Jak Paul mógł ją porzucić?
Doktor McKenzie Wilkes wpatrywała się w ekran telefonu, nie mogąc uwierzyć w to, co na nim widzi.
Została porzucona, a w dodatku poprzez esemesa. Czy to możliwe? Czyżby Paul uznał, że nie zasługuje nawet na pożegnalną rozmowę? I to po dwóch latach zapewnień o dozgonnej miłości?
Clay, jej poprzedni adorator, zdobył się przynajmniej na to, by zerwać z nią w trakcie bezpośredniego spotkania, nie sięgał po technologię.
Wiedziała, że Paul usiłował się z nią porozumieć poprzedniego wieczoru, bo znalazła w telefonie jego numer. Ale podczas nocnego dyżuru była tak przytłoczona pracą, że odczytała tę wiadomość dopiero po północy.
O czym chciał z nią rozmawiać? Czyżby chciał jej powiedzieć, że jej już nie kocha i pragnie zakończyć związek?
Zagryzła wargi, nie odrywając wzroku od ekranu. Wiedziała, że nie może ulec emocjom i wybuchnąć płaczem. Musi wejść do Dziecięcego Szpitala Kardiologicznego miasta Seattle i zachować pogodny wyraz twarzy. Uważała to za swój obowiązek wobec małych pacjentów i członków ich rodzin, którzy musieli się zmagać ze znacznie poważniejszymi nieszczęściami niż ona.
Te dzieci mają prawo przeżywać załamanie zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Ale w większości przypadków, po pierwszym szoku wywołanym chorobą, znosiły swój los bardzo dzielnie. Musiała więc zapanować nad sobą, choć miała ochotę wrócić do domu, dowlec się do łóżka i wypłakać wszystkie łzy.
Jest jednak potrzebna swoim podopiecznym.
Kochała zawód kardiologa dziecięcego i dbała o małych pacjentów. Gdy któryś z nich przeżywał pogorszenie stanu zdrowia, bez wahania przedłużała godziny pracy i brała dodatkowe dyżury.
Myślała, że Paul rozumie jej postawę, a nawet ją podziela. Być może się myliła. Pracował w komputerowej sieci handlowej. Jego klientom nie zagraża śmierć.
Jeszcze silniej zagryzła wargi, mając nadzieję, że ból zagłuszy tępy łomot serca.
Paul ją kochał. W ciągu minionych dwóch lat mówił jej to setki, nie, tysiące razy. Jak mógł odkryć nagle, że oddalili się od siebie i nie łączy ich już wspólnota poglądów oraz celów?
Wiązała z jego osobą swoje życiowe plany. Zakładała, że niedługo się pobiorą, że założą rodzinę i dożyją wspólnie szczęśliwej starości.
A przecież przeżyła już raz podobne rozczarowanie, gdy Clay, którego poznała na pierwszym roku studiów, zerwał ich siedmioletni związek, oświadczając, że dostał posadę w Bostonie i nie widzi dla niej miejsca w swoim nowym życiu.
Do tej pory czuła na grzbiecie ciarki, kiedy przypominała sobie upokarzające współczucie, jakie okazywała jej wówczas najbliższa rodzina. Musiała wtedy znosić nie tylko własny ból, lecz również żałosne poczynania matki, która usiłowała przedstawiać jej kolejnych młodych mężczyzn.
Musiała się usamodzielnić. Propozycja objęcia stanowiska w Seattle spadła jej jak z nieba.
Teraz czekał ją kolejny wstrząs emocjonalny. Może jeszcze cięższy niż ten pierwszy. Za niecały miesiąc miała jechać do rodzinnego stanu Tennessee, po raz pierwszy od czasu wyprowadzki, żeby być druhną na ślubie swojej bliskiej kuzynki. Obie z Revą już dawno obiecały sobie, że uświetnią w ten sposób swoje ceremonie. McKenzie zastanawiała się nawet, czy Paul nie wykorzysta wspólnej podróży jako okazji do oświadczyn.
Teraz już znała odpowiedź na to pytanie.
Po co dawała matce do zrozumienia, że ich ślub jest kwestią czasu? Przecież zachowała się jak człowiek, który usiłuje gasić pożar, lejąc benzynę do ognia!
Wiedziała, że nie może zjawić się samotnie na ślubie Jeremy’ego i Revy, bo wtedy matka będzie się czuła w obowiązku zachęcać wszystkich młodych mężczyzn do zawarcia z nią bliższej znajomości, oczywiście informując ich o tym, że została po raz kolejny porzucona.
Zacisnęła w dłoni telefon. Paul zakończył ich znajomość, dając jej do zrozumienia, że jego uczucia wygasły… o ile kiedykolwiek płonęły jasnym blaskiem.
Ona też nie darzyła go szaleńczą miłością, o jakiej czytała w książkach dla panienek. Ale dobrze się czuła w jego towarzystwie i była zadowolona z ich związku, wiedząc dobrze, że nie może marzyć o księciu z bajki.
Ich wzajemne stosunki były tak krzepiące jak kubek gorącego kakao w chłodny wieczór typowy dla klimatu Seattle. Paul był człowiekiem odpowiedzialnym i potrafił ją uszczęśliwić, a przede wszystkim utwierdzić w przekonaniu, że jest kochana i potrzebna.
Zdała sobie sprawę, że się trzęsie i stoi jak wmurowana w miejscu, w którym przeczytała esemesa tuż po przekroczeniu bramy szpitala.
Ruszyła w stronę swojego gabinetu, ale poczuła nagły zawrót głowy, więc zatrzymała się, by przycisnąć czoło do chłodnej ściany korytarza.
Wiedziała, że przeżyje rozstanie z Paulem. Ale przerażało ją to, że będzie musiała samotnie uczestniczyć w weselu Revy, znosząc pełne współczucia spojrzenia innych uczestników uroczystości i ignorować komentarze wypowiadane szeptem za jej plecami.
Przypomniała sobie słowa matki zapewniającej ją wielokrotnie, że nie może doczekać się momentu, w którym pozna kandydata na męża córki. Na myśl o tym poczuła kolejny zawrót głowy i silne mdłości.
Usłyszała za plecami głośne chrząknięcie, więc odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z doktorem Ryderem Andrewsem. Widząc jego zmarszczone brwi, zaczerwieniła się jak nastolatka.
Dlaczego Ryder musi być świadkiem jej chwili słabości? Dlaczego właśnie on?
W jego obecności zawsze czuła przyspieszone bicie serca i ucisk w żołądku. Choć stosunki między nimi układały się nieźle, zawsze budził w niej kompleks niższości. Bądź co bądź był znakomitym kardiochirurgiem, a ona dopiero niedawno skończyła staż.
Zawsze trochę się go bała, co w tej sytuacji można było uznać za naturalne, ale jej lęk z niewiadomych przyczyn zabarwiało lekkie poczucie winy.
Jego towarzystwo zawsze ją trochę krępowało. Nawet wtedy, gdy okazywał jej odrobinę zainteresowania.
- Czy dobrze się czujesz?
Z trudem powstrzymała kolejny atak łez. Czy ten dzień może stać się jeszcze gorszy? Marzyła o tym, by wrócić do domu i zacząć go od nowa. Żeby nie było w nim miejsca ani na kończącego znajomość esemesa, ani na spotkanie z niezbyt przyjaznym przełożonym.
- Nic mi nie jest – skłamała, nie zamierzając zwierzać się Ryderowi ze swoich bolesnych przeżyć.
Poczuła na sobie badawcze spojrzenie jego piwnych oczu. Spojrzenie, którego unikała, gdyż zawsze miała wrażenie, że przenika ją na wylot.
On doskonale wie, że skłamała, pomyślała z niechęcią. Dlaczego właśnie on musiał się tu znaleźć?
Zawsze miała wrażenie, że ten wybitny specjalista w dziedzinie kardiochirurgii dziecięcej wcale za nią nie przepada. I nie była pewna, czy ona sama darzy go sympatią. W jego towarzystwie czuła się zestresowana, traciła pewność siebie i często mówiła coś głupiego.
Na początku znajomości Ryder traktował ją przyjaźnie. Uśmiechał się do niej życzliwie i wciągał ją w żartobliwe pogaduszki. Polubiła go więc i miała nadzieję, że ich stosunki ułożą się jak najlepiej. Lecz niedługo później Ryder zmienił się nie do poznania. Nie okazywał jej wrogości, ale zaczął ograniczać ich kontakty zawodowe do minimum.
Gdy ich drogi się krzyżowały, wyczuwała w nim napięcie, którego przyczyny wydawały jej się niezrozumiałe. Nigdy nie zrobiła ani nie powiedziała świadomie niczego, co mogłoby go dotknąć. Kiedyś zebrała się nawet na odwagę i spytała go o źródło tej niechęci. Odparł, że nie ma do niej żadnych pretensji, ale nadal jej unikał, a ona po jakimś czasie zaczęła odpłacać mu tym samym. Zdawała sobie sprawę, być może jest przewrażliwiona, ale zawsze czuła się przy nim nieswojo.
Tak jak teraz.
Przenikliwe spojrzenie jego oczu podsunęło jej absurdalne podejrzenie, że Ryder zna już decyzję Paula, a co więcej nie może zrozumieć, dlaczego były adorator wytrzymał z nią tak długo.
- Nie wyglądasz dobrze – powiedział niepotrzebnie Ryder. – Czy chcesz, żebym przyniósł ci szklankę wody albo wezwał kogoś, kto się tobą zajmie?
Tego jeszcze brakowało, pomyślała z przerażeniem, próbując nad sobą zapanować.
- Nic mi nie jest, dam sobie radę – odparła, przekonana o słuszności tej zapowiedzi. Skoro zniosła rozstanie z Clayem, pogodzi się jakoś z odejściem Paula.
Zwłaszcza że przestał ją kochać.
Czyżby była skazana na to, że pojawiający się w jej życiu mężczyźni zawsze będą ją porzucać?
- Przepraszam cię, ale muszę załatwić kilka spraw, zanim zacznę dyżur – mruknęła, chcąc zniknąć z pola jego widzenia i spokojnie wypłakać się w zaciszu gabinetu.
Odeszła szybkim krokiem, zanim zrobi coś, co narazi ją na jeszcze większe upokorzenie. Dopiero po chwili odwróciła głowę i odkryła, że Ryder stoi w tym samym miejscu, w którym go zostawiła. Nie poruszył się, ale patrzył na nią ze ściągniętymi brwiami. Wydawał się pogrążony w niewesołych myślach.
Uniosła wysoko głowę, wkroczyła do gabinetu, zatrzasnęła drzwi, oparła się o nie i wybuchnęła głośnym płaczem.
Doktor Ryder Andrews wpatrywał się w zamknięte drzwi gabinetu koleżanki, walcząc z natłokiem myśli podsuwających mu różne wersje działania.
Odejdź, nakazał sobie. Przecież widzisz, że ona nie zamierza ci się zwierzać. I wiesz, że nie powinieneś się wtrącać do jej spraw.
Kiedy się poznali, wzbudziła jego zainteresowanie graniczące wprost z zachwytem. Gdy jednak odkrył, że jest związana z innym, stłumił w sobie te uczucia i starał się jej unikać, by nie doprowadzić do jakichś komplikacji. Ale tego ranka jej stan wydał mu się niepokojący.
Kiedy oderwała czoło od ściany, zauważył, że jest bardzo blada i ma szklisty wzrok. Że wygląda jak osoba poważnie chora.
Odejdź, podpowiadał mu zdrowy rozsądek.
Zdawał sobie jednak sprawę, że nie może zostawić jej bez opieki. Był lekarzem, a ona najwyraźniej nie czuła się dobrze. Od pewnego czasu starał się jej unikać, ale nie mógł zignorować niepokojącego stanu zdrowia koleżanki z pracy.
Przyszło mu do głowy, że może nie zdążyła zjeść śniadania, więc po prostu zasłabła z głodu. Udał się więc do bufetu i kupił szklankę wody oraz paczkę herbatników.
Postanowił zachować się jak dobry kolega. Zanieść jej wodę i upewnić się, że nie dolega jej nic poważnego. A potem odejść, nie okazując większego zainteresowania jej samopoczuciem.
Gdy zapukał do drzwi jej gabinetu, nie usłyszał żadnej odpowiedzi.
- Przyniosłem ci szklankę wody i kilka herbatników! – zawołał w kierunku zamkniętych drzwi.
Żadnej reakcji.
Zapukał ponownie.
Nic.
Odwrócił się na pięcie, by odejść. Ona najwyraźniej nie chce z nim rozmawiać. Spełnił swój obowiązek, usiłował okazać jej odrobinę zainteresowania, a ona nie zadała sobie nawet trudu, by jakoś zareagować na jego życzliwy gest.
Nagle przyszło mu do głowy, że może McKenzie nie jest w stanie otworzyć drzwi. Że może po wejściu do gabinetu straciła nagle przytomność. Przecież wyglądała na osobę, której coś dolega.
Ponownie zapukał do drzwi. Tym razem głośniej.
Cisza.
- McKenzie, otwórz! – Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że nie może odejść. Musi się przekonać, że jej życiu nic nie zagraża, nawet gdyby miało go to narazić na oskarżenie o panikarstwo.
Drzwi gabinetu mogły być zamknięte na klucz. A to zmusiłoby go do ich wyłamania lub wezwania pomocy.
- Jeśli nie otworzysz, wejdę do pokoju, bo nie wiem, czy nie leżysz nieprzytomna na podłodze.
Czy ten Ryder oszalał? - zastanawiała się McKenzie, unosząc głowę i usiłując zebrać myśli. Przecież od miesięcy ją ignoruje, a teraz nagle zaczyna się interesować jej stanem zdrowia.
- Odejdź! – zawołała.
- Przyniosłem ci wodę i herbatniki!
- Możesz je zjeść! – wrzasnęła, zdając sobie sprawę, że woda i herbatniki nie rozwiążą jej problemów.
- Nie odejdę, dopóki nie będę pewny, że jesteś w dobrej formie.
W dobrej formie…To może trochę potrwać, pomyślała.
- Nie odejdę, dopóki nie otworzysz – oznajmił Ryder
Wytarła oczy, odetchnęła głęboko i jakimś cudem odzyskała panowanie nad sobą.
- Co ci przyszło do głowy? – spytała, otwierając drzwi na oścież.
Wiedziała, że zachowuje się wrednie, ale Ryder natrętnie wtrąca się do jej spraw, i to właśnie w chwili, w której bardzo potrzebowała samotności.
Zaskoczony jej reakcją, podał jej szklankę z wodą i herbatniki, a potem obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytał łagodnym tonem, rozładowując jej sztuczną agresywność.
- Ja… Nie, nie możesz nic zrobić – odparła cicho. – Nocny dyżur był bardzo męczący, a dziś rano zwaliły się na mnie liczne problemy. Dziękuję za wodę i herbatniki.
Nie miała najmniejszej ochoty na nowy związek. Nie chciała poznawać żadnych młodych mężczyzn, nie chciała nawiązywać nowych związków, nie chciała się narażać na kolejne rozczarowania.
Właśnie dlatego zasiadła pewnego dnia w dyżurce kardiologii dziecięcej przed komputerem i znalazła w nim hasło: „Godne zaufania osoby do towarzystwa”.
Postanowiła wynająć w Seattle jakiegoś młodego człowieka, który poleci z nią do Tennessee i będzie udawał jej adoratora. Zdawała sobie sprawę, że naraziłaby się na znacznie mniejsze wydatki, korzystając z usług agencji funkcjonującej w Nashville, ale sama myśl o tym, iż któryś z jej krewnych mógłby przypadkiem odkryć prawdę, budziła w niej przerażenie. Miała zamiar ujawnić prawdę dopiero po ślubie kuzynki i swoim powrocie do Seattle.
Nagle usłyszała odgłos otwieranych drzwi, więc zerknęła w ich kierunku i ujrzała stojącego w nich Rydera.
Pospiesznie zmniejszyła widok wyświetlanej strony i spojrzała na niego, czując, że się czerwieni.
Ryder oparł się o framugę, zmarszczył brwi i obrzucił ją badawczym wzrokiem.
- Czy mam rację, podejrzewając, że coś się popsuło między tobą a tym facetem, z którym się spotykałaś? – spytał obcesowo.
Co on tutaj robi? – pomyślała. Ma prawo przebywać w tej dyżurce, ale zawsze dotąd okazywał jej niechęć i starał się unikać jej towarzystwa.
- Można tak powiedzieć – odparła, biorąc głęboki oddech i unikając jego spojrzenia.
Nie była pewna, czy Ryder nie przyłapał jej na poszukiwaniu w komputerze mężczyzny, którego mogłaby zabrać na ślub kuzynki. Myśl o tym, że odkrył jej tajemnicę, przyprawiała ją o wstyd.
- Myślałem, że wasz układ ma charakter długodystansowy – oznajmił, przyglądając się jej tak uważnie, jakby usiłował zgłębić jakąś wielką tajemnicę.
McKenzie westchnęła. W ubiegłym tygodniu Ryder był świadkiem jej rozpaczy, a teraz przyłapał ją na przeglądaniu ofert agencji zapewniających towarzystwo osobom samotnym. Wiedziała, że prawda, tak czy owak, wyjdzie wkrótce na jaw.
- Tak się wydawało, ale sytuacja uległa zmianie – mruknęła, wzruszając ramionami.
Chciała mu pokazać, że ta sprawa nie ma dla niej większego znaczenia, mimo że niemal przez cały ubiegły tydzień analizowała swoje słabe strony i próbowała odkryć przyczyny, z których wszyscy ważni dla niej mężczyźni, prędzej czy później ją porzucali.
- No i chwała Bogu. On do ciebie nie pasował.
Jego nieoczekiwana uwaga całkowicie ją zaskoczyła. Obaj mężczyźni spotkali się w jej obecności zaledwie kilka razy i nigdy dłużej z sobą nie rozmawiali. Dlaczego więc Ryder uważa, że Paul nie był dla niej odpowiednim mężczyzną?
- On jest dobrym człowiekiem i zrobię wszystko, żeby do mnie wrócił – mruknęła i natychmiast zdała sobie sprawę, że niechcący wyraziła głośno swoje uczucia.
Dlaczego to zrobiła? Owszem, była w nim chyba zakochana i zamierzała za niego wyjść, ale od czasu tego nieszczęsnego esemesa wcale z nim nie rozmawiała. Więc dlaczego powiedziała, że będzie walczyć o jego względy?
- Więc to nie ty zakończyłaś ten związek? – spytał z niedowierzaniem, a ona nagle zdała sobie sprawę, że nigdy z żadnym mężczyzną nie zerwała.
Ryder oderwał się od futryny i wszedł do pokoju, a ona poczuła przyspieszone bicie serca. Miała ochotę zniknąć. Po prostu rozwiać się w powietrzu.
- Czy robisz to, żeby wzbudzić w nim zazdrość? – spytał, wskazując ekran, z którego nie zniknęły jeszcze informacje dotyczące możliwości wynajęcia towarzysza na wieczór.
Prawdę mówiąc, nie myślała w ogóle o tym aspekcie sprawy, ale nie zamierzała wtajemniczać Rydera we wszystkie zawiłości swojej sytuacji. A w tym momencie przyszło jej do głowy, że kiedy Paul zobaczy, jak dobrze daje sobie radę bez niego, pożałuje swojego kroku i ich stosunki wrócą do normy.
- Więc naprawdę masz zamiar to zrobić? – spytał Ryder, szeroko otwierając oczy. – Wynająć faceta do towarzystwa, żeby wzbudzić zazdrość byłego chłopaka?
Zdawała sobie sprawę, że jej postępowanie wydaje się absurdalne, ale nie miała ochoty mu tłumaczyć, że nie może pojawić się samotnie na ślubie kuzynki.
- To nie twój interes, więc nie będę niczego ci wyjaśniać – oznajmiła. A potem pod wpływem jakiegoś impulsu dodała: - Chyba że jesteś gotów zostać na weekend moim narzeczonym.