Wrogów trzymaj blisko / Plaża, słońce, seks
Przedstawiamy "Wrogów trzymaj blisko" oraz "Plaża, słońce, seks", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.
Ich znajomość zaczęła się od spotkania w hotelowym barze i nocy wypełnionej najlepszym w świecie seksem. Potem, gdy Aly zawitała do posiadłości jego bogatej babki, przez długi czas prowadzili wojnę na epitety. Merrick widzi w niej oszustkę…
Melanie zaplanowała wakacje, by uratować związek z Ianem. Ciepły wiatr, plaża, luksusowy hotel – czy można sobie wyobrazić coś bardziej romantycznego? Tyle że Ian w ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu. Jego miejsce w samolocie zajął Hunter…
Fragment książki
To był pierwszy raz, gdy Aly Garwood zdecydowała się spędzić noc z nieznajomym. Merrick okazał się cudownym kochankiem. Nie tylko pytał ją o zgodę, ilekroć inicjował nowe pieszczoty, które zresztą przyjmowała z radością, ale traktował ją jak swoją ukochaną, a nie dziewczynę na jedną noc. Całował wszystkie zakamarki jej ciała. Nie zapytał, skąd się wzięła blizna, dotykał wargami jej brzegów, po czym przeniósł się niżej. Seks z nim wzniósł ją na takie szczyty rozkoszy, jakich wcześniej nie doświadczyła, a jednocześnie przez cały czas czuła się bezpieczna.
Bez dwóch zdań, najlepszy seks w życiu.
Kiedy było już po wszystkim, usiadł przy niej na brzegu łóżka.
‒ Zazwyczaj tego nie robię, ale czy mógłbym dostać twój numer telefonu? Chciałbym cię lepiej poznać.
Zawahała się. Nie spodziewała się, że kontakt z nieznajomym okaże się tak przyjemny. Świetnie im się rozmawiało i dużo się śmiali.
Spotkali się w Clancy’s, popularnym irlandzkim pubie, gdzie do niej podszedł i zaproponował drinka. Cztery godziny później zaprosiła go do swojego pokoju, pozwoliła się rozebrać i kochała się z nim przez pół nocy.
Cudownie się z nim czuła, jednak uznała, że chodzi mu tylko o dobry seks. Na tym etapie życia nie był jej potrzebny kolejny facet do łóżka. Próbowała wcześniej flirtów bez zobowiązań, ale zawsze kończyło się tak, że angażowała się bardziej, niż to było dla niej dobre.
Ludzie znikali z jej życia – czasem z własnego wyboru, czasem nie – ale fakt był niepodważalny. Lepiej się wycofać zawczasu, nie ulegać uczuciom. Merrick był typem mężczyzny, którego chciało się zabrać do domu, przedstawić mamie – gdyby miała mamę i dom, w którym się praktykuje takie obyczaje.
Ale ona nie miała ani mamy, ani domu.
Problem w tym, że mogłaby się w nim zakochać, choć pewnie to ostatnia rzecz, na jakiej mu zależy. Ona też nie potrzebuje miłosnych komplikacji.
Teraz ani nigdy.
Chciała mu odmówić, gdy nagle zabrakło jej słów. Z jakiegoś powodu poczuła, że jeśli pozwoli mu odejść, będzie tego żałować do końca życia.
Była prawniczką, osobą trzeźwo i racjonalnie myślącą, więc romantyczne uniesienia po jednej zaledwie nocy zupełnie do niej nie pasowały. A jednak z jakiegoś powodu jej nieskłonne do wzruszeń serce zabiło mocniej. Czekał ją ciężki dzień. Jeśli będzie miała w perspektywie kolejną noc z Merrickiem, może zniesie go łatwiej.
Przyjechała do Hatfield w Connecticut, aby poznać rodzinę swojego dawcy i podziękować za drugie życie, które od nich otrzymała.
Nie była pewna, co im powie. Wszystko zależy od tego, jak przebiegnie spotkanie z Avangeline Forrester-Grantham. Tak czy owak będzie zestresowana, więc towarzystwo zabawnego, seksownego i inteligentnego faceta na pewno poprawi jej nastrój.
‒ Jasne, zadzwoń. – Objęła go na pożegnanie. Pościel zsunęła się, odsłaniając piersi.
‒ Nie mogę zostać, mam spotkanie za pół godziny – zaprotestował bez przekonania.
‒ Są rzeczy ważne i ważniejsze. – Popchnęła go i usiadła na nim.
‒ Przekonałaś mnie – zaśmiał się i sięgnął po prezerwatywę.
Spodziewała się gorącego pośpiesznego stosunku, a dostała kolejny seans namiętnego seksu.
Merrick spóźnił się na spotkanie godzinę.
Siedząc w wytwornym salonie Calcott Manor, miała widok na starannie utrzymany ogród różany. Wokół było wiele dzieł sztuki i pięknych mebli, ale jej wzrok przyciągnęły kwiaty. Mamie by się spodobały, pomyślała. Zawsze mieszkały w ciasnych i brzydkich mieszkaniach, jednak Martine wszędzie hodowała fiołki alpejskie i różne rośliny doniczkowe, zamieniając smutne pomieszczenia w przytulne i kolorowe.
Po śmierci Avery i diagnozie Aly, Martine przestała troszczyć się o kwiaty i własne zdrowie, i tak zostało już do końca.
Avangeline, multimilionerka i dama w każdym calu, pochyliła się i poklepała ją po dłoni. Aly nie wiedziała, czego się spodziewać po spotkaniu z babcią swojego dawcy, ale zarówno pani domu, jak jej gosposia Jacinta Knowles, dwie kobiety, które wychowywały Malcolma po śmierci jego rodziców, powitały ją z otwartymi ramionami.
Aly i Jacinta uroniły trochę łez. Avangeline jednak zachowała stoicki spokój podczas spotkania z kobietą, która dostała drugie życie, gdy przeszczepiono jej wątrobę jej wnuka Malcolma.
‒ Opowiedz nam o sobie – zażądała.
Aly więc opowiedziała o swojej pracy. Była prawniczką specjalizującą się w sporach dotyczących mediów społecznościowych. Nie miała rodziny, mieszkała w Jersey City. Swego czasu zachorowała na wirusowe zapalenie wątroby typu C, choroba wyniszczyła ją do tego stopnia, że bez przeszczepu by umarła. Postanowiła nie przyznawać się do tego, że od czasu do czasu nawiedzają ją wizje samolotu roztrzaskującego się o górę.
‒ Czego nam nie mówisz? – Avangeline wbiła w nią przenikliwy wzrok jasnoniebieskich oczu.
‒ Skąd podejrzenie, że coś ukrywam?
‒ Moja droga – odparła starsza pani z wyraźnym akcentem brytyjskich klas wyższych. – Nie na darmo zarządzałam przez trzydzieści lat korporacją międzynarodową. Byłam kobietą, która przebiła szklany sufit. Potrafię poznać, kiedy ludzie nie mówią mi całej prawdy.
Wiek nie stępił jej bystrego umysłu.
‒ Powiem, ale to zabrzmi dziwnie. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Avangeline i Jacinta wymieniły zdziwione spojrzenia. Aly wahała się. Nie umiała wyjaśnić, skąd się biorą dziwne zjawiska, których doświadczała. Sprawiały wrażenie szarlatanerii.
‒ Słyszałam, że Malcolm był fanem motoryzacji, kochał szybkie samochody i motocykle.
‒ Zgadza się. Kochał prędkość – powiedziała Jacinta.
‒ Nigdy nie nauczyłam się prowadzić auta – wyznała Aly. – Wystarczał mi transport publiczny. A jednak wkrótce po operacji poprosiłam pielęgniarkę o najnowszy numer pisma z dziedziny motoryzacji i przeczytałam go jednym tchem. Wcześniej nie odróżniałam SUV-a od nadwozia typu hatchback. Teraz rozumiem, co to jest moment obrotowy, moc i pojemność silnika. Zrobiłam prawo jazdy i mam zamiar kupić samochód sportowy, a może nawet motocykl.
‒ Do czego zmierzasz? – Avangeline zmarszczyła brwi.
‒ Przed operacją nie używałam cukru pod żadną postacią. Teraz słodzę kawę i jestem uzależniona od czekoladek. Wieczorem trudno mi zasnąć bez zjedzenia gałki słonych lodów karmelowych.
‒ Słony karmel był ulubionym smakiem Mala. Zawsze się śmiałam, że może pochłonąć każdą ilość słodyczy – wtrąciła Jacinta.
‒ Istnieje teoria zakładająca istnienie czegoś, co się nazywa pamięcią komórkową. Zakłada ona, że pewne cechy osobowości i wspomnienia mogą być zapisane w komórkach i organach ciała innych niż mózg. Muszę zastrzec, że nie ma potwierdzonych dowodów naukowych na istnienie tego zjawiska. Ja sama jestem zbyt racjonalna i pragmatyczna, aby przywiązywać do niej zbyt wielkie znaczenie…
‒ Ale? – przerwała jej Avangeline. – Chodzi o coś jeszcze, prawda?
Cóż, jeśli teraz z hukiem ją wyrzuci, to przynajmniej już podziękowała starszej pani za swoje drugie życie. Może z czasem przebłyski wspomnień z katastrofy lotniczej przestaną ją nawiedzać.
‒ Jest coś, co mnie dręczy, choć tkwi gdzieś w podświadomości. Jakby jakaś sprawa wymagała wyjaśnienia. – Nie chciała rzucać podejrzeń, że katastrofa nie była wypadkiem. – Uznałam, że w Hatfield, blisko waszej rodziny, uda mi się to zwerbalizować. Wzięłam urlop bezpłatny, a kiedy skończą mi się dni wolne, będę przez resztę lata pracować zdalnie. Mój szef się zgodził. Nie dam rady wrócić do poprzedniej rutyny, póki tego nie wyjaśnię.
Zapadło milczenie. Aly przymknęła oczy. Słyszała szum morza i wdychała zapach róż.
Calcott Manor było prywatną posiadłością na wybrzeżu Connecticut, zaledwie czterdzieści minut jazdy od Nowego Jorku, a jednak czuła się tu jak na angielskiej prowincji. Byłoby cudownie, gdyby nie miecz Damoklesa wiszący jej nad głową.
‒ Czy zechcesz być moim gościem przez jakiś czas? – spytała pani domu.
‒ Słucham? – Aly nie była pewna, czy dobrze usłyszała. – Czy zrozumiała pani, że mam jakieś niewytłumaczalnie dziwne doświadczenia, które tłumaczę sobie pamięcią komórkową?
‒ Nie jestem idiotką, dziewczyno. Zostaniesz u mnie czy nie?
Aly spojrzała na Jacintę, ale ta skinęła głową, jakby to było zupełnie naturalne.
‒ Chętnie z wami spędzę dzisiejszy dzień, może nawet wrócę jutro – odparła Aly. Wieczór chciała zostawić dla Merricka, gdyby się odezwał.
‒ Myślałam raczej o dwóch miesiącach, najlepiej całym lecie – wyjaśniła Avangeline. – Chętnie bliżej cię poznamy.
‒ Jest pani pewna? – Trudno jej było w to uwierzyć, bo o ile pani Grantham należała do amerykańskich wyższych sfer, o tyle Aly wywodziła się z rodziny, która zmagała się z losem. Wykonała wielką pracę, aby zapewnić sobie w miarę komfortową i bezpieczną egzystencję. Avangeline gościła w swoim domu przedstawicieli rodziny królewskiej, podczas gdy Aly nigdy nie miała okazji zobaczyć ich na żywo.
‒ Za ogrodem jest zejście na prywatną plażę, wokół są lasy. Trzymamy konie do jazdy wierzchem. Mam własną siłownię, pomysł moich wnuków, dwa baseny i wielką bibliotekę, której mi zazdroszczą bibliofile – zachęcała.
Kuszące argumenty, ale najważniejsze było to, że w domu Malcolma mogłaby w końcu dowiedzieć się, czemu dręczy ją katastrofa, w której zginęli jego rodzice oraz stryj i stryjenka.
‒ O nic nie proszę i niczego nie chcę – powiedziała, bo jako prawniczka lubiła jasno stawiać sprawy. – Nie potrzebuję pieniędzy ani kontaktów, tylko trochę czasu, który spędzimy razem.
Przez większość życia opiekowała się młodszą siostrą, bo mama pracowała na trzech etatach, aby zapewnić im dach nad głową i jedzenie. Aly nie potrzebowała pomocy.
‒ Doskonale to wiem, Alyson – odparła starsza pani. – Nie wpuściłabym cię do domu bez uprzedniego sprawdzenia, z kim się umawiam.
‒ W takim razie przyjmę zaproszenie.
Kiedy Avangeline i Jacinta planowały lunch – pieczony łosoś i sałata, jaki dobry pomysł – Aly sprawdziła wiadomości w telefonie. Serce jej podskoczyło, gdy zobaczyła wiadomość od Merricka.
Przeczytała esemesa raz, potem drugi.
Miałabyś czas na późny lunch? Przyjechałem do Calcott Manor pogonić oszustkę, która próbuje naciągnąć moją babcię. To mi nie zajmie więcej niż godzinę. Potem wrócę do miasta i najchętniej znalazłbym Cię u siebie w łóżku, bez ubrania, gotową na kolejny seans.
Aly zrobiło się gorąco, potem zimno. Wciąż próbowała przetrawić tę wiadomość, gdy jej autor, kochanek z poprzedniej nocy, wszedł do salonu z marsową miną.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym na jego twarzy zobaczyła szok, kiedy dotarło do niego, kim jest jego kochanka.
‒ O cholera – mruknął.
Beznadziejna sytuacja.
Fragment książki
Coś było nie tak. Prawie wszyscy przebywający na lotnisku ludzie byli nadzy. Melanie Ambrose zmarszczyła czoło. Ian złamał ich umowę.
- Mówiłeś, że skończyłeś pracę. Od północy mamy wakacje, Ian. Za godzinę lecimy do Meksyku. – Wskazała palcem grupę nagich osób na plastikowych krzesłach. – A wygląda na to, że pracujesz.
Ich związek rozpadał się właśnie dlatego, że Ian bez przerwy pracował. Jego fotografie odniosły sukces, o jakim nawet nie śnił. Rozumiała, że miał obowiązki i że inni mieli wobec niego oczekiwania, ale potrzebował też odpoczynku. Tak jak ona potrzebowała orgazmu.
Uniósł ręce i przepraszająco wzruszył ramionami.
- Mel, złotko, nie mogłem się powstrzymać. Nigdy nie robiłem zdjęć na lotnisku, to fantastyczna okazja pokazania ludzkiej wędrówki. Tobie zawdzięczam ten pomysł.
Nie dała się na to nabrać.
- Zaraz lecimy – oznajmiła twardo.
- Bądź grzeczna. – Przesunął okulary na czoło, spojrzał gdzieś dalej i kogoś przywołał.
Odwróciła się i dojrzała mężczyznę w garniturze, który wśród tej ogólnej nagości wyglądał nie na miejscu. Biedny człowiek pewnie leci gdzieś w interesach, a tymczasem znalazł się w samym środku Dzieła Sztuki.
Wróciła spojrzeniem do Iana.
- Jest dziewiąta! Nasz samolot wylatuje o dziesiątej. –Nigdy nie skarżyła się na plan zajęć Iana. Szanowała jego twórczość, a jako PR-owiec jego firmy Bainbridge Studios ciężko pracowała, by Ian wspinał się po szczeblach sukcesu. Ale od dwóch miesięcy planowali ten urlop.
Już sama ucieczka z Chicago w grudniu była czymś fantastycznym. Melanie czekała także na okazję, by na nowo rozpalić ich związek.
- Znajdę późniejszy samolot. Ty leć zgodnie z planem. Hunter z tobą poleci – odrzekł Ian.
- Kim, do diabła, jest Hunter? – Południowy akcent Melanie dawał o sobie znać, kiedy się denerwowała. – I czemu miałabym z nim lecieć do Meksyku?
- Poznaj go. Jest twoim ochroniarzem.
Znów się odwróciła. Mężczyzna w garniturze zachowywał dyskretny dystans. Skinął jej głową.
- Po co mi ochroniarz? To ciebie ktoś prześladuje. – Pewna kobieta wyobraziła sobie, że zakochała się w Ianie i od ponad roku nie dawała mu spokoju. Wreszcie została postawiona przed sądem. Ale sąd uznał ją za niewinną i kobieta zaczęła znów wysyłać miłosne listy na przemian z groźbami. – Ta kobieta o nas nie wie. Między innymi przez nią ukrywamy, że jesteśmy razem.
- Chyba się dowiedziała, bo dostałem niepokojącego mejla. Uważam, że powinnaś mieć ochronę.
- Ty możesz mnie chronić.
- Mam tu plan zdjęciowy. – Pocałował ją w czoło. – Leć z Hunterem. Zrób to dla mnie, żebym nie musiał się o ciebie martwić.
- Daj znać, kiedy polecisz. Dobrych zdjęć.
- Dzięki, Mel. Jesteś cudowna. – Podszedł do Sama, swego asystenta, zostawiając Melanie z poczuciem przegranej. Nie było jednak sensu płakać z tego powodu. Posłała Hunterowi uśmiech.
- Dzień dobry, jestem Melanie. Miło pana poznać.
- Hunter. – Uścisnął jej dłoń. Bez uśmiechu.
- To może być pańskie najnudniejsze zadanie – uprzedziła, sięgając po torbę, i ruszyła przed siebie.
- Miałem już wiele mniej ekscytujących zleceń.
Zerknęła na niego z ukosa. Nie wyglądał na kogoś, kto żartuje, co doprowadziło ją do wniosku, że po prostu może być idiotą. Przystojnym, ale jednak.
- Mam nadzieję, że spakował pan kąpielówki, bo lecimy do Meksyku. To lepsze niż zima w Chicago.
- Muszę się z panią zgodzić.
- Ma pan broń przy sobie? To jest legalne?
- Mam pozwolenie na broń, ale jej nie wziąłem.
- To dobrze. – Nie chciała zostać zatrzymana i poddana kontroli osobistej. – To wszystko jest bez sensu. Mój narzeczony jest nadopiekuńczy.
Hunter na nią spojrzał. Nie potrafiła nazwać tego spojrzenia. Boże, jest naprawdę atrakcyjny. Gdyby była samotna, chętnie by się nim zainteresowała. Wysoki, śniady, uosobienie seksu. Pewnie codziennie ćwiczy, bo takie mięśnie to nie przypadek. Musiał się nieźle napocić, żeby je wyrobić. Nie lubiła co prawda napakowanych mężczyzn, lecz figura Huntera tworzyła z garniturem dość ujmującą kombinację. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę i oczy w intrygującym odcieniu zieleni. Nie sztucznej zieleni szkieł kontaktowych, ale w odcieniu mchu z płatkami złota.
Szkoda, że to tylko uroda pozbawiona osobowości.
- Skoro tak pani mówi – odrzekł Hunter. – Zaraz wchodzimy na pokład.
Melanie ruszyła w stronę toalety, by skorzystać z niej przed podróżą, i poczuła, że ktoś chwyta ją za ramię.
- Dokąd pani idzie? – zapytał Hunter.
- Do toalety – odparła, patrząc na jego rękę.
- Może pani skorzystać z toalety w samolocie.
- Myśli pan, że ktoś kupiłby bilet na samolot, żeby przejść przez ochronę i zaatakować mnie w damskiej toalecie?
- Nie wykluczałbym tego.
- Żyje pan w smutnym świecie – oznajmiła. Potem posłusznie wsiadła z nim do autobusu, który podwiózł ich do samolotu. Kiedy Ian przyleci do Cancún, ten idiotyzm się skończy. Zamkną się w pokoju i nie wyjdą z łóżka.
Jeśli chodzi o tę stronę ich życia, nie działo się najlepiej. Swoją drogą w ogóle nie najlepiej się między nimi działo. To ją martwiło. Nie była gotowa zerwać z Ianem, nawet jeśli utrzymywali swój związek w tajemnicy. To byłoby jak przyznanie się do porażki, a tego nie dopuszczała.
Kwadrans później siedziała w samolocie obok ochroniarza z kamienną twarzą. Gdy usiłowała wepchnąć sporą torebkę pod siedzenie, Hunter ją obserwował. Gdy w końcu się wyprostowała, podał jej kopertę.
- Co to jest? – spytała zaskoczona.
- Nie wiem. Kazano mi to pani wręczyć, kiedy zamkną się drzwi samolotu.
Melanie przeszedł dreszcz. Może to romantyczny liścik od Iana, którym chciał jej wynagrodzić brak zrozumienia tego, jak ważne były dla niej te wakacje. Odwracając się od Huntera, otworzyła kopertę i wyjęła kartkę. Nie był to elegancki papier, ale ich służbowy, na którym przesyłali sobie w biurze wiadomości.
„Droga Melanie!
Chyba oboje mamy świadomość, że nam się nie układa. Nie ma sensu odkładać tego, co nieuniknione. Przeżyliśmy dobre chwile, ale pora, żeby każde z nas poszło swoją drogą. Baw się dobrze i do zobaczenia w pracy po Twoim powrocie z Cancún. Pozdrawiam, Ian”.
Przeczytała to trzy razy, wmawiając sobie, że źle coś zrozumiała. Oszukiwała się. Ian z nią zrywał. Na firmowym papierze. Odpięła pas.
- Muszę wyjść. – Chciała wysiąść z samolotu, wziąć głęboki oddech i zapanować nad emocjami. Potem znaleźć Iana i spytać go, jak mógł być tak niewrażliwy i rozstać się z nią, pisząc durny list. A później rozwalić mu nos.
- Co pani robi? Zaraz startujemy. Proszę zapiąć pas.
- Muszę wysiąść.
- Źle się pani czuje? Boi się pani latać?
Potrząsnęła głową, niezdolna wydusić słowa. Hunter położył rękę na jej karku i delikatnie pochylił jej głowę.
- Niech pani weźmie głęboki oddech, powoli.
Miał niski łagodny głos, który skłaniał do posłuszeństwa, więc go posłuchała.
- Jeszcze raz. Wdech, wydech.
Po kilku oddechach poczuła się lepiej.
- Przepraszam.
- Nie ma za co. Dużo ludzi boi się latać. – Hunter masował jej kark. – Już dobrze?
Kiwnęła głową i usiadła prosto. Miała nadzieję, że Hunter zabierze rękę. Choć masaż rozluźnił jej napięte mięśnie, czuła, że coś jest nie tak. Hunter chyba również to poczuł, bo opuścił rękę.
- Co Ian panu powiedział? – Chciała wiedzieć, czy Hunter znał plan Iana. – Na temat tego wyjazdu.
- Że jakaś kobieta go prześladuje i jest pani zagrożona. Mam jej zdjęcie. Nie musi się pani przejmować.
- Nie przejmuję się nią. Bez urazy, ale moim zdaniem pański wyjazd jest bez sensu.
- Nie czuję się urażony. Zostałem zatrudniony i mam wykonać swoją pracę niezależnie od wszystkiego.
- Ian nie przyjedzie – rzekła beznamiętnie. Nie ma sensu kłamać.
- Odniosłem wrażenie, że leci pani sama.
O ironio, sama za te wakacje zapłaciła. Wykorzystała cały limit karty kredytowej, by pokazać Ianowi, jak bardzo jest jej drogi. Choć Ian był milionerem, a ona zarabiała trzydzieści tysięcy rocznie, wzięła to na siebie. Dla miłości. Tymczasem leciała na wakacje z facetem, który był świadkiem tego, jak Ian z nią zerwał.
- Zerwał ze mną. Na piśmie. Uwierzy pan? Po roku. W głupim liściku. Jeden krótki akapit. – Wymachując kartką, dodała: - Na drugiej stronie tej kartki są nadzy ludzie. To tylko większa obraza.
Potem mimo woli zaczęła płakać.
Hunter Ryan z przerażeniem patrzył na twarz Melanie. Naprawdę nie lubił, kiedy kobiety płakały. Ale do diabła nie mógł jej mieć za złe. Jak można w ten sposób z kimś zrywać? Nie był pewien, co Melanie miała na myśli, mówiąc o nagich ludziach, ale zważywszy na to, czym zajmował się jej facet, zakładał, że miało to coś wspólnego z jego pracą.
Krótki liścik. Jezu. To więcej niż okrutne. Hunter był ochroniarzem, a nie psychologiem. Służył w piechocie morskiej, gdzie oficjalne motto brzmi: Zawsze wierni, a nieoficjalne: Ignoruj uczucia i nie mów o nich. Stłumił chęć odpięcia pasa. Nie miał dokąd uciec. Gdy samolot poderwał się w powietrze, poklepał Melanie po kolanie.
- Pewnie chciał uniknąć konfrontacji – odrzekł.
- Uniknąć konfrontacji? Czy ja wyglądam na agresywną? Przez rok nikomu nie mówiłam o naszym związku. Pozwoliłam mu samemu podróżować. Słowa nie powiedziałam o tym, że jego praca kręci się wokół nagich kobiet!
Miała rację. Dla zachowania Iana Bainbridge’a nie było usprawiedliwienia. Zaplanował to z tygodniowym wyprzedzeniem, bo tydzień wcześniej zatrudnił Huntera.
Musi dać jej jasno do zrozumienia, że stoi po jej stronie. Wiedział, jak to się robi. Całe dzieciństwo miał do czynienia z fatalnymi związkami własnej matki.
- Nie wygląda pani na agresywną. Uważam, że listowne zerwanie to brak szacunku. Tylko cham może tak postąpić.
- Nie nazwałabym go chamem. To za ostre.
- Powiedział mi, że nie leci. Myślałem, że pani wie. Nie miałem pojęcia, co jest w kopercie, bo gdybym wiedział, nie zgodziłbym się zostać posłańcem. Jeżeli o mnie chodzi, zachował się po chamsku, traktując panią w ten sposób i jeszcze mnie w to wciągając.
- Ma pan rację. Związałam się z chamem i nawet o tym nie wiedziałam. Jestem idiotką.
Hunter był ostatnim człowiekiem na świecie, który doradzałby komuś w sprawach męsko-damskich. Nie powinien udzielać rad, jednak Melanie potrzebowała zapewnienia, że nie zrobiła nic złego.
- Nie jest pani idiotką. Nie mogła pani przewidzieć, że on coś takiego zrobi. A on jest tchórzem, bo z panią nie porozmawiał.
Więcej nie zamierzał o tym mówić. Już i tak czuł się niekomfortowo. Przypomniał sobie liczne noce z dzieciństwa, gdy matka po kolejnym nieudanym związku płakała i wyjadała lody prosto z pudełka. Szczęście do końca życia istnieje tylko w bajkach.
Skinęła głową, pociągając nosem. Gdy się pochyliła, by poszukać czegoś w torbie, odsłoniła kawałek pleców. Hunter poprawił się w fotelu. Była piękna, nawet gdy płakała. Miała delikatne rysy i pełne różowe wargi, które obudziły w nim niepożądane myśli. Obcisłe dżinsy zwracały uwagę na to, że była drobna, a przy tym kobieca.
Gdy przyjął to zlecenie, sądził, że Melanie z własnej woli leci sama i oczekiwał, że będzie traktowany jak zwykle podczas pracy. Tymczasem został zmuszony do krępujących rozmów.
- No bo co, jestem taka głupia? – spytała Melanie, wciąż wycierając oczy. – Wiedziałam, że nam się nie układa. Te wakacje były właśnie po to, żebyśmy to naprawili. A skończyło się na tym, że zostałam bez kasy.
- Ale przynajmniej nie jest pani w ciąży – zauważył. – To bardzo kosztowny sposób na ratowanie związku. – To miał być żart, lecz sądząc ze spojrzenia Melanie, wcale jej nie rozbawił. Nie powinien żartować z płaczącej kobiety.
- Niech pan sobie nie robi żartów z ciąży. To jak kuszenie losu. – Ściągnęła twarz. – Zresztą niemożliwe, żebym była w ciąży, skoro od sześciu tygodni się nie kochaliśmy.
Och nie. Nie chciał tego słuchać.
- Przykro mi. Nie powinienem był tego mówić. – Z kieszeni fotela przed nim wyciągnął gazetę i podał ją Melanie. – Może pani sobie poczyta?
- Skymiles? Myśli pan, że masujące fotele i kocie legowiska odwrócą moją uwagę od faktu, że nic nie znaczę dla mężczyzny, który jest mi drogi?
- Nie dowie się pani tego, dopóki pani nie spróbuje.
Kręcąc głową, zaśmiała się przez łzy.
- Nie, dziękuję, już raczej będę się nad sobą użalać.
Hunter wolałby zostać żywcem zjedzony przez piranie, niż pogrążać się w rozpaczy.
- Cóż, to proszę się użalać, nie będę przeszkadzał. – Otworzył magazyn i popatrzył na system drzwi dla… psów? Nie był tego pewien. Był za to absolutnie pewien, że ma dość tej rozmowy.
Owszem, współczuł jej, ale wiedział, jak to wygląda. Melanie będzie rozpaczała, a on będzie kiwał głową, wyrażał współczucie i mówił jej, że jest warta o wiele więcej, co było prawdą. W końcu się tym potwornie zmęczy, a ona i tak mu nie uwierzy.
Przez kilka sekund Melanie milczała, następnie głośno westchnęła i oznajmiła:
- Może jak dolecimy do Meksyku, powinnam zaraz wracać do domu.
Choć nie chciał podejmować rozmowy, nie mógł dopuścić do realizacji tego planu.
- Zwrócą pani pieniądze za wakacje?
- Nie.
- No to czemu miałaby pani wracać? Niech się pani cieszy wakacjami. Niech pani nie pozwoli, żeby Ian zepsuł pani odpoczynek.
- Zarezerwowałam nawet jakieś wycieczki – oznajmiła tak nieszczęśliwym głosem, że miał ochotę otoczyć ją ramieniem. – Kto sam zjeżdża na linie? To żałosne.
- Ja z panią zjadę.
- Naprawdę? – Popatrzyła na niego z nadzieją.
- Oczywiście. To moja praca.
- Świetnie. Więc mam towarzysza za pieniądze. Jeszcze lepiej.
- Zrobiłbym to nawet, gdybym nie dostał za to pieniędzy. – Trochę się spóźnił z tym wyznaniem.
Schował magazyn do kieszeni fotela. Zapowiadała się długa podróż, a ibuprofen, który wziął na bolące ramię, na pewno mu nie pomoże.
- Dzięki.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał. Po jakiejś minucie Melanie zapytała:
- Wie pan, co mnie wkurza?
- Nie. – Wolał nie zgadywać.
- Zmusiłam się, żeby pokochać Iana. Uwierzy pan? – Darła na strzępy chusteczkę. – Kiedy wyobrażałam sobie siebie z mężczyzną, zawsze był to raczej typ artysty, nie macho. A jednak tak naprawdę nie kochałam Iana.
- Cóż, to świetnie. – Zaczął postrzegać kolejny tydzień w jaśniejszych barwach. Może nie czeka go siedem dni łez. – Czyli nie był pani przeznaczony. Lepiej wiedzieć to teraz, bo potem byłoby za późno.
- Nie powiedziałabym, że to świetnie. Mimo wszystko to upokarzające i bolesne. Chciałam zadbać o to, co nas łączy, pielęgnować to i rozwijać. Czemu on tego nie chciał?
- To nie roślina – odrzekł śmiało Hunter. – Albo coś między ludźmi jest, albo nie ma.
- Jak miłość od pierwszego wejrzenia?
- Chemia, fascynacja, podziw. To wszystko jest od początku. Jeśli tego nie ma, na siłę pani tego nie stworzy.
Melanie ściągnęła brwi.
- A skąd wiadomo, czy to jest?
- Niech pani nie mówi, że pani nie wie, kiedy ktoś się pani podoba. – Na przykład ona jemu. Jej wargi są stworzone do całowania. Nie zdaje sobie z tego sprawy?
- No, chyba tak. To znaczy jak na pana patrzę, widzę, że jest pan atrakcyjny, ale to nie znaczy, że stworzymy dobrą parę.
Pomyślał, że go nie zrozumiała, ale świadomość, że jej się podoba, była miła.
- Nie mówię tylko o wyglądzie.
- Chce pan powiedzieć, że się panu nie podobam?
Każde spotkanie z kobietą to pole minowe.
- Podoba mi się pani. – Niedopowiedzenie roku! Była bliska jego ideału kobiety: jasne włosy, pełne wargi, ładne piersi, szczupła talia. Miał ochotę chronić ją przez złem, a jednocześnie przycisnąć ją do ściany i sprawić, by krzyczała z rozkoszy. Nie mógł jednak tego jej powiedzieć. – Jest pani piękną kobietą.
- Nie czuję się piękna. Czuję się głupia. I chyba cierpię na chorobę powietrzną.
Jezu, tylko tego im potrzeba.
- Niech pani się położy i zamknie oczy. – Poklepał swoje kolana.
- Nie przeszkadza panu?
Wiele rzeczy mu przeszkadzało, ale niezależnie od rozpaczliwej chęci, by trzymać się na dystans od swej klientki, nie chciał, by wymiotowała. Nie wspominając o tym trudnym do opisania czymś, o którym wspomniał. Czuł to. Tę chemię.
Niedobrze. Oj, niedobrze. Proponowanie jej w tej sytuacji, by położyła się na jego kolanach, było głupotą. Poczuł na udach jej miękkie ciepłe ciało.
- Bardzo pan twardy.
- Słucham? – Jeszcze nie, ale jeśli Melanie nie przestanie się wiercić, tak właśnie się stanie.
- Ma pan muskularne nogi. Niezbyt wygodne.
Aha.
- Ale dziękuję. – Ściskając jego kolano, dodała: - Bardzo pan miły.
Mruknął coś w odpowiedzi. Melanie zamknęła oczy. Jego zlecenie okazało się twardym orzechem do zgryzienia. Nie tego się spodziewał.