Wspólnik panny Matildy (ebook)
Jack żyje z dnia na dzień, z trudem wiąże koniec z końcem. Szczęście przy karcianym stoliku już mu nie dopisuje, a wydzierżawiony antykwariat to pasmo kłopotów i zero zysków. Rodzinną posiadłość przejął pozbawiony skrupułów ojczym, który oskarżył Jacka o kradzież i nasłał na niego groźnych zbirów. Zdesperowany Jack wie, że jedynym wyjściem z sytuacji jest natychmiastowa ucieczka z Londynu. Dobrze się składa, że Matilda, właścicielka barki, właśnie potrzebuje pomocnika i zgadza się go przyjąć na pokład. Rejs, w który wspólnie wyruszą, będzie obfitował w wiele przygód i skończy się zupełnie inaczej, niż zaplanowali.
Fragment książki
Matty szybko znalazła antykwariat pana Percivala. Z daleka zobaczyła szyld kołyszący się w podmuchach wiatru, ale kiedy się zbliżyła, zaczęła wątpić w sens tej wizyty.
Pogodziła się z tym, że w tej dzielnicy nie może liczyć na elegancki antykwariat prowadzony przez znawców, lecz nie spodziewała się aż takiej graciarni.
Z drugiej strony tata często powtarzał, że pozory mogą mylić.
Nic nie szkodzi spróbować, skoro już tu dotarła.
Drzwi były uchylone, więc zsunęła kapelusz głębiej na czoło, pchnęła je i wkroczyła do środka, przeciskając się pomiędzy stołami zastawionymi starymi mosiężnymi garnkami i patelniami, które szczękały, kiedy je trącała. Samotna olejna lampa rzucała mdłe światło na półki z zakurzonymi książkami i ozdobami. Na ścianach wisiały obrazy, w większości niedbale przekrzywione. Lada ginęła w cieniu wieszaka ze starymi płaszczami, ale trudno było nie słyszeć podniesionych głosów.
– Oddaj kurtkę mojemu synowi, słyszysz? – awanturowała się kobieta. – Jak mogłeś? Tommy jest o wiele mniejszy od ciebie!
– Dlatego powinien się dziesięć razy zastanowić, zanim wpadł tutaj i zaczął kraść drobiazgi, wpychając je do kieszeni rzeczonej kurtki – odparł spokojnie mężczyzna.
– Mój syn nie kradł! On tylko się rozglądał!
– Och, serio? – szydził rozmówca kobiety, zapewne właściciel sklepu. – Jak można coś obejrzeć, kiedy się jest zajętym napychaniem przepastnych kieszeni kradzionymi fantami?
Matty podeszła bliżej i zobaczyła, że antykwariusz trzyma za kołnierz szarpiącego się wyrostka. Był wysokim młodym mężczyzną, ciemnowłosym i przystojnym. Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia pięć lat. Teraz go rozpoznała. Przecież to on podziwiał Herkulesa na nabrzeżu, a chwilę potem omal nie przygniotły go beczki! Przemawiał do matki złodzieja spokojnym, kulturalnym głosem, starannie dobierając słowa w sposób, który ją zaskoczył.
Niestety kobieta nie zamierzała mu odpuścić.
– Ty draniu, puść mojego syna, bo wezwę konstabli!
– Ależ zrób to, dobra kobieto. Oszczędzisz mi kłopotów. – Matka Tommy’ego wreszcie umilkła. – Każ swojemu małemu aniołkowi opróżnić kieszenie, dobrze? – zachęcił antykwariusz.
Przez moment Matty myślała, że krewka mamusia wymierzy mu policzek. Ryzykowne, uznała, lustrując szerokie bary mężczyzny i mięśnie rysujące się pod kurtką. Kobieta musiała dojść do podobnego wniosku, gdyż ze złością nakazała synalkowi:
– Opróżnij kieszenie, ty niedojdo!
Tommy z ociąganiem zaczął wyjmować fanty – pudełeczko na tabakę, mosiężny sygnet i posrebrzaną łyżeczkę, zwracając je po kolei właścicielowi.
– W porządku, jesteśmy kwita – powiedział antykwariusz. – A teraz zmiatajcie stąd oboje. I zapamiętaj sobie, młody – pochylił się do ucha chłopaka – jeśli jeszcze raz cię złapię, spuszczę ci tęgie lanie na zapleczu, zrozumiano?
Matka odciągnęła winowajcę i popchnęła go ku drzwiom, rzuciwszy ostatnie nienawistne spojrzenia na antykwariusza. Jej głos, rugający syna, stopniowo cichł w oddali.
Matty zbliżyła się jeszcze o krok, uważając, aby nie stanąć w kręgu światła. Odchrząknęła.
– Mam przyjemność z panem Percivalem, jak sądzę?
Mężczyzna drgnął gwałtownie.
– Och, proszę wybaczyć. Nie zauważyłem pana. – Skupił wzrok na porzuconej przez złodzieja łyżeczce, którą starannie przetarł rękawem, zanim ją odłożył na zagraconą półkę. Dopiero teraz przeniósł spojrzenie na młodego człowieka w kapeluszu.
Matty mimo woli wstrzymała oddech. Ten mężczyzna, królujący w zakurzonej graciarni, roztaczał wokół siebie aurę, która sprawiła, że na moment zabrakło jej tchu. Było coś intrygującego w jego rzeźbionych rysach, w twardym zarysie szczęki i kontrastującym z rysami spokojnym głosie.
– Teraz sobie przypominam, że już kiedyś się spotkaliśmy – dodał. – Dzięki, że ostrzegłeś mnie przed atakiem beczek.
Matty skinęła głową.
– Byłoby kiepsko, gdyby pana rozpłaszczyły na placek.
Parsknął śmiechem, ale Matty dalej była speszona, gdyż czuła, że za rozbawionym spojrzeniem błękitnych oczu czai się coś niebezpiecznego. Albo też miała zbyt bujną wyobraźnię, bo antykwariusz nagle westchnął i powiedział niemal smutnym tonem:
– Cóż, witam w moich skromnych progach, choć poważnie wątpię, abyś zechciał coś ode mnie kupić. Już raczej – jak ten młody Tommy – wolałbyś coś sobie przywłaszczyć.
Matty miała ochotę mu się odciąć, lecz odpowiedziała chłodno:
– Mam wrażenie, że przecenia pan swoje zbiory, panie Percival.
– Wybacz, młody człowieku, lecz ostatnio staję się cyniczny. Przy okazji, nie jestem panem Percivalem. Ten pan z szyldu jest nieobecny, chyba że chodzi o pobranie czynszu, bo wtedy zjawia się punktualnie i niezawodnie. Ja nazywam się Jack Rutherford. A ty, młody człowieku, raczyłeś mnie odwiedzić w celu…
Usiłował się jej dokładniej przyjrzeć, lecz szerokie rondo kapelusza i słaby blask lampy skutecznie skrywały tajemnicę Matty. Jak większość ludzi wziął ją za chłopaka. Nie zamierzała go wyprowadzać z błędu.
– Mam parę zabytkowych zapinek i zależy mi, aby pan je wycenił – rzekła.
– Niech zgadnę. – Znów westchnął. – Według ciebie są warte fortunę, tak? A pewnie w najlepszym przypadku pochodzą z czasów Tudorów. W drodze wyjątku mógłbym za nie dać gwineę.
– Jakie tam czasy Tudorów! – Matty z oburzenia na moment straciła czujność i jej głos nabrał wysokich tonów. – Zapinki są celtyckie i…
– A to dopiero rewelacja! – przerwał jej i szyderczo klasnął. Zauważyła, że ma kształtne, smukłe dłonie. Arystokratyczne, pomyślała i skarciła się w myśli za niepotrzebne zainteresowanie tym mężczyzną.
– Gotów jestem zjeść swój kapelusz, jeśli te zapinki są autentyczne. Mam już dosyć oszustów wciskających mi podróbki. A teraz proszę wybaczyć, spieszę się na spotkanie i…
Matty przerwała mu spokojnym głosem:
– To pan jest oszustem wciskającym podróbki.
– Słucham? – Antykwariusz wyraźnie się zdumiał.
Matty podeszła do jednego z zagraconych regałów.
– Sprzedaje pan śmiecie po wygórowanych cenach. Te wazony, które według pana mają być osiemnastowieczną porcelaną z Delftu, to najprawdopodobniej masówka sprzed roku, wyprodukowana nie w Holandii, a w Stoke-on-Trent.
Rutherford wyraźnie się speszył.
– Stoke? Serio? Ale skąd…
– Mam wiedzę antykwaryczną, której pan najwyraźniej nie posiada – przerwała mu chłodno. – Weźmy choćby te czarki, podpisane jako chińskie z okresu dynastii Ming, które w rzeczywistości wyprodukowano we wschodnim Londynie. Mogą mieć co najwyżej dwa lata, a nie dwieście. Zaś ten kawał drewna, który śmie się nazywać „staroegipskim wiosłem”… Czy pan wie, co to naprawdę jest? – Pokazała na prawie dwumetrowy drąg oparty o ścianę.
– Nie bardzo wiem.
– Stary drąg używany przez barkarzy. Pewnie przez jakieś dwadzieścia lat gnił w mule Tamizy.
– Szkoda. – Wyraźnie posmutniał. – Pomyślałem, że taki wiosło z czasów faraonów wywrze odpowiednie wrażenie.
W Matty narastała desperacja.
– Zaiste, panie Rutherford, niepotrzebnie tracę czas – stwierdziła chłodno. O dziwo zainteresowanie mężczyzny jej osobą wyraźnie wzrosło.
Normalnie obcy ludzie nie byli jej ciekawi. Była dla nich po prostu jednym z wielu młodzików imających się różnych robót. Jednak Jack Rutherford coraz uważniej jej się przyglądał i nawet zmarszczył czoło. Matty odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi.
– Proszę zaczekać!
Wbrew sobie stanęła i spojrzała na niego.
– Czy przypadkiem nie szukasz pracy, młody człowieku? – zapytał z nadzieją.
Teraz Matty była zaskoczona.
– Pracy?
– Tak, potrzebuję asystenta. Widzisz, przejąłem to miejsce przed dwoma miesiącami. Opisałem cały towar i wyceniłem tak, jak potrafiłem, ale masz rację, praktycznie nie znam się na tych sprawach.
– To po jakie licho pan przejął ten interes? Nie zarobi pan na nim.
– Tak, to był głupi pomysł. Właśnie doszedłem do wniosku, że ten sklep powinien prowadzić ktoś, kto ma wiedzę o starociach nierównie większą ode mnie.
– Takich ludzi jest mnóstwo – stwierdziła kąśliwie i pokazała na stół, na którym leżały pistolety i szable. – Domyślam się, że ze sprzedażą tych fantów nie ma pan trudności. Wojenne pamiątki, prawda?
Cień przemknął mu po twarzy.
– To prawda. Nie mam trudności – przyznał.
– Wyłudza je pan od weteranów. – Zerknęła na niego spod kapelusza. – Ależ pan musi być z siebie dumny!
W niebieskich oczach mężczyzny pojawił się niebezpieczny błysk i Matty na moment zamarło serce. Co ona wyprawia? Po co go prowokuje? Najlepiej będzie, jeśli wreszcie stąd pójdzie.
Tęsknie zerknęła na drzwi, ale mężczyzna odpowiedział uśmiechem, który ją poruszył, tak bardzo był gorzki i bolesny.
– Dumny z siebie? Wręcz przeciwnie. A ty śmiało sobie poczynasz jak na swój młody wiek… – znacząco zawiesił głos – …mój chłopcze.
Matty poczuła nagłą suchość w ustach. Czyżby się domyślił, z kim ma do czynienia?
A jeśli nawet, to co? Zaraz sobie stąd pójdzie i więcej się nie zobaczą. Jednak czuła się niepewnie, bo przypuszczała, że kobiety nie stanowią żadnej tajemnicy dla tego przystojniaka. Przez moment poczuła jego spojrzenie taksujące ją od stóp do głów. Śmiało popatrzyła mu w oczy i odparowała:
– Więc pan uważa, że śmiało sobie poczynam, bo mam czelność zauważyć, że sprzedaje pan rzeczy błędnie opisane i wycenione? Przecież pan o tym wie najlepiej!
Mężczyzna wyszedł zza lady… po co? Aby ją spoliczkować za obrazę? Serce Matty ruszyło galopem, a on… po prostu się roześmiał! Głęboki, sardoniczny tembr tego śmiechu jeszcze bardziej pogłębił niepokój Matty.
– W tej sytuacji mógłbyś mi pomóc. Wyceniłbyś wszystko i opisał, a ja hojnie ci zapłacę. Co ty na to?
A więc chyba nie odgadł jej sekretu. Matty odetchnęła z ulgą. I stanowczo pokręciła głową.
– Uważam, że powinien pan znaleźć sobie zajęcie bardziej zgodne z pańskimi talentami – stwierdziła sucho.
– Sęk w tym, że sam nie wiem, jakie mam talenty.
– Jak to, a gładka mowa? Naciąganie ludzi? – Och, Matty, przestań gadać w ten sposób! – ofuknęła się w myśli.
Właściciel antykwariatu ciągle się uśmiechał, lecz niebieskie oczy patrzyły na nią czujnie. Matty znów poczuła się nieswojo. Chciała wyjść, lecz pojawił się drobny problem, gdyż wysoki, muskularny mężczyzna uparcie blokował jej drogę.
Zastanawiała się, jak przemknąć obok niego, kiedy usłyszała za drzwiami podniesione męskie głosy.
– Chodźwa, chłopaki! – zawołał ktoś. – Tu pisze: Antyki pana Percivala. No to spróbujem, nie?
Do środka wmaszerowało czterech mało wytwornych, solidnie zbudowanych mężczyzn. Kiedy Jack Rutherford odwrócił się zaskoczony, jeden z nich wyciągnął nóż.
– Tylko czujnie, chłopaki – mruknął. Drugi podskoczył do Matty i wykręcił jej ręce za plecami. – Nie ruszaj się, młody, bo wylądujesz na dnie kanału – syknął jej do ucha.
Natychmiast znieruchomiała, podobnie jak Jack Rutherford. Zresztą nie miał wyboru, nie było sensu dyskutować z uzbrojonym napastnikiem.
– Nie wiedziałem, że w sklepie pana Percy’ego jest teraz ktoś inny – powiedział ten z nożem, najwyraźniej herszt bandy. – A ty, przyjacielu – łypnął groźnie na Jacka – pewnie nie wiedziałeś, że wisisz nam kasę za przywilej prowadzenia tego interesu.
– Kasę? Za co, do diabła? – Jack szarpnął się, ale dwóch zbirów chwyciło go za ręce, a herszt wymownie machnął nożem.
– Żadnych głupot, dobra? A teraz słuchaj, panie ładny. Płacisz za swoje bezpieczeństwo – co miesiąc dasz nam dziesięć szylingów, a my cię ochronimy przez złodziejami i rabusiami. Proste, nie? Wszyscy tu płacą, bo nie są głupi. Więc nie próbuj się wyłgać, bo pożałujesz.
Matty już wiedziała, o co chodzi. W większości londyńskich dzielnic działały podobne gangi wymuszające haracz od miejscowych rzemieślników i sklepikarzy. Jednak Jack Rutherford najwyraźniej nie miał o tym pojęcia.
– Mówisz, że wszyscy wam płacą? – zapytał z wyzywającą miną. – Otóż mylisz się, przyjacielu. Ode mnie nie dostaniesz ani grosza!
Wykrzykując ostatnie słowo, wyszarpnął się z ich łap i potężnym ciosem podbił rękę herszta. Nóż łukiem poleciał na podłogę. W tym momencie Matty kopnęła bandytę, który ją trzymał, odskoczyła w bok i szarpnęła regał z wazonami i misami, który runął z przeraźliwym hukiem, bombardując zbirów gradem ciężkich naczyń.
Matty bez chwili zastanowienia chwyciła drąg – na pewno nie wiosło faraonów, panie Rutherford – i podcięła nią kolana napastnika, który walczył z Jackiem. Mężczyzna upadł z krzykiem. Jack, widząc, że reszta bandy zaczyna chwiejnie stawać na nogi, błyskawicznie wyrwał Matty drąg.
– Świetny pomysł – rzucił zdyszany. – Dzięki. Odsuń się. – Z rozmachem walić ogłupiałych szantażystów po nogach, żebrach i rękach.
Przeklinając i utykając, bandyci rzucili się do wyjścia. Z ulicy dobiegły ich cichnące głosy.
– Przeklęte miejsce – mamrotali, oglądając się za siebie. – Diabeł tam tańcuje…
Jack odłożył drąg i z zadowoleniem zatarł dłonie.
– Dobra robota – powiedział do Matty. – Wielkie dzięki.
Rozejrzała się po pobojowisku.
– Pan Percival powinien pana ostrzec.
– Przed czym?
– Przed tymi bandami. Oni są groźni.
– Tym razem to nie oni byli groźni, nieprawdaż? – Jack wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ja i ty, co za duet, młody! – Poklepał ją po ramieniu.
Umknęła spod jego ręki. Niepotrzebnie, bo odwrócił się od niej i rozglądał się po pobojowisku. A jednak ciągle czuła ten dotyk, który przejął ją dziwnym dreszczem. Matty z reguły starała się zniechęcać mężczyzn, a nie przyciągać ich uwagę. Nie lubiła nawet, kiedy ktoś za bardzo się do niej zbliżał. Ale tym razem mimo woli pomyślała, jak by to było, gdyby ten waleczny i przystojny mężczyzna ponownie jej dotknął. Doprawdy zabawne.
Jack z westchnieniem pokręcił głową.
– Chyba muszę się wziąć za sprzątanie.
Matty odgarnęła skorupy stopą obutą w solidny but.
– Niech pan raczy zauważyć dobre strony tej sytuacji, panie Rutherford. – Dzięki Bogu znów panuję nad sobą, pomyślała z ulgą. – Sam pan widzi, że te skorupy nie były warte półki, na której stały.
Roześmiał się.
– Skąd masz taką wiedzę?
– Od znakomitego nauczyciela.
– I on też cię nauczył, jak się bić?
– Nie, to przychodzi samo.
Znów się roześmiał, ale tym razem zdołała się oprzeć jego urokowi. Mocniej wcisnęła kapelusz na czoło i skierowała się do drzwi. Zmykaj stąd, dziewczyno, zanim będzie za późno, pomyślała.
– Zaczekaj. – Ton jego głosu sprawił, że znieruchomiała. – Chodzi o te celtyckie zapinki. Bardzo chciałbym je zobaczyć.
– Za późno – ucięła z ręką na klamce, lecz Rutherford mówił dalej:
– Czy dopuszczasz możliwość, że twoje skarby są jednak podróbkami? Tak jak moje?
To już była prowokacja. Matty obróciła się i wyciągnęła rękę, w której trzymała jedwabny woreczek.
– Nie sądzę – powiedziała z irytacją – abyś się kiedykolwiek zetknął z takimi zabytkami. Zapewniam cię, że masz przed sobą prawdziwe celtyckie zapinki – oświadczyła, kładąc je na kontuarze.
Jack gwizdnął pod nosem.
– Istotnie, nawet ja to widzę – przyznał. – Czyli rzeczywiście masz na sprzedaż skarby.
– Nie żartuję w ważnych sprawach, panie Rutherford. – Matty zgarnęła zapinki do woreczka. – Moim celem było poznanie ich prawdziwej wartości. Niestety, pan okazał się niewłaściwą osoba.
– Przyznaję. – Nie wydawał się zbyt skonfundowany. – Zaraz, a to co?
Kiedy wkładała zapinki, z woreczka wypadła rzymska moneta. Zanim Matty zdążyła zareagować, Jack chwycił ją i obrócił w palcach.
– Piękna rzecz – ocenił ze szczerym zachwytem.
– Tak. – Matty nie spuszczała wzroku z monety. – Pochodzi z pierwszego wieku naszej ery i przedstawia cesarzaTyberiusza. Jego wizerunek…
– Wystarczy, wystarczy! Skąd ty to wszystko wiesz?
– Mój ojciec był historykiem.
– A skąd miał tę rzymską monetę?
– Wykopał ją w polu.
– Naprawdę? Ale…
W tym momencie drzwi znów się otworzyły i oboje obrócili się nerwowo. Tym razem jednak nie byli to bandyci, ale dwie młode kobiety w fartuchach założonych na proste, brązowe suknie, żwawe i uśmiechnięte od ucha do ucha.
– Jack – zawołały od progu – musisz nam pomóc! Dwa dni temu złodziejski karczmarz z naszej ulicy zamówił u nas pięć tuzinów pasztetów i nie zapłacił nawet za jeden! Kiedy go pytamy o zapłatę, ten kmiot udaje, że nas nie słyszy. Mamy do ciebie wielką prośbę, Jack. Czy mógłbyś zamknąć na chwilę sklep i pogadać z tym typem w naszym imieniu?
Dopiero teraz zobaczyły potłuczone skorupy na podłodze.
– Co tu się stało? A co to za chłopak?
– Młody, uczony człowiek, który właśnie udowodnił… – Jack urwał, widząc że Matty chwyta monetę i rusza ku drzwiom. – Zaraz, zaczekaj!
– Pan wybaczy, ale widzę, że na mnie już czas! – zawołała przez ramię. – Do widzenia, panie Rutherford. – Wizyta była… interesująca.
Dziewczyny gapiły się na nią z otwartymi ustami.
– Och, jak on elegancko mówi, zupełnie jak nasz Jack – zagruchała jedna z nich. – Tyle że nasz Jack jest milutki, a ten młody ma taką minę, jakby…
Matty była już na ulicy i oddalała się szybkim krokiem. Dopiero po długiej chwili zwolniła, łapiąc oddech. Jack Rutherford nie miał pojęcia o antykach, lecz z pewnością nie brakowało mu innych zalet. Takich, jakie ceniła większość kobiet.
Próżny nieuk, nic niewart, pomyślała ze złością.