Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Wyjątkowa noc / W świetle księżyca
Zajrzyj do książki

Wyjątkowa noc / W świetle księżyca

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-2004-3
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329120043
Tytuł oryginalnyOne Night OnlyHer Forbidden Cowboy
TłumaczDominika GłowaKrystyna Rabińska
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-07-01
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Wyjątkowa noc" oraz "W świetle księżyca", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Utalentowana skrzypaczka Megan Han daje się ponieść namiętności i spędza noc w ramionach przystojnego nieznajomego. Niedługo później odkrywa, że jest w ciąży, a jej kochanek to jeden z dyrektorów w korporacji jej ojca. Daniel chce pomóc Megan z wyzwaniami i urokami rodzicielstwa, proponuje jej małżeństwo, ale dodaje, że nie umie kochać. Megan pragnie miłości i nie zgadza się na ślub, pożąda jednak Daniela i marzy o kolejnej wspólnej nocy...

„Następne dni były magiczne. Jeździli konno, kąpali się przy księżycu, tańczyli, jedli romantyczne kolacje. Wybrali się do nowej restauracji, sprawdzili, jak postępują prace. Każdej nocy kochali się namiętnie. Jessica jeszcze nigdy nie doświadczyła tak intensywnych doznań. Gdy wyczerpani odpoczywali, Zane szeptał: Zostań. Potem wstawali o świcie i szli na plażę, zanim cały świat się przebudził...”.

Fragment książki

Kiedy Megan Han występowała z siostrami jako Hana Trio, dźwięk jej skrzypiec, wiolonczela Angie i altówka Chloe rozbrzmiewały razem w rytm muzyki ich serc jako jedno – jako hana.  Nic nie mogło równać się z radością, jakie dawało Megan koncertowanie z siostrami. To było spełnienie marzeń całej trójki.
Ostatnimi czasy czuła jednak, że dręczy ją dziwny niepokój. Brakowało jej samodzielności. Miała wrażenie, że jest przezroczysta, jakby nadal nie dorosła do wyobrażenia o osobie, którą chciała być. Może dlatego zgodziła się zagrać w Tipsy Dahlia, obskurnym klubie muzycznym w Hollywood, i to w tę samą noc, gdy Hana Trio miało wystąpić w Chamber Music Society z ostatnim koncertem w sezonie. Niefortunny zbieg okoliczności, ale nie mogła wybrzydzać.
Skrzypce elektryczne były jej nową pasją, a poza tym chciała sprawdzić, czy da sobie radę na scenie sama, bez sióstr. Nie nazwałaby tego aktem buntu, bo przecież mogła robić, co jej się podobało, ale mimo to postanowiła utrzymać występ w tajemnicy. To było coś, co należało tylko do niej. Nie potrafiła określić, jak się z tym czuła. Była równie podekscytowana, co przestraszona.
Z rozmyślań wyrwał ją aplauz publiczności.
Zaczęła klaskać razem z resztą widowni. Orkiestra Chamber dała wspaniały występ.
– Nie wierzę, że to ostatni pokaz sezonu – potrząsnęła głową Chloe.
– Wiem. Czasami mam dość, ale będzie mi tego brakowało – westchnęła Angie. – Nic nie może się równać z energią koncertów.
– Miejmy nadzieję, że nam jej wystarczy do kolejnego sezonu. – Megan wygładziła bordową suknię. – Czas na nas, drogie panie.
Na scenie powitał je entuzjazm publiczności. Megan przyłożyła dłoń do piersi i uśmiechnęła się, przepełniona dumą. Hana Trio zrobiło się ostatnio sławne, po części z powodu utworu, który zamierzały dziś zagrać – chodziło o trio smyczkowe, które skomponował dla nich mąż Angie, Joshua Shin. Fani uwielbiali tę kompozycję.
Gdy dziewczęta zajęły miejsca, widownia ucichła. Megan położyła sobie skrzypce na ramieniu i spojrzała na siostry. Delikatnie skinąwszy głową, opuściła smyczek na struny i salę wypełniły pierwsze dźwięki tria.
Oczarowana pięknem muzyki, zaczęła kołysać się w jej takt, grając całym ciałem. Siostry również tańczyły u jej boku. Megan zawsze wyobrażała sobie, że wyglądają jak drzewa poruszające się na wietrze – każda inaczej, ale wszystkie z gracją.
Publiczność milczała, aż ostatnie nuty uniosły się i ucichły. Wtedy, jakby na dany sygnał, sala wybuchła aplauzem. Artystki wstały i nisko się ukłoniły. Raz i drugi. Gdy wreszcie zeszły ze sceny, serce Megan biło mocno pod wpływem adrenaliny i euforii.
– Jestem z was taka dumna. – Angie przytuliła Chloe i Megan, nie odkładając wiolonczeli na bok.
– My z ciebie też – powiedziała Megan.
– Nie zapominajcie o Joshui – wtrąciła najmłodsza siostra.
– Dzięki, Chloe! Byłyście świetne.
Mąż objął Angie w talii i pocałował ją w czoło. Megan obserwowała ich z rozmarzeniem. Ona ciągle czekała na swoją bratnią duszę. Nie pojmowała tylko, dlaczego tak długo.
– Nic nie przebije komplementu od kompozytora – rozległ się głos ich taty, który wszedł za kulisy, promieniejąc z dumy. – Dałyście świetny koncert. Prawie przestałem żałować, że żadna z was nie poszła w moje ślady.
Uściskał Megan i Chloe, ale zawahał się przy Angie. Starsza siostra uśmiechnęła się do niego i sama go objęła. Tata spojrzał na nią, jakby chciał zapamiętać tę chwilę. Jeszcze do niedawna Angie i ojciec z sobą nie rozmawiali.
– Ahbunim. – Joshua ukłonił się tacie.
– Dobrze cię widzieć, synu. – Ojciec poklepał go po ramieniu i wskazał dłonią parę stojącą nieopodal. – Dziewczęta, na pewno pamiętacie państwa Wernerów.
– Ależ urosłyście! – powiedziała Anne Werner z uśmiechem. – Wasza mama byłaby taka dumna.
Ojciec był szefem Jigu Corporation, dobrze prosperującej firmy produkującej elektronikę, Anne zaś należała do jej zarządu. Była także bliską przyjaciółką ich matki, która zmarła na raka piersi siedem lat temu.
– Dziękujemy, Anne – odparła Megan i siostry przytuliły panią Werner.
– Chciałem też wam przedstawić naszego nowego dyrektora finansowego – ojciec rozejrzał się wokół, marszcząc brwi – ale najwyraźniej tu nie dotarł.
– Co za brak szacunku – parsknęła Anne z nietypową dla niej pogardą. – Mówiłam ci, że ten młodzieniec jest arogancki.
– Mylisz pewność siebie z arogancją. Chłopak ma ogromny potencjał.
– To chyba nie czas na rozmowy o pracy – wtrącił Tim Werner, kładąc dłoń na ramieniu żony. – Dzisiejszy wieczór należy do Hana Trio.
– Otóż to – przyklasnął mu ojciec. – Powinniśmy to uczcić. Wszyscy.
– Ja… – Megan zerknęła na zegarek. Cholera. Ma zaledwie godzinę, by dotrzeć na drugi występ. Ziewnęła głośno. – Jestem wykończona. Pójdę już.
– W takim razie zabiorę się z tobą – zaoferował ojciec, wyraźnie zmartwiony.
Megan poczuła się winna. Nie znosiła kłamstw, nawet tych niewinnych. Nie była jednak gotowa powiedzieć bliskim o swoim debiucie na skrzypcach elektrycznych – szczególnie że mógł zakończyć się klęską.
– Nie wygłupiaj się. Idźcie zaszaleć. Do zobaczenia jutro rano, tato. Bawcie się dobrze! Dobranoc.
Pobiegła do garderoby, gdzie zamieniła elegancką sukienkę na podarte dżinsy i czarny top z dekoltem. Pochyliła głowę, zburzyła starannie ułożone loki i spięła je wysoko w kucyka. Potem nałożyła na powieki cień w kolorze węgla i fioletową pomadkę na usta.
Uśmiechnęła się do odbicia w lustrze, które przedstawiało jakąś obcą osobę. Była podekscytowana. Ukradkiem wymknęła się na parking. Gdy wreszcie wyjechała na ulice, został jej tylko kwadrans. Dociskając pedał gazu do podłogi, lawirowała czerwoną carrerą między samochodami. W głowie słyszała głos młodszej siostry, która na pewno przypomniałaby jej, że nie zaoszczędzi w ten sposób wiele czasu.
Dla Megan liczyła się jednak każda sekunda. Nie mogła się spóźnić na swój pierwszy występ. Choć decyzję o koncercie podjęła pod wpływem chwili, była profesjonalną skrzypaczką i każdy pokaz traktowała poważnie.
Dwie przecznice przed klubem silnik zaczął jednak gasnąć. W ostatnim momencie zjechała na pobocze.
– Nie, nie, nie! – Potrząsnęła kierownicą, jakby to mogło przywołać samochód do porządku. Kiedy to nie pomogło, wysiadła i otworzyła maskę.
Tuż za nią zatrzymało się czarne maserati. Podniosła wzrok i zobaczyła kierowcę – wysokiego, zniewalająco przystojnego mężczyznę z czarnymi, zaczesanymi do góry włosami, ciemnymi oczami i wysokimi kośćmi policzkowymi. Był oszałamiający. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jego usta się poruszały. Potrząsnęła głową.
– Przepraszam, co pan mówił?
– Potrzebna pomoc? – zapytał seksownym barytonem.
– Chyba tak. Silnik mi zgasł.
– Mogę zerknąć? – Nieznajomy rozpiął guziki w mankiecie koszuli i podwinął rękaw. – Spróbujesz zapalić?
– Oczywiście. – Nie ruszyła się, czekając, aż mężczyzna odsłoni drugą rękę, a on uniósł głowę. – Ach, tak. Już.
Miała wrażenie, że zachowuje się jak nastolatka. Miej trochę godności! – upomniała siebie. Poza tym to nie był najlepszy moment na flirt. Musi jak najszybciej dostać się do klubu. Nie może spóźnić się na występ. Gdy sięgnęła jednak do stacyjki, coś przykuło jej uwagę.
– Nie! – Potrząsnęła głową. – Proszę, nie!
Mimo to światełko na desce rozdzielczej migało nieubłaganie. Samochód wcale się nie zepsuł – zwyczajnie zapomniała go zatankować. Delikatnie uderzyła głową o kierownicę. To nie był jej dzień.
– Wszystko w porządku?
Natychmiast się wyprostowała. No tak. Pochłonięta swoim nieszczęściem, nie zauważyła, że nieznajomy stanął przy jej drzwiach.
– Hm… Cześć. – Zaczerwieniła się.
– Cześć. – Lekko się uśmiechnął. – Dobrze się czujesz?
– Tak. – Odetchnęła. – Po prostu jestem głupia. Wiem, co jest nie tak z moim samochodem. Zabrakło paliwa.
Brwi mężczyzny podjechały do góry, lecz w jego głosie nie wychwyciła protekcjonalnego tonu.
– Cieszę się, że odkryłaś źródło problemu.
– Tak. Dzięki za pomoc. – Zbyt zawstydzona, by spojrzeć mu w oczy, wzięła telefon i zaczęła szukać taksówek w okolicy. To był jednak sobotni wieczór w Los Angeles. – Mam przechlapane.
– Co się stało? – Na jego ustach znów pojawił się cień uśmiechu. – Poza tym, że utknęłaś na autostradzie?
– Miałam dziś wystąpić w klubie w Hollywood, ale nie ma szans, żebym zdążyła. – Sprawdziła inną aplikację i westchnęła. – Godziny szczytu.
– Zaoferowałbym ci podwózkę, ale obiecałem, że spotkam się z kimś na koncercie w Chamber Music Society.
Tym razem to ona uśmiechnęła się do niego ze współczuciem.
– Przykro mi, ale ten koncert skończył się prawie pół godziny temu.
– Cholera. – Mężczyzna przeczesał włosy palcami i się wyprostował. – To znaczy, że mogę cię podwieźć.
Przejażdżka z obcym mężczyzną nie wydawała się rozsądną rzeczą, ale nie chciała przegapić swojego pierwszego występu solo. A poza tym intuicja – na której zwykle mogła polegać – mówiła jej, że może mu zaufać. W końcu ma spróbować dziś czegoś nowego, prawda?
– Mam zamiar bezwstydnie wykorzystać twoją uprzejmość. – Miała nadzieję, że nie pożałuje tej decyzji.
– Nie krępuj się.
Chwyciła skrzypce i zamknęła samochód. Na szczęście utknęła na drodze, gdzie nocą nie trzeba płacić za parkowanie. Nieznajomy zaprowadził ją do maserati i otworzył jej drzwi. Ten staroświecki gest tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nic jej nie grozi. W końcu jaki przestępca ma takie maniery?
Gdy ruszyli, przyjrzała mu się ukradkiem. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś tak bardzo ją pociągał – zapewne dlatego, że nikt nigdy tak bardzo jej nie zauroczył.
– Nie jesteś psychopatą, co? – zapytała, by zapanować nad pożądaniem.
– Nie powinnaś mnie o to zapytać, zanim wsiadłaś do mojego samochodu? – Podniósł brwi i spojrzał na nią z rozbawieniem. – Nie, nie jestem.
Roześmiała się i oparła swobodnie o zagłówek.
– Mam na imię Megan.
– Daniel. – Zerknął w bok. Gdy jego spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy, poczuła, że się rumieni. – Miło cię poznać.
– Dziękuję za ratunek. – Opuściła wzrok zawstydzona.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Jego głos był jak pieszczota. – Mogę zapytać, co za występ cię dziś czeka?
– Inny niż wszystkie dotąd – wyznała. – Będę grała na skrzypcach elektrycznych.
– Brzmi to intrygująco – zauważył tonem, który kazał jej się zastanowić, czy chodzi mu o występ, czy o nią samą. – To twoje skrzypce?
– Tak. – Poklepała futerał, który trzymała między nogami. Skrzypce były lśniące i czerwone, piękne.
– Chętnie posłucham, jak grasz.
– Masz zamiar zostać? – zapytała z uśmiechem.
– Nie wyobrażam sobie, jak inaczej mógłbym spędzić ten wieczór. – Odwzajemnił uśmiech, a to wystarczyło, by zabrakło jej powietrza.
Nie powinna zbyt wiele sobie wyobrażać. On po prostu jest ciekawy, jak wygląda taki koncert. Ją też to ciekawiło, bo nigdy na takim nie była, o graniu nie wspominając. Miała nadzieję, że zdążą. Czuła, że to jej jedyna szansa. Miła pogawędka z Danielem dobiegła końca, gdy zerknęła nerwowo na zegarek.
– O której masz wyjść na scenę?
– O dziesiątej.
– Zdążymy.
Gdy usłyszała jego pewny ton – i zobaczyła, jak dociska pedał gazu – trochę się uspokoiła. Pod klub dotarli trzy minuty przed dziesiątą.
Wzięła skrzypce i wysiadła.
– Bardzo ci dziękuję.
Potem wbiegła do środka. Cenną minutę zajęło jej przyzwyczajenie się do panującej tam ciemności. Klub był mały i wypełniony po brzegi. Megan utorowała sobie drogę między ludźmi, szukając kulis.
Dotarła na miejsce na sekundę przed tym, jak konferansjer zapowiedział jej występ.
– Teraz swoimi skrzypcami zelektryzuje nas Megan!
Zdenerwowana, ale i przejęta jak przed każdym występem, ruszyła na scenę. Sama. Światła reflektorów były ostre, prawie nic nie widziała.
Obejrzała się przez ramię, lecz nie mogła liczyć na dodający otuchy uśmiech sióstr.
Z trudem przełknęła ślinę i zwróciła wzrok ku publiczności. Choć blask nadal był oślepiający, wrzask i ciepło tłumu powoli ją otuliły. Wzięła głęboki oddech. Ci ludzie przyszli tu, by posłuchać jej muzyki – którą uwielbiała się dzielić. Położyła sobie skrzypce na ramieniu i uśmiechnęła się szeroko. Czuła, że da radę.
Jej występ był głośny, pełen niedoskonałości i zabawny. Nafaszerowana energią tłumu poruszała się po scenie, zarzucając kucykiem. Melodia wokół niej pęczniała, aż wreszcie sięgnęła apogeum, gdy zagrała najwyższą nutę. Inspirując się swoimi ulubionymi metalowymi solówkami, ku entuzjazmowi publiczności przeciągnęła punkt kulminacyjny i dopiero po kilku niemożliwie długich sekundach sięgnęła po niższy dźwięk, aby łagodnie wrócić na wysokie tony. Gdy skończyła, widzowie nagrodzili ją gromkimi brawami.
– Dziękuję! Byliście wspaniali!
Zeszła ze sceny zlana potem i napędzana adrenaliną. Udało się. Przycisnęła drżącą dłoń do ust i wydała z siebie coś między szlochem a śmiechem. To niesamowite! Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, napawając się sukcesem.
– Byłaś niesamowita.
Odwróciła się i ujrzała Daniela, który opierał się o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Zostałeś – wyszeptała, zdumiona własną radością.
– Mówiłem, że zostanę. – Ruszył w jej stronę.
– Dlaczego? – Szybko odłożyła skrzypce na bok.
Zatrzymał się i otaksował ją płomiennym spojrzeniem.
– Z powodu ciebie.
Zabawne, jak działa instynkt. Choć nigdy czegoś takiego nie zrobiła, rzuciła się na tego mężczyznę, jakby należał do niej. Przywarła do niego całym ciałem i wplotła mu dłonie we włosy, przyciągając jego usta do swoich.
On złapał ją za pośladki i otoczył jej nogą swoje biodra. Megan jęknęła i rozchyliła wargi. Ich pocałunek był dziki i namiętny. Przypomniała sobie, że zamieniła z tym mężczyzną zaledwie kilka zdań. Nie wiedziała nawet, jak się nazywa. Ale to nie miało teraz znaczenia. Całowała go, jakby od tego zależało jej życie.
Wziął ją na ręce i przyszpilił do ściany. Gdy zaczął pieścić jej pierś, zabrakło jej tchu. Odgłos zbliżających się kroków dotarł do niej dopiero, gdy nieznajomy postawił ją na ziemi, nie odrywając jednak dłoni od jej talii.
– Chodźmy stąd – powiedział zdyszany.
Nie była w stanie wydobyć z siebie słowa, więc tylko kiwnęła głową. W jego oczach zobaczyła błysk i po chwili biegli już w kierunku wyjścia. Podążała za nim z promiennym uśmiechem na twarzy. To będzie jej noc.

Fragment książki

Na sekwojowych deskach zalanego słońcem tarasu domu Zane’a Williamsa nad Oceanem Spokojnym zastukały obcasy. Gospodarz, który leżał na ustawionym w cieniu markizy szezlongu, usiadł i obserwował każdy krok Jessiki, swojej szwagierki, idącej za jego osobistą asystentką Mariah.
Czy ma prawo nadal nazywać ją szwagierką?
Zdjął okulary słoneczne, by lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Śnieżnobiała bluzka, sprane dżinsy z szerokim brązowym paskiem, kasztanowe włosy targane porywistym wiatrem wiejącym od oceanu. Okulary w szylkretowej oprawie, smutek w oczach.
Kochana Jess. Jej widok wywoływał w nim tyle bolesnych wspomnień, tyle wzruszeń.
Tyle nostalgicznych uczuć.
Pomyślał o Beckon w Teksasie, o swoim ranczu i życiu, jakie wiódł, i o spotkaniu z Janie, siostrą Jessiki. Z jednej strony miał wrażenie, że od tragedii, jaka się tam wydarzyła, tragedii, która zabrała mu ukochaną żonę i ich nienarodzone dziecko, minęły nie dwa lata, a cała wieczność, z drugiej myślał, że owego dnia czas zatrzymał się w miejscu. Wargi mu zadrżały, poczuł ból.
Skupił całą uwagę na Jessice. Niosła dużą walizkę z kompletu, jaki podarował jej i Janie trzy lata temu na ich wspólne urodziny. Druga córka Mae i Harolda Holcombów urodziła się bowiem dokładnie tego samego dnia co pierwsza, tylko siedem lat późnej.
Sięgnął po kule oparte o szezlong i powoli, by nie upaść i nie złamać drugiej stopy, wstał. Nadgarstek, również w gipsie, bolał jak diabli. Cały czas czuł na sobie pełen dezaprobaty wzrok Mariah, która najwyraźniej chciała podbiec i mu pomóc, lecz się powstrzymywała.
- Oto i on, Jessico. – Głos Mariah był słodki jak placek z brzoskwiniami. – Zostawiam was samych.
- Dziękuję ci, Mariah.
Asystentka zacisnęła wargi, wykonała w tył zwrot i wyraźnie niezadowolona z szefa odmaszerowała.
- Jak zawsze dżentelmen – rzekła Jessica – nawet o kulach. – Jej głos brzmiał tak samo jak głos Janie, ale na tym podobieństwo między siostrami się kończyło.
Janie była wysoką blondynką z oczami jak szmaragdy, natomiast Jess była trochę niższa, miała ciemne włosy i tylko lekko zielonkawe oczy. Różniły się również charakterami. Janie nie bała się ryzyka, była pewna siebie i sława męża, piosenkarza country, jej nie peszyła. Jessica zaś sprawiała wrażenie spokojniejszej, subtelniejszej. Pamiętał, że lubiła swój zawód nauczycielki.
- Przykro mi z powodu twojego wypadku.
Kiwnął głową.
- To był nie tyle wypadek, co głupota. Wystarczyła chwila dekoncentracji i spadłem ze sceny. Złamałem kości stopy aż w trzech miejscach. – Trasa koncertowa została przerwana. Ze złamanym przegubem nie da się grać na gitarze.
- Absolutnie nie. – Jessica postawiła walizkę i spojrzała na ocean. Stalowosine fale błyszczały w promieniach słońca. Zbliżał się przypływ. – Domyślam się, że mama wymusiła na tobie to zaproszenie – zauważyła.
- Twoja mama nawet szczeniakowi nie potrafiłaby narzucić swojej woli.
- Wiesz, co mam na myśli.
Wiedział, i to doskonale. Nie potrafiłby odmówić żadnej prośbie Mae Holcomb. A ona prosiła, aby coś dla nich zrobił. „Moja Jess cierpi, powinna ochłonąć, zebrać myśli. Proszę, udziel jej gościny przez tydzień, może dwa. I proszę, Zane, miej na nią oko”.
Dał słowo, że to zrobi.
- Możesz zostać tak długo, jak zechcesz.
- Dzięki. Słyszałeś, co się stało, prawda?
- Słyszałem.
- Nie mo... – zająknęła się. – Nie mogłam tam zostać. Musiałam wyjechać z Teksasu. Im dalej, tym lepiej.
- Cóż, dalej na zachód już nie mogłaś.
Bezradnie opuściła ramiona. Wyciągnął rękę, ujął ją pod brodę i zmusił, by na niego spojrzała. Kula wysunęła mi się spod pachy i stuknęła o balustradę.
- Nie zadręczaj się. 
- Nie będę dobrą towarzyszką – szepnęła.
Zane zachwiał się na nogach. Cofnął rękę, w ostatniej chwili uchwycił się kuli i oparł na niej.
- Ja też nie. Czyli dobrana z nas para.
Jessica cicho się zaśmiała.
- Potrzebny mi jest tylko tydzień.
- Już mówiłem. Zostań tak długo, jak będziesz chciała.
- Dzięki. Ból nogi bardzo ci dokucza?
- Nie. To raczej ja dokuczam innym. Ofiarą mojego złego humoru najczęściej pada Mariah.
- Teraz ją trochę odciążę – zażartowała Jessica z błyskiem w oku.
Już zapomniał, jak miło jest mieć Jessicę blisko siebie. Od śmierci Janie rzadko się widywali. Poczucie winy kazało mu usunąć się z życia rodziny Holcombów. Wystarczająco ich skrzywdził.
- Daj mi walizkę – rzekł i ramieniem przycisnął kulę do boku. Jakoś dam radę, pomyślał.
- Doceniam twoją uprzejmość – odparła, podnosząc walizkę – ale nie trzeba. Nie wzięłam dużo rzeczy. Same letnie ciuchy na plażę.
Poczuł się głupio, ale ustąpił. Kuśtykanie na jednej nodze, przy pomocy kuli, nie należy do łatwych.
- Zgoda, rozgość się, odpocznij. Ja przeniosłem się teraz na dół, więc piętro masz dla siebie. – Przez szerokie oszklone drzwi weszli do pokoju dziennego. – Mogę poprosić Mariah, żeby cię oprowadziła.
- Nie trzeba. – Jessica powiodła wzrokiem dookoła. Sklepiony sufit, ściany pokryte dekoracyjnym gruboziarnistym tynkiem, wystrój w stylu art deco i eleganckie nowoczesne meble.
Zane szóstym zmysłem wyczuł, że w myśli zadaje sobie pytanie: Co piosenkarz country and western, urodzony i wychowany w Teksasie, robi w domu na kalifornijskiej plaży? Kiedy wynajmował ten dom, tłumaczył sobie, że potrzebuje odmiany. Właśnie rozpoczął budowę drugiej restauracji, którą nazwał U Zane’a na Plaży, poza tym otrzymał kilka propozycji z Hollywood. Nie wiedział, czy sprawdzi się jako aktor, lecz oferta leżała na stole.
- Piękna rezydencja...
Dom, jeden z trzech zaprojektowanych przez architekta mieszkającego po sąsiedzku, był dziełem sztuki.
- Masz rację. Mariah ją wynalazła. Mówiła, że tutaj mój umysł się odświeży. Po raz pierwszy spędzam tu lato. – Powiódł wzrokiem po salonie. – Wilgotność powietrza da się znieść, nie pada i nie ma huraganów. Sąsiedzi też są mili.
- Czyli dobre miejsce do wypoczynku.
- O ile to, co teraz robię, można nazwać wypoczynkiem.
- A nie można?
 Obawiał się, że trochę się zagalopował. Dlaczego odkrywa przed nią najskrytsze myśli?
- Nie jesteś głodna? Poproszę gospodynię, żeby...
- Nie trzeba. Nie jestem głodna, tylko trochę zmęczona podróżą. Pójdę na górę, bo inaczej padnę tutaj i zasnę na podłodze. Dziękuję za przysłanie limuzyny na lotnisko. I za wszystko.
Wspięła się na palce, lekko pocałowała go w policzek. Jej włosy pachniały truskawkami.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Kule wpijały mu się w pachy. Nie znosił ich. – Aha, jeśli mogę ci coś zasugerować, to najlepszy widok na ocean jest z sypialni na końcu korytarza na prawo od schodów. Tutejsze zachody słońca nie mają sobie równych.
- Wezmę to pod uwagę – obiecała z wymuszonym uśmiechem.
Nie dał się nabrać. Podkrążone oczy i blada cera zdradzały, co przeżywa. Doskonale ją rozumiał. Z doświadczenia wiedział, jak rozpacz wzbiera w człowieku, nie daje oddychać, dusi. I wiedział, że Holcombowie mają swoją dumę. Tylko drań zostawiłby Holcombównę przed ołtarzem. Tylko kompletny cymbał.

Jessica posłuchała rady Zane’a i zajęła pokój gościnny w końcu korytarza. Nie tyle z powodu wspaniałych zachodów słońca, które tak zachwalał, lecz aby nie wchodzić mu w drogę. Prywatność to luksus, który ostatnio nauczyła się cenić. Miała ochotę rzucić się na łóżko i zalać łzami, jednak nie uległa pokusie.
Szybko rozpakowała walizkę i ułożyła rzeczy w eleganckiej komodzie z jasnego drewna. Na dżinsy, szorty, kostiumy kąpielowe i bieliznę wystarczyły dwie z dziewięciu szuflad. Sukienki powiesiła w szafie, a właściwie garderobie rozmiarami dorównującej klasie w szkole, w której uczyła w Beckon. Były tu szuflady z cedrowego drewna, stojaki na buty i wieszaki obciągnięte jedwabiem. Jej sukienki, tenisówki, dwie pary klapek, jedna na płaskich, druga na wysokich obcasach, zajęły tylko niewielki ułamek przestrzeni.
Skończywszy rozpakowywanie, spojrzała w okno i z jej ust wyrwał się okrzyk zachwytu. Na horyzoncie bezkresny ocean stykał się z rozświetlonym słońcem niebem.
Nagle ogarnęło ją przemożne uczucie żalu i straty. Zadrżała, jakby smagnięta lodowatą zimową wichurą.
Dlaczego teraz? Dlaczego nie może rozkoszować się otaczającym pięknem? Nic nie jest piękne. Straciła siostrę, jej nienarodzone dziecko, a teraz narzeczonego.
- Nie zechciałabyś wyjść na balkon?
Zaskoczona odwróciła się na pięcie i zobaczyła w progu Mariah, około czterdziestoletnią asystentkę Zane’a. Mariah zaczęła pracować dla Zane’a jeszcze przed jego ślubem z Janie. Jessica kilkakrotnie ją spotkała.
- Och, witaj – odparła i spojrzała na drzwi umieszczone na końcu zajmującego ścianę okna. – Może później?
- Musisz być zmęczona po tak długim locie – rzekła Mariah. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Nie, dziękuję. Prysznic i drzemka postawią mnie na nogi.
Mariah uśmiechnęła się.
- Ja już wychodzę, ale pani Lopez zostaje. Gdybyś czegoś potrzebowała, zwróć się do niej.
- Dziękuję... Dam sobie radę.
- Zane będzie chciał zjeść z tobą kolację. Zawsze jada tuż przed zachodem słońca. Ale jeśli zgłodniejesz wcześniej, dostosuje się do ciebie.
- Zachód słońca jest okej.
Mariah przyjrzała się jej uważnie, ale życzliwie.
- Jesteś trochę podobna do Janie.
- Wątpię. Janie była piękna.
- Ja widzę podobieństwo. Nie obraź się, jak powiem, że masz takie same melancholijne oczy i piękną cerę.
- Dziękuję za komplement. – Jessica wiedziała, że jest upiornie blada, a na nosie ma piegi. Dokładnie dziesięć, ale skórę rzeczywiście miała gładką. – Ja... nie chcę sprawiać Zane’owi kłopotu. Przyjechałam, bo trudno było przekonać mamę, że to nie najlepszy pomysł. Nie chcę przysparzać jej zmartwień. Dość już przeżyła.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że twój pobyt tutaj dobrze zrobi również Zane’owi. W końcu musi wyciągnąć głowę z piasku.
Co za dziwne stwierdzenie. Jessica zmrużyła oczy, starając się zrozumieć, o co chodzi Mariah.
- Już od pewnego czasu nie jest sobą – ciągnęła asystentka. Jessica doceniła jej takt.
- Domyślam się – odrzekła. – Stracił rodzinę. My też. – Strasznie tęskniła za Janie. Życie bywa okrutne.
Mariah kiwnęła głową.
- Wam obojgu dobrze zrobi towarzystwo kogoś z rodziny.
Jessica miała co do tego wątpliwości. Wiedziała, że dla Zane’a będzie solą w oku. Komplikacją. Zostanie tu trochę, nawdycha się świeżego powietrza i wróci do domu wypić piwo, którego sobie nawarzyła. Uciekła z Teksasu, bo czuła się upokorzona i skrzywdzona. Ale kiedyś przecież musi wrócić. Nie chciała teraz o tym myśleć.
- Może – mruknęła.
- Miłego wieczoru.
- Dziękuję. Nawzajem.
Po wyjściu Mariah weszła do łazienki i kolejny raz oniemiała. Pokój kąpielowy był wyposażony w telewizor, ogromną wannę z hydromasażem i dużą kabinę prysznicową z trzema głowicami sterowanymi komputerowo. Mogła zaprogramować czas, temperaturę, siłę strumienia i Bóg wie co jeszcze.
Nacisnęła kilka przycisków i z góry popłynęła woda. Uśmiechnęła się. Spodobała się jej ta nowa zabawka. Zrzuciła z siebie ubranie, otworzyła drzwi z tafli szkła i weszła do kabiny. Było cudownie. Dwa parujące strumienie tryskały z boku, trzeci rytmicznie pulsował. Obracała się w koło, czując, jak ustępuje napięcie zmagazynowane w kościach i mięśniach. Zdążyła się namydlić, nałożyć szampon na włosy, spłukać ciało.
W pewnej chwili, jak na jej gust za szybko, woda przestała płynąć. Prysznic wyłączył się automatycznie.
Po kąpieli włożyła jasnobrązowe szorty do pół uda i czekoladową bluzeczkę na ramiączkach. Miała nadzieję, że w domu Zane’a nie obowiązują oficjalne stroje do kolacji. Nie przywiozła niczego odpowiedniego.
Wysuszyła włosy, związała je w koński ogon, nad czołem zostawiła kilka pasemek. Chęć, aby się zdrzemnąć, minęła. Teraz czuła się naładowana energią. Wiedziała, że senność wywołana różnicą stref czasowych i tak ją dopadnie, lecz w tej chwili piaszczysta plaża przed domem wydawała się bardziej kusząca niż łóżko. Wsunęła stopy w klapki i zeszła na dół.
Na schodach otoczyły ją smakowite wonie, więc pierwsze kroki skierowała tam, skąd dochodziły. W imponującej kuchni królowała kobieta ubrana w fartuch.
- Hola. Panna Holcomb? – powitała Jessicę.
- Tak. Jessica.
- Hola, Jessica. Lubisz enchilady?
Urodzona w Teksasie Jessica uwielbiała wszelkie meksykańskie potrawy.
- Jasne. Pachną smakowicie.
Gospodyni schyliła się i otworzyła drzwiczki piecyka. Stalowa kratka wysunęła się automatycznie.
- Za pół godziny będą gotowe. Może naszykuję drinka? Albo jakąś przekąskę?
- Nie, dziękuję. Zaczekam na Zane’a. Miło mi było panią poznać. Przejdę się i...
- Psiakrew! – zagrzmiało w całym domu.
Jessica zamarła.
Pani Lopez uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Pan Zane ma kłopoty z ubieraniem się, ale nie pozwala sobie pomóc. Nie jest łatwym pacjentem.
Jessica również się uśmiechnęła.
- Aha. Teraz rozumiem. – Przypomniała sobie, że Zane przywitał ją w dżinsach i sportowej koszuli. Czyżby przebierał się do kolacji? – Mam się przebrać?
- Nie, nie – uspokoiła ją pani Lopez. – Pan Zane wylał sobie mrożoną herbatę na koszulę. Bardzo ładnie jest pani ubrana.
- Dziękuję.
Odetchnęła z ulgą. Pakując się, nie myślała o elegancji. Bardziej zależało jej na tym, aby po prostu oderwać się od problemów i odzyskać równowagę psychiczną.
- Przejdę się, ale wrócę na czas. Do zobaczenia.
Gospodyni kiwnęła głową i zajęła się piecykiem. Jessica wyszła na taras i po schodkach zbiegła na rozgrzany piasek.

W Teksasie nie ma jezior ani rzek, których wody błyszczą w słońcu, a wiejący znad nich łagodny wiatr muska włosy i pozostawia na wargach smak soli morskiej. Jessica powoli szła po mokrym piasku. Kolejne fale natychmiast zmywały ślady jej stóp. Słońce, już nisko nad horyzontem, przyjemnie grzało. Z prawej strony ciągnęły się okazałe nadbrzeżne rezydencje, każda inna.
Przyglądając się im, nie zauważyła biegnącego z naprzeciwka mężczyzny, który zatrzymał się tuż przed nią.
- Cześć. – Zziajany nieznajomy odezwał się pierwszy.
- Cześć. – Natychmiast rozpoznała w nim jednego z najsławniejszych gwiazdorów filmowych na świecie, Dylana McKaya.
- Sekundę... – Aktor zgiął się wpół, dłonie oparł na kolanach, usiłował złapać oddech. – Sekundę... – Po chwili wyprostował się i posłał jej uwodzicielski uśmiech. – Dzięki.
- Za co? – zapytała zdziwiona.
- Za to, że tu jesteś. Dzięki tobie mam pretekst, żeby się zatrzymać. – Zaśmiał się, odsłaniając białe zęby.
- Przecież zawsze możesz się zatrzymać, kiedy tylko zechcesz – odparła równie bezpośrednio.
Dylan pokręcił głową.
- Nie, nie. Codziennie muszę przebiec dziesięć mil. Przygotowuję się do roli członka plutonu Navy SEAL.
- Ile już przebiegłeś?
- Osiem.
- Nieźle. – Jego zbolała mina świadczyła, że nie stosuje wobec siebie taryfy ulgowej. – Niewielu ludzi potrafi przebiec osiem mil jednym ciągiem.
Wyraźnie się rozpromienił.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Dylan. – Wyciągnął do niej rękę. Uścisk dłoni miał krótki, zdecydowany.
- Jessica. 
- Jesteśmy sąsiadami? – zapytał. – Mieszkam tam. – Ruchem głowy wskazał dwupiętrową willę.
- Przyjechałam z krótką wizytą do Zane’a Williamsa. – Dylan uniósł brwi, w jego oczach pojawił się błysk zainteresowania. – Należymy do... rodziny – wyjaśniła.
- Znam Zane’a. W porządku facet.
- Zgadzam się. Moja siostra... Był mężem Janie.
Chwilę trwało, zanim Dylan skojarzył, o czym mówi.
- Przykro mi z powodu tej tragedii.
- Dziękuję.
- No, chyba ochłonąłem. Dzięki tobie. Jeszcze dwie mile. Miło było cię poznać. Pozdrów ode mnie Zane’a. – Odwrócił się i ruszył przed siebie, z początku lekkim truchtem, potem już pełnym biegiem.
W pogodnym nastroju wróciła do domu. Może przyjazd tutaj wcale nie był takim złym pomysłem?

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel