Wyjątkowe święta lorda Weybourn
Przedstawiamy "Wyjątkowe święta lorda Weybourn" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ROMANS HISTORYCZNY.
Tess straciła rodziców w bardzo młodym wieku i dorastała pod opieką ciotki w Gandawie. Po jej śmierci postanowiła wrócić do Anglii i dzięki pomocy zaprzyjaźnionych zakonnic szukać posady guwernantki. Gdy podczas podróży uległa wypadkowi, pomoc i eskortę do Londynu zaproponował jej nieznajomy dżentelmen. Dotrzymał słowa i pożegnał Tess dopiero pod bramą klasztoru. Tam jednak odmówiono jej schronienia. Siostry, widząc towarzyszącego jej lorda Weybourn, słynnego uwodziciela, uznały, że została pozbawiona czci.
Zrozpaczona Tess postanawia jeszcze raz poprosić lorda Weybourn o pomoc…
Fragment książki
Alexander James Vernon Tempest, wicehrabia Weybourn, był uosobieniem umiaru, elegancji, dobrych manier i sprawności fizycznej – niemal w każdych okolicznościach. Niemal.
Ślizganie się na oblodzonym bruku Gandawy trudno wszakże zaliczyć do normalnych okoliczności, a już na pewno nie w bladym świetle późnego listopadowego popołudnia, kiedy myśli zaprząta perspektywa spędzenia czasu przy ogniu na kominku w towarzystwie przyjaciół i ze szklaneczką rumu w dłoni.
Mur klasztorny był wysoki i… twardy. Alex odbił się od niego i wpadł na odzianą w szarości i czerń zakonnicę, której sylwetka zlewała się z ciemnym tłem ulicy. Z krzykiem upadła na bruk, upuszczając czarną walizkę, która wylądowała na progu zamkniętej bramy klasztornej.
Alex podniósł się.
– Przepraszam. Siostra pozwoli… – Wyciągnął ku niej rękę. Siedziała na trotuarze, podpierając się dłonią w czarnej mitence. Czarny kapelusz obrzeżony tego samego koloru wstążką zjechał jej na nos. Odsunęła go w tył, żeby móc spojrzeć na Aleksa.
– Nic mi nie jest.
– Doskonale. Jest siostra Angielką? – Widział tylko dolną część owalu jej twarzy, resztę osłaniało rondo kapelusza. Głos brzmiał młodo.
– Tak, ale…
– Pomogę siostrze wstać.
Z westchnieniem rezygnacji podała mu obie dłonie. Stanąwszy na nogach, zachwiała się i już w następnej chwili znalazła się w jego ramionach.
– Och!
Alex niczego nie widział poza jej wzdętą peleryną i buńczucznym kapeluszem, ale jego ciało otrzymało nieomylny przekaz. Była młoda. I szczupła. Wyczuwał jej krągłości. Zniżył głowę. Pachniała mydłem i wilgotną wełną. Weź się w garść, człowieku. Zakonnice to owoc zakazany, upomniał się w duchu.
– Zadzwonię do furty – zaproponował. Zardzewiały łańcuch dzwonka zwisający u bramy mógł skusić tylko naprawdę zdesperowanego przestępcę, szukającego schronienia przed wymiarem sprawiedliwości, jednak osłonięty kratą wizjer w masywnych deskach sugerował, że sanktuarium mogło się okazać jeszcze bardziej niegościnne niż więzienna cela. – Podejrzewam, że siostra skręciła kostkę.
Znieruchomiała w jego ramionach.
– Ależ nie. Dziękuję…
– Uważam jednak, że powinienem zawołać kogoś, żeby siostrze pomógł.
– Doprawdy, dziękuję. Szłam do portu nad kanałem. Jestem umówiona z siostrą Clarą.
Głos brzmiał świeżo, był miły, chociaż musiała być na niego zła. Panowała nad irytacją, zapewne za przyczyną klasztornego wychowania. Mimo wszystko, dało się w niej wyczuć pewne napięcie, a nawet smutek. Alex miał wprawę w wyczuwaniu tego, czego nie wyrażają słowa. Potrafił to każdy, kto zajmował się negocjacjami handlowymi.
Irytacja była oczywista i zrozumiała. Przewrócił ją. Mógłby przynajmniej za to odprowadzić ją tam, dokąd sobie życzyła, a nie nalegać, by udała się tam, gdzie sądząc po niechęci, z jaką spozierała na klasztorną bramę, znaleźć się nie chciała.
– Powinna siostra pójść do doktora. Niechby sprawdził, czy nie ma złamania kości. Nad którym kanałem? – zapytał, schylając się po jej walizkę.
– Nad tym, z którego odchodzą statki do Ostendy. Siostra Clara prowadzi tam niewielkie schronisko dla podróżnych. Zamierzam u niej przenocować, a z samego rana wyruszyć do Ostendy, ale…
– Wiem, gdzie to jest. Tak się składa, że idę w tym samym kierunku i znam pewnego lekarza, który mieszka po drodze.
– Nie chcę panu sprawiać kłopotu.
– Siostra nie może chodzić, a tu nie widać żadnej dorożki… jak zwykle, kiedy człowiek jest w potrzebie. Nie nadłożę drogi.
Prawdę powiedziawszy, Grant, do którego zamierzał wstąpić, nie był lekarzem, chociaż prawie ukończył w Edynburgu studia medyczne, zanim je porzucił.
– Tak, ale ja…
– Nie ma siostra pieniędzy? – Alex przypomniał sobie, że zakonnice zazwyczaj bywają bez grosza. – Niech siostra się tym nie martwi. Biorę wszystko na siebie. Ten lekarz to mój przyjaciel. Jak siostrze na imię? Ja nazywam się wicehrabia Weybourn. – Alex zazwyczaj nie chwalił się swoim tytułem, ale tym razem uznał, że skłoni ją do tego, by mu zaufała.
Poruszyła się niespokojnie. Była zapewne przerażona tym, że niesie ją na rękach mężczyzna, ale skoro nie chciała wracać do klasztoru, nie pozostawało jej nic innego, jak się z tym pogodzić. Alex zaś starał się mężnie nie ulegać wrażeniu, jakie sprawiały na nim krągłości jej ciała.
– Teresa.
– Siostra Teresa. Wspaniale. Już jesteśmy blisko.
Przez gęstniejący mrok przebijały się światła gospody Pod Czterema Żywiołami. Alex zmierzał ku nim jak żeglarz ku znajomej, bezpiecznej przystani.
– To gospoda?
– Bardzo przyzwoita – zapewnił, otwierając barkiem drzwi wejściowe. W środku było widno, ciepło i gwarno. – Gaston! – zawołał.
– Lord Weybourn! – Z zaplecza wybiegł właściciel. – Miło pana widzieć. Pozostali panowie już czekają w tej samej osobnej sali co zawsze.
– Dziękuję, Gaston. – Alex ruszył ku drzwiom po prawej stronie. – Herbaty? Kawy? Czego się siostra napije?
– Panowie? W osobnej sali? Lordzie Weybourn, proszę mnie natychmiast postawić…
– Podajcie herbatę – poprosił Alex. Herbata dobrze zrobi tej zakonniczce. A jeśli ona nie przestanie tak się wiercić w jego ramionach, jemu też się przyda. Stanowczo zbyt długo obywał się bez kobiety.
Drzwi za sobą zamknął kopniakiem i oparł się o nie plecami, żeby ochłonąć. Nie wiedział, że zakonnice nie noszą gorsetów. Przyjemny ciężar małego damskiego biustu, jaki czuł na ramieniu, wprawiał go w konsternację. Reagował jak żółtodziób i nie był z siebie zadowolony.
– Cóż to za dramat, drogi Aleksie? – Crispin de Feaux wstał i z zimną obojętnością popatrzył na scenę pod drzwiami. Alex nie był pewny, czy gdyby wpadł do pokoju goniony przez sforę wymachujących szablami żołnierzy, Cris okazałby więcej emocji. – Zacząłeś uprowadzać z klasztorów zakonnice?
– Nie opowiadaj bredni.
Grant Rivers zdjął nogi z metalowej barierki przed kominkiem i również wstał. Gabriel Stone rzucił garść kości do grania na stół. – Ile stawiasz?
Alex ostudził jego zapał groźnym spojrzeniem. Złożył swój słodki ciężar na kozetce przed kominkiem.
– Poślizgnąłem się na lodzie i przewróciłem siostrę Teresę. Chyba skręciła kostkę. Pomyślałem, że powinieneś ją obejrzeć, Grant.
– Bez obawy, jest siostra w dobrych rękach. Zaraz będzie herbata. To Grantham Rivers. On się zna na skręconych kostkach.
Teresa zauważyła uśmiech, jaki lord Weybourn posłał doktorowi, zanim odszedł, i dołączył do dwóch pozostałych panów.
– Nie jestem…
– …zakonnicą. – Doktor usiadł. Był miły, ale wydawał się zażenowany. – W odróżnieniu od Aleksa wiem, że zakonnice noszą kornety i nie chodzą same po ulicach.
– Czy żaden z was nigdy nie pozwoli kobiecie dokończyć zdania? – zapytała.
Od ubiegłotygodniowej rozmowy z matką przełożoną była nieustannie wytrącona z równowagi. Bardzo by chciała odzyskać stan spokojnej rezygnacji, dzięki któremu przetrwała o zdrowych zmysłach lata, jakie upłynęły od śmierci rodziców. Ten wypadek wprawił ją w nieznane do tej pory uczucie irytacji.
A może tak działa na kobiety towarzystwo mężczyzn? Odkąd ukończyła trzynaście lat, jej styczność z przedstawicielami rodzaju męskiego ograniczała się do księdza, starego ogrodnika i sporadycznych kontaktów z kupcami. Teraz była sama z czterema panami. Dobrze, że byli trzeźwi i sprawiali przyzwoite wrażenie.
– Przepraszam. Zazwyczaj demonstrujemy o wiele lepsze maniery. Aleksowi jest na pewno wstyd, że przez swoją niezręczność naraził panią na upadek, ale ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jak powinienem się do pani zwracać?
– Panna Ellery. Tess Ellery, doktorze.
– Nie jestem doktorem. Nazywam się Grantham Rivers. Niewiele mi brakowało do ukończenia studiów medycznych w Edynburgu, mogę więc śmiało zajmować się leczeniem drobniejszych uszkodzeń ciała. Pozwoli pani, że odwieszę jej okrycie i kapelusz? Będzie pani musiała zdjąć but i pończochę. Potrzebuje pani pomocy służącej?
Wyglądał na człowieka poważnego i godnego zaufania. Zważywszy na to, że nigdy w obecności mężczyzny nie zdjęła żadnej innej części garderoby oprócz rękawiczki, Tess nie potrafiła się sobie nadziwić, że nie jest wzburzona. Może jej zdolność do osiągania tego stanu wyczerpała się, kiedy zwalił ją z nóg, a potem niósł na rękach pewien wysoki, silny i pewny siebie arystokrata.
– Panno Ellery? – Rivers czekał cierpliwie. Tess zdobyła się na uśmiech, który zastygł jej na ustach, gdy napotkała jego spojrzenie. Takich smutnych oczu nigdy jeszcze nie widziała. Poczuła się niezręcznie, jak gdyby naruszyła czyjąś żałobę albo nieodpowiednio zachowała się na pogrzebie.
– Nie, nie potrzebuję. Poradzę sobie sama.
Rozwiązała kokardę kapelusza i rozpięła klamrę peleryny. Rivers złożył jej okrycie na oparciu kanapy. Ustawił się tyłem do niej, osłaniając przed obecnymi w pokoju, kiedy sięgała do podwiązki i rolowała w dół pończochę.
– Nie mogę zdjąć buta.
– Stopa jest opuchnięta. – Ukląkł przed nią. – Zobaczymy, czy da się go zdjąć bez rozcinania cholewki.
– Dobrze. – Wolałaby tego uniknąć, bowiem to były jedyne buty, jakie miała.
– Nic panią nie boli oprócz kostki? – Zaczął delikatnie ściągać but. – Nie uderzyła się pani w głowę, nie uszkodziła nadgarstka?
– Nie, dokucza tylko kostka.
Badanie było bolesne, mimo że Rivers starał się być bardzo delikatny. Żeby zapomnieć o bólu, Tess popatrzyła ponad jego głową na trzech pozostałych mężczyzn. Stanowili przedziwne towarzystwo, ale widać było, że dobrze się ze sobą czują.
Lord Weybourn złapał jej spojrzenie i uniósł pytająco brew.
– O, tu panią boli? – zapytał Rivers. – Przepraszam. Gdzie jeszcze? Tutaj? Może pani poruszyć palcami? Doskonale. A wyciągnąć palce do przodu? Nie? Niech pani nie próbuje, jeśli jest to bolesne.
Zdawało się, że Rivers wiedział, co robi. Stopa wymagała obandażowania. Tess zmartwiła się, że nie włoży, a już na pewno nie zasznuruje buta, ale postanowiła nie martwić się na zapas. Towarzystwo tych mężczyzn nie było krępujące. Żaden nie mierzył jej ukradkowymi spojrzeniami, nie mrugał do niej, nie robił niestosownych uwag. Uspokoiła się i postanowiła zaufać swojemu osądowi, że jest bezpieczna.
Jego lordowska mość siedział oparty o krawędź stołu i słuchał, co do niego mówi amator gry w kości. Teraz, kiedy zdjął kapelusz i płaszcz, okazało się, że nie tylko jego maniery były wytworne, ale także i ubiór. Tess, która spędziła dziesięć lat w klasztorze i nie znała się na męskiej garderobie, potrafiła mimo wszystko dostrzec, z jak kosztownego materiału i z jaką doskonałością uszyto jego marynarkę i spodnie.
Na tle swoich przyjaciół wicehrabia wyróżniał się również wyjątkową urodą. Powiedzieć, że był przystojny, to mało. Przystojny to był Rivers, który szykował teraz zimny kompres na jej stopę. Typowy Anglik, postawny, z prostym nosem, błyszczącymi brązowymi włosami i zielonymi oczami. Chłodny blondas wyglądał jak święty z witrażu kościelnego, pociągający, a jednocześnie budzący obawę. Nawet amator gry w kości był na swój sposób atrakcyjny z burzą czarnych włosów na głowie i cygańskimi ciemnymi oczami.
Lord Weybourn miał ciemnoblond włosy, cienki nos, wydatne kości policzkowe i orzechowe oczy pod ciemnymi brwiami. Nieco groźny i tajemniczy wygląd nadawały mu usta – ruchliwe, niekiedy rozchylone w półuśmiechu, innym razem niebezpiecznie zaciśnięte.
Ich spojrzenia znowu się spotkały. Wstał i zbliżył się.
– Rivers sprawia pani ból? Mam nadzieję, że nic pani nie złamałem.
– Na szczęście nie – odpowiedział Rivers. – Uwaga, poczuje pani chłód – rzekł do Tess, okładając jej kostkę kompresem, z którego ściekała woda. – Potem, kiedy pani wypije herbatę, unieruchomimy stopę bandażem.
– To bardzo przyjemna gospoda – zauważyła Tess. Potrzebowała neutralnego tematu. Nie nawykła do rozmów z mężczyznami. – Często się tu panowie zatrzymują?
– Zawsze kiedy jesteśmy w długiej podróży – odparł lord Weybourn. – Nawet w czasie wojny lubiliśmy tu zaglądać w różnych przebraniach. Pod Czterema Żywiołami. Już sama nazwa bardzo nam odpowiada, albowiem koresponduje z naszymi nazwiskami.
– Jak to? O ile wiem, cztery żywioły to powietrze, woda, ogień i ziemia. Jak się zatem panowie nazywacie?
– Alex nosi nazwisko Tempest; burza kojarzy się z powietrzem.
– A pana nazwisko, rzecz oczywista, kojarzy się z wodą, panie Rivers.
– Cris nazywa się de Feaux, a feu znaczy ogień po francusku.
– Naturalnie. – Tess potrafiła sobie wyobrazić zimnego blondyna jako archanioła z gorejącym mieczem w dłoni. A jak nazywa się czwarty?
– Gabriel Stone, czyli kamień.
Weszła służąca z herbatą i postawiła tacę na siedzeniu obok. Tess nie spodziewała się, że herbacie będą towarzyszyły ociekające miodem ciasteczka. Lord Weybourn sięgnął po jedno i odszedł do kolegów.
– Niech pani je – zachęcił Rivers.
– Boję się, że nie będę umiała przestać – odpowiedziała Tess.
Zupa jarzynowa z pełnoziarnistym chlebem, którą jadła w południe, była pożywna, lecz nie wyróżniała się szczególnym smakiem. Te ciasteczka były natomiast godne uwagi na pewno nie tylko ze względu na swoją wartość odżywczą. Tess pociągnęła łyk herbaty – z cukrem! Może warto spróbować chociaż jedno? – walczyła ze sobą. Pogardzenie nimi byłoby nieuprzejmością wobec gospodarzy.
Pół godziny później oblizywała ze smakiem palce. Na talerzu pozostały tylko okruchy i rozmazany miód. Rivers bez komentarza odstawił tacę na stół.
– Teraz obandażuję pani stopę, a potem okryję panią kocem. Może się pani zdrzemnąć. Wyziębła pani. Odpoczynek nie zaszkodzi.
Nie mogła odmówić mu racji, tym bardziej że nie była w pośpiechu. Siostra Clara spodziewa się jej dopiero na kolację. A tutaj było tak… interesująco. Ciepło i słodko. Ta przygoda zaczynała się podobać Tess. Wiedziała, że nie powinna tu być, ale ci panowie sprawiają wrażenie takich niegroźnych, wręcz naiwnych…
Oczy jej się kleiły. Ostatniej nocy było zimno, a myśli kłębiące się w głowie nie dawały zasnąć. Pan Rivers ma rację. Krótka drzemka wzmocni ją przed tym, co ją czeka: wydawanie wieczornej polewki skromnym podróżnym, którzy potem owinięci płaszczami ułożą się do snu na ławach, podczas kiedy ona będzie próbowała zasnąć w zimnej celi na twardym łóżku obok chrapiącej siostry Clary. Te polewane miodem ciasteczka to odpowiednia rekompensata za męki, które ją czekają w nocy, uznała Tess, wtulając się w róg kanapy. Zamknie oczy tylko na chwilę.
Znowu lord Weybourn. Czuła cytrynową wodę kolońską i dotyk wykrochmalonej koszuli. Wydawało się rzeczą naturalną, że oparła głowę na jego ramieniu i wdychała jego męski zapach.
– Będzie panią bolał kark od tego spania półleżąc w rogu kanapy, siostrzyczko. A my mamy zamiar pohałasować. Tu jest cichy pokoik, w którym może się pani przespać.
– A siostra Clara… – zaprotestowała, chociaż propozycja brzmiała kusząco.
– Pamiętam. Czeka na panią w porcie nad kanałem. Rano ma pani statek do Ostendy. Zdąży pani.
Dlaczego siostry opowiadają takie głupstwa o mężczyznach? Ktoś pomyślałby, że to krwiożercze bestie… Ci czterej są mili i godni zaufania… A materac na pewno jest miękki.
– Dziękuję – wymamrotała i odpłynęła w niebyt.
– Cała przyjemność po mojej stronie, siostrzyczko.
Drzwi zamknęły się. Nic nie zakłócało panującej w pokoju ciszy.
Obudziła się. Wciąż było widno. Widocznie nie spała za długo, choć musiała przyznać, że wydało się to jej podejrzane… Podeszła do okna i odsunęła zasłonę. Przez podwórko szła służąca z koszem bielizny do prania, a za nią podążał stajenny z wiadrem wody. Tess zrozumiała, że przespała całą noc.
Pokuśtykała do drzwi i otworzyła je. Czterej mężczyźni wciąż tkwili wokół stołu. Amator gry w kości i blondas grali w karty z zapałem wystarczającym na kolejnych dwanaście godzin. Rivers jedną ręką napełniał kufel piwem, a w drugiej trzymał bułkę, z której wystawał gruby plaster szynki. Lord Weybourn – nieznośny, irytujący lord Weybourn, spał na krześle z nogami na stole wśród porozrzucanych kart. Nie chrapał i miał zamknięte usta.
– Lordzie Weybourn!
– Au! – uderzył głową o ścianę za krzesłem.
– Dzień dobry, panno Ellery. Wyspała się pani? – zapytał Rivers.
– Mówiłam mu, że muszę dotrzeć do portu. Uprzedzałam, że statek odpływa wcześnie rano – wskazała głową lorda Weybourn.
– Wciąż jest wcześnie rano. – Lord Weybourn wstał i Tess zauważyła, że przespana w ubraniu na krześle noc nie odbiła się na jego prezencji. Wyglądał nadal nieskazitelnie. O tym jak ona wygląda, wolała nie myśleć.
– Która godzina?
– Minęła dziewiąta – odezwał się blondyn, spojrzawszy na zegar nad kominkiem.
– Toż to prawie południe! Mój statek już odpłynął. – Pokuśtykała do najbliższego krzesła i usiadła.
– Popłynie pani następnym. Odchodzą dość często.
– Nie mam pieniędzy na drugi bilet – jęknęła.