Wyspa gorących serc (ebook)
Doktor Ben Marsh nigdy nie zapomniał małej dziewczynki, którą jako chłopak uratował z tonącego promu. Dwadzieścia pięć lat później przeżywa kryzys wiary w siebie. Wiedziony intuicją postanawia odszukać kobietę, którą kiedyś ocalił. Wierzy, że to spotkanie go wewnętrznie odmieni..
Doktor Arianna Petrakis z pozoru ma się świetnie. Zrezygnowała z kariery w Londynie i wróciła na Ilarię, wyspę, z którą wiążą się jej najbardziej traumatyczne wspomnienia. Spotkanie z Benem to dla niej wstrząs. Ale też szansa na uwolnienie się od przeszłości. Spędzają razem wspaniałe trzy tygodnie. Potem Ben wraca do Londynu, ale od pierwszego dnia zaczyna myśleć o powrocie...
Fragment książki
Arianna zapamiętała w najdrobniejszych szczegółach dzień, który na zawsze odmienił jej życie. Barwne obrazy wryły się w jej pamięć i często powracały w dręczących snach. Był to jeden z tych radosnych pięknych dni, kiedy chce się żyć. Słońce jaśniało na bezchmurnym niebie, powietrze było krystalicznie czyste. Pamiętała wszystko, a przecież miała wtedy zaledwie sześć lat. Uparła się, że włoży swoją ulubioną białą sukienkę z angielskim haftem. Wystroiła się, bo czekała ją podróż. Tego dnia płynęła z rodzicami i starszym bratem na malowniczą wyspę Ilarię, by jak co roku spędzić lato w rodzinnej posiadłości.
- Tego tylko brakowało! – zirytował się ojciec, gdy się dowiedział, że ich duża motorowa łódź ma awarię.
- Nie przejmuj się – uśmiechnęła się matka. – Nic się nie stanie, jak raz popłyniemy promem.
Dla Arianny i jej brata taka podróż była nowością. Z zaciekawieniem przyglądali się falującemu tłumowi pasażerów przed wejściem. Gdy dostali się na pokład, matka znalazła miejsce siedzące, a ojciec, już w lepszym nastroju, rozpiął kołnierzyk i skinął na ochroniarza.
- Pozwól no tu! Zrobisz nam zdjęcie.
- Tato! Chodź ze mną obejrzeć prom! – Przejęty Xander ciągnął ojca za rękę.
- Niech ci będzie!
Gdy odchodzili, brat odwrócił się i pomachał do Arianny i do matki, uśmiechniętej i eleganckiej w kapeluszu z szerokim rondem i sukience w żywych kolorach, jakże odmiennych od wyblakłych barw, które nosiła dziś.
- Możesz się pobawić z dziećmi, tylko się nie oddalaj – powiedziała Ariannie, po czym zajęła się rozmową ze współpasażerkami.
Tymczasem prom odbił od nabrzeża i wypłynął z portu. Nabrał prędkości dopiero na szerokich wodach Morza Śródziemnego. Arianna była zachwycona rejsem i żałowała, że wcześniej nie pływali na Ilarię promem. Podróż nie była długa, co Arianny nie cieszyło. Wręcz przeciwnie, była rozczarowana, bo mogłaby tak płynąć i płynąć.
Byli już blisko wejścia do portu, gdy nagle prom się zakołysał. Pasażerowie usłyszeli ogłuszający chrzęst gniecionej stali. Arianna nie rozumiała, co się dzieje. W ułamku sekundy pokład usunął jej się spod nóg. Upadła, boleśnie raniąc kolana o deski. Słyszała histeryczne wołanie matki, ale nie mogła wstać. Leciała w dół i nie miała się czego złapać. Z przerażeniem patrzyła na bulgoczącą złowrogo wodę, która była coraz bliżej, porywała ją, wciągała. Nie mogła złapać tchu, płuca piekły ją żywym ogniem. Naraz poczuła, że coś… ktoś jest przy niej. Łapie ją za ręce i zaczyna ciągnąć ku górze.
Wynurzyli się gwałtownie, jedno tuż przy drugim, z trudem łapiąc oddech. Wokół panował chaos, nawoływania mieszały się z okrzykami przerażenia. Arianna też zaczęła krzyczeć, na przemian krztusząc się i kaszląc. Próbowała otworzyć oczy, ale piekły ją od soli.
Jak przez mgłę widziała sporo od niej starszego chłopaka ze strąkami mokrych jasnych włosów. Coś do niej mówił, ale nic nie rozumiała. Mimo to czuła się przy nim bezpieczna. Dlatego gdy położył sobie jej ręce na ramionach, bez protestu chwyciła go za szyję i trzymała z całych sił. Przez kilka minut unosili się na wodzie, a potem chłopiec zaczął płynąć w stronę wyspy. Arianna tuliła się do jego pleców i nie miała odwagi się obejrzeć. Gdyby przełamała lęk, może po raz ostatni zobaczyłaby brata. Ale ona patrzyła przed siebie, na coraz liczniejsze łódki wypływające z malutkiego portu na Ilarii.
W pewnej chwili zaczęła popłakiwać. Chłopiec zatrzymał się i coś powiedział. Nie zrozumiała ani słowa, jednak jego głos ją uspokoił. Nie mogli zbyt długo unosić się na wodzie, bo wokół promu utworzył się groźny wir. Chłopiec młócił ramionami, by jak najszybciej oddalić się od groźnych odmętów i dopłynąć do łódek. Arianna trzymała się go kurczowo i powtarzała w myślach modlitwę, którą co wieczór odmawiała z matką.
Przez cały czas zaciskała powieki, nie widziała więc łódki, która do nich podpłynęła. Otworzyła oczy dopiero, gdy poczuła, że ktoś wyciąga ją z wody. Chłopiec starał się pomóc, podając ją w ręce jakiegoś mężczyzny. Zaczęła się wyrywać, nie chciała go zostawić. Niestety, wysoka fala porwała go, zanim ktoś zdążył podać mu rękę. Z płaczem patrzyła, jak jego blond czupryna chowa się i wynurza, by zniknąć wśród ludzi walczących o życie.
Wspomnienia o tym, co wydarzyło się później, nie były już tak klarowne. Pamiętała, że rodzice odnaleźli ją w tawernie, do której kierowano otulonych kocami rozbitków. Matka płakała, a ojciec przytulił ją tak mocno, że nie mogła złapać tchu. Zaraz jednak postawił ją na ziemi, pocałował matkę w głowę i poszedł na nabrzeże. Długo go nie było. Matka tuliła do siebie Ariannę i wpatrywała się w morze. Ojciec w końcu wrócił. Matka spojrzała mu w oczy i wydała z siebie rozdzierający krzyk rozpaczy…
Arianna gwałtownie usiadła. Z jej czoła płynął pot. Odkąd wróciła na Ilarię, praca pochłaniała cały jej czas. Ostatnio nawał obowiązków nieco zelżał, za to nocą znów zaczęły ją nawiedzać niezwykle realistyczne sny. Może to dobrze, pocieszała się, oddychając miarowo, by uspokoić rozszalałe serce. Dzięki tym snom ma szansę uporać się z traumą sprzed dwudziestu pięciu lat. I tylko w nich może znów zobaczyć Xandra. Oraz jasnowłosego chłopca, który ją uratował, a sam zniknął pośród fal.
Nie zabrało go morze. Po latach, gdy podrosła, wyszukała informacje o wszystkich, którzy wtedy zginęli. Żadna z ofiar nie pasowała do niego opisem, musiał więc być wśród tych, którzy się uratowali. I dziś gdzieś tam sobie żyje. Ciekawe, czy czasem wspomina to koszmarne zdarzenie i czy myśli o niej. Tak jak ona o nim.
Ben Marsh postawił stopę na Ilarii w słoneczny i upalny dzień. Zszedł z promu i wyjąwszy plan miasteczka, rozejrzał się, szukając punktu orientacyjnego.
Ciekaw był, czy rozpozna miejsce, do którego często wracał we wspomnieniach. Nie. Budynek terminalu promowego nie wyglądał znajomo. Nic dziwnego, był bowiem stosunkowo nowy, dwadzieścia pięć lat temu po prostu go nie było. Ben nie zamierzał szukać celu podróży po omacku. Ruszył do informacji turystycznej, gdzie sympatyczna kobieta zaznaczyła na planie ośrodek zdrowia.
Chwilę później szedł przez port, przystając co chwila, by popatrzeć na jachty i łódki. Właściwie i tak nie byłby w stanie rozpoznać tej, która podjęła go z morza. Twarze ludzi się pozacierały. Nie miał pojęcia, jak po tylu latach może wyglądać przerażona mała dziewczynka, którą holował do brzegu. Mogła nią być każda z mijanych po drodze młodych kobiet. Nie było sensu przyglądać się ich twarzom.
I tak dobrze, że zna jej imię i nazwisko. Oszczędzi sobie szukania igły w stogu siana. Arianna Petrakis. Pół roku wcześniej wpadła mu w ręce stara gazeta, a w niej relacja, w której znalazł odpowiedź na nurtujące go od lat pytanie. Od tej chwili gdzieś z tyłu głowy wciąż miał nazwisko dziewczynki, dziś już kobiety.
Ni z tego, ni z owego poczuł nieprzyjemny chłód, jakby niewidoczna lodowata ręka chwyciła go za kark. Wzdrygnął się, choć ulica skąpana była w słońcu. A jeśli się okaże, że ta, której szuka, nie chce go widzieć? Cóż, odpowiedź jest prosta: wsiądzie na prom i wróci, skąd przybył.
No dobrze, a jeśli ona zechce go poznać? Jak jej wytłumaczy, że zatonięcie promu było zdarzeniem, które go ukształtowało? I czy znajdzie w sobie dość odwagi, by przyznać się, że dziś to on jest rozbitkiem, który szuka u niej ratunku?
Odsunął od siebie te pytani. Skok na ratunek nieznajomej był pierwszym punktem zwrotnym w jego życiu. Drugi życiowy zakręt był odmienny. Ben przysięgał, że będzie dbał, kochał, bronił i chronił, a jednak zabrakło go, gdy żona potrzebowała go najbardziej. Emma odeszła, a on nie mógł cofnąć czasu, by ją ocalić.
Gdy lata temu na jego oczach kilkulatka w białej sukieneczce zjechała z pokładu w morską otchłań, nie zastanawiał się ani chwili. Dziś musiał zrobić to samo. Posłuchać instynktu i skoczyć na głęboką wodę.
Zostawił za plecami port i piął się pod górę stromą uliczką, aż w końcu dotarł do miejsca, którego szukał. Trochę się niepokoił, czy bez znajomości greckiego znajdzie ośrodek zdrowia, lecz okazało się, że martwi się na zapas. Przytwierdzona do kamiennego muru tablica informowała w sześciu językach, co mieści się w nowoczesnym budynku otoczonym niewielkim, bajecznie kolorowym i wonnym ogrodem.
Pchnął żelazną furtkę i po paru krokach stanął przed szklanymi drzwiami, które rozsunęły się z szelestem, wpuszczając go do przestronnej recepcji.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – Kobieta przerwała podlewanie roślin i się uśmiechnęła.
To raczej nie Arianna. Tak na oko, kobieta była od niej starsza. Poza tym Ariannę rozpoznałby od razu. Chyba.
- Yassas…
Nieznajoma doceniała jego wysiłki, by przywitać się po grecku, i posłała mu ciepły uśmiech.
- Witam pana. Mam na imię Corinna. – Jej angielski był bez zarzutu. – Mogę panu w czymś pomóc?
- Szukam doktor Petrakis.
- Coś panu dolega? – Obejrzała go uważnie.
- Nie. Nazywam się Ben Marsh. Doktor Ben Marsh.
- Proszę usiąść, doktorze. Pani doktor powinna być za parę minut.
Przysiadł na krześle i rozejrzał się po minimalistycznym wnętrzu, w którym meble w barwach ziemi kontrastowały z chłodną bielą ścian. Czuł się spięty. Serce biło mu szybciej, krew pulsowała w skroniach. Żeby zająć czymś głowę, wyciągnął komórkę i zaczął przeglądać wiadomości. Nie chciał prowokować Corinny do rozmowy.
Jego życzenie zostało spełnione. Corinna dokończyła podlewanie, po czym wróciła do komputera. Oderwała się od pracy tylko na chwilę, by przyjąć przesyłkę. Jednak po upływie kwadransa uznała, że pora zająć się gościem.
- Pani doktor zaraz będzie. Zadzwonić do niej?
- Nie, nie trzeba. Zaczekam.
- Może coś do picia?
Nim zdążył odpowiedzieć, usłyszał szum drzwi. Drgnął i odwrócił się w ich stronę. Niestety, także i tym razem nie stała w nich Arianna. Do recepcji weszły trzy osoby: młoda kobieta i dużo od niej starszy mężczyzna, a między nimi jasnowłosa dziewczynka, która nie mogła iść o własnych siłach. Mężczyzna musiał być tutejszy, bo zwrócił się do Corinny po imieniu, coś powiedział, po czym wyszedł.
Corinna przystąpiła do działania.
- Proszę ją tu posadzić – poinstruowała kobietę. – Doktorze, musze prosić pana o pomoc. Ta mała ma atak astmy, trzeba szybko podać leki, a doktor Petrakis jeszcze nie ma. Zaraz do niej zadzwonię, ale sam pan rozumie.
Co prawda Ben nie miał prawa wykonywania zawodu w Grecji, ale nagłych przypadkach, gdy czyjeś życie jest zagrożone, każdy lekarz zobowiązany jest do udzielenia pomocy.
- Macie inhalator? – zapytał, pomagając kobiecie posadzić dziewczynkę na krześle.
- Tak, ale nie przy sobie. Został w hotelu – odparła drżącym głosem. W jej oczach była panika.
- Spokojnie, nic się nie dzieje. – Działo się, ale chciał ją uspokoić. – Jak ona ma na imię?
- Helen.
- Helen? – Wziął dziewczynkę za ramiona. – Mam na imię Ben i jestem lekarzem. Spójrz na mnie…
Dziewczynka podniosła oczy. Była wystraszona, więc uśmiechnął się ciepło, by dodać jej otuchy.
- Wiesz co? Bardzo bym chciał, żebyś się trochę uspokoiła. I żebyś wolniej oddychała. Zrobisz to dla mnie?
Skinęła głową. Nerwy i pośpiech w drodze do przychodni pogorszyły jej stan. Na szczęście teraz, gdy trochę odpoczęła, poczuła się ciut lepiej. Za to jej opiekunka się rozkleiła i zaczęła szlochać.
Zaniepokojona Helen odwróciła się w jej stronę, ale Ben delikatnie obrócił jej buzię do siebie.
- Myśl o sobie, dobrze? Oddychaj razem ze mną.
- Doktor Petrakis zaraz tu będzie – poinformowała go Corinna, która właśnie skończyła rozmawiać przez telefon. – Po drodze kupi inhalator.
- Świetnie. Czy mogłaby pani zaopiekować się tą panią? – Wskazał roztrzęsioną dziewczynę.
- Oczywiście. Proszę pójść ze mną. – Corinna zaprowadziła ją na drugi koniec poczekalni.
- Helen, spróbuję zgadnąć, jaki kolor ma twój inhalator, dobrze? Niebieski?
Skinęła głową.
- Super, udało mi się! A jaki lek bierzesz? Salbutamol? – Jeszcze się nie zdarzyło, by osoba chorująca na astmę nie wiedziała, co bierze. Niech ta dziewczynka nie okaże się wyjątkiem. Na szczęście znów kiwnęła głową. Uspokoiła się, więc oddychało jej się lżej, ale nadal walczyła o każdy łyk powietrza.
- Bardzo mi pomogłaś, wiesz? – pochwalił ją, a potem poszukał wzrokiem Corinny, która z komórką w dłoni towarzyszyła dziewczynie. – Może pani powiedzieć doktor Petrakis, żeby…
- Salbutamol. Słyszałam – rzuciła jakby urażona jego sugestią, że nie kontroluje sytuacji.
- Helen, jesteś bardzo dzielna! – Miał nadzieję, że Arianna naprawdę zaraz tu będzie. Wolał, by pięć minut nie zamieniło się w pół godziny albo więcej, bo dziewczynce pilnie trzeba podać lek.
- Proszę, niech pan mi nie pozwoli…
Umrzeć. O to chciała go prosić. Wydarzenia ostatnich lat boleśnie uświadomiły mu, że w kwestii życia i śmierci jest bezradny. Tyle że Helen nie musi o tym wiedzieć.
- Na nic ci nie pozwolę z wyjątkiem oddychania. Będziesz oddychała równo i głęboko? Umowa stoi?
Kiwnęła głową. I pierwszy raz się uśmiechnęła.
- Może przeniesie ją pan do gabinetu? – zapytała Corinna.
- Dobra myśl. – Helen potrzebowała spokoju, a w recepcji ciągle coś się działo. Nadal nie była w stanie iść o własnych siłach, więc wziął ją na ręce i przeszedł do nowoczesnego, świetnie wyposażonego pomieszczenia.
- Dziękuję – szepnęła Helen, gdy położył ją na kozetce.
- No co ty? Nie ma za co! Za każdym razem, jak zaniosę pacjenta do gabinetu, dostają dodatkowe punkty. Fajnie, że nie jesteś ciężka.
Roześmiała się cicho, ale on nie żartował. Starał się dać jej poczucie bezpieczeństwa. I łapał się na tym, że po raz pierwszy od dawna odnajduje sens w tym, co robi. Może zawdzięczał to Helen, a może Ariannie, z którą los zetknął go w czasach, gdy wierzył, że sam może zmienić świat.
Okrył dziewczynkę kocem. Jej stan się poprawiał, lecz nie był jeszcze stabilny. Za jego plecami stuknęły drzwi. Odwrócił się i…
Arianna. To na pewno ona. Wszędzie rozpoznałby tę twarz w obramowaniu ciemnych loków. Aksamitnie brązowe oczy i nieskazitelnie gładką cerę o pięknej oliwkowej karnacji. Jej postawa i sposób poruszania się przypomniały mu o dzielnej małej dziewczynce, która kurczowo trzymała go za szyję i która… cóż, wyrosła na piękną kobietę.
- Dzień dobry, jestem doktor Petrakis. – W jej sposobie bycia wyczuwało się pewność siebie i swobodę. Lekko zaróżowione policzki zdradzały, że pewnie biegła. – A ty pewnie jesteś Helen? Zgadłam?
Dziewczynka skinęła głową.
- Mam tu kilka inhalatorów. – Arianna postawiła na biurku dużą papierową torbę. – Ale doktor Marsh mówi, że używasz niebieskiego i bierzesz salbutamol.
- Tak.
- Świetnie. Czyli mamy to, co trzeba.
Mówiła z londyńskim akcentem, którego nie można nauczyć się na kursach. Ben aż zaniemówił, gdy pojął, że mogła mieszkać w jego rodzinnym mieście, że była blisko, a jednak się nie spotkali.
- Doktorze, bardzo dziękuję za pomoc. – Zdawało mu się, że go rozpoznała, ale mogło to być złudzenie. – Zajmę się Helen, a Corinna w tym czasie zrobi panu kawę. Oczywiście, o ile chce pan zaczekać, aż skończę?
Potraktowała go jak turystę, który pomógł w nagłej sytuacji, a teraz może sobie iść.
- Dziękuję. Zaczekam.
Wrócił do recepcji, gdzie czekała kawa. Nie miał ochoty jej pić, ale machnął ręką i dał się skusić. Po paru minutach znów zjawiła się Arianna.
- Claire? – zwróciła się do dziewczyny, która siedziała w kącie ze smętną miną. – Może pani pójść do Helen. Tylko proszę jej nie męczyć rozmową, bo czuje się lepiej, ale potrzebuje spokoju. Da pani radę zapanować nad emocjami?
- Tak. Przepraszam za moje zachowanie…
- Niech pani nie przeprasza. Miała pani prawo się denerwować. Helen jest teraz pod opieką i nic jej nie grozi. A pani pomoże jej najbardziej, jak będzie się pani do niej dużo uśmiechała. Najważniejsze, żeby jej nie przestraszyć – tłumaczyła łagodnie.
Claire otarła dłonią łzy i spróbowała się uśmiechnąć.
- Super! – Arianna z aprobatą kiwnęła głową.
Ben poczuł, że jego serce bije szybciej.