Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
You Are My Hope
Zajrzyj do książki

You Are My Hope

ImprintHarperYA
KategoriaYoung adult
Liczba stron384
ISBN978-83-291-0000-7
Wysokość215
Szerokość145
EAN9788329100007
Język oryginałupolski
Data premiery2025-01-15
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Hope i Miles – para nierozłącznych dzieciaków. Razem wchodzili na drzewa, ścigali się od jednego domu do drugiego i po kryjomu spotykali się nocami. Nie potrzebowali do szczęścia niczego więcej niż promieni słońca i pysznej szarlotki babci Mary.


Wszystko trwało do czasu, gdy Hope poznała skrywany przez przyjaciela sekret. Jej serce pękło wtedy na milion kawałków. Wkrótce potem wyjechała z matką do Nowego Jorku. Chciała zapomnieć.

Teraz, po kilku latach Hope wraca do rodzinnego Phoenix. Ma zamiar spędzić tutaj ostatni rok liceum, chce odpocząć od szybkiego życia w NY, tych ciągłych zmian szkoły i ogromnej samotności, która doskwierała jej każdego dnia. Postanawia zamieszkać razem z babcią.

Drogi jej i Milesa znowu się przecinają. Jednak teraz jest zupełnie inaczej. Chłopak nie jest już tym samym radosnym dzieciakiem, którego pamiętała z tamtych beztroskich dni. W czasie, gdy opuściła Phoenix, wydarzyło się coś, co zupełnie go zamknęło i co sprawiło, że jego uśmiech stracił wszystkie kolory.

Tajemnica Milesa jest druzgocąca. Hope szybko podejmuje decyzję, że najbliższe miesiące poświęci tylko jemu. Sama rozumie, że to właśnie Milesa brakowało jej w ostatnich latach. Czy można uratować ten stracony czas? W końcu Hope to przecież znaczy „nadzieja”.

 

Fragment tekstu

1

Teraźniejszość

Wróciłam do Arizony z trzech powodów. Po pierwsze: moja mama jest maksymalnie zapracowaną osobą, która podejmuje wiele nowych wyzwań, nie biorąc pod uwagę faktu, że zmiana w cyborga jest fizycznie niemożliwa, w skrócie – postanowiła w sprawach służbowych na rok przenieść się do Chicago. Po drugie: moja babcia Mary ma już siedemdziesiąt lat i uważam, że dobrze jej zrobi towarzystwo jedynej wnuczki, której nie widziała od kilku ładnych lat. Po trzecie: liceum w Phoenix podobno wcale nie jest takie złe, a ja miałam serdecznie dosyć toksycznej nowojorskiej młodzieży, która w poprzednich szkołach przypięła mi łatkę nudnej kujonki, której jedynym życiowym szaleństwem jest kupno wyjątkowo pięknej hortensji w doniczce.
Zmiany są dobre. Jestem o tym więcej niż przekonana.
Poza tym lubię dom babci. Zawsze go lubiłam. A spędziłam tu prawie trzynaście lat życia, zanim mama zdecydowała się wyjechać ze mną do Nowego Jorku. Wciąż tylko mówiła o „nowych perspektywach” i „czystej karcie”, zupełnie, jakby życie tutaj nie było dla niej wystarczające.
Teraz gdy obwieściłam, że nigdzie z nią nie jadę i wolę wrócić do Phoenix, niż kolejny raz przeprowadzać się do całkowicie nowego miejsca, przyjęła to bez większych emocji. Nic dziwnego, byłam prawie dorosła, więc pewnie miała z tyłu głowy myśl, że po skończeniu ostatniej klasy liceum i tak wyjadę na studia.
Ale zanim to się wydarzy, czeka mnie jeszcze ostatni rok szkoły. Rok, w którym przeszłość znów stanie się teraźniejszością, a stary pokój w domu babci nabierze kolorów.
Tęskniłam za tym, a myśl o powrocie w dawne strony napawała mnie dziwnym drżeniem na wysokości mostka.
Moje rozmyślania przerwało pukanie. Po chwili w drzwiach pokoju pojawiła się Mary. Spojrzała na mnie ciepło, a w jej szarych dobrych oczach malowała się ekscytacja. Moja babcia była szalona. Nosiła kolorowe stroje i ogromne słomiane kapelusze, nawet kiedy słońce zdawało się całkowicie przykryte ciężkimi chmurami. Wieczorami kołysała się do starych przebojów The Beatles i dziergała na drutach wełniane czapeczki, które potem wysyłała mi pocztą. Ponad wszystko w świecie uwielbiała kwiaty, i to chyba po niej odziedziczyłam tę pasję. Tak jak ona kochałam otaczać się roślinnością, dzięki niej mogłam oddychać, odpoczywać i patrzeć na świat przychylnym okiem.
– Wróciłaś – powiedziałam i zeskoczyłam z miękkiego łóżka, które znajdowało się w pobliżu okna wychodzącego na ulicę.
– Zgadza się. John obrósł chwastami, więc trochę musiałam się napracować, żeby wszystko uprzątnąć – odparła.
Dziadek John zmarł dwa lata po naszym wyjeździe z Arizony. Od tamtego momentu moja mama prawie w ogóle nie dzwoniła do rodzinnego domu. Nie miała najlepszych kontaktów z Mary, co znacznie utrudniało mi utrzymanie dobrej relacji z babcią. Od czasu do czasu wymieniałyśmy wiadomości, bo babcia potrafiła sprawnie korzystać z telefonu komórkowego i nie raz zachodziłam w głowę, kto ją tego nauczył.
Dziś, gdy patrzę na jej energiczną sylwetkę, pełne zachwytu oczy, wiem, że doskonale sobie poradziła po śmierci Johna. Nie roniła zbyt wielu łez, nie spędzała długich godzin na sentymentalnym wpatrywaniu się w krajobraz za oknem ani nie snuła długich opowieści o tym, jak się poznali. Żyła dalej, a za każdym razem, gdy kontaktowałyśmy się telefonicznie, wlewała we mnie pokłady nadziei i wiary w to, że każdy kolejny dzień będzie lepszy od poprzedniego.
Podobno to właśnie babcia wymyśliła moje imię: Hope.
Miałam być dla nich nadzieją. Miałam nieść ją przez życie z uśmiechem na twarzy i pogodą ducha w oczach. To dość zabawne zważywszy na fakt, że odkąd pamiętam, to mnie wiecznie brakowało wiary w lepsze jutro. Być może mój czas dopiero miał nadejść, a może Mary zwyczajnie się pomyliła.
– Jak to jest, babciu, że wracasz z cmentarza w takim dobrym humorze? – zapytałam cicho i podeszłam do niej.
– Mąż zawsze poprawiał mi humor. Teraz to moje zadanie. Gdy go odwiedzam, opowiadam mu, co dzieje się u sąsiadów i u mnie. Mam w zanadrzu też kilka żartów, którymi raczę go przed odejściem – przyznała, a ja nie potrafiłam ukryć rozbawienia.
– Z chęcią też bym go odwiedziła – powiedziałam.
– Tak, ale najpierw odhaczysz w swoim kajeciku pierwszy dzień w nowej szkole – stwierdziła, a ja powstrzymałam jęk. – Zresztą o tym, że przyjedziesz, powiedziałam mu już w zeszłym tygodniu. Nie uwierzyłby, jak wyrosłaś i jaką stałaś się pannicą. Zawsze twierdziłam, że odziedziczyłaś po mnie inteligencję, urok osobisty i całkiem niezły gust! John na pewno by to potwierdził.
– Babciu – znów się skrzywiłam. Komplementowanie innych było jedną z tych cech, która od razu przychodziła mi do głowy, gdy o niej myślałam. Babcia twierdziła, że ludzie mają wypisaną swoją naturę na twarzy, co wydaje się kompletnie niedorzeczne, a jednak ona uparcie wierzyła, że jej pomarszczone koleżanki mają tyle bruzd na czole właśnie od narzekania.
– Ubieraj się, Miles zaraz tu będzie! – rzuciła, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Kto? – Zamarłam na jej słowa.
– Miles, twój sąsiad. Poprosiłam, żeby towarzyszył ci w drodze do szkoły.
– Nie mówisz poważnie? – Pokręciłam głową.
– Oj, daj spokój z tą swoją niezależnością, Hope. Mieszkasz w moim domu, więc teraz będziesz musiała nauczyć się kompromisu.
Jak mogłabym zapomnieć? Babcia wiecznie wchodziła w dyskusję ze wszystkim, co się ruszało. Wliczając w to także muchy i pająki, które straszyła słowami: „Jeśli za pięć minut nie opuścicie tego pomieszczenia, zrobię z was papkę!”.
Spojrzałam na nią z rezygnacją, a potem westchnęłam ciężko. Już chciałam oznajmić, że w Nowym Jorku byłam samowystarczalna i chodzenie na kompromis było całkowicie zbędne. Nikt nie pytał, czy sobie poradzę, bo przecież byłam już dużą dziewczynką. Życie nauczyło mnie, że na nikogo innego nie mogę liczyć bardziej niż na siebie, ale właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi.
– O! To on. Gotowa? – zapytała babcia i zlustrowała spojrzeniem mój do bólu zwyczajny strój, na który składały się ciemne spodnie i granatowa koszulka z dekoltem w serek.
Przytaknęłam, a potem rzuciłam okiem na odbicie w lustrze, które znajdowało się w rogu pokoju. Pasma moich długich, równo przyciętych włosów w kolorze gorzkiej czekolady sięgały pasa, a blada twarz nie wyrażała najmniejszej emocji. Może jedynie w dużych brązowych oczach, które dostałam w spadku po mamie, malowało się wahanie. Pod skorupą opanowania zaczynałam stresować się pierwszym dniem w nowej szkole. A przecież nie powinnam. Miałam już tak wiele nowych szkół, że w sumie przestałam je nawet liczyć. Ale kogo ja oszukiwałam? Mimo że bardzo się starałam, i mnie zamiana w cyborga szła kiepsko.
Zeszłam ze schodów, stawiając leniwie kroki na stopniach. Babcia, wręcz przeciwnie, energicznie dreptała w stronę drzwi, a kiedy do nich dotarła, zdecydowanym ruchem nacisnęła klamkę i otworzyła je na oścież.
– Cześć, Miles! Dziękuję, że zgodziłeś się wpaść po Hope, to miłe z twojej strony.
I wtedy, gdy babcia mówiła, kiwając przy tym głową tak mocno, że aż nienaturalnie, podeszłam wystarczająco blisko, by dokładnie mu się przyjrzeć. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to jego długa sylwetka obleczona w zwyczajny, podkreślający szczupłość strój: czarny T-shirt i zawieszone na biodrach spodnie, których nogawki tkwiły w niezasznurowanych trampkach. Gdy podniosłam wzrok dostrzegłam mocne rysy twarzy, zarysowane brwi i jasne jak słoma, trochę przydługie włosy, których kosmyki opadały na żywozielone, błyszczące oczy. Mogłabym skupić się na wielu elementach jego wyglądu przyciągających wzrok, takich jak: długie czarne rzęsy, dołek w policzku, który uwidaczniał się, gdy chłopak kierował jakieś słowa do babci, lub ostro zarysowana szczęka, na której pracowały mięśnie. Ale to nie te szczegóły przykuły moją uwagę, ale raczej fakt, że poza tym wszystkim miał w sobie pewien rodzaj niedostępności i wycofania. Było coś jeszcze… coś, co dostrzegłam tylko przez ułamek sekundy, gdy głębokie, lekko zmrużone spojrzenie padło na mnie. Jakiś niewypowiedziany smutek, który unosił się w powietrzu w tej ulotnej chwili. Ciężar, który zdawał się przygniatać moje płuca, gdy tylko nasze oczy się spotkały.
To sprawiło, że zmusiłam usta do niemrawego uśmiechu, wyciągnęłam w jego stronę dłoń i powiedziałam:
– Cześć, Miles.

* * *

Wsiadłam do starego pikapa, który pomimo licznych odbarwień i zarysowań karoserii, w środku prezentował się schludnie i czysto. We wnętrzu unosił się miętowy zapach, a przy lusterku zawieszone były różnego rodzaju wisiorki.
Miles zajął miejsce za kierownicą i rzucił mi krótkie spojrzenie, na które nie odpowiedziałam. Byłam zbyt pochłonięta zastanawianiem się, w co wpakowała mnie babcia, bym mogła skupić się na jakiekolwiek sensownej rozmowie.
Ruszyliśmy, a z głośników popłynęła cicha melodia Iris zespołu Goo Goo Dolls. Już sięgałam do pokrętła, aby pogłośnić, gdy przypomniałam sobie, że przecież to nie mój samochód i nie moje radio.
Miles najwyraźniej niczego nie zauważył, bo jedynie spojrzał w lusterko wsteczne, a potem zapytał bez większego entuzjazmu:
– Mieszkałaś w Nowym Jorku, tak?
Pokiwałam twierdząco głową. Miałam wrażenie, że ta grzecznościowa rozmowa tylko wszystko pogarsza. O wiele prościej byłoby pogłośnić radio tak, by skutecznie zagłuszało nasze milczenie.
– Zgadza się – dodałam. – Ostatnio przenieśliśmy się na obrzeża miasta, ale zdarzało mi się pomieszkiwać również w innych dzielnicach: Queens, Manhattan, Bronx.
Skręciliśmy w jedną z uliczek, która prowadziła przez osiedle wyjątkowo ładnych domków jednorodzinnych. Pamiętałam te tereny z lat młodości. Często jeździłam tędy z dziadkiem Johnem, gdy zabierał mnie na wycieczki.
– Wiem, że dużo tego, ale zdążyłam przywyknąć do przeprowadzek – powiedziałam cicho, a że zabrzmiało to, jakbym się skarżyła, pospiesznie dodałam – wiele miejsc zamieszkania to też wiele nowych doświadczeń.
Na moment na mnie spojrzał, ale ruch ten był na tyle subtelny, że po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie zgadzam się z własnym stwierdzeniem. Spojrzałam w prawą stronę na plac zabaw, który rozciągał się za szybą pojazdu. Był kompletnie pusty i najwyraźniej od lat nieużytkowany. Nic dziwnego, o tej godzinie wszystkie dzieci, które nie podlegają jeszcze obowiązkowi edukacji, najpewniej smacznie śpią.
– A jak w szkole? Jest… okej? – zapytałam.
Zanim odpowiedział, minęła dłuższa chwila.
– Da się ją polubić – odparł.
– A uczniowie? – rzuciłam niby od niechcenia.
– W porządku.
Zastanawiałam się, co w jego słowniku oznacza „w porządku”, ale nie zdecydowałam się o to zapytać. Bezpieczniejsza wydała mi się zmiana tematu:
– Często odwiedzasz moją babcię? – zapytałam.
– Raz w tygodniu – powiedział na tyle szybko, że zdążyłam się nawet zdziwić.
Przytaknęłam z uznaniem.
– Mary nie traci wigoru, z roku na rok wydaje się jakby młodsza – stwierdziłam, bo naprawdę tak właśnie uważałam.
– Tak, skutki upływającego czasu raczej ją omijają.

* * *

Ruszyłam w kierunku szafek, które dostrzegłam tuż po przekroczeniu progu liceum. Sądziłam, że będzie to moment, w którym nasze ścieżki się rozejdą, ale Miles cały czas mi towarzyszył, trzymając się kilka kroków za mną. Babcia napomknęła, że moja szafka mieści się w środkowej części i na pewno zorientuję się, która należy do mnie. I owszem, rozpoznałam ją po tym, że w odróżnieniu do pozostałych była zwyczajna, niepooklejana, całkowicie nienaruszona i lekko zakurzona.
– Co z tą szafką? – Siłowałam się, bo zamek nie chciał ustąpić, a kluczyk, który dostałam wcześniej od babci, najwyraźniej nie pasował.
– Trzeba sposobem – usłyszałam głos Milesa, który najwyraźniej obrał sobie za cel bycie moją prywatną ochroną. Nic dziwnego, że był nie w humorze, skoro robił to za karę. Starałam się uciszyć w sobie wszystkie emocje, które próbowały znaleźć teraz ujście.
Chłopak wyciągnął dłoń, a ja z niezadowoleniem włożyłam w nią klucz. Na moment nasze palce się spotkały i wyczułam chłód jego skóry, ale na nim najwyraźniej nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Po chwili jednym sprawnym ruchem otworzył drzwiczki i oddał mi klucz, tym razem rzucając go do mnie tak, że niemal wyszłam na niezdarę, w ostatniej chwili łapiąc go w locie.
– Dzięki – powiedziałam, szybkim ruchem wrzucając wierzchnie okrycie do wnętrza szafki.
Nie odpowiedział, a gdy zerknęłam przez ramię, spostrzegłam, że zaczyna się oddalać.
– Miles! – zawołałam za nim. – Co teraz?
– Chodź ze mną – powiedział.

* * *

Okazało się, że wraz z pozostałymi uczniami tej niewielkiej, a jednak skomplikowanej architektonicznie szkoły, trafiliśmy do auli. Dyrektor w niecały kwadrans przywitał nas, przypomniał o sprawach bieżących, podsumował poprzedni rok szkolny i życzył powodzenia w nowym.
Trzymałam się na uboczu. Miles, z tego co widziałam, również, chociaż kilkukrotnie zagadywali go znajomi, patrząc przy tym na mnie jak na limitowaną edycję coca-coli, z ciekawością i czymś na kształt podejrzliwości.
Byłam wdzięczna Milesowi za to, że nie wywierał presji i nie przedstawiał mnie wszystkim mijanym osobom. Po prostu był obok, a ja wiedziałam, że jeśli poproszę go o pomoc, prawdopodobnie mi jej udzieli. Chyba. Jeśli to właśnie przewidywała umowa z moją babcią.
Nie miałam pojęcia, czy będziemy chodzili na te same lekcje, ale najwyraźniej na anatomię chodziliśmy razem.
– Po lewej na końcu jest wolna ławka – powiedział cicho, gdy tylko weszliśmy do klasy.
Przytaknęłam i bez słowa usiadłam na wskazanym miejscu. Nauczyciel przedstawił się jako Peter Harris i chwilę po tym jak przywitał się z uczniami, przeszedł do sprawdzenia obecności.
Kątem oka dostrzegłam, że Miles siedzi obok, ale głupio mi było bezczelnie wlepiać w niego spojrzenie, więc utkwiłam je w nauczycielu, który właśnie zatrzymał się na moim nazwisku:
– Hope Setterfield – powtórzył i rozejrzał się po klasie.
Podniosłam rękę, by zwrócić na siebie jego uwagę, a w tym czasie oczy pozostałych uczniów powędrowały w moim kierunku. Nienawidziłam tego momentu najbardziej na świecie. Co innego, gdyby wszyscy dookoła również się nie znali, ale to zawsze ja byłam tą nową. Tą, która dołącza do jakiejś całości, tą która musi się dostosować, a wreszcie tą, której przestaje na tym zależeć.
Teraz prawdopodobnie usłyszę: „Może powiesz nam coś o sobie, Hope?”.
– Może powiesz nam coś o sobie, Hope? – powtórzył moją myśl pan Harris.
Wstałam, szurając przy tym krzesłem.
– Cześć, mam na imię Hope. Spędziłam kilka lat w Nowym Jorku, a teraz wróciłam do Phoenix, gdzie się urodziłam i dorastałam. Lubię kwiaty, ale także teatr. Z chęcią dołączę do kółka teatralnego, jeśli takowe istnieje w tej szkole – wyrecytowałam.
Dostrzegłam zaciekawienie w spojrzeniu nauczyciela, który na moje słowa uśmiechnął się szeroko.
– Miło nam cię poznać, Hope. Mam nadzieję, że polubisz moje lekcje, a twoi rówieśnicy pomogą ci się zaaklimatyzować w nowej szkole.
– Dziękuję – odparłam głosem wyzutym z emocji.
– A co do kółka teatralnego – ciągnął nauczyciel – zgłoś się do pani Ruth.
Jakaś dziewczyna, która siedziała przede mną, prychnęła, a potem pokręciła głową. Jej bujne złote loki tańczyły na głowie, którą kiwała energicznie, gdy pospiesznie przekazywała jakieś informacje innej koleżance. Jej szept był na tyle subtelny, że mogła ją usłyszeć reszta uczniów w klasie:
– Z taką autoprezentacją, może pomarzyć o roli znaku drogowego w naszym przedstawieniu – zaśmiała się, a część osób jej zawtórowała.
Usiadłam na swoim miejscu i najciszej jak potrafiłam, przysunęłam krzesło do ławki. Zatopiłam wzrok w kartce, którą uprzednio wyciągnęłam, by zanotować najważniejsze informacje z lekcji. Żałowałam, że nie mam pomysłu na to, co mogłabym na niej zapisać.
W tej samej chwili do klasy wszedł inny nauczyciel.
– Peter, mogę cię prosić na słówko? – zapytał i przywitał się z uczniami uniesieniem dłoni w górę.
Kilka osób rzuciło entuzjastyczne „Dzień dobry, panie White”, a inni tylko patrzyli. Nauczyciel anatomii opuścił klasę, która w mig pogrążyła się w rozmowach. Siedząca przede mną blondynka odwróciła się w moją stronę:
– Liczba miejsc do obsadzenia jest ograniczona, nowa – rzuciła, a jad, który wydostawał się z jej ust, zdawał się zatruwać moje dobre, a przynajmniej poprawne, nastawienie.
– Zdaję sobie z tego sprawę – zauważyłam.
– Nie zapomnij, że w pierwszej kolejności dobierane są osoby z talentem aktorskim i dobrą prezencją, której tobie chyba trochę…
– Grace. – Usłyszałam jedyny znany mi w tej klasie głos.
Blondynka ucichła i skierowała spojrzenie na siedzącego nieopodal Milesa.
– Mówiłeś coś? – zapytała, całkowicie zmieniając ton.
Pierwszy dowód na to, że jest lepszą aktorką ode mnie, miałam jak na dłoni.
– Wystarczy – rzucił chłopak.
– Przecież tylko ją informuję, że konkurencja jest spora. – Grace wzruszyła ramionami.
– Myślę, że Hope już o tym wie. To mądra dziewczyna.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel