Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Zadanie dla agenta / Wakacje na Bali
Zajrzyj do książki

Zadanie dla agenta / Wakacje na Bali

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-276-9358-7
Wysokość170
Szerokość107
TłumaczEwa PawełekPiotr Błoch
Tytuł oryginalnyCinderella for the Miami PlayboyPenniless and Pregnant in Paradise
Język oryginałuangielski
EAN9788327693587
Data premiery2023-05-24
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Zadanie dla agenta" oraz "Wakacje na Bali", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Everett Drake właśnie zakończył pracę agenta rządowego. Nareszcie będzie żył bez stresu i natłoku zadań. W samolocie do Miami poznaje Biancę Palmer i umawia się z nią na randkę. Na tym jego spokój się kończy. Bianca jest ścigana przez grupę przestępczą. Everett siłą rzeczy zostaje wciągnięty w sprawę, zresztą i tak nie zostawiłby pięknej Bianki bez pomocy…

Wakacje na Bali – brzmi jak marzenie, ale Kitty O’Hanlon, która przyjechała tu jako opiekunka do dzieci, nie miała ani chwili, by pójść na plażę i skorzystać z uroków tego miejsca. Jest tak zmęczona, że nie martwi jej konieczność powrotu do Londynu. Gdy ostatniego wieczoru poznaje w barze niezwykle przystojnego Santiaga Teveza, postanawia zrobić sobie choć jedną przyjemność i spędza z nim cudowną noc. Nazajutrz rozstaną się bez bólu i na zawsze. Tak przynajmniej sądzi… Quinn jest producentką i filmuje ślub swojej przyjaciółki celebrytki. Wśród gości weselnych spotyka Logana. W czasach studenckich byli parą. Teraz Logan ma opinię bezwzględnego biznesmena, który w każdej sytuacji musi wygrać. Ale chyba nie dotyczy to miłości? Przez wzgląd na dawne dobre czasy spędzają razem noc. Okazuje się jednak, że w łóżku Logan, znakomity jako kochanek, nadal musi być zwycięzcą. Quinn pragnęłaby z nim być, ale nie znosi, gdy ktoś nad nią dominuje...

 

Fragment książki

Nowy Jork, sześć miesięcy wcześniej…

Everett Drake doświadczał stanu, który dla kogoś takiego jak on był prawdziwą torturą. Nudził się. A do tej pory nawet nie wiedział, co to znaczy. Ludzie, którzy wiedzieli o jego odejściu z pracy, gratulowali mu, mówiąc, że wreszcie pożyje. „Tak się cieszę, że wreszcie zostawiłeś tę robotę” – powiedziała mu matka, gdy wyznał, że zakończył błyskotliwą karierę agenta na usługach rządu Stanów Zjednoczonych. On za to wcale się nie cieszył. Był wściekły. Mógł jeszcze tyle zrobić, tyle zdziałać, a teraz pozostało mu zwykłe życie przeciętnego obywatela. Spokojne, bezpieczne, nudne. Może nie tyle przeciętnego, ile bardzo bogatego obywatela. Stać go było na wszystko. Na drogie samochody, dalekie podróże, egzotyczne wakacje. Przez ostatnie piętnaście lat odgrywał rolę playboya, co było świetną przykrywką dla jego wywiadowczej misji, teraz mógł nim być naprawdę. A jednak nic go nie ekscytowało. Życie wydawało mu się puste i pozbawione sensu.
Wchodząc na pokład samolotu, bacznie obserwował ludzi wokół siebie. To był stary nawyk, który niejednokrotnie uratował mu życie. Musiał w ułamku sekundy ocenić ewentualne zagrożenie. Tym razem zwrócił uwagę na młodą kobietę siedzącą po lewej stronie. Natychmiast obudził się w nim instynkt zdrowego, pełnego wigoru mężczyzny. Jego wzrok prześliznął się po szczupłych łydkach opiętych wąską spódnicą. Dziewczyna ostrożnie skrzyżowała kostki, by nie zadrapać drogich, designerskich szpilek. Jedwabna bluzka rozpięta pod szyją odsłaniała miodowy odcień szyi, której nie ozdabiał żaden wisior czy łańcuszek.
Analityczna część umysłu Everetta bardzo szybko wyceniła ubrania dziewczyny. Z pewnością nie kosztowały mniej od jego szytych na miarę garniturów i włoskich butów. Mogła być siedem albo osiem lat młodsza od niego. On sam skończył już trzydzieści pięć lat. Podeszły wiek jak na agenta.
Dziewczyna wyglądała profesjonalnie. Mogła zajmować jakieś wysokie stanowisko, ale z pewnością nie w tak nudnej dziedzinie jak bankowość. Zwrócił uwagę na jej ciemne, gęste włosy upięte fantazyjnie z jednej strony, przerzucone przez ramię i wijące się falą do piersi. W uszach nosiła koła, proste, ale najprawdopodobniej wykonane ze złota. Musiała wiedzieć, że o stylu decydują detale i dobra jakość. Elegancki makijaż podkreślał duże oczy i długie rzęsy. Oliwkowa cera nie była jednak dziełem pudru, a natury. Miała mocną, a jednocześnie bardzo kobiecą szczękę. Szerokie usta pokryte błyszczącą szminką w kolorze wina wyglądały jak zwilżone pocałunkiem.
Spojrzała na niego, po czym szybko odwróciła wzrok. Zbyt szybko. Znał to spojrzenie. Widywał je wielokrotnie. Nie był fałszywie skromny. Wiedział, że jest bardzo przystojny i potrafił zrobić z tego użytek. Dziewczyna spodobała mu się od pierwszej chwili. Piękna, seksowna i speszona jego zainteresowaniem. Przepłynął przez niego strumień pożądania. Nie odrywał od niej wzroku. Widział, jak nerwowo przełyka ślinę. Znów podniosła wzrok. Jej oczy rozszerzyły się lekko, kiedy obrzuciła go ponownym spojrzeniem. Poczuł łaskotanie w pachwinie i na moment wstrzymał oddech.
– Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem.
– Dzień dobry. – Jej głos był lekko ochrypły. Nie wiedział jednak, czy to jej stała cecha, czy też efekt zdenerwowania.
Dziewczyna opuściła wzrok na swoje kolana. Zacisnęła dłonie, co natychmiast zwróciło jego uwagę. Potrafił wyczuć niebezpieczeństwo, czyjeś emocje i strach. Tylko raz jeden zignorował intuicję i wtedy… Nie, nie chciał o tym teraz myśleć. Wolał poddać się ekscytacji, która w nim wzbierała pod wpływem obecności tej fascynującej dziewczyny. Wiedział, że powinien sobie odpuścić, nie zagadywać nieznajomej i żyć swoim życiem. Co to jednak za życie? Banalność obecnej egzystencji wyczerpywała go bardziej niż wszystkie niebezpieczne akcje.
– Czy życzą sobie państwo kieliszek szampana? – spytał steward, odbierając od niego kurtkę.
– Ja, dziękuję – odpowiedziała dziewczyna zmysłowym głosem.
– Dla mnie kawa – rzucił krótko Everett, zajmując miejsce obok niej. Nieznajoma zwróciła twarz ku oknu, ponownie zaciskając dłonie. Nie nosiła obrączki ani pierścionka. Dobrze się składało. Nawet w poprzednim życiu starał się nie wchodzić w relacje, jeśli druga strona była zajęta. Niepotrzebne mu były komplikacje. Teraz pragnął jedynie uspokoić szalejące libido. Od tak dawna nie był z kobietą. Jeśli dziewczyna miałaby ochotę na krótką przygodę, to dlaczego miałby nie skorzystać? Zaprosiłby ją do hotelu. Jeden drink, wspólna kolacja, wspólna noc. Może przy okazji dowiedziałby się, czy jego przypuszczenia były słuszne. Wyćwiczony w pracy szósty zmysł podpowiadał mu, że dziewczyna się czegoś boi, a także, że jest w pełni świadoma jego obecności. Patrzyła na niego nie jak na współpasażera, ale na mężczyznę. Choć ciałem zwrócona była do okna, od czasu do czasu rzucała mu ukradkowe spojrzenia. Gdy samolot zaczął kołować, a steward rzucił komendę, by zapiąć pasy, zauważył, że dziewczyna zamyka oczy i mocno marszczy czoło. Dłoń zacisnęła na oparciu.
Bała się, co było doskonałym pretekstem do rozpoczęcia rozmowy.
– Kiedy latam, przeważnie wybieram te linie lotnicze – oświadczył swobodnie. – Są niezawodne. Nawet turbulencje są prawie niezauważalne.
Tak naprawdę był nie tylko klientem, ale także współudziałowcem firmy lotniczej. Uważał, że pieniądze, by nie traciły na wartości, powinny być dobrze ulokowane. W poprzednim życiu lubił pozować na spadkobiercę wielkiej fortuny, choć tak naprawdę wyłącznie dzięki własnej ciężkiej pracy zgromadził majątek.
– Czyżbym miała wypisane na twarzy, że nie lubię latać? – spytała, zmuszając się do uśmiechu.
– Z pewnością nie jest pani wyjątkiem. Większość ludzi nie lubi. Może więc spróbuję trochę odwrócić pani uwagę? Leci pani do Miami w interesach czy dla przyjemności? Ma tam pani rodzinę?
– Nie wiem, jak odpowiedzieć. – Zamyśliła się przez chwilę. – Lecę do rodziny, ale muszę też pozałatwiać trochę interesów. Chciałabym, żeby to była podróż dla przyjemności, ale niedawno zmarła moja babcia.
– Bardzo współczuję.
– Nie znałam jej – wyjaśniła szybko. – Ona wyrzekła się nas, gdy moja mama zaszła w nieślubną ciążę. Mama wielokrotnie wyciągała do niej rękę na zgodę, ale babcia nigdy nie odpowiedziała. Niedawno dostałam list, że zmarła i że zostawiła mi swoje mieszkanie. Jadę do Miami, żeby je sprzedać.
Jej spojrzenie wyrażało rezygnację i… Niech to szlag, znał to ostrożne, nieco spłoszone spojrzenie. Nie mówiła mu prawdy. A przynajmniej całej prawdy. Ukrywała coś i trudno się dziwić, że nie chciała mu się zwierzyć ze swych tajemnic. Byli dla siebie obcy. Potrafił sprawić, by nowo poznani ludzie otworzyli się przed nim. Dzięki temu mógł pozyskać dużo informacji.
– Skomplikowana sytuacja – przyznał, pozostawiając jej przestrzeń, by mogła rozwinąć wątek.
– To prawda. Cieszę się, że pan też tak na to patrzy. – Uniosła brwi, nie kryjąc irytacji. – Inni uważają, że wygrałam los na loterii. Poza tym to bardzo dziwne. Nie odezwała się nawet wtedy, gdy zmarła moja mama, a teraz uczyniła mnie swoją spadkobierczynią. Naprawdę dziwne.
Czyżby źródłem napięcia była ta niecodzienna sytuacja, zastanawiał się Everett. Pewnie trudno jest przyjąć spadek od kogoś, kto skrzywdził jej matkę.
– Nie wiadomo, dlaczego trzymała się od was z daleka. Powody mogły być różne. Gniew, wstyd, jakieś tajemnice.
Wstyd i poczucie winy… To właśnie dlatego Everett nie chciał się angażować.
– Wiem, ale… – Wykrzywiła usta, starając się powstrzymać narastającą frustrację.
Tym razem, gdy ich spojrzenia się spotkały, nie uciekła wzrokiem. Dziewczyna wzbudzała w nim coraz większą ciekawość. Widział, że zerknęła na jego rękę, szukając obrączki albo chociaż jaśniejszego śladu po niej. Kilkukrotnie Everett próbował się zaangażować, ale wszystkie związki prędzej czy później się rozpadały. Z uwagi na pracę nie mógł poświęcić partnerkom tyle czasu, ile potrzebowały. Teraz zaś miał czasu pod dostatkiem. Przynajmniej na krótki, niezobowiązujący romans. Podobały mu się rumieńce na policzkach dziewczyny. Wzbudził jej zainteresowanie. Czuł to.
– A pan dlaczego leci do Miami? – spytała.
Mieszkam tam, powinien odpowiedzieć, ale zwyciężyły stare przyzwyczajenia.
– Chciałbym kupić jacht. Zatrzymam się tam tylko na jedną noc. – Zależało mu na tym, by sytuacja była jasna. – Będę wolny o szóstej. Może chciałaby pani zjeść ze mną kolację?
Przechyliła głowę, rozważając propozycję. Dostrzegł w jej twarzy niepokój. Miała więcej do ukrycia, niż chciała przyznać. Czekał na odpowiedź z rosnącym napięciem. Może lepiej by było, gdyby odmówiła. Przeczucie mówiło mu, że wkracza na niepewny grunt.
Dziewczyna po chwili wahania uśmiechnęła się ciepło.
– Właściwie, czemu nie. Chętnie skorzystam z zaproszenia. – Wyciągnęła do niego rękę. – A tak w ogóle, jestem Bianca.
Czując ciepło jej skóry, wiedział już, że popełnił błąd. Rozbudziła w nim szaleńcze pożądanie, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczył, i z tego powodu ogarnął go lęk. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nic i nikt nie sprawi, żeby się wycofał.
– Everett – odparł ze zmysłowym uśmiechem. – Zarezerwuję stolik w hotelu. – I pokój, dodał w myślach.

Obecnie, Miami…

Bianca Palmer miała pracę, której pozazdrościłby jej każdy, kto tak jak ona ukrywał się przed reporterami, prawnikami i kryminalistami w markowych garniturach. Zupełnie niezamierzenie wplątała się w sprawy, które utrudniały jej teraz normalne życie. Dlatego musiała być bardzo ostrożna. Nie wiedziała, czego się spodziewać, gdy w jej ręce wpadła ulotka „Znajdziemy dla ciebie pracę”, ale okazało się, że oferta była wręcz stworzona dla niej. Zatrudnienie na czarno nie było czymś, o czym marzyła, podobnie jak pozycja pomocy domowej, ale takie życie dawało wolność i anonimowość. Raz na zawsze musiała się pożegnać z przeszłością, dla swojego własnego dobra.
Dostała skierowanie do rezydencji w Indian Creek. Dom musiał należeć do jakiegoś milionera, chociaż w porównaniu z innymi willami w tej okolicy nie był przesadnie ekstrawagancki. Cechowała go klasyczna prostota, a jednocześnie wyrafinowana elegancja. Dom w swym wnętrzu skrywał pięć sypialni, dziewięć łazienek, kino domowe i windę prowadzącą do baru na dachu rezydencji. W ogromnym garażu stały motocykl, najnowszy model samochodu sportowego oraz dwa zabytkowe auta pamiętające lata pięćdziesiąte. Najwyraźniej właściciel lubił styl retro, przynajmniej w motoryzacji. Każdy metr domu, każde okno i drzwi były zabezpieczone systemem antywłamaniowym, kamerami i alarmem. Posesję otaczał wysoki, ceglany mur. Boczna dróżka prowadziła na prywatną plażę, przy której nie cumowała żadna łódka. Czy milioner, którego stać na taką rezydencję, nie powinien mieć własnego jachtu? – pomyślała, gdy po raz pierwszy zeszła nad morze.
Agencja, która ją zatrudniła, wyjaśniła, że ma dbać o posiadłość podczas nieobecności właścicieli, którzy aktualnie żyją w separacji. Do jej zadań należało: polerowanie mebli, odkurzanie, koszenie wyłącznie małego trawnika, bo większym zajmował się ogrodnik, i mycie okien. A było co myć, bo szyby, osłonięte roletami przed intensywnym słońcem Florydy, zajmowały olbrzymią powierzchnię. Czasu wolnego miała sporo i nieraz nie bardzo wiedziała, co z nim zrobić. Tęskniła niekiedy za pędem miasta, za ludźmi, tęskniła za tym, by w progu własnego mieszkania zawołać „wróciłam” i za tym, by ktoś ją przywitał pocałunkiem i uściskiem. Zamiast tego, praktykując jogę pod drzewem, którego gałęzie uginały się pod ciężarem dojrzałych owoców, próbowała sobie wmówić, że ta izolacja jest wielkim darem. Dostawała dobre pieniądze, mieszkała w luksusowej rezydencji, jedzenie dostarczano pod bramę. Czy mogła chcieć czegoś więcej? Zastanawiała się niekiedy, dla kogo pracuje. Wnętrze domu było gustowne i piękne, ale całkowicie pozbawione drobiazgów, które zdradzałoby cechy właściciela. Może to jakiś biznesman, producent filmowy albo spadkobierca fortuny? Nie zdziwiłaby się, gdyby się okazało, że pieniędzy dorobił się na nielegalnych interesach. Zamożni ludzi bywali na bakier z prawem. Wiedziała o tym z własnego doświadczenia. Morris Ackerley, jej były narzeczony, z wdziękiem i lekkością okradał ludzi z dorobku ich życia. Oni inwestowali, on obiecywał zysk, a potem zostawiał ich na lodzie. Nie wiedziała, w czym bierze udział, nie zdawała sobie sprawy, że dostaje brudne pieniądze. Wierzyła narzeczonemu bezkrytycznie jak ostatnia naiwna idiotka. Gdy zorientowała się w tym procederze, nie mogła milczeć. Ujawnienie afery oznaczało jednak poważne kłopoty. Wiedziała, że już nigdy nie będzie bezpieczna.
Odgoniła złe wspomnienia i pozbierała do kosza dojrzałe pomarańcze, jak robiła to każdego ranka. Lubiła przed śniadaniem napić się świeżo wyciskanego soku. Następnie przyrządziła sobie tosty, smarując je obficie masłem orzechowym. Jedząc, rozmyślała o tym, gdzie mogłaby pracować, gdyby nie musiała się ukrywać. Zastanawiała się nad tym każdego dnia. Musiałaby zacząć swoją karierę od zera, a to nie byłoby łatwe. Całe jej życie wywróciło się do góry nogami i to pod każdym względem. Czuła się też bardzo samotna. Odkąd przyjęła pracę w domu tajemniczego milionera, praktycznie z nikim się nie widywała i z nikim nie rozmawiała. Nie licząc dostawcy jedzenia. Żyła w izolacji, umilając sobie czas czytaniem romantycznych powieści. Na początku nieustannie śledziła doniesienia w telewizji. Morris i Ackerley zostali pociągnięci do odpowiedzialności, z czego akurat była zadowolona, ale na niewiele się to zdało, bo wciąż jej imię było obrzucane błotem. Firma zrobiła z niej kozła ofiarnego. Trudno jej było słuchać tych wszystkich wypowiedzi, z których jasno wynikało, że to ona stała za przekrętami w spółce. Miała wtedy ochotę wyjść z ukrycia i bronić swoich racji, ale nigdy się na to nie zdecydowała. Zniknęła z mediów społecznościowych. Od czasu afery nie zajrzała tam ani razu. Czasami kusiło ją, żeby coś sprawdzić. A raczej kogoś. Everetta. Przymknęła na moment powieki, wspominając czas, który z nim spędziła. Zanim udała się z nim na kolację, sprawdziła w internecie, z kim ma do czynienia.
To był trudny moment w jej życiu. Właśnie żegnała się z dawnym życiem i nie potrzebowała dodatkowych problemów. Z licznych artykułów w sieci dowiedziała się, że jego ojciec był znanym szwajcarskim inżynierem motoryzacji, który uległ poważnemu wypadkowi podczas jazdy próbnej. Jego matka, Francuzka, pracowała jako tłumaczka w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Everett odziedziczył po nich niemały majątek, który trwonił na podróże i romanse. W internecie było sporo zdjęć, a to z prestiżowych imprez, a to z wakacji, które spędzał co rusz z inną kobietą. Przez pewien czas brał udział w wyścigach samochodowych. Jeździł do Monte Carlo na zawody i nawet je wygrywał. Ciekawe, czy spodobałyby mu się samochody, które stały w garażu właściciela, pomyślała teraz. Tak naprawdę myślała o nim nieustannie, zupełnie jakby towarzyszył jej w tym wielkim domu. Może umysł płatał jej figla, bo tak bardzo była spragniona towarzystwa, a Everett był ostatnim mężczyzną, z którym miała intymny kontakt. Dla niej tamte chwile znaczyły wiele, ale od pierwszej chwili zdawała sobie sprawę, że ma do czynienia z notorycznym podrywaczem. Poszła z nim na kolację, bo miała w tym swój cel, ale Everett całkowicie ją rozbroił swoim wdziękiem, inteligencją i seksapilem. Była wówczas przerażona tym, co ją czekało w związku z oskarżeniami w pracy, i pragnęła się na chwilę zapomnieć w ramionach przystojnego nieznajomego. Pozwoliła, by ją uwiódł, by ukoił jej strach i niepewność, by rozpalił w niej magiczne pożądanie. To było wyjątkowe doświadczenie, którego nawet przez chwilę nie żałowała. Był fantastyczny w łóżku i sprawił, że ona również poczuła się fantastycznie, wolna, wyjątkowa. Rano rozstali się bez zbędnych słów i fałszywych deklaracji. Bianca z jednej strony chciała zobaczyć go ponownie, ale rozsądek podpowiadał jej, że spotkałoby ją wielkie rozczarowanie. Everett z pewnością po tamtej nocy nie poświęcił jej choćby jednej myśli. Może nawet by jej nie pamiętał, a taka sytuacja byłaby boleśnie upokarzająca.
Czasami myślała o tym, żeby się ujawnić, zawalczyć publicznie o siebie, chociażby po to, żeby wejść w jakąś normalną relację z drugim człowiekiem. Tęskniła za bliskością. Policja zapewniła, że dostanie ochronę, ale to oznaczało życie na celowniku. Nie, tak było lepiej, nawet jeśli niekiedy przygniatała ją samotność granicząca z rozpaczą.
Przekroiła pomarańczę i zaczęła wyciskać sok, starając się powstrzymać łzy. Niespodziewanie jej uwagę zwrócił dziwny, miarowy dźwięk, rytmiczny, nieco przytłumiony stukot. Co to było? Nikt obcy nie mógł wejść do środka. A przynajmniej tego wolała się trzymać. Z drżeniem serca uświadomiła sobie jednak, że dźwięk się wzmaga. Dochodził zza drzwi po lewej stronie, tych, które prowadziły na dziedziniec do patio przy basenie. Pospiesznie podeszła do monitora, który podłączony do alarmu rejestrował każdy ruch na zewnątrz. Gdyby na teren posiadłości wtargnął ktoś obcy, system by to wychwycił. Nagle zamarła. W kamerze dostrzegła wysokiego mężczyznę o kulach, który patrzył prosto na nią. Nagle przeszyła ją spontaniczna radość.
Everett! Czy to możliwe?

 

Fragment książki

To było zupełnie jak śnić koszmar nocny i nie móc się z niego przebudzić. Sen, w którym wszyscy poza tobą mieli na sobie ubrania, a ty jedna byłaś naga. Całkowicie obnażona – myślała z rozpaczą Kitty.
Czuła się, jakby każdy w tym ekskluzywnym miejscu, zarezerwowanym wyłącznie dla bogaczy, wiedział, że jest oszustką, która bezprawnie wkroczyła na ich nietykalne terytorium. Serce prawie wyskoczyło jej z piersi, gdy dodatkowo oceniła kreacje innych kobiet: w większości jedwabne obcisłe suknie, przylegające idealnie do ich perfekcyjnych wysmukłych ciał, oraz pantofle na niesamowicie wysokich obcasach, doskonale uzupełniające opalone i wyrzeźbione na siłowni i masażach nogi.
Co też ją podkusiło, żeby na wieczorne wyjście ze znajomymi założyć luźną bawełnianą sukienkę plażową z falbankami i tanie, płaskie, płócienne espadryle kupione na ulicznym bazarze? Tyle mogła przewidzieć nawet ona! Że tak nie wypada zjawić się w klubie nocnym, w modnym kurorcie na Bali. Inna rzecz, że nie miała w zasadzie żadnej innej sukienki. Dobrze przynajmniej, że przed wyjściem wysuszyła włosy suszarką, dzięki czemu wyjątkowo jej rude loki nie wyglądały, jakby właśnie poraził ją prąd.
Kitty nie była bowiem bywalczynią knajp ani miłośniczką życia nocnego czy miejsc emanujących bogactwem. To Sophie, niania pracująca w sąsiedniej willi, zaprosiła ją na drinka po pracy. Kitty zgodziła się, gdyż Bali szczyciło się – przynajmniej w reklamach – stonowaną, nie wykluczającą nikogo atmosferą. Niestety spóźniła się i nie mogła nigdzie znaleźć znajomych.
Czy powinna się zachować, jakby się nic nie stało, zamówić drogiego drinka i popijać go powoli w samotności przez resztę wieczoru? – rozważała, ściskając nerwowo małą ratanową torebkę, również prosty, „bazarowy” zakup. Wtedy nagle uświadomiła sobie, że jeszcze coś jest nie tak: poczuła, że ktoś ją obserwuje. Dziwne. Jakby przyciągana niewidzialnym magnesem, odwróciła się i ujrzała mężczyznę siedzącego na samym końcu marmurowej lady baru z niemodną, papierową wersją gazety tuż przed nosem. Miał bardzo ciemne włosy i oczy o intensywnym spojrzeniu, muskularne ciało i lodowaty, wręcz odpychający wyraz twarzy. Wyglądał tak ponuro, że odruchowo pomyślała o zimie w samym środku upalnego lata na Bali.
Nie bardzo wiedziała czemu, ale również przyglądała mu się uważnie, wcale się nie śpiesząc z zakończeniem tej obserwacji. Może to jego nietypowa, posępna mina i kompletny bezruch spowodowały, że studiowała go i chłonęła niczym niesamowitą rzeźbę w muzeum.
W końcu oprzytomniała, zdumiona własną reakcją na nieznajomego, i postanowiła czym prędzej ustalić, gdzie znajduje się Sophie ze znajomymi. To nie zatłoczone londyńskie city, tylko wysepka turystyczna, więc powinny się szybko odszukać.
Gdy Kitty usiłowała znaleźć w torebce telefon, usłyszała nad głową przyjemny, lecz nieznający sprzeciwu, damski głos. Ten rodzaj „uprzejmości” alergizował ją od dziecka, bo niezmiennie zapowiadał dobrze zawoalowane upomnienie lub naganę, zwłaszcza w tym przypadku, kiedy właścicielka głosu zjawiła się dosłownie znikąd, jakby wyrosła spod ziemi. Charakteryzował ją też nienaganny wygląd i fryzura w postaci skromnego koku, a na prostej czarnej sukience nosiła identyfikator, który opisywał jej stanowisko elegancko po francusku jako maitre d’, czyli w mniej eleganckim uproszczeniu: kierowniczka klubu.
– Proszę mi wybaczyć, ale ma pani chyba świadomość, że ten bar obsługuje wyłącznie gości hotelowych?
Dama brzmiała przyjaźnie i profesjonalnie, lecz na tyle dystyngowanie, by natychmiast wzbudzić w Kitty charakterystyczne dla niej poczucie niepewności.
To była ostatnia kropla goryczy tego dnia, po kolejnych irytujących zdarzeniach, uszczypliwych uwagach Camilli, obmierzłych komentarzach Ruperta oraz po tym, jak w trakcie podwieczorku w jej trudnych do rozczesania lokach wylądował rozgnieciony przez bliźniaki banan!
Niestety są rzeczy, których nie dowiesz się szczerze z agencji zlecającej ci opiekę nad „uroczymi dziećmi w wyjątkowo miłej, bogatej, uprzywilejowanej, londyńskiej rodzinie”.
Zrobiwszy powyższy błyskawiczny rachunek sumienia, Kitty uznała, że wyniesie się z baru natychmiast, dla własnego dobra.
– Nie, w ogóle nie miałam takiej świadomości, ale proszę się nie obawiać, bo już wychodzę – odparła z lodowatym spokojem, umiejętnością nabytą na takie właśnie okazje, w ciągu paroletniej pracy z małymi dziećmi.
Jej serce waliło jednak jak oszalałe, kiedy szła przez luksusową ciemną salę, pomiędzy niskimi stolikami, na których w porcelanowych misach na wodzie, pośród bladoróżowych płatków róż i postrzępionych pomarańczowych płatków goździków unosiły się migoczące kadzidełka.
Kiedy dotarła do drzwi, bez wyraźnego powodu obejrzała się za siebie i zasmuciła się. Ponury nieznajomy zniknął. Czyżby miała nadzieję go jeszcze zobaczyć i poczuć na sobie jego przeszywające spojrzenie? Czy chciała tę scenę zachować jako jedyne wspomnienie z egzotycznych wakacji?
W końcu, udając, że wie, dokąd idzie, minęła pewnym krokiem drzwi, okolone dwoma olbrzymimi kamiennymi smokami i udekorowane różowymi kwiatami, po czym znalazła się w pustym nieoświetlonym korytarzu, najprawdopodobniej należącym do części administracyjnej kurortu. Tu spokojnie znalazła telefon i esemes od Sophie.

Nie czekałyśmy dłużej. Drinki za drogie. Obsługa zadziera nosa. Przenieśliśmy się do Kuta. Bierz taryfę i przyjeżdżaj!

Kitty zawahała się. Czy warto płacić za taksówkę na drugi koniec wyspy, jeżeli dziewczyny będą już i tak po paru ładnych drinkach? A może lepiej porządnie się wyspać i nie martwić się, że późniejszym powrotem poirytuje Camillę i Ruperta? Bo po co dodawać sobie stresu, jeżeli już i tak atmosfera między nią a jej zleceniodawcami z piekła rodem stawała się powoli nie do wytrzymania?
Nagle Kitty zamarła. Z najciemniejszej części korytarza wynurzyła się jakaś postać i ruszyła w jej stronę. Tak! To był on! Nieznajomy z baru. Patrzyła na niego jak zauroczona, bo przytłaczał wszystko wokół wzrostem, posturą i pewnego rodzaju niesamowitą aurą, która z niego emanowała. Miał kręcone kruczoczarne włosy i oczy niczym dwa węgle, w których czaił się podejrzany chłód.
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć, lecz nie umiała się na to zdobyć. Czekała więc, zdając sobie sprawę, co za chwilę usłyszy. Nie mogło być inaczej. Żałowała, bo zrobił na niej piorunujące wrażenie.
– Do tej części budynku nikt z zewnątrz nie ma wstępu. Czy mogę pomóc i wskazać drogę? – zapytał oficjalnym tonem.
W pewnym sensie poczuła mu się za to wdzięczna: nie dlatego, że oferował pomoc, ale dlatego, że jego władczy ton ułatwił jej powrót do rzeczywistości i powstrzymanie się od fantazjowania na jego temat. Poza tym nie zamierzała być zbyt uprzejma, ponieważ wytrącił ją całkiem z równowagi. Za zbytnią uprzejmość ludzie tacy jak on, na przykład jej aktualni zleceniodawcy, na ogół traktowali ludzi takich jak ona w sposób poniżający.
– Doskonale potrafię znaleźć drogę. Schowałam się tu celowo, żeby wysłać w spokoju esemesa po tym, jak bezceremonialnie wyproszono mnie z baru.
– Doprawdy? Maitre d’ słynie ze swojej dyplomacji.
Kitty westchnęła. Akurat to się zgadzało.
– W porządku. Zachowała się taktownie – przyznała – ale człowiek może się poczuć idiotycznie. Nie rozumiem, czemu bary hotelowe nie mogą być dostępne dla wszystkich, tylko wprowadzają niezrozumiałe ograniczenia.
Przyglądał jej się uważnie, jakby oceniając, czy mówi na serio. Wydawał się niezaznajomiony z ludźmi, których dziwiły niepisane prawa istniejące w pewnych luksusowych kręgach.
– Ponieważ większość naszych gości nie chce być nagabywana przez ciekawskich gapiów, którzy przez pół roku oszczędzają każdy grosz, żeby stać ich było na jednego, porządnego większego drinka w naszym barze i spędzenie tutaj całego wieczoru – odparł z ironią. – Jeżeli zatrzymują się u nas celebryci z pierwszych stron najelegantszych magazynów z całego świata albo członkowie europejskich rodów królewskich, to z pewnością zakładają, że będą się tu mogli zrelaksować. Że przez parę dni nie czeka ich ciągła cenzura, a żaden napalony prymityw nie pstryknie im z zaskoczenia zdjęcia telefonem, kiedy na przykład nie będą odpowiednio uczesani czy ubrani, po to tylko, żeby je wrzucić do sieci albo sprzedać za krocie jakiemuś taniemu, tandetnemu brukowcowi.
Kitty miała ochotę wybuchnąć, słysząc te insynuacje. Z natury nie była ani gapiem, ani prymitywem, a już na pewno nie miała najmniejszego zamiaru robić ukradkiem zdjęć sławnym gościom. Sophie zresztą też! Nagle… wyhamowała. Przecież jednym z powodów, dla których koleżanka uparła się przyjść akurat tutaj, była krążąca wokół plotka, że właśnie w tym hotelu przebywa pewien super znany kierowca rajdowy. Czy aby nie chodziło jej dokładnie o to, żeby zrobić sobie z nim selfie, a potem wstawić je wszędzie jako zdjęcie profilowe?
Po chwili Kitty zastanowiła się, kim właściwie jest nieznajomy i co tu robi? Nie może być gościem, bo mówi o „naszym” hotelu. Nie ma jednak plakietki, a jego ubiór – idealnie skrojona jedwabna koszula i ciemne spodnie – musiał kosztować fortunę, swoboda zaś i obycie wskazywały na uprzywilejowany status. Może jest zaufanym szefem ochrony, przebranym za bogatego gościa, by móc jak najlepiej wypełnić swe zadania.
– A pan? Bo wydaje mi się, że to miejsce jest znane panu doskonale. Pracuje pan tutaj?
Zawahał się nieznacznie.
– Ja… owszem. Tak.
Nie czuł się winny z powodu niezgodnej z rzeczywistością odpowiedzi. Takie pytanie można zinterpretować na wiele sposobów. Cóż z tego, że był właścicielem tego kurortu i kilkunastu innych? Spędzał przez to w pracy o wiele więcej czasu niż reszta osób na liście płac. A zatem, owszem, jak najbardziej. Pracował tutaj i prawie zawsze miał nadgodziny.
Poza tym bardzo dbał o swą prywatność. Początkowo z konieczności, potem z przyzwyczajenia. Unikał też okazywania emocji, uczuć czy zainteresowania, stąd wyrobił sobie opinię człowieka obojętnego i bez serca. To ostatnie z reguły zarzucały mu sfrustrowane kobiety.
Wbrew oskarżeniom, nie było to jego celowe działanie skierowane przeciw pragnącym upolować go na męża niewiastom, lecz cecha osobowości: szczera i głęboka potrzeba izolowania się od ludzi, z powodu której wcale nie czuł się winny.
Spojrzał zimno na rudowłosą dziewczynę.
– A pani? Przyszła tu pani sama na drinka, nie wiedząc o ograniczeniach?
Spięła się i jeszcze bardziej się wyprostowała, eksponując niebywale ponętny biust, czym, podobnie jak oczami o niesamowicie intensywnym odcieniu zieleni i naturalnie rudymi lokami, które wpadały niemalże w czerwień, wytrąciła go całkiem z równowagi. Dlatego zresztą w którymś momencie wstał zza baru i ruszył za nią bezwiednie, jakby wabiła go magiczną, ledwo słyszalną pieśnią syrenią. Było to równie szalone, jak i trudne do wyjaśnienia.
– W zasadzie nie chodzę sama na drinki – odrzekła dumnie. – Chociaż oczywiście nic w tym zdrożnego w dwudziestym pierwszym wieku.
– Niczego takiego nie sugerowałem.
– Miałam się tu spotkać ze znajomymi, ale moje szefostwo dokładało mi zadań do wykonania, aż się w końcu spóźniłam, no i znajome zniknęły…
– Dlaczego?
– Drinki za drogie, no i generalnie… nie nasze klimaty. To jest bar z najwyższej półki. Nie dla pracujących dziewczyn. Koleżanki wzięły więc taksówkę i pojechały do Kuta. Tam na mnie czekają.
Skinął głową. Mówiła prawdę. Domyślił się, z kim miała się spotkać. Jakiś czas przed jej pojawieniem się przez klub przetoczyła się malownicza, rozchichotana grupka długonogich, opalonych blond piękności w sukienkach mini. Nie stanowiły zresztą szczególnie niezwykłego zjawiska. Wielu młodych ludzi, turystów, studentów czy pracowników sezonowych, często wpadało do baru w nadziei, że zobaczą choć przez chwilę z bliska, jak żyje druga, „lepsza” część społeczeństwa.
Jednak rudowłosa, wielkooka dziewczyna nie pasowała wcale do hałaśliwej hałastry. Wyglądała na… Nie potrafił znaleźć odpowiedniego słowa… Może na bardzo przyzwoitą? Tak. Dokładnie tak! W niczym nie przypominała typowych bywalczyń tego miejsca, chcących się zazwyczaj nieźle zabawić. Nie była także podobna do kobiet zaszczycających jego sypialnię: szczupłych, żylastych brunetek, dokonujących akrobacji w łóżku, dzięki ciałom wytrenowanym na siłowni i na dietach, traktujących seks jak zajęcia z fitness.
Dziewczyna stojąca na wprost niego była zupełnie inna. Nietypowa. Jakby z minionej epoki. Blada, bez makijażu, raczej pulchna, ubrana w zupełnie nijaką sukienkę, nieprzystającą do życia nocnego, zwłaszcza na gorącym Bali. Mimo staromodnego ubioru poruszała się z wrodzoną gracją. Jej zgrabny chód od razu przykuł jego uwagę. Albo inaczej: przez wiele ostatnich dni nikt i nic nie przyciągnęło jej tak jak ona. Może dlatego, że sprawiała wrażenie outsidera, zupełnie jak on od niepamiętnych czasów.
Poza tym nie umiał oderwać wzroku od jej niepowtarzalnych czerwonawych loków. Gęste rude włosy spadały falami na blade ramiona niczym ogniste płomienie. Przypominała mu pewne sławne malowidło Wenus wychodzącej z morskich fal. Nie pamiętał nazwiska malarza, tylko okoliczności, kiedy zaciągnięto go do galerii we Włoszech jako nastolatka, praktycznie na siłę. Jego niechęć nie wynikała z braku zainteresowania sztuką. Bardzo źle znosił wtedy generalnie całą, wymuszoną przez matkę, drogą wycieczkę objazdową po Europie, która miała być nagrodą za jej powrót do ojca i próbę ratowania ich nieudanego małżeństwa. Ojciec był nieludzko wdzięczny za ten gest i całe wakacje jej nadskakiwał, co powodowało, że Santiago miał mdłości, zwłaszcza znając rzeczywistą sytuację. Ojciec od dawna był mężem matki już tylko z nazwy. Nie dochowywała mu wierności, nie dążyła do prawdziwego pojednania, tylko śmiała mu się za plecami w nos, przygotowując się do zrobienia z niego jeszcze większego idioty.
Jednakże tego typu reminiscencje nie prowadziły donikąd. Zamiast pod byle pretekstem wracać do brudów przeszłości, należało się skupić na apetycznym, tajemniczym rudzielcu.
– I jak? Zamierza pani dołączyć do znajomych? – zapytał, całkiem świadom, że wolałby, żeby została.
Tylko dlaczego? Bo stanowiła całkowitą nowość na jego drodze życia? Bo był już tak zblazowany, że zapomniał, jak to jest, kiedy widzi się przed sobą normalnie się zachowującą, atrakcyjną, niezdemoralizowaną kobietę, i czuje się szczere, zdrowe podniecenie?
– Chyba nie. Po prostu wrócę się wyspać.
– Nie wygląda pani na szczególnie zachwyconą taką perspektywą.
– Bo nie jestem. Ale mam mnóstwo do zrobienia, a jutro wyjeżdżam.
Czy te słowa go uspokoiły? Prawdopodobnie tak. Zawsze wolał wiedzieć, że ma niczym nieograniczony dostęp do drogi ewakuacyjnej. „Jutro” brzmiało bezpiecznie. Póki co patrzył na jej smętną twarz i zastanawiał się, jak wygląda, kiedy się uśmiecha. Zapragnął być „dobroduszny” i „wyłącznie z przyczyn obiektywnych” zrobić coś, co mogłoby uratować jej ostatni wieczór na Bali. Sporadyczne bycie miłosiernym jest ponoć dobre dla duszy. Cóż z tego, że od dawna oskarża się go o jej brak?
Jednak gdzieś głębiej musiał przyznać, że najzwyczajniej w świecie zafascynowała go dziewczyna o rzadkiej urodzie i niemająca nic wspólnego z jego elitarnym światem. Miał chyba prawo do małej odskoczni?
Tak ciężko ostatnio pracował. Wywalczył kontrakt, na mocy którego uzyskał pozwolenie na budowę jednej z największych farm słonecznych na ziemi, na terenie zachodniej Australii. Za swe przyszłe zasługi dla środowiska, został nagłośniony przez media i partie zielonych. Powinien się czuć spełniony. Promieniować sukcesem. Niestety jak zwykle nie czuł nic.
Pamiętał zaskoczenie na twarzach swych prawników, kiedy uciekł z sali konferencyjnej, gdzie zebrano się na chwilę w trakcie dnia pracy, by świętować podpisanie kontraktu. Nie dopił nawet pierwszego kieliszka szampana. Wolał nie tłumaczyć im, że nie chciał siedzieć tam z nosem na kwintę, myśląc gorączkowo o następnych kontraktach, które będzie musiał wkrótce wywalczyć i podpisać, żeby… nie zwariować! Przecież – i słusznie – uznaliby go za chorego, gdyby się przyznał, że oszałamiające sukcesy nie przynoszą mu satysfakcji ani nawet nie robią na nim wrażenia.
Uśmiechnął się mimo woli. Jak się okazuje, są jednak jeszcze sytuacje, które i jego potrafią ożywić.
– Jak pani ma na imię? – zapytał nagle.
– Kitty. Kitty O’Hanlon.
– Jest pani Irlandką?
– Jedyne, co mam w sobie irlandzkiego, to nazwisko – odparła z goryczą, na tyle silną, że ją odnotował, ale nie czuł się na tym etapie skory do pytania o cokolwiek.
– Santiago Tevez – przedstawił się powoli prawdziwym nazwiskiem, dając jej szansę na szybkie skojarzenie: że coś wie, czytała lub słyszała.
Odruchowo czekał na zdumienie, nudne, bo przewidywalne zachwyty i pytania, które zwykle pojawiały się w takim momencie, bo w ten sposób reagowali ludzie na spotkanie ze znanym miliarderem. Jednak tym razem nie stało się zupełnie nic. Wtedy poczuł się nagle zadowolony i zrelaksowany.
– Kitty… mam pomysł. Zostań tutaj. Zapraszam cię na drinka.
– Jak to? – zdziwiła się.
– No tak normalnie. Wygląda na to, że oboje wahamy się, co zrobić. Ja skończyłem pracę i nie chce mi się jeszcze iść do domu. Ty spóźniłaś się na spotkanie. Tymczasem z barku mamy jeden z najpiękniejszych widoków na wyspę!

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel