Zakazana miłość
Zakazana miłość, Julia James
Włoski biznesmen Evandro Rocceforte w końcu uzyskuje prawo do opieki nad siedmioletnią córką – Amelie. Przyjmuje warunek, jaki postawiła była żona, że nie zwiąże się z żadną kobietą. Zrobiłby wszystko, by uratować dziecko przed złym wpływem egoistycznej i uzależnionej matki. Zabiera Amelie do swojego pałacu we Włoszech i zatrudnia nauczycielkę, Angielkę Jennę Ayrton. Jenna jest solidna, spokojna i skromna. Wydaje się odpowiednia dla małej Amelie, która dotąd żyła w chaosie. Nie będzie też stanowiła pokusy dla Evandra, a to ważne wobec tego, do czego się zobowiązał…
Fragment książki
Jenna ponownie spojrzała na trzymany w dłoni list. Na eleganckiej, sztywnej papeterii widniał podpis kogoś, kto przedstawił się jako osobisty asystent signora Evandra Roccefortego z Rocceforte Industriale SpA w Turynie. Z mieszaniną obawy i poczucia triumfu ponownie przeczytała zawartą w liście propozycję.
Dobrze pamiętała sprzeczne emocje sprzed ośmiu lat, kiedy otrzymała ofertę nauczania języków nowożytnych na uniwersytecie. Po dzieciństwie, w którym doświadczała lekceważenia i obojętności, dowiodła, że warto było przez cały czas wierzyć w siebie. To właśnie niezachwiany upór sprawił, że udało jej się skończyć studia, a potem przetrwać cztery lata w szkole podstawowej w jednej z najbiedniejszych dzielnic Londynu.
Była gotowa na zmianę, a stanowisko, które jej proponowano, nie mogło się bardziej różnić od jej obecnej pracy. Miała być prywatną nauczycielką siedmioletniej dziewczynki, żyjąc i mieszkając z nią we włoskim palazzo.
Im dłużej myślała o nowym wyzwaniu, tym większą czuła ekscytację. Wiedziała, że sobie poradzi. Nie była piękna, charyzmatyczna ani przebojowa, ale na jej nowym stanowisku to będzie równie nieistotne, jak w szkole, w której uczyła.
Usiadła do laptopa, by napisać odpowiedź.
Evandro Rocceforte wpatrywał się w ekran komputera. Powinien się skupić na widniejącym przed nim sprawozdaniu finansowym, ale jego przenikliwy, biznesowy umysł zajmowała rozmowa, jaką wcześniej odbył ze swoim osobistym adwokatem. Prawnik był oburzony treścią dokumentu, jaki Evandro zgodził się podpisać, by była żona wreszcie pozwoliła mu odzyskać córkę.
Przez cały gorzki, ciągnący się w nieskończoność rozwód Berenice zaciekle z nim walczyła, z jednego tylko powodu: żeby go ukarać. Nie tylko za to, że ośmielił się z nią rozwieść, ale też za inną, jeszcze większą zbrodnię.
Za to, że ją przejrzał.
Za to, że zajrzał pod blichtr, urodę i charyzmę i ujrzał kobietę, jaką naprawdę była. Egocentryczną, narcystyczną manipulantkę. Kobietę żyjącą według motta „ja, ja, ja”.
Chciała, żeby każdy mężczyzna ją adorował, rozpieszczał, spełniał jej życzenia. Kiedyś Evandro był takim mężczyzną. Takim głupcem.
Ale koniec z tym – i to mimo wysiłków Berenice, która próbowała wszystkich możliwych sztuczek, żeby z powrotem go zwabić. Evandro wiedział, że jeśli nie pozwoli jej się omamić, jego była żona pokaże swoje prawdziwe oblicze. Wykorzysta każdą broń, jaką dysponowała, włączając w to tę najpotężniejszą.
Oczy Evandra pociemniały. Odkąd Berenice urodziła Amelie, regularnie wykorzystywała ich córkę przeciwko niemu. Kiedy zaś się rozwiedli, wciągnęła go w pozbawioną skrupułów walkę o opiekę nad dzieckiem.
Ale Evandro był nie mniej zdeterminowany od niej. Wiedział, że musi wygrać – musi ochronić Amelie przed toksyczną matką. Kosztowało go to małą fortunę, ale wreszcie udało mu się skłonić Berenice, by oddała mu Amelie – pod jednym wszakże warunkiem.
Odepchnął od siebie myśli o ostatnim warunku Berenice – mściwej groźbie, którą dała upust swojej furii. Ale nie będzie miała szansy, by ją spełnić. Już on tego dopilnuje.
Kiedy Evandrowi wreszcie udało się uzyskać rozwód, zajął się świętowaniem swojej okupionej ciężką walką wolności, włączając w to romans z piękną Biancą Ingrani. Bianca z pewnością byłaby przeszczęśliwa, mogąc zostać następną signorą Rocceforte. Czemu miałoby być inaczej? Evandro stał się właśnie jednym z najbardziej pożądanych nieżonatych mężczyzn we Włoszech – superbogaty, przed czterdziestką, o władczym wyglądzie, który zawsze przyciągał kobiece spojrzenia.
Ale romanse to wszystko, co miała dostać Bianca – i każda inna kobieta, jaka od tej pory pojawi się w jego życiu. Miał teraz coś dużo ważniejszego. Kogoś dużo ważniejszego.
Amelie. Dziecko, o które walczył tak zawzięcie, z taką determinacją.
Evandro znowu spochmurniał. Co on właściwie wiedział o rodzicielstwie? Berenice specjalnie trzymała córkę blisko siebie, ograniczając jej kontakt z ojcem do minimum. Ale choć byli sobie praktycznie obcy, Evandro zamierzał być dla niej najlepszym tatą, jak to możliwe. Nic innego się nie liczyło.
– Rozwiąż resztę przykładów, a potem zrobimy sobie przerwę na lunch – powiedziała Jenna wesoło, a zarazem zdecydowanie do swojej uczennicy.
Podczas lekcji mówiła do niej do angielsku, tak jak jej polecono, poza nimi zaś po włosku i francusku. Za sprawą swojego pochodzenia Jenna była biegła we wszystkich trzech językach; wiedziała, że to dzięki temu oraz dzięki doświadczeniu w pracy z dziećmi udało jej się dostać tę pracę.
Doświadczenie to okazało się bardzo przydatne, jako że jej młoda uczennica nie rwała się do nauki. Skłonienie Amelie, by skupiła się na czymkolwiek, było nie lada wyzwaniem. Ale trudno się temu dziwić; aż do niedawna jeździła po całej Europie i Ameryce ze swoją matką imprezowiczką, mieszkając w luksusowych hotelowych apartamentach, rezydencjach i willach od Beverly Hills po Prowansję. Dziewczynka była traktowana jak laleczka do przebierania i do chwalenia się przed koleżankami. Kiedy nie była potrzebna, matka oddawała ją nianiom i znikała na całe tygodnie. Jak można się domyślać, edukacja Amelie znacznie na tym ucierpiała. Dlatego Jennie powierzono zadanie nadrobienia z nią zaległości, zanim jesienią pójdzie do szkoły.
Jenna spojrzała na zabytkowe okna ze szprosami, za którymi rozciągał się widok na zielone ogrody. Cieszyła się, że mała Amelie miała szansę zaznać normalnego domowego życia w tym pięknym palazzo na włoskiej prowincji, wśród pól, winnic i lasów, w których mogła się bawić do woli. Jenna sama nie mogła wyjść z zachwytu nad osiemnastowieczną wiejską rezydencją. Ściany i sufity palazzo dekorowały przepiękne, klasyczne malowidła, szerokie okna ze szprosami okalały delikatne, pastelowe zasłony, a eleganckie kominki i podłogi błyszczały białym marmurem.
Ależ miałam szczęście, że dostałam tę pracę, pomyślała z zadowoleniem. Skoro ma potrwać tylko do jesieni, to muszę jak najlepiej wykorzystać ten czas.
Spojrzała na swoją uczennicę, której jasna główka pochylała się nad zeszytem. Mimowolnie zastanowiła się, po którym z rodziców dziewczynka odziedziczyła piękne blond loki. Widziała zdjęcie matki Amelie na jej toaletce: była olśniewająco piękna, ale poza kształtem twarzy i brązowych oczu niewiele było między nimi podobieństw. Skoro matka Amelie była ciemnowłosa, to musiało znaczyć, że dziewczynka odziedziczyła jasną urodę po ojcu?
Z tego, co Jenna dowiedziała się od gospodyni, signory Farrafacci, ojciec Amelie wywodził się z szanowanego włoskiego rodu, który zyskał swoje bogactwo i pozycję w czasach rewolucji przemysłowej.
– Czy ojciec Amelie też będzie tu mieszkał? – zapytała wtedy Jenna, ponieważ ani razu go nie spotkała. Poza Amelie widziała tylko personel palazzo i zaczynała się niepokoić, że dziewczynka została po prostu przerzucona od jednego nieobecnego rodzica do drugiego. Wiedziała, jak łatwo dziecko rozwiedzionych rodziców może się stać niewidzialne, parkowane tam, gdzie będzie najmniej przeszkadzać. Tak jak ona.
Nie chciała, żeby taki sam los spotkał Amelie.
– Signor Rocceforte odwiedza nas, kiedy tylko ma okazję, ale jest bardzo zapracowanym człowiekiem. Jest jednym z największych przemysłowców we Włoszech! – odparła z dumą gospodyni. – Dlatego nigdy nie można przewidzieć, kiedy przyjedzie. Pracuję tak, żeby w każdej chwili móc go powitać z czystym sumieniem, i tobie radzę to samo. Signor Rocceforte jest dobrym pracodawcą, ale nie znosi nierobów. Będzie się chciał przekonać na własne oczy, że mała signorina robi postępy.
Sprawdzając teraz obliczenia Amelie, Jenna pomodliła się w duchu, żeby jej ojciec okazał się wyrozumiały, jeśli chodzi o znajomość matematyki…
– Im więcej przykładów zrobisz, tym będzie ci łatwiej – pocieszyła uczennicę, oddając jej zeszyt.
– Ale ja nie lubię tego robić! – poskarżyła się Amelie. – Mama nigdy nie robi rzeczy, których nie lubi. Gniewa się, jeśli ktoś próbuje ją do tego zmusić. Rzuca rzeczami! Raz rzuciła butem w pokojówkę, bo przyniosła jej nie tą apaszkę, co trzeba… A ona się popłakała i to jeszcze bardziej rozzłościło mamę. Kazała mi wyjść, bo tylko wszystko pogarszam…
Amelie urwała w pół zdania. Buntownicza nuta, z którą zaczęła swoją przemowę, zniknęła bez śladu. Serce Jenny ścisnęło się współczuciem… i własnym bólem. Bólem z czasów, kiedy nowa żona jej ojca krzyczała na nią, żeby zeszła jej z drogi i przestała przeszkadzać…
– Wiesz, co trzeba jej było powiedzieć? „Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie” – powiedziała do swojej uczennicy, pilnując się, by utrzymać lekki ton.
Przez moment twarz dziewczynki wciąż była nieszczęśliwie skrzywiona, a potem ku uldze Jenny uśmiechnęła się.
– Ha-ha! Nie denerwuj się tak, bo ci żyłka pęknie – zaśpiewała na melodię dziecięcej rymowanki. Nagle wyraz jej twarzy znowu się zmienił. – Myślisz, że mój tata będzie się na mnie denerwował?
Po niecierpliwej, kapryśnej matce ostatnim, czego potrzebowała Amelie, był krytyczny, wymagający ojciec.
Potrzebuje ciepła, czułości i bezwarunkowej miłości – a przede wszystkim potrzebuje słyszeć, że jest ważna i chciana. Coś, czego mnie nikt nigdy nie powiedział…
Po skończonej nauce odłożyły książki i zeszły do jadalni. Jak zawsze, kiedy była ładna pogoda, wzięły swoje talerze i zaniosły je na taras, z którego rozciągał się widok na ogrody.
Jenna z sympatią spojrzała na swoją uczennicę pałaszującą sałatkę z kurczakiem.
Widzę w niej tyle z siebie. Niepewna, przestraszona, niechciana… Skazana na samotne dzieciństwo. Nie chcę, żeby musiała to przeżywać – myślała Jenna.
Ale to zależało od ojca Amelie, który nadal był nieobecny. Kiedy wreszcie przyjedzie do domu? Tego nie wiedział nikt.
Evandro wyjrzał przez okno, niecierpliwie czekając, aż samolot wyląduje. Upchnął trzy miesiące biznesowych podróży w trzy tygodnie, żeby móc spędzić w palazzo więcej niż kilka dni. Żeby zobaczyć się z dziewczynką, którą udało mu się wyrwać z rąk jej mściwej matki. Żeby dać jej lepsze życie.
Zbuduję z nią dobrą relację… nawet jeśli będę musiał zacząć od zera. Zawsze będę ją chronił, cokolwiek by się nie działo – postanowił.
W jego uszach zabrzmiały ostrzegawcze słowa adwokata.
– Zdajesz sobie sprawę z możliwych następstw? – zapytał, kiedy Evandro opowiedział mu o swojej umowie z Berenice.
Evandro spojrzał mu w oczy.
– Nie dojdzie do nich – odparł ostro. – Nie teraz, kiedy wreszcie udało mi się wyrwać z piekła, jakim było to małżeństwo. Moim jedynym priorytetem jest teraz Amelie.
Koła samolotu dotknęły lądowiska, a kilka minut później Evandro był w drodze do biura. Musiał wziąć udział w kilku najważniejszych spotkaniach, a potem ruszy autostradą na południe. Do Amelie.
Jenna spojrzała w niebo, wciąż zaciągnięte chmurami po porannym deszczu. Robiło się ciemno, ale to była jej pierwsza okazja tego dnia, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Amelie zdecydowała się zostać w środku i grać w karty z dwoma pokojówkami, Marią i Lorettą.
Zdecydowała się na spacer leśną ścieżką odchodzącą od prywatnej drogi dojazdowej do palazzo. Idąc w dół, natrafiła na skalisty występ. Okrążyła go i cicho krzyknęła z zaskoczenia, widząc, że skały się obsunęły; droga była zasypana żwirem i dużymi głazami. Jenna domyśliła się, że poranna ulewa musiała rozmiękczyć ziemię na zboczu wzgórza, co spowodowało niewielką lawinę.
Patrząc na skalne rumowisko, uświadomiła sobie nagle, że stwarza ogromne zagrożenie. Kierowca jadącego z dołu samochodu, okrążając występ skalny, aż do ostatniej chwili nie zauważy zagradzających drogę głazów. To znaczyło, że albo w nie uderzy, albo spróbuje je wyminąć i spadnie z drogi.
Przestępując z nogi na nogę i zastanawiając się, co powinna zrobić w tej sytuacji, nagle usłyszała dźwięk, który zmroził jej krew w żyłach. Od strony biegnącej u stóp wzgórza autostrady zbliżał się samochód.
Puściła się biegiem, potykając się i przeskakując przez kamienie. Nagle oślepiły ją światła wyjeżdżającego zza zakrętu auta, sprawiając, że zamarła na środku drogi. Przez ułamek sekundy wpatrywała się w pędzącą na nią śmierć, a potem samochód zatrzymał się w miejscu z przeraźliwym piskiem opon.
Na leśnej drodze zapadła cisza, ale Jenna stała jak wrośnięta w ziemię. Ktoś wysiadł, gniewnie zatrzaskując drzwi.
– Idiotka! – warknął. – Co ty sobie myślałaś, wybiegając na środek drogi? Mogłem cię zabić!
Stanął przed Jenną i z góry piorunował ją wzrokiem. Jego potężna sylwetka na tle ostrych świateł samochodu była niemal całkowicie czarna. Jego garnitur, szary jedwabny krawat ze złotą spinką i smukły, czarny samochód, z którego wysiadł, sprawiły, że Jenna bez trudu domyśliła się, kto przed nią stoi.
To był Evandro Rocceforte.
Serce Jenny na moment zamarło, a potem zaczęło bić jeszcze szybciej.
– Mi dispiace. – Jej głos drżał. – Musiałam pana zatrzymać! – dodała, w chwili emocji przechodząc na angielski. – Tuż za zakrętem osunęły się skały.
Wskazała ręką i zobaczyła, że jej pracodawca marszczy brwi. Bez słowa wyminął ją, żeby przekonać się na własne oczy. Potem obrócił się z powrotem do niej.
Wyraz furii zniknął z jego twarzy, ale wciąż wyglądał na niezadowolonego. Jenna mimo woli pomyślała, że nigdy jeszcze nie spotkała mężczyzny, który wyglądałby równie władczo i onieśmielająco.
– Co za bałagan – stwierdził, marszcząc brwi. Podszedł do swojego samochodu, wyłączył światła, a potem zadzwonił do kogoś i przez chwilę rozmawiał po włosku. Rozłączył się, włożył telefon do kieszeni marynarki i znów podniósł wzrok na Jennę. Sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego, jakby zdążył zapomnieć o jej obecności.
– Kim ty właściwie jesteś? – zapytał. – Ach, oczywiście, angielską nauczycielką. – Zaśmiał się krótko. – Wyglądasz bardziej jak jakaś leśna driada. No dobrze, wracaj do pałacu. Zaraz ktoś tu przyjedzie, żeby mnie odebrać i żeby zablokować wjazd. Do rana oczyszczą drogę.
Odszedł w stronę samochodu i zajął się wyjmowaniem walizek z bagażnika. Jenna wróciła zaś po swoich śladach, ostrożnie stąpając między głazami.
Myśli gorączkowo przelatywały jej przez głowę. A zatem to był ojciec Amelie…
Odsunęła sobie sprzed twarzy gałąź, przyspieszając kroku. Krzyczał na nią i rozkazywał jej, ale kiedy porównał ją do leśnej driady, w jego tonie było też coś innego… jakby rozbawienie?
Czyżby jednak było w nim więcej, niż wydawało się na pierwszy rzut oka?
Ale to nie nad jego charakterem zastanawiała się Jenna, idąc przez ogrody palazzo. To jego wysoka, potężna sylwetka, ostre rysy i głęboki, hipnotyzujący głos wypaliły ślad w jej pamięci.
Kiedy dotarła do pałacu, w środku brzęczało jak w ulu. Na korytarzu spotkała signorę Farrafacci, która przystanęła na moment, żeby jej powiedzieć, że Amelie zje z ojcem, a kolacja Jenny zostanie później dostarczona do jej apartamentu. Jenna z wdzięcznością schroniła się w apartamencie składającym się z sypialni i małego salonu. Przez drzwi salonu wchodziło się bezpośrednio do bawialni Amelie, z której z kolei wiodła droga do jej sypialni.
Znalazłszy się w salonie, Jenna podeszła do okna, otworzyła je i odetchnęła wonnym letnim powietrzem. Zdążyła już zapaść noc i z lasu dobiegało ciche pohukiwanie słów.
Znów stanęło jej przed oczami nagłe, pełne adrenaliny spotkanie z pracodawcą, które przeraziło ją nie mniej niż bliskie spotkanie z rozpędzonym samochodem.
Buntowniczo uniosła podbródek.
Gdybym tego nie zrobiła, on i jego samochód leżeliby w kawałkach na dnie doliny!
Przeszła przez swoją sypialnię i pod wpływem impulsu postanowiła wziąć relaksującą kąpiel. Kiedy zanurzyła się w gorącej wodzie, po raz kolejny przypomniała sobie spotkanie z ojcem Amelie. Ale tym razem w głowie nie zabrzmiały jego pierwsze, ostre słowa, ale to, jak porównał ją do leśnej driady…
To porównanie było równie poetyckie, co kompletnie niepasujące. Driady były zwiewne i piękne. Ona zaś nie była ani zwiewna, ani piękna.
Była średniego wzrostu, ze średniej długości włosami, zwykle związanymi w praktyczny warkocz francuski. Ubierała się skromnie i nie nosiła makijażu – w pracy nie był jej potrzebny, a jej życie towarzyskie praktycznie nie istniało. W niczym więc nie przypominała driady. Skąd mu to przyszło do głowy?
Ciepła woda zmysłowo obmywała jej ciało. Ogarnął ją dziwnie marzycielski nastrój; zamknęła oczy, poddając się odprężeniu. Za zamkniętymi powiekami natychmiast pojawił się obraz jej pracodawcy i odniosła wrażenie, jakby to nie woda ją unosiła, ale jego silne ramiona. Jego wzrok omiatał jej nagie ciało…
Wynurzyła się gwałtownie, rozpryskując wodę. Zamrugała, by odpędzić równie żywą, co niechcianą wizję. Zdecydowanie sięgnęła po szampon, by zrobić to, co powinno się robić w kąpieli – umyć się. A nie pogrążać się w rozmyślaniach, które były nie tylko niezrozumiałe, ale też zupełnie niedorzeczne.
Dziesięć minut później siedziała przed telewizorem w szlafroku i bawełnianej piżamie. Po kolacji zaplanuje lekcje na następny dzień i napisze krótki raport na temat postępów Amelie, w razie gdyby jej pracodawca o nie pytał.
Pracodawca. Tylko tym był dla niej Evandro Rocceforte.