Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Zakazany romans (ebook)
Zajrzyj do książki

Zakazany romans (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-7400-5
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyThe Secret Kept from the King
TłumaczMonika Łesyszak
Język oryginałuangielski
EAN9788327674005
Data premiery2021-08-26
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Zafascynowana niecodziennym gościem – szejkiem Sarikiem Al Antarahem – konsjerżka Daisy Carrington łamie zasady obowiązujące hotelowy personel i wdaje się w romans. Gdy szejk opuszcza Manhattan, Daisy odkrywa, że jest w ciąży. Wie, że Sarik jest zaręczony z księżniczką, nie mówi mu więc o dziecku. Potrzebuje jednak wsparcia finansowego, dlatego postanawia przyjąć pomoc Sarika, którą wcześniej odrzuciła. Umawia się z nim na spotkanie…

Fragment książki

Ilekroć Sarik zamknął oczy, widział puste, zamglone bólem, nieświadome otaczającego świata oczy ojca. Dawniej ich bystre, żywe spojrzenie stanowiło cechę rozpoznawczą szejka Kadira Al Antaraha. Żal tak mocno ściskał mu serce, że ledwie mógł oddychać.
Po jego śmierci został na świecie zupełnie sam. Po koronacji spadła na niego odpowiedzialność za losy Królestwa Halethu, zwanego w skrócie RKH. Przez całe życie przygotowywano go do objęcia tronu.
Malik przypomniał mu przez posłańca, że pora spać, ale zlekceważył przypomnienie.
Nadal patrzył na wspaniały widok Manhattanu. Widział stąd najważniejsze budowle Nowego Jorku: lśniącą sylwetkę Empire State Building, wieżowiec Chryslera z dekoracją w stylu art déco i wieżę One World Trade Center. W innym kierunku w linii prostej od hotelu wypatrzyłby siedzibę Organizacji Narodów Zjednoczonych, gdzie miał wygłosić pierwsze oficjalne przemówienie po śmierci szejka Kadira. Rano przemówi do przywódców i delegatów z dziesiątków krajów w celu przekonania ich, że śmierć jego ojca nie położyła kresu przymierzu Królestwa z Zachodem.
Minęła północ po długim, pracowitym dniu. Zaczął od spotkań w Waszyngtonie. Potem przyleciał do Nowego Jorku, gdzie zjadł kolację ze swoim ambasadorem w Ameryce. Zakwaterowano ich w tym samym hotelu do czasu ukończenia generalnego remontu ambasady. Przez cały dzień grał silnego i niewzruszonego faktem, że nieco ponad trzy tygodnie wcześniej pochował ojca.
Zmarły monarcha był uosobieniem siły. Jego śmierć zostawiła pustkę nie tylko w sercu syna, ale i w kraju. Sarik musiał ją wypełnić, ale w historii istniał tylko jeden król Kadir.
Nie odrywając wzroku od panoramy miasta, wyszedł przez oszklone drzwi na wielki taras. Choć zdążył przywyknąć do nieustannego zgiełku ulicy, tęsknił za ciszą pustyni na wschód od swego pałacu, gdzie mógł rozbić namiot i zaznać spokoju. Każde ziarnko piasku było świadkiem wojen, głodu, bólu i nadziei, a przez ostatnich czterdzieści lat pokoju, dostatku, modernizacji i akceptacji na arenie międzynarodowej, dzięki staraniom jego ojca.
Sarik zamierzał zachować jego bezcenne dziedzictwo i kontynuować dzieło, umacniając pozycję kraju i osiągnięty pokój, aby już nigdy wojna domowa nie skrzywdziła nikogo z mieszkańców.
Odziedziczył po swym wspaniałym królewskim ojcu determinację i siłę. Przez całe życie obserwował go, uczył się i przygotowywał na ten moment.
Zacznie od rana. Był na to gotów.

Daisy zmarszczyła brwi na widok zapalonego światełka, po czym przeniosła wzrok na zegar. O trzeciej w nocy wzywano ją do prezydenckiego apartamentu.
Delegacja z Królestwa Halethu zaledwie przed kilkoma godzinami została zakwaterowana w najbardziej prestiżowym apartamencie pięciogwiazdkowego hotelu, w którym pracowała. Służba i ochroniarze zajęli całe piętro. Człowiek imieniem Malik, najprawdopodobniej koordynujący poczynania szejka, już kilkakrotnie się do niej zwracał.
Jej zadanie jako konsjerżki wysoko postawionych gości polegało na spełnianiu wszelkich ich życzeń. Organizowała przyjęcia dla artystów po koncertach w Madison Square Garden, prywatny pokaz mody dla skandynawskiej królowej, żeby mogła wybrać kreację na galę w Metropolitan Opera. Daisy bez trudu spełniała wszelkie żądania, toteż bez wahania sięgnęła po telefon mimo nietypowej pory.
– Tu konsjerżka – zagadnęła. – Czym mogę służyć?
Zaskoczył ją tembr głosu po drugiej stronie: głęboki, gardłowy, z egzotycznym akcentem.
– Poproszę o herbatkę z hurmy.
Ambasador Halethu mieszkał w hotelu od trzech miesięcy, ponieważ ambasada była w remoncie. Dysponowali obecnie wszelkimi możliwymi przysmakami z tego kraju, łącznie ze wspomnianą owocową herbatą.
– Oczywiście. Czy życzy pan sobie też bajalari? – zaproponowała, jako że ambasador zawsze zamawiał do herbaty te ciasteczka z migdałami i skórką cytrynową.
– Dobrze – odrzekł po chwili milczenia, po czym przerwał połączenie.
Daisy nie okazała irytacji. Goście prezydenckiego apartamentu rzadko prezentowali dobre maniery, z nielicznymi wyjątkami.
Pewien australijski aktor zawsze przepraszał, ilekroć jej „przeszkadzał”. Szkotka, która wygrała światowy konkurs piosenki, najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że zyskała status gwiazdy. Życzyła sobie, żeby traktowano ją jak zwykłą osobę. Japońska artystka poprosiła o adres najbliższego sklepu Whole Foods ze zdrową żywnością, by mogła sama zaopatrzyć lodówkę.
Daisy złożyła zamówienie do kuchni i podeszła do służbowej windy. Zamontowano tam wielkie lustro. Kierownictwo wymagało od pracowników sprawdzenia wyglądu przed wyjściem na piętro. Wetknęła więc niesforny loczek z powrotem w kok, uszczypnęła policzki, żeby dodać im rumieńców, i przygładziła nienaganną ołówkową spódnicę. Wyglądała schludnie, ale nie rzucała się w oczy, niezauważalna jak duch.
Zanim dojechała do kuchni, przygotowano jej tacę. Przed wjazdem na najwyższe piętro sprawdziła, czy na talerzykach nie zostały odciski palców i czy napój jest gorący. Tylko ona i menedżer hotelu mieli tam kartę wstępu.
Gdy zaczęła pracę, wkraczała do kabiny z drżeniem serca, ale po dwóch latach nawet powieka jej nie drgnęła.
Wkrótce wyszła na krótki marmurowy korytarz z lśniącymi białymi drzwiami na końcu. Dyskretnie zapukała do kolejnych, ukrytych wśród ściennych paneli, i pchnęła je mimo braku zaproszenia. Przyćmione światło bocznych lamp nadawało wnętrzu niesamowity wygląd. Uwielbiała wykwintną dekorację tych pokoi, fantastyczny widok, atmosferę przepychu i luksusu, zwłaszcza gdy nie przebywali tu aroganci, traktujący cenne wyposażenie jak plastikową tandetę.
Ustawiła tacę na wypolerowanym stoliku pomiędzy sofami i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Dopiero gdy oczy przywykły do półmroku, wypatrzyła na tle okna barczystą, muskularną sylwetkę szejka, świadczącą o sile i sprawności. Za dnia widziała go z daleka. Natychmiast rozpoznała długie włosy, związane w węzeł na czubku głowy. Mimo że przywykła do obsługiwania wpływowych gości, jak zwykle w takich momentach strach chwycił ją za gardło. Nie okazała jednak zdenerwowania. Zagadnęła całkiem spokojnym tonem:
– Dobry wieczór. Przyniosłam herbatę. Nalać Waszej Wysokości?
Gdy po dłuższej chwili skinął głową, ostrożnie napełniła filiżankę i odstąpiła krok do tyłu, gotowa do odejścia. Ale nie odeszła. Zaintrygowana jego milczeniem, wzięła napój i podeszła bliżej.
– Proszę bardzo.
Musiała mocno trzymać filiżankę i spodeczek, żeby nie uronić ani kropli. Oglądała jego zdjęcia podczas przygotowań do wizyty, ale nie oddawały w pełni wspaniałych, twardych rysów: pięknie rzeźbionych kości policzkowych, nosa z wypukłością, jakby pozostałą po złamaniu, czarnych oczu pod osłoną gęstych brwi i śniadych policzków z cieniem świeżego zarostu. Zafascynowana, z wysiłkiem odwróciła wzrok.
– Podobno pomaga zasnąć – stwierdził głębokim, aksamitnym głosem.
– Tak słyszałam – potwierdziła, znów szykując się do wyjścia przez ukryte drzwi.
– Próbowała jej pani?
– Nie, ale wasz ambasador ją lubi – wykrztusiła, onieśmielona, przez ściśnięte gardło.
– To popularny napój w moim kraju.
– Czy Wasza Wysokość potrzebuje jeszcze czegoś?
– Malik powiedziałby, że snu.
– Dlatego dostał Wasza Wysokość herbatę.
– Szkocka bardziej by pomogła.
– Przynieść kieliszek?
– Jest trzecia w nocy.
Daisy w pierwszej chwili nie zrozumiała, dlaczego jej o tym przypomina.
– Mimo tak późnej pory nadal pani pracuje – dodał po chwili tytułem wyjaśnienia.
– Moje zadanie polega na spełnianiu życzeń gości prezydenckiego apartamentu o dowolnej porze dnia i nocy. W tym celu zostałam tu oddelegowana.
– Żeby zrobić wszystko, o co poproszę?
– Niezupełnie. Nie umiem gotować ani opowiadać dowcipów, ale pozostałe sprawy załatwiam. – Normalnie poprzestałaby na ostatnim wyjaśnieniu, ale ponieważ obudził w niej ciekawość, dodała po chwili: – Myślę, że Wasza Wysokość przywykł do pełnej obsługi przez całą dobę, podróżując z czterdziestoosobową świtą.
– Jestem królem. W moim kraju służenie panującej dynastii jest poczytywane za zaszczyt – odparł, popijając herbatkę.
Daisy przypomniała sobie przeczytany przed dwoma tygodniami artykuł o śmierci jego ojca. Ogarnęło ją współczucie. Pięć lat wcześniej straciła matkę. Myślała, że nigdy nie przeboleje tej straty. Powoli dochodziła do siebie, ale nadal boleśnie odczuwała jej nieobecność.
– Bardzo mi przykro z powodu śmierci ojca Waszej Wysokości. Każdy wie, że rodzice kiedyś umrą, ale nic nie przygotowuje nas na ich odejście.
Szejk popatrzył na nią badawczo. Daisy natychmiast pożałowała swojej poufałości. Zażenowana, spuściła wzrok.
– Jeżeli to wszystko, to już pójdę. Dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła ku ukrytym drzwiom. Trzymała już za klamkę, gdy zawołał za nią:
– Proszę zaczekać.
Daisy zamarła w bezruchu, ale nie odwróciła głowy. Serce z całej siły waliło jej o żebra.
– Słucham?
– Proszę wrócić, usiąść i napić się ze mną herbaty.
Daisy natychmiast przypomniała sobie niezliczone powody, dla których powinna odmówić. W umowie każdego pracownika umieszczono surowy zakaz utrzymywania jakichkolwiek kontaktów towarzyskich z klientami. Wielokrotnie musiała grzecznie, ale zdecydowanie odrzucać podobne propozycje.
Nie tylko warunki kontraktu powstrzymywały ją przed spełnieniem prośby szejka. Zbyt wielkie wrażenie na niej robił: zbyt przystojny, zbyt czarujący i za bardzo męski. Nieudane małżeństwo nauczyło ją nieufności wobec atrakcyjnych i pełnych uroku przedstawicieli płci przeciwnej.
– Nalegam.
Rozproszył jej rozterki. W gruncie rzeczy nie prosił o nic zdrożnego, a jej zadanie polegało na dogadzaniu gościom w granicach rozsądku.
– Moje towarzystwo raczej nie pomoże Waszej Wysokości zasnąć – zastrzegła.
– Odmawia pani?
Daisy wpadła w popłoch. Pamiętała nie tylko o ograniczeniach, ale też o nakazie zadowalania gości.
– Oczywiście że nie – odpowiedziała uprzejmie.
– Świetnie.
Przyniosła wprawdzie tylko jedną filiżankę i nie miała ochoty na egzotyczny napój, ale posłusznie zajęła miejsce na sofie. W napięciu czekała, aż szejk przemówi. Z każdą chwilą uświadamiała sobie, jak wiele ich dzieli. Siedziała naprzeciw władcy bogatego kraju, który odzyskał z obcych rąk ropę, diamenty i inne bogactwa naturalne. Prawdopodobnie obecna korzystna pozycja jego ojczyzny dodawała mu pewności siebie. Takie państwo potrzebowało silnego przywódcy.
– Chce pani herbaty?
– Myślę, że niegrzecznie byłoby odmówić.
– Nie zamierzam pani poić wbrew woli naszym narodowym napojem. Może zamówić coś innego?
Daisy struchlała ze strachu na samą myśl, że ktoś mógłby ją przyłapać na pogawędce z szejkiem.
– Nie, dziękuję.
– Siedzi pani tak, jakby się obawiała, że ugryzę.
– A jak powinnam usiąść? – spytała z nieznacznym uśmieszkiem.
– Swobodnie – odparł, wyciągając przed siebie długie nogi i wspierając ramię o oparcie sofy.
– Przepraszam. Nigdy do tej pory nie skorzystałam z podobnego zaproszenia.
– Dlaczego?
– Powinnam zaspokajać potrzeby gości, pozostając niezauważoną.
– Niemożliwe, żeby zdołała pani umknąć czyjejkolwiek uwadze.
Daisy poczuła, że płoną jej policzki. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc milczała.
– Jak długo pani tu pracuje? – zapytał, nie odrywając wzroku od jej ust.
– Od kilku lat.
Przemilczała, jak trudno jej przyszło zaakceptować konieczność rezygnacji ze studiów w słynnej akademii muzycznej Julliarda i podjęcia zwykłego zajęcia.
– Przez cały czas na tym samym stanowisku?
– Zaczynałam jako ogólna konsjerżka. Pół roku później awansowałam na obecną pozycję.
– Lubi pani tę pracę?
Daisy bezwiednie postukała palcami w kolano, jak w klawiaturę fortepianu, który musiała sprzedać.
– Dobrze sobie radzę.
– Ile ma pani lat?
– Dwadzieścia cztery.
– Zawsze mieszkała pani w Ameryce?
– Nigdy nie opuściłam kraju.
– Nie lubi pani podróżować?
– Rezygnacja z jakiejś aktywności nie zawsze wynika z braku zainteresowania.
– A więc z braku możliwości – odgadł bezbłędnie. – Zbyt dużo pani pracuje?
– Sporo.
Nie widziała powodu, żeby informować nieznajomego o długach, których najprawdopodobniej nie zdoła spłacić do końca życia. Ogarnął ją gniew, jak zawsze na wspomnienie byłego męża Maxa i kłopotów, w jakie ją wpędził.
– Myślałem, że tu, w Stanach Zjednoczonych, każdemu pracownikowi przysługuje urlop.
Daisy potwierdziła jego przypuszczenie jedynie uprzejmym uśmiechem.
– A Wasza Wysokość? – spytała, żeby odwrócić jego uwagę od siebie. – Przypuszczam, że wiele podróżuje.
Szejk przez chwilę patrzył na nią badawczo, jakby zaglądał w głąb duszy, zanim udzielił odpowiedzi.
– Dawniej dość często wyjeżdżałem, ale tylko na krótko, a ostatnio wcale – orzekł z ociąganiem.
Mimo że wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszych osobistych pytań, Daisy nie odparła pokusy, żeby zapytać:
– Ojciec Waszej Wysokości chorował przed śmiercią, prawda?
Szejk pobladł. Wstał i sztywno podszedł do okna. Daisy przeklinała w duchu własną niedyskrecję. Jego ojciec zmarł zaledwie przed miesiącem. Niepotrzebnie rozdrapała świeżą ranę zupełnie obcego człowieka. Wstała z sofy i podążyła za nim.
– Przepraszam. Nie miałam prawa pytać. Proszę mi wybaczyć. Teraz zostawię Waszą Wysokość samego.

Za oknami limuzyny na Manhattanie trwał ożywiony ruch. Sarik wsparł głowę o obitą skórą poduszkę, nie zwracając uwagi na otoczenie.
– Nie mogło pójść lepiej – zauważył Malik.
Rzeczywiście Sarik odniósł spektakularny sukces. Nie tylko on denerwował się przed przemówieniem w siedzibie ONZ. Wszyscy słuchali go w napięciu z obawy, że śmierć wielkiego Kadira Al Antaraha grozi powrotem do wojen i przemocy, które zbyt często znaczyły karty historii, zanim objął tron.
Wbrew ich obawom Sarik reprezentował postępowe poglądy. Przekonał słuchaczy, że w zbudowanej na piaskach pustyni stolicy, Shajarahu, wzniesione wokół starego centrum nowoczesne wieżowce obiecują lepszą przyszłość. Mówił o bezpłatnych szkołach na światowym poziomie. Zapewnił, że wierzy, że wykształceni i dobrze poinformowani ludzie łatwiej zapominają o dawnych urazach. Wyliczył podobieństwa swoich podwładnych do współczesnych społeczeństw Zachodu. Kiedy skończył, audytorium nagrodziło jego wystąpienie gromkim aplauzem.
Mimo niewątpliwego sukcesu czuł bliżej nieokreślony dyskomfort.
– Ojciec byłby dumny z Waszej Wysokości – pochwalił Malik.
Bez wątpienia i tym razem miał rację.
– Po powrocie do hotelu przyślij do mnie konsjerżkę – zażądał Sarik.
– Czy Wasza Wysokość czegoś potrzebuje?
– Ona spełni moje życzenia.
Nawet jeśli Malika zdziwiła jego odpowiedź, nie dał tego po sobie poznać.
Przejeżdżając obok Bryant Parku, Sarik obserwował wypoczywających nowojorczyków. Zwrócił uwagę na małego chłopca, który ochlapał wodą z fontanny starszego brata.
Ta scena przypomniała mu, że pora pomyśleć o założeniu rodziny. Był ostatnim z królewskiej dynastii Al Antarahów, rządzącej krajem od tysiąclecia. Zdawał sobie sprawę z ryzyka kolejnej wojny domowej o tron, jeżeli nie spłodzi następcy. Musiał zapewnić krajowi spokój i stabilizację na przyszłość.

– Czy Wasza Wysokość mnie wzywał? – spytała Daisy z drżeniem serca.
Po opuszczeniu prezydenckiego apartamentu mało spała, choć nieobecność wysoko postawionych gości dała jej sporo czasu na odpoczynek. Znała dokładnie ich rozkład dnia, żeby pozostawać do ich dyspozycji, kiedy mogli jej potrzebować.
Szejk nie przyjął jej w dżinsach i podkoszulku jak minionej nocy. I nie sam. Towarzyszyło mu kilka osób.
Wyglądał po królewsku w białej szacie ze złotym haftem przy długich rękawach i tradycyjnym białym zawoju na głowie, oplecionym złotym sznurem. Na jeden z długich, smukłych palców założył sygnet. Jego doradcy nosili podobne, lecz mniej ozdobne stroje, najprawdopodobniej stosowne do ich rangi.
– Proszę chwileczkę zaczekać.
Daisy została tam, gdzie stała, podczas gdy kontynuowali dyskusję w pięknym, melodyjnym języku. Choć z wrażenia zaschło jej w ustach, przybrała pozornie obojętną minę.
Minęło dziesięć minut, zanim zgromadzeni zaczęli wychodzić, żegnając szejka niskim ukłonem. Odpowiadał nieznacznym skinieniem głowy albo wcale. Potem do niej podszedł. Miała zaledwie kilka sekund na uspokojenie przyspieszonego bicia serca, zanim poczuła egzotyczny zapach cytrusów, igieł sosnowych, korzennych przypraw i słońca.
– Uraziłem panią wczoraj – stwierdził.
Zaskoczył ją i onieśmielił.
– Nie. To ja pozwoliłam sobie na zbytnią poufałość – przyznała z zażenowaniem.
– Prosiłem o to.
– Mimo wszystko nie powinnam…
– Mój ojciec faktycznie ciężko chorował. Fatalnie znosiłem poczucie bezsilności. Wychowano mnie w przekonaniu, że poradzę sobie w najtrudniejszych sytuacjach, ale w tym przypadku nic nie mogłem zrobić. Medycyna była bezsilna. Dlatego tak trudno mi było odpowiedzieć na pani pytanie.
– Bardzo mi przykro.
– Proszę nie przepraszać. Nie zrobiła pani nic złego.
Nie uspokoił jej. Wiedziała, że przekroczyła dozwolone granice.
– Pracowników hotelu obowiązuje dyskrecja i zachowanie należytego dystansu. Więcej nie powtórzę tego błędu.
– Prosiłem o chwilę rozmowy, a do pani zadań należy spełnianie próśb gości.
– W granicach rozsądku.
– Czy gdybym zażyczył sobie, żeby pani znów ze mną posiedziała, odmówiłaby pani? – zapytał z szelmowskim uśmieszkiem.
Daisy oblała fala gorąca. Z trudem oddychała.
– Nie jestem pewna, czy wypada.
– Czego się pani boi?
– Że czymś urażę Waszą Wysokość. Powinnam…
– Pozostać niewidzialna – wpadł jej w słowo. – Pamiętam, ale już zwróciłem na panią uwagę. Rozmowa z panią sprawiła mi przyjemność. Chciałbym ją kontynuować, ale bez tak nagłego zakończenia jak wczoraj. Posiedzi pani ze mną?
Daisy nie zdołała odeprzeć pokusy mimo świadomości, że wkracza na zakazane, niebezpieczne terytorium.
– Chyba tak – mruknęła, spuszczając wzrok.
– Jeżeli obawia się pani, że popełni jakiś nietakt, zapewniam, że niełatwo mnie obrazić – powiedział z czarującym uśmiechem, od którego zaparło jej dech.
– Tak sądzę.
– W takim razie dziś też proszę mi przynieść herbatę. Wychodzę na kolację, ale Malik pośle po panią, kiedy wrócę.

Sarik nie rozumiał, co w niego wstąpiło…

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel