Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Zakochany bez pamięci (ebook)
Zajrzyj do książki

Zakochany bez pamięci (ebook)

ImprintHarlequin
KategoriaEbooki
Liczba stron160
ISBN978-83-276-8909-2
Formatepubmobi
Tytuł oryginalnyPromises from a Playboy
TłumaczKatarzyna Ciążyńska
Język oryginałuangielski
EAN9788327689092
Data premiery2022-09-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

„Utknął z Willow na tej wyspie, czy mu się to podoba czy nie, do czasu, aż sztorm się uspokoi i znów ruszy prom. Nie ma powodu, by bardziej komplikować tę sytuację. A jednak coś mu mówiło, że nigdy nie całował takiej kobiety jak Willow. Podobał mu się ten pocałunek. I to bardzo...”.

FRAGMENT

Willow Bates cieszyła się rześkim porannym powietrzem, gdy siedziała na ganku na tyłach domu z dużym kubkiem kawy w ręce. Temperatura na wyspach San Juan, które nazywała domem, zaczęła spadać. Jej ukochanym azylem była najmniejsza z wysp o nazwie Shaw gdzieś między Wiktorią w Kolumbii Brytyjskiej a Seattle. Zbliżała się jesień. Oznaczało to również niestety nadejście sezonu burz i sztormów.
Sądząc z czarnych chmur na horyzoncie, przez kilka dni nie będzie się cieszyła świeżym powietrzem. Pogodynka zapowiadała płynące w ich kierunku gwałtowne burze z piorunami i silnym wiatrem. Na dzień czy dwa zostanie prawdopodobnie odcięta od głównego lądu, ale specjalnie jej to nie martwiło. Rzadko opuszczała wyspę. W Seattle nie czekało jej nic prócz bolesnych wspomnień i korków.
Jej kudłaty szaro-biały mieszaniec podobny do psa husky przyszedł za nią i położył łeb na jej kolanach. Spojrzał na nią dużymi jasnoniebieskimi oczami. Podrapała go za sterczącymi uszami i westchnęła.
- Musimy chyba wcześniej iść na spacer, Shadow. Przez parę dni będzie padać. Ja też pewnie powinnam wyjść z domu i oderwać się od komputera.
Shadow podniósł łeb i odpowiedział śpiewnym głosem charakterystycznym dla tej rasy.
Potrzebowała chwili wytchnienia. To był długi tydzień, pełen skrajnych emocji, frustracji i przełomów. Była pisarką, więc takie chwile nie były dla niej czymś nowym. Tak wygląda proces twórczy. Ale patrząc godzinami na ekran komputera można się nabawić bólu głowy, kiedy człowiek zatraci się w innym świecie, nad którym ma absolutną kontrolę, a który z drugiej strony nie chce z nim współpracować.
Gdyby była tu jej starsza siostra Rain, w jakimś momencie by ją szturchnęła i podstawiła jej talerz z jedzeniem. Robiła tak stale, kiedy Willow była w college’u i lekceważyła podstawowe potrzeby.
- Kawa to nie jest jedzenie – mawiała Rain.
Willow wspominała te słowa za każdym razem, kiedy nalewała kolejny kubek kawy, zamiast zrobić sobie coś porządnego do jedzenia. To nie znaczy, że nic nie jadła. Żywiła się wyłącznie łatwymi do przyrządzenia gotowymi daniami, które kupowała w dużych ilościach w hurtowni dla posiadaczy kart członkowskich, kiedy już popłynęła promem do Wiktorii lub Seattle. Miała w domu zapas batonów proteinowych i dość puszek z zupą oraz paczek krakersów, by przetrwać groźną zimę. A do tego duże słoiki masła orzechowego i dżemów, a także rozmaitość płatków śniadaniowych.
Tak, siostra przypomniałaby jej, że dorastały jako weganki i w jej diecie brak świeżych warzyw i owoców. Rain może teraz zachować swoje wykłady dla dwuletniego synka Joeya i oszczędzić ich siostrze. Skoro nie zabił jej rak, batony proteinowe i kawa na pewno tego nie dokonają.
Wypiła ostatni łyk i odstawiła kubek.
- Gotowy do wyjścia? – spytała.
Pies zatańczył podekscytowany i zawył. Zawsze był gotowy na spacer.
- Okej, okej, wezmę tylko kurtkę.
Otworzyła tylne drzwi i włożyła kurtkę, która wisiała na kuchennym krześle. Wrzuciła do kieszeni klucze, telefon i sprej na niedźwiedzie, po czym wyszła na zewnątrz, gdzie czekał już Shadow.
- Idziemy dzisiaj na plażę? – spytała, kiedy schodzili po schodkach z ganku i wchodzili do lasu za domem.
Puszysty ogon psa zniknął między drzewami. Lubił biegać luzem, ale nigdy zbytnio się nie oddalał. Był zbyt opiekuńczy w stosunku do Willow, by ją opuszczać na zbyt długo. Willow wzięła go, kiedy był szczeniakiem, niedługo po przeprowadzce na wyspę. Rok temu skończyła w Seattle kurację związaną z chorobą nowotworową i chciała tylko znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego. Rain martwiła się, że będzie tu sama, więc Willow uspokoiła siostrę, adoptując puszystą błękitnooką kulkę.
W nowym domu i z nowym szczeniakiem rozpoczęła nowe życie. Od tamtej pory Shadow jej nie opuszczał. Potrafił wyczuć jej nastrój, zmuszał ją do przerw w pracy, kiedy ich potrzebowała. Nie był wyszkolonym psem terapeutą, ale dla niej stał kimś dużo więcej niż psem.
Tego ranka las rozbrzmiewał życiem. Ptaki głośno śpiewały, pewnie przeczuwały zmianę pogody. Willow szła po rozmokłym gąbczastym poszyciu, przestępowała leżące na ziemi konary, idąc ścieżką, którą wydeptali z Shadowem, wybierając się na plażę.
Gdy dotarła do linii drzew, Shadow powitał ją głośnym wyciem. Był przejęty czymś, co znalazł na plaży. To mogło być wszystko: ryba wyrzucona przez fale, patyk idealny do rzucania albo coś martwego czy gnijącego, co z jakiegoś powodu nieskończenie go fascynowało.
- Co tam masz, kudłaczu? – spytała.
Shadow podskakiwał, potem puścił się pędem w stronę swojej nagrody. Willow zmrużyła oczy, wytężając wzrok. Coś tam leżało, większe niż ryba, i nie ruszało się. Może foka. Nie było ich tu wiele, ale od czasu do czasu się pokazywały. Willow szła brzegiem, aż wreszcie zdała sobie sprawę, na co patrzy. To był człowiek.
Ruszyła biegiem, aż znalazła się dość blisko, by zobaczyć, że to mężczyzna oparty o wyrzucone przez morze drewno. Miał ze trzydzieści kilka lat, jasne włosy i mocną szczękę – cechy, które podkreślały jego atrakcyjność, choć zdecydowanie miał za sobą kiepską noc. Jego ubranie było brudne i porwane, był poobijany, z przeciętego czoła krew kapała na policzek.
Willow czuła się, jakby zobaczyła anioła, który spadł z nieba. Złote loki i idealna cera przywołały w jej pamięci cherubiny z renesansowych malowideł.
Ale ten mężczyzna był prawdziwy. I wciąż żył. Policzki miał lekko zaróżowione, jego klatka piersiowa lekko się unosiła i opadała. Przyklękła obok niego i dotknęła jego szyi. Gdy poczuła puls, odetchnęła z ulgą.
- Proszę pana? – odezwała się, ale ani drgnął.
Dotknęła jego policzka i opuszkami palców poczuła lekki zarost. Nie miała ochoty dotykać nieznajomych, zwłaszcza takich, którzy wyglądali, jakby zostali pobici i porzuceni na plaży przez jakichś zbirów, a jednak nie mogła się powstrzymać.
Kiedy ostatnio dotykała mężczyzny? Przytulanie dwuletniego siostrzeńca czy szwagra Steve’a się nie liczyło. Nie liczył się kontakt z lekarzami i pielęgniarzami w szpitalu. Szczerze mówiąc, nie pamiętała, pewnie minęło zbyt wiele czasu.
Shadow z entuzjazmem obwąchiwał ubranie mężczyzny, w końcu polizał go w twarz i zawył z ekscytacji. To podziałało. Mężczyzna się wzdrygnął, a potem skrzywił. Willow szybko zabrała rękę, kiedy głośno jęknął i dotknął krwawiącej głowy.
- Cholera – mruknął, podnosząc powieki.
Willow przysiadła na piętach, a gdy mężczyzna się odwrócił i spojrzał na nią, wciągnęła powietrze. Pomimo stanu, w jakim się znajdował, był piękny. Zwłaszcza teraz, gdy oprzytomniał. Duże brązowe oczy i gęste rzęsy, za jakie kobiety dałyby się zabić. Przez chwilę wodził po niej spojrzeniem, po czym jego pełne wargi się uśmiechnęły, a w policzku pojawił się dołeczek.
- Witaj, moja piękna – rzekł zaspanym albo skacowanym głosem. Poruszył się i znów jęknął z bólu.
- Niech pan się nie rusza – powiedziała, ignorując jego pochlebstwo, i lekko go popchęła, by znów się położył.
Jeśli uważał, że jest piękna, musiał być w fatalnym stanie. Nie miała cienia makijażu, nieuczesane włosy wcisnęła pod czapkę.
- Jest pan ranny.
- Coś o tym wiem – odparł, śmiejąc się cierpko mimo widocznego bólu. Przeniósł wzrok z Willow na plażę i rozejrzał się, marszcząc czoło.
Nagle znalazł się w cztery oczy z zainteresowanym, ale czekającym cierpliwie psem. Shadow siedział obok niego i dyszał. Różowy język zwisał mu z boku głupio uśmiechniętego pyska.
- Jestem na plaży – stwierdził rzeczowo.
- Tak, zgadza się.
- Z wilkiem – dodał, przyglądając się psu i jego odsłoniętym dużym zębom.
- Formalnie to wilczur, ale głównie husky. Nic panu nie zrobi, jeśli pan nie spróbuje mi nic zrobić.
- Zapamiętam – odparł i znów na nią spojrzał. – Ja też bym pewnie ugryzł każdego faceta, który by próbował coś pani zrobić.
Willow skrzywiła się i wyciągnęła rękę, by zbadać ranę na jego głowie. Musiało być gorzej, niż wyglądało, skoro plótł takie rzeczy.
- Może mi pan powiedzieć, jak pan się tu dostał?
Lekko pokręcił głową.
- Sam chciałbym wiedzieć. Nie wiem, gdzie dokładnie jestem. Co to za plaża?
- Jest pan na Shaw Island – wyjaśniła. – U wybrzeża stanu Waszyngton.
- Że jak? – Objął się za żebra i podciągnął do pozycji siedzącej. – Nigdy nie byłem taki obolały. Mam wrażenie, jakby ktoś walił mnie w żebra kijem besjbolowym.
- Tak właśnie było? – zapytała.
Na wyspie nie notowano poważnej przestępczości. Ostatnim godnym uwagi incydentem był zbuntowany nastolatek, który urządził sobie przejażdżkę kradzionym samochodem zastępcy szeryfa. Nie słyszała o żadnych przypadkach przemocy.
- Nie mam pojęcia.
Ściągnęła brwi. Ona nie rozumiała, jak mężczyzna znalazł się w takim stanie, ale żeby sam nic nie pamiętał? Musiał mocno uderzyć się w głowę.
- Jak pan się nazywa? Może zadzwonię do kogoś?
Otworzył usta, by odpowiedzieć, i nagle zrobił dziwną minę.
- Tego też nie wiem – przyznał.
Może doznał wstrząśnienia mózgu. Co ona ma z nim począć? Zadawać mu pytania?
- Wie pan, jaki jest dzień?
- Nie mam pojęcia.
- Ile to jest dwa razy dwa?
- Cztery – odparł bez wahania, po czym pokręcił głową. – Nie rozumiem. Znam alfabet i wiem, kto jest prezydentem. Potrafię zawiązać buty… tak sądzę. O sobie ani o tym, co się ze mną stało, nie wiem kompletnie nic.
Willow kiwnęła głową.
- Chyba trzeba pana zawieźć do lekarza.
Niebo nad wodą przecięła potężna błyskawica. Zaraz potem rozległ się grzmot. Muszą się pospieszyć, zanim złapie ich burza. Do plaży nie było dostępu z drogi, więc najlepiej będzie, jeżeli udadzą się do jej domu.
- Może pan wstać? – spytała. – Mój dom jest niedaleko. Jak tam dotrzemy, zadzwonię po kogoś, żeby pana zbadał. Zawiozłabym pana do szpitala, ale go tu nie mamy.
- Nie jestem pewien, ale możemy spróbować.
Willow położyła sobie jedną rękę mężczyzny na ramionach i powoli pomogła mu się podnieść. Opierał się na niej całym ciężarem, gdy ruszyli naprzód plażą. Shadow truchtał za nimi radośnie z kawałkiem wyrzuconego przez morze drewna w pysku.
Szli powoli, ale dotarli na jej ganek w chwili, gdy pierwsze krople spadły im na głowy. Willow otworzyła drzwi i wprowadziła nieznajomego do środka, każąc psu zostawić zdobycz pod drzwiami.
Pomogła mężczyźnie dojść do pokoju, gdzie stał rozkładany fotel z podnóżkiem. Ratował jej życie w długie noce, kiedy bóle po chemii albo operacji nie pozwalały jej zasnąć.
- Proszę tu usiąść – powiedziała.
Mężczyzna ostrożnie opadł na stary fotel i westchnął zadowolony.
- To najwygodniejszy fotel na świecie.
- Skąd pan wie? Nie zna pan nawet swojego imienia.
- Wiem. Poznaję dobry fotel, jak już w nim siedzę.
Willow pokręciła głową i wyjęła z kieszeni telefon.
- Zadzwonię do miejscowego lekarza i spytam, czy mógłby wpaść.
- Okej – odparł. – Nigdzie się nie wybieram...

- Nie mam ochoty zostawiać cię samej z obcym – powiedział lekarz.
- Co on mi może zrobić? Ledwie podniesie rękę, krzyczy z bólu. Dam sobie radę. Mam Shadowa i broń. Jeśli nie stracił rozumu, będzie grzecznie leżał w łóżku. – Willow spojrzała na niego. – Sprawi mi pan jakieś kłopoty?
Zaczął kręcić głową i natychmiast się skrzywił. Przy każdym ruchu jego ciało przeszywał ból.
- Nie, proszę pani, będę niczym święty. Bardzo nieruchomy i bardzo ostrożny święty.
- Widzi pan? – Odwróciła się do Doktora. – Będzie dobrze. Stawiałam czoło o wiele groźniejszym sytuacjom.
- Dobrze, ale na wszelki wypadek będę wpadał. – Doktor oderwał receptę z bloczka i podał ją Willow. – Tu są leki przeciwbólowe, rozluźniające mięśnie i antybiotyk, żeby w rany nie wdała się infekcja. Wypisałem ją na ciebie, skoro on nie ma nazwiska.
Podniosła wzrok znad recepty i spojrzała na mężczyznę bacznie.
- A co z jego głową? Twierdzi, że nic nie pamięta.
Doktor podszedł do niego i przyjrzał się guzowi.
- Mocno się uderzył. Poza amnezją jest dość logiczny. Nie jestem fachowcem od takich spraw, ale założyłbym się, że jak zejdzie mu opuchlizna, przypomni sobie, kim jest i skąd się wziął na wyspie. W międzyczasie przykładaj mu lód i lepiej go nie zostawiaj samego na wypadek, gdyby stracił przytomność i upadł.
Wiatr huczał coraz głośniej, zapowiadając burzę.
- Ruszam do domu – dodał Doktor. – Muszę zabić deskami okna od frontu. Pewnie starczy ci czasu, żeby pojechać po leki, zanim nadejdzie najgorsze. Masz najwyżej godzinę.
Willow kiwnęła głową i odprowadziła Doktora. Gdy wróciła, popatrzyła na mężczyznę i oznajmiła:
- Pojadę do sklepu. Zaraz wracam. Zostawiam pana z Shadowem.
Spojrzał na psa. Był puszysty jak pluszowa zabawka, miał duże niebieskie oczy i jeszcze większe kły. Odkąd weszli do domu, leżał na podłodze i obserwował go. Nie warczał ani nic podobnego. Tylko patrzył.
- Mogę jechać z panią?
Zmrużyła oczy.
- To zły pomysł. Droga u mnie nie jest wyasfaltowana, będzie panem podrzucało.
- Nie szkodzi. – Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, a potem się podniósł. – Chcę jechać.
Willow wzruszyła ramionami.
- Okej. Zrobimy jakieś zapasy i kupimy panu coś do ubrania, jak Eddie zajmie się receptą. – Schowała receptę do torby listonoszki i wzięła kluczyki.
Wyszli razem na dwór. Przed domem stał duży czerwony pickup. Miał stopień i uchwyt, dzięki któremu można było się podciągnąć. Willow jechała powoli i ostrożnie, ale on czuł każdą najmniejszą dziurę w drodze. Pewnie powinien zostać w fotelu razem z wilkiem, jednak nie chciał być sam. Z jakiegoś powodu myśl, że straci z oczu Willow, budziła w nim niepokój. Uratowała go, zamierzał trzymać się jej tak długo, aż już nie będzie potrzebował ratunku.
Żeby odwrócić uwagę od bólu, skupił się na Willow. Przyglądał się jej twarzy, muszelce ucha z małym diamentem. Wszystko było lepsze od myślenia o bólu.
W końcu wyjechali na jakąś asfaltową drogę. Do tej pory zdawało się, że są na odludziu. Nie podrzucany na wertepach zastanowił się, co ta kobieta robi tutaj sama. Młoda, atrakcyjna, samowystarczalna, rozsądna… i sama. On był tajemnicą, ale ona również.
- Musi pan mieć jakieś imię – powiedziała.
- Co? – spytał, bo jej słowa wyrwały go z zamyślenia.
- Potrzebuje pan imienia. Nie wygląda pan na Johna. Muszę się jakoś do pana zwracać, dopóki będzie pan u mnie mieszkał.
Miała rację. A John rzeczywiście jakoś do niego nie pasowało.
- Chyba tak. Dopóki nie odzyskam pamięci, musimy wybrać jakieś imię. Ale jakie? Większość ludzi nie musi sobie wybierać imienia.
Willow zrobiła zamyśloną minę.
- Może Mark? Allen? Henry? Kiedy chodziłam do liceum, mieszkałam obok chłopaka o imieniu Jeremy. Był bardzo fajny.
Żadne z tych imion mu nie odpowiadało. Wiedział to instynktownie. Szansa na to, że trafią na właściwe, była jednak niewielka. Mogli przejrzeć książkę z imionami dla dzieci, mógłby usłyszeć swoje prawdziwe imię, i tak by go nie rozpoznał.
- To chyba bez znaczenia, niech pani zdecyduje. Jak chce pani do mnie mówić, kochanie?
Na moment spojrzała mu w oczy, po czym przeniosła znów wzrok na drogę. Policzki jej się zaróżowiły. Najwyraźniej mężczyźni rzadko zwracali się do niej per „kochanie”. Jemu przyszło to łatwo, podobnie jak południowy akcent, na który dopiero teraz zwrócił uwagę.
- Cóż, skoro żadne z wymienionych przeze mnie imion nie wzbudziło pana entuzjazmu, to może zamiast Johna Jack? Wygląda pan na Jacka.
Jack było proste i łatwe do zapamiętania.
- Mogę z tym żyć. Muszę tylko zapamiętać, żeby na nie reagować.
- A zatem Jack – powiedziała i skręciła na parking. – A teraz się pospieszmy, żebyśmy jak najszybciej wrócili do domu. Musi pan połknąć tabletkę, no i trzeba pana przebrać w inne ciuchy.
Jack uniósł brwi.
- Gdybym nie był w takim kiepskim stanie, trzymałbym panią za słowo.
- Najwyraźniej Jack jest flirciarzem – stwierdziła, wysiadając.
Kiwnął głową i odpiął pas. Niewiele o sobie wiedział, ale to wydawało się prawdą. W tym momencie flirtowanie przychodziło mu łatwiej niż oddychanie. Chciałby, żeby wszystko inne było takie proste.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel