Zaproszenie na kolację (ebook)
Carla Blake podczas przyjęcia dostrzega mężczyznę, który wygląda identycznie jak mąż jej przyjaciółki, Finn. Carla wie, że Finn poszukuje brata bliźniaka, o którego istnieniu niedawno się dowiedział. Zaczyna rozmawiać z tajemniczym nieznajomym, Rikiem Rossim. Carla z zasady unika randek, ale chce pomóc Finnowi. Przyjmuje więc zaproszenie na kolację. Będzie musiała w tym celu pojechać do Wenecji…
Fragment książki
– Uśmiech, proszę!
Trzymając w niewprawnych objęciach swego świeżo upieczonego chrześniaka, Carla Blake spojrzała w obiektyw aparatu i skupiła się na tym, by nie upuścić jedenastomiesięcznego dziecka swojej przyjaciółki Georgie i jej męża Finna. Pozowali do zdjęcia zaledwie od kilku minut, a już bolały ją z wysiłku ramiona, kiedy próbowała zapanować nad wiercącym się maluchem. Od ciągłego uśmiechania się zaczęły jej dokuczać mięśnie twarzy, a w głowie pulsowało.
Co nie znaczy, że nie cieszyła się szczęściem Georgie i Finna i tym, że się tu znalazła. Nie mogłaby cieszyć się bardziej. Była zachwycona, że poproszono ją, by została matką chrzestną Josha, a po tym wszystkim, przez co jej przyjaciółka ostatnio przeszła, Georgie zasługiwała na każdy z jej uśmiechów. Finn był boski – cudowny, wspierający, zakochany po uszy w żonie, a ich synek – wierna kopia swojego ojca z ciemnymi włosami, niebieskimi oczami i różowymi policzkami – po prostu uroczy.
Nie była też zazdrosna. Sama nie pragnęła wcale tego wszystkiego, co miała Georgie. Nie mogła sobie wyobrazić nic gorszego niż zamiana świateł i wysokooktanowego zgiełku wielkiego miasta na zabytkowy dom na odludziu, choćby najpiękniejszy. Dziecko nie pasowałoby do jej kariery, a już na pewno nie chciała mieć męża ani partnera. Nie chciała nawet chłopaka. Przypadkowe flirty? Absolutnie tak. Dłuższy związek? Zdecydowanie nie. Nie miała na to czasu, a jej wolność i niezależność były dla niej zbyt ważne, by iść na jakikolwiek kompromis. Tak naprawdę, sama myśl, że mogłaby uzależnić się emocjonalnie od mężczyzny, przyprawiała ją o dreszcze. Zresztą nie wiedziałaby w gruncie rzeczy, jak nawiązać romantyczny związek.
Nie, napięcie ogarniające jej ciało i dudnienie w głowie wynikały wyłącznie ze stresu i wyczerpania. Dwadzieścia cztery godziny temu była jeszcze w Hong Kongu, łechtając ego i manipulując umysłem krnąbrnego dyrektora generalnego, który zbyt długo odmawiał zaakceptowania faktu, że wobec masywnego naruszenia ochrony danych, którego jego firma właśnie doświadczyła, jedynym wyjściem było wystosowanie przeprosin do każdego klienta i hojny gest dobrej woli wobec tych, których to bezpośrednio dotknęło. Kiedy w końcu przejrzał na oczy i ugoda została podpisana, Carla pospieszyła na lotnisko, łapiąc w ostatniej chwili swój samolot. Po wylądowaniu wczesnym rankiem wpadła do swojego mieszkania, żeby wziąć prysznic i się przebrać, a potem jechała dziewięćdziesiąt minut, by w końcu dotrzeć do Oxfordshire, wioski jak z bajki, dokąd Finn i Georgie niedawno się przeprowadzili.
Wychodziła z siebie, żeby zdążyć na czas, ale nie miała nic przeciwko temu, bo ona i Georgie były więcej niż przyjaciółkami. Kiedy spotkały się przed laty jako nastolatki, każda z nich rozpoznała w drugiej swoją bratnią duszę i od tej pory dzieliły ze sobą wszystko. Razem pokonywały wyzwania wieku dojrzewania i gorycz zaniedbania ze strony rodziców. W najbardziej ponurych czasach wzajemnie się wspierały.
Jednak teraz Carlę dopadały skutki zmiany strefy czasowej, a adrenalina, która ją napędzała, słabła. Jej zwykły imprezowy urok zniknął bez śladu. Rozmowa stawała się męcząca, a upał duszący. Ale niedługo wróci do domu i padnie na łóżko. A kiedy już się tam znajdzie, będzie mogła zacząć martwić się o zawodowe wypalenie i zastanawiać się, czy nie byłoby mądrze poprosić o urlop. W międzyczasie weźmie się po prostu w garść i będzie się nadal uśmiechać, bo dzisiaj chodziło o Georgie i jej rodzinę i nic tego nie zepsuje.
Fotograf dał nareszcie znak, że skończył, i Carla postawiła Josha na trawie. Kiedy berbeć ruszył w kierunku altany, w której przygotowywano lunch, wyprostowała się i rozciągnęła ramiona, starając się nie krzywić z bólu.
– Mój chrześniak jest gibki jak węgorz – powiedziała do Georgie, która stała kilka metrów dalej, a teraz do niej podeszła.
– W zeszłym tygodniu postawił swoje pierwsze samodzielne kroki – powiedziała Georgie z czułym uśmiechem, śledząc wzrokiem postępy syna. – Teraz chce tylko trenować. Nieustająco.
Carla patrzyła, jak Josh przewraca się niczym kręgiel, po czym wstaje, nie grymasząc, i wznawia swoją wędrówkę, a jej rozbawienie zmieniło się w podziw.
– Zaimponował mi swoją determinacją.
– Ma to po swoim ojcu.
– Jak się miewa Finn?
Uśmiech Georgie zgasł i na czole pojawiła jej się zmarszczka.
– Chodzi po ścianach ze zdenerwowania, chociaż próbuje udawać, że wszystko jest w porządku.
– Nadal nie ma żadnych wieści?
Pod koniec ubiegłego roku Finn dowiedział się, że został adoptowany jako sześciomiesięczne dziecko, i poświęcił wiele środków na poszukiwanie informacji o swoich korzeniach. W marcu dowiedział się, że urodził się w Argentynie i był jednym z trojaczków, ale to było wszystko, co udało się dotąd ustalić.
Georgie westchnęła.
– Żadnych.
– To musi być frustrujące.
– Jest. Finn mówi, że to nie ma znaczenia, bo ma teraz nas, ale nie jest tak dobry w udawaniu, jak mu się wydaje. To go zżera.
A ponieważ to zżerało Finna, Carla wiedziała, że zżerało także Georgie, a nienawidziła myśli, że jej przyjaciółka cierpi. Gdyby tylko mogła coś na to poradzić.
– Jakie działania są podjęte?
– Agencja śledcza nadal próbuje odszukać jego braci, ale ślady są zatarte.
– Mogę jakoś pomóc? Może trzeba to nagłośnić?
– Nie wydaje mi się. – Georgie potrząsnęła głową. – Ale dziękuję. Także za to, że zjawiłaś się tu dzisiaj. Wiem, ile wysiłku musiało cię to kosztować.
– Nie chciałabym znaleźć się teraz w żadnym innym miejscu – powiedziała Carla, nie zważając na stres ostatnich dwudziestu czterech godzin. – Nigdzie nie byłoby mi lepiej. Josh jest rozkosznym maluchem. Poza tym wiesz, jak uwielbiam dobre imprezy.
A to z pewnością była dobra impreza, mniejsza o jej nastrój. Żadna chmurka nie zmąciła wielkiej połaci kobaltowo-błękitnego nieba. Wyłożona kamieniem w kolorze miodu fasada domu lśniła w czerwcowym słońcu, a rozległy trawnik rozciągał się niczym szmaragdowy dywan, otoczony nieskazitelnie utrzymanym żywopłotem, którego ostre krawędzie kontrastowały z miękko kołyszącymi się liśćmi rosnących za nim potężnych drzew. Płynął szampan i musujące soki owocowe, którymi popijano wykwintne, delikatne kanapki, a dookoła rozbrzmiewały rozmowy i śmiech.
– Lepiej pójdę dopilnować lunchu – powiedziała Georgie w odpowiedzi na sygnał od kelnera, który wyłonił się z altany. – Poradzisz sobie?
– Bez obaw – odpowiedziała Carla z uspokajającym uśmiechem. – Idź.
Gdy Georgie odwróciła się, by odejść, Carla przebiegła wzrokiem tłum, jej oczy przeskakiwały od jednego eleganckiego gościa do drugiego, gdy nagle zatrzymały się na kimś stojącym w oddali. Za żywopłotem, oparty o drzewo, stał z rękami skrzyżowanymi na piersi i twarzą schowaną w cieniu jakiś mężczyzna. Coś w jego postawie zaalarmowało Carlę.
– Zaczekaj – powiedziała, kładąc rękę na ramieniu Georgie, by ją zatrzymać, gdy ta zamierzała się oddalić. – Czy wszyscy goście, którzy mieli tu być, dotarli?
– Tak.
– Spodziewasz się kogoś jeszcze?
– Nie.
– Więc kto to jest?
Georgie spojrzał we wskazanym przez nią kierunku i zmarszczyła brwi.
– Nie mam pojęcia. Ale przysięgam, że jeszcze przed chwilą go tam nie było.
– Chcesz, żebym tam poszła i sprawdziła?
– Jesteś pewna?
– Oczywiście. – Zawodowo zajmowała się wykrywaniem potencjalnych problemów i neutralizowaniem zagrożeń, a tutaj ryzyko wydawało się znikome.
– Dziękuję. – Georgie uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Nie ma sprawy.
– Zawołaj, jeśli będziesz potrzebowała wsparcia.
– Tak zrobię.
Został zauważony. Ze swojego miejsca pod rozłożystymi gałęziami drzewa, o które opierał się przez ostatnie kilka minut, Federico Rossi wyczuł moment, w którym blondynka go dostrzegła. W jednej chwili rozmawiała z ożywieniem z przyjaciółką, a w następnej jej spojrzenie padło na niego i wtedy zamarła. Obie kobiety rzuciły długie spojrzenia w jego kierunku, nastąpiła szybka wymiana zdań i kiwnięcie głową, a teraz ona ruszyła w jego kierunku. Wysokie obcasy nie utrudniały jej marszu.
Miała długie nogi, przemierzała trawnik w jego kierunku, kołysząc biodrami. Nosiła obcisłą czerwoną sukienkę bez rękawów, od talii do kolan delikatny materiał opływał jej uda i przyciągał uwagę do nóg. W jej stroju nie było nic szczególnego, ale miała fantastyczną figurę i hipnotyzująco płynne ruchy.
Rico nie szukał kobiecego towarzystwa. Przybył tu wyłącznie po to, by poznać niejakiego Finna Calverta i dowiedzieć się, czy jego podejrzenia co do tego, kim był, są słuszne. Chciał wyłącznie ustalić fakty. Jednak z ulgą uświadomił sobie, że nadal potrafi docenić atrakcyjną kobietę, kiedy ją widzi. Trzy miesiące temu, w następstwie wypadku, w którym złamał sobie kręgosłup, roztrzaskał miednicę i uszkodził kość udową, nie było wiadomo, czy w ogóle będzie jeszcze chodził, a cóż dopiero, czy odzyska zdolność do tak namacalnej reakcji na kobietę. Jednak dzięki sile woli, determinacji i odporności, do jakich od najwcześniejszych lat zmusiło go życie, wbrew oczekiwaniom lekarzy tak właśnie teraz zareagował. Kobieta zbliżała się i po chwili dostrzegł, że jest nie tylko atrakcyjna. Jest olśniewająca. Światło słoneczne odbijało się w jej rozwichrzonych blond włosach okalających twarz w kształcie serca. Nawet z tej odległości mógł dostrzec, że jej oczy, wpatrzone teraz w niego, były jasne, być może zielone, i obramowane gęstymi ciemnymi rzęsami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Całą uwagę skupił na pożądaniu, które zaczynało mu buzować w dole brzucha, przyspieszając puls. I chociaż ona zacisnęła usta w twardą, bezkompromisową linię, zapragnął wciągnąć ją do cienia, przycisnąć do pnia drzewa i sprawdzić, jak smakują. Wsunął ręce do kieszeni dżinsów, żeby ukryć nieunikniony efekt reakcji, jaką w nim wzbudziła, i wyszedł z cienia na światło słoneczne A wtedy kobieta gwałtownie się zatrzymała. Przez długą chwilę wpatrywała się w niego, jak gdyby zastygła w szoku.
– Och, dobry Boże – westchnęła, a jego głowę wypełniły obrazy przedstawiające ją w jego pościeli i jęczącej jego imię.
– Niezupełnie – wycedził, bezdusznie odsuwając od siebie tę wizję.
– Kim jesteś?
– Federico Rosi. Dla przyjaciół Rico. – Gdyby ich miał.
– Skąd się wziąłeś?
Tak w ogóle, kto to wie? Ale kogo to obchodzi?
– Z Wenecji.
– Jak się tu dostałeś?
– Niespodziewanie łatwo. Ktoś zostawił otwartą bramę.
– Dla obsługi.
– Finn powinien poważniej traktować kwestie bezpieczeństwa.
– Dam mu znać. – Potrząsnęła szybko głową, próbując się opanować. – Nie mogę w to uwierzyć… Co tu robisz?
Cóż, dobre pytanie. Na najbardziej powierzchownym z poziomów Rico znalazł się tutaj, by dowiedzieć się, czy to, co podejrzewał, było prawdą. Ale na każdym innym poziomie nie miał pojęcia, a to było dezorientujące jak cholera. Wiedział tylko, że odkąd natknął się na zdjęcie Finna w gazecie finansowej, którą przeglądał, leżąc w szpitalu ze złamanymi kośćmi i zwijając się z bólu, nie zaznał chwili spokoju. Początkowo wypierał wstrząs, jakiego doznał, gdy po raz pierwszy zobaczył twarz, która mogła być prawie jego twarzą, spoglądającą na niego z laptopa. Zignorował też dziwne, niepokojące uczucie, że brakujący kawałek jego samego nagle znalazł się na swoim miejscu. W jego życiu przecież niczego nie brakowało. Miał wszystko, czego mógłby sobie życzyć. Nie chciał wiedzieć, kim może być ten człowiek, tak do niego podobny.
Jednak wraz z upływem dni, które zamieniały się w tygodnie, jego niepokój narastał i w końcu nie był w stanie dłużej tego znieść. Rosnąca presja, by coś z tym zrobić, ciążyła na nim coraz bardziej, aż w końcu nie miał innego wyjścia, jak tylko poddać się instynktowi, któremu jeszcze nigdy nie miał powodu nie ufać, i zacząć działać. Nie znalazł w internecie żadnych szczegółów dotyczących Finna Calverta, wynajął więc agencję detektywistyczną, która zajęła się tym w zeszłym tygodniu. Sejsmiczne odkrycie, że data urodzenia Finna zgadzała się z jego własną, co prowadziło do wniosku, że mogą być braćmi bliźniakami, wstrząsnęło nim do głębi. Nadal jeszcze nie otrząsnął się z szoku, a już na pewno nie miał czasu, by zastanowić się nad konsekwencjami. Co nie znaczy, że powie o tym tej kobiecie.
– W tym momencie – mruknął, omiatając ja wzrokiem; dostrzegł skaczący u podstawy jej szyi puls i rumieniec, który okrył jej blade policzki – podziwiam scenerię.
Na krótką chwilę jej oczy przeniosły się na jego usta, a to odebrał jak cios w bebechy. Bo chociaż nie do końca rozumiał ten dziwny, prymitywny instynkt, który kazał mu zjawić się tutaj, to tego rodzaju pragnienie rozumiał doskonale. Przez ostatnie dwanaście bolesnych tygodni nie uprawiał seksu, a to potencjalnie była okazja, żeby to naprawić. Nie planował zostawać tu na noc, chciał wracać do domu, do Wenecji, ale potrafił się dostosować. Zmieni swoje plany i zaprosi boginię na kolację do Londynu. A potem, jeśli będzie chętna, zabierze ją do apartamentu, który tam posiadał, zaciągnie ją do łóżka i udowodni, że całkowicie doszedł do siebie po wypadku podczas skoku ze spadochronem z niskiej wysokości, w którym omal nie zginął.
Jednak ona szybko się opanowała. Jej spojrzenie stało się chłodne, oddech jej się uspokoił, a rumieniec na policzkach ustąpił. Ale on wiedział, co widział. I zamierzał to wykorzystać.
– Chodziło mi o to, dlaczego stoisz pod drzewem? – odpowiedziała spokojnie, jak gdyby w ogóle nie zauważyła iskrzącej między nimi chemii. – Co masz przeciwko drzwiom wejściowym?
Kazał swojemu kierowcy zaparkować samochód przed domem, wśród pół tuzina innych pojazdów, i zorientował się, że miała tam miejsce jakaś impreza. Postanowił najpierw ocenić sytuację, zamiast wkraczać do akcji. Niezauważony przeszedł obok domu, omijając wysoki, szeroki żywopłot i stanął pod drzewem, uznając je za najlepsze miejsce obserwacyjne i zajmując pozycję w cieniu, w którym czuł się komfortowo.
– Wpadanie na imprezę drzwiami nie jest w moim stylu.
Uniosła brwi.
– Ale czajenie się tak?
– Wolę myśleć o tym jako o… obserwacji z dystansu – odparł.
– Zjawiłeś się tu, żeby spotkać się z Finnem.
– Tak – odparł, obdarzając ją wystudiowanym uśmiechem. Z satysfakcją zauważył, że jej spojrzenie po raz kolejny zatrzymało się na sekundę na jego ustach, jak gdyby nie mogła się powstrzymać.
– Z twoim bratem.
– Całkiem możliwe.
Nie potrzebowała ani nie chciała wiedzieć nic więcej.
– Więc lepiej chodź ze mną.
Gdy Carla pokonywała sprężystym od adrenaliny krokiem dystans dzielący ją od czającego się w cieniu nieznajomego, po głowie krążyło jej wiele domysłów dotyczących jego tożsamości i zamiarów. Mógł być ciekawskim sąsiadem. A może żądnym zysku paparazzim. Albo mieć bardziej złowieszcze zamiary. Finn był miliarderem, właścicielem wielu hoteli, restauracji i klubów nocnych, a Josh był malutki i groźba porwania całkiem realna.
Nigdy za milion lat nie domyśliłaby się prawdy. To było wręcz niewiarygodne. Ale nie do końca, bo to, że ten osobnik, ten Federico Rossi, był jednym z dawno zaginionych braci Finna, było niezaprzeczalne. Musiał nim być. Byli po prostu identyczni. No, prawie. Mogli mieć ten sam kolor oczu i włosów, tę samą imponującą szerokość ramion i wysoki wzrost, ale Finn nie miał blizny, która widniała na twarzy tego mężczyzny. Nie miał też złamanego nosa, no i mówił po angielsku bez akcentu. Nie był tak mocno opalony i miał łagodniejsze rysy. Poza tym podobieństwo było uderzające.
Dlaczego ten mężczyzna wywołał w niej tak nieoczekiwaną i intensywną reakcję, Carla nie miała pojęcia. Czy chodziło o niedbałą pewność siebie? Głęboki, ochrypły, szalenie seksowny głos? Aurę niebezpieczeństwa i towarzyszące jej przekonanie, że Federico Rossi był człowiekiem, który robił i brał to, co chciał i kiedy chciał i do diabła z konsekwencjami? Cokolwiek to było, kiedy już otrząsnęła się z szoku, jaki wywołała w niej jego oczywista tożsamość, doznała wstrząsu zupełnie innego rodzaju. Uśmiechnął się do niej leniwym uśmiechem, a ona poczuła przypływ gorąca, które rozpaliło jej zakończenia nerwowe i rozgrzało krew. Wodził po niej ciemnoniebieskimi oczami, a ją zalała fala pożądania i przez jedną szaloną chwilę zapragnęła przywrzeć do niego i przylgnąć ustami do jego ust.
Ale wtedy do głosu doszedł jej instynkt samozachowawczy, nakazując jej postępować z tym mężczyzną z najwyższą ostrożnością. Gdy chodziło o płeć przeciwną, nigdy nie pozwalała, by kierowały nią emocje. Już raz jako spragniona uczuć nastolatka popełniła ten błąd i to wystarczyło. Jeśli Rico Rossi potrafił zagrozić jej spokojowi samym tylko uśmiechem, musiał być bardzo niebezpieczny, i podjudzanie tej bestii nie leżało w jej interesie.