Zaskakujące oświadczyny (ebook)
Layla Cambell, jako krewna gospodyni, wychowała się w Szkocji w zamku McLaughlin’ów. Kochała to miejsce i była traktowana niemal jak rodzina. Po śmierci seniora rodu nowym dziedzicem zostaje Logan McLaughlin. A właściwie zostanie nim, jeśli w ciągu trzech miesięcy się ożeni. Ale Logan nie ma w planach zakładania rodziny. Layla obawia się, że straci dom, jeśli ktoś inny zostanie właścicielem posiadłości, podsuwa mu więc pomysł fikcyjnego małżeństwa. Logan podchwytuje go i oświadcza się zdumionej Layli…
Fragment książki
Layla Campbell nakrywała pokrowcami meble w opustoszałym teraz północnym skrzydle rezydencji Bellbrae, kiedy odgłos kroków na schodach i powiew chłodnego powierza na kostkach przyprawiły ją o gęsią skórkę.
Duchów nie ma, powiedziała sobie zdecydowanie i powtórzyła to raz jeszcze. Nie pomogło, podobnie jak przed laty, kiedy przybyła do szkockiego Highlands jako przestraszona, dwunastoletnia sierota. Przygarnięta przez cioteczną babkę, pracującą jako gospodyni u bardzo bogatej, arystokratycznej rodziny McLaughlin, Layla wychowywała się w przestronnej kuchni i korytarzach. Zawsze tylko na parterze. Piętro było dla niej niedostępne, nie tylko z powodu kłopotów ze zdrowiem. Po prostu piętro to był inny świat, świat, do którego nie należała i nigdy nie mogłaby należeć.
– Jest tam kto? – Jej głos odbił się echem, a serce waliło tak mocno, że czuła łomot tętna w uszach.
Kto mógłby przyjść do północnej wieży o tej porze? Logan, nowy dziedzic zamku, pracował we Włoszech, a jego młodszy brat, Robbie, podobno rozbił ostatnio bank w amerykańskim kasynie. Strach chwycił ją za gardło i omal nie krzyknęła, kiedy w progu zmaterializowała się wysoka postać.
– Layla? – Logan McLaughlin pytająco zmarszczył brwi. – Co ty tu robisz?
Layla przycisnęła dłonią szalejące serce.
– Ależ mnie przestraszyłeś! Twoja ciotka mówiła, że nie wrócisz do listopada. Podobno w tym miesiącu miałeś pracować w Toskanii…
Nie widziała go od pogrzebu jego dziadka we wrześniu, a wtedy chyba nawet jej nie zauważył. Kilkakrotnie próbowała złożyć mu kondolencje, ale zajęta pomaganiem ciotecznej babce w kuchni, nie zdołała pomówić z nim sam na sam, zanim wyjechał na dobre.
Subtelności dotyczące kwestii parter-piętro na zawsze zabarwiły jej relacje z rodziną McLaughlins. Zamieszkujący piętro Logan, jego brat i dziadek pochodzący z rodziny ziemiańskiej i uprzywilejowani od urodzenia, mogli się poszczycić długą listą arystokratycznych przodków. Layla i jej cioteczna babka mieszkały na parterze. Służba z założenia miała pozostawać w tle i oddawać się pracy, a nie spędzać czas na pogawędkach z pracodawcami. Layla nigdy nie zapomniała, że jest intruzem, przygarniętym dzięki litości dziadka Logana nad bezdomną sierotą. Dlatego bywała raczej dumna i drażliwa niż grzecznie obojętna.
Logan zmierzwił dłonią włosy, jakby go uwierały.
– Odłożyłem to na razie. Mam tu kilka spraw do załatwienia.
Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu przesunęło się po okrytych pokrowcami meblach, a zmarszczka na czole pogłębiła się.
– Dlaczego to robisz? Myślałem, że Robbie wynajmie kogoś do opieki nad domem.
Layla podniosła jeden z pokrowców, strzepnęła i założyła na mahoniowy stolik o wygiętych nóżkach. Niezliczone drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu.
– I tak się stało. Wynajął mnie. Oczywiście nie chcę żadnej zapłaty.
Pochyliła się, by ciaśniej owinąć nogi stolika pokrowcem i spojrzała na niego spod oka.
– To jest teraz moja praca, wiesz? Sprzątanie, porządkowanie, organizowanie. Pracuje dla mnie kilka osób. Dziadek nic ci nie wspomniał? To on pożyczył mi pieniądze na założenie firmy.
Jedna z ciemnych brwi wygięła się w doskonały łuk.
– Pożyczka? – W pytającym tonie czaiła się nuta zaskoczenia, a może cynizmu.
Layla zacisnęła wargi i podparła się dłońmi pod boki jak bardzo zasadnicza, dziewiętnastowieczna guwernantka.
– Tak, pożyczka, którą spłaciłam wraz z odsetkami.
Za kogo on ją uważał? Za naciągaczkę wykorzystującą starszego, chorego człowieka? Mogła nosić w sobie takie geny, ale zasady miała zasadniczo różne.
– Nigdy nie zgodziłabym się na pożyczkę na innych warunkach.
Ciemnoniebieskie oczy wyglądały teraz jak szparki.
– Poważnie? Dziadek zaproponował ci pożyczkę?
Wyminęła go i zaczęła pakować swój sprzęt.
– Jeżeli chcesz wiedzieć, to nigdy nie brałam jego hojności za pewnik.
Szczotka z piórek. Odhaczona. Miękkie ściereczki. Odhaczone.
– Pozwolił mi tu mieszkać z moją cioteczną babką i nigdy nie zażądał grosza za wynajem. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Wstawiła pastę do polerowania do kosza pomiędzy inne produkty. Zbliżyła się do starszego pana w ostatnich miesiącach jego życia i z czasem zrozumiała szorstkie zachowanie dumnego mężczyzny, usiłującego utrzymać rodzinę razem po kolejnej tragedii.
Logan wydał długie westchnienie wciąż zmarszczony, jakby nie potrafił patrzeć na nią w inny sposób. Historia jej życia. Poznaczona bliznami noga i utykanie powodowało, że większość osób tak właśnie na nią patrzyła. Albo zaczynali zadawać wścibskie pytania, na które z zasady nie odpowiadała. Nigdy nie wyjaśniała, co dokładnie jej się stało.
„Wypadek samochodowy”, kwitowała krótko, nigdy nie wspomniała, kto prowadził i dlaczego właśnie tak ani też kto jeszcze i w jakim stopniu przy tej okazji ucierpiał.
Po co miałaby wspominać dzień, który na zawsze odmienił jej życie?
– Dlaczego po prostu nie dał ci pieniędzy? – spytał Logan.
Duma kazała jej spojrzeć na niego wzrokiem twardym jak stal.
– Uważasz, że powinien się nade mną litować? – spytała zimno.
Ukradkowe zerknięcie na jej lewą nogę powiedziało jej wszystko, co potrzebowała wiedzieć. Oczywiście, jak większość, zauważył najpierw blizny, a ją samą dużo później, o ile w ogóle. A ona nie chciała być postrzegana jako utykająca sierota, tylko odważna, ambitna i zaradna kobieta z głową na karku.
– Nie – odparł, ważąc słowa. – Ale był człowiekiem bogatym, a ty praktycznie należysz do rodziny.
Podszedł bliżej, by zerknąć na pudła, które zapakowała wcześniej. Rozchylił jeden z kartonów, wyciągnął oprawioną w skórę książkę i przejrzał ją, pogrążony w głębokim zamyśleniu.
Praktycznie rodzina? Czy tak właśnie o niej myślał? Jak o siostrze lub dalekiej kuzynce? Wysoki i smukły, z brązowymi, falującymi włosami, rysami jak rzeźbionymi w kamieniu i oczami niebieskimi jak lodowcowe jeziorka Logan był stanowczo zbyt atrakcyjny, by miała traktować go jak brata lub kuzyna. Byłoby szkoda. Niepowetowaną stratą wydawało się również, że od tragicznej śmierci swojej narzeczonej Susannah przestał umawiać się z kobietami.
Nie, żeby miał się umawiać z Laylą. Nikt się z nią nigdy nie umawiał. Przynamniej od czasu, kiedy była nastolatką. Starała się nie myśleć o tamtym strasznym upokorzeniu i raz na zawsze zdecydowała, że najważniejsza w jej życiu będzie kariera. Ważniejsza niż przyjęcia i wyprawy do klubów w krótkiej sukience i wysokich obcasach, które jeszcze bardziej zwracały uwagę na jej nogę. Nie chciała znów usłyszeć od mężczyzny, że nie jest wystarczająco dobra i nigdy nie będzie.
Logan zamknął książkę i odłożył ją do pudła, po czym odwrócił się, żeby na nią popatrzeć. Oczywiście nadal marszczył czoło.
– Gdzie zamieszkałybyście z babką, gdyby to miejsce zostało sprzedane?
Momentalnie poczuła w piersi bolesny ucisk.
– Sprzedane? Chcecie sprzedać Bellbrae?
Nie mogła sobie wyobrazić większej tragedii… Cóż, może mogła, bo sama była po tragicznych przejściach. Ale sprzedaż posiadłości byłaby czymś najgorszym. Co by się z nią stało, gdyby pozbawiono ją tutejszego schronienia? To tu, za grubymi murami kilkusetletniej rezydencji formowała się jej tożsamość, poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa.
– Mógłbyś to zrobić, Logan? Dziadek zostawił je tobie, jako najstarszemu z rodzeństwa. Jest tu pochowany twój ojciec, dziadkowie i wielu przodków. I z pewnością nie potrzebujesz tego robić dla pieniędzy.
Kiedy odpowiedział, jego wzrok był doskonale obojętny, a ton znużony.
– Nie chodzi o pieniądze. Po prostu nie spieszy mi się do wypełniania warunków testamentu dziadka.
Teraz i Layla zmarszczyła brwi.
– Warunków? Jakich warunków?
Wcisnął ręce w kieszenie spodni i, odwrócony do niej plecami, zapatrzył się w jedno z wielodzielnych okien. Z jego szerokich ramion, które ją zawsze fascynowały, emanowało napięcie. Kiedy przyjeżdżał latem do Bellbrae, często wiosłował i pływał w jeziorze. Skrycie podziwiała jego szczupłą, mocno umięśnioną sylwetkę, tak ostro kontrastującą z jej dalekim od doskonałości ciałem. A kiedy przywoził do domu Susannah, obserwowała ich oboje. Susannah była supermodelką, szczupłą, piękną, zachwycającą. Nigdy wcześniej nie widziała dwojga tak zakochanych w sobie ludzi. Ich relacja stała się dla niej niedoścignionym wzorem.
Odwrócił się do niej z mocno zaciśniętymi wargami.
– Jeżeli nie ożenię się w ciągu trzech miesięcy, posiadłość przejdzie na własność Robbiego.
Z wrażenia zabrakło jej głosu i mogła tylko oblizać wyschnięte wargi.
– Och…
Sapnięcie Logana wyrażało tłumioną frustrację.
– Właśnie. Och. Oboje wiemy, co się stanie z tym miejscem, jeśli on dostanie je w swoje ręce.
Wolała sobie tego nie wyobrażać. Bracia różnili się tak bardzo, jak tylko może się różnić dwoje ludzi. Logan był silny, milczący, pracowity i odpowiedzialny. Robbie – wręcz przeciwnie. Typ imprezowy, który już po wielokroć przyniósł wstyd rodzinie.
– Myślisz, że sprzedałby zamek?
W odpowiedzi Logan tylko się skrzywił.
– Możliwe. Albo stworzyłby tu centrum imprezowe dla podobnych sobie, nieodpowiedzialnych gówniarzy.
Przygryzła wargę i pogrążyła się w niewesołych myślach. Gdyby Bellbrae zostało sprzedane, co stałoby się z jej cioteczną babką? Jeżeli nie tam, to gdzie miałaby zamieszkać? Ciotka Elsie spędziła ostatnie czterdzieści lat w małym domku na terenie posiadłości. Tak samo jak dla Layli był to dla niej jedyny dom, jaki znała. I co stałoby się ze starym psem dziadka Logana, Flossie? Dla starego, prawie ślepego zwierzaka przeprowadzka gdziekolwiek byłaby chyba jeszcze bardziej stresująca niż dla ciotki Elsie.
– Z pewnością możesz coś z tym zrobić.
– To nie do ruszenia.
– Dlaczego dziadek tak to sformułował? – spytała. – Rozmawiał z tobą przedtem?
Wciąż z trudem do niej docierało, że starszy pan nie żyje. Pakując rzeczy Angusa McLaughlina, uświadomiła sobie, jak inne będzie Bellbrae bez niego. Grymaśny i pedantyczny, nie był najłatwiejszy we współżyciu, ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy nauczyła się ignorować jego trudne strony i zauważyła, że ma też łagodniejsze oblicze, które niestety starał się maskować.
Logan podrapał się po karku i odwrócił od okna, żeby na nią spojrzeć.
– Powtarzał mi od lat, żebym się ustatkował, założył rodzinę i spełnił swój obowiązek. Oczekiwał, że się ożenię i będę produkował spadkobierców dla rodzinnej fortuny.
– Ale ty nie chciałeś się wiązać. – To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
Po jego twarzy przemknął cień. Odwrócił się do okna; równie dobrze mógłby mieć na plecach kartkę z napisem „nie wtrącaj się”. Odezwał się po nieskończenie długiej chwili.
– Nie.
Zabrzmiało to tak ostatecznie, że serce ścisnęło jej się boleśnie.
Myśl o tym, że któregoś dnia mógłby się ożenić, uwierała ją jak pobolewający ząb. Nie dręczyła jej stale, ale nachodziła od czasu do czasu. Jak jednak miałby znaleźć kogoś tak pasującego do siebie jak Susannah? Nic dziwnego, że nie miał ochoty umawiać się na poważnie. Gdyby tylko ona mogła znaleźć kogoś tak samo lojalnego… Westchnęła.
– A fikcyjne małżeństwo? Mógłbyś znaleźć kogoś, kto zgodzi się z tobą ożenić tylko po to, żeby wypełnić warunki testamentu.
Lewa brew Logana podjechała do góry, wyginając się w artystyczny łuk.
– Chciałabyś zostać moją żoną na papierze?
Och! Po co w ogóle o czymś takim wspomniała? Może czas przestać czytać romanse, a zacząć thrillery? Czuła, że się rumieni, pochyliła się więc nad koszem, udając, że czegoś tam szuka.
– Nie, oczywiście, że nie.
Ona jego fikcyjną narzeczoną? Nie zrobiłaby tego dla nikogo, nawet dla Logana McLaughlina.
W pokoju zapadła wysysająca cząsteczki tlenu cisza. Logan podszedł do miejsca, gdzie pakowała rzeczy i zawiesił na niej nieprzenikniony wzrok. Layla odwzajemniła jego spojrzenie z bijącym mocno sercem i przez chwilę obserwowała krajobraz jego twarzy. Atramentowoczarne łuki brwi nad niewiarygodnie niebieskimi oczami, patrycjuszowski nos, rzeźbione wargi, zdecydowany zarys szczęki. Zmarszczki nadawały rysom wyraz smutku i sprawiały, że wyglądał starzej niż na swoje trzydzieści trzy lata. Majętny, utalentowany, znany na świecie architekt krajobrazu; trudno byłoby znaleźć lepszą partię jak i osobę bardziej zdeterminowaną, by unikać zobowiązań.
– Pomyśl o tym, Laylo – rzucił szorstko, przyprawiając ją o dreszcz tęsknoty, którą trudno było ukryć.
Podniosła koszyk i trzymała go przed sobą jak tarczę. Żartował? Kpił sobie z niej? Musiał przecież wiedzieć, że nie była odpowiednim materiałem na żonę, przynajmniej nie dla kogoś takiego jak on. Tak różna od Susannah, jak dzień różni się od nocy.
– Nie bądź śmieszny.
Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia, a pomimo dwóch warstw ubrania jej skóra zapłonęła żywym ogniem. Zerknęła na długie, smukłe palce i przełknęła nerwowo. Mogła policzyć na palcach jednej ręki, ile razy w życiu jej dotknął, ale wciąż pamiętała każdy taki moment. Jego dotyk mógł być dla niej niecodzienny, niemal obcy, jednak jej ciało reagowało na niego jak cebulka krokusa na wiosenne słońce.
– Mówię poważnie – zapewnił, nie odrywając od niej uważnego wzroku. – Potrzebuję tymczasowej żony, żeby uratować Bellbrae przed sprzedażą albo roztrwonieniem, a kto nada się do tego lepiej niż osoba, która kocha to miejsce tak samo jak ja?
Ale nie kochasz mnie.
Te słowa przyszły jej do głowy, ot tak, ale teraz nie mogła się ich pozbyć. Osaczały ją, niechciane i natrętne. Zabronione. Zdecydowanie powinna dokonać korekty wyboru swoich lektur. Zdecydowanym gestem odebrała mu ramię i cofnęła się o kilka kroków, wciąż trzymając przed sobą koszyk.
– Na pewno bez trudu znajdziesz sobie kogoś bardziej odpowiedniego.
Atrakcyjniejszego, efektowniejszego. Doskonałego.
– Laylo, nie rozmawiamy o prawdziwym małżeństwie. – Znów się zmarszczył i przemawiał do niej łagodnie jak do dziecka. – Chodzi o związek tylko na papierze, który potrwa maksymalnie rok. Nie musimy nawet urządzać wystawnego wesela, wystarczy wziąć ślub w obecności świadków.
Przygryzła wargę, unikając jego wzroku, a w głowie kłębiły jej się tysiące myśli. To małżeństwo uratowałoby Bellbrae, ciotkę i starą Flossie. Layla nosiłaby pierścionek Logana, ale nie byłaby prawdziwą oblubienicą. Prawdopodobnie dla niej to jedyna szansa na bycie czyjąś narzeczoną. Czy mogła się zgodzić na bycie fikcyjną żoną Logana przez rok? Żyć z nim, jakby byli prawdziwą parą?
A w ogóle, to kto uwierzy, że to właśnie ona jest miłością jego życia?
Podniosła głowę i spotkali się wzrokiem.
– I nie boisz się, co powiedzą ludzie? Pochodzimy z dwóch różnych światów. Ja jestem sierotą, przybraną wnuczką gospodyni, a ty właścicielem ziemskim. Wątpię, by ktokolwiek mógłby mnie uznać za odpowiednią żonę dla ciebie.
Między ciemnoniebieskimi oczami zarysowała się pionowa zmarszczka.
– Dlaczego jesteś dla siebie taka surowa? Taka piękna, młoda kobieta nie powinna się niczego wstydzić.
Więc dostał jej się komplement…
To było miłe, a jej samoocena od razu wzrosła. Piękna… Nie to mówiło jej lustro, ale Logan nigdy nie widział wszystkich jej blizn. Mimo to komplement był komplementem i tak zamierzała go traktować.
Spojrzała na niego i spytała spokojnie.
– A co się stanie po upływie roku?
– Małżeństwo zostanie anulowane i każde z nas wróci do dawnego życia.
Odstawiła koszyk i oparła zwilgotniałe dłonie na udach. Już wcześniej miewała różne pokusy, ale większości potrafiła się oprzeć. Jednak powstrzymanie się od sięgania po belgijskie czekoladki ciotki nie dawało się porównać ze zgodą na fikcyjny ślub z Loganem. Choć nie sypialiby ze sobą, to i tak byliby bardzo blisko.
Dzieliłaby z nim życie przez cały długi rok…
Niełatwo będzie jej wtedy uniknąć zakochania się w nim. Zwłaszcza że to uczucie już od dawna się w niej tliło. Dlatego była niemal boleśnie świadoma jego najdrobniejszego gestu.
– Nie chcę niczego za darmo. Hojnie cię wynagrodzę.
Nie był to chyba odpowiedni moment na wyznanie, że to niepotrzebne. Taki moment zapewne nigdy nie nadejdzie. Logan kochał już z wzajemnością i tragicznie tę miłość utracił. Żadna kobieta nie zastąpi mu narzeczonej, a jeżeli którejś wydawało się to możliwe, była niepoprawną romantyczką.
Jednak zaproponowane przez niego pieniądze nie były bez znaczenia. Pozwoliłyby jej rozwinąć firmę sprzątającą i zwiększyć ilość personelu, a tym samym uniknąć coraz bardziej męczącego obciążenia pracą fizyczną i zająć się tylko zarządzaniem.
Uniosła głowę, starając się okazać pewność siebie i opanowanie, których nie czuła.