Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Zawalczę o nas
Zajrzyj do książki

Zawalczę o nas

ImprintHarlequin
Liczba stron160
ISBN978-83-291-1637-4
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329116374
Tytuł oryginalnyWedding Night in the King's Bed
TłumaczBarbara Kosiacka
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-07-29
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Zawalczę o nas" nowy romans Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE.
Helene Archibald poślubia króla Gianlucę San Felice. Choć jest to aranżowane małżeństwo, Helene jest szczęśliwa. Pokochała Gianlucę od pierwszego wejrzenia, a on też wydaje się nią oczarowany. Jednak w noc poślubną dochodzi do konfliktu. Mąż niesłusznie oskarża Helene o zdradę. Decyduje jednocześnie, że nie będzie rozwodu, by nie dopuścić do skandalu. Publicznie będą udawali, że są szczęśliwym małżeństwem. Helene próbuje się dostosować do sytuacji, ale wkrótce uznaje, że nie chce tak żyć. Wciąż kocha Gianlucę, postanawia więc za wszelką cenę odzyskać jego zaufanie…

Fragment książki

 – Nie musisz za niego wychodzić. – Kuzynka Helene Archibald, jej najlepsza przyjaciółka i jednocześnie druhna, odezwała się nagle, zupełnie nieproszona, kiedy stały w przedsionku katedry.
Na zewnątrz tego małego, choć hojnie ozdobionego pomieszczenia, wśród dźwięków organów znajdował się tłum dostojnych gości, ale tu były tylko one dwie. Zachwycający, ogromny i długi tren Helene rozlewał się po kamiennej posadzce elegancką kaskadą materiału w kolorze kości słoniowej. Otaczały ich chyba wszystkie możliwe kwiaty, które można było znaleźć w królestwie Fiammetty, umiejscowionym w wysokich Alpach, pomiędzy Włochami a Francją od wczesnego średniowiecza, drwiąc ze styczniowej pogody każdym jasnym i delikatnym pączkiem.
Jej kuzynka, wyraźnie ośmielona własnym głosem, rozchodzącym się echem pomiędzy nimi, kwiatami i religijnymi ikonami zdobiącymi kamienne ściany, ciągnęła dalej. 
– Kogo obchodzi, że jest królem? Wyprowadzę cię stąd ukradkiem.
Helene uważała, że to słodkie, ale niepotrzebne, choć jednocześnie rozważała logistykę tej propozycji. 
– Wybiegłybyśmy stąd na piechotę? Ulicami strzeżonymi przez ochronę i, o ile dobrze pamiętam, zatłoczonymi w tej chwili przez gapiów? – Rozważała sytuację, myśląc o strategii, której nie chciała, ale która byłaby miłą odmianą od oczekiwania z bijącym sercem na własne wejście do głównej części kościoła, by przejść aleją. Bardzo, bardzo wolno, w kierunku mężczyzny, którego zamierzała poślubić na oczach tłumów zgromadzonych w kościele i przed telewizorami. – A gdyby jakimś cudem nam się udało, to co dalej? Co zrobimy w tych strojach? Będziemy się wspinać po zboczach gór, aż ześliźniemy się na plecach do obrzeży Francji? Szczerze mówiąc, byłaby to niezła przejażdżka. Oczywiście zakładając, że wybrałybyśmy odpowiednie zbocze. Słyszałam, że niektóre zbocza po włoskiej stronie bywają zdradliwe.
Faith, urocza i lojalna Faith, spięła się, jakby właśnie przygotowywała się do sprintu po pokrytych śniegiem górach, choć na co dzień nie podejmowała się żadnych zajęć fizycznych, nie licząc powolnego spaceru ku plaży pod osłoną parasolki. 
– Mówię poważnie, Helene, powiedz tylko słowo.
– Wiem – zapewniła Helene. Dźwięk organów za ścianą zaczął się unosić, przenikając przez ściany. Słychać było również odgłosy przesuwających się stóp setek gości. Wyobraziła sobie, że sam król już tam był, stojąc u szczytu nawy, jakby wszystkie przygotowania miały podkreślić chwałę jego, nie Boga. Być może właśnie tak było. Uśmiechnęła się, choć głęboko wewnątrz, pod warstwami jedwabiu i koronki, zabrzmiało coś mrocznego. – Równie dobrze możemy przez to przejść. Skoro wszyscy zadali sobie tyle trudu.
– Mam nadzieję, że to jeden z twoich uroczych żartów, Helene – powiedział jej ojciec, zamykając drzwi, których otwarcia nie zarejestrowała. Zmierzył ją tym swoim zimnym spojrzeniem. – Oczywiście, że przez to przejdziesz. To twój ślub z królem Fiammetty. Nad tym nie trzeba się zastanawiać.
Chciała odpowiedzieć ojcu, że on na pewno nie musiał się nad tym zastanawiać, ale obiecała sobie, że nie będzie się wdawać w bezsensowne kłótnie z ojcem. Herbert Marcel Archibald był chudy jak drut i biła od niego wrogość i obraza. Dyskusja z nim na żaden temat nie mogła przynieść nic owocnego. Ostatnią próbę takiej rozmowy podjęła, jeszcze zanim jej cudowna matka zmarła.
Kiedy mama odeszła, nie było już powodu wdawać się w dyskusje. Helene nie oczekiwała, że ojciec ją zauważy, a już na pewno nie, że ją zrozumie. On sam nie okazywał najmniejszej chęci na podjęcie takich prób. Zamiast tego określił swoje oczekiwania wobec córki wybitnie jasno: miała wyjść bardzo korzystnie za mąż, tak jak, jego zdaniem, uczyniła jej matka, wychodząc za niego. Helene miała kontynuować tradycję podnoszenia rangi rodziny poprzez zamążpójście. Miała górować w każdej dziedzinie, stając się w jego rękach cenną błyskotką, którą mógłby przehandlować dla własnego zysku, tak jak robiono to w rodzie Archibaldów od wieków.
Helene niekoniecznie była zachwycona swoim losem, zatapiając się czasem w marzeniach, w których widziała się zamiennie jako astronautkę, sędzinę lub syrenę. Pamiętała jednak historie, które opowiadała jej matka. Opowieści o księżniczkach i zamkach. Bajki, w których aranżowane małżeństwa miały swoje szczęśliwe zakończenia, o wiele przyjemniejsze do rozważania niż męskie poglądy wyznawane przez jej ojca. 
Lubiła sobie przypominać, że gdyby chciała, mogła się zbuntować. Mogła odwrócić się od ojca i jego zapędów, jednak za każdym razem, kiedy taka myśl przychodziła jej do głowy, myślała o tym, że jej matka nigdy się od niego nie odwróciła. Trwała u boku Herberta pomimo bijącego od niego chłodu i twierdziła, że jest szczęśliwa.
– Jestem bezpieczna i niczego mi nie brakuje – mówiła matce Faith, swojej siostrze, dawno temu. – Nie wszyscy zostaliśmy zrodzeni z pasji. Niektórzy z nas rozkwitają spokojniej.
Podczas tej podsłuchanej rozmowy Helene podjęła decyzję, że jeśli dane jej będzie kwitnąć w ten sam sposób, jej życie będzie wartościowe.
Właśnie minęło zimne pięć lat od chwili, gdy w chłodny jesienny dzień złożyli jej matkę w grobie, ale Helene nadal lubiła sobie przypominać, że pozostanie z Herbertem było jej samodzielną decyzją. Tak jak poddanie się jego żądaniom i oczekiwaniom. Dorastała, patrząc, jak jej rodzice mrożą się wzajemnie, aż zaczęła uważać się za lodową różę.
– Powiedz tylko słowo – powtórzyła Faith. Jej rodzice pobrali się z miłości. Mogli to zrobić, w przeciwieństwie do jej matki, najstarszej z córek, która nie mogła. 
– Chodź, Helene – przywołał ją Herbert, jakby ślub był czymś, czym mógł zająć się sam. Jakby powstrzymywała go przed jego własną ceremonią.
– Tak, tato – wyszeptała jak zawsze, rzucając uśmiech w kierunku Faith.
I pomyślała o mamie, której bez względu na to, jak do tego doszło, ten dzień bardzo by się podobał. 
Helene objęła ramię zniecierpliwionego ojca i pozwoliła Faith nieść swój ogromny welon, o chęć założenia którego nikt jej nie pytał. Herbert poprowadził ją ostentacyjnie przez olbrzymie drzwi katedry, w których wiernie stała królewska straż.
Nikt nie sprawdził, jak się czuła. Nikogo nie interesowało, czy była na to gotowa. Helene tłumaczyła sobie, że to prawdopodobnie dlatego, że sprawiała wrażenie gotowej, tak jak tego oczekiwano.
Strażnicy czekali na znak od pracownicy pałacu, mówiącej łagodnie do słuchawki. Jej ubiór wskazywał nie tylko na elegancję, ale również na pełen profesjonalizm. Wewnątrz głównej nawy muzyka zabrzmiała głośniej, dźwiękiem tak przenikliwym, że Helene poczuła go w kościach. Pracownica pałacu uniosła palec do ucha i skinęła strażnikom, po czym posłała uśmiech Herbertowi ponad Helene, pomijając jej opatuloną postać. Ten gest przypomniał jej, że była tu najmniej liczącą się postacią. A może po prostu uznano, że tylko ona nie będzie się skarżyć?
Faith wyszeptała coś w stylu „Na twój znak”, ale Helene zdecydowała, że chodziło jej o ślub, nie o ucieczkę. Odczekała jeden wdech, potem drugi, po czym stanęła obok akurat w chwili, w której Herbert skinieniem głowy zaaprobował wręczony Helene przez pracownicę pałacu bukiet. Orkiestra grała wznoszącą się i opadającą symfonię, której dźwięki przenikały każdą część ciała Helene, elektryzując ją.
I wtedy otworzyły się ogromne wrota. Tłum wewnątrz katedry wstał, wpatrując się w nią, a ona pomyślała o wszystkim, co sprowadziło ją do tego miejsca.
Do tej katedry w połowie góry w małym królestwie z alpejskich snów. Gdzie okłamała Faith, pozwalając jej myśleć, że została do tego ślubu przymuszona. Tak było łatwiej. Bo Helene wątpiła, czy była w stanie znaleźć słowa, którymi zdołałaby wyrazić znacznie większą chęć do uczestniczenia w tej ceremonii, niż Faith była sobie w stanie wyobrazić.
Nawa katedry była tak długa, że Helene nie miała pewności, która z postaci stojących u jej końca należała do prawdziwego bohatera dzisiejszej ceremonii. 
Pan Młody. Król Fiammetty we własnej osobie. Gianluca San Felice, znany ze swej męskiej postury i zwierzęcego magnetyzmu, który od razu powinien był przestraszyć Helene, tymczasem od pierwszego spotkania zdobył jej serce.
Nawet teraz bicie jej serca przyspieszało z każdym krokiem. Za chwilę zostanie jej mężem, a wkrótce również prawdopodobnie ojcem jej dzieci. Co najmniej dwójki, jak przypuszczała, ponieważ Gianluca zasiadał na tronie. A każdy wiedział, że władcy z reguły chcieli mieć pokaźną linię sukcesji, by zapewnić ciągłość rodu.
Helene wolała myśleć o sukcesji, jakby nie była związana z ludźmi. Ani z nią. W przeciwnym razie na myśl o dzieciach dosięgałoby ją dziwne, ciężkie uczucie powinności. A jednak myśl o nim była dla niej czymś znacznie więcej.
Jej jedyną powinnością jako córki było korzystne zamążpójście. Tak bez końca powtarzał jej ojciec, już kiedy była małą dziewczynką. Oczekiwał, że jej pozycja wzmocni i podniesie również jego status. To miał być główny cel jej wszelkich działań. Mówił o tym otwarcie, podczas gdy jej siedząca wówczas przy drugim końcu stołu matka uśmiechała się do niej spojrzeniem.
A potem, gdy były same, zasypywała Helene opowieściami, według których małżeństwo było wspaniałą przygodą, bez względu na to, co wyobrażał sobie ojciec. Roztaczała przed nią wizje, w których ona i jej rycerz na białym koniu przeżywali przygody, zabijali smoki i tańczyli na wielkich balach, wiodąc magiczne, szczęśliwe życie.
Jednak gdy Helene okazała się najpierw uroczą, potem ładną, aż w końcu piękną kobietą, Herberta ogarnęła chciwość. Szczególnie, gdy się okazało, że urodzie towarzyszył również bystry umysł. Wysłano ją do ekskluzywnej szkoły z internatem w Szwajcarii, gdzie posyłano wszystkie córki bogatych ludzi, szczególnie gdy chciano się upewnić, że nie będą miały szans na sekretne życie prywatne. Z Instytutu nie dało się wymknąć. W rzeczywistości było to luksusowe więzienie, otoczone wysokimi murami i strażą. Przebywało w nim jednocześnie nie więcej niż dziesięć dziewcząt w jednym roczniku, które przygotowywano do eleganckiego życia w zamkach. Ich zajęcia skupiały się na nauce i na marzeniach o książętach z bajki, z którymi i tak nie mogły się spotykać bez nadzoru.
Helene zawsze uważała, że fakt, że ojciec pozwolił jej dokończyć edukację, był prawdziwym szczęściem, nie danym wielu z jej koleżanek. 
Skończyła szkołę tuż przed dwudziestymi urodzinami i spodziewała się, że ojciec natychmiast wystawi ją na małżeńskiej aukcji. Oczekiwała zatrzęsienia nudnych spotkań towarzyskich pod jego czujnym okiem, podczas których miałaby się zachowywać jak na ułożoną absolwentkę Instytutu przystało i w pokorze znosić ojcowskie komentarze, gdy tylko w jakiś sposób zawiedzie jego oczekiwania. 
Szczerze mówiąc, nie miała pewności, czy byłaby w stanie znieść chociażby tydzień takich zabiegów, a co dopiero całe wakacje, które ojciec zaplanował już rok wcześniej. Mężczyźni, których dla niej rozważał, byli bogaci i utytułowani, a Helene i Faith czytały na ich temat informacje w internecie, szukając sposobów na zamienienie ich widocznych wad, takich jak posiadane kochanki czy skłonności do upijania się i hazardu, w czarujące dziwactwa. Ponieważ łatwiej było myśleć o tym jak o dziwacznej grze. Prawie sprawiało im to radość.
– Mogłybyśmy uciec – mawiała Faith. Zupełnie jakby sama, uwielbiana i adorowana przez swoich rodziców, również miała powody do ucieczki. – Myślę, że zrobiłabym fascynującą karierę w jakimś artystycznym mieście, karmiąc się swoimi dowcipami i kreatywnością.
– Zdaje się, że masz na myśli fabułę jakiegoś musicalu, a nie rzeczywistość – odpowiadała Helene.
I choć rzeczywistość po zakończeniu nauki, w której realni kandydaci do zamążpójścia z całej Europy zdawali się ustawiać do niej w kolejce, powoli zaczynała jej ciążyć, postanowiła poddać się swojemu losowi. Jej ojciec nie był ciepłym człowiekiem. O tym wiedziała od zawsze. Jeśli jednak był to jedyny sposób, że pokazać mu swoją miłość – jak również okazać szacunek swojej zmarłej matce i z pewnością jedyny, jaki był w stanie zauważyć, o ile to w ogóle możliwe – przynajmniej tyle mogła zrobić.
Ona też mogła rozkwitać w cieniu. Bezpieczna i pod dziwaczną opieką, pod którą była całe swoje życie. Helene będzie w stanie ujrzeć jasną stronę sytuacji, tak jak potrafiła to jej matka. Jak już osiądzie u boku mężczyzny, którego wybierze dla niej ojciec.
Aż pewnego dnia pojawił się królewski kurier.
Osobiście, jeszcze przed pierwszym przyjęciem, na którym Helene miała odbyć swój panieński debiut. Pojawił się ostentacyjnie i ogłosił wielką nowinę: Helene zdołała – nie określono, w jaki sposób – przyciągnąć uwagę samego króla Fiammetty, który zapragnął ją poznać.
Nie dołączono żadnego zaproszenia.
– Moja droga – rzekł Herbert tego wieczoru, sadzając ją obok siebie. – Jeśli to zaprzepaścisz, nigdy ci nie wybaczę.
Helene nie czuła potrzeby wspominania, że do tej pory niczego nie zaprzepaściła. Ani że zawsze była posłuszną, uległą córką do tego stopnia, że Herbert powinien być pod wrażeniem. Ale nie był, co, szczerze mówiąc, nawet jej się podobało. Oznaczało bowiem, że nadal pozostawała sobą, niezależnie jak bardzo się starała przypodobać ojcu w jego obecności. 
Akceptacja królewskiego zaproszenia, które właściwie nie zawierało w sobie zaproszenia, była częścią skomplikowanego procesu.
Helene została przedstawiona szeregowi doradców, z których każdy pojawiał się z nowym planem i inną wersją agresywnego przesłuchania, zawoalowanego w kurtuazję. Spotykali się z nią zarówno na osobności, jak i w obecności jej ojca. Zażądano od niej oddania wszelkich urządzeń oraz listy haseł do wszystkich stron internetowych, które dorosła osoba chciałaby odwiedzać. Rozliczono ją ze wszystkiego, czego dokonała od dzieciństwa.
Zazwyczaj pytający znali już odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania, chcieli jednak sprawdzić, co powie.
– Napisałaś do kuzynki po ostatnim spotkaniu – stwierdziła pewnego dnia, mniej więcej miesiąc po rozpoczęciu się całego procesu, najbardziej zacięta z doradczyń. – Napisałaś jej, o ile dobrze pamiętam, że podejrzewasz, że król w ogóle nie istnieje. Czyż nie?
– Tak napisałam – potwierdziła Helene, ciesząc się, że nie ma przy niej ojca. Z pewnością zakazałby jej kontaktować się z Faith, tym bardziej że nigdy nie wykazywał szacunku dla rodziny zmarłej żony. Helene zaśmiała się bezwiednie. – Ma pani mi to za złe?
Król we własnej postaci pojawił się następnego dnia.
Omal się nie potknęła na to wspomnienie, idąc przez katedrę. Nie miała pojęcia, jak udawało jej się powstrzymać przed niezdarnym ruchem na oczach całego królestwa, być może silny uścisk ojca miał z tym coś wspólnego.
Helene pozwoliła mu się poprowadzić. Sama wróciła pamięcią do tego lipcowego poranka, który podzielił jej życie na etapy przed i po. 
Królowie nie pojawiają się, ot tak, nawet jeśli podróżują incognito. Zanim więc stanął w progu zamku jej ojca, pojawił się mały znak. Rano przyjechał kolejny posłaniec, a za nim szereg strażników, którzy przeszukali posiadłość pod względem bezpieczeństwa, choć znaczące środki zostały podjęte już wcześniej.
Podczas gdy sprawdzany był każdy milimetr otoczenia, Herbert wykorzystał zamieszanie do poinstruowania Helene zniżonym głosem, jak powinna się zachowywać w tej podniosłej chwili. Razem ze sługami króla i własnymi pracownikami ustalił również przeprowadzenie perfekcyjnej sceny zapoznania.
Nie ominął najmniejszego detalu.
Trzykrotnie cofał Helene z powrotem do jej komnat, ponieważ za pierwszym razem jej włosy wyglądały nieodpowiednio, potem przesadnie, i znów zbyt zwyczajnie. Zadowolił go dopiero widok luźnego francuskiego warkocza, który nie wydawał się ani zbyt wystawny, ani codzienny.
Jej garderoba została poddana równie wnikliwej ocenie. Jedną z zasad, które Helene przyswoiła w Instytucie, było to, że nierozsądnym ludziom nie należy zadawać rozsądnych pytań. Jak na przykład tego, czy powinna się przedstawić królowi tak po prostu. W końcu jego uwagę przyciągnęła jej osoba. Z pewnością nie był zainteresowany knowaniami jej ojca, który nigdy nie odważył się myśleć, że rodzina królewska znajdowała się w jego zasięgu. 
Nauczono ją, że prawdziwe damy nie zniżały się do wdawania się w kłótnie. Trwały w godności, aż we właściwej chwili torowały sobie drogę do wybranych celów. 
Ugryzła się więc w język. Przebrała się najpierw we wskazane jej spodnie, a potem w suknię. Wymieniła pokaźne dodatki na skromniejsze. Zmywała makijaż, by nałożyć całkiem nowy, dopóki jej ojciec nie uznał, że wygląda odpowiednio.
Odmierzając krok za krokiem, pomyślała, że to zabawne, że nie pamiętała już końcowego efektu. Za każdym razem, kiedy myślała, że już skończyła, ojciec znajdował nowy powód do narzekań, bądź twierdził, że ktoś z królewskiej świty spojrzał na nią z dezaprobatą, co w jego oczach mogło oznaczać klęskę.

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel