Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Małżeństwo w dwóch aktach/Niebo nad Paryżem
Zajrzyj do książki

Małżeństwo w dwóch aktach/Niebo nad Paryżem

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1387-8
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329113878
Tytuł oryginalnyBack to Claim His Italian HeirNever Say No to a Caffarelli
TłumaczDorota Viwegier-JóźwiakWiesław Marcysiak
Język oryginałuangielski
Data premiery2025-05-27
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Małżeństwo w dwóch aktach" oraz "Niebo nad Paryżem", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN ŚWIATOWE ŻYCIE DUO.

Emma Santini przekonana, że jej mąż Nico zginął w katastrofie lotniczej, po trzech miesiącach decyduje się wyjść za mąż za przyjaciela. Małżeństwo pomoże zapewnić byt jej i dziecku, którego się spodziewa. W dniu ślubu nieoczekiwanie zjawia się Nico. Nie dopuszcza do zawarcia przez Emmę nowego związku, ale rozżalony faktem, że tak szybko znalazła sobie innego, chce się z nią rozwieść. Nie wie jednak, że zostanie ojcem. A poza tym nadal bardzo ją kocha…

Rafael Caffarelli kupił posiadłość w pięknym zakątku Anglii i zamierza zbudować tam pięciogwiazdkowy hotel. Jednak na jego ziemi stoi stary dworek, który poprzedni właściciel zapisał swojej gospodyni, a po niej odziedziczyła go jej wnuczka Poppy Silverton. Ku zdumieniu Caffarellego Poppy bez względu na cenę nie chce sprzedać domu. Rafael nie przywykł, by mu odmawiano. Zaprasza Poppy na tydzień do Paryża, by tam przekonać ją do zmiany zdania…

Fragment książki

– Ja znam powód.
Słowa, które rozniosły się echem po kościele, nie były tym, czego oczekiwała Emma Dunnet. Nikt się ich nie spodziewał, ponieważ była to część ceremonii, kiedy wszyscy powinni zachować milczenie. Najwyraźniej jednak znalazł się ktoś, kto tego nie rozumiał.
Emma popatrzyła zaskoczona na swojego przyszłego męża, a zgromadzeni w świątyni zaczęli wykręcać szyje, by sprawdzić, do kogo należał głos. Pan młody był równie zdumiony i, mrużąc oczy, wypatrywał teraz osoby, która zdecydowała się zakłócić spokój.
– Tak? – spytał duchowny, który także wyglądał na zakłopotanego.
Nie była to reakcja, jaką ktokolwiek chciałby usłyszeć w odpowiedzi na wypowiedzianą przed chwilą przez duchownego formułkę: Jeśli ktoś zna powód, dla którego tych dwoje nie może się pobrać, niech go wyjawi lub zamilknie na wieki.
– Tak – powtórzył dobitnie męski głos z końca kościoła. Emma usłyszała go teraz wyraźniej i naleciałość obcego akcentu wydała jej się znajoma.
Ten głos…
– Znam powód, dla którego ten ślub nie może się odbyć.
Kapłan bezradnie rozglądał się po ławkach, w których zebrała się garstka gości. Głównie rodzina Willa i kilkoro jego przyjaciół. Wszyscy byli mocno zdziwieni pomysłem ślubu z kobietą, którą Will poznał nieco ponad miesiąc temu. Na ich twarzach pojawiły się kpiące uśmieszki, stwierdziła Emma w panice. Matka Willa wyglądała na zdegustowaną. Nie chciała, by syn się żenił, a już na pewno nie z kimś takim jak Emma. Kilka razy nazwała ją bezczelną łowczynią majątków i bynajmniej nie kryła się ze swoją niechęcią. Emma nie bardzo się tym przejmowała. Znała gorsze epitety i jeszcze gorszych ludzi.
Nie była też łowczynią majątków, a przynajmniej nie w tradycyjnym sensie. Wychodziła za Willa, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. To się zgadzało i Will miał tego świadomość. Nie przeszkadzało jej to myśleć, że będą tworzyć udany związek.
Spojrzała znów na matkę Willa, której usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. Może ona to wszystko zaaranżowała, żeby wyrwać syna ze szponów podstępnej uwodzicielki… Wziąwszy pod uwagę, że Emma nigdy nawet nie pocałowała Willa, a on też nie był nią w taki sposób zainteresowany, przypisywanie jej roli wampa było dość komiczne. Emmie nie zależało na tym, by przekonać matkę Willa o czystości ich relacji, szczególnie że była w czwartym miesiącu ciąży… z innym mężczyzną.
Emma z trudem opanowała chichot, który byłby w tej sytuacji zupełnie nie na miejscu. Już jako dziecko częściej śmiała się, niż płakała, radząc sobie w ten sposób z trudnymi emocjami. Kiedy dorosła, poczucie humoru i pogodna natura stały się jej znakiem firmowym. Dziś jednak jej życie znów znalazło się na zakręcie i śmiech mógł tylko pogorszyć sytuację.
– Kim pan jest? – zakrzyknął Will ze złością w bladobłękitnych oczach. Emma próbowała dodać mu otuchy uśmiechem, ale prawda była taka, że w całej tej sytuacji trudno było choćby o promyk nadziei na pozytywne zakończenie. Bezpieczna i pewna przyszłość powoli, acz nieuchronnie wymykała się Emmie z rąk. Jak zwykle zresztą…
Gdy tylko odważyła się poczuć w życiu nieco pewniej, coś zaczynało się psuć. A dla kogoś takiego jak ona, kto, nie mając bliskich, zawsze musiał polegać na sobie, takie niespodziewane zdarzenia mogły oznaczać katastrofę.
Choć może tym razem będzie inaczej? Tym razem nie była już sama i musiała myśleć o dziecku, które nosiła pod sercem. Dlatego wyprostowała plecy i położyła dłoń na odrobinę wypukłym brzuchu. Wsłuchiwała się w rytmiczne i zdecydowane kroki, których odgłos był coraz bliżej i bliżej.
– Proszę pana, jaki to powód? Proszę go nam wyjawić – zażądał kapłan.
Serce Emmy zadrżało w panice.
– Jaki powód? – zapytał mężczyzna i Emma wiedziała już, do kogo należy ten głos. Głos, który prześladował ją w snach i sprawiał, że budziła się nad ranem z poczuciem tęsknoty i żalu. Głos, który budził w niej tyle wspomnień. Głos, który potrafił wywołać na jej twarzy uśmiech, nawet gdy była pogrążona w smutku. Był to głos, którego nigdy więcej miała nie usłyszeć, ponieważ należał do kogoś, kto już nie żył.
– Główny powód jest taki, że panna młoda jest już mężatką. Wzięła ślub ze mną.
Właściciel zdeterminowanego głosu stanął niedaleko narzeczonych. Światło wpadające do środka przez kolorowy witraż nadało jego kruczoczarnym włosom miedziany odcień. Nico Santini skierował spojrzenie na Emmę. Furia szalejąca w intensywnie zielonych oczach dosłownie ją sparaliżowała. Wzdrygnęła się i bukiet ślubny wypadł jej z rąk. Kilka płatków róż rozsypało się po podłodze. Ich ciężki zapach zemdlił Emmę, która zachwiała się na nogach.
– Nico… – wyszeptała. – Skąd… – W ustach zupełnie jej zaschło, serce łomotało, jakby miało wypaść z piersi. Nie była w stanie dokończyć pytania. Jakim cudem się tutaj znalazł? Przecież był martwy. Nie żył od prawie czterech miesięcy. Zginął tydzień po ich błyskawicznym ślubie. Zdążyli ze sobą spędzić ledwie miesiąc. A teraz ona znowu stała na ślubnym kobiercu i… Nie! To było po prostu niemożliwe. Widziała akt zgonu. Była na jego pogrzebie. Symbolicznym, ponieważ ciała nigdy nie odnaleziono. Ledwo zdążyła przebrać się z żałobnej sukienki, została odstawiona na lotnisko. Podobno wszystko odbyło się zgodnie z wolą Nica.
Skąd zatem wziął się tutaj, w Los Angeles? Ostatnim razem widzieli się w Rzymie. Stamtąd wyleciał na Malediwy, gdzie miał miejsce tragiczny w skutkach wypadek. Mały samolot, który wynajął, aby dostać się do jednego ze słynnych luksusowych ośrodków wypoczynkowych należących do Santini Enterprises, spadł do oceanu po awarii silnika.
Emma wzdrygnęła się, nie mogąc sobie poradzić z emocjami. Była zaskoczona, a równocześnie poczuła ulgę, co było jeszcze dziwniejsze. Naprawdę lepiej by było, gdyby nie wrócił z martwych, zwłaszcza że wyglądał na rozwścieczonego. Trudno było mieć mu to za złe.
Emma boleśnie zdała sobie sprawę, że stoi tutaj w pastelowo żółtej sukni ślubnej, do włosów ma przypięty welon, bukiet róż leży na granitowej podłodze. A co najgorsze, obok niej stoi mężczyzna, którego miała poślubić. Czuła, że Nico jest wściekły. Nie mogła się przemóc i spojrzeć na niego. Nie w tej chwili w każdym razie. Kompletnie nie wiedziała, co ma z tym wszystkim zrobić. Może spróbować ucieczki? Choć w tym stroju i na obcasach zapewne nie dobiegłaby daleko.
W jej głowie kołatała się teraz tylko jedna myśl. Wrócił Nico. Jej mąż!
Tylko że… oni się prawie nie znali. Mimo że dobrze im było ze sobą, podejrzewała, że Nico szybko się nią znudzi. Odejdzie jak większość ważnych dla niej osób. Każda rodzina zastępcza, każdy bliższy znajomy, każda osoba, która zwróciła na nią uwagę, znikała z jej życia bezpowrotnie. Nawet jej własna matka. Dlaczego więc Nico miałby postąpić inaczej?
– Emmo? – Głos Willa był łagodny. Zwróciła się w jego stronę. Na przystojnej twarzy malowała się uraza. Co miała mu powiedzieć?
– Will… Tak mi przykro… Mogę to wyjaśnić…
Choć przecież nie mogła. Nie umiałaby…
– Emmo, co się tu dzieje? Znasz tego mężczyznę? – spytał Will podenerwowany.
– Opowiadałam ci o Nicu… – szepnęła Emma.
– No tak, ale mówiłaś, że nie żyje.
– Oczywiście, że mnie zna – przerwał mu Nico. – Jestem jej mężem.
Przeniósł spojrzenie z Willa na Emmę. Pamiętała jego zielone jak szmaragdy oczy, kiedyś wpatrzone w nią z pożądaniem, teraz zimne i bezwzględne.
Cóż, ona też go już nie kochała. Byli ze sobą za krótko i praktycznie nic o sobie nie wiedzieli.
– Emmo? – Will domagał się wyjaśnień.
Cała ta sytuacja była niewyobrażalna i przerażająca. Nico nie udawał romantycznego kochanka. Spoglądał na nią z dezaprobatą, a może nienawiścią. Musiał ją znienawidzić, jeszcze zanim poleciał na Malediwy.
– Nico był już tobą zmęczony, Emmo. Tak mi powiedział. Im szybciej wyjedziesz, tym lepiej.
Przez wiele lat przekazywano ją z rąk do rąk jak paczkę. Emma umiała wyczuć ten moment, w którym przestawała być potrzebna. Widziała zniecierpliwienie, zaciśnięte usta, przedłużające się milczenie i znaczące spojrzenia. Czasami nie musiała nawet snuć domysłów. Było oczywiste, że nikt jej nie chce.
– Adoptować Emmę? Nie, to wykluczone!
Głos matki zastępczej, w którym pobrzmiewało oburzenie, odbijał się upiornym echem w jej wspomnieniach jeszcze przez wiele lat. Emma wiedziała, jak smakuje odrzucenie, dlatego nigdy nie czekała, by go doświadczyć ponownie.
Otworzyła teraz usta, by po chwili ponownie je zamknąć.
Will westchnął zdenerwowany, tymczasem Nico popatrzył na niego ze złośliwą satysfakcją. Emma nie miała wątpliwości, kto tutaj jest górą. Nico. Zawsze Nico.
To on decydował, jak ma wyglądać ich romans.
– Zostaniemy jeszcze trochę w Nowym Jorku. Potem polecimy do Rzymu. Skończymy, jak powiem ci, że to koniec.
A potem, ku jej ogromnemu zaskoczeniu, poprosił ją o rękę. A ona, zamiast to przemyśleć i uznać za mało realne, zgodziła się. Pragnęła, by jej życie choć na moment stało się piękną baśnią, bez względu na konsekwencje. Ta chwila szybko minęła, dlatego nie była zdziwiona, że ostatecznie Nico zaczął żałować decyzji podjętej pod wpływem impulsu.
– Ja… – zaczęła, ale zabrakło jej sił, by kontynuować. Jakby tego było mało, zaczęło jej się kręcić w głowie. Przed oczami pojawiły się mroczki, w ustach poczuła metaliczny smak. Postać Nica zaczęła oddalać się od niej i zdążyła jeszcze pomyśleć, że najlepiej, by Nico zniknął na zawsze…
– Emmo – powiedział Will, robiąc krok w jej stronę, ale było za późno.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, zanim osunęła się na podłogę, była wściekłość wypisana na zabójczo przystojnej twarzy Nica.

Cóż, z pewnością był to jakiś sposób wykręcenia się od odpowiedzialności, pomyślał Nico, tłumiąc w sobie gniew. Podszedł do leżącej bez ruchu Emmy i uklęknął. Pan młody patrzył na nią z przerażeniem, drżąc jak osika. Kompletnie bezużyteczny gość, uznał bez wahania. Trzeba się go będzie pozbyć jak najszybciej, razem z resztą tego dziwacznego towarzystwa.
– Z drogi! – zakomenderował i bez wysiłku podniósł Emmę.
Pachniała różami z porzuconego obok bukietu ślubnego i sobą. Upojny zapach, którym dawniej się zachwycał. Kiedyś zapytał nawet, co to za perfumy, ale zaśmiała się.
– Mydło różane – odparła. Bursztynowe oczy błyszczały radością. – Eau de Wszystko za Dolara.
Śmiał się wtedy razem z nią, a potem porwał ją w ramiona i wdychał słodki, mydlany zapach, którym emanowała jej skóra i włosy. Jakiż był wtedy naiwny!
– Proszę pana – odezwał się z oburzeniem Will, ale Nico uciszył go jednym spojrzeniem.
– Twoja rola w tej farsie dobiegła końca – powiedział lodowatym tonem. – Emma Dunnet, a właściwie Santini, jest moją żoną. Od teraz ja się nią będę zajmował, a ty i reszta waszej hałastry możecie wracać do domu.
Przyciągnął do piersi Emmę zwisającą bezwładnie w jego ramionach. Nie ważyła dużo. Zawsze była drobna. Teraz może nawet bardziej, niż zapamiętał. W złotobrązowe włosy wpięte były różyczki i krótki welon. Miała na sobie prosto skrojoną suknię do kostek w odcieniu bladożółtym. Przynajmniej nie ubrała się na biało jak dziewica, pomyślał kpiąco.
Jak mogła mu coś takiego zrobić? Zdradziła go! Choć może nie powinien być zdziwiony? Spotkał się już wcześniej ze zdradą, a nawet całą serią zdrad, które do dziś bolały. Romans matki, brak zainteresowania ze strony ojca – całe jego życie było oparte na kłamstwie. Jeśli osoby, które kochał najbardziej na świecie, tak go oszukały, kolejna zdrada nie powinna być aż takim szokiem. A jednak…
Nigdy by się nie spodziewał, że Emma tak się zachowa.
Duchowny ruszył się z miejsca, pokazując Nicowi, dokąd ma przenieść Emmę. Znaleźli się w małym pomieszczeniu przylegającym do kościoła. Nico ułożył Emmę na niedużej podniszczonej sofie i cofnął się o krok.
– Sir – wyjąkał kapłan. – Nigdy się z niczym podobnym nie spotkałem.
– Nie będziemy zabierać księdzu czasu. Wyjdziemy, gdy tylko żona się ocknie. Czy mógłbym prosić o wyniesienie rzeczy Emmy na zewnątrz? Zabierze je mój kierowca.
Czekał na niego samochód, on zaś nie miał zamiaru pozostać tutaj ani minuty dłużej, niż to było konieczne.
– Proszę nas zostawić samych, dobrze? – dodał i duchowny wyszedł. Przez otwarte kilka sekund drzwi usłyszał szepty i stukot obcasów. Goście wychodzili. Całe szczęście.
Patrzył na leżącą na wznak żonę, mając nadzieję, że nie zraniła się, upadając.
Minęło kilka chwil i jej powieki poruszyły się, a gdy je na chwilę otworzyła, w bursztynowych oczach dostrzegł strach. Była piękna, to musiał przyznać. Może nawet piękniejsza, niż zapamiętał. A spędził sporo czasu w szpitalnym łóżku, powoli próbując przypomnieć sobie wszystko. Początkowo nie pamiętał nawet, jak się nazywa. Jej twarz była jedyną rzeczą, jakiej wypadek nie wymazał z jego pamięci.
Tę twarz miał teraz przed sobą. Kształtem przypominającą serce i bladą jak papier. Z delikatnie uformowanym nosem obsypanym złocistymi piegami, z lekko rozchylonymi różowymi ustami. Miała nierówny oddech, jakby była zmęczona po intensywnym biegu.
– Otwórz oczy, Emmo. Wiem, że jesteś przytomna – powiedział spokojnym tonem.
Wydawało mu się, że specjalnie zacisnęła powieki mocniej. Nico wypuścił gwałtownie powietrze, co można by uznać za parsknięcie, gdyby sytuacja była zabawna. Tak się jednak składało, że czuł złość. A to dlatego, że była łatwiejsza do zniesienia niż uraza czy ból.
Nie było go w jej życiu ledwie trzy miesiące. Trzy miesiące!
– Emmo.
Oddech zadrżał w jej gardle, ale oczy miała nadal zamknięte.
– Nie chcę otwierać oczu – wyznała cicho.
– Nie dziwię się.
Wreszcie Emma odważyła się otworzyć jedno oko i patrzyła na niego niepewnie.
– Nie?
– Szybko o mnie zapomniałaś – odparł. – Dwa śluby w ciągu trzech miesięcy to niewątpliwie rekord.
– W ciągu trzech i pół miesiąca – sprostowała bezbarwnym głosem i tym razem Nico parsknął śmiechem. Nieprzyjemnym, pozbawionym radości. Emma zaczynała z powrotem pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Jak mógł dać się tak oszukać? Po prostu na to pozwolił. Po tym, jak dowiedział się prawdy o swoim pochodzeniu, chciał znów mieć rodzinę.
– Niech będzie. Trzy i pół miesiąca od jednego ślubu do następnego. Te dwa tygodnie robią wielką różnicę.
Emma otworzyła drugie oko i wpatrywała się w niego teraz, jakby zobaczyła ducha.
– Jak to możliwe, że żyjesz?
– Wygląda na to, że niezbyt cię to cieszy. – Emma nie zareagowała na zaczepkę.
Zmusił się do tego, by mówić dalej, nie rozwodząc się nad prawdą, która ponuro patrzyła mu w twarz. Emmie nigdy na nim nie zależało. Był dla niej gwarancją dostatniego życia, co wprost powiedział mu Antonio, zdumiony tym, że Nico chce się żenić po zaledwie trzech tygodniach znajomości. Nico uważał, że przez kuzyna przemawia zazdrość. Ich relacje były bardzo napięte od czasu ujawnienia przez ojca, że Nico nie jest jego rodzonym dzieckiem. Miał też chyba nadzieję, że w związku z tym to on zostanie prezesem Santini Enterprises.
Zwykle tak pragmatyczny i zasadniczy Nico dał się zwieść najbardziej absurdalnej z fantazji. Ale na tym koniec.
– Wyszedłem cało z katastrofy samolotu, to chyba oczywiste?
Powoli pokręciła głową, patrząc na niego skonsternowana. Wyraźnie nie podobał jej się pomysł, by znów mieli być małżeństwem. Jemu też nie, ale nie zamierzał dopuścić, by wyszła za innego i została bigamistką.
– Ale gdzie byłeś przez trzy ostatnie miesiące? – spytała wątłym głosem. Leżąc na sofie, wyglądała jak Królewna Śnieżka. Włosy miała rozsypane na poduszce, welon lekko się przekrzywił. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po szczupłej sylwetce, co z kolei przypomniało mu, jak zgłębiał każdy fragment jej ciała, ucząc się go na pamięć.
Zacisnął mocno dłonie, by nie wyciągnąć ich w jej stronę.
– Trzy i pół miesiąca – sprostował złośliwie. – Uratowali mnie rybacy i przewieźli do małego szpitala na pobliskiej wyspie. Potem zostałem przetransportowany do ośrodka rehabilitacji w Dżakarcie, a w zeszłym tygodniu wróciłem do Rzymu. Jeszcze jakieś pytania?
– Dlaczego nie dałeś znaku życia?
Błysk w oku i nieco mocniejszy głos przypomniały mu, dlaczego się w niej zakochał. Spodobał mu się jej charakter, poczucie humoru, iskry w oczach i delikatny uśmiech, który prawie zawsze zdobił jej twarz. Miała w sobie jakąś pogodę, która działała na niego jak mocna kawa. Dziś wiedział, że to wszystko też było oparte na kłamstwie. Tak naprawdę w ogóle jej nie znał.
– Najpierw byłem w śpiączce, potem niczego nie pamiętałem, nawet jak się nazywam. Nie miałem przy sobie dokumentów, nikt nie wiedział, kim jestem.

Fragment książki

– Jak to nie chce sprzedać? – Rafael Caffarelli zmierzył wzrokiem sekretarkę.
Margaret Irvine rozłożyła dłonie w geście bezradności.
– Panna Silverton kategorycznie odrzuca twoją propozycję.
– To zaproponuj jej więcej.
– Zaproponowałam. Też odrzuciła.
Rafael bębnił palcami w blat biurka. Nie spodziewał się takich utrudnień. Do tej pory wszystko szło gładko. Za okazyjną cenę nabył wiejski dwór z ziemią w Oxfordshire. Jednak wdowi pałacyk był zapisany na inne nazwisko – rzekomo mały problem. Agent zapewniał go, że z łatwością nabędzie dworek, a wówczas posiadłość Dalrymple znowu będzie w całości. Musiał jedynie przedstawić ofertę znacznie przekraczającą wartość rynkową. Rafael nie skąpił pieniędzy. Podobnie jak reszta posiadłości dom był zaniedbany, a on miał pieniądze, by przywrócić majątkowi dawną świetność. Co ona sobie myślała, odrzucając tak dobrą ofertę?
Nie zamierzał rezygnować. Jeżeli James – dyrektor handlowy – nie zabezpieczy tej posiadłości dla niego i wkrótce nie załatwi tej sprawy, to wyleci z roboty. Z nazwiskiem Caffarelli nikt nie śmiał kojarzyć przegranej.
– Myślisz, że ta Silverton dowiedziała się, że to ja kupiłem Dalrymple?
– Kto wie? – Margaret wzruszyła ramionami. – Ale nie sądzę. Jak dotąd trzymaliśmy to w tajemnicy przed dziennikarzami. James załatwił całą robotę papierkową po cichu, a ja złożyłam ofertę pannie Silverton przez agenta, zgodnie z twoim poleceniem. Nie znasz jej osobiście, co?
– Nie, ale znam ten typ. – Rafael cynicznie wydął wargę. – Jak się zorientuje, że jej domem interesuje się zamożny deweloper, pójdzie na całość. Wydusi ze mnie ostatniego pensa – żachnął się. – Chcę mieć ten majątek. W całości!
Margaret przesunęła teczkę w jego stronę.
– Znalazłam wycinki z miejscowych gazet sprzed kilku lat o starszym człowieku, który był właścicielem tego dworu. Najwyraźniej lord Dalrymple miał słabość do Poppy Silverton i jej babki. Beatrice Silverton była główną gospodynią w dworze. Pracowała tam od lat i…
– Naciągaczka – mruknął Rafael.
– Kto? Babka?
Cafarelli odsunął fotel i wstał.
– Dowiedz się wszystkiego o tej Polly.
– Ma na imię Poppy.
Rafael przewrócił oczyma.
– No to Poppy. Chcę znać jej pochodzenie, jej narzeczonych; nawet rozmiar stanika. Zajrzyj pod każdy kamień. Chcę mieć to na biurku w poniedziałek z rana.
Starannie narysowane ołówkiem brwi Margaret powędrowały ku górze, ale reszta twarzy zachowała minę „posłusznej sekretarki”.
– Natychmiast się za to zabieram.
Rafael kręcił się po pokoju. Może sam powinien rozejrzeć się po wiosce. Dwór i otaczające tereny widział tylko na zdjęciach, które James przesłał mu mejlem. Nie zaszkodzi mały rekonesans.
– Wyjeżdżam na weekend – powiedział, sięgając po klucze. – Dzwoń w nagłych wypadkach, inne sprawy niech poczekają do poniedziałku.
– Kto jest teraz tą szczęściarą? – Margaret przygarnęła do piersi naręcze papierów. – Czy to nadal ta modelka od bikini z Kalifornii? Czy to już przeszłość?
Rafael poprawił marynarkę.
– Może cię to zdziwić, ale zamierzam spędzić ten weekend samotnie. Dlaczego tak patrzysz?
– Nie wiem już, od jak dawna nie spędzałeś weekendów samotnie.
– Zawsze jest pierwszy raz, prawda?

Było sobotnie popołudnie. Poppy sprzątała, kiedy otworzyły się drzwi do herbaciarni. Stała plecami do wejścia, ale wiedziała, że nie jest to ktoś ze stałych bywalców. Dzwonek zadźwięczał zupełnie inaczej. Odwróciła się z zapraszającym uśmiechem, który jednak nieco osłabł, gdy zauważyła rozpięty kołnierzyk koszuli i fragment opalonej męskiej piersi na wysokości, na której spodziewała się ujrzeć twarz.
Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w oczy tak intensywnie ciemne, że nieomal czarne. Oszałamiająco przystojna twarz z popołudniowym zarostem wydawała się znajoma. Może to gwiazda filmowa? Ktoś znany? Jednak nie potrafiła go skojarzyć.
– Hm, stolik dla…?
– Jednej osoby.
Stolik dla jednej osoby? Poppy nie mogła w to uwierzyć. Nie wyglądał na samotnika. Raczej na takiego, za którym wszędzie wędrował cały harem. Może był modelem od reklamy wody po goleniu, z idealnym kilkudniowym zarostem, męski, łobuzerski i zamyślony. Lecz kto sam odwiedzał staromodne herbaciarnie? Temu służyły kawiarnie w sieciówkach, gdzie można było godzinami ślęczeć nad macchiato i muffinką, brnąc przez stos gazet.
Nagle Poppy poczuła skurcz w żołądku. A może to krytyk kulinarny? O, Boże! Czy obsmaruje ją na jakimś paskudnym blogu? I tak z trudem wiązała koniec z końcem. Interes obumierał, od kiedy w sąsiednim miasteczku otwarto tę wytworną nową restaurację, na myśl o której chciało jej się wymiotować. W kryzysie ludzie już więcej nie fundowali sobie podwieczorków w herbaciarniach. Zamiast na podwieczorek, szli na obiad… do restauracji jej byłego chłopaka.
Ukradkiem przyglądała się przystojnemu przybyszowi, prowadząc go do stolika numer cztery.
– Może tutaj? – Wysunęła krzesło, jednocześnie starając się zidentyfikować pochodzenie nieznacznego akcentu. Francuz? Włoch? Może po trochu jedno i drugie. – Będzie pan miał ładny widok na majątek Dalrymple i labirynt w oddali.
Rzucił wzrokiem we wskazanym kierunku, zanim odwrócił się do Poppy. Jej ciało przeszyły tysiące woltów elektryczności, gdy jego ciemne jak noc spojrzenie skrzyżowało się z jej. Boże, jakie cudowne usta! Takie męskie i mocne, z tą grzesznie zmysłową, pełną dolną wargą. Dlaczego nie siada? Będzie ją bolała szyja przez resztę dnia.
– Czy to jakaś atrakcja turystyczna? – spytał. – Wygląda jak z powieści Jane Austin.
Rzuciła mu cierpkie spojrzenie.
– To jedyna atrakcja, nie żeby była otwarta dla zwiedzających.
– Wygląda wytwornie.
– To bajeczne miejsce. – Poppy westchnęła tęsknie. – Tam spędziłam dzieciństwo.
– O, naprawdę?
– Moja babka była gospodynią u lorda Darymple. Zaczęła tam pracę w wieku piętnastu lat i została aż do śmierci. Nigdy nie pomyślała, by zmienić pracę. Takiej lojalności dzisiaj się już nie spotyka, prawda?
– Rzeczywiście, nie.
– Zmarła pół roku po nim. – Poppy znowu westchnęła. – Lekarze powiedzieli, że to był tętniak, ale osobiście sądzę, że nie wiedziała co ze sobą począć po jego odejściu.
– Kto tam teraz mieszka?
– Teraz nikt. Stoi pusty od ponad roku, gdy wypełniono ostatnią wolę lorda. Jest nowy właściciel, ale nikt nie wie, kto to jest ani jakie ma zamiary wobec dworu. Wszyscy się boimy, że sprzedano go jakiemuś żądnemu pieniędzy deweloperowi bez gustu. Kolejny rozdział naszej historii przepadnie na zawsze pod jakąś upiorną budowlą pod szyldem – uniosła palce, rysując w powietrzu cudzysłów – nowoczesnej architektury.
– Nie ma prawa, które do tego nie dopuści?
– Jest, ale niektórzy ludzie z dużymi pieniędzmi myślą, że są ponad prawem. – Poppy pogardliwe przewróciła oczyma. – Wydaje im się, że więcej pieniędzy to większa władza. Aż krew się we mnie gotuje. Dalrymple znowu musi się stać domem rodzinnym, a nie miejscem na imprezy dla playboyów.
– Wygląda na dość dużą posiadłość jak na dom dla przeciętnej, współczesnej rodziny – zauważył. – Ma przynajmniej trzy piętra.
– Cztery – poprawiła go. – A pięć, jeżeli policzyć piwnicę. Lecz potrzeba mu rodziny. Jest opustoszały, od kiedy żona lorda zmarła w połogu przed laty.
– Lord powtórnie się nie ożenił?
– Clara była miłością jego życia i gdy umarła, był to dla niego koniec. Nawet nie spojrzał na inną kobietę. Dzisiaj nie istnieje już takie oddanie.
– Rzeczywiście.
Poppy podała mu menu. Dlaczego rozmawiała o lojalności i oddaniu z kimś nieznajomym? Chloe, jej asystentka, miała rację: może rzeczywiście musi więcej wychodzić. Po zdradzie Olivera stała się okropnie cyniczna. Zabiegał o jej względy, a potem wykorzystał jej wiedzę i kompetencje, aby założyć konkurencyjny biznes. Nie chciał jej. Jakże była łatwowierna! Wzdrygała się na myśl, że omal nie poszła z nim do łóżka.
– Mamy dzisiaj specjalne ciasto. To imbirowy biszkopt z dżemem malinowym i śmietaną.
Mężczyzna zignorował menu i usiadł.
– Tylko kawa.
Poppy zamrugała. Miała czterdzieści rodzajów herbat, a on chciał kawy?
– Och… dobrze. Jaką kawę pan sobie życzy? Mamy cappuccino, latte…
– Podwójne espresso. Czarne, bez cukru.
Czy zaszkodziłby mały uśmiech? Co z tymi mężczyznami? I, do diaska, kto chodzi do herbaciarni na kawę? Coś w nim ją niepokoiło. Miała wrażenie, że za tym spojrzeniem ciemnych, nieodgadnionych oczu kryje się drwina. Czyżby z jej edwardiańskiej sukni i fartuszka z falbanami? Czy może raczej z jej płomiennorudych włosów upiętych pod czepkiem? Czy uważał, że może jest zacofana? Taki był właśnie pomysł na herbaciarnię – doświadczanie starego świata, by uciec od zagonionej teraźniejszości i cieszyć się filiżanką dobrej, staromodnej herbaty i domowymi, babcinymi wypiekami.
– Już podaję.
Poppy zakręciła się, zaniosła tacę do kuchni i odstawiła z brzękiem filiżanek. Chloe podniosła wzrok znad biszkopcików, które sklejała kremem.
– Co się stało? Masz rumieńce. Nie mów, że ten niewierny idiota Oliver przyszedł ze swoją nową zdzirą. Jak pomyślę, że skradł wszystkie twoje cudowne przepisy i podał je jako własne, to mam ochotę odciąć mu, wiesz co, i podać na przystawkę w tej jego garkuchni.
– Nie. – Poppy zmarszczyła czoło i zdjęła filiżanki z tacy. – To tylko jakiś facet, którego chyba już gdzieś widziałam…
Chloe odłożyła nóż i podeszła na palcach do wahadłowych drzwi, aby zerknąć przez szybkę.
– O, mój Boże. – Odwróciła się do Poppy, szeroko otwierając oczy. – To jeden z Trzech R.
– Jeden z czego?
– Z braci Caffarelli – wyjaśniła Chloe ściszonym głosem. – Rafael, Raoul i Remy. Ten tutaj jest najstarszy. To multimilionerzy o francusko-włoskim pochodzeniu. W czepku urodzeni: prywatne odrzutowce, szybkie samochody i jeszcze szybsze kobiety.
– Najwyraźniej te wszystkie pieniądze nie nauczyły go dobrych manier. – Poppy podeszła do ekspresu do kawy. – Nawet nie powiedział ani „proszę”, ani „dziękuję”. – Z wściekłością szarpnęła gałkę maszyny. – Ani się nie uśmiechnął.
Chloe znowu zerknęła przez szybkę.
– Może kiedy jest się tak obrzydliwie bogatym, nie trzeba być miłym dla takich strasznie przeciętnych ludzi jak my.
– Moja babcia mawiała, że stosunek do ludzi, których się nie musi szanować, dużo mówi o człowieku – powiedziała Poppy. – Lord Dalrymple był tego najlepszym przykładem. Każdego traktował tak samo. Nie miało znaczenia, czy była to sprzątaczka, czy szef korporacji.
Chloe wróciła do biszkoptów i sięgnęła po nóż do smarowania.
– Zastanawiam się, co on porabia w naszej dziurze? Teraz nie leżymy już na szlaku turystycznym. Dzięki nowej autostradzie.
Dłoń Poppy zamarła na ekspresie.
– To on.
– On?
– To nowy właściciel Dworu Dalrymple. – Poppy zacisnęła zęby i odwróciła się do Chloe. – To on chce mnie wyrzucić z mojego domu. Wiedziałam, że ta kobieta, która niedawno zjawiła się z tą wścibską agentką, jest podejrzana. Założę się, że to on ją przysłał, żeby odwaliła za niego brudną robotę.
– Ha. Wiem, co to znaczy – syknęła Chloe.
Poppy wyprostowała się i przywołała na twarz plastikowy uśmiech.
– Masz rację. – Zabrała parujące podwójne espresso i skierowała się do drzwi prowadzących do herbaciarni. – To oznacza wojnę.

Rafael rozejrzał się po staroświeckiej herbaciarni. Zupełnie jakby się cofnął w czasie. Miał niesamowite wrażenie, że tu czas się zatrzymał. Niemal spodziewał się, że zaraz wejdzie tu żołnierz z czasów pierwszej wojny światowej z elegancko ubraną damą. Smakowita woń domowych wypieków wypełniała powietrze. Świeże kwiaty – pachnące groszki, niezapominajki i orliki – ozdabiały wykwintne stoły, a przed każdym miejscem leżały ręcznie haftowane lniane serwetki. Filiżanki i talerze tworzyły kolorową, chociaż nie od kompletu, kolekcję starej porcelany, niewątpliwie pozbieraną po różnych sklepach z antykami w całym kraju.
To dużo mu mówiło o właścicielce. Domyślał się, że płomiennowłosa piękność, która go obsługiwała, to Poppy Silverton. Nie takiej osoby się spodziewał. Wyobrażał sobie kogoś starszego, kogoś nieco bardziej cynicznego.
Poppy Silverton wyglądała, jakby wyszła z książki z bajkami dla dzieci. Miała burzę ognistorudych loków – jak podejrzewał, dość niechętnie upiętych pod czepkiem służącej, gdyż kosmyki ich wymykały się stamtąd i okalały twarz; brązowe oczy koloru toffi i różowe usta, delikatne i pulchne jak czerwona poduszka z aksamitu. Skórę miała jak mleko, bez zmarszczek, jedynie z drobniutkimi piegami na nosie, jakby gałką muszkatołową posypano bezę. Była połączeniem Kopciuszka i Dzwoneczka.
Śliczna – ale oczywiście nie w jego typie.
Drzwi do kuchni otworzyły się i pojawiła się ona, niosąc filiżankę kawy. Lekki uśmiech nie znajdował potwierdzenia w spojrzeniu.
– Pańska kawa.
Rafael poczuł woń jej kwiatowych perfum, gdy pochyliła się, by postawić kawę na stoliku. Nie potrafił określić tego zapachu… konwalie czy frezje?
– Dziękuję.
Wyprostowała się i wbiła w niego spojrzenie.
– Na pewno nie ma pan ochoty na kawałek ciasta? Jeżeli nie przepada pan za tortowymi, to może herbatniki?
– W ogóle nie przepadam za słodyczami.
Na moment wydęła pełne usta, jakby uznała jego gusta kulinarne za osobistą zniewagę.
– Mamy kanapki. Nasze wielowarstwowe to prawdziwa specjalność.
– Tylko kawa. – Podniósł filiżankę i obdarzył ją formalnym uśmiechem. – Dziękuję.
Pochyliła się, żeby podnieść płatek orlika, a on po raz kolejny poczuł ten intrygujący zapach i ujrzał jej mały, ale rozkoszny dekolt. Była zgrabna niczym balerina o krągłościach we wszystkich właściwych miejscach i talii, którą z pewnością objąłby obiema dłońmi. Wyczuwał, że opóźnia moment powrotu do kuchni. Czyżby odgadła, kim jest? Nie okazywała żadnych gwałtownych oznak, że go rozpoznała, z czym często się spotykał. Gdy wszedł, przyglądała mu się podejrzliwe, jakby chciała go umiejscowić, ale w jej spojrzeniu widział raczej dezorientację niż potwierdzenie. Pocieszało go to, że nie wszyscy w Wielkiej Brytanii słyszeli o jego ostatniej osobistej katastrofie. Nie zamierzał celowo ranić którejkolwiek ze swoich kochanek, ale w tych czasach kobieta wzgardzona była kobietą dobrze wyposażoną w broń masowego rażenia, powszechnie nazywaną mediami społecznymi.
Poppy przeszła do innego stolika i poprawiła już i tak perfekcyjnie ułożone serwetki.
Rafael nie mógł oderwać od niej oczu. Przyciągała go niczym magnes. Była nieziemska i tak intrygująca, że niemal go zauroczyła.
Weź się w garść, powiedział sobie. Jesteś tu, żeby wygrać, a nie dać się czarować kobiecie, która pewnie jest tak samo przebiegła jak każda inna. Nie pozwól, żeby te niewinnie wygięte usta albo te wielkie sarnie oczy cię ogłupiły.
– Czy zazwyczaj panuje u was taki ruch? – odezwał się.
Poppy znowu odwróciła się do niego, ale jej mina powiedziała mu, że nie akceptuje takiego poczucia humoru.
– Miałyśmy spory ruch rano. Największy jak do tej pory. Byłyśmy zabiegane. Prawdziwy sądny dzień… Musiałam zrobić drugą partię babeczek.
Rafael wiedział, że kłamie. Właśnie z powodu panującego tu spokoju chciał zdobyć ten dwór. Było to idealne miejsce na budowę luksusowego hotelu dla bogatych i sławnych, którzy chcieli zachować prywatność. Upił łyk kawy; była zdecydowanie lepsza, niż się spodziewał.
– Jak długo prowadzi pani ten lokal? Domyślam się, że jest pani właścicielką.
– Od dwóch lat.
– A co robiła pani wcześniej?
Strzepnęła niewidzialny okruszek ze stołu obok.
– Byłam zastępcą szefa kuchni w londyńskim Soho. Postanowiłam wrócić i spędzić trochę czasu z moją babcią.
Rafael podejrzewał, że chodzi tu o coś więcej niż zmianę w karierze zawodowej. Ciekawe, do czego jego sekretarce udało się dokopać na temat tej dziewczyny. Obserwował ją przez chwilę.
– A pani rodzice? Czy mieszkają w okolicy?
Jej twarz stężała, a ramiona napięły się w obronnym odruchu.
– Nie mam rodziców. Od kiedy skończyłam siedem lat.
– Przykro mi to słyszeć. – Rafael wiedział dobrze, co to znaczy dorastać bez rodziców. Kiedy miał dziesięć lat, jego ojciec zginął w wypadku na łodzi na Francuskiej Riwierze. Wychował go dziadek, ale coś mu podpowiadało, że babka Poppy Silverton w żadnej mierze nie przypominała jego autokratycznego i apodyktycznego dziadka Vittoria. – Czy sama prowadzi pani tę herbaciarnię?
– Pracuje dla mnie jeszcze jedna dziewczyna. Jest w kuchni. Czy jest pan tu tylko przejazdem, czy może zatrzymał się pan gdzieś w okolicy?
Odstawił filiżankę na spodek z wycyzelowaną precyzją.
– Tylko przejazdem.
– Co pana sprowadza w te strony?
Czy mu się wydawało, czy te karmelowe oczy zgromiły go?
– Prowadzę badania.
– Jakie?
– Do projektu, nad którym pracuję.
– Co to za projekt?
Rafael znowu podniósł filiżankę i leniwie jej się przyglądał.
– Czy przesłuchuje pani każdego klienta, gdy tylko przestąpi próg?
Zacisnęła wargi w cienką linię, a dłonie w pięści.
– Znam powód pańskiej wizyty.
– Wstąpiłem na kawę.
Rzuciła mu ostre spojrzenie.
– Nieprawda. Przyjechał pan tu, żeby zbadać teren i oszacować wroga. Wiem, kim pan jest.
Uśmiechnął się rozbrajająco. Tym uśmiechem zamknął więcej umów i otworzył więcej sypialń, niż mógł zliczyć.
– Przyjechałem tu złożyć pani propozycję nie do odrzucenia. – Rozparł się w krześle, pewien, że pozna jej cenę i ubije interes za jednym zamachem. – Ile chce pani za wdowi pałacyk?
Obrzuciła go wzrokiem.
– Nie jest na sprzedaż.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel