Zawsze mi ciebie brakowało
Przedstawiamy "Zawsze mi ciebie brakowało" nowy romans Harlequin z cyklu HQN MEDICAL.
Lachlan Brodie i Iris Conway osiem lat temu się rozwiedli. Przypadek sprawia, że ich drogi znów się schodzą. Lachlan przyjmuje pracę na oddziale ratunkowym szpitala uniwersyteckiego w Dublinie, nie wiedząc, że szefuje tam jego była żona. Pomimo początkowych napięć oraz zgrzytów zaczynają z sobą rozmawiać, coraz częściej i coraz szczerzej. I coraz lepiej rozumieją, dlaczego ich związek się rozpadł. Iris uważa, że wina była po jej stronie, ale Lachlan ku jej zaskoczeniu nie chce szukać winnych. Woli wykorzystać to, czego przez ten czas nauczyło ich życie, i proponuje Iris randkę...
Fragment książki
Iris Conway poprawiła frotkę zsuwającą się z końskiego ogona, po czym wrzuciła do pojemnika zakrwawiony uniform. To już trzeci raz w trakcie tego dyżuru. Łokciem otworzyła sobie drzwi, żeby wrócić do chaosu panującego na oddziale ratunkowym.
W tej chwili w dublińskim St Mary’s University Hospital panował totalny zamęt, tym bardziej że brakowało czterech lekarzy. Dwie lekarki były na urlopie macierzyńskim, kolega z Hiszpanii musiał niespodziewanie wrócić do domu z przyczyn rodzinnych, a drugi uległ wypadkowi podczas meczu rugby, co skończyło się poważną operacją.
Zerknęła na tablicę przyjęć: każde wolne okienko natychmiast się zapełniało.
- Rena, jaka jest aktualna sytuacja? – zwróciła się pielęgniarki dyżurnej.
- Na radiologii sobie radzimy, mamy sześciu pacjentów oczekujących na badanie kontrolne, trzech na operacyjnym; przed chwilą do czterech pacjentów przyjechała pediatra; cztery osoby czekają przed gipsownią - wyliczała pielęgniarka, nie dając Iris dojść do głosu.
Wyraźnie miała wszystkiego dosyć.
- Dwoje chorych pod respiratorami ponownie wymaga twojej uwagi. Jedna pacjentka czeka na USG, najwyraźniej położniczy jest już obłożony na maksa. Pokazał się Harry. Zrobiłam mu herbatę i kilka grzanek. A ta nowa lekarka? Zrezygnowała. Zamiast niej dostaniemy jakiegoś faceta...
Iris wyczuła, że wystarczy słowo, żeby koleżanka wybuchła. A to zła wiadomość dla zespołu.
Po kilku sztormowych dniach szpital pękał w szwach, nie było ani jednego wolnego łóżka i dlatego różne specjalności miały problemy z kierowaniem swoich pacjentów na badanie na ratunkowym.
- Poza tym jedna studentka płacze w pokoju dla lekarzy, a nowego kolegę należałoby zakneblować i zakuć w kajdanki... Wydaje mu się, że skoro jest już po dyplomie, może rządzić.
Tylko tego brakowało. Iris westchnęła. Jako szpital uniwersytecki przyjmowali sporo praktykantów z różnych poziomów studiów. Mając takie braki kadrowe, trudno zajmować się jeszcze nimi.
- Dlaczego ona płacze?
- Nie mam pojęcia. Nie miałam czasu zapytać.
- Na tego młodzieńca z przerostem ambicji naślij Joan. Poinformuj go, że bez jej zgody nie wolno mu nic robić.
- Zapłacisz za to – zauważyła wymownym tonem Rena, bo nawet jej Joan potrafiła zajść za skórę.
Iris pokiwała głową.
- Przecież wiem. I poproś Fergusa, żeby poszedł do tej dziewczyny. – Na szczęście ten doświadczony pielęgniarz to był bezpieczny wybór. Potrafił błyskawicznie ukoić zszarpane nerwy każdego członka zespołu.
Od sześciu lat wszyscy ci ludzie byli jej rodziną. Wiele oddziałów ratunkowych jest dla lekarzy jedynie stacją przesiadkową do wpisania do CV. Zatrzymują się tu na dłużej tylko nieliczni, wśród nich była ona, Iris.
Kiedy awansowała na kierownika oddziału, wszyscy pospieszyli z gratulacjami. Sprawdziła się.
Gdy adoptowała Holly jako samotna matka, wszyscy ją wspierali. Holly też ich pokochała, udało się jej owinąć wokół małego paluszka i surową Renę, i ostrą Joan, i łagodnego jak baranek Fergusa. Iris, pamiętna swoich nieciekawych doświadczeń dziecka adoptowanego, starała się być jak najlepszym rodzicem.
Tuż obok zadzwonił telefon. Słuchała rozmówcy uważnie, potakując, ale z jej miny Rena błyskawicznie wyczytała, że coś się stało.
Iris włączyła swój pager.
- Ofiary wypadku na morzu. Cztery osoby.
- Przygotować reanimację – zadecydowała Rena.
Iris rozejrzała się po sali, po czym przy wtórze pagerów odbierających sygnał wyszła na korytarz.
Tam też ze wszystkich kabin odpowiadały pagery. Głośno wydawała instrukcje, z kabin kolejno wyłaniały się twarze medyków. Nikt nie oponował.
- Co się stało z Claire, tą nową lekarką? Dlaczego zrezygnowała?
- Podobno dostała lepszą ofertę z jakiegoś szpitala w Rio de Janeiro. – Rena uśmiechnęła się krzywo. – Damy sobie radę w taką pogodę?
- Sztorm nam nie pomaga – mruknęła Iris. – To już trzecia doba. Dlaczego ludzie nie słuchają prognoz, i nie siedzą w domu?! W poczekalni tłoczy się teraz chyba połowa Dublina.
- Taa... - Rena powiodła wzrokiem po tłumie oczekujących w izbie przyjęć, zaparowanych szybach oraz pacjentach, dla których zabrakło krzeseł. – I praktycznie żadnego lekarza.
Jakby ani jeden lekarz na tej planecie nie był zainteresowany krótkoterminowym kontraktem z ich oddziałem.
Zadaniem oddziału było zatrzymanie pacjenta przez dobę, by zrobić więcej badań. Dwie osoby w najcięższym stanie już powinny leżeć na odpowiednich oddziałach na wyższych piętrach. Iris jednak nie mogła dłużej czekać. Wybrała numer pagera lekarza dyżurującego, a gdy ten oddzwonił, od razu przeszła do rzeczy.
- Leży u mnie sześcioro waszych pacjentów. Ich czas oczekiwania już dawno się skończył. Zejdź do nas, zbadaj ich i podejmij stosowne decyzje. Leci do nas czterech rybaków podjętych z morza, których nie mam gdzie umieścić.
Nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.
- Rena, tej ciężarnej trzeba zrobić USG. Czeka już za długo.
Rena zerknęła do karty pacjentki, westchnęła, po czym z przenośnym ultrasonografem weszła do kabiny.
Kobieta w średnim wieku miała zaczerwienione oczy, rozmazany tusz do rzęs i nieumyte włosy. Zgłosiła się kilka godzin wcześniej, ponieważ przestała czuć ruchy płodu. Przyjechała w taką pogodę sama, nikt jej nie towarzyszył.
- Dzień dobry, jestem lekarzem na ratunkowym. Przepraszam, że musiała pani tak długo czekać, ale nasi ginekolodzy mają dzisiaj pełne ręce roboty. Mogę panią zbadać?
Kobieta przytaknęła.
- Żeby tylko ktoś mnie zapewnił, że wszystko jest w porządku.
- To zrozumiałe. Proszę mi opowiedzieć, co się dzieje.
- Mam wyrzuty sumienia, że tego nie zauważyłam. Dopiero w supermarkecie, jak wiatr nieco się uspokoił, zobaczyłam kobietę z maleństwem w nosiłkach i nagle zdałam sobie sprawę, że od rana nie czuję jej ruchów. – Rozpłakała się. – W nocy tak kopała, że aż mnie obudziła. Mam swoje lata i wiem, że ciąża w moim wieku jest obarczona dużym ryzykiem, ale...
Dla Iris było oczywiste, co pacjentka chce usłyszeć.
- Posłużę się tym aparatem, żeby usłyszeć bicie serca dziecka. Mogę panią zapewnić, że nawet jeżeli nie od razu usłyszymy bicie serca, to nie będzie powodu do paniki, ponieważ maleństwa czasami układają się w bardzo dziwnych pozycjach. Ktoś pani towarzyszy?
- Jestem sama. Tylko ja i Ruthie. To jej imię.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Bałam się, że nie mogę mieć dzieci. Starałam się wiele lat. Kiedy mąż ode mnie odszedł, przez jakiś czas spotykałam się z pewnym mężczyzną, ale i to się nie sprawdziło. Aż tu nagle... jest! Jednak ojciec dziecka nie chciał o tym słyszeć. Czułam, że to moja ostatnia szansa na macierzyństwo. Mam dobrą pracę i mieszkanie. Mogę liczyć na pomoc mamy i siostry. Ale o tym im nie powiedziałam, żeby ich nie martwić...
Kierowana empatią Iris wzięła ją za rękę.
Kobieta bardzo pragnęła tego dziecka. Już nadała mu imię i planowała sama je wychowywać. Iris serce się ścisnęło, ale nie mogła powiedzieć pacjentce o tym, co je łączy. Nikomu nie chciała przekazywać złych wiadomości.
Z trudem stłumiła narastającą w niej wściekłość na położników, którzy nie zajęli się nią odpowiednio szybko. Zapewne byli zajęci gdzie indziej, ale i ona w każdej chwili może zostać wezwana do nagłego wypadku.
Rozprowadziła żel na brzuchu kobiety, w drugiej ręce trzymając monitor. Włączyła urządzenie.
Niemal od razu rozległ się odgłos szybko bijącego serca. Obydwie odetchnęły z ulgą.
- To Ruthie – wyszeptała pacjentka.
- Tak, to serduszko Ruthie. Wszystko w normie. Rytm serca, ciśnienie krwi oraz wynik wcześniejszej analizy moczu.
- Mogę przestać się zamartwiać?
- Wszystko wygląda dobrze. Mogę skierować panią do szpitala położniczego na wizytę kontrolną jutro, bo dzisiaj to niewykonalne. Dobrze by było, żeby po jutrzejszym badaniu ginekolog wydał taką samą opinię jak ja dzisiaj.
- Jest pani pewna, że wszystko jest w porządku?
- Absolutnie. Mam za sobą lata doświadczeń jako specjalista medycynę ratunkowej, ale nie jestem pani ginekologiem. To on powinien panią teraz zbadać.
To wyraźnie uspokoiło pacjentkę.
Iris się uśmiechnęła.
- Za pięć minut ktoś z personelu przekaże pani opis. Proszę dbać o siebie. Jestem pewna, że Ruthie trafi w dobrze ręce.
- Dziękuję. – Kobieta chwyciła dłoń Iris. – Tak się bałam... Nie ma pani pojęcia, jak mi ulżyło.
- Doskonale to rozumiem i cieszę się, że mogłam pomóc.
Iris wyszła z kabiny i od razu poinstruowała jedną z pielęgniarek, by wypisała skierowanie.
Usłyszała charakterystyczne odgłos nadlatującego śmigłowca. Na razie wiedziała tylko, że silny podmuch wiatru przewrócił kuter, w efekcie czego cała załoga znalazła się w wodzie. Nie miała pojęcia, czy wszyscy zostali uratowani. Prawdopodobnie w akcji udział wzięły aż dwa helikoptery z ratownikami na pokładzie. Wszyscy bez wątpienia mocno ucierpieli, wydani na pastwę bezlitosnych żywiołów.
Zatem możliwe, że na izbę przyjęć dotrze więcej poszkodowanych.
- Wszyscy gotowi? – zawołała.
W takich sytuacjach dzieje się coś bardzo dziwnego.
Na gwarnym zazwyczaj oddziale zapada cisza. Iris zauważyła, że dwaj pacjenci z zagrożeniem życia zostali przeniesieni, zwalniając dwa łóżka na kółkach; dwaj inni też zniknęli, przez co zwolniły się kolejne dwa miejsca.
Przygotowano nosze na kółkach, a załoga ustawiła się już w fartuchach, maskach i rękawiczkach.
Rena natomiast przygotowała worki z solą fizjologiczną i glukozą, a także koce termiczne: standard w każdej placówce przyjmującej pacjentów z hipotermią.
W takich chwilach personel się konsolidował. Spoglądając na morze twarzy, czuła, że zawsze może liczyć na swoich współpracowników. Tak samo było w przypadku masowych wydarzeń, ponieważ ich szpital był największą taką placówką w Dublinie, z łóżkami dla pond sześciuset pacjentów.
Zawsze przyjmował najwięcej chorych, jego personel zawsze był w gotowości. Rozpierała ją duma z przynależności do tego zespołu.
Iris Conway się sprawdziła. Jako porzucone niemowlę, potem dziecko adoptowane przez parę, która przestała się nią interesować, gdy urodziło się im własne dziecko, a następnie wyemigrowali do Australii, jak tylko dostała się na medycynę, żałowała, że nie ma nikogo, kto powiedziałby jej czasem, że jest z niej dumny.
Drzwi za jej plecami się rozsunęły, po czym do sali wbiegli z noszami członkowie załogi śmigłowca i dwie osoby personelu oddziału ratunkowego.
Na dachu szpitala znajdowało się lądowisko dla śmigłowców, z windą prosto do oddziału.
- Owen Moore, lat dwadzieścia siedem, członek załogi kutra MCGonigal. Aktualna ciepłota ciała dwadzieścia osiem stopni, zwolniony rytm serca, niskie ciśnienie. Dostał tlen, natlenowanie dziewięćdziesiąt dwa procent – zameldował jeden z przybyłych.
- Kiedy został podjęty z wody? – zapytała Iris.
- Osiem minut temu.
Kurczę, pomyślała z uznaniem. Ci faceci to superbohaterzy.
- Macie ich więcej?
- Drugi jest tuż za nami... – Zawahał się, a ona poczuła, że to nie wszystko.
Chwilę później z windy wysiadł mężczyzna rozmawiający przez mikrofon umocowany na ramieniu. Spojrzał na nią.
- Wichura przybrała na sile i nasz drugi śmigłowiec nie może wylądować.
Chwilę później wjechały drugie nosze. Rybak był w podobnym stanie jak jego kolega, tylko trochę starszy.
- Rozbierzcie ich, ponownie sprawdźcie ciepłotę ciała, podłączcie do kardiomonitorów, ocena innych obrażeń. U obu oczekuję wyników poziomu glukozy we krwi, wenflonów oraz pojemników z krwią.
Sama przystąpiła do założenia kaniuli pierwszemu poszkodowanemu. Z powodu zapadniętych naczyń krwionośnych nie było to łatwe. Przeniosła wzrok na Ryana, drugiego lekarza, któremu ze starszym rybakiem już tak gładko nie szło.
- Pomóc ci?
Czasami w przypadku ciężkiego wychłodzenia jedynym wyjściem okazywała się infuzja doszpikowa. Ryanowi jej pomoc na niewiele by się przydała.
- Udało się – sapnął po chwili Ryan.
- Teraz koce termiczne.
Jej wzrok padł na pielęgniarza stojącego w drzwiach. Coś jej kazało podejść bliżej.
- Chcesz, żeby ktoś cię zbadał? – zapytała, dotykając jego ramienia. Było lodowate, wyczuła to nawet przez kurtkę.
- Fergus!
Jej wołanie odbiło się echem po całym korytarzu. Zza którejś z zasłonek wychyliła się kudłata głowa pielęgniarza.
- Proszę, zaopiekuj się kolegą. – Pokręciła głową, gdy pielęgniarz chciał zaprotestować. – Trochę potrwa, zanim wrócisz na swój dyżur. Pewnie chcesz być blisko, żeby mieć pewność, że koledzy mają się dobrze.
Wiedziała, że jej słowa będą stanowiły dla niego dobry pretekst. Przez lata poznawała ratowników. Najpierw myślą o innych, a dopiero na końcu o sobie.
Pielęgniarz posłusznie ruszył za Fergusem. Chciał sprawdzić, że drugi śmigłowiec wylądował oraz że koledzy przekazali swoich pacjentów lekarzom.
Wróciła do swoich dwóch pacjentów. Ponieważ miała podejrzenie, że starszy z nich ma pęknięte żebro, wezwała technika z przenośnym aparatem rentgenowskim.
Niemal w tej samej chwili przez drzwi w końcu korytarza wjechały nosze. Na nich jeden z członków jej zespołu rytmicznie uciskał klatkę piersiową poszkodowanego. W pierwszej sekundzie odetchnęła z ulgą, że drugi śmigłowiec bezpiecznie wylądował, jednak na widok stanu pacjenta jej optymizm zgasł.
Pojawił się Sean, jeden z anestezjologów.
- Mogę być twoim aniołem stróżem, bo właśnie skończyłem na chirurgii – oznajmił cicho. – Chcesz, żebym został?
- Oczywiście. – Zdziwiło ją, że to akurat on badał tych pacjentów, a nie dyżurujący chirurg, ale trudno.
Podjechały nosze z reanimowanym pacjentem.
- To kapitan na McGonigalu – poinformował sanitariusz. – Rob King, lat pięćdziesiąt siedem. Był nieprzytomny, kiedy go przeniesiono na pokład. Zanim stracił przytomność, kazał nam najpierw ratować członków załogi. Kolejny pacjent jest w lepszym stanie.
W drzwiach stanęła Rena.
- Jest już nowy lekarz – oznajmiła. – Ten zamiast Claire. Jest teraz przy pacjentach przeniesionych z reanimacji. Chyba zna się na rzeczy, bo Ryanowi ulżyło.
Iris pokiwała głową. Ryan jest dobry, ale pracuje u nich dopiero rok, brakuje mu doświadczenia, więc trzeba się cieszyć z nowego lekarza, bo opieka nad takimi dwoma pacjentami wymaga co najmniej dwóch doświadczonych medyków.
Przeszła do Seana, który zaintubował kapitana Kinga, a teraz starał się podłączyć mu kroplówkę. Inny członek zespołu nie przerywał masażu serca.
Gdy Sean pobrał krew nieprzytomnego do badań, podała mu pojemnik z ogrzaną glukozą.
Czwartym noszom towarzyszył Ryan.
- Zajmę się nim – powiedział.
- A co z pozostałymi dwoma?
- Jest przy nich ten nowy – odparł tonem świadczącym o pełnym zaufaniu do nowo przybyłego.
Zlustrowała wzrokiem czwartego rybaka. Młody, w podobnym stanie jak pierwsza dwójka.
- Lori! – zawołała. – Pracujesz z Ryanem.
Rena tymczasem wentylowała pacjenta, metodycznie ściskając respirator.
- Stop! – zawołał Sean, zwracając się do Amy, pielęgniarki pochylonej nad piersią rybaka.
Wszyscy zawiesili wzrok na monitorze, by po chwili usłyszeć króciutki sygnał. Amy zeskoczyła z noszy.
- Dobra robota. – Iris poklepała ją po ramieniu.
Ktoś krzyknął w kabinie obok. Mężczyzna.
Dźwięk jego głosu sprawił, że Iris zesztywniała, jakby sama znalazła się w lodowatych odmętach Morza Irlandzkiego.
Znowu krzyki. Tym razem Joan. Ostro kogoś sztorcowała.
- Możesz na mnie liczyć. – Sean lekko się uśmiechnął. – Zostanę z kapitanem Kingiem.
Nie mogła się zdecydować. Najstarszy pacjent był w najcięższym stanie, więc jako szefowa nie powinna go zostawiać. Jednak w sąsiednim pomieszczeniu działo się coś niedobrego, więc jako szefowa powinna zainterweniować.
Doskonale wiedziała, dlaczego znieruchomiała. Mózg nie nadążał za jej ciałem.
Zza ściany dobiegł ją odgłos pikania monitora.
- Odsunąć się – rzucił mężczyzna, po czym usłyszała charakterystyczny odgłos pierwszego wyładowania.
- Rusz się! – wrzasnęła Joan.
Mimo że nie było to skierowane do niej, na Iris wywarło oczekiwany skutek.
Przeszła z sali reanimacyjnej do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie w oczy rzuciły się jej ciemne, lekko falowane włosy osoby pochylonej nad wcześniej przywiezionym pacjentem z zawałem.
Joan praktycznie rozpłaszczyła na ścianie młodego adepta medycyny, który ściskał w ręce rurkę do intubacji.
- Tutaj nie będziesz robił niczego, do czego nie masz uprawnień – syknęła, podając lekarzowi sterylną rurkę.
Gdy podniósł wzrok, jego i Iris spojrzenia się spotkały. Na moment czas stanął w miejscu.
Lachlan Brodie, jej były mąż. Mężczyzna, który lata temu skradł jej serce. Wydawał się równie wstrząśnięty spotkaniem jak ona, ale już sekundę później wprawnym ruchem wprowadził rurkę do tchawicy chorego, a Joan sięgnęła po worek ambu. Niemal to samo co w reanimacyjnej.
Spoglądała na chaotyczny wykres na kardiomonitorze. U wychłodzonych pacjentów nierzadko dochodzi do migotania komór w miarę rośnięcia ciepłoty ciała.
- Temperatura?
- Trzydzieści.
Dopiero powtórna defibrylacja okazała się skuteczna. Po kilku sekundach serce starego rybaka podjęło pracę.
Iris jednak nie mogła odetchnąć z ulgą, bo Lachlan wyprostował się i spojrzał jej w oczy.
- Tylko nie mów, że ty tu jesteś szefową.
- Bo co?! – obruszyła się.
- Bo pierwszy raz widzę tak fatalnie zarządzany oddział.