Zapisz na liście ulubionych
Stwórz nową listę ulubionych
Zawsze się pragnęliśmy / Ukryta namiętność
Zajrzyj do książki

Zawsze się pragnęliśmy / Ukryta namiętność

ImprintHarlequin
Liczba stron320
ISBN978-83-291-1609-1
Wysokość170
Szerokość107
EAN9788329116091
Tytuł oryginalnySeven Years of SecretsReady for Her Close-up
TłumaczKatarzyna Ciążyńska
Język oryginałuangielski
Data premiery2024-10-30
Więcej szczegółówMniej szczegółów
Idź do sklepu
Idź do sklepu Dodaj do ulubionych

Przedstawiamy "Zawsze się pragnęliśmy" oraz "Ukryta namiętność", dwa nowe romanse Harlequin z cyklu HQN GORĄCY ROMANS DUO.

Mieli wspaniały romans tuż przed końcem studiów, ale nagle Declan zniknął. Mara była załamana, nie mogła o nim zapomnieć. Po siedmiu latach Declan, teraz znany dziennikarz śledczy, proponuje jej pracę w streamingowym serwisie informacyjnym. O czymś takim zawsze marzyła, ale ma dylemat – z jednej strony jest zła na Declana, z drugiej czuje podniecenie i znów chętnie poszłaby z nim do łóżka.

„Russell potrzebował Gail. Lubił ją, podobała mu się i świetnie pasowałaby do jego nowego wizerunku. Wzbudzała zaufanie swym wyglądem. To nie była kobieta, która opalałaby się topless na jachcie. Mimo to czuł, że kipi w niej namiętność i nie jest pruderyjna. Była po prostu powściągliwa. I dzięki temu coraz bardziej rozpalała jego wyobraźnię...”.

 

Fragment książki

 

Niebo w połowie października było błękitne i bezchmurne, lekki wiatr wciąż ciepły, choć czuło się już zapowiedź chłodu. Rosnące wzdłuż chodnika klony zdobiły korony czerwonych liści. Na latarniach wisiały jesienne wianki ze słoneczników, łodyg pszenicy i barwnych tykw. Właściciele urokliwych sklepików i restauracji w dzielnicy handlowej udekorowali swoje witryny dyniami i słomą.
Mara Shuyler nie znalazłaby bardziej malowniczej scenerii do relacji na żywo. Roseville w stanie Nowy Jork leżało sześćdziesiąt cztery kilometry na południe od granicy z Kanadą. To był kompletnie inny świat niż ten, jaki znała z Nowego Jorku. I jedno z bardziej fotogenicznych zleceń, jakie otrzymała w zespole popołudniowych wiadomości stacji WRZT-TV – Głos Okręgu North.
Fotogeniczne, ale nie przełomowe. Mara zbytnio się tym nie przejmowała. Zrezygnowała z ambicji, by zostać sławną dziennikarką, i pragnienia bycia gospodynią własnego programu informacyjnego podziwianego przez miliardy. Już wiedziała, że to marzenie dziecka, które towarzyszyło dziadkom w niedzielnym rytuale oglądania programu „60 Minut”.
Dorosła, stała się realistką. Ma szczęście, że płacą jej za pracę w telewizji, choć była jedynie reporterką lokalnych wiadomości. WRZT-TV to jedna z trzeciorzędnych stacji na rynku USA, zaś zlecenia Mary ograniczały się do wywiadu ze zwycięzcą wyścigu dziwnych pojazdów czy relacji z zebrania w ratuszu, gdzie dyskutowano o funduszach. Te historie nie dotyczyły głów państw ani tajnych agentów, ale były istotne dla lokalnej społeczności.
Cóż, w każdym razie dla trzech osób, które skomentowały w sieci jej relację z wyścigu. Jeden z widzów skarcił ją, że nie dała więcej czasu antenowego jego synowi, zdobywcy drugiego miejsca, a kolejny stwierdził, że za rzadko się uśmiecha. Autor trzeciego komentarza skupił się na sposobach podwajania dochodów, Mara więc podejrzewała, że nie oglądał jej relacji.
- Jesteśmy gotowi? – spytała kamerzystę Hanka Yi.
Hank rozejrzał się po ulicy i wzruszył ramionami.
- Tu każde miejsce jest dobre. Chcesz zrobić próbę?
Wzięła głęboki oddech, uśmiechnęła się i zaczęła:
- Tu Mara Shuyler, mówię do państwa z centrum Roseville, gdzie miejscowi kupcy przygotowują się do sześćdziesiątego szóstego dorocznego Święta Dyni. Czy Abe Nagasaki w końcu straci koronę Dyniowego Króla? Siedzę tu jak na szpilkach. Zaraz, to bez sensu. Przecież stoję, nie siedzę.
Hank zdjął kamerę z ramienia.
- To metafora. O piątej po południu nikt nie zwróci na to uwagi. Dzieci odrabiają lekcje, a dorośli rozmawiają, co było w pracy.
Mara przewróciła oczami.
- Przekazujemy wiadomości, Hank. Słowa są ważne. Precyzja jest ważna.
- Masz taką obsesję na punkcie detali, jakbyś była Declanem Treharne’em.
Jej uśmiech zgasł. Czemu powiedziała Hankowi, że znała kiedyś Declana, gwiazdę dziennikarstwa? Przeklinała butelkę tequili, którą otworzyli po fiasku materiału na temat ambulansu. Nie, nie mogła stwierdzić, że łączy ją z Declanem wspólna przeszłość. Podczas studiów ostro rywalizowali, a przed dyplomem spędzili razem namiętny tydzień zakończony bolesnym rozstaniem. Teraz za swoje dziennikarstwo śledcze Declan zdobywał uznanie i sławę na obu wybrzeżach, ona zaś…
- Ta historia jest tłem ich rozmów – ciągnął Hank, nieświadomy, że na jakiś czas się wyłączyła. – Za pięć minut wchodzimy na żywo.
- Zawsze mnie lekceważysz. – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła długopis. – Masz podkładkę do pisania?
- Czy mam… nie. Cztery minuty i odliczam.
- Denerwuję się. Nie, nie mogę złapać tchu. Napięcie mnie zabija? – Zmarszczyła nos. – To nie tylko banał, ja zdecydowanie nie umieram. Hm…
- Dwie minuty.
- To nie piekarnia. – Napisała coś na ręce.
- Wchodzimy na żywo. Cztery, trzy, dwa... – Wycelował w jej stronę palec.
- Tu Mara Schuyler na żywo z centrum Roseville, gdzie lokalni kupcy przygotowują się do sześćdziesiątego szóstego Święta Dyni. Kto pochwali się najlepszym zbiorem? Czy Abe Nagasaki straci koronę Dyniowego Króla? Czy pani burmistrz, trzykrotna zdobywczyni Błękitnej Wstążki, znów zostanie królową dyniowego placka? Tegoroczne święto potrwa od czwartku do niedzieli. Na pewno nie chcielibyście stracić tak pysznej zabawy. – Uśmiechała się do chwili, gdy Hank zdjął kamerę z ramienia, pokazując, że zeszli z anteny.
Do wywiadu, który miał zakończyć półgodzinne wiadomości o siedemnastej, zostało im dwadzieścia minut. Mara sięgnęła do torby; szukała telefonu i tabletu.
- To ciasto naprawdę jest takie dobre?
- Tak, nie zaszkodzi wkraść się w łaski pani burmistrz, skoro później chcemy z nią pogadać. I naprawdę piecze wyśmienite ciasta. – Mara przeglądała informacje w telefonie. Nie zauważyła, że Hank był już w dalszej części ulicy, szukał miejsca na wywiad.
Chwileczkę. Znała ten głos. Minęło siedem lat, odkąd słyszała go na żywo, lecz w międzyczasie nie brakowało jej okazji, by słuchać, jak wygłasza rozmaite opinie.
Nie spuszczając wzroku z telefonu, miała nadzieję, że ten głos to wytwór jej wyobraźni wywołany przez słowa Hanka. Gdy usłyszała chrząknięcie, podniosła wzrok i jej nadzieja prysła.
- Witaj, Treharne.
Declan uśmiechnął się i zdjął lustrzane okulary.
- Cześć, Schuyler, świetnie wyglądasz.
On też nie wyglądał najgorzej. Szlag, szlag i jeszcze raz szlag. Wyglądał nawet lepiej na żywo niż na ekranie, gdzie nie było widać jaśniejszych kosmyków w szatynowych włosach, teraz krótko ostrzyżonych. Kamera nie potrafiła uchwycić intensywnego błękitu oczu. Declan nie był najwyższym znanym Marze facetem, ale ze znanych jej mężczyzn najlepiej czuł się w swoim ciele.
Skórzana kurtka leżała na nim jak druga skóra. Na głównej ulicy Roseville wyglądał jak u siebie, a jednocześnie jak z innego świata, o którym Mara kiedyś marzyła, ale z którego dawno zrezygnowała.
Nagle poczuła, jakby się przecisnęła przez szczelinę w czasoprzestrzeni i siedziała znów w pierwszym rzędzie podczas pierwszego dnia studiów, przekonana, że już ona im pokaże, co potrafi, aż tu nagle w drzwiach pojawił się Declan, skupiając na sobie jej uwagę.
Zdała sobie sprawę, że gapi się na niego.
- Wszystko w porządku? – spytał.
- Wszystko – powtórzyła, potem zamrugała, a następnie się zaczerwieniła, zła na siebie. – W porządku – dodała, gdy już nie miała tak sucho w ustach.
- To dobrze. Masz chwilę, żeby pogadać? Mogę cię zaprosić na kawę? – Wskazał na samochód stojący przy krawężniku, sportowe coupé w futurystycznym stylu.
- Chcesz, żebym wsiadła do auta, które jest warte więcej niż saldo na rachunku moich dość znacznych studenckich pożyczek, z tobą? – W końcu jej myśli zwolniły na tyle, że była prawie w stanie mówić pełnymi zdaniami. Niestety jej kolejne zdanie brzmiało: - Co do diabła?
- To znaczy, że nie pojedziesz na kawę?
- To znaczy: Co do diabła? Jak w zdaniu: Co, do diabła, tu robisz, Treharne? Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć?
- Znalazłem cię w katalogu absolwentów, a potem zadzwoniłem do szefa twojej stacji. – Podrapał się w kark. – Przyjechałem zaprosić cię na kawę.
Zacisnęła powieki nie tylko po to, by poszukać w tej sytuacji sensu. Pamiętała, że patrzenie na Declana przez dłuższą chwilę jest niczym patrzenie prosto w słońce.
- Nie mogę. Pracuję. Mam wywiad na żywo za… - otworzyła oczy, by zerknąć na smartwatcha – dwadzieścia minut. Muszę jeszcze przejrzeć notatki.
- Więc po wywiadzie?
Przynajmniej jedno się nie zmieniło. Nadal był nieustępliwy. Pewnie dlatego jest takim dobrym dziennikarzem.
- Po wywiadzie wracam do studia. Muszę przygotować się na jutro. – Gdy otworzył usta, uniosła rękę. – Mam plany na jutrzejszy wieczór. – Nie miała, chyba że oglądanie teleturnieju Jeopardy i ostatnich odcinków jej ulubionej kryminalnej serii dokumentalnej, ale tego nie musiał wiedzieć.
- W takim razie zjedzmy jutro śniadanie. – Tym razem to on pokręcił głową, gdy próbowała zaoponować. – Musisz jeść, więc równie dobrze możesz zjeść ze mną.
Uśmiechał się jak ktoś, kto rzadko słyszy odmowę, zwłaszcza od osób, z którymi kiedyś spędził szalone chwile. Na samo wspomnienie robiła się wilgotna. Od tamtego tygodnia rozpusty zaliczyła wiele randek. Gdy pracowała w lokalnej gazecie w Hightown, przez dziewięć miesięcy spotykała się z pewnym chłopakiem. Aż zaproponowano jej pracę w WRZT-TV i oboje zgodzili się, że ich relacja jest dreptaniem w miejscu, choć seks był niezły.
I znów to robi. Pozwala, by Declan zajął jej myśli. Poświęciła wiele miesięcy na wymazanie go z pamięci. Wystarczyło, że się pojawił i bum! Jakby nigdy nie opuścił wygodnego gniazdka, które dla niego urządziła w głowie.
- Nie zjem z tobą śniadania, niczego też z tobą nie wypiję. Ani dziś, ani jutro, ani żadnego innego dnia, dopóki mi nie powiesz, po co zjawiłeś się na moim planie. Nie marzyłeś przecież o wypiciu kawy w Roseville, bo tu najlepsza kawa smakuje jak spalona woda.
- Spalona woda? Jak to... – Zrezygnował z żartu, widząc jej wrogie spojrzenie. – Chciałbym ci to wyjaśnić, ale może powinniśmy poczekać, aż będziesz mniej zestresowana.
- Uważasz, że jestem zestresowana? Bo raczyłeś pojawić się w moim życiu siedem lat po tym, jak…
Nie, nie powie mu, jak cierpiała. Nie teraz, gdy zalały ją wspomnienia. Declan powtarzał, że za bardzo się martwi i za dużo czasu poświęca szczegółom, nie zajmując się tym, co istotne. Schowała tablet i telefon do torebki i ruszyła w stronę Hanka, który stał przed ratuszem.
Na czas święta budynek przybrano żółtymi, brązowymi i pomarańczowymi chorągiewkami.
- Jestem w pracy – rzuciła przez ramię. – Wracaj tam, skąd przyjechałeś. Nie mamy o czym rozmawiać.
Zostawiła go na chodniku. Gdy nie usłyszała za sobą kroków, okłamała się, mówiąc sobie, że tego oczekiwała.

 

Fragment książki

Gail Little wzięła głęboki oddech, wchodząc do zaimprowizowanej garderoby na planie dokumentalnego serialu telewizyjnego „Seksowni i samotni”. Nigdy nie uważała się za seksowną, ale rzeczywiście była samotna. Zawsze myślała, że pozna kogoś na studiach i po kilku latach znajomości wyjdzie za mąż. Ale teraz dobiegała trzydziestki i wciąż była sama.
– Jestem Kat Humphries, asystentka programu „Seksowni i samotni”. Będę opiekować się tobą podczas kręcenia wszystkich odcinków.
Gail uścisnęła jej rękę. Myślała, że zobaczy Willow Stead – producentkę programu i jedną z jej najlepszych przyjaciółek, a nie asystentkę. Willow wpadła na pomysł, by zrealizować telewizyjny reality show, gdy Gail zgłosiła się do biura matrymonialnego Matchmakers Inc. Choć Gail powiedziała tylko przyjaciółkom, że chce znaleźć męża, bo w pracy nie spotyka odpowiednich mężczyzn, w głębi serca pragnęła założyć rodzinę, bo jej zegar biologiczny nieubłaganie posuwał się naprzód.
Dlatego skorzystała z oferty biura matrymonialnego, nie przypuszczając, że jej historia stanie się kanwą programu opartego na faktach.
Kat wyglądała na dwadzieścia kilka lat. Była ubrana w obcisłe dżinsy i T-shirt reklamujący jakiś bar w Meksyku. Jej brązowe włosy były związane w koński ogon. Na głowie miała słuchawkę połączoną z radiem przyczepionym do paska.
– Chodź ze mną – poprosiła Kat.
Zbliżyły się do rzędu oświetlonych luster umieszczonych na ścianie. To były kulisy telewizji, których widzowie nie oglądali. Ten świat był jej dobrze znany, gdyż jako właścicielka znanej firmy public relations zajmowała się kontaktami z mediami.
– Usiądź tutaj. Styliści od fryzury i makijażu zaraz będą. Przyszłaś trochę za wcześnie.
– Przepraszam, nie chciałam się spóźnić – odparła Gail.
Kat kiwnęła głową i uniosła palec w górę, nasłuchując, co ktoś mówi do niej przez słuchawkę.
– Zaczekaj tu, zaraz wrócę. Chcemy uchwycić moment, w którym po raz pierwszy spotykasz się z partnerem.
Gail omal nie jęknęła, jednak wiedziała, że jeśli nie zacznie działać, jej życie będzie nadal składać się tylko z pracy, a marzenia o posiadaniu rodziny nigdy się nie spełnią.
Patrzyła na siebie w lustrze, czekając na makijażystkę i fryzjera. Burza gęstych kręconych włosów otaczała jej twarz. Do pracy zwykle upinała je w kok.
– Cześć, Gail. Jestem Mona, a to Pete – rzekła kobieta, która zbliżyła się do niej w towarzystwie mężczyzny. – Zrobimy ci fryzurę i makijaż. Usiądź i zrelaksuj się.
Gail zastanawiała się, w co się wpakowała. Chciała mieć mężczyznę, z którym spędzałaby wakacje, zamiast siedzieć w domu. Na przykład marzyła o wspaniałej Gwiazdce. Obrazy układały się w jej myślach jak w filmie. Pracowała w biznesie łączącym wyobraźnię z rzeczywistością, dlaczego więc nie miałaby stworzyć doskonałego obrazu świata dla siebie?
Odnosiła sukcesy w pracy, a teraz obmyśliła plan, który miał zapewnić jej osobisty sukces. Potrafiła świetnie wcielać plany w życie, więc na pewno wszystko się uda. Oczywiście nie spodziewała się, że Willow Stead tak spodoba się ten pomysł, że zechce zrealizować na jego podstawie show.
– Gotowe – oznajmiła Mona.
Gail odwróciła się, by się przejrzeć w lustrach. Jej gęste niesforne włosy zostały wyprostowane i opadały na ramiona. Oczy wyglądały na większe, a usta były pełne i kuszące. Nigdy nie przypuszczała, że odrobina szminki i cieni do powiek mogą zdziałać cuda.
– Jak ci się podoba? – spytał Pete.
– Wyglądam zupełnie inaczej.
– Oczywiście, skarbie. Tak miało być.
– Co teraz?
– Garderoba. Twoja przebieralnia jest tam w rogu.
Kwadrans później Gail stała przed wielkim lustrem w sukni z kolekcji Jil Sander. Dopasowana góra miała duży dekolt w szpic, a spódnica z baskinką nadawała jej biodrom zgrabnej krągłości. Jeszcze nigdy nie wyglądała tak seksownie i elegancko.
Wkrótce wróciła Kat, mówiąc, że pora iść. Gail zorientowała się, że ma spocone ręce, więc zaczęła wycierać je w spódnicę, gdy uświadomiła sobie, że ta suknia kosztuje więcej niż jej cała garderoba.
Ale i tak nic z tego nie wyjdzie, pomyślała. Niezależnie od tego, jakich cudów dokonali styliści, wciąż była zapracowaną kobietą, która nie wie, jak zachować się w sytuacji, gdy ma poznać potencjalnego narzeczonego.
– Za dwie minuty pójdziesz do pokoju zwierzeń, a potem do sali balowej na dole, gdzie spotkasz się z partnerem – informowała Kat.
Gail była zdenerwowana. To było zupełnie nie w jej stylu. Nie była typem kobiety, która pozwoli, by coś stanęło jej na przeszkodzie, gdy postanowiła działać.
Technik w czarnych spodniach i koszulce polo przymocował mikrofon do kołnierzyka jej sukni. Powinna zachować się tak samo jak wtedy, gdy spotykała się z klientem w firmie: uśmiechnąć się i udawać, że ta wspaniała kobieta, która spogląda na nią z lustra, to naprawdę ona.
Wstała i podeszła do pokoiku, który składał się z przesuwanych ścian i kotary.
– Naciśnij guzik i mów. Nie martw się, jak coś nie wyjdzie, zacznij od początku. Zmontujemy to – powiedziała Kat.
– Co mam mówić?
– Powiedz, o czym myślisz przed spotkaniem ze swoim przyszłym partnerem.
Gail weszła do pokoju zwierzeń, usiadła przed kamerą i nacisnęła guzik do nagrywania. W małym monitorze widziała swoją twarz, co jej trochę przeszkadzało, więc wolała patrzeć w obiektyw kamery.
– Nazywam się Gay Little, prowadzę firmę do spraw kontaktów z mediami. Jestem strasznie zdenerwowana. Podpisałam umowę z Matchmakers Inc., bo nie chcę, żeby minął kolejny rok, a ja znów nikogo nie poznam. Pracuję od rana do wieczora i nie spotykam w pracy wielu samotnych mężczyzn. – Wzięła głęboki oddech. Ale się nagadała! – Chciałabym wiedzieć więcej o mężczyźnie, który ma być moim partnerem. – Nacisnęła guzik „stop” i wyszła z pokoju zwierzeń.
– Wszystko gotowe? – spytała Kat.
– Tak.
– W takim razie idziemy. Twój partner czeka.
Wyszły do holu, gdzie specjalista od spraw dźwięku sprawdził jej mikrofon.
– Bob to kamerzysta, który ma cię filmować. Będzie stać na wprost, gdy wejdziesz do sali balowej. Nie patrz na niego, tylko na stolik, przy którym czeka twój partner.
– Dobrze.
– W sali balowej przygotowaliśmy dla was kolację. Kiedy dam ci sygnał, że zaczynamy, możesz iść.
Kat i dźwiękowiec dołączyli do Boba, który stał na końcu korytarza. Gail zdawało się, że minęła wieczność, zanim Kat dała jej wreszcie sygnał.
W sali balowej było kilka osób z ekipy produkcyjnej i mężczyzna odwrócony do niej plecami. Po chwili pojawił się Jack Crown.
– Cześć, Gail – powiedział.
Jack Crown prowadził mnóstwo programów w telewizji. W szkole średniej zapowiadał się jako świetny piłkarz, ale po fatalnej kontuzji zrezygnował ze sportu i został dziennikarzem w Discovery Chanel.
– Cześć, Jack – odparła zaskoczona. – Co tu robisz?
– Mam być gospodarzem tego programu. Porozmawiam z wami na zakończenie każdej randki.
– Dobrze. Teraz też?
– Nie. Najpierw chcemy zobaczyć, jak na siebie zareagujecie.
Jej partner był barczysty i miał szczupłą talię, co było łatwo zauważalne dzięki dopasowanej marynarce.
– Stop! – zawołała głośno Willow. Gail nigdy wcześniej nie pracowała z przyjaciółką i jej donośny głos zabrzmiał dziwnie obco. – Za chwilę zobaczycie po raz pierwszy swoje twarze. Patrzcie na siebie, nie zwracając uwagi na kamery. Kat, pokaż Gail, gdzie ma stanąć.
Kat wskazała Gail miejsce na podłodze oznaczone taśmą. Gail stanęła tak blisko swego partnera, że czuła świeży zapach jego wody kolońskiej. Gęste włosy mężczyzny miały brązowy kolor ze złotoblond odcieniami.
– Możemy kręcić. Spójrzcie teraz na siebie – powiedziała Willow.
Mężczyzna odwrócił się i Gail zaparło dech w piersi. To był miliarder Russell Holloway, właściciel sieci hoteli i nocnych klubów w Nowej Zelandii. Rozpoznała go, gdyż ciągle pokazywano go w telewizji i w magazynach.
To na pewno jakiś żart! Niemożliwe, by człowiek znany z miłosnych podbojów był jej partnerem. Po co mu biuro matrymonialne?
Jego jasnoszare oczy wpatrywały się w nią uważnie. Był opalony, wysportowany i miał zdrową cerę. Wyglądał o wiele za dobrze jak na człowieka o wątpliwej reputacji.
– Gail Little – przedstawiła się, wyciągając rękę. – Dużo o tobie słyszałam.
Och! Nie mogła wymyślić nic lepszego?
Roześmiał się i pocałował ją w rękę.
– Oho, to nie brzmi zachęcająco. Ja wiem o tobie niewiele, ale może usłyszę coś ciekawego z twoich ust.
Jej spojrzenie przesunęło się po ostrym zarysie nosa i pełnych zmysłowych ustach. „Z ust”, rozbrzmiewało w jej uszach. Nie, nie padnie ofiarą tego uwodziciela. Niszczy jej plany, i nie ma w tym nic śmiesznego.

 

Napisz swoją recenzję

Podziel się swoją opinią
Twoja ocena:
5/5
Dodaj własne zdjęcie produktu:
Recenzje i opinie na temat książek nie są weryfikowane pod kątem ich nabywania w księgarniach oraz pod kątem korzystania z nich i czytania. Administratorem Twoich danych jest HarperCollins Polska Sp. z o.o. Dowiedz się więcej o ochronie Twoich danych.
pixel