Zbyt wiele pokus (ebook)
Po namiętnej przygodzie na Hawajach doktor Merry Bell zachodzi w ciążę. Ojcem dziecka jest Kristjan Gunnarsson, pediatra z Islandii. Merry niczego od niego nie oczekuje, uważa jednak za słuszne zawiadomić go, że zostanie ojcem. Leci do niego na dwa dni. Niespodziewanie zaraz po jej przylocie wyspę zasypuje śnieg i w towarzystwie Kristjana jest zmuszona spędzić święta. Ku jej zaskoczeniu Kristjan nie chce, by dziecko dorastało z dala od niego, i na wszelkie sposoby stara się namówić ją, by przeniosła się z Londynu na Islandię. Merry nie jest pewna, czy zdobędzie się na tak odważny krok...
Fragment książki
Doktor Merry Bell ze zdumieniem potrząsnęła głową, gdy usłyszała muzykę dochodzącą z radia w taksówce. Kiczowata świąteczna piosenka tu, w Islandii? Spodziewałaby się tego w Anglii, gdzie świąteczne piosenki grano już od połowy listopada. Tylko z tego powodu przestała słuchać radia w samochodzie; przerzuciła się na podcasty i audiobooki. Wszystko było lepsze niż ta fałszywa radość przed Bożym Narodzeniem.
Gdy zbliżał się grudzień, ludzie dostawali kręćka. Merry nie widziała w tym żadnego sensu. Boże Narodzenie przypominało jej tylko o najgorszych błędach, jakie popełniła w życiu. Przyjeżdżając tutaj, do Islandii, spodziewała się czegoś innego – może tradycyjnej islandzkiej muzyki?
Z niechęcią spojrzała w okno. Taksówka powoli pełzła w górę, na zaśnieżoną przełęcz. Po obu stronach drogi piętrzyły się zaspy. Padał gęsty śnieg, wycieraczki ledwie nadążały go odgarniać.
Zadymka zaczęła się zaraz po tym, jak samolot Merry wylądował w Reykjaviku. Takiego śniegu nie widywało się w Anglii, Merry jednak nie miała teraz głowy do podziwiania pogody. Jej myśli zaprzątało co innego – miejsce, do którego zmierzała, oraz doktor Kristjan Gunnarsson.
Kiedy widziała go po raz ostatni, leżał nagi w jej łóżku, a w jego niebieskich oczach migotały iskierki. To było na Hawajach. Poniosło ich obydwoje, rzucili ostrożność na wiatr i poszli na całość. W końcu Merry miała nigdy więcej nie zobaczyć tego mężczyzny.
Poleciała na Hawaje na konferencję medyczną i zanim program się rozpoczął, poszła na spacer na plażę. Zobaczyła go, kiedy wynurzył się z morza. Spodenki przylegały do muskularnych ud, po ramionach spływała woda. Wyglądał jak James Bond i pan Darcy w jednej osobie, jak Posejdon wynurzający się z fal. Odgarnął włosy z oczu i po prostu tam stał, patrząc na nią i czekając, żeby coś powiedziała. Chciała błysnąć czymś inteligentnym albo zabawnym, ale udało jej się tylko wykrztusić:
– Dobrze wygląda ta woda.
– Tylko woda? – odpowiedział z uroczym akcentem, którego nie potrafiła rozpoznać.
Tak się zaczął flirt. Miała nadzieję, że jest tylko turystą, ale okazał się lekarzem. On również brał udział w konferencji, wygłosił nawet referat o społecznych determinantach zdrowia dzieci. Siedziała w sali i patrzyła na niego. Szary garnitur podkreślał jego sylwetkę, długie jasne włosy splecione były na karku w warkoczyk jak u wikinga.
Próbowała się skoncentrować na tym, co mówił, ale przez cały czas widziała go przed sobą półnagiego i ociekającego wodą. Nigdy nie uważała się za szczególnie namiętną kobietę, ale gdy na nią spojrzał, poczuła napięcie w całym ciele, a kiedy skończył mówić, nogi same ją poniosły w jego stronę. Podziękowała mu za inspirujący referat, roztapiając się w spojrzeniu szafirowych oczu.
Kupił jej drinka, potem następnego i dowiedziała się, że oboje wychowali się bez rodziców. Ją kolędnicy znaleźli w kartonowym pudełku pod domem miejscowego proboszcza. Właśnie dlatego dostała na imię Merry. Ratownik medyczny, którego do niej wezwano i który opiekował się nią w karetce, nazywał się Bell. Wszystko doskonale do siebie pasowało, zwłaszcza że było Boże Narodzenie. Ale gdy poszła do szkoły, żarty z jej nazwiska nie miały końca.
Początek życia Kristjana nie był tak ponury, ale on również wcześnie stracił rodziców i trafił do systemu opieki. Siedzieli w barze, wymieniając się opowieściami, i nieoczekiwanie powstała między nimi więź. Zanim Merry zdała sobie sprawę, co robi, podała mu numer swojego pokoju i tak się to skończyło, a właściwie zaczęło.
To była najgorętsza noc w jej życiu, i to nie tylko dlatego, że znajdowali się w tropikach. Seks w jej małżeństwie był szybki i byle jaki, miał tylko dostarczyć przyjemności jej mężowi, który zaraz potem zasypiał.
Z Kristjanem było inaczej. Jej przyjemność była dla niego równie ważna jak własna i Merry miała wrażenie, że całe jej ciało przy nim śpiewa. Na samą myśl o tym poczuła rumieńce. Na szczęście było już po zmroku i taksówkarz nie mógł ich dostrzec.
Co Kristjan powie, kiedy ją zobaczy? Czy się ucieszy? A może okaże się, że ma żonę, o której zapomniał jej powiedzieć? Bo jak taki mężczyzna mógł być samotny? To przecież nie było możliwe, chyba że należał do niepoprawnych podrywaczy, którzy nie komplikowali sobie życia stałymi związkami. Tak czy owak, na pewno zdziwi się jak jeszcze nigdy w życiu.
Zamierzała dotrzeć do pensjonatu, wziąć prysznic, zjeść coś i położyć się wcześnie spać, a jutro się z nim spotkać. Powie mu i wróci do domu. Miała zamiar postąpić zgodnie z tym, co słuszne i moralne. Nie chciała, by się wtrącał w tę sprawę i gdyby chodziło tylko o nią, w ogóle by tu nie przyjeżdżała.
Zmarszczyła brwi, próbując coś dostrzec przez gęsty śnieg. W oddali błysnęły jakieś światła. Taksówkarz, który zabrał ją z lotniska, mówił, że jazda do Snowy Peak potrwa jakieś dwie godziny.
Merry wiedziała tylko, gdzie Kristjan pracuje. Powiedział jej to, gdy leżeli na śnieżnobiałych poduszkach, a jego ręka wędrowała po jej brzuchu.
Wiedziała, co chce zrobić. Chciała urodzić to dziecko, ale nie potrzebowała Kristjana. Jej dziecko też nie potrzebowało nikogo oprócz niej. Nie miała najmniejszego zamiaru zostawiać go gdzieś w pudełku.
Naraz uświadomiła sobie, że taksówka się zatrzymała, i pochyliła się w stronę kierowcy.
– Czy coś się stało?
Byli na odludziu. Spod śniegu nie było widać drogi, a dokoła zalegała ciemność.
– Droga jest zbyt niebezpieczna. Dalej musi pani iść piechotą.
Jeszcze raz spojrzała na taksówkarza, a potem na swoje buty. W bagażniku znajdowała się walizka, którą z trudem przeciągnęła przez lotnisko. Nie było mowy o tym, by mogła ją wnieść na tę górę.
– Żartuje pan?
– Mówię poważnie. Ja tu zawrócę. Niech pani idzie, dopóki jeszcze da się przejść.
– Przecież jesteśmy na pustkowiu!
– Snowy Peak jest na szczycie tej góry. To tylko dziesięć minut drogi.
– Skoro to tylko dziesięć minut, to przecież może mnie pan zawieźć! Za to panu płacę.
– Tu jest zbyt stromo i za dużo śniegu. To bardzo niebezpieczne. Musi pani iść piechotą.
– Naprawdę? – Wciąż nie potrafiła w to uwierzyć.
– Chce pani, żebyśmy zsunęli się z drogi i spadli z tej góry? Tak się stanie, jeśli pojadę dalej.
Widziała, że mówi poważnie. Wcześniej nie zauważyła, że samochód wciąż wspina się pod górę, bo za bardzo była zajęta rozmyślaniem o Kristjanie. Dopiero teraz dostrzegła, że droga wspina się po dość ostrym kątem i jest zasypana.
Widziała jakieś światło na grzbiecie wzgórza. Może to Snowy Peak? Gdzieś tam znajdował się szpital. A skoro to tylko dziesięciominutowy spacer...
Niechętnie podała taksówkarzowi pieniądze, a on pomógł jej wydostać walizkę z bagażnika.
Śnieg padał coraz mocniej. Był zimny i mokry i uderzał ją w twarz. Teraz, kiedy wyszła na zewnątrz, nie wydawał się już tak ładny jak wcześniej, kiedy siedziała w ciepłym samochodzie. Miała nieodpowiednie buty i nieodpowiednie ubranie, a kółka walizki w tych okolicznościach były bezużyteczne.
– Jest pan pewien? – zawołała do kierowcy, przekrzykując wyjący wiatr.
– Tak. Niech pani idzie, bo zaraz za bardzo zasypie.
Zarzuciła torbę na ramię i zaczęła się wspinać pod górę, ciągnąc walizkę. Zlodowaciały śnieg zacinał prosto w twarz, buty i ubranie natychmiast przemokły. Brnęła przez przed siebie z pochyloną głową. Obejrzała się przez ramię i zdążyła zobaczyć, jak tylne światła taksówki znikają w mroku. Zaklęła i brnęła dalej przez śnieg sięgający kolan.
Była zziębnięta, przemoczona i bolały ją wszystkie mięśnie, ale kiedy już jej się wydawało, że nie zdoła się posunąć nawet o metr dalej, znalazła się na grzbiecie wzgórza. Przed sobą zobaczyła światła – ciepłe żółte i białe kule latarń, a nieco z boku stał budynek z napisem Szpital Dziecięcy Snowy Peak.
Nie miała pojęcia, jak dotrzeć do pensjonatu, więc skierowała się do szpitala, który wydawał się bezpieczną przystanią. Przeszła przez rozsuwane drzwi i poczuła rozkoszne ciepło.
Doktor Kristjan Gunnarsson z radością zawiózł Arona do szpitalnego sklepiku. Chłopiec był po operacji kręgosłupa i czekał wiele dni, by móc spróbować batonika z kawałkami lukrecji w nadzieniu. Zdrowe szpitalne menu nie przewidywało takich przysmaków, ale Kristjan obiecał Aronowi, że dostanie batonik, kiedy będzie w stanie samodzielnie usiąść na wózku i wytrzymać w nim godzinę bez bólu. Ten dzień nadszedł i chłopiec był bardzo dumny z siebie. Chciał nawet zostać na wózku aż do wieczora, kiedy do szpitala przyjdzie jego mama.
Aron jadł swój batonik, a Kristjan popychał wózek w stronę wind. Naraz w drzwiach stanęła kobieta ciągnąca za sobą ośnieżoną walizkę. Zatrzymała się, postawiła walizkę i strzepnęła śnieg z ramion i włosów. Wydawała się przemarznięta.
Była ubrana absolutnie nieodpowiednio na islandzką zimę – w adidasy, zielone rajstopy, żółtą wełnianą sukienkę i krótką kurtkę. Znał tylko jedną kobietę, która ubierała się podobnie. Mieszkała w Brighton, w Anglii, ale po raz ostatni widział ją na Hawajach.
Wyglądało jednak na to, że teraz jest tutaj. Doktor Merry Bell. Jeszcze go nie zauważyła, toteż wyrównał oddech i przyjrzał się jej ponownie.
Włosy miała dłuższe niż wtedy, gdy stali razem pod prysznicem, a on całował rozgrzaną skórę na jej karku. Na to wspomnienie znów ogarnęła go tęsknota. Nie była podobna do żadnej kobiety, którą znał, i wyjeżdżając z Hawajów cieszył się, że mieszkają w różnych krajach.
Była pierwszą kobietą w jego życiu, przy której zaczął tęsknić do czegoś więcej, ale doktor Kristjan Gunnarsson z nikim się nie wiązał. To była jego żelazna zasada.
Ale od wyjazdu na Hawaje minęły już trzy miesiące. Co ona tu robi? Czyżby przyjechała do pracy? W szpitalu był wolny etat, ale o ile Kristjan wiedział, zamierzali kogoś poszukać dopiero po świętach.
Podniosła głowę i ich oczy się spotkały. Poczuł się tak, jakby go ktoś uderzył, a ona rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz przygryzła wargi. Z trudem wziął się w garść i pochylił, udając, że sprawdza hamulec przy wózku Arona.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedział i podszedł do Merry.
Z bliska zobaczył płatki śniegu topniejące na jej ciemnych włosach i rozmazany makijaż. Wyglądała tak, jakby bardzo potrzebowała gorącego prysznica.
– Cześć, Merry – powiedział.
Widział, że jest równie wytrącona z równowagi jak on. Zaczerwieniła się i obciągnęła kurtkę.
– Cześć, Kristjan.
Nie wyobraziła sobie tego. Kristjan naprawdę był tak przystojny jak zapamiętała – wysoki, o szerokich ramionach, mocno umięśniony. W ubraniu wyglądał równie dobrze jak bez niego.
Zacisnęła powieki, ale gdy znów je uniosła, obraz nie zniknął. Nadal wyglądał jak wiking. Zmusiła się, by odwrócić wzrok i jej spojrzenie padło na wielką choinkę pośrodku holu. Z niewidocznych głośników sączyła się melodia „White Christmas”.
– Czemu zawdzięczam tę... przyjemność? – zapytał.
Czuła na sobie jego spojrzenie i znów pożałowała, że nie ubrała się stosowniej. Nie miała zamiaru przyjeżdżać do szpitala prosto z lotniska. Chciała się spotkać z Kristjanem na własnych warunkach i nie w stroju podróżnym.
– Taksówkarz zmusił mnie, żebym dotarła pieszo na szczyt góry. Miał mnie zawieźć do pensjonatu. Pomyślałam, że może tutaj ktoś będzie mi potrafił powiedzieć, gdzie to dokładnie jest.
Kristjan spojrzał przez szybę na wirujący w powietrzu śnieg.
– Weszłaś na górę przy tej pogodzie? – zapytał z wyraźną złością.
– Nie miałam wyboru. Więc gdzie jest pensjonat Kerling?
– Ta śnieżyca jeszcze trochę potrwa. Nie mogę cię stąd wypuścić w tym mokrym ubraniu.
– Nie możesz mnie wypuścić? – obruszyła się. Za kogo on się uważa?
– Możesz przenocować tutaj.
– Tu, w szpitalu? Nie.
– W dyżurkach są wolne łóżka.
Merry doskonale wiedziała, co się dzieje nocą w dyżurkach, i znów się zaczerwieniła. Wolałaby, żeby Kristjan nie wiedział, gdzie ma spędzić noc i niczego od niej nie oczekiwał, na przykład kontynuacji tamtej przygody. Przecież nie po to tu przyjechała.
W żadnym razie nie chciała się z nim wiązać, nawet jeśli przez ułamek sekundy przyszło jej do głowy, że może porwie ją na ręce i poniesie w kierunku zachodzącego słońca, jak w filmie.
– Wolałabym jakoś dostać się do pensjonatu.
– Dlaczego? – Wydawał się rozbawiony. Pochylił się i szepnął jej do ucha: – Myślisz, że zakradnę się do twojej dyżurki w środku nocy? Widzę, że jesteś zmarznięta. Musisz się rozgrzać i przebrać.
Niechętnie musiała przyznać, że to dobry pomysł. Kristjan sięgnął po jej walizkę i poprowadził ją do wind, gdzie czekał wózek z Aronem. Chłopiec miał twarz pobrudzoną czekoladą.
– Aron, to jest doktor Bell. A to jest Aron Mikaelson.
– Cześć, Aron – uśmiechnęła się.
– Pani jest Angielką?
Zaskoczona była, że chłopiec mówi w jej języku.
– Tak.
– A zna pani królową? – zapytał z podnieceniem.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Niestety, nie.
– No trudno…
Drzwi windy otworzyły się. Kristjan stanął po drugiej stronie wózka i przycisnął guzik czwartego piętra.
– Co robisz w szpitalu, Aron? – zapytała Merry.
– Miał operację – wyjaśnił Kristjan.
Aron tylko się uśmiechnął i oblizał usta z czekolady.
– Usunięcie złośliwego guza glejowego – dodał Kristjan.
Skinęła głową i znów się uśmiechnęła do Arona. Łatwiej było patrzeć na niego niż na towarzyszącego mu mężczyznę. Na dłoni Kristjana spoczywającej na rączce wózka nie było obrączki, ale czy to może cokolwiek znaczyć? Nie każdy żonaty facet nosi obrączkę, a poza tym Merry nie miała pojęcia, jakie tradycje i zwyczaje dotyczące małżeństwa obowiązują w Islandii.
Drzwi windy rozsunęły się i wyszli na korytarz udekorowany łańcuchami z folii aluminiowej, obrazkami reniferów i sznurami światełek.
Przy stanowisku pielęgniarek również stała mała choinka, a w kącie obok szafy z pościelą leżała sterta prezentów sięgająca niemal sufitu.
– Zaczekaj tutaj, odprowadzę tylko Arona do sali – powiedział Kristjan.
Skinęła głową, patrząc na jego plecy. Dziwnie było zobaczyć go w szpitalnym otoczeniu. Dotychczas widziała go tylko na konferencji i niemal zapomniała, że też jest pediatrą, tak jak ona.
Powiedział coś do chłopca i obaj wybuchnęli śmiechem. Merry podeszła do drzwi sali i przez szybę patrzyła, jak Kristjan pomaga Aronowi przesiąść się z fotela na łóżko. Podał mu książkę, powiedział coś jeszcze i potargał mu włosy.
Cofnęła się, udając, że patrzy na ulotki przy biurku pielęgniarek. Chyba dotyczyły szczepień. Kristjan na pewno się zastanawia, po co tu przyjechała. Jeszcze nie jest za późno. Mogłaby udawać, że znalazła się tu z jakiegoś innego powodu i po prostu wrócić do domu. Nie musiałby się w ogóle dowiedzieć. On mieszka w Islandii, ona w Brighton i pewnie już nigdy by się nie spotkali.
Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić ani jemu, ani dziecku. Ona sama, gdy podrosła, gotowa byłaby kogoś zabić, by się dowiedzieć, kim byli jej rodzice. A dziecko w jej brzuchu miało ojca i powinno go poznać, nawet gdyby potem mieli się nie widywać.
Tak właśnie wyglądał jej plan. Nie oczekiwała niczego, chciała tylko powiedzieć Kristjanowi, że jest w ciąży, a potem wrócić do domu. Jej dziecko będzie wiedziało, kim są jego rodzice, a jeśli kiedyś zechce przyjechać do Islandii, no cóż – Merry nie zamierzała się martwić na zapas.
Wyczuła obecność Kristjana za plecami.
– A więc? – powiedział.
Rzuciła mu krótki uśmiech. To nie była odpowiednia chwila na wyznania. Wciąż trzęsła się z zimna, a on miał dyżur.
– Wspominałeś, że jest tu jakieś miejsce, gdzie mogłabym się przebrać?
– Oczywiście. Pozwól, że to wezmę. – Sięgnął po walizkę.
Poszła za nim, podziwiając jego opanowanie. Na razie o nic jej nie pytał. Doprowadził ją do drzwi z napisem Aðeins Starfsfólk. Był to pokój personelu. Przy ścianie stały szafki i kuchenka, dalej były drzwi prowadzące do łazienki.
– Prysznic jest tam. Potrzebujesz jakiejś pomocy?
Spojrzała na niego i znów oblała się rumieńcem.
– Nie, absolutnie nie.
– Tylko żartuję – roześmiał się. – Spokojnie, mam teraz dyżur. – Sięgnął po skrawek papieru i coś na nim napisał. – To numer mojej komórki. Kiedy się przebierzesz, poproś którąś z pielęgniarek, żeby dała mi znać.
Merry wzięła od niego kartkę, chociaż miała inne plany. Chciała wziąć prysznic, przebrać się, a potem poprosić pielęgniarki, by jej powiedziały, jak dotrzeć do pensjonatu. Wróci tu jutro i wtedy powie mu o dziecku.
– Dziękuję.
– Proszę bardzo – uśmiechnął się. – Miło znów cię widzieć, Merry.