Zbyt wiele słów (ebook)
Fragment książki
Miała wrażenie, że podróż nigdy się nie skończy. Z Nowego Jorku samolot wyleciał z opóźnieniem, potem na lotnisku w Miami czekał w kolejce do rękawa. Ale wreszcie pasażerowie opuścili pokład.
Nina wyszła na zewnątrz i nasunąwszy na nos okulary słoneczne, przywołała taksówkę. Kierowca umieścił walizkę w bagażniku i zajął miejsce za kółkiem.
- Dokąd?
- Ocean Drive 1510.
- Hotel Sand Castle? Dobry wybór. – Poprawił lusterko. – Co panią sprowadza do Miami?
Niewinne pytanie. Większość osób nie musiałaby kłamać.
- Chcę się spotkać z przyjaciółką.
- Super. – Mężczyzna włączył się w ruch. – Zawsze mówię wnukom, żeby korzystali z życia. Z młodości. Nie odkładali niczego na później.
- Mądry z pana dziadek.
Mężczyzna zerknął w lusterko.
- Mogłabyś być moją wnuczką. Z której pochodzisz wyspy?
Pytanie jej nie zdziwiło. Ludzie z Karaibów wyczuwali „swoich”. Jednak miałaby trudności z dogrzebaniem się do swych korzeni; jedyną uczciwą odpowiedzią byłoby, że z wyspy Manhattan.
W tym momencie drogę zajechał im potężny SUV. Kierowcy zaczęli na siebie trąbić. Nina odetchnęła z ulgą, była uratowana: jej drzewo genealogiczne przypominało poskręcane gałęzie bluszczu.
Wyjrzała za okno. To nie był jej pierwszy pobyt w Miami, ale poprzedni pamiętała jak przez mgłę. Miała wtedy dwadzieścia trzy lata i przyjechała na zlecenie „Belle”. Dziś miała trzydzieści jeden lat i bardziej wyrobiony gust, jeśli chodzi o alkohol.
Miami wyglądało jak wielkie rozdęte przedmieście. Między pasami autostrad rosły palmy, które miały stworzyć iluzję raju. Wkrótce jednak widok za oknem się zmienił, pojawiły się wspaniałe rezydencje i szklane wieżowce. Gdy taksówka mijała kultowy znak „Welcome to Miami Beach”, Nina, coraz bardziej podniecona, pstryknęła zdjęcie.
Kierowca skręcił w Ocean Drive i po chwili zatrzymał się przed lśniącą czarną bramą małego ekskluzywnego hotelu. Białe ściany, pochyły dach pokryty terakotowymi płytkami, łukowe okna i francuskie balkony przywodziły na myśl styl śródziemnomorski.
Gdy weszła na dziedziniec, dosłownie zaparło jej dech w piersi. Fontanna, ogród, pokoje na dwóch piętrach, balkony z iście koronkową żelazną balustradą…
Boże, mama byłaby zachwycona, przemknęło jej przez myśl. Dobrze zrobiła, przyjeżdżając tutaj.
Podała w recepcji nazwisko.
- Przykro mi, mamy kłopot z pani rezerwacją – oznajmiła kobieta za kontuarem.
- Kłopot? Pokój zamówiłam miesiąc temu.
- Kierowniczka wszystko pani wyjaśni.
Stukot obcasów znamionował nadejście osoby decyzyjnej.
- Witam w Sand Castle, panno Taylor. Jestem Grace Guzman. Proszę ze mną, zaraz panią gdzieś ulokujemy.
Nastawiając się na walkę, Nina przeszła do małego gabinetu.
- Obawiam się – Grace usiadła przy biurku i wskazała Ninie fotel – że nie może pani zająć apartamentu, o który pani prosiła.
- Nie rozumiem. Zarezerwowałam go miesiąc temu.
Oasis, trzypokojowy apartament na ostatnim piętrze, został tak ochrzczony przez Jackie Onassis, która spędziła w nim noc w lutym 1988 roku. Hotel znalazł się na liście dziesięciu najlepszych miesięcznika „Belle”. Matka Niny marzyła o tym, by zamieszkać tu choć na jeden dzień. Nina postanowiła spełnić jej marzenie. Gdyby chodziło o nią samą, wybrałaby tańszy hotel. Chociaż nie. Odkąd wysiadła z taksówki, była pod urokiem tego miejsca.
- Oasis to odpowiednik apartamentu prezydenckiego. Nie zawsze jest dostępny.
- Spodziewacie się prezydenta? – spytała Nina. – W CNN mówili, że jest w Johannesburgu.
Grace zmrużyła oczy.
- Nie prezydenta, innego ważnego gościa. Jego wizytę zapowiedziano w ostatniej chwili. Skoro podróżuje pani sama, chyba nie zrobi pani różnicy, który apartament…
- Owszem, zrobi.
Kobieta uśmiechnęła się chłodno. Miała pięćdziesiąt kilka lat i była świadoma swojej urody. Nic dziwnego, w żółtej sukience z paskiem i szpilkach wyglądała zjawiskowo. W porównaniu z nią Nina w T-shircie, dżinsach i balerinkach czuła się… zwyczajnie. W samolocie wklepała w twarz serum; teraz jej twarz lśniła od kremu i potu, a zaplecione w warkocz włosy opadały smętnie na plecy. Psiakość, do luksusowego hotelu powinna przyjechać wystrojona, pewna siebie.
Grace spojrzała na zegarek.
- Zapewniam panią, że jej pobyt i satysfakcja są dla nas ważne.
- Ale nie tak ważne jak satysfakcja osoby, która zamieszka w Oasis! – warknęła Nina.
Wiedziała, że niewiele wskóra, ale nie zamierzała udawać, że nic się nie stało.
- Myślę, że spodoba się pani Garden Room.
Nina zacisnęła zęby. Milczała.
- Oczywiście zwrócimy różnicę w cenie.
Nina dalej milczała. Grace zmieniła taktykę.
- A gdybym zaproponowała darmowy masaż? Czy to by pani wynagrodziło…
- Nie!
- A dodatkowa noc na nasz koszt?
Hm, pobyt trwałby wtedy siedem dni. Ale czemu nie dłużej?
- Dwie noce.
Grace sprawdziła rezerwacje w komputerze. Po chwili odłożyła okulary na biurko.
- Zgoda, dwie noce.
Nina skinęła głową. Chciała spełnić marzenie swojej matki o noclegu w apartamencie, w którym spała Jackie O, ale trudno, wiedziała, że trzeba ustąpić.
Grace wcisnęła przycisk w telefonie i wezwała portiera. Gdy wychodziły z gabinetu, zobaczyły na dziecińcu zamieszanie: przyjechali nowi goście. Porzuciwszy Ninę, Grace ruszyła w ich stronę. Za nią podążyła hostessa z tacą, na której stały kieliszki z szampanem. Ciekawe, pomyślała Nina, gdzie był komitet powitalny, kiedy kilka minut temu ona wysiadła z taksówki. I wtem ją olśniło: to właśnie ci nowo przybyli mieli zająć jej apartament.
On był nieziemsko przystojny. Wysoki, opalony, w ciemnych okularach skrywających oczy i z profilem nie gorszym niż marmurowe rzeźby w holu. Włosy miał długie, falujące. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że jest piłkarzem, gwiazdą koszykówki albo bokserem wagi średniej. Mimo stroju – spranych dżinsów, pomiętego białego T-shirtu i czarnej marynarki – sprawiał wrażenie kogoś ważnego. Towarzysząca mu kobieta była wyraźnie młodsza, poniżej trzydziestki, jasnowłosa i ubrana podobnie do niej, tyle że zamiast balerinek miała na nogach czarne szpilki. Nina wyobraziła sobie, jak wchodzą do jej – tak, jej! – apartamentu, piją szampana na jej balkonie, a potem uprawiają seks na jej łóżku. Wrr.
Ukryta za filarem obserwowała, jak Grace Guzman, niemal pijana z przejęcia, skacze wokół gości. Powiedziała coś, na co mężczyzna zareagował śmiechem. Ninie przebiegł po plecach dreszcz.
I w tym momencie podszedł do niej portier.
- Panno Taylor, jestem Jim. Zaprowadzę panią do pokoju.
Ruszyła za nim. W uszach wciąż dźwięczał jej dochodzący z dołu śmiech. Nie mogąc się powstrzymać, obejrzała się. Ku jej zaskoczeniu, pan VIP stał u dołu schodów bez okularów i wpatrywał się w nią z uwagą. Przez chwilę nie odrywała wzroku od jego twarzy. Miała wrażenie, jakby w hotelu byli tylko oni dwoje. Zakręciło się jej w głowie. Chwyciła się poręczy, by nie upaść.
- Tędy, proszę pani – powiedział Jim. – Przepraszam za to zamieszanie – dodał. – Ale wie pani, jak to jest, kiedy zjawia się ktoś z Hollywood.
Tak, jako córka aktorki broadwayowskiej wielokrotnie była tego świadkiem. Przyjaciółki matki przeżywały zbiorowy orgazm, kiedy aktor filmowy miał wystąpić w ich teatrze. Hm, czyli facet jest aktorem, nie sportowcem.
- Nie powinienem tak mówić, ale to istny dom wariatów. Dobrze, że kończę zmianę. – Przystanąwszy, Jim spojrzał na klucz w ręku. – Oasis? Mogliśmy wjechać prywatną windą. Przepraszam.
- Odrobina ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Musimy wejść piętro wyżej.
Nina zerknęła na dziedziniec. Goście wciąż rozmawiali z Grace. Czyli ma czas. Na co? Ponownie utkwiła wzrok w mężczyźnie. Piłkarz czy koszykarz byłby bardziej… hm, kanciasty, a ten był po prostu piękny. Mimo sportowego ubrania odznaczał się elegancją, miał regularne rysy i zniewalający uśmiech.
- Panno Taylor…?
Obróciwszy się, ruszyła za nim. Ustawione wzdłuż ściany donice z lawendą prowadziły do rzeźbionych mahoniowych drzwi. Była u progu raju, lecz co dalej? Może tylko się rozejrzy. W końcu to miał być jej apartament.
Jim wbił kod, po czym wyjaśnił, że nowy zostanie jej przesłany mejlem. Następnie wsunął do zamka klucz uniwersalny. Poczuła, jak pot spływa jej po szyi. Ciekawa była, ile wynosi kara za bezprawne wtargnięcie na cudzy teren. Jej oczom ukazał się urządzony antykami salon z kryształowym żyrandolem i wielkimi oknami wychodzącymi na szeroki balkon.
- Oprowadzić panią? – spytał Jim, kładąc walizkę na stojaku w holu.
- Nie, dziękuję. Jestem zbyt zmęczona.
- Zatem powiem tylko, że sypialnia jest na prawo, a pokój gościnny na lewo. W obu znajduje się łazienka.
Otrzymawszy suty napiwek, Jim zniknął za drzwiami. Nie tracąc czasu, Nina pognała do sypialni… i stanęła jak wryta. A więc tak wygląda słynna sypialnia w apartamencie Oasis. Miejsce lśniło. Promienie słońca wpadały przez okno, a dębowe meble, pozłacane dekoracje i żółte jedwabne zasłony potęgowały wrażenie jasności.
Uwagę przykuwało olbrzymie łóżko przykryte błękitną narzutą. Nina usiadła na brzegu materaca, podskoczyła raz i drugi, sprawdzając jego miękkość, po czym opadła na wznak. Z fresku na suficie spoglądały na nią dwa anioły spoczywające na pierzastych chmurach.
Elegancko, bogato, aż do przesady. Cudownie! – zanotowała w pamięci, zamierzając przenieść wpis do dziennika. Jeszcze tylko jeden drobiazg: selfie.
Usiadła, wyjęła telefon, wygładziła włosy, wybrała odpowiedni filtr, przechyliła głowę, zrobiła dziubek… Nie, lepszy będzie normalny uśmiech.
- Wygodnie, Królewno? – spytał męski głos z brytyjskim akcentem.
Telefon wypadł jej z ręki. Zamknęła oczy, modląc się, by baraszkujące na chmurze niebiańskie istoty wyświadczyły jej przysługę i przywołały Anioła Śmierci.
Pierwsze, co zauważył, to stado ptaków przelatujące koło dzwonnicy w rogu dziedzińca. Julian Leroy Knight, bardziej znany jako JL Knight, uśmiechnął się. Był w Miami, ale jeśli chodzi o architekturę, równie dobrze mógł być w Meksyku, na Kubie, w Hiszpanii. Sand Castle stanowił kopię jednej z rezydencji znajdujących się w Miramar, eleganckiej dzielnicy Hawany, tyle że w tej kubańskiej mieściła się obecnie jakaś ambasada.
Zamieniwszy kilka słów z kierowniczką, zostawił ją ze swoją asystentką Kat, a sam ruszył na zwiedzanie. Pośrodku dziedzińca stała fontanna; jej szum nie był w stanie zagłuszyć hałasu z Ocean Drive. Ulica tętniła życiem w dzień i w nocy. Kto jak kto, ale on doskonale o tym wiedział. W wieku dziewiętnastu lat przyleciał z Anglii do Stanów. Przez tydzień mieszkał z przyjaciółką rodziny w Miami, potem przeniósł się do South Beach.
Przez pół roku pracował w Sand Castle jako parkingowy; w tym czasie ani razu nie przekroczył legendarnej czarnej bramy. A dziś… dziś witano go szampanem.
To był balsam na jego zbolałą duszę. Nie był tym samym człowiekiem co pięć lat temu, gdy jego filmy przynosiły krociowe zyski. Potem zagrał w mniej kasowych produkcjach, jego związek się rozpadł, a ostatni film spotkał się z krytyką za potraktowanie w nim kobiet. Juliana uznano za persona non grata wszędzie poza Miami.
Wspaniałe kręte schody prowadziły na górę. Podszedł do nich, podziwiając solidne dębowe poręcze. Pracował kiedyś jako cieśla i potrafił docenić dobrą stolarkę. Po schodach szła kobieta, wysoka, szczupła, o zwinnych ruchach, ubrana w T-shirt i obcisłe dżinsy. Włosy miała długie, czarne, zaplecione w warkocz. Nagle obejrzała się, przyłapując go na tym, jak się na nią gapi.
Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Kto wie, jak długo spoglądaliby na siebie, gdyby portier się nie odezwał. Kobieta obróciła się w stronę głosu, po czym skręciła, znikając z pola widzenia. Julian z trudem się powstrzymał, by nie rzucić się w pogoń. Uratowała go Kat, która wzięła go pod rękę i odciągnęła na bok.
- Chcę zobaczyć basen, zanim pójdziemy na górę.
Ruszyli na werandę. Spojrzawszy w dół, Julian oniemiał. Basen miał trzydzieści metrów szerokości i pokryty był tysiącami maleńkich złotych płytek. W każdym z czterech rogów stała na postumencie ozdobna waza. Pośrodku woda tryskała z fontanny, marszcząc taflę. Marzył o tym, by zanurkować; na razie jednak musiało mu wystarczyć zdjęcie. Z torby podróżnej wyciągnął nikona.
- O rany! – zawołała Kat. – Czy nie jest tu pięknie?
- Jest – odparł, podnosząc aparat do oczu.
Zobaczył w myślach kadr: kobieta w bikini unosi się na plecach, oczy ma zamknięte, rozpuszczone włosy tworzą coś na kształt aureoli. Akt pierwszy, scena pierwsza. Nacisnął migawkę i odłożył aparat.
- Nasza impreza nad basenem z okazji Dnia Niepodległości należy do najbardziej ekskluzywnych w mieście – oznajmiła Grace. – Zaczynamy jutro o czwartej, a kończymy wspaniałym pokazem fajerwerków.
- Fantastycznie. – Korzystając ze swoich umiejętności aktorskich, Julian udał zainteresowanego.
- Zaprowadzę państwa do prywatnej windy.
Stłoczyli się w trójkę w kabinie. Julian ciekaw był, czy spotka kobietę, którą widział na schodach. Chciałby.
Po chwili winda stanęła. Na końcu korytarza znajdowały się rzeźbione drzwi. Grace otworzyła je i zajęta rozmową z Kat nawet nie zauważyła bagażu w holu. Julian zmarszczył czoło. Walizka i torba Louis Vuittona zdecydowanie nie należały do niego.
- Stąd też jest świetny widok.
Kat skierowała się za Grace na balkon, Julian zaś ruszył do sypialni. Nacisnął klamkę. Tak, była tu: siedziała na łóżku, robiąc sobie selfie. Psiakość. Chciał ją ponownie spotkać, ale nie w takich okolicznościach.
- Wygodnie, Królewno? – spytał, wchodząc do pokoju.
Znieruchomiała, telefon wypadł jej z ręki. Wcale go to nie ucieszyło. Bardziej podobała mu się butna niż przestraszona. Kiedy poderwała się na nogi, w jej oczach dojrzał panikę. Najchętniej pozwoliłby jej się wymknąć i udał, że nic się nie stało. Nie pierwszy raz jakaś fanka próbowała wśliznąć się do jego pokoju.
- Jak ona się tu dostała? – zawołała Kat.
Chwilę później do sypialni wpadła kierowniczka.
- Panno Taylor!
Portier przyniósł z dołu bagaż Juliana i zaoferował, że wezwie ochronę. Julian stanął plecami do kobiety.
- Wszystko mogę wytłumaczyć – rzekła Nina, wyłaniając się zza jego pleców. – To nieporozumienie.
- Niech ktoś zawoła Jima! – krzyknęła Grace.
- Proszę Jima do tego nie mieszać. Zaszła pomyłka, chyba z pani winy. Podejrzewam, że na rezerwacji wciąż figuruje moje nazwisko.
- Pani Nino, zawarłyśmy układ.
- Jaki układ? – zainteresował się Julian.
- Że z tego apartamentu zostaję wyrzucona.
- To prawda? – Julian zwrócił się do Grace.
Kobieta zbladła. To mu wystarczyło za odpowiedź.
Do pokoju wpadła sekretarka z dwoma ochroniarzami i biednym Jimem. Potwierdziły się słowa Niny. Jimowi wydano w recepcji niewłaściwy klucz. Jakby tego było mało, w hotelu nie było wolnych pokoi.
- Zawsze w Święto Niepodległości mamy komplet – powiedziała sekretarka.
- Myślałam, że Garden Room jest wolny – zdziwiła się Grace.
- Niestety. Okazało się, że jeden z gości dostał nagłego bólu pleców i lekarz nie pozwolił mu się ruszać. Mamy związane ręce.
Grace przeszła na hiszpański, by dać upust frustracji. Julian zerknął na Kat, która przygryzała wargę, jak zwykle gdy się denerwowała. Zamieszanie z powodu głupiego apartamentu wydawało się Julianowi czymś idiotycznym. Ludzie traktowali go jak kuzyna królowej angielskiej, a przecież był zwykłym śmiertelnikiem, który mieszkał w wielu nędznych hotelikach i motelach. Przez miesiąc po przyjeździe do Los Angeles spał w samochodzie.
- Dobrze, kończymy tę dyskusję – rzekł. – Pani Taylor i ja coś wymyślimy. Proszę wyjść i zostawić nas samych.
- Julian, to nie twoja sprawa – zaoponowała Kat.
- Istotnie, panie Knight – poparła ją Grace.
- Proszę wyjść – powtórzył.
Gdy opuścili pokój, obrócił się do Niny, która patrzyła na niego jakoś dziwnie. Aż się przestraszył, czy coś jej nie dolega.
- Dobrze się pani czuje?
Wyciągnąwszy rękę, wskazała na niego palcem.
- Pan JL Knight?
Julian potarł szyję, próbując rozmasować mięśnie.
- I jest pan Anglikiem?
- Oraz Jamajczykiem. To źle?
- Nie wiem! Malcolm Brown pochodził z Bronksu.
Przez dwa sezony grał w „Riverside Rescue” rolę Malcolma Browna, ratownika medycznego. Mało kto pamiętał jego wczesne dokonania filmowe.
- Od tamtej pory wystąpiłem w wielu innych filmach.
- Podczas świąt Bożego Narodzenia obejrzałam wszystkie odcinki „Riverside”. Malcolm to mój ulubieniec.
- Miło mi. I przepraszam za to zamieszanie. Moja asystentka dokonuje rezerwacji. Dzwoni, mówi, dla kogo potrzebuje pokój…
- I zawsze coś znajduje?
- No tak.
- A ja wszystko sama załatwiam. Proszę spróbować.
- Może pani tu zostać. Poszukam czegoś innego.
- O nie! Jeśli pan się wyniesie, Grace Guzman mi wrzuci trutkę do jedzenia. Pan jest zbyt ważnym gościem.
- Więc zostańmy tu oboje, dopóki nie zwolni się Garden Room...