Zdrajczyni Jane Boleyn
Philippa Gregory po dziesięciu latach wraca do swojego najpopularniejszego cyklu o Tudorach. Bestsellerowa autorka powieści historycznych wydobywa z cienia Jane Boleyn i zadaje pytania, kim naprawdę była i jaki miała wpływ na losy królestwa. To unikalny styl powieści - połączenie często sensacyjnych wątków historycznych z fabułą - sprawia, że czytelnik powieści Gregory dosłownie zanurza się w wykreowany przez autorkę świat. Świat, który mimo, że przeminął to wciąż wywiera ogromne emocje. Uczta zarówno dla miłośników historii monarchii jak i fanów dobrych thrillerów! Całość zamknięta w niezwykle nowocześnie zaprojektowanej okładce – postać na niej przyciąga wzrok i fascynuje już od pierwszego kontaktu.
UWAGA: Książka wydana w powiększonym formacie i z większą czcionką w środku – to większy komfort czytania!
Siostra. Szpieg. Zdrajczyni.
Jej prawda zmieni historię.
Jane Boleyn, bratowa królowej, jest w samym środku dworu Tudorów. Tu nic nie jest potężniejsze od tajemnicy, a władza spoczywa na ostrzu królewskiego miecza.
By przetrwać, Jane nosi wiele masek – kochającej żony, oddanej siostry i posłusznego szpiega.
Inaczej zginie. Jedyną bronią, jaką posiada, jest informacja.
Mówią, że to podszepty Jane Boleyn przypieczętowały losy dwóch królowych.
Nazywali ją kłamczynią i zdrajczynią.
Ale prawda jest o wiele bardziej skomplikowana…
Fragment książki:
PAŁAC GREENWICH
Lato 1534
W zwierciadle z kutego srebra wyglądamy jak dwa bezgłowe duchy – czarne kaptury unoszą się nad plamami mroku w miejscach, gdzie powinny się znajdować nasze twarze. Odrzucam kaptur i odsuwam nieprzejrzystą woalkę, odsłaniając maskę złotego sokoła, którą mam na twarzy. Ostry dziób pokrywa złota emalia, pióra nad oczami są z mosiądzu, a na głowie i szyi ze złotogłowiu. Unoszą się i opadają niczym u prawdziwego ptaka, nakrapiane niby pióra sokoła wędrownego, jakby Midas zaklął wolnego ptaka w zastygłe złoto. Odsuwam maskę, odsłaniając jasną skórę, ciemnoblond włosy i tajemniczy uśmiech.
– Pozbądź się jeszcze tego wyrazu twarzy – mówi Anna. Odrzuca swój kaptur i podnosi głowę, żebym mogła odsunąć jej woalkę i uwolnić ją od maski.
– Jakiego wyrazu twarzy?
– Tego pełnego fałszu, dwulicowości. O czym teraz myślisz?
Usta damy dworu zawsze są pełne niewypowiedzianych słów.
– Pomyślałam, że trudno będzie w tym tańczyć – kłamię. – Trudno będzie cokolwiek zobaczyć.
– Nie mamy widzieć, mamy być widziane.
Wstaje i rozkłada ramiona, żebym mogła rozsznurować gorset, rękawy i spódnicę jej sukni. Przez koszulę z cienkiego lnu drapie się po zaokrąglonym brzuchu. Jest w piątym miesiącu drugiej ciąży, która męczy ją bardziej niż pierwsza. Twierdzi, że to zapowiedź syna. Córkę, księżniczkę Elżbietę, łatwiej jej było nosić. Każdego popołudnia przed kolacją odpoczywa w łożu, podczas gdy król kąpie się i przebiera po popołudniowych rozrywkach na świeżym powietrzu.
– Jak się nazywa ta maskarada? – pyta, wspinając się na wielkie pozłacane łoże.
– Sokolnicy. Tańczymy przebrane za ptaki, a potem…
– Niech zgadnę – przerywa mi. – Pojawiają się król i jego przyjaciele przebrani za sokolników, łapią nas i tańczymy z nimi? A potem wszyscy zdejmujemy maski i odkrywam, że tańczę z królem! Jestem zdumiona! Nie miałam pojęcia! Myślałam, że to jakiś przystojny nieznajomy!
Wybucham trylem nieszczerego śmiechu i komentuję:
– Jesteś taka zabawna!
Zdejmuję jej haftowane buty i ściągam cienkie jedwabne pończochy. To zaszczytne zadanie damy dworu królowej, a także obowiązek ukochanej szwagierki. Jedno i drugie stanowi dla mnie powód do dumy.
Przymyka oczy.
– Chyba nawet on nie wierzy, że nie rozpoznam własnego męża?
Naturalnie król nie sądzi, że uwierzymy, iż do reprezentacyjnej komnaty królowej wdarła się grupa nieznanych książąt sabaudzkich lub rosyjskich wielmożów w grubych futrach. To dworska zabawa, w której wszyscy świadomie bierzemy udział. Nagrodą w grze jest to, że król może błyszczeć. Pośród całego tego udawania jedna rzecz jest prawdziwa: drugi syn, drugorzędny i drugoplanowy, został przemieniony w złoto i stał się dziedzicem tronu. Wciąż na nowo odgrywamy ten cud, jak gdyby to, że Artur, prawowity książę, zmarł i następcą tronu, a potem królem został Henryk, było niezmiernie szczęśliwym obrotem losu. Dwadzieścia lat temu ktoś nazwał go „najprzystojniejszym księciem w całym chrześcijańskim świecie” i od tamtej pory musimy się tego trzymać.
Kiedy po raz pierwszy przybyłam na dwór, byłam samotną, poważną dwunastoletnią dziewczynką, a on dwudziestosześcioletnim, olśniewającym młodym mężem pięknej królowej. Zakochałam się w nim, w niej, w przepychu i urodzie młodej królewskiej pary. Potem zakochałam się w całej rodzinie Boleynów: w Annie, w jej ambitnym bracie George’u, uroczej siostrze Marii, w jej rodzicach i szlachetnym rodzie Howardów. Wszyscy byli dworzanami i służyli na najpiękniejszym i najpotężniejszym dworze świata. Ja również tego pragnęłam. Teraz sama należę do Boleynów. Połowę życia spędziłam jako żona George’a i u jego boku, mając niemal trzydzieści lat, doszłam do tytułu lady Rochford. Królowa, którą kochałam i której służyłam, już dawno odeszła, a przystojny król przeżywa swoje najlepsze lata. Widziałam, jak rosła w nim potrzeba pochwał, jak przemieniała się z młodzieńczej radości w próżność dojrzałego mężczyzny, i tak jak wszyscy, nauczyłam się potęgować komplementy stosownie do jego potrzeb.
– Zakładanie i zdejmowanie masek to dla niego zabawa – mówię uspokajająco. – Chce tylko, abyś pokazała światu, że wybierasz jego, nawet jeśli jest przebrany i nie wiesz, że to on. Zakochujesz się w nim na nowo.
– Cóż, tak przecież jest – odpowiada i na jej twarzy nagle pojawia się szeroki, nieszczery uśmiech. – Jestem „Anna »Najszczęśliwsza«”.
Delikatnie okrywam ją pledem z jagnięcej wełny. Dzięki niej jestem pierwszą damą na dworze, a także zostanę ciotką kolejnego króla Anglii i pójdę na czele procesji, która poniesie go do chrztu. To będzie parada zwycięstwa dla nas, pięknych i mądrych kobiet – pokonamy starych lordów i zdobędziemy króla.
– Kiedy ogłosisz, że nosisz dziecko? Przy Elżbiecie ogłosiłaś to wcześniej.
Wzrusza ramionami.
– Kiedy zechcę.
Tylko nieliczni wybrańcy wiedzą, że tej jesieni urodzi dziecko. Ma rację, opóźniając tę wiadomość, bo to będzie jak uderzenie dzwonu rozpoczynające kolejny wyścig chętnych młodych kobiet do królewskiego łoża. Gdy rozniesie się wieść, że królowa jest brzemienna, wszystkie rozpustnice na dworze będą próbowały skupić na sobie uwagę króla.
– Musisz coś dla mnie zrobić, Jane – mówi, gdy wcieram w jej spuchnięte stopy i kostki olejek z lawendą i jałowcem. – Musisz porozmawiać z tą Agnes. Nie okazuje mi uszanowania.
Agnes to młoda dwórka, jasnowłosa, uśmiechnięta i pogodna. Ciemnowłosa Anna nie lubi uśmiechniętych blondynek, one jednak wciąż przybywają na dwór w swoich najlepszych sukniach.
– Co takiego zrobiła?
– Za płytko dyga; podryguje tylko odrobinę, jakby kłaniała się jakiejś wicehrabinie.
Ja noszę taki tytuł. Urodziłam się jako Jane Parker, przez małżeństwo zdobyłam nazwisko Boleyn, a teraz jestem lady Rochford. Z uśmiechem ściskam jej palce u nóg.
– Wicehrabina to nie byle kto – mówię.
– Tytuł wicehrabiego na razie wystarczy mojemu bratu – zgadza się. – Ale kiedy urodzę następcę tronu, sprawię, że George’owi zostanie nadany tytuł książęcy!
Oto oszałamiające ambicje Boleynów. Mój ojciec chciał, bym została damą dworu średniej rangi, wprawną w tej nowej profesji dworzanina przeznaczonej dla wykształconych kobiet i dla marzących o dworskiej karierze mężczyzn. Kiedy mnie przysłał na dwór, mówiłam po francusku i angielsku oraz czytałam po łacinie. Poradził mi, abym nauczyła się niemieckiego, bo w tym języku piszą protestanccy myśliciele, i bym ukryła znajomość hiszpańskiego przed hiszpańską królową, która szeptem wyjawia tajemnice swoim dyplomatom i faworytom. Podsłuchiwałam, kiedy spowiadała się księdzu, czytałam jej sekretne listy do ojca i wszystko, czego się dowiedziałam, wiernie przekazywałam mojemu patronowi, niczego nie wyolbrzymiając.
Ale Anny nie interesowały dyskretne zadania na dworze. Parła wprost do źródła władzy, uwiodła i poślubiła króla. Ma w sobie całą odwagę szlachetnego rodu Howardów i pełnię ambicji wznoszącej się rodziny Boleynów. Skoro chce, aby George dostał tytuł książęcy, to dopnie swego, a ja zostanę księżną. Anna i my, Howardowie oraz Boleynowie, rośniemy w siłę, więc nie możemy pozwolić, by rozpraszała nas jakaś Agnes.
– Przed królową dygała, jak należy. Przykucała do samej ziemi, jakby Katarzyna Aragońska była Najświętszą Panienką.
Wszystkie tak dygałyśmy. Ale to było dwa lata temu, a dworzanie mają pamięć krótką jak jętki.
– Teraz to księżna wdowa – przypominam jej.
– Agnes rozmawiała z ambasadorem Hiszpanii – nerwowo stwierdza Anna. – Co taka głupia dziewczyna jak ona ma do powiedzenia takiemu głupcowi jak on?
Zapisuję sobie w pamięci, żeby poinformować mojego patrona, że Agnes została wciągnięta do siatki szpiegów hiszpańskiego ambasadora.
– On rozmawia ze wszystkimi – mówię uspokajająco. – Co więcej może zrobić?
– Nie obchodzi mnie to! Może wracać do domu, do Hiszpanii. Może się zamknąć w zamku Kimbolton razem z królową.
– Z księżną wdową – poprawiam znowu.
– Ale z kim jeszcze rozmawia Agnes? Z papistowskimi lordami? Z Courtenayami? Z przyjaciółmi starej królowej i księżniczki Marii?
– Lady Marii – przypominam jej. Królową Katarzynę należy teraz nazywać księżną wdową, a jej córka otrzymała nowy tytuł: lady Maria. Jednak ci, którzy im służyli i je kochali, nie będą ich tak nazywać. – Nikt z nich nie jest dla ciebie istotny. Zwyciężyłaś. To tylko starzy ludzie, przyjaciele króla z dzieciństwa! Trzęsący się i zapatrzeni w dawne czasy papiści! Nie widzą nas, nie widzą nowego dworu, nowej religii, nowego świata. Czas działa na naszą korzyść. Umrą ze starości lub się poddadzą. Jeśli urodzisz chłopca, to będzie dowód, że twoje małżeństwo jest zgodne z wolą Bożą, a stara królowa, ambasador Hiszpanii, córka starej królowej i wszyscy, którzy pozostają im wierni, przestaną się liczyć.
– Gdzie jest George? – pyta. – Spóźnia się.
Ja nigdy się nie skarżę, kiedy George się spóźnia, ale jestem jego żoną od dziesięciu lat, a ona jest jego królową.
– Idź i znajdź go, Jane.
Pukanie do drzwi łączących sypialnię królowej z prywatną galerią króla wybawia mnie od odgrywania roli żony w potrzebie, która poluje na swojego męża. George wsuwa się do komnaty. W nowych pończochach i kaftanie z brązowego aksamitu jest oszałamiająco przystojny. W ręku trzyma maskę i kapelusz ozdobiony długim piórem czapli. Jest podobny do siostry, ciemnooki i ciemnowłosy jak ona, zupełnie jakby byli bliźniętami o takich samych mocnych, inteligentnych rysach twarzy i ciemnych oczach błyszczących obietnicą, jak gdyby wyrzeźbionych z wypolerowanego do gładkości drewna.
– Oto wiejski sokolnik! – woła, podchodzi do łoża i ujmuje dłoń Anny, by ją ucałować. Spogląda na nią uważnie. – Jesteś blada. – Odwraca się do mnie. – Chyba nie pozwoliłaś jej się przemęczyć?
– Przymierzyła tylko kostium i przećwiczyła taniec. Od tamtej pory odpoczywa.
Podchodzę do niego po powitalny pocałunek, ale odwraca się ode mnie, siada obok niej i wyjmuje szpilki z jej włosów. Podaję mu srebrną szczotkę, a on odgarnia długie ciemne pasma z jej czoła i zaczyna splatać w warkocz.
– Martwię się – skarży się Anna.
– Nie martw się – odpowiada George natychmiast. – Powinnaś myśleć o rzeczach świętych i radosnych, aby dziecko dobrze rosło. Musisz być „Anną »Najszczęśliwszą«”.
– Agnes Trent – wyjaśniam, a George krótko kiwa głową w podziękowaniu.
– Musi okazywać szacunek – mówi Anna.
George spina warkocze na jej karku dwiema szpilkami z kości słoniowej, ale spina je luźno, by król mógł rozpuścić jej pachnące włosy i ukryć w nich twarz, gdy zostaną sami.
Anna nakazuje mi gestem nałożyć sobie świeże pończochy. Krzywi się, czując ucisk czerwonych jedwabnych butów.
– Powiedziałam Jane, żeby z nią porozmawiała.
– To nowa faworyta – ostrzega mnie George. – Bądź taktowna.
– Ale – upiera się Anna – wymagam całkowitej lojalności i nie zgodzę się na nic innego. Nie po to wysłałam królową…
– Księżną wdowę – odzywamy się jednocześnie z George’em.
– Księżną wdowę do zamku Kimbolton, kardynała Wolseya do piekła, a biskupa Fishera i Thomasa More’a do Tower, żeby nadal spotykać wrogów pod swoim dachem. Starcy wciąż jątrzą przeciwko mnie w radzie, a ich stare żony plotkują za moimi plecami. Wszyscy starzy ludzie chcą, żeby znów było tak jak kiedyś. Chcą, żeby wróciła stara królowa.
– No cóż, nie możesz wysłać ich wszystkich do Tower! – żartuję, ale nikt się nie śmieje, więc natychmiast poważnieję. – Oczywiście porozmawiam z nią.
Anna podnosi się i wstaje w ciasnych butach.
– Przyprowadź ją teraz, może mnie ubrać.
George całuje ją w ramię i przesyła mi ukłon.
– Dziękuję! – mówi samym ruchem ust, kiedy już zasłaniają go drzwi. Wie, że wiernie kocham ich obydwoje.
Sprawdzam, czy drzwi, przez które wyszedł, są bezpiecznie zamknięte, i dopiero wtedy podchodzę do drugich, znajdujących się naprzeciwko, które prowadzą do prywatnej komnaty królowej.
– Jej Wysokość jest gotowa, by się ubrać – mówię i trzy oczekujące damy posłusznie wstają. Gdy Agnes beztrosko przemyka obok mnie, dotykam jej ramienia. – Czy jest jakiś powód, dla którego nie dygasz przed królową jak należy? – pytam uprzejmie. – Z pewnością zaszła tu jakaś pomyłka…
– Wyłącznie z jej strony – odpowiada niegrzecznie. – Dygam przed nią wystarczająco nisko.
– Dygaj tak, jak należy to robić przed koronowaną królową. I na tym niech się sprawa zakończy.
– Skończy się tam, gdzie się zaczęła: na niej.
Mocniej zaciskam palce na jej ramieniu.
– Panno Agnes, kiedy ja byłam pokojówką na dworze, dbałam o swoje maniery. Dzięki temu wzniosłam się na pozycję pierwszej damy dworu.
– A ja dbam o swoje! Nie musisz mnie szczypać, lady Rochford. Twoja siostra ma do tego Tower pełną oprawców.
– Nie uszczypnęłam cię – kłamię.
– I dygam tak, jak należy – kłamie w odpowiedzi, wchodząc do sypialni królowej. Patrzę na nią przez otwarte drzwi i widzę, że nie dyga tak nisko, jak powinna.
Następnego dnia, po modlitwach w królewskiej kaplicy, król pozostaje na wspaniale haftowanej poduszce swojego klęcznika. Dłonie ma złożone, oczy przymknięte, naradza się bezpośrednio z Bogiem. Nikomu nie wolno się ruszyć, dopóki nie skończy. Przywołuje Annę, która stoi po drugiej stronie kaplicy. Idę za nią, niosąc nasze modlitewniki oraz jej różaniec z pereł i korali. Za królem stoi cicho jego sekretarz, Thomas Cromwell, a za Cromwellem młody Francis Weston i mój mąż George. Gdy do nich dołączamy, George do mnie mruga, a Francis kłania się lekko.
– Mój panie mężu. – Anna dyga przed królem, uśmiecha się do dworzan i pozdrawia Thomasa Cromwella lekkim skinieniem głowy, jak kupca, który przywiózł belę sukna.
– Cromwell ma pytanie dotyczące wizyty we Francji – mówi król. Wciąż klęczy, ręce ma złożone do modlitwy. Najwyraźniej Bóg również bierze udział w tym spotkaniu.
– Nie byłem pewny, czy Wasza Wysokość zechce odwiedzić Francję tego lata – zwraca się Cromwell do Anny, omijając oczywiste pytanie: „czy nosisz dziecko?”. – Czy Jego Wysokość pojedzie do Francji sam?
Musimy przekonać Francję do zawarcia antypapieskiego sojuszu, przyłączenia się do nas przeciwko papieżowi oraz siostrzeńcowi Katarzyny Aragońskiej, królowi Hiszpanii i cesarzowi. Anna jednak nie może podróżować, skoro jest w ciąży, a nie spuści króla z oka. Pytające brązowe oczy pana Cromwella spotykają się z moimi szarymi.
– Och, będę cię potrzebować przy sobie! – woła Anna do króla i zamyka jego dłonie w swoich, jakby przyjmowała od niego przysięgę na wierność, a Henryk zastyga w pozie błędnego rycerza klęczącego przed damą swego serca. – Nie możesz mnie zostawić, kiedy zbliża się mój czas!
Oczywiście rozwiązanie ma nadejść dopiero jesienią i podróż byłaby zupełnie bezpieczna, ale Anna wolałaby umrzeć, niż pojechać do Francji z figurą, która nie pozwalałaby jej tańczyć, a za nic nie puściłaby króla samego pomiędzy znane z urody damy francuskiego dworu. Tego lata zostaniemy w domu, podobnie jak król, który za chwilę podejmie taką właśnie decyzję.
– Co o tym sądzisz, Najjaśniejszy Panie? – pyta George, markując naradę.
– Powinienem pojechać. – Myśl o wyczekujących go kobietach napełnia króla taką radością, że zapomina o Bogu i wstaje. – Lady Rochford, czy sądzisz, że twoja pani zniosłaby rozłąkę ze mną? Na bardzo krótki czas?
Nie potrzebuję wymownego spojrzenia Anny. Znam ten scenariusz na wylot. To nie jest zwykła miłość, to Tristan i Izolda – wielki romans, w którym nic nie może ich rozdzielić.
– Nie radziłabym tego robić – mówię łagodnie. – Usychałaby z tęsknoty za tobą, sir. Ale czy można by odłożyć twoje spotkanie z królem Francji na czas po narodzinach? I dopiero wtedy pojechałbyś tam świętować? Obwieścić radosną nowinę?
Król rozpromienia się, wyobrażając sobie triumfalną wizytę we Francji w towarzystwie młodej żony, która dała mu syna, zamiast starej, która tego nie zrobiła.
Cromwell chwyta moją aluzję i się włącza:
– Możemy wysłać posłańca, żeby zawiadomił ich o opóźnieniu. Kogoś ważnego, żeby nie mogli tego uznać za brak szacunku.
Oczywistym kandydatem jest książę Norfolku, wuj George’a, głowa rodu Howardów. Niestety on i Anna prawie ze sobą nie rozmawiają od czasu, gdy wykonał genialny ruch i wydał swoją córkę za królewskiego bękarta, nieślubnego syna króla. A niemal wszyscy pozostali arystokraci potajemnie sprzyjają starej królowej.
– Tylko nie któregoś ze starych lordów! – woła Anna. – Żadnego z tych starców!
Król poklepuje ją po policzku.
– To starzy przyjaciele – oznajmia. – Wierni przyjaciele.
– No właśnie! Starzy przyjaciele, starcy! – Uśmiecha się do niego. – Trzymają się starych nawyków, nie są tacy jak ty!
– Wicehrabia Rochford? – proponuje nagle Cromwell, jakby mój mąż George nie stał tuż przed nim.
Król wybucha śmiechem.
– Doskonały pomysł! Ale czy ty się możesz bez niego obejść, lady Rochford? A może ty też nosisz dziecko i nigdzie go nie puścisz?
W sercu skrywam smutek przez to, że choć jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat, nie zanosi się na dziecko, ale śmieję się tak wesoło, jakbym nigdy nie płakała w ramionach George’a.
– Ach, sir, nie wszyscy możemy mieć pierwsze dziecko w pierwszym roku małżeństwa, a drugie w następnym! Nie wszyscy mamy tyle szczęścia co ty i królowa!
– Najszczęśliwsi – potwierdza George. Nigdy nie pozwalamy, by ktokolwiek zapomniał motto Anny.
Król bierze Annę za rękę i znów ją całuje.
– Zrobiła wszystko, co mi obiecała – mówi z czułością. – A ja zrobiłem więcej, niż ktokolwiek uważał za możliwe. Tworzę nową Anglię dla nowej rodziny królewskiej. Mój nowo narodzony syn będzie dowodem na to, że Bóg błogosławi mnie i moją żonę.
Anna rozpromienia się i rozpościera dłoń na lekkiej wypukłości brzucha, aby wydawała się większa.
– George pojedzie do Francji i powie im, że spotkanie musi zostać odłożone na czas po narodzinach mojego syna – oświadcza król. – Wybierzemy się do nich jesienią.
– Jestem zaszczycony twoim zaufaniem – mówi George, jakby wybierał się zabijać smoki. – Nie zawiodę cię.
Doskonale utrafił w heroiczny ton, a Henryk zamknął jego przedramię w rycerskim uścisku.
– Wiem, George. Jesteś moim bratem.
– Nie mielibyśmy zaufania do nikogo innego – z uśmiechem mówi Anna, po czym kładzie rękę na ramieniu króla i zaprasza go na przechadzkę po chłodnym ogrodzie tylko we dwoje, zanim pójdziemy na śniadanie. Wiem, że chce się uwolnić od swoich dam, które zawsze snują się za nimi i rozpraszają króla; on jednak wyobraża sobie młodego przystojnego władcę, który przechadza się po trawie usianej kwiatami, barwnymi jak świeżo utkany gobelin, w towarzystwie wspartej o jego ramię pięknej królowej.
Mistrz Cromwell kłania się i wychodzi. George i ja zostajemy sami z Francisem Westonem.
– Zobacz, jak się wznosimy! – oznajmia George. – Dziękuję, kochana. Jak zwykle pokierowałaś nas we właściwym kierunku, a teraz mogę powiedzieć królowi Francji, że będę miał królewskiego siostrzeńca!
– To tylko mój obowiązek – odpowiadam skromnie.
George promienieje.
– Wiesz, czasem się obawiałem, że już zawsze będę tylko posłańcem przenoszącym liściki miłosne między Anną a królem, dyplomatą w komnatach pokojówek, ambasadorem w izbach szwaczek, i nigdy nie dotrę do źródła władzy, tylko wiecznie będę dryfował na obrzeżach.
– Panie, żałuję, że nie mogę pojechać z tobą – mówi Francis, który lata dryfowania ma jeszcze przed sobą. – Ale podczas twojej nieobecności będę strzegł twojej damy, o ile zgodzi się na moje usługi. – Kładzie dłoń na sercu i nisko się przede mną kłania.
– Ależ tak, tak. – George macha tylko ręką, ponieważ gra w dworską miłość nie ma sensu bez publiczności. – Jane, wyślij wiadomość do stajni. Zanim wyruszymy, trzeba na nowo podkuć konie. Wezmę dwa zapasowe. Wszyscy wiedzą, jak szybko potrafię pokonać tę drogę. – Całuje moje wyciągnięte dłonie. – Prędko wrócę do domu, do ciebie.
Pilnuję się, żeby nie trzymać go kurczowo.
– Będę za tobą tęsknić – mówię.
– Wrócę najdalej za miesiąc – obiecuje.




