Zerwane zaręczyny (ebook)
Książę Benedict często odwiedza słynną salę balową w nadziei, że wreszcie pozna pannę, którą chciałby uczynić swoją księżną. Gdy zaczyna upadać na duchu, w drzwiach staje Abigail Prescott. Nieważne, że jej ojciec to hazardzista, a matka pochodzi z pospólstwa. Benedict jest pewien, że właśnie z Abigail pragnie spędzić resztę życia. Po szybkich oświadczynach zostaje wyznaczona data ślubu, ale zamiast zjawić się w kościele, Abigail zrywa zaręczyny bez podania przyczyn. Spotykają się ponownie po trzech miesiącach. Okoliczności sprawiają, że przez kilka dni są skazani na swoje towarzystwo. Książę nie dba o plotki i jawnie adoruje dawną narzeczoną, zupełnie jakby puścił w niepamięć upokorzenie. Jest szczery czy planuje zemstę?
Fragment książki
– Doprawdy, Ben, musieliśmy przyjść akurat tutaj? – po raz enty spytała lady Beverly. – Marne przekąski – zaczęła wyliczać na palcach – ciepła lemoniada, niemrawe tańce, nudne towarzystwo… Zapowiada się najdłuższy wieczór sezonu.
– Mogłaś zostać w domu, Lenore – odparł Benedict Moore, IV książę Danforth. – Albo skorzystać z innego zaproszenia. Wciąż mi powtarzasz, że nastała pora, żebym się ożenił. Gdy człowiek chce ustrzelić zająca, idzie na łąkę, gdy najdzie go ochota na ryby, rusza nad rzekę, prawda? A gdzie ma się udać kawaler, który poluje na żonę? Oczywiście do Almacka, bo w tym mieście to jedyne matrymonialne targowisko.
– Cóż, nie sposób zaprzeczyć… Ale coś mi wyjaśnij. Od dawna bez żadnego efektu namawiam cię na ożenek, aż nagle uznałeś, że warto mnie posłuchać. Dlaczego? I dlaczego właśnie teraz?
– Znając historię mego rodu, spekuluję, że mam już niewiele czasu. – Tylko Bóg jeden wie, jak długo zachowam pełnię władz umysłowych, dodał w duchu, myśląc o ojcu, który skończył przykuty do łóżka i bełkoczący bez sensu.
– Pleciesz, Danforth. Zostałeś ulepiony z całkiem innej gliny niż twój zmarły papa. Nie jesteś żarłokiem ani furiatem, więc to pewne, że nawet w późnej starości nie padniesz rażony apopleksją. – Zawahała się na moment. – Bo przecież wiesz, co ludzie o tobie mówią, prawda? Książę Danforth nie jest zdolny do zbyt gwałtownych emocji.
– Nie widzę związku, Lenore. Apopleksja może trafić każdego. A co do późnej starości, to przypominam, że ostatni z moich poprzedników w chwili śmierci liczył sobie zaledwie trzy lata więcej niż mam teraz, a tytuł noszę po nim przez połowę życia. Najwyższy czas, żebym spełnił swą powinność i zadbał o kolejnego dziedzica.
– W pełni się z tobą zgadzam, choć widzę poważny problem. Odstręcza mnie myśl, że mógłbyś poślubić którąś z obecnych tu dziewcząt. Są zbyt… – Z jawną dezaprobatą machnęła ręką, jakby opędzała się od much. – Zbyt młode! Chichoczą jak opętane! Te piski wprost świdrują mi mózg…
– Gdy cię poznałem, też chichotałaś jak najęta, i byłem pod urokiem tych twoich pisków.
– Z tą różnicą, że miałam wówczas dwanaście lat, a ty dziesięć, więc nietrudno było wprawić cię w zachwyt. Ale na długo przed debiutem wyzbyłam się irytujących nawyków.
– O tak, pamiętam, siałaś prawdziwy postrach! Nawet mój ledwie co nabyty tytuł nie zrobił na tobie wrażenia.
– Mój drogi, potrzebowałeś życiowej zaprawy, musiałeś nauczyć się, jak odpierać ataki tej całej hordy… pardon, tego całego wytwornego towarzystwa. – Uśmiechnęła się rzewnie, jakby wspominała stare dobre czasy. – Przecież nie mogłam cię rzucić wilkom na pożarcie!
Tak też było. Niczym troskliwa starsza siostra od ponad piętnastu lat dawała mu szkołę życia, a on zaczął przedwcześnie siwieć na skroniach. Jednak gdy rozejrzał się po salonie, musiał przyznać rację przyjaciółce. Te panny były zatrważająco młode. A może to on czuł się przy nich zatrważająco stary? Tak czy inaczej, nie zdołał wykrzesać z siebie ani krztyny entuzjazmu. W przeciwieństwie do Lenore sprzed lat, te rozszczebiotane dzierlatki nie miały własnego zadania na żaden temat i łatwo uległy wpływom. Można je było wedle własnej woli lepić jak gliniane figurki, co go mierziło. Od zawsze preferował ludzi o wyrazistej osobowości, a wbrew obiegowej opinii krążącej wśród dżentelmenów, do kategorii „ludzie” zaliczał także kobiety.
Rozmowy z pannami aspirującymi do roli lady Danforth pozbawiły go wszelkich złudzeń. Owszem, młode damy spoglądały na niego zachłannie, ale nie jego pragnęły, lecz tytułu, majątku, koneksji i zaszczytów. Widziały w nim wyłącznie wpływowego arystokratę, a nie człowieka, a już na pewno nie mężczyznę z krwi i kości, który ma swoje potrzeby duszy i ciała. I jak tu nie popaść w przygnębienie?
– Chociaż raz wmieszałeś się w tłum? – spytała Lenore, wpatrując się w stłoczonych gości. – I zagadnąłeś tego czy owego? A raczej tę czy ową? Nie znajdziesz żony, jeśli swoim zwyczajem będziesz tkwił na uboczu i milczał jak zaklęty. No, może znajdziesz, bo żadna kobieta nie odrzuci oświadczyn księcia, niemniej byłoby nieźle, gdybyś zdobył się na minimalny wysiłek i dowiódł, że choćby w stopniu elementarnym posiadłeś sztukę salonowej konwersacji.
Westchnął, jakby dźwigał na barkach bryłę świata.
– Nie martw się, będę tańczył do białego rana. Za każdym razem z kim innym. Zadbałem o to na samym wstępie, wpisując się do wielu karnecików.
– Ben, taniec to za mało, nie zastąpi prawdziwiej rozmowy. Ale w takim ścisku tylko na to można liczyć. Lepsze to niż nic…
Odwrócili się, bo przy wejściu coś zaczęło się dziać. Jakiś mężczyzna wykłócał się z kamerdynerem. Dowodził gromkim głosem, że do jedenastej, o której to porze zamykano drzwi dla gości, pozostały jeszcze dwie minuty, więc służący ma obowiązek go wpuścić. Obok spóźnionego jegomościa stała wysztafirowana matrona w przeładowanej ozdobami sukni, której fason drwił z dobrego smaku. Matrona w popłochu przetrząsała kieszenie i torebkę w poszukiwaniu bezcennych biletów wstępu, które znalazła kilka sekund przed wybiciem zegara, wręczyła lokajowi i przepuściła przodem dziewczę, które czekało cierpliwie za jej plecami.
Choć „dziewczę” nie było zbyt fortunnym określeniem. Dość powiedzieć, że na widok młodej nieznajomej Benowi aż zaparło dech w piersiach. A zaraz potem zrozumiał, że cały jego dotychczasowy świat przewrócił się z hukiem i stanął na głowie. Dzięki Bogu, pomyślał półprzytomnie, że moje modlitwy zostały wysłuchane… Uznał bowiem, że objawiła mu się najprawdziwsza bogini w cielesnej powłoce.
Naturalnie jako człek niegłupi, a także trzydziestodwulatek, który niedawno wkroczył w dojrzały wiek męski, wiedział doskonale, że przy wyborze żony nie należy się kierować wyłącznie wrażeniami wizualnymi. Ale co z tego, że wiedział, skoro jak każdy śmiertelnik czasami ulegał różnym słabościom? I patrząc z drugiej strony, czy to taki wielki grzech, gdy samotny dżentelmen zapragnie związać swoje losy z wysoką smukłą nimfą o wielkich czekoladowych oczach, alabastrowej cerze i kruczoczarnych włosach?
Hola, hola! – powściągnął się w duchu. Nadmierny zapał to pierwszy stopień do zguby. Bo czymże jest nawet idealna uroda, jeśli nie idzie w parze z odpowiednim charakterem?
Dyskretnie powiódł wzrokiem po sali. Wszystkie panny z nabożnym podziwem rozglądały się po Almacku, traktując to miejsce z niezdrową ekscytacją. Natomiast panna, która właśnie stanęła w progu, zachowywała się całkiem inaczej, czyli z pełnym godności umiarem. Nie była ani demonstracyjnie znudzona, ani nadmiernie podekscytowana, tylko zaciekawiona nowym miejscem, co jest oczywistą reakcją rozumnej istoty. Ale gdy już się rozejrzała, uniosła brwi, jakby pytała zdziwiona, czy to jest ten słynny Almack, o który ludzie robią tyle hałasu, przez co ulegają zbiorowemu złudzeniu i widzą to, co spodziewają się zobaczyć. Lecz ona widziała Almacka w jego nagiej i niezbyt imponującej prawdzie. Mówiąc wprost, była to fatalnie utrzymana sala balową, w której opary desperacji mieszały się z duszącą wonią perfum. Jednak ironiczny uśmieszek błyskawiczny zniknął z jej twarzy, zastąpiony przez standardową uprzejmość. Widomy znak, że młoda dama nie lubiła publicznie naigrywać się z bliźnich. Pochyliła się, żeby uspokoić bliską waporów matkę, która wciąż dygotała z powodu zagubionych i cudem odnalezionych zaproszeń, a potem ruszyła wraz z rodzicami ku patronce i zgodnie z obyczajem została jej przedstawiona.
– Widzę, że zauważyłeś już nowych gości – odkrywczo stwierdziła Lenore, szturchając go w ramię.
– Jednego z nich zauważyłem na pewno – przyznał otwarcie. – A raczej jedną.
– Zamknij buzię, bo wyglądasz jak wyrzucony na brzeg pstrąg, który zaraz wyzionie ducha.
Posłusznie zacisnął wargi, po czym spytał:
– Co to za ludzie? Znasz ich?
– To Prescottowie, coś o nich słyszałam. Major John Prescott, jego żona oraz córka Abigail. Major jest wnukiem zubożałego baroneta, a jego małżonka pochodzi z pospólstwa. Jej papa był typowym nuworyszem z ambicjami i górą tak nowych pieniędzy, że do tej pory nie obsechł na nich tusz. Był, bo nieboraczkowi niedawno się zmarło, a pani Prescott przejęła po nim schedę, co wyjaśnia późny debiut córki. To duży koszt, a oni, jak mniemam, z rosnącą niecierpliwością czekali na spadek.
Późny, ale nie za późny, pomyślał Benedict. Raczej w samą porę. Abigail Prescott zapewne już skończyła dwadzieścia lat i nie była nieopierzonym podlotkiem, lecz dojrzałą młodą kobietą. W dodatku piękną i opanowaną, słowem właśnie taką, jakiej szukał do roli księżnej Danforth. Niewykluczone, że już w chwili narodzin była ideałem…
– Czy panna Prescott ma jakichś wielbicieli? – zapytał sztucznie obojętnym tonem.
– Jeszcze nie – odparła lady Beverly. – Jej rodzina nie ma żadnych koneksji, a rodzice są… jak by to ująć… trudni.
Zignorował ostrzeżenie i skupił się na braku konkurencji. Nie ma chwili do stracenia, bo zaraz zbiegną się rywale!
Ale chwileczkę… Co za sprzeczność! Kolejny raz próbował ostudzić własny zapał, choć nie należał do ludzi impulsywnych, więc nie powinien się gorączkować. Ale się gorączkował, mimo iż wiedział, że w takich sprawach pośpiech nie jest wskazany, i najpierw powinien wszystko solidnie przemyśleć. Zwłaszcza że nie znał panny Prescott i nie miał o niej żadnych poufnych informacji. Natomiast wiedział, że sam nie ma łatwego charakteru. Ileż to razy słyszał, że ciężko z nim wytrzymać? Więc nie byłoby dziwne, gdyby się okazało, że są jak ogień i woda, czyli zupełnie do siebie nie pasują.
Gapił się na nią jak pozbawiony manier sztubak, i to tak intensywnie, że ściągnął ją wzrokiem, bo też spojrzała na niego z nieskrywaną ciekawością. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuł mrowienie w żołądku i miał wrażenie, że spada z wysokiego klifu w ciemną pustkę.
Odwrócił wzrok, żeby ochłonąć. Wiedział, że samym bezmyślnym wpatrywaniem się nic nie osiągnie. Trzeba działać! Wystarczy, że przejdzie kilka kroków i poprosi lady Jersey, żeby ich sobie przedstawiono. Niestety nim zdążył się ruszyć, rozległy się pierwsze takty muzyki, a jedna z jego umówionych partnerek pociągnęła go za rękaw, by o sobie przypomnieć.
Posłał jej dyżurny uśmiech, przeklinając w duchu swoją punktualność i skrupulatność. Po jakie licho przyjechał tak wcześnie? I po co na samym wstępie zadeklarował się do wszystkich tańców, wpisując się do kolejnych karnecików? Cóż, był w tym konkretny zamysł, bo zjawił się w Almacku właśnie po to, by przyjrzeć się wszystkim zgromadzonym tu pannom na wydaniu. Szkoda tylko, że ten genialny plan obrócił się przeciwko niemu, bo kiedy pojawiła się ta jedna jedyna, nie miał żadnej wolnej chwili na to, by zawrzeć z nią znajomość, tylko pląsał z kolejnymi dzierlatkami…
Hrabina Sefton zdążyła już przyprowadzić do niej cały szwadron aspirujących dżentelmenów, ma się rozumieć wyłącznie takich, których patronki Almacka w swej nieomylności uznały za odpowiednich. Nie było wśród nich nikogo powyżej barona, widomy znak, że panna Prescott tylko na taką rangę została przez nie wyceniona na londyńskim rynku matrymonialnym. Hrabina, markiza, księżna, to wszystko ma być dla niej niedostępne, pomyślał Ben… i tym lepiej dla mnie! Jako książę bez trudu wyeliminuje pozostałych pretendentów do jej ręki. Kiedy już zacznie się o nią starać…
Albo i nie, bo nie powinien zakładać niczego z góry. Kiedy Abigail po wejściu na salę spojrzała na niego, nie zauważył w jej wzroku ani śladu zachłanności, z jaką większość panien lustrowała tego typu zgromadzenia. Kobiety uczono od maleńkości, że ich życiowym celem jest złowienie męża z jak najbardziej prestiżowym tytułem, ale panna Prescott wyglądała na taką, która nie dba o zaszczyty. Na samym wstępie zerknęła na niego przelotnie, a potem nie poświęciła mu już ani chwili uwagi. Natomiast dziewczęta, z którymi tańczył, zabiegały o jego atencję z wytrwałością godną najwyższego podziwu, a kiedy milkła muzyka, desperacko próbowały przedłużyć rozmowę, żeby spędził z nimi jeszcze z minutkę czy dwie. Za to Abigail Prescott do końca wieczoru traktowała go jak powietrze… co wydało mu się o wiele bardziej intrygujące niż flirty czy jawna kokieteria. Książę Danforth nie przywykł do tego, by go ignorowano, a tu proszę!
Z tym że o ile on był oblegany przez młode damy, to można powiedzieć, że panna Prescott, mimo starań patronek, poniosła spektakularną klęskę. Towarzystwo uznało ją za niegodną uwagi i faktycznie nie dopuściło do swego grona. Spośród przedstawionych jej kawalerów tylko dwóch wpisało się do jej karneciku i tyle tyko razy zatańczyła na tym balu. Za pierwszym razem partnerował jej lord Blasenby, znany gbur i prymityw. Benedict obserwował kątem oka, jak panna Prescott znosi cierpliwie jego czczą gadaninę, choć musiała się wynudzić za wsze czasy. Dopiero kiedy skończyli, niemal niezauważalnie odetchnęła z ulgą.
Godzinę później zaprosił ją na parkiet Andrew Killian, bodaj najgorszy tancerz w całym Londynie, a zarazem etatowy partner „ostatniej szansy” wszelkiej maści starych panien oraz dziewcząt, które podpierały ściany z powodu mało powabnej urody lub braku posagu. Po kadrylu z Killianem panna Prescott usiadała obok matki i tam już pozostała do końca balu, natomiast jej ojciec zaczął nerwowo maszerować w tę i we w tę, jakby miał owsiki.
Reszta zgromadzonych szybko przestała zwracać uwagę na nic nieznaczących Prescottów, za to Ben nie spuścił z nich oka ani na moment. Abigail wypiła dwie szklanki lemoniady, ale nie dokończyła ciasta. Było jak zwykle suche i pozbawione smaku, więc doskonale ją rozumiał.
W pewnej chwili podszedł do niej kolejny dżentelmen, ale się rozmyślił i odmaszerował w przeciwnym kierunku. Danforth był pewien, że zraziło go odpychające zachowanie pana Prescotta, który głośno obwiniał żonę i córkę za towarzyskie niepowodzenie, a po jakimś czasie, gdy klęska stała się już całkiem widoczna, zaczął fukać i powarkiwać na wszystkich wokół, jakby to oni byli winni tej klęski. Pani Prescott zaczęła drżeć przed mężem furiatem i była bliska omdlenia, jednak Abigail o dziwo pozostała niewzruszona. Po jej twarzy błąkał się dyskretny uśmieszek i wymachiwała wachlarzem w takt muzyki.
Benedict zerknął na pannę, z którą właśnie tańczył, bo tak wypadało, ale w głębi duszy kipiał z gniewu. Skoro Prescott nie potrafi się opanować w miejscu publicznym, to strach pomyśleć, co wyrabia w domu. Jego córka przez lata praktyki nauczyła się kontrolować emocje. Ben to rozpoznał, bo sam też musiał nabyć tę umiejętność, i szczerze żałował, że również i ją spotkało coś takiego. Chronicznie nie cierpiał ordynarnych despotów, a już szczególnie tych, którzy znęcali się nad własną rodziną.
Zmieniając pozycje w tańcu, kilka razy znalazł się w pobliżu Prescottów i usłyszał spore fragmenty ich rozmowy, choć werbalne ataki Johna Prescotta trudno byłoby nazwać cywilizowaną rozmową.
– Gdybyś nie guzdrała się godzinami przed lustrem – wyrzucał żonie – na pewno byśmy się nie spóźnili. Nie pojmuję, jak mogłaś zapodziać bilety…
Książę zatoczył koło w almandzie, starym dworskim tańcu, i znów przemknął wraz z partnerką obok Prescottów.
– Musiałem świecić za ciebie oczami jeszcze przed wejściem. Niewiele brakowało, a w ogóle by nas nie wpuścili!
Kolejny obrót i do uszu Bena znów dobiegły wściekłe porykiwania majora:
– Te wasze fatałaszki kosztowały mnie fortunę…
Benedict zacisnął zęby i wykonał idealną promenadę. Niesłychane, zżymał się w duchu, co szczyt grubiaństwa! Tylko ostatni prostak uskarża się na głos na wydatki związane z damską toaletą, szczególnie jeśli fortuna, którą dysponuje, przypadła mu w udziale za sprawą żony. Każdy wie, że sezon na salonach wiąże się z ogromnymi kosztami, ale chodzi o znalezienie dobrej partii, więc gra jest warta świeczki.
– I na co się to wszystko zdało? Na nic…
Tego już było za wiele. Miarka się przebrała, a Danforth był bliski wybuchu. Postawie córki nieokrzesańca nie można było niczego zarzucić. Panna Prescott, pojawiając się po raz pierwszy na salonach, wykazała się zdumiewającym opanowaniem i dyskretnym wdziękiem, niestety ojciec prostak domagał się od niej natychmiastowego sukcesu. Szast-prast i miała wytrzasnąć z rękawa zięcia z tytułem, bo wiadomo przecież, że szukanie męża nie trwa dłużej niż pięć minut… Niech go diabli! Nieszczęsny major w swej bezdennej głupocie nie był świadom, że sam sprokurował córce klęskę towarzyską, bo plebejskimi manierami odstręcza od niej potencjalnych zalotników.
Pani Prescott z najwyższym trudem powstrzymała się od płaczu. Jeśli zaleje się łzami w sali pełnej ludzi, jutro całe miasto weźmie i ją, i całą rodzinę na języki. Książę z zasady nie przejmował się plotkami, ale tym razem zawrzała w nim krew. Nie znosił, gdy Bogu ducha winne kobiety cierpiały z powodu bezmyślności durnych tyranów. Zamierzał interweniować, ale tak, żeby nie sprowokować kolejnych plotek. Tylko jak to zrobić? – zastanawiał się, i nagle go olśniło.