Zimowa Księga Ludmiły
Uwierz, że to los przynosi najbardziej niespodziewane prezenty!
Emilia wiedzie spokojne, lecz samotne życie. Małe miasteczko z niewielką księgarnią, w której teraz pracuje, to wybór, jakiego dokonała kilka lat wcześniej, chcąc zacząć wszystko od nowa.
Zbliżają się kolejne święta Bożego Narodzenia. Trudny czas, jeśli nie ma się bliskich, ale dla Emilii to nic nowego. Gdy któregoś dnia w księgarni zjawia się Łucja, coś się jednak zmienia. Dziewczynka szuka pewnej książki – chce poznać tajemnice domu, w którym mieszka. Ulica Jaśminowa to stare wille, a każda z nich ma swoją historię. Kim była Ludmiła, która kiedyś mieszkała w domu Łucji? Co łączy losy jej rodziny z albumem, który zostawił Łucji ojciec? Do kogo powinny trafić stare fotografie?
Te święta niespodziewanie mogą zmienić życie Emilii. Jednak tylko do niej należy decyzja, czy jest gotowa i czy ma odwagę przyjąć niespodzianki i prezenty, jakie szykuje jej los.
#zimowaopowieść #święta #los #niespodzianka #tajemnica #historia #harpercollinspolska
Fragment tekstu
PROLOG
Ludmiła, 1945
Ludmiła brnie przed siebie. Buty zapadają się w głębokim śniegu. Są na nią o wiele za duże, ale swoich nie wcisnęłaby już na stopy. Dawno z nich wyrosła. Sama nie wie, ile to już trwa, ile już tak idzie. Straciła poczucie czasu. Wydaje jej się, że błąka się od zawsze. Dni, miesiące, a może już lata? Może idzie tak przez całe życie, zestarzała się, nie ma już trzynastu lat, ale dziewięćdziesiąt. Może dlatego tak ciężko jej się poruszać, coraz trudniej, a nogi ma jak z kamienia. Wokół tylko biel i ciemne nagie drzewa. Biel i czerń. Jakby świat stracił kolory, niczym w jakiejś ponurej baśni. Przez całą drogę opowiadała sobie bajki, żeby jakoś posuwać się dalej, nie stracić świadomości. Przywoływała wszystkie z pamięci, wywoływała wspomnienia tamtych zim sprzed kilku lat, kiedy siedzieli przy kominku i opowiadali sobie historie. Byli tam wszyscy. Mama i tata, Henio, Marianka i Józek, ciocia i wujek. A teraz nie ma nikogo. Gdzie byli teraz mama, tata i jej rodzeństwo? Czy żyli jeszcze? Czy jeszcze ich kiedyś zobaczy? A może już dawno zniknęli z tego świata? Może została już tylko ona. I to ciche zawiniątko, które dźwiga. Tak ciche, że boi się zajrzeć. Boi się sprawdzić… Myśli o książce schowanej pod kożuchem. Zna te historie na pamięć, przez ostatnich kilka lat chowała się w nich jak w innej rzeczywistości, były dla niej ucieczką. Kiedy czytała, czas i miejsce nie miały znaczenia. Ale teraz nawet one już jej nie uratują. Zapada się głęboko w śnieg, zimno przenika ją do szpiku kości, nawet ciepły kożuch niewiele pomaga. To straszne zimno… Chce tylko, żeby było jej choć trochę cieplej. Nie czuje swojego ciała, jest takie ciężkie i obce… Może to już tylko bryła lodu, która porusza się siłą rozpędu? Ludmiła zatrzymuje się i bierze kilka oddechów. Mróz przenika ją całą, zimno przepełnia ją w środku. Ludmiła nie ma już siły. Nie zrobi ani kroku więcej. To na nic. Koniec. Przystaje i szlocha rozpaczliwie. Łzy zamarzają na jej policzkach. Ma ochotę położyć się w śniegu, zakopać się, schować, ale wie, że wtedy będzie już naprawdę koniec. Już się nie podniesie. Dotyka tobołka przewieszonego przez ramię. Czuje jego ciężar. Jeszcze trochę – szepcze w śnieżną pustkę. Dam radę jeszcze trochę. Brnie jeszcze kawałek, ostatkiem sił. Krok za krokiem. Nagle w oddali widzi jakieś światło. Na początku myśli, że jej się tylko wydaje, że to fatamorgana, taka, którą widzą zagubieni na pustyni. Ona też jest na pustyni. Zimnej pustyni. Ale nie… Światełko nie znika, a kiedy Ludmiła powoli się przybliża, staje się wyraźniejsze. Pomiędzy drzewami rozbłyskują kolejne. Ludmiła widzi duży budynek. Musi tam dotrzeć. Da radę. Wstępują w nią nowe siły, nowa nadzieja. Powoli przybliża się do budynku. Staje przed kutą żelazną bramą. Ludmiła zgrabiałymi z zimna rękami popycha ją i idzie odśnieżoną dróżką, wydrążoną w śniegu jak tunel. Z mozołem wspina się po oblodzonych schodkach, przytrzymując się poręczy. Potem wali z całej siły w masywne drzwi. Czy ktokolwiek ją usłyszy? A może to jednak tylko opustoszały stary dom, może nikogo tutaj nie ma? Może przywidziały jej się te światła? Widziała je, bo tak bardzo chciała zobaczyć? Uderza w drzwi jeszcze kilka razy. Zerka na tobołek. Drżącymi zmarzniętymi rękami, z bijącym sercem, rozchyla kolejne warstwy koców. Odsłania bladą dziecięcą twarzyczkę. Oczy są zamknięte, twarz dziecka nieruchoma jak maska. Ludmiła ostrożnie dotyka maleńkiego policzka i bladych ust. Małe ciało chyba się porusza. Słyszy też ciche kwilenie. A może jej się tylko zdaje? Może to tylko jakieś echo, które zostało w jej w głowie? Tak jak tamten krzyk. Może już od dawna niesie w tobołku tylko martwą, zimną bryłkę lodu? Może sama też jest już zimna i martwa? Może jest już tylko duchem błądzącym bez końca po tym pustkowiu? Nagle słyszy, że ktoś otwiera masywne drzwi. Patrzy w napięciu w ich stronę. Widzi przed sobą jakąś postać. Nie potrafi jej rozpoznać. Miga jej przed oczami, kręci jej się w głowie. Ktoś ją o coś pyta, ale Ludmiła nie może wydobyć z siebie głosu, jakby i on zamarzł. Chwieje się, ledwie trzyma się na nogach. Jest taka zmęczona. Tak bardzo zmęczona… Znowu słyszy kwilenie. Ciche. Cichuteńkie.
– Dobry Boże… – dociera do niej jeszcze, ale ledwo już wychwytuje te słowa, słyszy je jakby z oddali, zza grubej ściany. – Potrzebna pomoc. Szybko! – woła ktoś.
Potem nogi odmawiają jej posłuszeństwa i upada. Ostatnie, co słyszy, to tupot czyichś stóp. Później wszystko znika.
ROZDZIAŁ 1
Emilia
Łucja pojawiła się pod koniec listopada, wkraczając w moje życie pewnego deszczowego, szarego dnia. Przyniosła ze sobą pewną zagadkę. I odrobinę magii. To był jeden z tych ponurych listopadowych dni, które tak ciężko przetrwać, a brak słońca bardzo daje się we znaki. Kiedy szłam do księgarni, zaczął padać deszcz, więc nasunęłam na głowę kaptur płaszcza. Powróciły myśli o przeszłości. Ostatnio te myśli pojawiały się częściej niż zazwyczaj. Częściej myślałam też o pani Ludmile. Choć upłynęło tyle lat, nadal za nią tęskniłam. Zresztą, gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj. Prawdopodobnie moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Zawsze fascynowało mnie, jak jedna osoba albo jedno na pozór nieistotne wydarzenie potrafi sprawić, że nasze życie skręci w zupełnie innym kierunku. I jak jednak wiele zależy od przypadku, mimo całego wpływu, jaki mamy na własny los. Albo tego, co być może błędnie nazywamy przypadkiem.
Mijałam znajome budynki, uliczki, sklepiki, szyldy. Czasami nie mogłam uwierzyć, że upłynęły już prawie trzy lata, odkąd tu zamieszkałam. Trzy lata temu podjęłam jedną z trudniejszych decyzji w życiu. Wciąż pamiętam tamten dzień. Pospieszne pakowanie się, strach, obawy, wahanie, ale i gdzieś w głębi duszy pewność, że dobrze robię. Po tych trzech latach upewniłam się, że miałam rację. Nie było wtedy lepszego wyjścia.
Stanęłam przed starymi drzwiami księgarni i przesunęłam ręką po zdobieniach. Drzwi zachowały się tutaj oryginalne – ponadstuletnie. Magda pokazywała mi je nawet na zdjęciu, które znalazła w jakimś artykule w przedwojennej gazecie i na kilku starych fotografiach. Kiedyś, przed wojną, też była tutaj księgarnia, później lokal pełnił różne funkcje, teraz powróciły książki. Zerknęłam na szyld wymalowany ozdobnymi litrami: Zagubione Strony. Księgarnia i antykwariat. Szczerze kochałam to miejsce. Pamiętam tamten pierwszy dzień, kiedy tutaj przyjechałam. Czułam się rozbita i zagubiona. Wiedziałam, że muszę znaleźć jakiś nocleg, coś zaplanować. Błądziłam nieznanymi jeszcze wtedy uliczkami miasteczka, zastanawiając się, co dalej. W walizce miałam trochę ubrań, najpotrzebniejsze rzeczy, pieniądze, tamtą starą książkę z baśniami, którą podarowała mi lata temu pani Ludmiła, jej listy i pocztówki. Nagle dostrzegłam ten szyld. Od razu poczułam ochotę, żeby wejść do środka. To miejsce mnie dosłownie wołało. Rzadko doświadczam czegoś takiego, ale wtedy tak właśnie było. Teraz wyjęłam klucze z torebki i odszukałam właściwy. Pchnęłam masywne stare drzwi, zupełnie jak za pierwszym razem. Przypomniałam sobie tamten dzień. Wtedy, tak jak teraz, poczułam intensywny zapach książek i starego drewna. Miałam wrażenie, że znalazłam się w bibliotece sprzed stu lat, jakbym po otwarciu drzwi nagle przeniosła się w czasie. Duże ciemne regały, zabytkowe stare meble i reszta wystroju nadawały miejscu niesamowity klimat. Niemal spodziewałam się, że zobaczę starszego jegomościa w surducie i kapeluszu albo elegancką kobietę w starodawnej sukni. Spojrzą ze zdziwieniem na moje dżinsy i kurtkę, na tego dziwnego gościa z przyszłości, zagubionego podróżnika w czasie. Albo zaraz po prostu się obudzę i okaże się, że tylko mi się to wszystko śni – przemknęło mi przez głowę i poczułam ucisk w żołądku. Może nawet śni mi się mój wyjazd. Może nadal tkwię w tamtym mieszkaniu, w tamtym życiu. Obudzę się, a potem zacznie się kolejny szary dzień, podobny do wielu innych. Chodziłam wśród regałów jak zaczarowana, chciałam zagubić się na chwilę wśród książek. Przypomniałam siebie tamte popołudnia, kiedy przesiadywałam w księgarni pani Ludmiły. Czułam się tam bezpiecznie i tak samo było tutaj. Te miejsca miały w sobie coś pokrewnego. I nie była to sama obecność książek, ale pewien specyficzny nastrój, klimat miejsca, które stworzone zostało z pasją i zaangażowaniem. Takiego, w które ktoś włożył serce. Czuło się tutaj to wszystko wyraźnie. Rozejrzałam się, ale nie było nikogo. Pomieszczenie zdawało się puste. Chodziłam wśród regałów i od czasu do czasu brałam z półki którąś z książek. Chciałam wybrać sobie coś do czytania. Kiedy się pakowałam, zabrałam ze sobą tylko kilka ulubionych i ważnych dla mnie, dla innych nie starczyło miejsca. Zresztą nie miałam ich w mieszkaniu zbyt wiele, większość została u rodziców. Karol, kiedy zobaczył, ile ich mam, stwierdził, że zajmą zbyt wiele przestrzeni. Po resztę miałam wrócić, kiedy przeprowadzimy się do większego mieszkania, co planowaliśmy w bliżej nieokreślonej przyszłości. Przez ten cały czas, kiedy byliśmy razem, wszystkie książki tkwiły w pudłach w piwnicy rodziców. Tamtego dnia w księgarni podeszłam do regału, na którym wypatrzyłam zbiory baśni. Przesunęłam palcem po grzbietach książek i sięgnęłam po stare wydanie Królowej Śniegu Andersena. Znałam wiele wydań, ale tego akurat nie kojarzyłam. Zaczęłam kartkować książkę, kiedy mój wzrok przyciągnął stojący obok niewielki stolik i ustawione przy nim dwa fotele z kwiatowym motywem na obiciach. Na stoliku stało kilka filiżanek i uroczy kolorowy imbryk z karteczką: „Herbata na wszelkie smutki. Spróbuj. :)”. Kącik wyglądał naprawdę przytulnie i zachęcająco, więc niewiele myśląc, usiadłam tam z książką. Popatrzyłam na imbryk i nalałam sobie trochę herbaty. Miała piękny, intensywnie zielony kolor i była jeszcze ciepła. Smakowała owocowo z kwiatowymi nutami – wydawało mi się, że wyczułam ananasa, wiśnię, jaśmin i różę. Popijałam herbatę i przeglądałam książkę, kiedy usłyszałam czyjś głos.
– Dzień dobry. Pani tu chyba po raz pierwszy? Może w czymś pomóc?
Uniosłam głowę i zobaczyłam ciemnowłosą kobietę. Wyglądała na sporo starszą ode mnie. Mogła mieć około czterdziestki. Uśmiechnęła się. Nie był to wyuczony uśmiech sprzedawcy. Wyczuwałam w nim szczerość, a w jej oczach widziałam zaciekawienie.
– Rzeczywiście, jestem tutaj po raz pierwszy. Chciałam trochę się rozejrzeć i wybrać sobie parę książek.
– Niech się pani w takim razie nie spieszy. Gdyby pani czegoś potrzebowała albo szukała konkretnego tytułu, chętnie pomogę.
Odeszła, a ja znów się rozejrzałam. Mój wzrok padł na stary sekretarzyk, który stał niedaleko fotela. Zauważyłam na nim kałamarz z atramentem, kilka wiecznych piór, papier listowy i koperty. Wszystko musiało pełnić funkcję dekoracji. Na sekretarzyku leżało też kilka książek w niewielkim stosiku. Moją uwagę przyciągnęła jedna z nich, która została położona i wyeksponowana na środku. Z zaskoczeniem i podekscytowaniem wpatrywałam się w znajomy tytuł. Podeszłam i pogładziłam wytłoczenia i zdobienia na skórzanej okładce. Potem przesunęłam palcami po tytule i odczytałam go w myślach – Księga zagubionych baśni. Przekartkowałam ją ostrożnie. Wydawała się identyczna jak egzemplarz, który miałam. Chociaż tutaj było o wiele więcej braków niż w moim.
– Nie jest kompletna, brakuje wielu stron – usłyszałam za sobą znajomy już głos. – Nigdzie nie natrafiłam na inny egzemplarz tej książki, więc nie mogę ich uzupełnić. To od tego wzięła się zresztą nazwa.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią pytająco.
– Zagubione strony. Nazwa księgarni – wyjaśniła. – Dawno temu przez przypadek trafiłam na tę książkę. Od razu przyciągnęła mój wzrok ze względu na tytuł i te piękne zdobienia. Widać tu starą introligatorską robotę z artystycznym zacięciem.
– To prawda. Jest piękna – zgodziłam się, gładząc okładkę.
Nie powiedziałam wtedy jeszcze, że mam identyczną książkę. Zrobiłam to dopiero jakiś czas później.
– Zresztą te baśnie też są niezwykłe. Bardzo lubię do nich wracać. Zawsze czytam je w grudniu. Mają przepiękny klimat. Szkoda, że brakuje stron… No, ale wtedy nie byłoby nazwy – uśmiechnęła się. – Magda – dodała, podając mi rękę.
– Emilia – przedstawiłam się i rozejrzałam jeszcze raz po wnętrzu. – Pięknie tutaj. Bardzo klimatycznie. Kiedy tylko zobaczyłam szyld i zajrzałam przez witrynę, musiałam wejść do środka.
– Dzięki. Cieszę się, że ci się tu podoba. To miejsce to było moje marzenie od lat. Czasami jeszcze wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się je zrealizować.
Zostałam wtedy jeszcze przez jakiś czas. W międzyczasie pojawiło się kilku klientów. Widać było, że większość z nich dobrze zna właścicielkę księgarni, bo ucinali sobie przyjacielskie pogawędki. Później pojawił się mężczyzna z około półtorarocznym dzieckiem. Dziewczynka podbiegła do właścicielki z radosnym okrzykiem: „Mama!”, a kobieta z uśmiechem wzięła ją na ręce. Przyglądałam się tej scenie z lekkim ukłuciem gdzieś w środku. Myślałam, że już pogodziłam się z tym, co stało się wcześniej, ale jednak czasami ciągle bolało. Potrafiło mnie dopaść w najmniej oczekiwanych momentach. Teraz jednak trochę lepiej potrafiłam już sobie z tym radzić. A może tylko lepiej udawać, że sobie radzę? W końcu zdecydowałam, że powinnam już iść, bo i tak za bardzo się zasiedziałam.
– Jesteś przejazdem? – Magda zerknęła na moją walizkę. – Gdzie się zatrzymujesz?
– Nie wiem. Jeszcze czegoś szukam.
Poleciła mi niewielki pensjonat, który znajdował się niedaleko.
– Przytulnie, miło, dobre jedzenie i do tego niedrogo – zachęcała.
– Dziękuję. Poszukam.
– Mam nadzieję, że wpadniesz tu jeszcze – powiedziała, kiedy położyłam książki na ladzie.
– Na pewno – odpowiedziałam z przekonaniem, choć wtedy nie byłam pewna, jak długo zostanę w miasteczku. Może tylko kilka dni, może tygodni. Musiałam przemyśleć, co dalej. Ale wiedziałam już, że zajrzę jeszcze do księgarni. Naprawdę spodobało mi się to miejsce. No i ta książka… Czy to przypadek?
Magda podała mi rachunek, a dziewczynka wyciągnęła w moją stronę rączkę z kolorową zakładką z logo i zdjęciem księgarni.
– I to! – zawołała.
– No tak, byłabym zapomniała, ale Hania mi tu bardzo pomaga i o wszystkim pamięta. – Magda uśmiechnęła się i pogładziła córeczkę po włosach.
Malutka wpatrywała się we mnie wielkimi jasnymi oczami. Była naprawdę urocza.
– Wspaniała pomocnica. Dziękuję – powiedziałam i wsunęłam zakładkę do książki.
Kiedy wychodziłam, dostrzegłam w oknie witryny karteczkę. Może pojawiła się w międzyczasie albo po prostu wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi. Przez chwilę wpatrywałam się w te kilka zdań:
Zatrudnię osobę do pomocy w księgarni. Warunek konieczny: pasja i miłość do książek. Może Zagubione Strony to miejsce właśnie dla Ciebie? O szczegóły pytaj w środku. Zapraszam.
Magdalena
Ta karteczka sprawiła, że wróciłam tam kolejnego dnia. I być może spowodowała też, że zostałam tutaj przez trzy kolejne lata. Magdalena zgodziła się mnie przyjąć, kiedy tylko trochę porozmawiałyśmy. Mówiła potem, że od razu miała co do mnie dobre przeczucia, które zresztą później się potwierdziły. Ja też od razu ją polubiłam i bardzo dobrze nam się pracowało. Zaprzyjaźniłyśmy się przez te lata i stała mi się bliska. Choć ani jej, ani Milenie i Kindze, z którymi zaprzyjaźniłam się trochę później, nie mówiłam zbyt wiele o sobie, zwłaszcza o przeszłości. Czasami chciałam, ale chyba nie potrafiłam. Coś się we mnie blokowało. Unikałam tematu. Miałam jednak wrażenie, że one to wyczuwają i dlatego nie naciskają.
Kiedy teraz weszłam do księgarni, Magdy jeszcze nie było, dziś miała przyjść później. Pierwsze osoby pojawiały się też przeważnie w późniejszych godzinach. Zazwyczaj byli to stali klienci. Przychodzili tutaj regularnie, znałam ich dość dobrze i lubiłam większość z nich. Nowe albo przypadkowe osoby pojawiały się o wiele rzadziej. Czasami trafiał się ktoś trudny i nieprzyjemny, ale przez te kilka lat nauczyłam się, jak postępować z takimi klientami. Na szczęście rzadko taki ktoś pojawiał się tu ponownie. Może na tym między innymi polegała magia tego miejsca. Zazwyczaj przyciągało odpowiednie osoby. Takie, które potrafiły docenić jego wyjątkowy klimat. Inne wybierały raczej którąś z większych księgarni sieciowych znajdujących się w miasteczku. Powiesiłam płaszcz, żeby wysechł, i poszłam na zaplecze wstawić wodę na herbatę. Potrzebowałam czegoś rozgrzewającego. Kiedy herbata się zaparzała, zerknęłam na wystawowe okno. Kotka już tam była. Czekała spokojnie i patrzyła na mnie intensywnie zielonymi oczami. Pojawiła się po raz pierwszy trzy tygodnie temu. Siedziała na parapecie po drugiej stronie witryny i patrzyła na mnie wyczekująco. Była piękna, miała dymne umaszczenie z ciemnymi prążkami i lekko puszystą sierść. Jedyny uszczerbek na tym pięknym wizerunku stanowiło naderwane prawe ucho – brakowało kawałka u góry. Może straciła je w jakimś wypadku albo w walce. Nie byłam pewna, czy ma dom. Nie wyglądała na zaniedbaną, ale odkąd pojawiła się tu po raz pierwszy, przychodziła codziennie rano i czekała, aż dam jej coś do jedzenia.